Ernst PÖPPEL granice świadomości O rzeczywistości i doznawaniu świata Przełożyła Anna Danuta Tauszyńska Państwowy Instytut Wydawniczy 1989 1 Tytuł oryginału GRENZEW 'DES BEWUSSTSEINS ÜBER WIRKLICHKEIT UND WELTERFAHRUNG Konsultacja naukowa DOC. DR HAB. PIOTR KORDA Okładkę projektował MACIEJ URBANIEC © 1985 Deutsche Verlags-Anstalt GmbH, Stuttgart ©Copyright for the Polish edition by Państwowy Instytut Wydawniczy. Warszawa 1989 ISBN 83-06-01808-7 2 PÖPPEL granice świadomości 3 biblioteka myśli współczesnej 4 Dla Christiany 5 6 1. GRANICE SAMOOBSERWACJI Życzliwy czytelnik w tej samej chwili, w której weźmie do ręki tę książkę i rozpocznie czytanie tego zdania, już nabył ważnego doświadczenia o "granicach samoobserwacji". Po kilku przeczytanych słowach bowiem mógłbym go zapytać, jakie odnosi wrażenie o procesie czytania. Potrzeba na to niewielu tylko przeczytanych wierszy. W odpowiedzi stwierdziłby zapewne — tak jak właściwie oświadcza każdy, kogo się indaguje w sprawie procesu czytania — że w trakcie lektury wzrok przesuwa się równomiernie po napisanych lub wydrukowanych wierszach i że przy końcu wiersza przeskakuje na początek następnej linijki. Jednakże owo wrażenie, jakoby nasz wzrok przesuwał się równomiernie po zapisanym tekście, jest złudne. Aby unaocznić, że chodzi tutaj o "złudzenie czasowe" (w odróżnieniu od „złudzenia optycznego"), na pierwszych rysunkach pokazałem rozmaite zapisy ruchów oczu podczas czytania. We wszystkich wypadkach osobą doświadczalną był sam autor. Na pierwszym rysunku zostały zarejestrowane ruchy oczu podczas czytania tekstu Zygmunta Freuda. Tekst ten zresztą, jak można się łatwo przekonać, jest ściśle związany z głównym tematem tej książki, a mianowicie granicami świadomości. Ten pierwszy przykład ukazuje ruchy oczu podczas czytania pierwszych trzech zaznaczonych wierszy. Ruch oczu w prawo, a więc w kierunku czytania, odpowiada ruchowi krzywej ku górze. Przy rozpoczęciu następ7 nego wiersza oczy przeskakują w lewo. Odpowiada to ruchowi krzywej w dół. Kolejne wiersze są zaznaczone strzałkami. Gdyby oczy poruszały oruszały się po wierszach równomiernie, to na rysunku ruch krzywej ku górze musiałby iałby się również wydawać równomierny. Tymczasem w rzeczywistości zeczywistości widzimy małe stopnie. Te "schodki czytania" znaczą, że oczy za 8 każdym razem wykonują drobny skok w prawo i przez pewien czas się zatrzymują, wpatrując się (fiksując) w określony punkt wiersza. Po krótkim czasie następuje dalszy skok, aż wreszcie zostaje osiągnięty koniec wiersza. Wtedy następuje duży skok, z powrotem do początku następnego wiersza. Czas trwania poszczególnych fiksacji wzroku pomiędzy drobnymi skokami wzrokowymi wynosi dla podanego przez nas przykładu mniej więcej 0,2 do 0,3 sekundy. W odniesieniu do czytanego tutaj przez autora tekstu okazało się, że na każdy wiersz potrzebnych było sześć lub siedem fiksacji wzroku, przerywanych za każdym razem kolejnymi skokami wzrokowymi. Jednakże subiektywnie autor miał uczucie, jak gdyby oczy jego przesuwały się równomiernie wzdłuż wierszy. Niechaj czytelnik przyjmie do wiadomości fakt, że ten sposób czytania skokami wzrokowymi nie jest jakąś osobliwością ruchów oczu autora, skoro podczas licznych prowadzonych we wszystkich laboratoriach badań nad ruchami czytania, w czasie których się rejestruje ruchy oczu, nigdy nie zaobserwowano niczego innego, jak właśnie czytanie w takich skokach wzrokowych, które określamy również mianem sakkady. Czytelnik musi się więc pogodzić z tym, że u niego także w tej chwili czytanie następuje w takich skokach — pomimo subiektywnego wrażenia, że wzrok przesuwa się wzdłuż wierszy ruchem ciągłym. Niektórzy czytelnicy, zaniepokojeni twierdzeniem autora, że nasza samoobserwacja w trakcie czytania wiedzie nas na manowce, może odpowiedzą, iż, kiedy im się zwróci uwagę na prawdziwy stan rzeczy, rzeczywiście stwierdzają, że wzrok ich przesuwa się wzdłuż wierszy w skokach, a nie równomiernie. Znaczyłoby to, że samoobserwacja ma jednak dostęp do rzeczywistego przebiegu wydarzeń. Na to autor odpowiada dwojako: po pierwsze — przecież potrzebne było, aby uprzednio na te skoki zwrócić uwagę, a po drugie — kiedy samoobserwacja koncentruje się na procesie czytania (i czytelnik rzeczywiście może obserwować omawiane skoki), właściwie już trudno mówić o prawdziwym czytaniu, ponieważ treść, a więc to, o czym jest mowa w pisanym tekście, umyka uwadze czytającego. Kiedy bowiem jego uwaga skierowana jest na sam proces czytania z zamiarem przekroczenia granic samoobserwacji, konieczne jest, aby czytelnik czytał bez 9 zainteresowania się treścią — a to już trudno nazwać właściwym czytaniem. Wskazuje to zresztą na pewien inny takt, na jaki będziemy jeszcze natrafiać, a mianowicie, że nie potrafimy naszą świadomością objąć jednocześnie kilku rzeczy naraz. Nie możemy jednocześnie skupić uwagi na treści _______________ . 1 I. Kant. Krytyka czystego rozumu, przeł. R. Ingarden, t. I. Warszawa 1957. s. 107—108. 10 czytanego fragmentu i przy tym obserwować, jak z naszą skierowaną na treść uwagą przebiega sam proces czytania. Zjawisko czytania w skokach oraz nasza niedostateczna świadomość tego otwarły zresztą w ostatnich latach nowe pole badań w dziedzinie tak zwanej "psychologii poznawczej". Można bowiem wykorzystywać owe ruchy czytania, aby pośrednio uzyskać informacje o procesach myślenia, bez wypytywania osób poddawanych badaniom za pomocą skomplikowanych metod. Kolejny rysunek wyjaśnia, o co tutaj chodzi. Rysunek 2 pokazuje ruchy oczu autora w czasie czytania fragmentu Krytyki czystego rozumu Immanuela Kanta. Tekst znowu wiąże się treścią z tematem tej książki. Rejestracja dotyczy czytania dwóch zaznaczonych wierszy. W porównaniu z rysunkiem pierwszym widać wyraźnie, że zarejestrowano więcej fiksacji wzroku w każdym wierszu. Tekst Kanta wymagał w trakcie czytania więcej czasu na każdą linijkę niż tekst Freuda. Porównanie ilościowe wykazuje, że na lekturę tekstu Kanta zużyto mniej więcej dwa razy tyle czasu. Otóż Kant uchodzi za jednego z niemieckich filozofów, którego najtrudniej zrozumieć. Większa liczba fiksacji wzroku i skoków wzrokowych stanowi bezpośredni dowód większego stopnia trudności tekstu Kanta w porównaniu do cytowanego tekstu Freuda. W tym dłuższym czasie czytania wyrażony jest wzmożony wysiłek umysłowy, którego wymaga tekst Kanta. Obserwacja ta dotyczy naturalnie tylko autora. Może dla innego czytelnika tekst Freuda okaże się trudniejszy od tekstu Kanta. Wyrazem tego byłaby wówczas — odwrotnie — większa liczba skoków wzrokowych i fiksacji wzroku przypadających na każdy wiersz tekstu Freuda, to znaczy większy nakład czasu na czytanie każdego wiersza. W każdym razie wolno nam uznać za ogólnie obowiązującą zasadę, że stopień trudności czytanego tekstu można odczytać z liczby i czasu trwania poszczególnych fiksacji wzroku oraz liczby skoków wzrokowych. Dzięki możliwości rejestrowania ruchów oczu w czasie czytania uzyskaliśmy sposób obiektywnej oceny prędkości umysłowych procesów przetwarzania. Im większy wysiłek umysłowy, tym dłużej trwają poszczególne fiksacje wzroku i tym mniejsze poszczególne skoki wzrokowe, czyli "schodki" czytania. 11 Obecnie pokażemy jeszcze, jak się różnią normalne ruchy czytania i normalna prędkość czytania od przyglądania się tekstowi niezrozumiałemu. Rysunek 3 ukazuje ruchy oczu podczas oglądania znaków pisma chińskiego, tak zwanych piktogramów. Niestety, autor nie zna języka chińskiego. Zatem pokazane są nie typowe ruchy czytania, lecz ruchy oczu podczas śledzenia wzrokiem nieznanych znaków pisarskich. Po przyjrzeniu się kilku takim znakom przez mniej więcej dwie sekundy autor najwidoczniej zaniechał starań (zobacz pierwszą strzałkę), przeskoczył oczyma na koniec tego wiersza, a potem (zobacz drugą strzałkę) na początek wiersza następnego. Zatem na oglądanie poszczególnego chińskiego znaku pisarskiego, który był dla autora niezrozumiały pod względem treści, zużył znacznie więcej czasu, mniej więcej dziesięć razy tyle, niż na jedną fiksację wzroku w trakcie czytania tekstu Freuda czy Kanta. Postęp w uczeniu się czytania i rozumienia obcego języka czy też obcego układu pisma wyraża się skracaniem czasu potrzebnego na poszczególne fiksację wzroku. Jednakże — ciekawa rzecz — to skracanie ma dolną granicę czasową, której w zasadzie nie można przekroczyć. Czytając potrzebujemy na jedną fiksację wzroku co najmniej 0,2 sekundy. Wy12 konanie ruchu czytania do kolejnego punktu wiersza już po upływie 0,1 sekundy fiksacji nie jest możliwe. Jeżeli jakiś tekst czytamy prędzej, zwiększenie prędkości czytania nie wyraża się skróceniem poszczególnych fiksacji wzroku, lecz dłuższymi skokami wzrokowymi. Tak więc na przykład zamiast sześciu fiksacji wzroku w każdym wierszu, występują może już tylko trzy. Skutek takiego przyspieszonego czytania jest oczywisty: kiedy występuje mniej fiksacji wzroku na każdym wierszu, siłą rzeczy zmniejsza się dokładność wzrokowego przetwarzania informacji, to znaczy, częściej pojawiają się błędy w czytaniu, ponieważ jedno spojrzenie (fiksacja) musi objąć więcej tego. co jest napisane. Wynika stąd, że muszą istnieć czasowe granice odbioru informacji. Z pewnością występują tu indywidualne różnice: jeden czyta prędzej, drugi wolniej. Ale nawet ten, kto czyta najprędzej, natrafia na zasadniczą granicę czasową, której nie może przekroczyć, ponieważ oczami nie może poruszać częściej niż pięć razy ha sekundę. Źródło tej czasowej granicy tkwi w mechanizmach mózgu, które są niezmienne. Ten wprowadzający rozdział został napisany w celu unaocznienia granic samoobserwacji. Omawiane w nim ograniczenie naszego wglądu w proces czytania stanowi naturalnie tylko j e d e n z wielu przykładów takich granic samoobserwacji. Wynika z tego, że w analizie zjawisk psychicznych nie wolno nam polegać — a w każdym razie nie wyłącznie — na samoobserwacji. Powinniśmy zatem zmierzać do tego, aby za pomocą określonych doświadczeń uzyskać wgląd w podstawy procesów świadomości. 13 2. OKNO JEDNOCZESNOŚCI „Absolutny, prawdziwy i matematyczny czas na podstawie własnej natury i sam z siebie płynie równomiernie bez żadnej relacji do czegokolwiek na zewnątrz." (Absolute, true and mathematical time, of itself, and from its own nature, flows equably, without relation to anything external.) Tak brzmi słynna definicja czasu, którą dał nam Isaac Newton przed około 300 laty. Trzeba sobie uświadomić, że dopiero założenie pojęcia jednostajnie płynącego czasu umożliwia w ogóle sformułowanie praw fizyki. Wystarczy sobie wyobrazić, co by było, gdyby sam czas stale się zmieniał. Nic można by się wtedy wypowiadać o prędkościach, skoro prędkość jest przecież zdefiniowana jako droga odbyta w jednostce czasu, a upływ czasu w ciągu jednostki czasu musi oczywiście zostać przyjęty jako niezmienny. Ale czy definicja Newtona stanowi właściwie także wystarczającą wypowiedź o upływie czasu s u b i e k t y w n e g o ? Sam Newton określa czas subiektywny następująco (w wolnym przekładzie): „Względny, subiektywny i zwyczajny czas jest zewnętrzną, przekazaną nam przez narządy zmysłów miarą czasu absolutnego, a to na podstawie trwania ruchu i bez względu na to. czy ta miara jest dokładna czy nierówno mierna." (Relative, apparent, and common time, is some sensible and external /whether accurate or unequable / measure of duration by the means of motion.) Jeżeli czas absolutny płynie równomiernie, a czas subiektywny jest tylko miarą tego czasu absolutnego, która zostaje nam przekazana naszymi 14 zmysłami w odniesieniu do poruszających się przedmiotów, to można by z tego wnioskować — jak to wielu uczyniło — że czas subiektywny również płynie równomiernie, ponieważ jest jak gdyby w t ó r n i e dopasowany do czasu absolutnego. Rzeczą pierwotną według tego poglądu Newtona oraz tych, którzy sobie ten punkt widzenia przyswoili, jest czas absolutny, czas subiektywny jest sprawą wtórną. To, że czas subiektywny płynie ciągle, chociaż niekoniecznie zawsze równomiernie, odpowiada naszemu bezpośredniemu doświadczeniu, podobnie jak naszemu bezkrytycznemu doświadczeniu odpowiada to, że podczas czytania wzrok równomiernie biegnie po czytanych wierszach. Jednakże nabyte w czytaniu doświadczenie, jakoby był to proces ciągły, chociaż w rzeczywistości przebiega on posiekanymi w czasie krokami, powinno właściwie wzbudzić naszą nieufność również w odniesieniu do tego zagadnienia. Może więc doznawane przez nas wrażenie, że czas płynie ciągle, jest także złudne. Zapytajmy więc, jak jest w ogóle skonstruowane ludzkie przeżywanie czasu. Aby móc rozważyć ten problem struktury ludzkiego przeżywania czasu, rozpoczynam od pytania podstawowego: "Jak do człowieka dociera czas?" Proszę zwrócić uwagę, pytanie podstawowe nie brzmi: ani co to jest czas? Ani wyprowadzone stąd: jak człowiek przeżywa to, co zostało zdefiniowane jako czas? Tego zasadniczego pytania o ową „co-tość" czasu, jakby można powiedzieć w terminologii filozoficznej, nie stawiamy na początku naszych rozważań, ponieważ — a jest to rzecz znamienna — nie ma na nie zgodnej odpowiedzi. Prawie wszyscy myśliciele w ciągu trwającej ponad 2500 lat historii zachodniej kultury odpowiadali na to pytanie różnie. Zacytujmy obok definicji Newtona chociażby tylko definicję Arystotelesa: „Czas jest ilością ruchu ze względu na «przed» i «po»." Albo przeczytajmy raz jeszcze słowa Kanta podane pod rysunkiem 2. Dowcipną i związaną z poglądem Kanta definicję dał amerykański fizyk i laureat Nagrody Nobla Richard Feynman: „Czasem jest to, co się dzieje, kiedy nic innego się nie dzieje."(Time is what happens when nothing else happens.) Gdyby autor chciał teraz podać także jakąś definicję, byłaby to tylko jeszcze jedna, a mianowicie jego definicja. A przy tym nie mógłby sobie przypisać zasługi znalezienia „praw- 15 dziwej" odpowiedzi. Gdyby za podstawę badań nad ludzkim przeżywaniem zjawiska czasu przyjąć definicje sformułowane przez filozofów, fizyków czy myślicieli w toku całej historii kultury, prawdopodobnie uzyskalibyśmy za każdym razem odmienny wynik, ponieważ punkt wyjścia byłby zawsze inny, a to właśnie punkt wyjścia definitywnie określa liczbę możliwych rozwiązań. Jeśli już koniecznie pragniemy powołać się na jakiś autorytet, to raczej na Ojca Kościoła św. Augustyna. W XI księdze swoich Wyznań pisze on — a że jest to niezwykle ważna wypowiedź w europejskiej historii kultury, podajemy cytat w brzmieniu łacińskim: Quid est ergo "tempus"? Si nemo ex me quaerat, scio; si quaerenti explicare velim, nescio. (,,Czymże więc jest «czas»? Jeśli nikt mnie o to nie pyta, wiem. Jeśli pytającemu usiłuję wytłumaczyć, nie wiem.")2 Autor pragnąłby wraz ze świętym Augustynem poradzić czytelnikowi, aby odłożył lub pominął pytanie: ,,Co to...?", skoro każdy z nas bez wielu słów wie, o co chodzi, kiedy mówimy o czasie (lub przestrzeni). Powinniśmy się raczej skoncentrować na tamtym pytaniu: „Jak czas dociera do człowieka?" Aby na nie odpowiedzieć, przedstawimy hierarchiczną klasyfikację przeżyć czasowych, która nas w rezultacie doprowadzi do tego, że na końcu naszych rozważań może będziemy wiedzieli, dlaczego mamy trudności z odpowiedzią na pytania w rodzaju: ,,Co to jest czas?" Każdą hierarchię charakteryzuje to, że kolejny stopień wyższy zakłada istnienie stopnia niższego, ale także to, że na wyższych stopniach przybywać musi coś nowego. Hierarchię ludzkiego przeżywania czasu określają podstawowe zjawiska: przeżywanie jednoczesności w porównaniu do niejednoczesności, przeżywanie następstwa, czyli kolejności czasowej zdarzeń, przeżywanie t e raźniejszości, czyli teraz, oraz przeżywanie trwa li i a. Każde dalej omawiane przeżycie czasowe zakładać będzie istnienie uprzednio tu wymienionych. Tak więc na przykład przeżywanie następstwa wydarzeń zakłada niejedno- _______________ 2 16 Święty Augustyn. Wyznania, przel. Z. Kubiak. Warszawa 1987. ks. XI. 14. s. 227. czesność tych wydarzeń. Dla jasności zajmę się na początku zagadnieniem, co właściwie rozumiemy pod pojęciem jednoczesności. Aby określić, co jest jednoczesne, a co niejednoczesne, możemy przeprowadzić stosunkowo proste doświadczenie. Osobie poddawanej doświadczeniu nakładamy słuchawki, po czym do każdego ucha oddzielnie nadajemy krótko trwające dźwięki. Każdy z dobranych przez nas bodźców akustycznych powinien trwać tylko jedną tysięczną sekundy. Jeżeli lewe i prawe ucho pobudzane są "jednocześnie", to znaczy jeżeli nie ma określonego odstępu między dźwiękiem z lewej a dźwiękiem z prawej, osoba badana słyszy nie dwa dźwięki w obu uszach, jak się może należało spodziewać, lecz tylko jeden dźwięk. Dźwięk ten ma dziwną właściwość: słyszy się go ,.w głowie". To znaczy, że informacja akustyczna z obu uszu zlewa się w jeden pojedynczy dźwięk. Mówimy więc w tym wypadku o zjawisku „fuzji brzęku". Ciekawe jest, że tego zlanego brzęku nie słyszymy dokładnie w środku głowy, że jest on nieco przesunięty w lewo. Wiąże się to z tym. że lewa półkula mózgu jest szczególnie kompetentna do przetwarzania bodźców czasowych i że — mówiąc językiem antropomorficznym — zawsze próbuje analizę przy ciągnąć ku sobie, kiedy występują bodźce czasowo od siebie oddzielone. Ta wyższa kompetentność wyraża się jak gdyby w przeciąganiu w lewo. Otóż jeśli się dwoje uszu — mówiąc językiem fizyki — pobudza już nie dokładnie jednocześnie poszczególnymi brzękami. lecz robi między jednym a drugim nieznaczny odstęp czasu, wówczas pojawia się zdumiewające subiektywne zjawisko. Wprawdzie słyszy się wciąż jeszcze jeden brzęk, ale teraz w innej części głowy. Jeżeli więc na przykład pobudzane zostaje najpierw lewe ucho. a w tysięczną część sekundy później ucho prawe — to ten jeden brzęk słyszy się wyraźnie w lewej połowie głowy. Kiedy się różnicę między poszczególnymi brzękami w lewym i prawym uchu zwiększa do dwóch tysięcznych sekundy, stopiony brzęk wędruje jesz- :ze dalej w lewo w kierunku lewego ucha. Można więc przez drobne zmiany w czasie docierania dźwięków do uszu spowodować, że brzęk wędruje tam i z powrotem, a słyszący nie ma na to żadnego wpływu. — Granice 17 Należy tu raz jeszcze podkreślić fakt, że przy tych różnicach czasowych słyszy się zawsze tylko jeden brzęk, nawet jeżeli między oboma bodźcami występuje obiektywnie wy mierna różnica, na przykład dwóch tysięcznych sekundy. To znaczy, że obiektywna różnica czasowa nie wystarcza na to, aby słyszeć dwa dźwięki. A więc to, co jest odległe od siebie o dwie tysięczne sekundy, a zatem jest obiektywnie niejednoczesne, pojawia się subiektywnie jako jedno wydarzenie, czyli w stosunku do obu tych bodźców akustycznych znajdujemy się w obrębie „okna jednoczesności". Kiedy będziemy nadal wydłużali czasowy odstęp między brzękami, osiągniemy wreszcie próg, powyżej którego zlewa nie się dwóch brzęków w jeden nie jest już możliwe. Poza obrębem okna jednoczesności usłyszymy wreszcie dwa brzęki. Próg ten różni się w indywidualnych przypadkach, u jednych może wynosić dwie, u innych trzy, cztery, a nawet pięć tysięcznych sekundy. Wydaje się, że im ktoś jest starszy, tym wartość ta jest wyższa. Wartość ta zależy także od tego, jak głośno poszczególne brzęki brzmią w uszach. W każdym razie przy pewnej określonej różnicy czasowej obserwator stwierdzi, że słyszy już nie jeden, a dwa brzęki. Gdyby się spróbowało przez ćwiczenie zmniejszyć okno jednoczesności, okazałoby się to niemożliwe. Ściśle ustalone granice związane z mechanizmami naszego mózgu, a częściowo także z szybkością dźwięku, uniemożliwiają zwężenie okna jednoczesności. W ostatnich latach przeprowadziliśmy w Monachium liczne badania nad fuzją dźwięku, przede wszystkim, aby sprawdzić, czy się coś zmienia po uszkodzeniu mózgu, a więc na przykład po udarach mózgu, które spowodowały utratę mowy. Punktem wyjścia tych badań były obserwacje prowadzone przez kolegów w Stanach Zjednoczonych (Lackner i Teuber w 1973 roku), którzy byli zdania, że po uszkodzeniach mózgu w wyniku wypadków stwierdzić można wyraźne wydłużenie się interwału czasowego w fuzji brzęku, że zatem okno jednoczesności się powiększa. Co prawda takie wydłużenie stwierdzono tylko u pacjentów z uszkodzeniami lewej, a nie prawej półkuli mózgu. Wyprowadzono stąd wniosek, że zapewne zakłócenie mowy po uszkodzeniu lewej półkuli mózgowej spowodowane zostało zakłóceniem mechanizmów czasowego 18 przetwarzania po jednej stronie, a mianowicie po lewej. Mowa, to jest mówienie i rozumienie mowy, jest procesem przebiegającym w czasie, zatem zakłócenia w zakresie rozróżniania w czasie bodźców akustycznych mogą istotnie mieć wpływ na funkcje mowy. Ta obserwacja amerykańskich kolegów ma podstawowe znaczenie dla zrozumienia funkcji mowy i — jeśli okazałaby się słuszna — mogłaby stać się źródłem koncepcji nowej terapii u pacjentów upośledzonych pod względem mowy. Uznaliśmy więc za słuszne po wtórzenie tych badań. Wynik naszych badań ujęty jest w rysunku 4. Po lewej odczytujemy wartość fuzji brzęku u zdrowych osób poddanych doświadczeniom. Przeciętnie potrzeba było mniej więcej cztery i pół tysięcznych sekundy, aby dwoma brzękami wydostać się z okna jednoczesności. Jeżeli teraz spojrzymy na wynik uzyskany u pacjentów, zobaczymy, że u nich po miary wykazały właściwie taką samą wartość. Kontrola matematyczno-statystyczna potwierdziła, że między osobami zdrowymi a pacjentami nie ma różnicy pod względem aku19 stycznego progu fuzji i wielkości okna jednoczesności. Na rysunku jest to zaznaczone podwójną strzałką i literami bz (bez znaczenia). Mamy więc tutaj do czynienia z dwoma przeciwstawnymi wynikami: amerykańscy koledzy znaleźli różnicę, a my nie. Do dzisiaj nie potrafimy sobie wytłumaczyć, jak to się stało, że w dwóch pracowniach osiągnięte zostały sprzeczne wyniki. Nasuwają nam się wprawdzie pewne przypuszczenia co do przyczyn tej niezgodności, ale dotąd nie potrafimy ich podeprzeć jednoznacznymi dowodami. Właśnie dlatego wymieniłem tutaj wyniki tych studiów. W trakcie badań naukowych, może z wyjątkiem ściśle wąskich doświadczeń fizykalnych, nigdy bowiem nie miewa się pełnej kontroli nad możliwościami pojawienia się wszelkiego rodzaju wpływów ubocznych. Chociaż próbowaliśmy dokładnie powtórzyć doświadczenie naszych kolegów, z pewnością wiele warunków było odmiennych, nie mówiąc już o tym, że przecież w eksperymencie uczestniczyli inni pacjenci. Te nieuniknione różnice warunków, w jakich przeprowadza się doświadczenie, a więc brak możliwości kontroli absolutnej, szczególnie w doświadczeniach z ludźmi, bardzo często prowadzą do różnych wyników badań. Na początku zwróciliśmy uwagę na granice samoobserwacji. Teraz musimy podkreślić, że istnieją oczywiście również decydujące granice obserwacji. Nasz wgląd w procesy przyrodnicze, nasze zrozumienie przejawów zachowania się i przeżywania często polegają na obserwacjach doświadczalnych. W dziedzinie nauk przyrodniczych przyzwyczailiśmy się do przyjmowania wyników doświadczeń ze ślepą wiarą, szczególnie wtedy, kiedy odpowiadają naszym oczekiwaniom (łub z góry założonym sądom). Jednakże, skoro nasze do świadczenia nigdy nie są w pełni sprawdzalne, z czego wynikają nieuniknione ograniczenia w ocenie obserwacji doświadczalnych, uczony powinien — a laik może — śmiało zajmować stanowisko krytyczne wobec wypowiedzi naukowych. Przecież rezultaty naukowe mogą być błędne. To stwierdzenie odnosi się naturalnie również do zagadnień rozważanych tutaj i w dalszym ciągu. Jednakże czytelnik, jeśli jest laikiem, powinien założyć, że uczeni oczywiście starają się powiedzieć to, co jest słuszne i prawdziwe. Chyba 20 żaden z nich nie zechce informować ogółu błędnie. Ale wobec niemożności przeprowadzenia pełnej kontroli nad doświadczeniami, dziwnym trafem szansę uznania za słuszne i zdobycia aprobaty ma raczej to, co odpowiada naszym oczekiwaniom. Nie mówiąc o tym, że wyniki naukowe odpowiadające oczekiwaniom o wiele chętniej są publikowane w czasopismach naukowych! Natomiast to, co jest prawdziwie nowe, zrazu bywa trudne do przyjęcia. Teoretyk nauki Thomas Kuhn poświęcił temu zagadnieniu godną przeczy tania książkę. A więc teraz czytelnik, wyposażony w pewne zastrzeżenia, może się zdecydować albo na przerwanie lektury tej książki, skoro nie można się spodziewać wiele słusznego czy nawet sensownego po „granicach samoobserwacji" i „granicach obserwacji" — albo też, jak to czyni wielu naukowców, wybrać punkt widzenia praktyczny. Rozumiemy przez to taki punkt widzenia, z jakiego spróbujemy uzyskać wgląd w procesy natury, zachowań i przeżywania, posługując się dostępnymi nam środkami intelektualnymi i technicznymi z pełną świadomością, że możemy się mylić, ale że naturalnie usiłujemy pomyłek uniknąć. Ponadto czytelnik powinien sobie zdawać sprawę z tego, że to, co właśnie czyta, jest prezentacją poglądów j e d n e g o określonego autora, który dobiera i interpretuje wyniki naukowe w sposób, jaki jemu wydaje się interesujący. Inny autor prawdopodobnie do konałby innego wyboru, a także innej oceny w odniesieniu do tematu „granice świadomości". Gdyby uczeni byli wszyscy tego samego zdania, zapewne nie byłoby wcale nauki. Nauka powinna być obiektywna, mimo to w o c e n i e i i n t e r p r e t a c j i naukowych stanów faktycznych do głosu do chodzi w sposób nieunikniony moment subiektywny, któremu każdy musi ulec. Czytelnikowi, który zdecydował się kontynuować lekturę, proponuję obecnie powrót do problemu mierzenia jednoczesności w porównaniu z niejednoczesnością w odniesieniu do bodźców akustycznych. Stwierdzono, że próg niejednoczesności wynosi tylko kilka tysięcznych sekundy. Można by zatem oczekiwać takiego samego wyniku podobnych doświadczeń z innym układem zmysłowym, a więc na przykład wzrokiem lub dotykiem. Tymczasem wcale tak nie jest. 21 Kiedy się krótkotrwałymi bodźcami pobudza skórę, okno jednoczesności przedłuża się do jakichś dziesięciu tysięcznych sekundy. Musimy więc raz jeszcze uwypuklić brak zgodności między fizykalną a subiektywną jednoczesnością. To, co uznać możemy za niejednoczesne w obrębie zmysłu słuchu — kiedy odstęp między bodźcami wynosi na przykład sześć tysięcznych sekundy — w obrębie zmysłu dotyku byłoby jeszcze jednoczesne. Kiedy podobne doświadczenie przeprowadzimy w dziedzinie zmysłu wzroku, otrzymujemy znowu inny wynik. Potrzeba upływu około 20 do 30 tysięcznych sekundy na to, aby dwa następujące po sobie wrażenia wzrokowe ukazały nam się jako niejednoczesne. Poniżej tej granicy czasowej wszystko jest jednoczesne. Pomimo że chętnie zaliczamy siebie jako gatunek do tak zwanych wzrokowców, nasz układ wizualny w porównaniu ze słuchem i dotykiem jest bardzo powolny. O ile mi wiadomo, nie ma do tej pory żadnych pomiarów skali jednoczesności w odniesieniu do pozostałych dwóch układów zmysłów, to jest smaku i węchu. Prawdo podobnie przyczyną są szczególne trudności techniczne występujące w takich pomiarach. Z tych obserwacji nad jednoczesnością w porównaniu z niejednoczesnością wypływa wniosek, że fizykalna jednoczesność nie jest tym samym co subiektywna jednoczesność. Kiedy więc posługujemy się słowem j e d n o c z e s n y , musimy — dla uniknięcia wszelkich nieporozumień — zawsze wyjaśnić, w jakim powiązaniu tego pojęcia używamy. Szczególnie w dyskusjach między przedstawicielami różnych dyscyplin, na przykład między biologami czy psychologami a fizykami, często dochodzi do niepotrzebnych sporów, kiedy każdy mówi o innym zjawisku. Wreszcie jeszcze jeden punkt widzenia, na jaki ponownie należy zwrócić uwagę: jednoczesność w odbiorze subiektywnym nie jest niczym absolutnym. Okno jednoczesność różni się w zależności od naszego oglądu świata, a więc słyszanego czy widzianego, przy czym wydaje się. że najmniejsze okno mamy podczas słyszenia. Jednoczesność w naszym przeżywaniu czasowym jest więc pojęciem względnym. Przypomina to pewne zjawisko z dziedziny fizyki, a mianowicie względność czasu w teorii względności Alberta Einsteina. 22 O jednoczesności dwóch wydarzeń mówić można sensownie tylko w obrębie pewnego układu ruchu. Można by więc — dla analogii — powiedzieć, że układowi ruchu (układowi inercjalnemu) w teorii względności Einsteina odpowiada układ zmysłowy w przeżywaniu. 23 3. KIEDY JAKIEŚ WYDARZENIE JEST WYDARZENIEM? Ustaliliśmy poprzednio, że przy badaniu okna jednoczesności pytamy osobę poddawaną doświadczeniom, czy postrzega jeden, czy też dwa bodźce (tony, światła lub bodźce skórne). Okno jednoczesności różni się zależnie od rodzaju zmysłu. Teraz dokonujemy drobnej zmiany w naszym doświadczeniu, polegającej na tym, że pytamy, który bodziec był pierwszy, a który drugi. Różnica polega więc na tym. że nie żądamy odpowiedzi na pytanie, czy był to jeden bodziec czy dwa, lecz, czy — w przypadku bodźców akustycznych — dźwięk usłyszano najpierw w lewym, czy też w prawym uchu. Musimy sobie wyraźnie uzmysłowić, że na to. aby takie zadanie mogło być w ogóle rozwiązane, dane wydarzenie musi zostać zidentyfikowane. Dopiero wtedy, kiedy coś jest samoistnym wydarzeniem, można je odnieść w czasie do innych wydarzeń, to znaczy, że może się ono stać elementem pewnego następstwa wydarzeń. Zatem możliwość przyporządkowania pewnego wydarzenia jakiemuś następstwu musi z konieczności poprzedzić jego i d e n t y f i k a c j a . Przy ustalaniu czasu niezbędnego do identyfikacji, czyli ustalaniu czasowego progu percepcji danego następstwa czasowego, stwierdzamy, że prawidłowej informacji może nam ktoś udzielić dopiero wtedy, kiedy odstęp czasowy między oboma dźwiękami wynosi mniej więcej 30 do 40 tysięcznych sekundy. Pomimo więc, że dwa różne dźwięki słyszy się już począwszy od około czterech tysięcznych sekundy, upłynąć musi czas 24 dziesięć razy dłuższy, aby rozpoznać, który dźwięk był pierwszy, a który drugi. To znaczy, że na identyfikację wydarzenia akustycznego potrzeba znacznie więcej czasu, niż na zadanie polegające na odróżnieniu jedności od dwoistości. Kiedy doświadczenie przeprowadzamy nad bodźcami dotykowymi lub wzrokowymi, to w tych układach zmysłowych pojawia się również wyraźna różnica w stosunku do okna jednoczesności. Okazuje się jednak, iż na to, aby móc powiedzieć, że coś jest w kolejności pierwsze, a coś inne drugie, wymagany jest zawsze ten sam przedział czasowy dla wszystkich trzech wymienionych układów zmysłowych, a więc właśnie mniej więcej 30 do 40 tysięcznych sekundy, podczas gdy rozpiętość jednoczesności — jak stwierdziliśmy — w każdym wypadku jest zupełnie inna. Zatem fakt, że dwa bodźce mogą być postrzegane jako oddzielone od siebie w czasie, nie znaczy jeszcze wcale, że definiują one określony kierunek następstwa czasowego. Poniżej 30 do 40 tysięcznych sekundy oddzielne postrzeganie wcale jeszcze nie określa ich kolejności w czasie. Subiektywna niejednoczesność słyszanych, widzianych lub odczutych bodźców jest koniecznym, ale niewystarczającym warunkiem do określenia czasowego następstwa bodźców. Wiemy, że coś jest różne, ale nie potrafimy powiedzieć, w jakim biegnie kierunku. Jest to sprzeczne z naszą intuicją, z góry bowiem zakładamy, że coś bywa określane jako następujące po sobie, jeżeli jest przeżywane jako niejednoczesne. Tym samym pojęcie jednoczesności stało się dość złożone. Poniżej pewnego progu, odmiennego dla poszczególnych układów zmysłowych, można mówić o „doskonałej" subiektywnej jednoczesności. Powyżej tego progu, ale poniżej tak zwanego progu następstwa, wynoszącego 30 do 40 tysięcznych sekundy, znajduje się przedział, którego rozpiętość jest różna w odniesieniu do każdego z układów zmysłowych i w którym występuje coś w rodzaju „niedoskonałej" jedno czesności. Wiemy wprawdzie, że dwa bodźce nie są jedno czesne, słyszymy, czujemy lub widzimy to. Nie możemy natomiast odpowiedzieć na pytanie, który był pierwszy, a który drugi. Dopiero poza tą granicą możemy z dostateczną pewnością powiedzieć, że dwa bodźce nie były jednoczesne, gdyż ten był pierwszy, a tamten drugi. Poza tą granicą nie- 25 swoiste bodźce stają się wyposażonymi w samoistność wydarzeniami, które na podstawie tej samoistności mogą stanąć w określonym szeregu czasowym. Kiedy się zapytamy, skąd się to bierze, że zdolność do rozdzielania w czasie, a więc okno jednoczesności, jest tak odmienna w różnych układach zmysłowych, podczas gdy próg następstwa jest we wszystkich wypadkach taki sam, nasuwa nam się przypuszczenie, że odpowiedzialne za te różnice są różne obszary mózgu. To, że czasowa zdolność rozróżniania w trakcie słyszenia, dotyku i widzenia jest tak odmienna, polega na właściwościach samych narządów zmysłów. Oko w porównaniu ze słuchem jest pod względem czasowym układem stosunkowo powolnym. Przyczyną jest między innymi to, że przemiana energii świetlnej w impulsy rozumiane przez mózg, a więc w mowę mózgu, opiera się na stosunkowo powolnym procesie chemicznym, podczas gdy przemiana energii akustycznej w mowę mózgu przebiega znacznie prędzej. Te rozmaite sposoby przemiany (mechanizmy transdukcji, jak mówi naukowiec) wymagają różnorakiego czasu trwania i przebiegają z rozmaitą bezwładnością, a to subiektywnie odzwierciedla się w czasowej zdolności o rozróżniania oraz w przeżywaniu jednoczesności i nie- jednoczesności. Identyfikacja wydarzeń natomiast, którą możemy mierzyć za pomocą progu rozpoznawania następstwa czasowego, o nie proces toczący się w narządach zmysłów, jest ona uwarunkowana procesami przebiegającymi w mózgu. To, że zjawisko takie musi być gdzieś zakotwiczone centralnie, wynika chociażby z faktu, że przedział czasowy służący wskazywaniu czasowego następstwa jest identyczny w różnych układach zmysłowych. Pozwala to domniemywać, że zapewne w grę wchodzi tutaj wspólny mechanizm, który w podobny sposób przetwarza informacje pochodzące od oczu, uszu czy skóry. W celu sprawdzenia poglądu, że ocena następstwa czasowego powstaje w samym mózgu, przeprowadziliśmy w ostatnich latach w naszej pracowni szereg eksperymentów, w których szczególny udział miał J. Ilmberger. Za punkt wyjścia przyjęliśmy przy tym pewne podstawowe wieloletnie doświadczenie neurologów, a mianowicie, że urazy mózgu zawsze prowadzą do spowolnienia badanych funkcji. Pytanie nasze 26 brzmiało: czy jest możliwe, że na przykład u pacjenta z zakłóceniami mowy spowodowanymi uszkodzeniem tych części mózgu, które umożliwiają mówienie, próg oceny następstwa czasowego w wypadku dwóch bodźców akustycznych nie wynosi już 30 do 40 tysięcznych sekundy, lecz jest dłuższy? Byłby to wynik świadczący o s p o w o l n i e n i u . Uzyskany przez nas wynik zaskoczył nas rozmiarem zmiany. Pacjenci z takimi zakłóceniami mowy potrzebują prawie jednej dziesiątej sekundy, a więc w porównaniu do osób zdrowych, ponad podwójnej ilości czasu (0,04 wobec 0,1 sekundy), aby podać, który dźwięk był pierwszy, a który drugi. Zatem uraz pewnej okolicy mózgu doprowadza do znacznego upośledzenia zdolności określania następstwa bodźców akustycznych. Wynik ten znaczy również, że u takich pacjentów z zakłóceniami mowy zasięg niedoskonałej jednoczesności jest bardzo wydłużony. Stwierdziliśmy poprzednio, że zgodnie z naszymi obserwacjami uszkodzenia mózgu nie powodują zmiany okna jednoczesności. Ale jeżeli przedział potrzebny do identyfikacji wydarzeń i określenia ich kolejności podnosi się do około 0,1 sekundy, znaczy to, że pacjent między 0,005 a 0,1 sekundy słyszy wprawdzie bodźce akustyczne jako niejednoczesne, ale nie potrafi ich postrzegać w poprawnej kolejności. Należy przypuszczać, że ta czasowa strefa przytępienia może stwarzać poważne problemy. Podwyższenie progu rozpoznawania następstwa czasowego może bowiem odbić się na samych funkcjach mowy. Tak więc na przykład można oczekiwać, że w wyniku spowolnienia procesów mózgowych po udarze mózgu przekazywane mową informacje nie będą już rozumiane, chociażby dlatego, że po prostu docierają do pacjenta nazbyt prędko, jak na jego powolniej pracujący mózg. W tej dziedzinie odnotowujemy interesującą obserwację nad upośledzonymi pod względem mowy pacjentami. Otóż czasami można przezwyciężyć ich trudności w rozumieniu mowy przez znacznie wolniejsze mówienie niż zwykle. Prędkość mówienia zostaje jak gdyby dostosowana do możliwości uszkodzonego mózgu. Każdy doświadczony lekarz czysto intuicyjnie korzysta z takiej możliwości. " Za pomocą potrzebnych w normalnym przypadku 30 do 40 tysięcznych sekundy zdefiniowaliśmy górną granicę cza- 27 sową potrzebną do identyfikacji wydarzeń. Mózg nasz byłby przeciążony, gdyby musiał na przykład objąć 100 wydarzeń na sekundę, ponieważ na każde wydarzenie dysponowalibyśmy tylko dziesięcioma tysięcznymi sekundy, a to jest niewystarczające. Strumień przyswajanych wydarzeń, na to, aby był przez nas uwzględniony, nie może płynąć prędzej niż z szybkością około 30 wydarzeń na sekundę. 28 4. NAJSZYBSZE REAKCJE — I HORYZONT JEDNOCZESNOŚCI Czas reakcji jest chyba najchętniej stosowaną miarą w psychologii. Korzysta się z niej od ponad stu lat w najróżniejszych dziedzinach. Można by sądzić, że czas reakcji jest sprawą nazbyt prostą, aby na jego podstawie dowiedzieć się czegoś istotnego o strukturze ludzkiego przetwarzania informacji, ludzkich zachowań, a cóż dopiero ludzkiego przeżywania. Tymczasem doświadczenie przeczy takiemu mniemaniu. Według czasów reakcji można na przykład oceniać szybkość procesów myślowych, a także stopień oddziaływania alkoholu na sprawność. Najpierw wyjaśnijmy sobie, że zasadniczo istnieją dwa rodzaje czasów reakcji, reakcje proste i reakcje z wyboru. W przypadku reakcji prostych sytuacja jest następująca: w pewnym znanym (czy też nieznanym) momencie pojawia się określony sygnał, na który trzeba możliwie prędko zareagować. Typową sytuacją byłby start do biegu na 100 metrów na odgłos strzału startowego lub możliwie szybkie ruszenie samochodem z chwilą włączenia zielonego światła. Są to reakcje proste, ponieważ na jeden określony sygnał następuje j e d n a przyporządkowana mu reakcja, to jest rozpoczęcie biegu lub naciśnięcie na pedał gazu. Sygnał odnosi się jednoznacznie do jednej odpowiedniej reakcji. Takie przyporządkowanie jest zwykle wyuczone, nie jest więc odruchem. Zawodnik musi się nauczyć startowania, a potem je ćwiczyć, podczas kiedy odruch, na przykład odruch kolanowy, jest wrodzony. 29 Przeciwnie niż w reakcjach prostych, w reakcjach z wyboru związek między bodźcem a reakcją jest zmienny i może przybrać dowolny stopień złożoności. Zamiast jednego bodźca może występować ich więcej, a zareagować trzeba na nie za każdym razem jakimś wyborem. Przeprowadzając doświadczenie można ten wybór ułatwić na przykład tak, że w najprostszym wypadku proponuje się użycie dwóch różnych klawiszy, które w zależności od bodźca należy w rozmaity sposób możliwie szybko nacisnąć. Na jeden bodziec trzeba zareagować jedną ręką, na inny — drugą ręką. Różnica w stosunku do reakcji prostej polega więc na tym, że tutaj przed reakcją należy podjąć decyzję, który klawisz będzie odpowiedni. Kiedy prowadzimy samochód, znajdujemy się stale w takich sytuacjach reakcji z wyboru. Zależnie od toku wydarzeń musimy hamować, dodać gazu lub wymijać, a zwykle wszystko to musi się odbyć możliwie prędko. Naturalnie przed dokonaniem wyboru reakcji stajemy nie tylko podczas jazdy samochodem czy też w ogóle pod czas doglądania funkcjonujących maszyn. Kto się zna cokolwiek na piłce nożnej czy ręcznej, wie, że dobry gracz potrafi prędko rozeznać nową sytuację i odpowiednio zareagować, a zatem będzie zużywał mniej czasu na reakcję w wielu decydujących sytuacjach. Zajmijmy się na razie nieco szczegółowiej reakcjami prostymi i wyobraźmy sobie następujące doświadczenie. Nakładamy komuś na uszy słuchawki i powiadamy, że skoro tylko usłyszy jakiś dźwięk, powinien możliwie prędko nacisnąć klawisz. Doświadczenie to przeprowadzamy kilkakrotnie raz za razem i mierzymy czas reakcji słuchowej, aby otrzymać wyobrażenie o stabilności i zmienności czasowej. Dla uzyskania takiej oceny zestawiamy wszystkie pojedyncze pomiary w tak zwanym h i s t o g r a m i e. Zrobiliśmy to na rysunku 5 po przeprowadzeniu doświadczenia na autorze, przy czym należy zauważyć, że jego reakcji słuchowa nie odbiega od przeciętnej. Widzimy, że czas reagowania na bodziec akustyczny nie jest zawsze dokładnie taki sam. Jednakże w tym zestawie występuje pewna wartość powtarzająca się najczęściej, a wynosi ona między 0,12 a 0, 13 sekundy. Wydaje się więc, że tę najczęściej występującą wartość można w histogramie przyjąć jako przeciętny czas 30 reakcji na bodźce akustyczne. Można również obliczyć średnią wartość, która w naszym wypadku wyniesie 0,129 sekundy. Jeśli spojrzymy na histogram jako całość, uderzyć las muszą pewne osobliwości. Rozrzut czasowy wokół najczęściej występującej wartości nie jest ściśle symetryczny, jak może oczekiwaliśmy, lecz nieco przesunięty w lewo. Przesunięcie to wynika stąd, że czasy reakcji poniżej 0,1 sekundy nie występują, pojawiają się natomiast odchylenia w górę z o wiele dłuższymi czasami reakcji niż symetryczna do 0,1 sekundy wartość 0,16 sekundy. Na określony sygnał 31 można bowiem zareagować dowolnie powoli, ale nie dowolnie szybko. W kierunku czasów krótszych istnieje granica absolutna, której nie sposób przekroczyć, a owa granica reagowania w odniesieniu do bodźców akustycznych wynosi mniej więcej jedną dziesiątą sekundy. Nawet z największym wysiłkiem, nawet po najdłuższym ćwiczeniu, ta granica czasowa stanowi barierę b i o l o g i c z n ą . Granica ta jest wyznaczona przez procesy przebiegające w naszych narządach zmysłów, w mózgu i mięśniach. Jakiś czas musi upłynąć, zanim docierające do ucha tale dźwiękowe przemienią się w mowę mózgu. Jakiś czas musi upłynąć zanim informacje z komórek zmysłowych w uchu zostaną przekazane do mózgu. To przekazywanie odbywa się stosunkowo wolno w porównaniu do prędkości dźwięku, a tym bardziej światła, wynosi bowiem najwyżej około 100 metrów na sekundę. Czasu wymaga również przełączenie informacji z jednej komórki nerwowej na drugą, co następuje kilka krotnie przed każdą reakcją. Ponadto uruchomienie mięśni musi także trwać pewien czas. Kiedy się uwzględni to wszystko należy się właściwie dziwić, że na sygnały można reagować już po jednej dziesiątej sekundy. Ale jakkolwiek krótki byłby ten czas, granica w kierunku jeszcze krótszych okresów jest dla nas nie do pokonania. Dla nas, można sobie bowiem naturalnie wyobrazić istoty żyjące, u których reakcje następują znacznie prędzej, a takie istoty rzeczywiście znamy. Stwierdzono więc, że nie które gatunki małp, a także na przykład wiewiórecznik (tupaja), o którego przynależność systematyczną zoologowie wciąż jeszcze się spierają, reagują o wiele szybciej niż człowiek. Zatem granice szybkości reakcji są cechą swoistą istot żywych, to znaczy, że są właściwe danemu gatunkowi. Nasze granice odnoszą się wyłącznie do nas. Zajmowaliśmy się dotąd czasem prostej reakcji na bodziec a k u s t y c z n y . Teraz zapytajmy, jak szybko możemy reagować na bodziec o p t y c z n y . Zrazu pytanie to może zdziwić: jakżeż miałaby w ogóle istnieć jakakolwiek różnica między reakcjami na bodźce akustyczne a optyczne? O występowaniu takiej różnicy dowiadujemy się z doświadczenia Autor dał się znowu zbadać, podobnie jak podczas mierzenia czasów reakcji słuchowej. Tym razem stosowano bodźce 32 33 optyczne, na które należało możliwie najprędzej zareagować. Wynik tego doświadczenia ukazuje rysunek 6. Dla porównania pokazany został nad nim raz jeszcze histogram czasów reakcji na bodźce akustyczne (rysunek 5) w takich samych przedziałach czasowych. Widzimy, że reakcja na sygnały wizualne jest nieco powolniejsza niż na sygnały akustyczne. Kiedy porównujemy obliczone średnie wartości, stwierdzamy, że autor potrzebował przeciętnie o niecałe 0,04 sekundy więcej czasu, aby zareagować na sygnał optyczny. Wydawać się może, że jest to czas bardzo krótki, bo wynosi znacznie mniej niż jedną dziesiątą sekundy. Spróbujmy sobie unaocznić tę różnicę czasową siadając do samochodu, który jedzie autostradą z szybkością 180 kilometrów na godzinę. Taka prędkość odpowiada 180 x 1000 metrom w 60 x 60 sekundach, czyli wynosi dokładnie 50 metrów na sekundę. Obserwowana różnica między czasem reakcji słuchowej i wzrokowej, wynosząca 0,04 sekundy, odpowiada wówczas przejechanej trasie długości 2 metrów. Przy tej szybkości wydaje się to niewiele, ale jeśli trzeba nagle zahamować, może to stanowić różnicę o zasadniczym znaczeniu życiowym. Znacznie lepsza od wzrokowej reakcja słuchowa ma zresztą pewną ciekawą konsekwencję w niektórych dyscyplinach sportowych, jak na przykład tenis stołowy czy squash, kiedy gracz musi nie tylko dobrze widzieć, lecz również dobrze słyszeć. Gra w squasha stwarza takie sytuacje, w których reakcja na piłkę przeciwnika w związku z powolniejszą reakcją wzrokową już nie jest możliwa, ponieważ piłka jest zbyt prędko odbijana. Wytrawny gracz potrafi przewidzieć tor lotu piłki i ustawić swoją rakietę w odpowiedniej pozycji na podstawie sygnału akustycznego, to znaczy wtedy kiedy przeciwnik uderza piłkę, a piłka potem odbija się od ściany. Miałem kiedyś okazję przebadania najlepszych światowych graczy w squasha pod kątem ich czasu reakcji; badania potwierdziły, że ci gracze wyróżniają się przede wszystkim znakomitym czasem reakcji słuchowej. Przyczyna dłuższego czasu reakcji na bodźce optyczne tkwi w tym, że przemiana energii świetlnej na mowę mózgu wymaga więcej czasu, co zresztą stwierdziliśmy już przy oma- 34 wianiu przeżywania jednoczesności. Ten powolniejszy proces przemiany prowadzi siłą rzeczy do tego, że nasze widzenie zawsze pozostaje w tyle. Należy to rozumieć zupełnie dosłownie: jeżeli jakiś przedmiot wysyła dźwięk i światło — przy czym jednak nie może on być nazbyt od nas odległy, aby prędkość rozchodzenia się dźwięku nie odgrywała roli — to oba te sygnały docierają do naszego mózgu w różnym czasie: najpierw dźwięk, a potem światło. Obiektywnie jednoczesne wydarzenia są zatem w stosunku do siebie subiektywnie przesunięte w czasie z powodu różnicy w tempie procesów odbywających się w naszych narządach zmysłów. Nic nie możemy na to poradzić — akustyczny i optyczny świat naszego bliższego otoczenia są wobec siebie przesunięte w czasie. Z naszą wizualną interpretacją środowiska zawsze wleczemy się o ułamek sekundy w ogonie interpretacji zjawisk akustycznych. Ale przecież istnieje prędkość rozchodzenia się dźwięku, wynosząca około 330 metrów na sekundę, wobec o wiele większej prędkości światła równej aż 300 000 000 metrów na sekundę. Możemy więc obliczyć, jaka musi być odległość przedmiotu, aby wychodzące od niego dźwięk i sygnał świetlny docierały rzeczywiście jednocześnie do mózgu, tak aby takie same czasy reakcji były możliwe. Odległość ta wynosi około 12,5 metra, jest to bowiem odległość, jaką dźwięk przebywa w ciągu 0,038 sekundy, a więc dokładna różnica między czasem reakcji słuchowej a wzrokowej. Zatem h o r y z o n t j e d n o c z e s n o ś c i świata optycznego i akustycznego jest położony w odległości mniej więcej dwunastu metrów. Poniżej dwunastu metrów wcześniejszy jest świat akustyczny, powyżej dwunastu — wizualny. Co prawda ten horyzont jednoczesności nie jest całkiem stały, gdyż, jak wiadomo, prędkość dźwięku jest zależna od temperatury: im jest cieplej, tym dźwięk biegnie prędzej. To znaczy, że w lecie horyzont jednoczesności nieco się od nas oddala. Wyszliśmy tutaj od danych liczbowych dotyczących autora, gdyż to u niego wymierzyliśmy różnicę około 0,04 sekundy między czasem słuchowej i wzrokowej reakcji. U kogoś innego wartość ta może być inna, może wynosić na przykład 0,03 sekundy. Z tego wynika, że dla każdego można obliczyć jego indywidualny horyzont jednoczesności. W wypadku 35 różnicy 0,03 sekundy będzie to około dziesięciu metrów. Pomiary dokonywane na 15 badanych osobach wykazały, że średnio horyzont jednoczesności znajduje się w odległości niecałych dziesięciu metrów. Horyzont jednoczesności jest jednak jednoznacznie zdefiniowany dla każdego z nas w danej sytuacji, a więc w określonej temperaturze lub na określonej wysokości nad poziomem morza. W związku ze sposobem pracy oka i ucha nie możemy się od niego uwolnić. Horyzont jednoczesności nie jest tylko sprawą człowieka, odnosi się również do każdego zwierzęcia, które ma oczy i uszy. Sposób, w jaki następuje przemiana energii świetlnej czy też bodźców akustycznych, jest w zasadzie taki sam u wszystkich zwierząt, w każdym razie, jeśli chodzi o kręgowce. Wynikają stąd ważne konsekwencje w zakresie zachowań. Zwierzę jest w korzystniejszym położeniu, jeśli zwraca baczną uwagę na odgłosy z odległości do dziesięciu metrów, gdyż wówczas wcześniej może się do nich ustosunkować. Poza horyzontem jednoczesności jakichś dziesięciu metrów korzyść ta przenosi się na zjawiska widziane, ponieważ to one wcześniej docierają do mózgu. Horyzont jednoczesności pociąga za sobą pewien interesujący skutek dla naszego o b r a z u ś w i a t a. Jak wiemy, mamy nie tylko wzrokowe, lecz również słuchowe wyobrażenie przestrzeni. Jeśli gdziekolwiek w przestrzeni coś się dzieje, co jest związane z jakimś odgłosem, możemy natychmiast tam skierować nasz wzrok, nawet jeśli źródła bodźca słuchowego nie widzimy. Znaczy to, że między akustyczną a wizualną reprezentacją świata w naszym mózgu stale odbywa się dialog na temat tego, gdzie coś się znajduje. Możemy wzrok skierować tam, skąd coś usłyszeliśmy. Ten dialog na temat ,,gdzie", jak się dowiedzieliśmy dzięki horyzontowi jednoczesności, jest uzależniony od odległości. Aż po horyzont jednoczesności, a więc w pobliżu, ucho nasze wcześniej wie, gdzie coś jest i może poinformować o tym nasze oko. Poza tym horyzontem wcześniej poinformowane jest oko i może przekazać uchu swoje obliczenie dokładnej lokalizacji jakiegoś wydarzenia. Na podstawie własnego zachowania wiemy, że ta wymiana informacji między układami zmysłów funkcjonuje znakomicie. Potrafimy skierować wzrok na źródło dźwięku, a na 36 przyjęciu, kiedy wszyscy mówią jeden przez drugiego, wysłuchać jednej tylko wybranej rozmowy, przy czym nie musimy wcale patrzeć na tego, który mówi. Jak dotąd nic nam nie wiadomo o tym, jak właściwie przebiega ta wzajemna informacja między okiem a uchem, pomimo że na całym świecie w wielu pracowniach ten problem się bada. Szczególna trudność polega na tym, że nasze optyczne i akustyczne przestrzenie stale się dla nas względem siebie przesuwają. Co to znaczy? Po prostu: oczy nasze poruszają się, a ruchy te powodują wzajemne przesunięcie między dwoma światami, gdyż nasz optyczny świat jest uzależniony od poruszających się w głowie oczu, akustyczny świat zaś od uszu, które się (przeciwnie niż u pewnych zwierząt) nie poruszają. Możemy sobie to zagadnienie nieco wyraźniej uzmysłowić pytając, gdzie właściwie dla nas samych jest strona prawa, a gdzie lewa. Kiedy spojrzymy prosto przed siebie, stwierdzamy, że nasze pojęcie o prawym i lewym jest zdefiniowane linią wzroku. Wszystko, co jest położone na lewo od linii wzroku — przy czym w tej sytuacji linia wzroku jest to linia spojrzenia oczu w głowie ustawionej prosto — jest dla nas tym lewym. To, co jest po prawej od linii wzroku, odczuwamy jako prawe. Teraz obracamy głowę nieco w lewo, ale patrzymy ciągle dokładnie na ten sam punkt i pytamy się, gdzie jest lewa, a gdzie prawa strona. Pomimo że głowę obracamy w lewo, to, co na lewo, nie obraca się wraz z głową, lecz pozostaje odniesione do linii wzroku. Wpatrujemy się przecież wciąż jeszcze w ten sam punkt i wciąż jeszcze odczuwa my, że to, co na lewo, znajduje się na lewo od linii wzroku, mimo obróconej głowy. Jeżeli teraz przy takiej samej fiksacji ego samego punktu obracamy głowę w prawo, odkrywamy znowu, że to, co na lewo, pozostało tam, gdzie było. Zatem nasze lewe i prawe jest sprawą wizualną. Tymczasem kiedy obracaliśmy głowę, przesunęliśmy przestrzeń akustyczną w stosunku do optycznej, ponieważ przestrzeń akustyczna jest nam przekazywana przez oboje uszu za pośrednictwem analizy akustycznej. Z każdej dowolnie przesuniętej pozycji oczu możemy patrzeć na jakikolwiek wycelowany punkt lub też na jakiekolwiek źródło dźwięku — potrafimy to, ale dotąd nie wiemy, jak to jest możliwe. Jest to jedna z wielu granic naszej wiedzy o tym, jak 37 właściwie mechanizmy naszego mózgu umożliwiają nasze zachowanie. Jeśli teraz raz jeszcze powrócimy myślą do horyzontu jednoczesności, dochodzimy do przekonania, że prawdopodobnie do koordynacji przestrzeni akustycznej z przestrzenią optyczną potrzebne są odmienne mechanizmy, kiedy w grę wchodzi obszar bliski czy też daleki. Niestety o tych mechanizmach też jeszcze nic nie wiemy. Możemy tylko opierać się na spekulacjach i na tej podstawie stwierdzić — jeśli jesteśmy skłonni przyjąć spekulacje jako wyjście tymczasowe — że nasz obraz świata jest różny zależnie od dystansu między nami a nim. Nasz horyzont jednoczesności rzędu mniej więcej d z i e s i ę c i u m e t r ó w jest zatem prawdopodobnie również pewną granicą obrazu świata. 38 5. CZASOWE RAMY DECYZJI Dotąd zajmowaliśmy się badaniami nad reakcjami prostymi i wyciągnęli pewne wnioski z obserwacji. Obecnie zapoznamy się nieco dokładniej z tak zwanymi reakcjami z wyboru, które poprzedzać musi jakaś decyzja. Takie rozważania pozwolą nam się zorientować, ile najmniej potrzeba czasu na podjęcie decyzji. Ponadto dowiemy się, czy podejmować decyzję możemy zawsze, czy też tylko w określonych momentach. Przyjrzyjmy się najpierw sytuacji, kiedy się ma do wyboru dwa bodźce optyczne, na przykład zielone i czerwone światło, które ma zabłysnąć. Na światło czerwone należy nacisnąć jeden guzik, na zielone — drugi. Takie badania wykonała Andrea Stiegmayer z Innsbrucku do swojej pracy doktorskiej. Chodziło jej szczególnie o to, aby porównać szybkość reakcji czynnych sportsmenek z szybkością reakcji dziewcząt nie uprawiających sportów. Okazało się, że sportsmenki przeciętnie reagowały na j e d e n optyczny bodziec po 0,23 sekundy, na d w a optyczne bodźce po 0,30 sekundy. (Zauważamy, że przeciętny czas reakcji na bodziec optyczny jest tutaj dłuższy od podanego w poprzednim rozdziale czasu mierzonego u autora. Jest to wynik odmiennych warunków doświadczenia: podczas gdy autorowi mierzono maksymalne możliwe czasy, w doświadczeniach Andrei Stiegmayer tak nie było.) Zatem różnica w czasie między reakcją z wyboru a reakcją prostą wynosi 0,07 sekundy. Jeżeli więc żądamy 39 podjęcia jakiejś decyzji, potrzeba na to dodatkowego czasu niecałej jednej dziesiątej sekundy. Ten dodatkowy czas wynosi około 25 procent łącznego czasu reakcji i zaliczyć go trzeba na poczet procesów przebiegających w mózgu i stanowiących podłoże decyzji. Mózg musi rozpoznać, który z bodźców się pojawił, a po takim rozróżnieniu musi zapaść decyzja, który z guzików nacisnąć. Kiedy w trakcie takich badań porównujemy sportsmenki z młodymi paniami, które w ogóle nie uprawiają sportów, konstatujemy, że u tych drugich zarówno reakcje proste, jak i wymagające dokonania wyboru pochłaniają więcej czasu niż u sportsmenek, natomiast różnica między reakcją prostą a reakcją z wyboru jest taka sama. To, co się dzieje w mózgu podczas czynności rozróżniania i decydowania, jest w obu grupach identyczne. Prawdopodobnie sportsmenki tylko dlatego mają szybszą reakcję, że szybciej potrafią uruchomić mięśnie. Przełożenie światła na mowę mózgu jest chyba również w obu grupach takie samo. Jednakże muszę tu wyraźnie podkreślić, że wynik ten odnosi się tylko do danej sytuacji, a więc porównania między jednym a dwoma sygnałami świetlnymi, przy czym poruszamy się w obrębie jednego układu zmysłowego. Odpowiednie doświadczenie, przedstawiające w najprostszy sposób sytuację decyzji, możemy przeprowadzić również z jednym lub dwoma sygnałami akustycznymi. Wiemy, już, że czas reakcji słuchowej jest o wiele krótszy, Andrea Stiegmayer również potwierdziła to w swoich eksperymentach U sportsmenek zarejestrowała średni czas reakcji słuchowej 0,15 sekundy, to znaczy, o 0,08 sekundy krócej niż czas prostej reakcji wzrokowej (0,23 sekundy, zobacz wyżej) W porównaniu z reakcją na jeden bodziec akustyczny wymagającą 0,15 sekundy, w wypadku konieczności wyboru spośród dwóch bodźców akustycznych eksperymentatorka odnotowała wartość 0,22 sekundy. Od razu uderza nas fakt, że różnica znowu wynosi 0,07 sekundy. Bez względu na to, czy przejdziemy od jednego bodźca optycznego do dwóch, czy też od jednego bodźca akustycznego do dwóch akustycznych, w obu wypadkach na bardzie złożoną reakcję, to jest na reakcję związaną z wyborem potrzeba tyle samo dodatkowego czasu. Zatem prawdopo- 40 dobnie rozróżnianie i decydowanie w obu układach zmysłowych przebiegają w analogiczny sposób. Wolno nam więc sądzić, że procesy decydowania są niezależne od sposobu, w jaki informacja dociera do mózgu, czyli że różne układy zmysłowe podejmują decyzje na podstawie takiego samego programu, czyli algorytmu, by użyć języka komputerowego. Wolno sądzić, że dzięki tym obserwacjom możemy już udzielić odpowiedzi na pytanie, ile czasu potrzeba na decyzje, a mianowicie, że potrzeba 0,07 sekundy. Aby jednak mieć całko witą pewność — a przecież dążenie do tego powinno być :notą naukowca — raz jeszcze zmieniamy nasze doświadczenie. Jeżeli prawdą jest, że na podjęcie decyzji potrzeba 0,07 sekundy, to możemy oczekiwać, że wobec trzech sygnałów optycznych czas reakcji musi wzrosnąć do 0,37 sekundy, skoro przy jednym wynosił 0,23, a przy dwóch ),30 sekundy. Tymczasem kiedy przeprowadzamy doświadczenie z trzema bodźcami optycznymi, przeznaczając dla każdego bodźca eden z trzech klawiszy, otrzymujemy wynik niezgodny z naszymi przewidywaniami, bo 0,335 sekundy, czyli tylko o połowę więcej niż zakładaliśmy w hipotezie. Dodatkowa możliwość wyboru wymaga więc wydłużenia czasu tylko o 0,035 sekundy. Czyżby nasze procesy decydowania przebiegały jednak nieco prędzej, niż sądziliśmy? Przecież w wypadku trzech sygnałów optycznych przybywa jeszcze jedna możliwość rozróżniania i decydowania, a na tę dodatkową decyzję potrzebujemy mniejszego dodatkowego nakładu czasu. Aby to zagadnienie rozwiązać, korzystamy z wymienionego już tutaj sposobu ukazania czasów reakcji w histogramie; aby zaś uzyskać poprawne dane doświadczalne, które by ponadto poszerzyły nasz wgląd w procesy decyzji, raz jeszcze nieco zmieniamy nasz eksperyment. Osobie poddawanej doświadczeniu nakładamy na uszy słuchawki, przy czym włączamy dźwięk tylko do słuchawki prawej. Oprócz dźwięku podajemy osobie badanej sygnał optyczny, musi ona więc rozróżniać dwa bodźce przynależne do różnych układów zmysłowych. Jednocześnie pilnujemy, aby wzrok na bodziec optyczny nie był skierowany dokładnie wprost, lecz aby ten bodziec pojawiał się trochę w prawo od linii wzroku. Osoba 41 poddawana doświadczeniu z nami współdziała. Fiksację boczną w stosunku do pojawiającego się sygnału świetlnego możemy oczywiście również doświadczalnie kontrolować. Takim układem doświadczenia uzyskaliśmy to, że bodźce, zarówno akustyczny, jak i optyczny, dochodzą z tej samej strony, a mianowicie prawej. Na podstawie budowy i układu połączeń nerwowych naszych narządów zmysłowych i naszego mózgu — dalej dowiemy się o tym więcej — możemy powiedzieć, iż znaczy to, że bodźce: akustyczny i optyczny, docierają do l e w e j połowy naszego mózgu. Teraz staramy się o to, aby bodźce, akustyczny i optyczny, następowały po sobie w sposób nieoczekiwany. Ponadto wymagamy od osoby poddawanej doświadczeniu, aby obsługiwała klawisze tylko ręką prawą i możliwie szybko naciskała jeden klawisz przy świetle, a drugi przy dźwięku. Sterowanie prawą ręką następuje również z l e w e j części mózgu. Sytuacja jest więc następująca: w lewej części mózgu musi się dokonać rozróżnienie między sygnałami optycznymi a akustycznymi i ta sama półkula mózgu musi również zadecydować o tym, którym z obu klawiszy należy się posłużyć. Pracujemy więc jak gdyby tylko połową głowy. Rysunek 7 ukazuje nam w formie histogramu wynik takiego doświadczenia, przy czym naniesiony został tylko rozrzut czasów reakcji słuchowych. Z opisanych powyżej sytuacji wybrano do tego rysunku tylko te reakcje, które miały następować po dźwięku. Kiedy porównujemy ten rysunek z histogramem na rysunku 5, różnica jest oczywista. Obserwujemy nie tylko dłuższe czasy uwarunkowane koniecznością podejmowania decyzji, skrajnie odmienna jest także forma rozrzutu. Zamiast jednej wyraźnie wyodrębnionej wartości najczęstszej widzimy kilka położonych obok siebie szczytów. Odstępy między tymi szczytami wynoszą między 0,03 a 0,04 sekundy. Dla łatwiejszego porównania tego wyniku z poprzednimi obserwacjami, przekształcamy go na 30 do 40 tysięcznych sekundy. Histogram z wieloma szczytami następującymi po sobie w mniej więcej równych odstępach mówi, że osoba poddana badaniu w określonych czasach reaguje w sposób uprzywilejowany, inne zaś czasy zaniedbuje. Pierwszy szczyt uprzywilejowania widzimy z chwilą upłynięcia 0,24 sekundy, osta- 42 tni — 0,34 sekundy, a między nimi jeszcze występują dwa szczyty. Czym należy tłumaczyć to tak wyraźne uprzywilejowanie i zaniedbywanie czasów reakcji? Regularne skoki w górę i w dół nasuwają oczywiście myśl o jakimś procesie periodycznym, który może uczestniczy w przebiegu reakcji wyboru. Nagłe wydarzenie i jego dotarcie do naszej świadomości prawdopodobnie powoduje, że zostaje uruchomiony w mózgu proces oscylacyjny, a więc drganie, przy czym czas trwania każdego okresu tej oscylacji wynosi około 0,03 sekundy. Zre43 sztą nie upierajmy się przy wartości dokładnej, wynoszącej 0,03 sekundy: procesy biologiczne — a takim procesem byłaby ta oscylacja w mózgu — nigdy nie są tak dokładne jak procesy fizykalne. Okres wynosi więc mniej więcej 0,03 lub 0,04 sekundy, ale może też być nieco dłuższy lub krótszy. Jeszcze jedna rzecz, którą musimy podkreślić na wypadek, gdyby wśród czytelników znaleźli się technicy: nie jest wykluczone, że oscylacja występuje zawsze, a tylko przez nagłe wydarzenia zostaje bezpośrednio z tymi wydarzeniami zsynchronizowana. W technice odpowiednikiem byłby tu „oscylator przerywnikowy". Drganie w mózgu nie jest zresztą drganiem mechanicznym, podobnym do potrząsania budyniem, lecz „elektrycznym", powstałym na podstawie swoistego układu połączeń komórek nerwowych. Ten oscylacyjny proces jest — zdaniem autora — podstawą procesów decyzyjnych charakterystycznych dla sytuacji wyboru. A ponadto tenże proces jest podstawą do identyfikacji wydarzeń. Czytelnik zapewne zauważył, że okres omawianej tu oscylacji, to jest 0,03 do 0,04 sekundy, jest całkowicie zbieżny z progiem następstwa czasowego, a więc tym minimalnym czasem, który jest potrzebny do zidentyfikowania jakiegoś wydarzenia. Podczas rozważań nad reakcja mi z wyboru stwierdzaliśmy wielokrotnie, że najpierw trzeba„rozróżnić", a potem dopiero „zdecydować". A rozróżniać znaczy przecież „identyfikować". Dopiero kiedy coś rozróżnimy i zidentyfikujemy, możemy nim rozporządzać jako wydarzeniem, a taka „wiedza" pozwala nam na podejmowanie decyzji. Zarówno więc w określaniu progu następstwa czasowego jak i w reakcjach z wyboru bodźce wyzwalają proces oscylacyjny. Jednakże liczyć można wydarzenia dopiero wtedy, gdy zostały zidentyfikowane jako osobne, to zaś jest możliwe wtedy tylko, kiedy bodźce są tak od siebie oddzielone, że przypadają w czasie na następujące po sobie okresy oscylacji. W sytuacji wyboru rozróżnić można dwa bodźce tylko wówczas, gdy się je ze sobą porównuje. Ale na to trzeba je zidentyfikować. Naturalnie przebieg reakcji wyboru jest nieporównywalnie bardziej złożony niż proces określania następstwa czasowego bodźców, przecież tutaj musimy odwołać się również i do 44 naszej pamięci. O co chodzi? W sytuacji reakcji z wyboru zawsze występuje w danym momencie tylko j e d e n bodziec spośród dwóch możliwych. Znaczy to, że przetwarzany i identyfikowany bodziec musi być porównywany z informacją zawartą w pamięci. Można sobie to tak wyobrazić: bodziec uruchamia oscylację, po czym następuje porównanie zgodności tego bodźca z różnymi zmagazynowanymi w pamięci wariantami. Ten proces porównywania prowadzi potem do podjęcia decyzji, ujawniającej się w formie poprawnej (a cza sami błędnej) reakcji. Jeśli ten proces porównywania przebiegł szybko, skutkiem będzie wczesna reakcja, co na przykład w naszym histogramie reakcji ukazuje pierwszy szczyt po 0,24 sekundy. Jeśli to porównywanie przeciąga się nieco w czasie, chociażby dlatego, że identyczność bodźca w po równaniu do zmagazynowanych w pamięci bodźców wzorcowych jeszcze nie jest całkowicie pewna, reakcja następuje nieco później. Owo "później" nie jest jednak dowolne, lecz pojawia się w określonych, uprzywilejowanych momentach zdefiniowanych oscylacyjnym procesem w mózgu, potrzebnym do identyfikacji jakiegoś wydarzenia. Mamy tu więc do czynienia z pewną hierarchią zjawisk, które wszystkie wykorzystują tę samą czasową organizację w naszym mózgu. Przyjęcie do wiadomości, identyfikacja, wybór — wszystko to jest ułożone w tej samej „maszynerii naszego mózgu". W tym miejscu możemy tylko krótko wskazać pewien problem, który od dawna absorbuje naukowców, a także laików: czy czas jest właściwie ciągły czy też jest "skwantyzowany"? W naszym potocznym wyobrażeniu czas jest prawdopodobnie — sądzę, że dotyczy to większości z nas — ciągły. Tymczasem, cóż wynika z omawianych tutaj obserwacji? Jeżeli reagować czy też działać możemy tylko w określonych momentach, to ciągłość czasu jest chyba złudzeniem. Wprawdzie nieciągłość identyfikowania czy podejmowania decyzji umyka naszej świadomości, ale doświadczenia wskazują zupełnie jednoznacznie, że — wobec okresu oscylacji mózgu, wynoszącego od 0,03 do 0,04 sekundy — w ciągu jednej sekundy mamy tylko około 30 możliwości identyfikacji i m o m e n t ó w d e c y z y j n y c h . Fakt, że nie jesteśmy tego świadomi, nie ma znaczenia, skoro już coś wiemy o gra- 45 nicach samoobserwacji. Możemy więc przyjąć, że czas subiektywny przebiega w sposób nieciągły, że przebieg naszego przeżywania i zachowania jest posiekany na kwanty czasowe. Nie możemy „zawsze" reagować. Sposób funkcjonowania naszego mózgu determinuje f o r m a l n e granice czasowego przebiegu. Zostały nam one narzucone. Może mamy swobodę w zakresie tego, n a c o się decydujemy, ale nie tego, k i e d y podejmujemy decyzję. 46 6. CZY MOZG POTRZEBUJE ZEGARA? "Kekawewechetushekamikowanowow" znaczy „niechaj to zostanie przy tobie" i jest słowem w języku Indian z plemienia Kri. Amerykański psycholog i badacz mózgu Karl Lashley w swym bardzo cennym artykule pod tytułem „Problem sekwencji wydarzeń w zachowaniu się" sugerował, że po prawne następstwo sylab w takim słowie może zostać wy powiedziane lub zrozumiane pod warunkiem, że w mózgu mieści się zegar, który dba o tę poprawną kolejność. Po to, aby każda sylaba znalazła się na właściwym miejscu ciągu "kekawe...", sylaby niczym wagony pociągu muszą zostać uszeregowane według określonego planu czasowego. Czasowy reżim kontrolny najlepiej zaś funkcjonuje wówczas, gdy jakiś zegar pilnuje tego, aby wszędzie w mózgu było wiadomo, która jest godzina. Tę czasową kontrolę umożliwiają procesy, o jakich już mówiliśmy, a mianowicie oscylacyjne zachowanie się komórek nerwowych w mózgu, które — zdaniem autora — stanowią jednocześnie podłoże procesów decyzyjnych. Na szczęście nie musimy sięgać do tak dalekich i nieznanych języków jak indiański plemienia Kri, aby z punktu widzenia organizacji czasowej zastanowić się nad problemem zestawiania długich słów. Język niemiecki jest przecież znany z możliwości tworzenia długich łańcuchów słownych, a ponieważ w dalszej dyskusji może nam się to przydać, zacytujemy tutaj wiersz barona 47 Hansa von Gumppenberga (1866—1928), który pod pseudonimem Jodok „w nadętym nowym stylu sprzęgania słów" napisał wiersz, jaki w czytaniu, a szczególnie głośnym czytaniu, wielu ludziom zda się wręcz wyzywający. Sommermädchenküssetauschelächelbeichte An der Murmelrieselplauderplätscherquelle Sass ich sehnsuchtstränentröpfeltrauerbang: Trat herzu ein Augenblinzeljunggeselle 3 [...] (Zalecamy nauczenie się tego wiersza na pamięć, aby go wygłaszać przy każdej odpowiedniej i nieodpowiedniej okazji. Zapewni to każdemu ogromne powodzenie!) Powróćmy do sekwencji wydarzeń przeżywania i zachowania. Przypuszczamy, że kryje się za tym proces oscylacyjny, a więc „zegar", który pilnuje czasowej organizacji. To, że organizacja czasowa nie jest sama przez się zrozumiała, wynika chociażby z błędów, jakie się niekiedy popełnia. Bardzo częstymi błędami w pisaniu na maszynie lub mówieniu, to znaczy wtedy, kiedy wymagana jest „sekwencja wydarzeń", są przestawienia liter, a więc omyłkowa kolejność liter (kolejność staje się konejlością). Błędy maszynowe zdarzają się przede wszystkim w trakcie bardzo szybkiego pisania, zwłaszcza u osób niewprawnych. Na tej podstawie wolno nam wnioskować, że normalnie jakiś proces porządkujący dba o to, aby kolejność była dokładnie przestrzegana — tylko czasami jakaś litera się przepycha do przodu i wtedy dochodzi do przestawienia właściwej kolejności. O wiele rzadziej zdarza się błąd polegający na pojawieniu się litery w zupełnie innym miejscu. Właśnie przestawianie bezpośrednio sąsiadujących ze sobą elementów jakiegoś ciągu pozwala sądzić, że pewien zegaropodobny proces stara się o przestrzeganie poprawnej kolejności. Zagadnienie to stanie się bardziej zrozumiałe, kiedy przy- _______________ 48 3 Wiersz jest nieprzetłumaczalny; treść jego jest zupełnie nieważna, chodzi o doprowadzenie do absurdu możności łączenia wielu słów w jedno (przyp. tłum.). toczymy proste językowe przykłady, jak chociażby zdanie składające się z trzech słów: "Czym jest czas?", i przeanalizujemy je: te trzy słowa w takiej właśnie kolejności stanowią znane pytanie filozoficzne. Jednakże owe trzy słowa można w zasadzie uszeregować w s z e ś ć różnych ciągów i za każdym razem całość będzie znaczyła albo coś innego — albo nic: Czym jest czas? Czym czas jest! Jest czym czas? Jest czas czym? Czas jest czym! Czas czym jest. Niektóre z tych pięciu dodatkowych ciągów słów wydają się całkiem sensowne, inne pozbawione są sensu. W każdym razie jest tak, że w pytaniu „Czym jest czas?" owe trzy słowa muszą być wymienione dokładnie w takiej kolejności, a nie na przykład w kolejności „Jest czas czym?". Co prawda, to również wydaje się autorowi pytaniem filozoficznym, ale innym niż „Czym jest czas?". A „Czas jest czym!" jako odpowiedź na pytanie „Jest czas czym?" chyba nie całkiem zadowala. W celu oddania tego, o co chodzi dzięki poprawnej kolejności słów, niezbędne jest, aby przed rzeczywistą wypowiedzią czy zapisem zadbać o zaprogramowanie właściwego następstwa słów. Do przekazania określonej myśli trzeba :e słownika językowego naszego mózgu, który zawiera około 10 000 haseł —u jednego więcej, u drugiego mniej — najpierw wybrać trzy słowa. Muszą to być dokładnie te trzy słowa, bo przecież n i e pytamy na przykład „Czym jest przestrzeń?" lub „Co ma czas?", lecz „Czym jest czas?". Po takim przygotowaniu na „stacji rozrządowej" mowy, gdzie z początku jeszcze wszystkie ciągi słowne są 49 możliwe, zestawiona zostaje t a k a kolejność, jaka może wyrazić to, co mamy na myśli. To zestawienie czy nanizanie słów na właściwe miejsce odbywa się pod kontrolą planowanego zamysłu i z zastosowaniem zegara. Zegar w mózgu dba o to, aby wszystkie instancje, — Granice wszystkie obszary mózgu, zajmujące się zestawianiem ciągu słów, wskazywały ten sam czas zegarowy i dzięki temu mogły w porę wykonać przypisane im zadania mając na uwadze łączny plan. Bez zegara zawsze coś pojawiałoby się nie w porę i pomieszałaby się sekwencja wydarzeń. Wtedy zaś nie można by już wyrazić swojej myśli. Zegar mózgowy, który możemy sobie wyobrazić pod postacią oscylacyjnych procesów komórek nerwowych, jest prawdopodobnie warunkiem tego, aby myśl dała się wyrazić za pomocą uporządkowanych słów. Bez tego formalnego warunku właściwego porządku następstw nie mielibyśmy żadnych możliwości komunikacji słownej. To co się tutaj ujawnia jako porządek następstwa słów, pozwalający wyrazić to, o co chodzi, językoznawcy nazywają „syntaktyczną kompetencją". Amerykański lingwista Noam Chomsky, jeden z współtwórców nowoczesnego językoznawstwa, podkreśla, że jest to prawdopodobnie zdolność swoiście ludzka, obca nawet małpom człekokształtnym. Od lat próbuje się ćwiczyć te małpy, aby nauczyć je posługiwania się ludzką mową. Przy tym nie chodzi o to, aby zwierzęta naśladowały ludzkie dźwięki, lecz aby nauczyły się symboli poszczególnych słów, których mogłyby w miarę potrzeby używać. O ile autorowi wiadomo — na tym tak pełnym namiętnych sporów polu badań trzeba poglądy swoje formułować nader ostrożnie — nie udowodniono dotąd nigdy, aby zwierzęta te dysponowały syntaktyczną kompetencją. Innymi słowy: dokładne następstwo, kolejność symboli jest w ich przekazach bez znaczenia. Aby wyrazić jakąś myśl lub jakieś życzenie, używają one zwykle potrzebnych do tego symboli w kolejności przypadkowej. Zdolność do syntaktycznej kompetencji u człowieka i prawdopodobny brak tej zdolności u szympansa pozwalają zwrócić uwagę na pewien aspekt, o jakim nie wolno nam zapominać. Oczywiście musimy założyć, że małpy człekokształtne dysponują pewnym mechanizmem w mózgu, który im umożliwia utrzymanie 50 porządku następstw i c h zachowania, podobnie jak my rozporządzamy mechanizmami stanowiącymi podstawę czasowego porządku n a s z e g o przeżywania i zachowania. Ponadto owe czasowe mechanizmy małp człekokształtnych i nasze są zapewne nawet bardzo do siebie podobne. Ale mechanizm czasowy określa jedynie f o r m a l n ą strukturę przeżywania i zachowania. Określone zostaje tylko j a k; brak jest informacji na temat c o, to jest myślowej treści tego, kto używa tej formalnej struktury czasowej. W odróżnieniu od małp człekokształtnych my z samej natury możemy władać mową. W mowie staramy się wyrazić myślenie, a wykorzystujemy do tego czasowy mechanizm mózgu. To wykorzystywanie w mowie odbywa się pod stałą kontrolą pewnej instancji „co". Aby można było powiedzieć owo "co", czyli to, co mamy na myśli, słowa muszą być poprawnie uszeregowane, to zaś odbywa się pod nadzorem treści. Słowa nie ustawiają się same w sensowną treść. Nawet jeśli blisko z nami spokrewnione zwierzęta dysponują mechanizmem czasowym, to jednak najwidoczniej nie posiadają one owej instancji ,,co", dbającej o to, aby myśl została wyrażona w odpowiednim następstwie słów, a więc syntaktycznie. Wzajemną zależność formy i treści możemy sobie uzmysłowić jeszcze w inny sposób. Stwierdziliśmy, że w wypadku braku treściowych wytycznych sama struktura formalna, a zatem zegar mózgowy, niewiele może zdziałać w kierunku wyznaczenia sensownego zachowania. Forma przecież służy tylko temu, aby treści przydać pewnych ram wyrazowych. A cóż się dzieje, jeśli formalne warunki graniczne są zakłócone, jeżeli na przykład brak jest tej rękojmi, że wszędzie w mózgu panuje ten sam czas zegarowy? Aby odpowiedzieć na to pytanie, musimy się najpierw zapoznać z pewnym nowym faktem. Od dawna wiadomo, że zakłóceniom mózgu, na przykład takim, kiedy ulega zanikowi substancja mózgowa, towarzyszy spowolnienie. Już przy omawianiu progu następstwa czasowego (w rozdziale 3) "wskazywaliśmy, że pacjenci z uszkodzeniami obszarów mózgu decydujących o funkcjach mowy, wykazują znaczne przedłużenie progów następstwa czasowego, innymi słowy, spowolnienie procesów umożliwiających identyfikację następstwa wydarzeń. Takie spowolnienie procesów powstałe jako 51 skutek częściowych uszkodzeń mózgu wydaje się podstawowym prawem neurologii. - Godny uwagi jest fakt, że to spowolnienie dotyczy tylko funkcji reprezentowanych w tej okolicy mózgu, która ucier- piała wskutek uszkodzenia. Podam przykład: miałem kiedyś sposobność badania przez dłuższy czas pacjenta, który doznał zaburzenia dopływu krwi w części mózgu pośredniczącej w widzeniu. To zaburzenie powstałe po udarze mózgu doprowadziło do znacznej utraty czynnościowo sprawnych komórek nerwowych. Stąd jego zdolność widzenia była bardzo ograniczona, ale niecałkowicie zniesiona, tak że można było jeszcze badać resztkowe wydolności. Spośród wielu zarejestrowanych wyników badań chcę się tutaj skoncentrować na badaniu czasu reakcji, skoro jesteśmy już oswojeni z tym miernikiem i pod kątem interesującego nas problemu najwięcej możemy się o nim dowiedzieć. Sprawdzenie czasu prostej reakcji akustycznej wykazało wartość zupełnie normalną, jak gdyby pacjentowi nic się nie przydarzyło. Natomiast pomiary czasu reakcji optycznej wykazały znaczne przedłużenie tego czasu. Najbardziej zaskakujące było to, że sąsiadujące w histogramie szczyty (porównaj rysunek 7) nie znajdowały się już w przedziale 0,03 do 0,04 sekundy, lecz były od siebie odległe o jakieś 0,08 sekundy. Wniosek z tej obserwacji każe nam sądzić, że uszczerbku wydolności czasowe doznał tylko jeden układ zmysłów, a mianowicie wizualny. Co znaczy w praktyce ów uszczerbek? Z przedłużenia się odstępów między szczytami reakcji musimy wnioskować że obecnie potrzeba znacznie więcej czasu na podejmowanie decyzji na podstawie informacji wzrokowych. Na to, aby mózg rozpoznał wzrokowe warianty, potrzeba mniej więcej dwa razy tyle czasu, co w stanie normalnym lub w odniesieniu do wariantów akustycznych. Tym samym przed mózgiem staje nie byle jaki problem czasowy. W jednym mózgu procesy decyzyjne o jednym wydarzeniu przetworzonym optycznie i akustycznie, przebiegają w dwóch czasach W takim wypadku we znaki daje się nie tylko niejednoczesność tego, co optyczne, z tym, co 52 akustyczne wobec niejednakowego czasu trwania ich "przeróbki" na język mózgu Oprócz różniących się czasów docierania bodźców, zegar, w tych częściach mózgu, w jakich przetwarzane jest to, co się słyszy, i to, co się widzi, biegną w dodatku z rozmaitą prędkością. Wskutek tego akustyczny obraz świata zostaj1 oderwany od optycznego, skoro już nie działa dostrojenie obu tych obrazów świata w czasie. Stwierdziliśmy przecież uprzednio, że w procesie podejmowania decyzji istnieje harmonia w czasie między reprezentacją świata akustycznego a optycznego. Kiedy jedna z tych reprezentacji jest uszkodzona, spowolnienie w tym układzie prowadzi do utraty tej czasowej harmonii. Ten spowodowany uszkodzeniami rozziew na niezależne od siebie przebiegi czasów dowodzi, że w normalnych warunkach taka harmonia właśnie istnieje. Uświadamiamy to sobie dopiero w obliczu zakłócenia. Dalszego przykładu dostarczają nam pacjenci cierpiący na psychozę alkoholową lub tak zwany zespół Korsakowa. Wydaje się, że u tych pacjentów zachowanie właściwego następstwa czasowego wydarzeń jest ograniczone we wszystkich zakresach przeżywania. Tacy pacjenci mają prawie niezmienioną pamięć tego, c o przeżyli, ale już nie potrafią uporządkować tych doznań w czasie. Niektórzy psychiatrzy przypuszczają, że w tej chorobie zanikają selektywnie tylko "znamiona czasu" przeżyć. Innymi słowy znaczy to, że wskutek procesu chorobowego do porządku następstw wkradł się nieporządek. I właśnie na tej podstawie — tak należałoby sądzić — pacjenci zaczynają "konfabulować", a więc mówić bez związku. Można sobie wyobrazić, że powód konfabulacji tkwi w utracie przeżywalnej przyczynowości realnego świata. Taka strata musi wystąpić z chwilą, gdy czasowe następstwo wydarzeń nie jest już w mózgu poprawnie przekazywane. Jeśli nasz mózg wskutek utraty znamion czasu nie ma już rozeznania tego, co było przedtem, a co potem, to nie możemy już mieć jasnego obrazu powiązań przyczynowo- -skutkowych. Wyjaśnimy to na jeszcze jednym przykładzie. Postrzeganie ruchu zależy od analizy czasowej. Na to, abyśmy mogli powiedzieć, że jakiś przedmiot się poruszył, przedmiot ten w różnych momentach musi być za każdym razem w innym miejscu. Przypuśćmy teraz, że w mózgu zawiodły -mechanizmy 53 umożliwiające seryjne ujmowanie wydarzeń. Wówczas uchwycenie zjawiska ruchu już nie będzie możliwe. A jeżeli tak się dzieje, to podmiot musi mieć zupełnie zmieniony obraz świata. (Używając pojęcia obraz świata zbliżamy się powoli do takiej treści, jak ją rozumiemy w potocznym znaczeniu.) W oczach obserwatora, który nie ma możności rozpoznania ruchu, przedmiot oczywiście nie może się p o ruszać stąd dotąd, lecz jest raz tutaj, a kiedy indziej tam, bez postrzegania związku między tymi dwiema sytuacjami. Skutkiem tego identyczność przedmiotu staje się wątpliwa, ponieważ możliwość widzenia ruchu jest warunkiem, aby te same postrzegane przedmioty pozostały nadal identyczne ze sobą w czasie. Kiedy tej możliwości nie ma, następuje utrata identyczności, świat zaś wydaje się pozbawiony związków przyczynowych. Nasz obraz świata zmienia się całkowicie. Rozumiemy więc teraz — aby sobie pozwolić na rzut oka w filozofię — dlaczego Arystoteles nazwał określenie istoty ruchu podstawowym zagadnieniem fizyki. Takie rozważania ukazują nam, że zagadnienia o podstawowym znaczeniu dla naszej egzystencji, sięgające nawet problematyki filozoficznej, są uzależnione od funkcjonowania naszego mózgu. Świat możemy pojąć tylko w wypadku, gdy czasowy porządek świata jest zbieżny z czasowym porządkiem w mózgu. A mechanizm naszego mózgu umożliwiający pojmowanie następstwa zdarzeń zapewne ma — jak już mówiliśmy — charakter oscylacyjny, a więc jest zegarem. 54 7. CZASOWE GRANICE ŚWIADOMOŚCI: POJĘCIE «TERAZ» Poszukując odpowiedzi na postawione w drugim rozdziale pytanie: „Jak do człowieka dociera czas?", zatrzymajmy się na chwilę i zastanówmy, do czego doszliśmy tymczasem. Dopatrzyliśmy się tego, że podatność naszych zmysłów na przebiegi czasowe jest różna. Jeśli chodzi o słyszenie, próg niejednoznaczności jest najniższy, w wypadku widzenia — najwyższy. Zrozumieliśmy także, że postrzeganie niejednoczesności bodźców zmysłowych jest wprawdzie potrzebne, ale nie jest wystarczające do identyfikacji tych bodźców, to znaczy do tego, by tym samym stały się samo dzielnymi wydarzeniami. Najwidoczniej potrzebny jest do tego jeszcze jakiś mechanizm, wymagający upływu czasu co najmniej 0,03 do 0,04 sekundy na to, aby coś rozróżnić, wyodrębnić czasowo i jako osobne wydarzenie oddać do dyspozycji naszej świadomości. Dopiero po tym wszystkim jakieś wydarzenie może zostać wmontowane w pewien ciąg wydarzeń. Potem dowiedzieliśmy się, że możliwość podjęcia decyzji ma również granicę czasową, przy czym godne uwagi jest to, że czas ten jest zbieżny z czasem potrzebnym do identyfikacji wydarzeń. Możność poinformowania się o czasach podejmowania decyzji dała nam analiza możliwie szyb kich reakcji, a wtedy uderzyło nas, że reakcje na bodźce są różne w zakresie różnych zmysłów. O uporządkowany prze bieg identyfikacji wydarzeń, ich zaszeregowanie do dających się wyliczyć ciągów i powzięcie decyzji w wypadku dwóch 55 lub więcej możliwości wyboru — dba prawdopodobnie jakiś zegar mózgowy. Stwierdziliśmy także, że zakłócenia w tej dziedzinie mogą pociągnąć za sobą zdumiewające skutki subiektywne, kiedy to tracimy pojęcie przyczynowości, kiedy subiektywnie już nie rozporządzamy ciągiem wydarzeń w obiektywnym świecie. Dzięki tym rozważaniom scharakteryzowaliśmy dwa elementarne doznania czasowe, a mianowicie przeżycie "równoczesności" i przeżycie „następstwa". Dla wielu myślicieli te doznania czasowe stanowią punkt wyjścia do rozmyślań nad „czasem człowieka i czasem w ogóle". W jednym z pod stawowych dzieł filozofii zachodniej, w Krytyce czystego rozumu Immanuel Kant powołuje się właśnie na te dwa doznania czasowe. Słynny fragment zaczyna się od słów: „Czas nie jest pojęciem empirycznym, wyprowadzonym abstrakcyjnie z jakiegokolwiek doświadczenia. Równoczesność lub następstwo nie pojawiłyby się bowiem same w spostrzeżeniu, gdyby wyobrażenie czasu nie znajdowało się a priori u jego podłoża. Tylko przy tym założeniu można sobie wyobrazić, że niektóre przedmioty znajdują się w jednym i tym samym czasie (równocześnie) lub też w różnych czasach (po sobie). Czas jest koniecznym wyobrażeniem, które leży u podłoża wszelkich danych naocznych."4 (Podkreślenia autora; zob. także rysunek 2. s. 10.) Nas interesuje zbadanie, j a k filozof argumentuje, to znaczy, które z jego obserwacji wymagają wyjaśnienia. Wśród zjawisk czasowych Kant wymienia równoczesność i następstwo. Ale czy tym samym ludzkie przeżywanie czasu zostało opisane wystarczająco, to jest wszechstronnie? Czy wyobrażeniem czasu, które jakoby a priori leży u podłoża, jest tylko wyobrażenie umożliwiające nam przeżywanie równoczesności i następstwa wydarzeń? Jeżeli opis ludzkiego przeżywania czasu ogranicza się do pojęć równoczesności i następstwa, to rozmyślania o czasie zmierzałyby w ściśle określonym kierunku. A kierunek ten nie musi być tym, który byśmy obrali, gdybyśmy pragnęli opisać ludzkie przeżywanie czasu bardziej wszechstronnie. Ale czy istotnie musimy opisywać ludzkie przeżywanie _______________ 4 I. Kant, Krytyka czystego rozumu, t. I, s. 107—108. 56 czasu bardziej wszechstronnie? Jeśli tak, to należy zaznaczyć zupełnie ogólnie, że sposób myślenia Kanta o czasie może nie uzasadnia filozoficznie pełnej skarbnicy doświadczeń ludzkiego przeżywania czasu. Pewne wymiary pozostają wyłączone. Nie znaczy to, jakoby wypowiedź Kanta była fałszywa, lecz tylko, że jest ograniczona do pewnego wycinka ludzkiego przeżywania. Jakie więc doznania czasowe występują jeszcze oprócz przeżywania równoczesności i następstwa? Kiedy oglądamy obraz, kiedy słyszymy zdanie lub nawet tylko słowo lub kiedy dotykamy jakiegoś przedmiotu — wszystkim tym czynnościom towarzyszy poczucie "teraz". Kiedy więc rozmyślamy nad czasem, powinniśmy również wyjaśnić owo poczucie „teraz". Weźmy prosty przykład: jeżeli teraz czytamy właśnie lub słyszymy słowo „teraz", to czytamy lub słyszymy całe słowo „teraz" teraz. Nie czytamy i nie słyszymy następstwa pięciu różnych liter czy dźwięków mowy t-e-ra-z. Ciąg liter w naszym odczuciu zostaje zupełnie wyraźnie scalony w pewną jednostkę postrzegania. Wolno nam więc sądzić, że istnieje mechanizm integracyjny, który dba o to, aby następujące po sobie wydarzenia zostały scalone w jedną postać. Zanim przejdziemy do dalszych rozważań, powinniśmy sobie jasno uzmysłowić, co właściwie mamy na myśli, kiedy mówimy o „teraz", czyli teraźniejszości. Wydaje mi się bowiem, że i w tej sprawie rozmaitość znaczeń pojęciowych doprowadziła do wielu niepotrzebnych kontrowersji. Kiedy zastanawiamy się nad czasem — przy czym jako założenie tych rozmyślań moglibyśmy przyjąć pogląd New tona, że czas płynie równomiernie — to możemy powiedzieć, że teraźniejszość stanowi granicę między przeszłością a przyszłością. Skoro bowiem czas płynie równomiernie, to zawsze musi istnieć moment, który jest dokładnie ową granicą, a mianowicie: „teraz". To tak pomyślane "teraz" jest granicą b e z rozciągłości przesuwającą się w przyszłość — lub też poprzez którą przyszłość wpływa do przeszłości. Na gruncie klasycznej fizyki jest to poprawna interpretacja teraźniejszości, czyli „teraz". Jest rzeczą godną uwagi, że pewien filozof naszych czasów, a mianowicie Martin Heidegger, głosił taki sam pogląd 57 na teraźniejszość jako wymiar czasowy, pomimo że był wszystkim, tylko nie fizykiem. W swoim znanym dziele Sein und Zeit („Bycie i czas") Heidegger pisze: „Każde «teraz» jest już także «w tej chwili», względnie «zaraz»." To brzmi jeszcze stosunkowo prosto. Ale Heidegger myśl tę wyraża raz jeszcze, i to we właściwym sobie języku. Nie chciałbym pozbawić czytelnika możności poznania tej definicji zawartej w Sein und Zeit: „Każde ostatnie «teraz», właśnie jako «t e r a z», jest zawsze j u ż jakimś «zaraz-już-nie», zatem w sensie «już-nie-teraz», a więc przeszłości; każde pierwsze «teraz» jest pewnym «w tej chwili-jeszczenie», zatem czasem w sensie «jeszcze-nie-teraz», a więc przyszłości." Kiedy myśl tę przełożymy na język potoczny, możemy powiedzieć, że najwidoczniej w ogóle nie ma żadnego "teraz"; przecież sama granica nie ma żadnej rozciągłości, ona tylko dzieli. Ściśle biorąc, w takim myśleniu istnieje więc tylko przeszłość i przyszłość. To że wyobrażenie teraźniejszości jako granicy może stać się groźne pod względem egzystencjalnym — jest rzeczą zrozumiałą. Jeśli bowiem utożsamimy tę myśl z realnością przeżywania, to właściwie nie. możemy żyć w sposób uporządkowany, skoro jesteśmy rozerwani między tym co było, a tym co będzie, a brakuje tego, co jest przytomnością. Jeśli więc myśl tę utożsamimy z przeżywaniem, czas siłą rzeczy musi stać się dla nas zagrożeniem. Wówczas lepiej w ogóle nie myśleć o czasie, bo byli byśmy poniekąd w sytuacji beznadziejnej. Bylibyśmy, ale nie jesteśmy. Pojmowanie teraźniejszości tylko jako granicy między przeszłością a przyszłością — to teoria nie odpowiadająca naszemu przeżywaniu. Człowiek nie skażony teorią nigdy nie wpadłby na pomysł odmawiania samej teraźniejszości jej zgodności ze stanem faktycznym. Nasze przeżycia dokonują się teraz, nie są one teoretyczną mieszaniną złożoną z przeszłości i przyszłości. W tym miejscu wyłania się znowu pewien problem językowy. Używamy tego samego pojęcia teraz zarówno do określenia naszego przeżywania, jak również do próby formułowania abstrakcyjnego opisu czasu. W obu wypadkach na myśli mamy za każdym razem coś innego. W zasadzie słuszne byłoby użycie dwóch różnych pojęć. Tymczasem zgodnie z rozwojem języka nie sposób uniknąć używania tego samego 58 słowa do obu. Problem powstaje dopiero wtedy, kiedy sobie nie uświadamiamy, że argumentujemy na dwóch płaszczyznach. W wypadku pomieszania tych dwóch „kategorialnych" płaszczyzn łatwo powstają problemy pozorne. A jak się ma sprawa przeżywania teraźniejszości, przeżywania „teraz"? W badaniu granic „teraz", a zatem czasu trwania teraźniejszości — a tym samym czasowych granic świadomości — kierujemy się przede wszystkim wynikami nowoczesnej nauki, ale także wypowiedziami świętego Augustyna, który miał ogromne wyczucie realności ludzkie go życia duchowego. W XI księdze swoich Wyznań podkreśla on znaczenie teraźniejszości (obecności); to ujęcie Augustyna autor chciałby sobie przywłaszczyć w związku z człowieczym przeżywaniem czasu: „Z tego, co się rzekło, wynika najwyraźniej, że ani przyszłość ani przeszłość nie istnieje. I właściwie nie należałoby mówić, że istnieją trzy dziedziny czasu — przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Może ściślejsze byłoby takie ujęcie, że istnieją następujące trzy dziedziny czasu: obecność rzeczy minionych, obecność -rzeczy teraźniejszych, obecność rzeczy przyszłych. Jakieś tego rodzaju trzy dziedziny istnieją w duszy, ale nigdzie indziej ich nie widzę. Obecnością rzeczy przeszłych jest pamięć, obecnością rzeczy teraźniejszych jest dostrzeganie, obecnością rzeczy przyszłych — oczekiwanie." 5 Jednakże, jeśli uznamy teraźniejszość za rzeczywistość przeżywania, musimy zapytać, jakie jest trwanie tej teraźniejszości. Aby zgłębić to zagadnienie, chciałbym przytoczyć kilka obserwacji, które mają wykazać, że nasza teraźniejszość trwa tylko niewiele sekund. Ponadto wykażemy, że „teraz" polega na pewnym mechanizmie integracyjnym, który zespala następujące po sobie wydarzenia w postacie postrzegania. Pierwsza obserwacja, którą chciałbym omówić, wiąże się z doświadczeniem, którego możemy dokonać za pomocą metronomu; każdy kto ma metronom, może to doświadczenie powtórzyć. Jeżeli nastawimy metronom na liczbę 120, to w równych półsekundowych odstępach czasu słyszymy uderzenia o dokładnie takim samym natężeniu dźwięku. Teraz _______________ 5 Święty Augustyn, Wyznania, ks. XI, 20. s. 232. 59 próbujemy w tym jednostajnym łańcuchu wydarzeń, w jakim każde uderzenie metronomu daje się jednoznacznie zidentyfikować, dosłuchać się jakiegoś rytmu w ten sposób, że co drugiemu uderzeniu metronomu nadajemy większe znaczenie subiektywne. Możemy więc sprawić, aby jednostajny ciąg uderzeń nabrał określonej postaci wskutek subiektywnego akcentowania. W takim tempie możemy ten subiektywny akcent nadać również co trzeciemu, co czwartemu lub co piątemu uderzeniu i w ten sposób w uderzeniach dosłuchać się rytmu, który obiektywnie nie istnieje. Jednakże począwszy od pewnej granicy już nie będziemy mogli przez subiektywne akcentowanie dosłuchać się jednej czasowej postaci. Układ czasowy się załamuje. Wyraźniej jeszcze niż przez próbę scalenia w jedności możliwie wielu uderzeń dzięki położeniu akcentu, możemy przeżywać granicę tej postaci w ten sposób, że scalamy w grupę wciąż tylko dwa następujące po sobie uderzenia, a potem wydłużamy odstęp czasu pomiędzy poszczególnymi uderzeniami. Żadnych trudności nie stwarza nam jeszcze tworzenie tych grup, jeżeli uderzenia oddzielone są od siebie na przykład o jedną sekundę. Kiedy jednak nastawimy metronom na 40, tak że odstęp czasowy między uderzeniami wynosi 1,5 sekundy, tworzenie grup już jest trudniejsze, dla niektórych nawet niemożliwe. Niestety, zwykłym zakupionym metronomem nie możemy tempa zmniejszyć jeszcze bardziej. Ale kiedy doświadczenie przeprowadzimy w pracowni wyposażonej w odpowiedni przyrząd, zaobserwujemy, że u większości ludzi granica subiektywnego tworzenia grup leży między 2,5 i 3 sekundami. Granicę tę odkrył już Wilhelm Wundt, twórca eksperymentalnej psychologii. Taki wynik może wyjaśnia także, dlaczego podziałki kupowanych metronomów oznaczone są dopiero od 40: wolniejsze tempa stopniowo coraz mniej się poddają subiektywnemu tworzeniu grup i stąd są prawdopodobnie nieistotne dla przeżyć muzycznych. O co tu chodzi? Zgodnie z moją interpretacją tych obserwacji w mózgu istnieje granica zdolności do integracji wydarzeń następujących po sobie w czasowych odstępach. Zdolność do kładzenia subiektywnych akcentów jest przecież scalaniem dwóch (lub więcej) następujących po sobie uderzeń metronomu w jedność. Uderzenie subiektywnie głośniej- 60 sze zostaje odniesione do subiektywnie cichszego. Dopiero oba razem tworzą subiektywną postać posta postrzegania. Owa integracja w jedność jedno załamuje się wtedy, kiedy odstęp odst p czasowy (w czasie obiektywnym) przekracza pewną granicę, granic a miano wicie kilku sekund. A przecież przecie scalać coś w jedność znaczy dopuścić coś do swojej teraźniejszej tera obecności, ci, móc tym czymś c dysponować jako przeżyciem yciem na teraz. Dlatego też przy puszczam, że jakiś ograniczony w czasie mechanizm integracyjny stanowi podłoże pod subiektywnej teraźniejszo niejszości, poczucia „teraz". Jeśli li to ma być by ogólnie obowiązującą regułą — przeżywanie ,,teraz" nie e jest wszak związane zwi zane tylko z tym, co słyszymy s — to powinniśmy my móc to udowodnić udowodni również w innych dziedzinach. Kolejny przykład pochodzi więc c z dziedziny wrażeń wra wzrokowych. Rysunek 8 ukazuje nam sześcian, cian, który ma tę t właściwość, że można na go widzieć widzie w dwóch różnych nych perspektywach. Zgodnie z nazwiskiem odkrywcy tej podwójnej perspektywy nazywa się si go kostką Neckera. Nie każdy, ka kto ma kostkę przed oczyma, od razu zauważa zauwa a ten podwójny widok. Trzeba wtedy poruszać oczami tam i z powrotem między mi dzy dwoma punktami wewnątrz trz wyrysowanej kostki. Można Mo także spróbowaćć dostrzec, że każdy dy z dwóch kwadratów może mo 61 stanowić zarówno przednią, jak i tylną stronę kostki. Są to wskazówki dla tych, którzy mają trudności w dostrzeżeniu, jak kostka Neckera ślicznie „się przewraca" między dwiema perspektywami. Autor mógłby swoje dalsze rozważania przedstawić równie poglądowo, gdyby czytelnik zechciał zobaczyć obie te perspektywy. Albo widzi się kwadrat poło żony bardziej po prawej w dole jako przód, wówczas kwadrat leżący po lewej w górze jest tyłem sześcianu. Albo jest akurat przeciwnie, wtedy kwadrat po lewej na górze jest położony z przodu. Pierwszy krok eksperymentu polega na tym, że dowolnie pozwalamy kostce obracać się tam i z powrotem. Stwierdzamy wówczas, że możemy jak gdyby nakazać kostce, z jakiej strony ,,ma dać się widzieć". Następnie próbujemy przyspieszyć takie przewracanie na rozkaz i pod kontrolą naszej woli. Jednemu udaje się to bardzo dobrze, drugiemu z początku może nie tak łatwo. Jednakże większość prędzej czy później potrafi pewnym impulsem woli „przewracać" kostkę w inną perspektywę. To niezwykle proste doświadczenie wykazuje nam dodatkowo, że widocznie w naszym postrzeganiu nie jesteśmy wcale tak stuprocentowo zdani na sytuację bodźcową. Nic się przecież nie zmienia w liniach narysowanych na papierze, tylko w naszej świadomości coś się wydarza, a te „wewnętrzne" wydarzenia powodują zmianę tego, co postrzegamy. Nakazy woli narzucają zwykłemu bodźcowi sposób, w jaki bodziec ma się ukazać. Kiedy się już oswoimy ze zjawiskiem naocznego przewracania się kostki, przechodzimy do drugiego doświadczenia, które uzmysłowi nam czasowy zasięg naszej siły woli. W trakcie próby możliwie szybkiego przewracania kostki zapewne zauważyliśmy, że pewnej szybkości przewracania już przekroczyć nie można, przy czym nie wiemy, czy nie możemy prędzej nakazywać sobie tego przewracania, czy też sam proces przewracania nie może już zostać przyspieszony. Teraz chcemy sprawdzić, czy istnieje także czasowa granica w odwrotnym kierunku. W tym celu patrzymy raz jeszcze na kostkę, ale tym razem z zamiarem, aby jej nie pozwolić się przewrócić. Kiedy czytelnik istotnie to osiągnie, stwierdzi jednocześnie, że po kilku sekundach kostka automatycznie „przeskakuje" w swoją drugą perspektywę i że nie 62 potrafimy się przed tym obronić. Istnieje jednak pewien chwyt pozwalający nie dopuścić do tej spontanicznej zmiany perspektywy widzenia, a mianowicie trzeba patrzyć na do wolnie obrany punkt kostki, uporczywie wpatrywać się weń, a przy tym starać się myśleć o czymś zupełnie innym. Jeżeli więc kostka pustym jak gdyby spojrzeniem zostanie wyparta ze świadomości, wówczas pozostaje ona stabilna — ale wtedy naturalnie już nie znajduje się w centrum naszej uwagi. Jeśli czytelnik sam nie zdołał się tak całkiem przekonać o spontanicznym przewracaniu się kostki, niech postara się wypróbować to na innych osobach. Autor często pokazuje kostkę, kiedy studentom wykłada o złudzeniach optycznych. Z góry można przewidzieć, że w kilka sekund po wezwaniu słuchaczy, aby kostki n i e przewracali, całe audytorium zaczyna się śmiać. Śmiech rozpoczyna się mniej więcej trzy sekundy po wezwaniu, aby w żadnym razie nie pozwalać na przewracanie się kostki. Zanim się zajmiemy interpretacją tego zjawiska, chciałbym podać jeszcze dwa dalsze przykłady, aby czytelnikowi w pełni uzmysłowić wahania jednoznaczności naszego postrzegania. Na rysunku 9 do kostki Neckera dodaliśmy drugą kostkę. Jeśli nam się udało przewracać tamtą kostkę, to jesteśmy dobrze przygotowani do pewnego umysłowego treningu. Podwójna kostka stwarza teoretyczną możliwość widzenia jej na pięć sposobów, przy czym każdy może zostać uzależniony od naszej woli. Istnieją cztery możliwości interpretacji przestrzennej, a ponadto jeszcze jedna nieprzestrzenna, gdyż przy pewnym wysiłku woli możemy wyinterpretować obie kostki jako płaski wzór liniowy, chociażby wzór na tapecie. Cztery przestrzenne sposoby widzenia są następujące: bądź oba graniczące ze sobą kwadraty obu kostek są ich stronami przednimi, bądź ich stronami tylnymi. Istnieje jednak także możliwość przestrzennego oddzielenia tych graniczących ze sobą kwadratów przez to, że jeden stanowi przednią stronę jednej kostki, a leżący obok kwadrat jest tylną stroną drugiej kostki. Te możliwości widzenia również „wyskakują", niekiedy spontanicznie. Można je jednak poddać kontroli naszej woli. Można sobie przedstawić ciąg pięciu sposobów widzenia, a potem na rozkaz kazać się pojawiać każdemu pojedynczo. Zapewne zauważymy, że z początku 63 nie jest to wcale proste, ale w wyniku t r e n i n g u u m y s ł o wego z czasem coraz lepiej się udaje. To, co tutaj ćwiczymy, jest naszą wyobraźnią przestrzenną. A skoro wyobraźnia przestrzenna jest istotnym przejawem ludzkiej inteligencji, być może takim ćwiczeniem jednocześnie udoskonalamy naszą inteligencję. Kiedy się oswoimy z tą podwójną kostką, a potem powtórzymy eksperyment polegający na tym, aby kostce nie p o z w o l i ć się zmieniać w stosunku do danego sposobu ukazania się, znowu zauważymy, że ta perspektywa ma górną granicę czasu trwania Po kilku chwilach twór przewraca się w inną konfigurację. Niezwykłe efekty wzrokowe, dające się wywołać takimi szczególnymi konfiguracjami bodźców jak owe kostki, pasjonowały nie tylko badaczy postrzegania, lecz także artystów. Historycy sztuki, a zwłaszcza Marianne Teuber ze Stanów Zjednoczonych, wykazali, że Paul Klee zajmował się intensywnie problemami psychologii postrzegania, a kostka Neckera szczególnie go urzekła. W wielu jego dziełach widzimy, jak igrał z rysunkiem tej kostki i w procesie twórczym wykorzystywał jej podwójną perspektywę. W dziełach Paula Klee zastosowanie dwojakich figur geometrycznych pociąga za sobą interesujący skutek. Po tym, czegośmy się obecnie dowie dzieli, rozumiemy, że takie malarstwo, kiedy się na nie patrzy. 64 nie może być stabilne, lecz w zależności od naszego sposobu patrzenia musi wywoływać wciąż nowe sposoby widzenia. Artysta wykorzystuje więc twórcze zdolności ludzkiego mózgu, nie tylko własnego, lecz także widza, który jego obrazy ogląda. Ostatnio natrafiono na ślad tego, że Picasso również porał się z problemami wizualnego postrzegania i że na przykład rozwój kubizmu bez takiego spojrzenia poza granice świata sztuki prawdopodobnie nie byłby możliwy. Czasowy przebieg sposobów widzenia wyjaśnimy na jeszcze jednym przykładzie, ponieważ w nim wchodzi w grę nowa "jakość. Figura na rysunku 10 może być widziana bądź jako głowa mężczyzny, bądź jako mysz. Tutaj także potrzeba może pewnego czasu, zanim obie te możliwości zostaną rozpoznane. Różnica w stosunku do kostki Neckera polega na tym, że w tym wypadku z przeskokiem związane jest za każdym razem inne z n a c z e n i e tego, co widzimy. 5 — Granice 65 Kostka pozostaje kostką. Tutaj natomiast figura jest albo gryzoniem, albo mężczyzną z łysiną. Jeśli powtórzymy nasze poprzednie ćwiczenia, okaże się, że teraz dyktowane wolą przewracanie w inną za każdym razem jakość semantyczną jest możliwe. Ponadto okazuje się, że jeśli patrzący p o t r a f i ujrzeć obie interpretacje, to obie ujrzeć musi, a znaczy to, że nie można utrzymać narzuconego sobie samemu przymusu widzenia, na przykład tylko myszy. Automatycznie po kilku sekundach świadomości narzuca się widok mężczyzny. Na przykładzie tych dwojakich figur chciałbym wyjaśnić jeszcze jeden fakt, który wydaje mi się ważny dla zrozumienia procesów świadomości. Nawet jeżeli możliwych jest kilka sposobów widzenia, w określonej chwili zawsze tylko j e d e n jest realizowany. Kostkę widzimy tak albo t a k, natomiast na rysunku 10 widzimy mężczyznę 1 u b mysz. Nigdy nie widzimy jednocześnie obu perspektyw kostki ani mieszanki mężczyzna-mysz, a więc jakiejś „poznawczej chimery". To wskazuje, że istnieje stale tylko j e d n a treść świadomości. Kiedy ta jedna znajduje się w centrum uwagi, wszystko inne, także tamten sposób widzenia, schodzi na plan dalszy — w taki sposób, że samo staje się planem dalszym. A znaczy to jednocześnie, że j e d n a treść świadomości istnieć może tylko przez kilka sekund, aby zaraz znowu zniknąć i zostać zastąpiona inną. Te dwojakie figury pozwalają nam na interesujący wgląd w dynamikę procesów świadomości. Pewna treść świadomości widocznie może przetrwać do około trzech sekund. Kiedy nie nastręcza się nic nowego, tak aby nowe wydarzenia domagały się przyjęcia do wiadomości, alternatywny sposób widzenia automatycznie wysuwa się na pierwszy plan świadomości. Jeśli nadal nic nowego się nie dzieje, jeśli nic nie „odrywa naszej uwagi", po kilku sekundach do świadomości powraca pierwszy sposób widzenia i tak dalej. Tym samym po niewielu sekundach wyczerpuje się zdolność do integracji. Czasowe ramy tego, co dane, już nie wystarczają i w świadomości miejsce musi zająć coś nowego. Zdolność do integracji następujących po sobie wydarzeń w scalone jednostki postrzegania, które potem subiektywnie pojawiają się jako obecne w teraźniejszości, można sprawdzić 66 za pomocą innego jeszcze doświadczenia, opisanego już w 1868 roku w dysertacji Karla Vierordta. Doświadczenie polega na odtwarzaniu interwałów czasowych o różnym czasie trwania. Nadaje się jakiś przyjemny dźwięk albo pokazuje bodziec świetlny, a osobie poddanej doświadczeniu poleca się możliwie dokładne powtórzenie czasu trwania pierwszego nadanego sygnału. Wynik takiego doświadczenia pokazuje rysunek 11. Na osi odciętych pokazane są rzeczywiste czasy trwania bodźców, na osi rzędnych czasy reprodukowane. Gdyby 67 trwanie czasów powtórzonych dokładnie odpowiadało czasom rzeczywistego trwania bodźców, punkty musiałyby leżeć na- linii S = R (stimulus = reakcja). Ale widzimy, że aż do granicy mniej więcej trzech sekund czas ujawniany w reprodukcji trwa nieco dłużej, a poza tą granicą wyraźnie się skraca. Granicę tę określa się jako "punkt indyferencji", ponieważ w tym miejscu czas trwania bodźca rzeczywistego i czas trwania jego reprodukcji są dokładnie takie same. Zatem przecenianie czasu trwania bodźca w zasięgu aż do punktu indyferencji i niedocenianie go poza tym punktem określa się jako pozytywny lub negatywny błąd czasowy. Czym należy wytłumaczyć to zjawisko? Możemy przy puszczać, że aż do pewnej granicy czasowej potrafimy objąć informację jako jednostkę percepcyjną i tym samym zachować ją w świadomości. Kiedy ta czasowa granica zostaje przekroczona, informacja podlegająca przetwarzaniu wypada z ram czasowych, którymi rozporządzamy. Przekroczenie czasowych ram powoduje wówczas ocenę obiektywnie błędną. Podejmuje się jeszcze próbę wciśnięcia tych czasów trwania w ramy czasowe przez skrócone ich reprodukowanie. Ale w pewnym momencie nie jest to już możliwe. Na podstawie tych obserwacji francuski psycholog Paul Fraisse zaproponował, aby o postrzeganiu czasu mówić tylko w wypadku odcinków czasowych liczących do około trzech sekund, a więc takich czasów trwania, które sięgają do interwału indyferencji. Kiedy wymaga się oceny trwania dłuższych odcinków czasu, należałoby — jego zdaniem — mówić raczej o "szacowaniu czasu". Jak możemy wykorzystać te obserwacje do naszego rozumienia „teraz"? Podsumujmy jeszcze krótko: wychodzimy z założenia, że poczucie „teraz" jest subiektywną rzeczywistością. Pojmowanie „teraz" jako granicy pozbawionej rozciągłości trwania, a mieszczącej się między przeszłością a przyszłością wydaje nam się nieodpowiednie do opisywania ludzkiego przeżywania czasu. Dostrzegliśmy, że prawdopodobnie pewne mechanizmy w naszym mózgu dbają o to, aby następujące po sobie wydarzenia do granicy jakichś trzech sekund były scalane w jedności (doświadczenia z metronomem). Potem widzieliśmy, że treść świadomości ma szansę przetrwania tylko podczas trzech sekund (kostka 68 Neckera) i że w obrębie tego czasu trwania istnieje zawsze tylko j e d n a treść świadomości. Wreszcie zobaczyliśmy, że informacje mogą być ujęte jako całość tylko przez czas trwający do około trzech sekund. Przypuszczamy więc, że nasz mózg oddaje nam do dyspozycji pewien mechanizm integracyjny, który w zamkniętą postać kształtuje to, co następuje tuż po sobie, przy czym za górną granicę czasową tej integracji przyjmujemy czas mniej więcej trzech sekund. To, co zostaje scalone, jest jednorazową treścią świadomości, która nam się ukazuje jako o b e c n a w t e r a ź n i e j s z o ś c i . Zatem przebiegająca w obiektywnym czasie integracja jest podstawą tego, że przeżywamy coś jako teraźniejsze. „Teraz" ma rozciągłość czasową najwyżej trzech sekund. Owe trzy sekundy określają górną granicę czasową. Oczy wiście, że treści świadomości mogą zajmować także czas krótszy. Stwierdzamy tylko, że nie możemy przekroczyć górnej granicy czasowej subiektywnej teraźniejszości. Przy tym zrozumiałe jest, że istnieją indywidualne różnice tej granicy. U jednego rozpiętość, w której obrębie rzeczy przeżywane objawiają się jako obecne w teraźniejszości, wynosi dwie sekundy, u innego — cztery. Jednakże ogólnie można przy jąć, że przeciętnie trzy sekundy tworzą ową granicę. Możliwość integracji następujących po sobie wydarzeń w postać obecną w teraźniejszości określa nam pewien istotny mechanizm, dany naszej świadomości. Tym samym bowiem zostają zdefiniowane czasowe ramy, w jakich świadomość może się wyrazić. Te czasowe ramy nie mogą być dowolnie rozszerzane. Mają one górną granicę, ponieważ wydolności do integracji nie można dowolnie zwiększać. Dzięki takiemu ujęciu nadaliśmy przeżywanemu „teraz" nowe znaczenie. „Teraz", subiektywna teraźniejszość, nie jest niczym samoistnym, lecz jest cechą tego, co świadome. Każda treść świadomości siłą rzeczy zawsze jest „teraz", stąd poczucie „teraz". Jednakże t e r a z nie jest treścią świadomości — chyba że w toku rozmyślań z poczucia „teraz", tworzymy treść. Wówczas treścią świadomości jest rozmyślanie nad „teraz", a treść ta z kolei jest t e r a z . Mieliśmy więc do czynienia z dwoma „terazami", które za każdym razem znaczą coś innego. 69 Czasowy mechanizm naszego mózgu nie po to istnieje, byśmy mogli manipulować czasem, lecz ma przede wszystkim umożliwić tok naszego przeżywania i zachowania czasowo uporządkowany. Czasowy mechanizm oddaje nam do dyspozycji formalne ramy, to znaczy owo jak, po to, aby co, a więc widziane, słyszane i wyczute dotykiem mogły się objawić. Jeśli więc teraz powrócimy myślą do naszego pytania: „Jak do człowieka dociera czas?", możemy stwierdzić, że dostęp do odpowiedzi otwiera analiza formalnej struktury naszego przeżywania. Badanie jej wykazało, że teraźniejszość — a przez to i nasza świadomość — leży na czasie niczym siodło, w nim siedzimy i z niego patrzymy w dwóch kierunkach czasu: w przeszłość i w przyszłość. 70 8. «TERAZ» — JAKO WROTA DO CZYNNEGO POZNANIA Poprzez rozważania nad niejednoczesnością, identyfikacją i następstwem kolejnych wydarzeń dotarliśmy do opisu subiektywnej teraźniejszości, a więc owego „teraz". W tej dziedzinie naszych doznań zaczyna działać coś, co dotąd pozostawało raczej w ukryciu. Tym nowym jest przejście od b i e r n o ś c i do a k t y w n o ś c i , to znaczy od biernego zdania się na czas do czynnych postaw wobec czasu. Kiedy stajemy wobec bodźców zmysłowych, których jednoczesność lub niejednoczesiiość chcemy ustalić, jako osoby odbierające te bodźce, jesteśmy uzależnieni od mechanizmów naszych narządów zmysłów i mózgu. Możliwość zarejestrowania czegoś jako niejednoczesne jest uwarunkowana sposobem funkcjonowania narządów zmysłów i nie dopuszcza ani kontroli ze strony naszej woli, ani czynnego współuczestnictwa. Podobnie nie mamy żadnego prawa głosu, żadnej możliwości czynnej ingerencji, kiedy chodzi o identyfikację wydarzeń. Rozwinięty w tym celu mechanizm nie może być zmieniany zgodnie z naszą wolą. Również ujmowanie ciągu wydarzeń pozostaje bierną rejestracją określonego następstwa tych wydarzeń. Tak samo tworzenie łańcuchów zachowań funkcjonuje automatycznie. Stonoga zapytana, jak to jest możliwe, że stawia nogi jedną za drugą w tak uporządkowany sposób, i która zaczęłaby zwracać uwagę na to, jak to właściwie robi, z pewnością by się potknęła. Kiedy reagujemy na bodźce, jest to również bierna rejestracja, reakcje bowiem są zależne 71 od mechanizmów, które nie pozostawiają nam żadnej swobody działania. Nie możemy ani przekroczyć, ani poddać naszej woli pewnych najkrótszych czasów reagowania, poznawania wydarzeń czy też rozróżniania niejednoczesnych bodźców. Automatyczne procesy w narządach zmysłów i mózgu dbają o to, abyśmy rejestrowali zjawiska świata zewnętrznego jako bierni odbiorcy — jak aparat radiowy czy telewizyjny — bez możliwości aktywnej ingerencji czy kontroli. Owo skazanie na charakter naszej struktury zmienia się zasadniczo, z chwilą kiedy dochodzimy do "teraz". Na płaszczyźnie subiektywnej teraźniejszości już nie jesteśmy biernie zdani na środowisko. Jakby to dokładniej objaśnić? Pomyślmy na przykład o „przewracających się" figurach. Przekonaliśmy się, że możemy w sposób zamierzony spowodować, aby kostka Neckera przewracała się szybciej. W doświadczeniu z metronomem mogliśmy scalić w jedność trzy uderzenia zamiast dwóch (pod warunkiem, że odstęp czasowy nie jest nazbyt duży). Te możliwości wyboru do wodzą, że to, co dociera do naszej świadomości, widocznie nie zależy wyłącznie od sytuacji bodźcowej. Dzięki możliwości integrowania następstwa w zjawiska do siebie przynależne (jednostki), zostaje stworzona możliwość czynnej ingerencji, postaciowania. Natomiast, c o zostaje zintegrowane w jedność, jest określone już nie tylko przez bodźce środowiska i ich wstępne przetworzenie aż po płaszczyznę identyfikacji; owo c o jest bowiem w istotny sposób określane przez pod miot, czyli tego, który zostaje skonfrontowany ze środowiskiem. To, co widzimy czy słyszymy, co chwytamy, jest wynikiem czynnego poznania, a nie biernego rejestrowania. Wprawdzie ta swoboda tworzenia jedności ma swoją górną granicę czasową około trzech sekund, jak nam to uzmysłowiły obserwacje. Potrzebne do integracji mechanizmy nie mogą scalać dowolnie wiele w jedność, która potem nam się ukazuje jako teraźniejszość. Ale w obrębie ram czasowych istnieje swoboda — tylko niejaka swoboda, ponieważ zwykle nie uwalniamy się oczywiście całkowicie od środowiska. A kiedy mimo wszystko próbujemy to uczynić, zatracamy poczucie rzeczywistości, jak na przykład w wypadku halucynacji. Możliwość czynnej kontroli integracji czasowej pozwala 72 nam lepiej zrozumieć sposób, w jaki pojmujemy świat. Widziane, słyszane czy odczute nie bywa jak gdyby zapakowane w zawsze niezmienne trzysekundowe paczki i oddane do dyspozycji świadomości. Takie trzysekundowe paczki są tylko możliwie największymi upostaciowanymi jednostka mi — a może także najprzyjemniejszymi, jak to zobaczymy w następnym rozdziale, kiedy będziemy omawiać zjawiska estetyczne. Jednakże w zależności od sytuacji czasy integracji mogą też być krótsze. Jeśli szczególna sytuacja lub jakaś korzyść tego wymaga, „teraz" może być krótsze. Takie wariantowanie od strony formalnej umożliwia postrzegającemu aktywne rozgrywanie swego postrzegania i poznania. Dzięki częściowemu uwolnieniu się od jak, a więc od jednoznacznie ustalonego trwania integracji następujących po sobie wydarzeń w jedność, poznanie świata może być zorientowane na c o. Możliwość czasowego wariantowania otwiera możliwość wyboru i poznawania z punktu widzenia treści. Odniesione do podmiotu postrzeganie i pozna nie staje się w ogóle możliwe dopiero dzięki zmiennej integracji. To, że doznawanie świata za pośrednictwem naszych zmysłów jest istotnie procesem czynnym, a nie tylko biernym rejestrowaniem, pragnąłbym poprzeć jeszcze jednym, prostym przykładem. Dla większej poglądowości wybieram znowu przykład wizualny, chociaż wyrażona w nim reguła postrzegania jest ogólnie obowiązująca. Chodzi o zademonstrowanie następującej zasady: każdy akt poznania, każde postrzeganie jest potwierdzeniem lub odrzuceniem jakiejś hipotezy, którą ktoś stawia na temat świata, sposobu ukazywania lub za chowania się innych — lub siebie samego. Hipoteza jest wynikiem aktywnej działalności poznawczej, nawet jeśli ten, kto dokonuje aktu poznawczego, sobie tego — zwłaszcza w chwili poznawania — nie uświadamia. Bardzo prosty przykład, który teraz podam, dotyczy „urojonych konturów". Na rysunku 12 dzięki szczególnemu układowi linii stworzono sytuację, która narzuca przypuszczenie, że właściwie powinien się tam znajdować kwadrat. Hipoteza, że istnieje tam rzeczywiście kwadrat, powoduje, że się go rzeczywiście widzi. Aby ten kwadrat zauważyć, mózg wymyśla kontury (stąd nazwa kontury urojone), których fizycznie nie ma. 73 Ciekawe jest przy tym, że ten nie istniejący kwadrat wydaje się jaśniejszy niż otoczenie. Nowoczesna nauka o percepcji temu mechanizmowi interpretacji sytuacji bodźcowej nadała nazwę top-down — w odróżnieniu od bottom-up. Top-down znaczy, że decyzja o tym," co ma zostać postrzeżone, biegnie od naszej głowy, a raczej od naszego mózgu w dół, a więc do narządów zmysłów. Jeśli teraz zastosujemy to do przeżywania czasu, okazuje się, że wraz z możliwością integracji wydarzeń w jedności oraz stosunkowo swobodnej decyzji o tym, co zostaje scalone w takie jedności, czyli postacie postrzegania — zrealizowane zostaje top-down, ale, że aż do tego szczebla przeżywania czasu regułą jest bottom-up. Mamy tu na myśli płynący od narządów 74 zmysłów do mózgu strumień informacji, który nie poddaje się interpretacji na podstawie hipotez. Zatem bottom-up określa bierne rejestrowanie. Znaczenie czynnego postaciowania dotyczy nie tylko postrzegania, lecz w zupełnie szczególny sposób również rozmyślania i rozwiązywania problemów. Chcę teraz na innym przykładzie unaocznić znaczenie hipotezy (lub — jak można by w tym wypadku powiedzieć — uprzedzenia w znaczeniu ,,p r z e d-sądu") o pewnym stanie faktycznym. Kiedy czytelnikom postawię zadanie podzielenia czworoboku jedną linią prostą na trzy trójkąty, wielu zrazu będzie uważało, że to nie jest możliwe. Przecież, jeśli narysujemy sobie czworobok, a potem zechcemy mieć trójkąty łącząc ze sobą przeciwległe kąty czworoboku, zawsze otrzymujemy tylko dwa trójkąty, bez względu na to, czy czworobok jest kwadratem, prostokątem, trapezem czy równoległobokiem. Tak więc z początku rozwiązanie tego zadania wydaje się niemożliwe. Tymczasem ta niemożliwość związana jest tylko z hipotezą lub uprzedzeniem co do tego, jak czworobok zwykle wygląda. Jeśli przebudujemy postawione zadanie przez czynne i twórcze myślenie, jeśli pójdziemy okrężną drogą myślową, nagle udaje nam się je rozwiązać. Na rysunku 13 — na stronie 77 — czytelnik widzi czworobok, w który wrysowana jest prosta linia dzieląca go rzeczywiście na trzy trójkąty. Więcej jeszcze, jeśli się dopuści pewną swobodę, to za pomocą jednej prostej można z czworoboku zbudować nawet c z t e r y trójkąty. Kiedy zna się rozwiązanie z trzema trójkątami, nie nasuwa to już żadnych trudności. Kolejny przykład zaczerpniemy z mowy pisanej. Nadaje się zresztą doskonale do rozweselenia towarzystwa, gdyby kiedyś rozmową utknęła na martwym punkcie. Czy czytelnik rozumie następujące łacińskie zdanie: Ide nostre creo miam botulis manore ? Otóż, nie jest to, oczywiście, żadna łacina. Kiedy się ma odpowiedni klucz, zdanie to należy czytać tak: „Idę, nos trę, krę omijam, bo tu lis ma norę." Omawiane tutaj zjawiska postrzegania i poznania przed ponad pół wiekiem były dogłębnie badane zwłaszcza przez „psychologów postaci". Liczne prawidła postrzegania formułowane przez tych uczonych można połączyć w j e d n ą 75 zasadę, a mianowicie zasadę treściwości. A znaczy to, że cokolwiek dociera do naszej postrzegającej świadomości, pojawia się w postaci ,,treściwej". Jeżeli jakaś sytuacja bodźcowa nie jest jednoznaczna, to na podstawie naszych hipotez bywa ona tak kształtowana lub przekształcana, aby docierająca do świadomości treść była jasna i wyraźna. Innymi słowy znaczy to, że dla poznającego nie ma nigdy chaosu, zawsze coś jest dane, gdyż potrzeba treściwości porządkuje ewentualnie istniejący chaos w sensie subiektywnego porządku. W odniesieniu do „teraz" znaczy to, że cokolwiek jest obecne w teraźniejszości, będzie tym wprawdzie tylko na czas krótki, ale za to w formie treściwej, jasnej i wyraźnej. W swoim słynnym dziele Rozprawa o metodzie Kartezjusz sformułował cztery prawidła myślenia, których należy przestrzegać podczas analizy jakiegoś problemu. Pierwsze głosi, aby „nie przyjmować nigdy żadnej rzeczy za prawdziwą, zanim jej nie poznam z całą oczywistością jako takiej: to znaczy unikać starannie pośpiechu i uprzedzeń i nie obejmować swoim sądem niczego poza tym, co się przedstawi memu umysłowi tak jasno i wyraźnie, iż nie miałbym żadnego powodu podania tego w wątpliwość". Ten postulat jasności i wyraźności jest właściwie niepotrzebny postrzegającej świadomości, ponieważ jasność i wyrazistość pojawiają się automatycznie same z siebie. Dla pełności obrazu wymieńmy również pozostałe prawidła: Kartezjusz zaleca, aby „podzielić każde z rozpatrywanych zagadnień na tyle cząstek, na ile się da, i ile będzie tego wymagać lepsze rozwiązanie". Prawidło to określa metodę redukcyjną, która została przyjęta w nauce. Trzecie prawidło każe „prowadzić myśli po porządku, zaczynając od przedmiotów najprostszych i najłatwiejszych do poznania, aby następnie wznosić się pomału, jak gdyby po stopniach, aż do poznania bardziej złożonych; należy się przy tym domniemywać prawidłowych związków nawet między tymi, które nie tworzą naturalnego szeregu". Przestrzegając tych reguł autor spróbował rozważyć hierarchię ludzkiego doświadczania czasu, postępując od przeżyć prostych do złożonych. Czwarte prawidło postuluje, aby „czynić wszędzie wyszczególnienie tak dokładne i przeglądy tak ogólne, abym był pewny, iż nic 76 nie opuściłem".6 Tego postulatu naturalnie spełnić nie sposób; wprawdzie powinno się do tego dążyć, ale w zasadzie trudno powiedzieć, czy próba taka może być skuteczna. _______________ 6 Kartezjusz. Rozprawa o metodzie, przeł. T. Żeleński (Boy), Warszawa 1980. s. 42—43 (podkreślenia autora). 77 9. CZASOWA STRUKTURA WIERSZY Grupowanie jednostek postrzegania i postaciowania w prze działy trwające około trzech sekund obserwujemy również podczas mówienia. Kiedy ktoś mówi, poszczególne, następujące po sobie jednostki wypowiedzi trwają przeciętnie również mniej więcej trzy sekundy. Każda jednostka wypowiedzi kończy się krótką pauzą, po której następuje kolejna jednostka. Ten czasowy podział podczas mówienia nie jest zresztą dyktowany tym, że musimy oddychać. Stąd też występujące w regularnych odstępach pauzy nie są określone jako przerwy oddechowe, lecz raczej jako przerwy planowe, ponieważ za każdym razem w czasie tych przerw bywa przygotowana następna jednostka wypowiedzi. Pauzy należą więc właściwie do każdej następnej jednostki wypowiedzi, a nie do poprzedzającej. Co prawda, taką czasową strukturę obserwuje się tylko w mówieniu spontanicznym. Kiedy ktoś głośno czyta, wówczas wzorzec rytmiczny często jest nie do rozpoznania. A polega to na tym, że mówiący przy głośnym czytaniu nie musi przygotowywać w myśli następnych jednostek wypowiedzi, ponieważ tylko oddaje to, co już jest napisane. Nie może się więc przy tym rozwinąć normalny rytm mówienia, chyba że czytający próbuje współdziałać myślowo z tym, co zostało napisane. Celowość pauz planowych wynika z konieczności w miarę poprawnego mówienia. Aby w ogóle można było się porozumiewać, to, co ma być wyrażone mową, musi być oddane 78 w takiej budowie zdania, jaka słuchającemu umożliwia zrozumienie. Zwracałem już uwagę na ten problem przy rozważaniu następstwa wydarzeń na przykładzie wypowiedzi „Czym jest czas?" (rozdział 6). Można sobie łatwo wyobrazić, że zaplanowanie z góry właściwej kolejności słów w zdaniu według wszelkich reguł składni nie może dowolnie wybiegać daleko w przyszłość. Naturalna granica tego planowania podczas spontanicznego mówienia wydaje się również się gać w czasie do około trzech sekund. Czy podstawowy rytm czasowy jest uwarunkowany określonym językiem, jakim mówimy, a więc na przykład niemieckim, czy też rytm ten obowiązuje ogólnie? Czy jest może tak, że szczególne reguły budowy zdań, a więc składnia danego języka, warunkują czasową strukturę trzysekundowych jednostek? Aby zbadać ten problem, autor przeanalizował kilka innych języków, których składnia nie wykazuje żadnego podobieństwa z językiem niemieckim, a więc na przykład japoński i chiński. Autor musi się przyznać, że nie mówi ani po chińsku, ani po japońsku i że języków tych nie rozumie, ale pomimo to przeprowadził nad nimi badania. Okazało się to łatwiejsze, niż można było zrazu przypuszczać. W czasie pobytów w Chinach i Japonii wiele było okazji przysłuchiwania się rozmowom w tych obcych językach. Mimo że autor nie rozumiał ani słowa, zdołał za pomocą stopera dosyć dokładnie utrwalić rozrzut przerw podczas mowy różnych rozmówców. Otóż okazało się, że utrzymywał się taki sam podstawowy rytm czasowy mowy jak w językach zachodnich. Mówienie trwające mniej więcej trzy sekundy było zawsze przerywane krótką pauzą, po czym następowała kolejna jednostka czasowa wypowiedzi. Może było to nawet korzystne dla obserwacji, że autor nie znał języka chińskiego czy japońskiego, ponieważ dzięki temu mógł się całkowicie skoncentrować na czasowym przebiegu mówienia, a uwagi jego nie odwracała treść rozmowy. Jeśli więc w języku chińskim i japońskim stwierdzamy taką samą strukturę czasową spontanicznego mówienia jak w języku niemieckim, to widocznie tej struktury nie określają reguły składni, a źródła jej tkwią w powszechnie występujących czasowych regułach funkcjonowania ludzkiego mózgu. Stwierdzenie to wspierają badania nad strukturą czasową 79 mówienia u dzieci. U mówiących po angielsku dzieci w różnych grupach wiekowych skonstatowano, że niezależnie od wieku mówienie ich wykazuje taką samą strukturę czasową, to znaczy, że mówią zawsze w jednostkach czasowych wynoszących mniej więcej trzy sekundy. Obserwacja ta jest o tyle znamienna, że dzieci przecież mówią znacznie wolniej od dorosłych, a już szczególnie dzieci poniżej dziesięciu lat. Pomimo to trzymają się podstawowej struktury czasowej, to jest trzysekundowego rytmu. A zatem niezależnie od kultury i niezależnie od wieku mówiących, obserwujemy w mówieniu skłonność do utrzymywania określonego rytmu czasowego. Przypuszczamy więc, że chodzi o zjawisko uniwersalne, dotyczące wszystkich ludzi. Prawdopodobnie mamy tu do czynienia z odziedziczonym programem czasowym, stanowiącym podłoże mówienia we wszystkich językach. Skuteczności czasowej strukturalizacji dowodzą również doświadczenia, w jakich czasową pozycję ubocznych sygnałów dźwiękowych należy odnieść do konkretnych treści usłyszanego zdania. W tym celu nadaje się osobie badanej przez słuchawki jakieś zdanie do ucha, na przykład takie: ,,Ponieważ on w grze nie uczestniczy, wygrywa jego dawna drużyna." Do drugiego ucha nadaje się przez słuchawkę krótki dźwięk, brzęk. Zadanie osoby badanej polega na tym, aby powiedziała, kiedy usłyszała brzęk. Należy przy tym dowolnie zmieniać obiektywną pozycję brzęku (rysunek 14). Czasami brzęk rozlega się w czasie słowa „uczestniczy" lub wcześniej, czasami podczas słowa „wygrywa" lub „jego", a nieraz dokładnie na granicy frazy, to jest w tym miejscu, które stanowi granicę składniową. Językoznawcy takie składniowe jednostki, jak „ponieważ on w grze nie uczestniczy", określają mianem frazy. Różne krzyżyki na rysunku 14 oznaczają różne możliwe momenty, w jakich obiektywnie nadawany był brzęk. Jeśli się teraz pyta osobę badaną, kiedy usłyszała brzęki, okazuje się, że przenosi je wyraźnie na granicę frazy. Nie potrafi podać pozycji obiektywnej. Przeniesienie subiektywnej pozycji brzęku na tego rodzaju granicę stanowi dalszą wskazówkę co do czasowej strukturalizacji mowy, w tym wypadku u słuchającego. Mowa jest rozczłonkowana w czasie, a to, co obiektywnie nie pasuje do ram czasowych, zostaje dopasowane do czasowej struktu- 80 ry podstawowej. W e w n ą t r z jednostki wypowiedzi, a więc frazy, brzęk jest wydarzeniem bezsensownym. Na granicy natomiast brzęk może zostać do frazy włączony i w ten sposób na przykład uwydatniać tę granicę. Amerykański językoznawca J. C. Martin niedawno wyjaśnił, jaka płynie korzyść z rytmicznej organizacji w zakresie mowy. Podkreśla on, że mówienie oraz słyszenie mowy, na przykład podczas dialogu, są aktywnościami dynamicznie sprzężonymi. Jeśli ktoś mówi w opisany tu sposób, słuchacz dostosowuje się do rytmu mowy partnera dialogu. Słyszenie zostaje zsynchronizowane z mówieniem. Trójsekundowy rytm mówienia warunkuje przystosowanie się czasowego rytmu słuchania o takim samym trwaniu. Ten mechanizm stwarza słuchającemu wielką korzyść; może on bowiem teraz bardzo wcześnie p r z e w i d z i e ć w danej jednostce wypowiedzi, jak zdanie będzie się dalej toczyło. To znaczy zaś, że rytm mówienia i synchronizacja rytmów między słuchającym a mówiącym są nad wyraz ekonomiczne. Wolno nam więc domniemywać, że rozumienie mowy zostaje dzięki temu znacznie ułatwione. Jeżeli autor raz po raz podkreśla problem granic naszego doznawania, to dlatego, że pragnie zaznaczyć pewien problem. 81 który okaże się jeszcze bardziej znaczący: możliwe bowiem, że granice te mają również jakiś inny jeszcze sens, chociażby sens ekonomiczny. Gdyby ci, co mówią, wypowiadali zawsze dowolnie długo trwające jednostki wypowiedzi i gdyby słuchacze nie mogli się dostosowywać przewidując oczekiwany przebieg tego, co się mówi, wówczas możliwości komunikowania się byłyby prawdopodobnie znacznie ograniczone. Wyobrażenia o takim ograniczeniu dostarcza nam słuchanie kogoś, kto jakiś tekst czyta o wiele za prędko. Słuchacz nie jest wtedy w stanie prawidłowo przystosować się strukturą czasową, którą dysponuje. Z reguły zmniejsza się zrozumienie tego, co się słyszy. Trudność słuchania człowieka jąkającego się zapewne polega na tym, że rytm słuchania nie może się dostosować do rozkawałkowanego rytmu mówienia. Do prawidłowego wykształcenia w zakresie retoryki powinno należeć również wykształcenie rytmicznej struktury mówienia, a co najmniej uświadomienie o istnieniu takowej. Otóż jest taki obszar, jaki — zdaniem autora — w najbardziej przekonywający sposób ukazuje, że łożyskiem naszej mowy jest czasowy wzorzec podstawowy około trzech sekund, który trwaniem swoim odpowiada subiektywnej teraźniejszości, a więc owemu „teraz". Obszarem tym jest sztuka poetycka. Do posłużenia się dla argumentacji spostrzeżeniami z dziedziny poetyki ośmieliła autora wypowiedź Ernsta Jiingersa: „Poezja należy do istoty człowieka, nie do jego bagażu." W celu lepszego uzasadnienia swoich argumentów autor prosi czytelnika, by raz jeszcze sobie lub komuś g ł o ś n o przeczytał wiersz „Sommermädchenküssetauschelächelbeichte" na s. 48 albo niechaj weźmie inny wiersz, jeżeli ten wydaje mu się za mało „poetycki", na przykład wiersz z okresu średniowiecza Gottfrieda von Strassburga: Kto nigdy w miłości cierpienia nie zaznał, Ten nie wie, czym jest prawdziwe kochanie. Cierpieć możesz także bez miłości, Kochanie z cierpieniem na zawsze związane. Czytelnik zauważy, że ani jedna linijka tego wiersza mówionego nie przekracza czasu około trzech sekund. Mogłoby to być spowodowane przebiegłością autora, który wyszukał 82 tylko wiersze składające się z takich właśnie wersów. Jednakże jeśli ktoś, zaniepokojony tą dziwną relacją powstającą między trwaniem czytania linijki, czasem wypowiedzi jednostki czasowej w mowie oraz subiektywnym przeżywaniem teraźniejszości, nieco dokładniej wniknie w ten problem, uzyska następujący wynik: pośród dwustu przebadanych przez autora wierszy, większość, a mianowicie trzy czwarte, wykazała czas trwania wersu między dwie a trzy sekundy. Średnia czasu trwania wersu wszystkich zbadanych wierszy wynosiła 3,1 sekundy. To znaczy, że najwidoczniej w języku niemieckim wiersze pod względem trwania wersów są oparte na jednolitym w czasie wzorcu podstawowym. Jaka może być przyczyna tego faktu? Nie mogą nią być reguły budowy zdań, przecież umożliwiałyby one dowolnie długie wersy. Czyżby trwanie wersu — podobnie jak trwanie jednostki wypowiedzi — było zjawiskiem uniwersalnym, pojawiającym się we wszystkich językach? Szczęśliwy przypadek sprawił, że autor mógł nawiązać kontakt z amerykańskim poetą Frederickiem Turnerem, który interesuje się szczególnie problemem czasu w liryce. Zachęcony obserwacjami autora nad trwaniem wersów w języku niemieckim, Turner zbadał liczne wiersze w najróżniejszych językach. Istnieją więc systematyczne dane odnośnie do języków angielskiego, francuskiego, chińskiego, japońskiego, łaciny i starogreckiego. Mniej systematyczne badania, polegające na obliczaniu sylab, przeprowadzono nad językami: hiszpańskim, włoskim węgierskim, celtyckim, rosyjskim, eipo (Nowa Gwinea) i ndembu (Zambia). Za rejestrację wierszy w językach eipo i ndembu odpowiedzialni byli: W. Schiefenhövel i I. Eibl-Eibesfeldt z Instytutu Fizjologii Zachowania im. Maksa Plancka. Zdumiewającym wynikiem tych studiów jest to, że we wszystkich językach obserwuje się znamienne uprzywilejowanie trzysekundowego wersu. Dotyczy to obecnie używanych języków i obowiązuje również w stosunku do łaciny i starogreckiego, jeśli przyjmiemy, że wówczas mówiono mniej więcej w takim samym tempie jak dzisiaj, co nam chyba wolno założyć. Trzysekundowa jednostka wersu jest więc najwidoczniej zjawiskiem uniwersalnym, dotyczącym wszystkich języków. W tym miejscu w umyśle znawcy zbudzić się może krytyka 83 i zapewne powie on, że ta wypowiedź nie może się odnosić chociażby do heksametru, pentametru czy aleksandrynu. Trwanie takiego mówionego wersu przecież na ogół przekracza trzysekundową granicę. To prawda, ale autor chciałby poprosić czytelnika, aby wziął do ręki taki wiersz i głośno go przeczytał lub, jeśli umie go na pamięć, głośno zadeklamował. Na wypadek, gdyby nie miał akurat pod ręką tomu takich wierszy, podajemy tutaj krótką strofę Andreasa Gryphiusa jako przykład: Rozważania o czasie Nie moje są lata, które z czasem mi przeszły. Nie moje są lata, co dotąd nie nadeszły, Moją jest chwila, a jeśli ją dobrze ujmuję. Ta będzie moją, która lata i wieki kształtuje. Lub też dwie linijki z Elegii rzymskich Goethego: Moja najmilsza, nie żałuj, żeś mi tak prędko uległa! Wierzaj, nie kala cię myśl we mnie zuchwała ni zła.7 Albo najpiękniejszy — zdaniem autora — wiersz Fryderyka Schillera Nänie, który kończy się tak: Patrz! bogowie tu płaczą, płaczą też wszystkie boginie. Że piękno przemija, że doskonałość nam ginie. W ustach kochanki nawet pieśni żałobne brzmią ładnie. Tylko miernota się w nicość bezgłośnie zapadnie. Zauważamy, że w mówieniu każdy z tych wersów jest czasowo podzielony, to znaczy, że się robi pauzę w e w n ą t r z wersu. Z punktu widzenia rytmu mowy takie dłuższe wersy są więc wersami podwójnymi, a czas potrzebny na deklamowanie ich przekraczający trzy sekundy nie stanowi dowodu _______________ 7 J.W. Goethe, Elegie rzymskie, przeł. L. Staff, w: J.W. Goethe, Dzieła wybrane, t. I, Warszawa 1954, s. 126. 84 przeciwko regule, że czasowym łożyskiem wersów jest naturalny rytm mowy około trzech sekund, który z kolei odzwierciedla nasze „teraz". Zatem pisana długość wersu niekoniecznie musi być zgodna z mówioną jednostką wersu. _V większości wypadków mamy do czynienia z czasem około dwóch razy po trzy sekundy na każdą linijkę wiersza. Obserwacje te nasuwają nam hipotezę, że pewne prawidłowości ludzkiego postrzegania czasu wyciskają swoje piętno również na twórczości poetyckiej. Nie ma żadnego powodu ani w dziedzinie historii kultury, ani w zakresie składni, który by sprawiał, że poeci w zdecydowanie przeważającej lczbie swoich wierszy przestrzegają tej granicy czasowej. Przyczyna tego zjawiska sprowadza się raczej do tego, że nasze przeżywanie czasu z góry wyznacza pewne ramy czasowe, w obrębie których wypowiada się dzieło poetyckie. Może znaczy to także, że wers zawsze wypełnia nasze „teraz" w najbardziej odpowiedni i najprzyjemniejszy sposób. W wersie poetyckim poeci odkryli postać, która najlepiej odpowiada formalnej strukturze naszego przeżywania czasu. a przy tym trzeba zaznaczyć, że każdy poeta odkrywa to od nowa; przecież studia z dziedziny psychologii doświadczalnej badań nad mózgiem nie są mu znane. Każdorazowe niezależne odkrywanie tej niezmiennej zasady stanowi istotne wsparcie dla argumentu, że nasze przeżywanie czasu w sposób uniwersalny wyznacza czasowe ramy dzieła sztuki z zakresu mowy. Ten uniwersalny trzysekundowy wers w liryce wiedzie nas do kolejnego pytania: czy tym samym twórczości artystycznej nie zostaje narzucona pewna naturalna granica? Przecież pojawia się tu jakaś granica siły twórczej wynikająca ze struktury naszego doznawania czasu. Ale tej granicy nie powinno się interpretować w sensie ujemnym. Do dzieła "sztuki należy forma. Bez formy nie sposób przekazać treści. Przytaczając te obserwacje autor pragnąłby zasugerować, że może formy służące dziełom sztuki są również z góry dane w naszym biologicznym wyposażeniu. Formalna struktura jakiegoś wiersza nie jest uzasadniona wyłącznie względami historii kultury, sięga ona — jak należałoby przyjąć na podstawie tych obserwacji — znacznie głębiej, przy czym nie jest konieczne, abyśmy sobie to uświadamiali czy też 85 przykładali tu jakiekolwiek miary wartości. Z pewnością istnieje także uzasadnienie n a t u r a l n e . Kto wie, czy Goethe w swoim wierszu Dauer im Wechsel nie wskazywał właśnie na to, kończąc słowami: Dzięki Muzie, że zwiastuje To, co nigdy nie przemija: Treść, co w piersi twej panuje. Formę, której duch twój sprzyja. Tymczasem zawsze istniały i nadal istnieją wiersze, w których takich wersów, jakie poznaliśmy w naszych przykładach, nie napotykamy. Wystarczy przypomnieć sobie wiersze młodego Goethego lub też s w o b o d n e r y t m y Hölderlina. Dla ,,u n a u s z n i e n i a" (lepiej niż unaocznienia) proszę przeczytać — znowu na głos — Prometeusza Goethego: Zakryj twoje niebo, Zeusie, Zasłoną chmur I ćwicz się niby mały chłopiec, Ciskając do celu W wysokie dęby i szczyty gór. Ale musisz zostawić mi Ziemię moją I moją chatę, którejś nie budował, I moje ognisko, Którego żaru Zazdrościsz mi.8 Jako przykład z Hölderlina zacytujemy ostatnią strofę Hyperiona: Lecz nam nie jest dane Spoczywać na żadnym miejscu. Giną i padają Cierpiący ludzie Co chwila, na oślep Ciskani, przez lata _______________ 8 J.W. Goethe, Prometeusz, przeł. J. Iwaszkiewicz, w: J.W. Goethe, Dzieła wybrane, t. I, Warszawa 1954, s. 86. 86 Jak woda ze skały Na skałę w dół, W Niewiadome.9 Czytelnik zauważy, że tutaj także występuje podział rytmiczny, szczególnie w wierszu Hölderlina, jednakże oderwany od d o k ł a d n e g o czasowego wzorca podstawowego. Urok niektórych wierszy właśnie na tym się zasadza, że niezmienny wzorzec czasowy zostaje przełamany. Jednakże jest rzeczą znamienną — a dotyczy to nie tylko cytowanych tu wierszy — że to przełamanie czasowego wzorca podstawowego następuje ,,ku dołowi", to znaczy, że jednostki trzysekundowe mowy nie zostają przekroczone, lecz czasowe wariantowanie rytmu odbywa się w obrębie jednostek trzysekundowych. A przy tym mówiona jednostka może się odłączyć od pisanej linijki wersu. Inaczej ma się sprawa z niektórymi wierszami naszego stulecia, w jakich poeta najwyraźniej pragnie się całkowicie wyzwolić z czasowej podstawowej struktury trzysekundowej jednostki. Jako przykład niechaj nam posłużą końcowe linijki wiersza Guntera Grassa Was uns fehlt („Czego nam brak"): Amator, który jak ja, wyłania się z teraźniejszości, pragnie swoją szerokokątną kamerą — skoro przyszłość właśnie teraz się zaczęła — przekazać nas nadchodzącym czasom: jako kolorowy lub biało-czarny dowód rzeczowy. W tym wierszu poeta — w każdym razie autor takie odnosi wrażenie — zdaje się rezygnować z tego, aby słownym kształtowaniem zadośćuczynić naszemu odczuciu rytmu. Znaczenie sięgającego do około trzech sekund czasu integracji objawia się również wtedy, kiedy się słucha artystycznej deklamacji wierszy. Badania nad recytowanymi wierszami -Goethego wykazały, że kiedy w jednym wersie występuje mniej zgłosek — deklamator mówi go nieco wolniej niż _______________ F. Hölderlin, Hyperion, przeł. A. Milska, W. Markowska, Warszawa 1976, s. 423. 9 87 wersy z większą liczbą zgłosek lub też przedłuża pauzy między wersami. Wydaje się więc, że istnieje pewna naturalna tendencja do optymalnego wykorzystywania trzysekundowego trwania okna teraźniejszości, przy czym ta naturalna tendencja przebiega lub przebiegać może poza świadomą kontrolą. A jak wygląda sprawa trzysekundowej jednostki w innej dziedzinie sztuki płynącej w czasie, chociażby w muzyce? Czy tutaj także dają się odkryć jakieś czasowe zasady organizacyjne, być może również związane z człowieczym „teraz"' Kiedy opowiedziałem japońskiemu germaniście z Uniwersytetu w Tokio, profesorowi Tsuji, o obserwacjach trzy sekundowego rytmu w czasie mowy i w wierszach, zaprosi mnie na przedstawienie no, nie mówiąc zrazu, dlaczego. Poszedłem do teatru w Tokio na sztukę Eguchi, a ponieważ nie przygotowałem się dostatecznie, akcji absolutnie nie rozumiałem. Ale po niedługim czasie pojąłem, dlaczego pan Tsuji uśmiechając się znacząco, mnie zaprosił. Akcji sztuki towarzyszyły dwa bębny, które nadawały jej bardzo dokładny podział czasowy, a uderzenie bębna rozlegało się mniej więcej co trzy sekundy. A zachodnioeuropejski widz siedział w tradycyjnym japońskim teatrze z zegarkiem w ręku, aby śledzić przebieg w czasie, nie mogąc śledzić treści; byłem zafascynowany tym, że w zupełnie odmiennym kręgu kulturowym, odznaczającym się nieprzerwaną tradycją, odnalazłem znowu tę samą strukturę czasową. Czy taką samą czasową strukturę podstawową możemy odnaleźć również w naszej muzyce? Dotąd jeszcze niewiele mamy obiektywnych danych w tym zakresie. Jednorazowe badanie przeprowadzone na przykładzie trzeciego koncertu skrzypcowego Mozarta (C-dur, KV 216) wykazało jednak wyraźnie, że na wezwanie do opisania czasowego podziali utworu większość słuchaczy znowu wybrała trzysekundowe jednostki. Trwanie poszczególnych motywów muzycznych zdaje się również mieścić w tych ramach czasowych. Proszę sobie przypomnieć chociażby motyw Holendra-Tułacza w dramacie operowym Ryszarda Wagnera lub też znany motyw w pierwszej frazie V Symfonii Beethovena (g, g, g, es). Jak wiadomo w motywie Beethovena „es" ma fermatę. Zatem, aczkolwiek motyw może się zrazu wydać niezwykle krótki, fermata tak 88 go przedłuża, że nasz czas trwania teraźniejszości zostaje wypełniony. I tutaj pojawia się możliwość spekulacji: kto wie, czy spór o to, jak długo należy wytrzymać fermatę, nie może być rozwiązany dzięki odniesieniu całego motywu do naszego odczucia „teraz"? Znaczyłoby to, że motyw wraz z pauzą musi zostać zakończony wtedy, kiedy grozi przekroczenie naszej trzysekundowej teraźniejszości. Tylko w wypadku kiedy dźwięk jeszcze należy do „teraz", jest on elementem zamykającej się w nim muzycznej postaci. Wygląda więc na to, że nasze przeżywanie czasu może stanowić także formalny szkielet podstawowy przeżywania muzyki. Kompozytor — mówię tutaj tylko o muzyce w tradycji klasyczno-romantycznej — prawdopodobnie intuicyjnie uwzględnia między innymi ten podstawowy szkielet czasowy. Kiedy odtwarzana muzyka wypada z tych ram czasowych, jak na przykład w dziełach kompozytorów nowoczesnych, wrażenie słuchaczy zmienia się zasadniczo. Kiedy nie możemy zintegrować elementów kompozycji w jednostki, muzyka -nabiera odmiennego charakteru. Ponieważ autor jest laikiem w dziedzinie muzyki, zależało mu na uzyskaniu potwierdzenia, że jego obserwacje o strukturze czasowej w muzyce nie są sprzeczne z muzycznymi realiami. Ważność i znaczenie takich czasowych struktur podstawowych potwierdził mu na przykład w rozmowie Herbert von Karajan. 89 10. TRWANIE — NA PROGU NUDY Sposób, w jaki przeżywamy przemijanie czasu, zależy wyłącz nie od tego, co robimy. Kiedy ktoś wygłaszał odczyt, może mu się wydawać, że mówił bardzo krótko, podczas gdy słuchacze cichcem patrzyli na zegarki. Szczególną obawą napawają dyskutanci, którzy nie przestają mówić, kilkakrotnie powtarzając swoje argumenty w mało co zmienionym sformułowaniu i nie mogą się rozstać ze swymi słowami. Dzięki pewnym doświadczeniom ze studentami zbadano nieco szczegółowiej różnorodne subiektywne wrażenia co do trwania mowy i słuchania. Studenci mieli bądź głośno czytać jakąś historyjkę, bądź słuchać jej lektury. Okazało się, że znacznie mniej czasu zdawało się upływać tym, którzy czytali, niż słuchającym tego samego tekstu. Kiedy się c z y n n i e coś wykonuje, czas pozornie płynie prędzej, niż kiedy się jest biernie zdanym na jakąś sytuację. Poglądowe wrażenie o tym, jak przeżywamy trwanie w czasie, otrzymujemy wówczas, kiedy się nudzimy. Jak powstaje nuda? Przyczyną jest zapewne fakt braku interesujących informacji. W sytuacji nudy nazbyt mało nam się oferuje w porównaniu do tego, czego oczekujemy. Nuda odnosi się więc zawsze do danej osoby: ktoś na wykładzie na temat „Czym jest nuda?" będzie się nudził, podczas gdy ten sam temat kogoś innego zafascynuje. Jednakże brak interesującej informacji stanowi tylko j e d e n aspekt tego, że coś wydaje nam się nudne. Ponadto bowiem musimy być 90 pozbawieni możliwości wyzwolenia się z takiej sytuacji, jaką przeżywamy jako nudną. Niechaj czytelnik sobie wyobrazi, że siedzi w pierwszym rzędzie na wykładzie, z którego nie rozumie ani słowa. Załóżmy prócz tego, że prelegent swój elaborat czyta, a więc mówi o wiele za prędko i nie przestrzega naturalnego rytmu mowy. Słuchacz nie może po prostu wstać i odejść, bo na to nie pozwala dobre wychowa nie. W tej sytuacji nudy nie pozostaje mu nic innego, jak tylko walka z ogarniającą go sennością. Nuda pojawia się więc wtedy, gdy na podłożu braku zainteresowania lub rozumienia nazbyt mało dociera do nas informacji i kiedy sytuacji tej nie możemy zmienić. Wówczas uwaga nasza skupia się na s a m y m upływie czasu. Brak znaczących wydarzeń każe do świadomości docierać czasowi, natomiast w sytuacji, gdy coś jest interesujące, w ogóle o czasie nie myślimy. Christian Morgenstern doskonale ujął to w swoim wierszu: Czas Wypróbowany środek masz, By za czuprynę schwycić czas: Zegarek bierzesz w dłonie tkliwie. Wskazówki śledzisz uporczywie. Chodzi wtedy grzecznie z wolna, Jak na pastwisku owca polna. Stawia stopy pełen gracji, Jak dziewczę do konfirmacji. Lecz jeśli zdrzemniesz się na chwilę. Zaraz do przodu rwie na mile. Nogami jak u strusia niby, A cichcem sunie, niczym ryby. A gdy nań znowu spojrzysz z góry Łobuzie! skąd do cię takie bzdury? To niewiniątko stawia nowe Wdzięczne kroczki sekundowe. Różnoraki upływ czasu przeżywamy w zależności od tego, czy czas jako taki dociera do naszej świadomości, czy też 91 nie. Moglibyśmy także powiedzieć, że nuda pojawia się w wypadku braku zgodności między oczekiwaniem w czasie a spełnieniem w czasie, co powoduje, że o czasie myślimy. Na to, abyśmy odczuwali nudę, musi jednak przeminąć jakiś czas Owego braku zgodności nie zauważamy od razu, upłynąć musi co najmniej kilka minut, zanim uświadomimy sobie, że się nudzimy. Nuda musi się rozwinąć. Chociaż nuda może nieraz być bardzo przykra, trzeb; sobie powiedzieć, że możliwość jej przeżywania jest dowodem umysłowej kompetencji. Jak to należy rozumieć? Przeżywaniem nudy udowadniamy sobie, że aktualne okoliczności nam nie odpowiadają, że wolelibyśmy dowiedzieć się czegoś nowego. Wraz z nudą pojawia się umiejętność oceny, jakie znaczenie ma dla nas dana sytuacja. Nuda jest więc wyrazem umysłowej zdolności oceny stanów faktycznych Obserwuje się nieraz, że pacjenci chorzy umysłowo nie po trafią się nudzić, nawet jeśli żyją w zakładzie psychiatrycznym już wiele lat. Stąd niektórzy psychiatrzy uważają rodzącą się nudę u pacjentów za oznakę poprawy ich zdrowi; umysłowego. Przeciwieństwem nudy jest rozrywka, zabawa, zainteresowanie. Bywa tak, że czas zdaje się ulatywać. Kiedy się z zapałem oddajemy jakiejś sprawie, czas przyspiesz; swój bieg. Podczas podróży czas zwykle upływa niezwykli prędko — a mimo to wieczorem trudno nam sobie przypomnieć, co się działo rano, tak daleki jest już ten ranek. Co może być przyczyną szybkiego umykania czasu? Kiedy przeżywam; wiele, nie myślimy o czasie. Ponieważ o nim nie pamiętamy na myśl nam nie wpada sprawdzać, ile czasu minęło. W interesujących sytuacjach czas w ogóle nie stanowi treści nasze świadomości, jest tylko warunkiem przeżywania czegoś w sposób rozważany przez nas w poprzednich rozdziałach. Dominują sprawy przeżywane; jeśli są interesujące, sposób ich przeżywania jest nieważny, nie dociera więc do świadomości Dopiero kiedy się nudzimy, owo „jak" przeżywania może stać się treścią świadomości. Różnicę między nudą a zainteresowaniem możemy sobie także uzmysłowić na podstawie wypowiedzi fizyka Richard; Feynmana, którą zacytowaliśmy już na s. 15: „Czasem jest to, co się dzieje, kiedy nic innego się nie dzieje." Kiedy „nic 92 innego się nie dzieje", dopiero wtedy czas jako taki dociera do naszej świadomości. Powiedzenie to możemy także odwrócić i powiedzieć, że zawsze, kiedy czas dochodzi do naszej świadomości, ogarnia nas nuda. Oczywiście trzeba wyłączyć z tego sytuacje, w których myślimy właśnie o czasie, kiedy na przykład staramy się zrozumieć, dlaczego niekiedy tak jest nudno. Wówczas także w świadomości pojawia się czas, ale nie jako sposób naszego przeżywania, lecz jako rozmyślanie nad sposobem przeżywania. Zatem różnica między stanami nudy a zainteresowania powstaje zapewne wskutek tego, że myślowa treść, czyli to, co dociera do świadomości, jest ilościowo zróżnicowana. Amerykański psycholog Robert Ornstein w wielu doświadczeniach dokładnie zbadał problem, jak subiektywne trwanie zostaje określone przez myślową treść. Doświadczenia jego potwierdziły słuszność sformułowanej tu przed chwilą tezy również w odniesieniu do oceny wizualnego materiału bodźcowego, który zrazu charakteryzował się tylko swoją strukturą przestrzenną. Rysunek 15 pokazuje cztery różne wzorce bodźców, podobne do tych, które Ornstein wykorzystywał w swoich doświadczeniach. Na pierwszym etapie należało oceniać bodźce według ich złożoności, przy czym — jak się można było spodziewać — bodźce 1 do 3 zostały uznane za stopniowo coraz bardziej złożone. Te bodźce oraz bodziec kontrolny wykorzystano potem do do świadczenia nad oceną czasu. Najpierw prezentowano przez 30 sekund bodziec kontrolny, -a uczestniczący w doświadczeniu mieli polecenie obejrzenia go sobie w tym czasie. Następnie pokazywano jeden z trzech bodźców również przez 30 sekund i pytano, jak długo — w porównaniu z bodźcem kontrolnym — osoby badane "oglądały każdy wzorzec. Zgodnie z hipotezą, że myślowa treść decyduje o subiektywnym trwaniu, okazało się, że czas zużyty na bodziec 1 został oceniony jako krótszy niż czas poświęcony bodźcowi 2 (mniej więcej 80% tego czasu), a ten czas z kolei zdawał się krótszy od czasu oglądania bodźca 3. Zatem zróżnicowana geometryczna złożoność wzorców powoduje, że podczas oglądania do świadomości „dochodzi albo mniej albo więcej treści, według której oceniamy trwanie oglądania wzorca. Jeśli ten wynik zechcemy 93 odnieść do czasu zwiedzania muzeum, stwierdzimy, że będzie się on nam wydawał krótszy lub dłuższy zależnie od tego, czy oglądamy na przykład szczególnie interesujące nas obrazy impresjonistów lub ekspresjonistów, czy też stajemy wobec obcych nam dzieł jakiegoś innego kierunku sztuki. Nasze dotychczasowe rozważania nad upływem czasu odnosiły się w zasadzie do czasu, który dopiero co minął, a zatem, który już nie jest owym „t e r a z" w sensie trzy sekundowej teraźniejszości, lecz przed chwilą z tej teraźniejszości znikł. A jak oceniamy z retrospektywnego dystansu 94 czas, który w chwili przeżywania go wydawał nam się nudny lub też interesujący? Pojawia się tu dziwne i paradoksalne zjawisko, zresztą już lekko zaznaczone w doświadczeniu Ornsteina. To, co nam się teraz wydaje nudne, w retrospekcji staje się krótkie. Ten p a r a d o k s c z a s u wy tłumaczyć można hipotezą, że trwanie oceniamy według każdorazowej treści świadomości. Kiedy nie przetwarzamy żadnej informacji, nasza uwaga kieruje się na czas. Czas zaczyna się wlec, ale w pamięci nic nie jest magazynowane, tak że w retrospekcji nie istnieje nic, o czym można by sobie przypomnieć. Kiedy natomiast przetwarzamy wiele informacji, nie mamy świadomości czasu, stąd wydaje się, że upływa w lot. A jednocześnie bogate przeżycia są zmagazynowane w pamięci, tak że w retrospekcji istnieje wiele rzeczy godnych pamiętania. W tym miejscu przypomina nam się „Dygresja o zmyśle czasu" z Czarodziejskiej góry Tomasza Manna: „O istocie nudy rozpowszechnione są różne błędne poglądy. Na ogół mniema się, że nowa i interesująca treść «zabija» czas, to znaczy skraca go, że monotonia natomiast i pustka opóźniają i powstrzymują jego bieg. Nie jest to bez zastrzeżeń słuszne. Pustka i monotonia mogą wprawdzie sprawić, że chwila godzina rozciąga się i «dłuży», ale sprawiają też, że długie i najdłuższe okresy czasu skracają się, a nawet ulatniają aż do zupełnej nicości. Na odwrót, treść interesująca i boga- a jest wprawdzie w stanie godzinę, a nawet i dzień cały skrócić i uskrzydlić, ale jeśli idzie o większe okresy, nadaje biegowi czasu szerokość, wagę i solidność, tak że lata bogate w zdarzenia upływają znacznie wolniej niż owe ubogie, lekkie, które ulatują z wiatrem. To, co nazywa się nudą, «dłużeniem się» czasu, jest więc właściwie raczej chorobliwie prędkim «schodzeniem» czasu wskutek monotonii: przy nieprzerwanej jednostajności wielkie okresy czasu kurczą się w sposób, który napełnia serce śmiertelnym przerażeniem; jeżeli każdy -dzień jest taki sam jak wszystkie, to wszystkie one są jak jeden dzień, i przy zupełnej jednostajności najdłuższe życie wydałoby się całkiem krótkie i uleciałoby niepostrzeżenie." 10 _______________ 10 T. Mann, Czarodziejska góra, t. I, przeł. J. Kramsztyk, Warszawa 1965, s. 157. 95 Ostatnie uwagi Tomasza Manna chcemy tu raz jeszcze uwypuklić w formie pytania: jak d ł u g o w ł a ś c i w i e ż y j e m y ? Czy nasze trwanie życia mamy m i e r z y ć według lat kalendarzowych — tak jak się zwykle czyni — czy też trwania naszego życia nie powinniśmy raczej wymierzać według tego, cośmy przeżyli? Subiektywne trwanie naszego dotychczasowego życia — jak wynika z uprzednich rozważań — zależy od tego, co trafiło do naszej świadomości, a potem znalazło swoje miejsce w pamięci. Jeżeli za podstawę przyjmiemy miernik p r z e ż y w a n i a , który określa trwa nie tego, co minęło, wówczas ktoś, kto ma czterdzieści lat, mógł żyć znacznie dłużej od kogoś, kto liczy lat osiemdziesiąt. Oczywiście, że nie kierujemy się lub też za mało kierujemy się takim miernikiem subiektywnym. Może kiedyś były czasy, w jakich było inaczej, a może istnieją kultury, w jakich jeszcze dzisiaj jest inaczej: to znaczy, że trwanie życia oceniane jest nie według kalendarza, numerycznie we dług lat, lecz według przeżyć, według znaczących treści. Dążymy obecnie do przedłużania trwania życia, a więc l i c z b y przeżytych lat kalendarzowych, a postęp medycyny istotnie spowodował, że przeciętne trwanie życia zostało po ważnie przedłużone. Ale co nam to dało? Czy znaczy to, że nasze życie według subiektywnego miernika przeżywania stało się dłuższe, a więc bardziej znaczące i wypełnione treścią? Bez dodatkowego bogatszego rozwoju przeżywania będą to zawsze tylko lata „doczepione". 96 11. PAMIĘĆ WARUNKIEM ISTNIENIA PRZESZŁOŚCI I PRZYSZŁOŚCI Jesteśmy więc już o krok dalej w naszych poszukiwaniach odpowiedzi na pytanie: „Jak czas dociera do nas?". Powtórzmy raz jeszcze: natrafiamy na e l e m e n t a r n e przeżycia czasowe hierarchicznie od siebie zależne. Na najniższym szczeblu hierarchii pojawiają się mechanizmy, które umożliwiają nam oddzielenie tego, co niejednoczesne od je d n o c z e s n e g o . Jeżeli coś ma być rozpoznane jako wydarzenie oddzielone od innych, musi ono w stosunku do tych wydarzeń być niejednoczesne. Jednakże sama niejednoczesność nie wystarcza, aby je zidentyfikować jako wydarzenie samoistne. Stwierdziliśmy przecież, że w grę wchodzi jeszcze inny mechanizm odpowiedzialny za i d e n t y f i k a cję w y d a r z e n i a i tworzący tym samym warunki do szeregowania wydarzeń w c i ą g i . Potem okazało się, że u niektórych pacjentów może wystąpić zakłócenie zdolności rozumienia następstwa wydarzeń, domyślamy się więc, że zdolność poprawnego odbioru następstwa wydarzeń również polega na pewnym mechanizmie, który sięga dalej niż identyfikacja poszczególnych wydarzeń. Później stwierdziliśmy, że prawdopodobnie istnieje mechanizm i n t e g r a c j i , który łączy następujące po sobie wydarzenia w uobecnione postacie. Okazuje się, że tym uwarunkowane „teraz" naszego przeżywania oddziaływa również na działalność artystyczną. W końcu zrozumieliśmy, że trwanie oceniamy —Granice 97 według tego, co przeżyliśmy i co nam z tego pozostało w pa mięci. Na to, abyśmy mogli coś oceniać według czasu jego trwania, potrzebujemy wydolności naszej pamięci. Bez pamięci nie możemy przeżywać trwania. Pamięć zatem stanowi punkt centralny analizy tego, „jak czas do nas dociera". Nie chciałbym tutaj podejmować się przeprowadzenia obszernej analizy pamięci, pragnę tylko uwydatnić pewien star rzeczy, który wydaje mi się istotny dla podstawowego pytania: „Jak czas do nas dociera?". Pamięć mamy po to, aby być przygotowanymi do przyszłych sytuacji. Dzięki pamięći przeskakujemy czas. Ale tutaj jedno jest ważne: aby coś zmagazynowanego przedostało się z pamięci do świadomości , wywołać to musi dana sytuacja. Jeśli nie ma żadnych semantycznych odniesień do tego, co minęło, jeśli nic nam na pamięć nie przywodzi rzeczy minionych, treść pamięci pozostaje niema. Z tych rozważań wynika kilka sposobów pojmowania porządku czy też nieuporządkowania w przyrodzie. Pamięć ma sens tylko wówczas, jeśli świat nie jest całkowicie niezdeterminowany, a więc nie jest chaosem. Gdyby w przyrodzie nie było żadnej korelacji przyczynowej między następującymi po sobie sytuacjami — pamięć byłaby zbędna i prawdopodobnie wcale nie byłaby mogła się filogenetycznie rozwinąć. Z tego powodu zresztą upływ czasu, zdefiniowany drugą zasadą termodynamiki (mówiąc poglądowo: w zamkniętym układzie nieuporządkowanie stale wzrasta) nie może stanowić przesłanki tego, że przeżywamy kierunek jego upływu. Przecież zgodnie z występowaniem stałego wzrostu entropii (nieuporządkowania) nigdy w zamkniętym układzie nie może pojawić się taka sama sytuacja, jaka była poprzednio, tym samym więc pamięć byłaby pozbawiona wszelkiej funkcji7 Innymi słowy: w zamkniętym układzie, ze względu na brak odniesienia do sytuacji minionych, nie może się rozwijać pamięć — a tym samym również przeżywanie czasu. Ale wszak żyjemy nie w zamkniętym, lecz w otwartym układzie, stąd druga zasada termodynamiki jest filogenetycznie bez znaczenia dla naszego przeżywania czasu i rozwoju naszej pamięci, a więc również świadomości. Pragnę tu jeszcze podkreślić, że nie mielibyśmy pamięci 98 także wtedy, gdyby świat był dla nas całkowicie zdeterminowany. W zupełnie zdeterminowanym świecie istoty żywe potrzebowałyby tylko trwałych programów do sterowania swym zachowaniem. Co prawda wydaje się, że takie programy występują w ludzkim zachowaniu, aczkolwiek w postaci szczątkowej. Ale i te instynktowe sposoby zachowania polegają na pewnej formie pamięci. Chciałbym, aby czytelnik pamięć rozumiał tutaj w szerszym znaczeniu. Pod pojęciem pamięci na myśli mamy taką instancję, która na podstawie wcześniejszych doświadczeń daje osobnikowi do dyspozycji informacje potrzebne w chwilach decyzji podejmowanych w sytuacjach, jakie następują później. Jeżeli stajemy wobec konieczności dokonania wyboru, zastanawiamy się nad wszelkimi możliwymi wariantami i próbujemy znaleźć najlepsze rozwiązanie. Ten proces myślowy może przebiegać tylko na podstawie zdolnej do funkcjonowania pamięci. Tak rozumiana pamięć nie zmusza nas do określonego działania (tak jak pewne bodźce sygnalne wyzwalające przyporządkowane im odruchy czy czynności instynktowe), lecz pozwala na lepszą ocenę aktualnej sytuacji. Swobodne decyzje mogą być podejmowane tylko na podstawie rozważań, przy czym pamięć przezwycięża czas i przedkłada rozważającemu nie zbędny zapamiętany materiał. Moim zdaniem taka forma pamięci mogła się rozwinąć w toku filogenezy tylko dlatego, że świat nie jest w pełni zdeterminowany. Stąd pamięć za stajemy wyłącznie w świecie znajdującym się między pełnym zdeterminowaniem a pełnym niezdeterminowaniem. Dla ilustracji podajmy jeszcze jeden przykład: niektóre prymitywne organizmy w pewnym sensie żyją rzeczywiście w środowiskach całkowicie zdeterminowanych, skoro rozwinęły tylko takie sposoby zachowań, które bywają wyzwalane automatycznie w określonych sytuacjach bodźcowych. Istnieją układy nerwowe (na przykład niektórych polipów) złożone wyłącznie z jednego typu neuronów, które nie pozostawiają organizmowi żadnej „swobodnej decyzji" w zakresie za chowania. Dla takich istot świat ze względu na organizację ich mózgów, a co za tym idzie dostępne im sposoby działania, jest zdeterminowany. W ich obrazie świata nie ma sytuacji innych niż te, do których zostało zaprogramowane odpowiednie zachowanie. Są one ślepe na wszystko, co odbiega 99 od wbudowanych w nie programów. W tym sensie są one żyjącymi automatami bez żadnej swobody działania. A znaczy to, że dla człowieka świat stał się częściowo nie zdeterminowany dopiero w wyniku rozwoju jego mózgu, bo przecież człowiek reaguje na wydarzenia w środowisku nie jak automat, lecz zwykle staje przed jakimś wyborem. Nieokreśloność ludzkiego działania stanowi ewolucyjne przystosowanie do częściowej nieokreśloności przyrody. Tylko nie wiele rozwiniętych istot żyjących dysponuje całkowicie zdeterminowanym obrazem świata; ich sztywne, nie podlegające zmianom programy zachowań czynią je niepodatnymi na to, co przypadkowe. Niezależnie od teoretycznych rozważań na temat znaczenia- pamięci dla wytworzenia naszego przeżywania czasu — dzięki czemu oprócz teraźniejszości dysponujemy również przeszłością, a w związku z tym i przyszłością — istnieje w tej mierze pewien obrazowy dowód z dziedziny" badań neuropsychologicznych. W roku 1953 pacjent Henry M. z powodu ciężkiej padaczki, której napady pojawiały się bez objawów „zwiastunowych", został poddany operacji mózgu, która wprawdzie znacznie zmniejszyła częstość występowania napadów, ale dla pacjenta miała tragiczny skutek uboczny. Od tego czasu bowiem Henry M. niczego nie może zapamiętać. Jeśli na krótko opuści pokój, w którym przez dłuższy czas z kimś rozmawiał, a potem wraca, nie przypomina sobie absolutnie niczego. Nie wie już, o czym i z kim rozmawiał. Można z nim raz jeszcze przeprowadzić tę samą rozmowę a on sobie nie zdaje sprawy, że dopiero co mówiło się to samo. Od czasu operacji, kiedy Henry miał 27 lat, żyje on w nieustającej teraźniejszości. Ponad 30 lat, które odtąd upłynęły, nie są dla niego przeszłością, bo są wymazane. Przyczyną tej utraty pamięci jest to, że operowano nie jedną, lecz obie półkule mózgu, ponieważ sądzono, że wpłynie to skuteczniej na wyleczenie. Zdumiewające jest to, że pomimo tak znaczącego zaniku pamięci, Henry w rozmowie n i e robi wrażenia, jakoby był dotknięty poważnym upośledzeniem. Przeciwnie, wydaje się wręcz bystry. Zresztą badania za pomocą testów dowiodły że jest nawet nieprzeciętnie inteligentny. Tyle tylko, że tematy przez niego poruszane nie dotyczą niczego, co się działo 100 w latach od chwili operacji. Tu występuje całkowita wyrwa w pamięci. Natomiast ciekawe jest, że Henry doskonale sobie przypomina wydarzenia sprzed operacji i bez trudu o nich mówi. Sam miałem okazję badania Henry'ego w lecie 1984 roku; opowiadał mi wtedy na przykład szczegółowo o swoich piętnastych urodzinach, kiedy po raz pierwszy miał ciężki napad epileptyczny. Kiedy w grę wchodzi okres sprzed operacji, żadnej luki w jego pamięci nie ma. Zanik pamięci obejmuje wyłącznie czas p o operacji, a owo zakłócenie dotyczy tylko jednego szczególnego aspektu pamięci, a mianowicie magazynowania nowych informacji. Ponieważ doskonale pamięta wydarzenia sprzed 1953 roku, należy uznać, że ta strona jego pamięci jest nie tknięta. Zdolność pamiętania pozostała, zniszczona jest zdolność magazynowania. Inna część jego pamięci również pozostała sprawna, a mianowicie tak zwana pamięć krótkotrwała. Rozmawiać można z Henrym bez trudności, a znaczy to, że najwidoczniej po trafi on na krótki czas zachować w pamięci to, co sobie w danej chwili uświadamia. Przecież gdyby tak nie było, nie umiałby wypowiedzieć ani jednego sensownego zdania. Zatem operacja mózgu zniszczyła tylko ściśle określony zakres funkcji mózgowych: magazynowanie informacji w pa mięci długoterminowej. Jednakże ten ubytek wystarczy, aby Henry'ego tak upośledzić w jego codziennym życiu, że pozo stawiony sam sobie — nie mógłby przeżyć. Kiedy po wizycie u lekarza w Bostonie odwożono Henry'ego do domu, do miejsca jego stałego zamieszkania, zaproponował, że wskaże kierowcy drogę. Z dużą pewnością siebie dawał wskazówki, którędy należy jechać, tak iż wszyscy myśleli, że widocznie dobrze zna drogę. Wreszcie kazał stanąć przed budynkiem, który rozpoznał jako swój dom. Tymczasem mieszkali tam zupełnie obcy ludzie, którzy nie mogli zrozumieć, o co chodzi, kiedy Henry uparcie twierdził, że tutaj mieszka. Okazało się potem, że dom ten należał ongiś do rodziców Henry'ego, a od tego czasu już kilka krotnie zmienił właściciela. Pomimo więc, że Henry od wielu lat już mieszkał gdzie indziej, nie potrafił sobie przyswoić -położenia swego miejsca zamieszkania. Henry jest więc całkowicie zagubiony wskutek utraty pamięci: nowe miejsco- 101 wości pozostają dla niego zawsze nieznane. Utracił nie tylko część p r z e s z ł o ś c i jako czasowego wymiaru, lecz nowe sytuacje przestrzenne są mu również obce. Operacja osadziła Henry'ego w miejscu i w czasie 1953 roku, od obu tych danych nie może się oderwać — jest to zaiste temat do powieści fantastycznej. Ważny dla zrozumienia funkcji mózgu jest fakt, że wzmiankowana operacja doprowadziła przede wszystkim do zacieśnienia pamięci. Zdolności intelektualne Henry'ego nadal pozostały nieprzeciętne, jego zdolność mówienia jest bez zarzutu, jego postrzeganie w zakresie wzroku, słuchu i do tyku niezakłócone. Jednakże oprócz ciężkiego zaburzenia pamięci wystąpiła u niego po operacji decydująca zmiana w przeżywaniu przyjemności i bólu. Pod kierunkiem Suzanne Corkin z Massachusetts Institute of Technology w Cambridge niedawno przebadano szczegółowo, jak Henry reaguje na bodźce bólowe. Okazało się, że nawet bardzo intensywne bodźce bólowe przeżywa jako zupełnie znośne. Kiedy na przy kład napromieniowywano skórę silnym bodźcem cieplnym, każda inna osoba badana po krótkim czasie wyrywała rękę. Henry natomiast trzymał swoją rękę w zasięgu bodźca wyzwalającego ból tak długo, że w końcu eksperymentator musiał sam przerywać doświadczenie. Podobne „zdystansowanie się" od odczuć Henry objawia również w dziedzinie seksualnej. Od czasu operacji stracił wszelkie zainteresowanie seksem. Wydaje się, że zupełnie utracił także spontaniczną chęć jedzenia. Nie odczuwa głodu i nie czuje, że jest syty. W trakcie badań nad jego postawą wobec jedzenia, podano mu po opróżnieniu przez niego talerza drugi pełny posiłek. Henry zachował się tak, jak gdyby nic szczególnego się nie wydarzyło i zjadł również to drugie danie. Gdy skończył, nie powiedział, że teraz jest „syty", lecz że obecnie jest „gotów". Ponadto jego kontrola nad czuwaniem i snem zdaje się także nieco ograniczona: wieczorem trzeba go posyłać do łóżka, a rano budzić. Szczególnie zaskakujące jest, że oprócz wymienionych zakłóceń, a więc utraty pamięci, ograniczenia odczuwania bólu, zmniejszenia poczucia głodu i pobudliwości seksualnej. po operacji wystąpiło też upośledzenie węchu. Nasz popęd do 102 jedzenia, a również potrzeby seksualne są przecież między innymi silnie nacechowane wrażeniami węchowymi. Stwierdzono, że Henry ma duże trudności w odróżnianiu zapachów. Właściwie to wszystko pachnie mu tak samo. W związku z tymi niezwykłymi upośledzeniami Henry w ostatnich latach był raz po raz szczegółowo badany przez lekarzy i psychologów. Podczas tych badań skoncentrowanych na wielu różnorodnych funkcjach odkryto coś jeszcze, co jest istotne dla zrozumienia, jak w mózgu bywa magazynowane to, czego się uczymy. Kiedy mówimy o „uczeniu się", na myśli mamy bardzo różne sprawy, na przykład uczenie się poszczególnych słów w nowym języku lub w ogóle nowego języka bądź też nowego sposobu poruszania się, chociażby pisania w szkole podstawowej. Sam „zdrowy ludzki rozum" 103 mówi nam, że uczenie się słówek jest zupełnie czymś innym niż uczenie się nowego sposobu poruszania. Doświadczenia przeprowadzone nad Henrym jednoznacznie wykazały, że w grę wchodzą rzeczywiście zupełnie różne procesy uczenia się, określane niestety takim samym wyrazem. Zakłócenie pamięci występujące u Henry'ego, a więc niemożność zapamiętywania, dotyczy takich zjawisk i informacji, które kiedyś tkwiły w jego świadomości i o których można stworzyć sobie wyobrażenie słowne. Nie dotyczy natomiat nowych sposobów poruszania się. Podczas wielu doświadczeń kazano Henry'emu nauczyć się wielu prostych koordynacji ruchów, po czym sprawdzano, czy w następnych dniach jeszcze je pamiętał. Rysunek 16 pokazuje schemat tego zadania. Henry miał możliwie dokładnie poprowadzić ołówkiem kreskę między dwiema liniami tworzącymi kontury gwiazdy, nie dotykając linii. Codziennie ćwiczył to dziesięć razy; jak widać na rysunku, liczba błędów popełnionych w pierwszym dniu szybko się zmniejsza. W drugim i trzecim dniu doświadczenia nie musiał więc od nowa się uczyć, lecz mógł przystąpić do zadania z pewnym „zapasem" wiedzy. Gdyby zadanie miało charakter werbalny, z pewnością zaobserwowano by, że proces uczenia codziennie przebiega niemal identycznie. Zatem Henry z takim „psychomotorycznym" uczeniem się nie ma trudności, to znaczy, że tak jak człowiek zdrowy, może sobie przyswoić nowe koordynacje ruchowe. Jego „pamięć" nowych procesów ruchowych jest nienaruszona. Wynika z tego wyraźnie — a potwierdziło to wiele innych doświadczeń — że słowem „uczenie się" określamy bardzo różne funkcje i że operacja mózgu Henry'ego nie pozwala mu tylko na magazynowanie nowych informacji, które prze biegają w jego świadomości. Z opisu zakłóceń pamięci Henry'ego można wnioskować, że usunięcie ściśle określonego obszaru mózgu prowadzi do zupełnie wyraźnego ograniczenia jego wydolności. Tym czasem liczne obserwacje potwierdziły, że obszar mózgu, który Henry'emu został odjęty, rzeczywiście służy do magazynowania nowych informacji. Do dalszych rozważań uzyskaliśmy dzięki temu bardzo istotny punkt wyjścia: widocznie 104 różne funkcje naszej psyche, to znaczy naszej umysłowej i duchowej struktury, są zlokalizowane w ściśle określonych okolicach mózgu. Stąd centralnym zadaniem neuropsychologii, a więc nauki dążącej do poznania neuronalnych podstaw przeżywania i zachowania, jest wykrycie tych miejsc w mózgu, w których reprezentowane są określone funkcje psychiczne. Oprócz stwierdzenia, że określone duchowe treści mogą być gdzieś zlokalizowane, należy podkreślić, że dziedzina psychiki jest reprezentowana nie wyłącznie obszarami w mózgu, lecz że dla psychicznej swoistości człowieka istotne są także charakterystyczne powiązania między nimi. Problem przebadania powiązań tych obszarów, w jakich prawdopodobnie mogą powstawać nowe jakości psychiczne, jest jednym z najtrudniejszych zadań nauki, a niewątpliwie stawiamy w tej dziedzinie dopiero pierwsze kroki. W związku z zagadnieniem utraty określonych funkcji po operacji mózgu, powróćmy raz jeszcze do Henry'ego: może on nauczyć się jako tako skoordynowanych ciągów ruchowych, natomiast treści, które dostały się do świadomości, nie mogą być trwale zapamiętane. Wskutek zaniku zdolności zapamiętywania nie ma dla pacjenta żadnego trwania, do którego mógłby sięgnąć wstecz, a więc żadnej przeszłości. A skoro z powodu braku pamięci nie ma przeszłości, to i przyszłość jest mu niedostępna. Każda sytuacja jest nowa, nie ma możności orientowania się według doświadczeń nabytych wcześniej w sytuacjach podobnych. Dla tego pacjenta świat stał się niezdeterminowany. Tak więc pytanie o to, jak dociera do nas czas, składa się właściwie z wielu pytań. Jeżeli chcemy zrozumieć, dlaczego wiemy coś o przeszłości i przyszłości, musimy oprzeć się na funkcji pamięci. Kiedy chcemy zrozumieć nasze ,,teraz", powołujemy się na mechanizmy integracyjne, które w hierarchii przeżywania czasu zajmują szczebel niższy. Jeśli zaś kierujemy nasze zainteresowanie na możliwość przeżywania wydarzeń jako po sobie następujących, schodzimy na jeszcze niższy szczebel hierarchii. Gdy zadajemy sobie pytanie, czym właściwie jest wydarzenie zaszłe w czasie, dochodzimy do mechanizmów identyfikacji. A kiedy pytamy o to, jak 105 należy postrzegać to, co niejednoczesne, wówczas w hierarchicznej klasyfikacji ludzkich przeżyć czasowych dotarliśmy do najniższego szczebla, a mianowicie do mechanizmów funkcjonowania samych narządów zmysłów. Nasze przeżywanie czasu jest jednak uwarunkowane nienaruszonym stanem w s z y s t k i c h układów. 106 12. JAK PRZEBIEGA DZIEŃ ŚWIADOMOŚCI Żyjemy w świecie, który nie jest ani całkowicie zdeterminowany, ani całkowicie niezdeterminowany; to stwierdzenie posłużyło nam za argument na to, że pamięć w ogóle mogła się rozwinąć. Jakie do tego stwierdzenia mamy podstawy oparte na naszym doświadczeniu? Aby się przekonać, że świat nie jest całkowicie zdeterminowany, wystarczy chociażby pomyśleć o pogodzie: zmienia się przecież w sposób dla nas nieprzewidziany i żadnemu meteorologowi nie udało się dotąd opracować absolutnie niezawodnej długookresowej, średniookresowej, a nawet krótkookresowej prognozy. Tak więc na przykład w Monachium i okolicy wszyscy zostali zaskoczeni burzą gradową, która 12 lipca 1984 roku wyrządziła ogromne szkody. Ostatnio zresztą fizycy głoszą, iż pogody z samej zasady dokładnie przewidzieć nie można. Temu oczywistemu dla nas niezdeterminowaniu wydarzeń przeczy zdeterminowanie wydarzeń powtarzających się, na przykład zmienności dnia i nocy. Wiemy z całą pewnością, że jutro nadejdzie kolejny dzień, a przypomina nam to żartobliwy wierszyk Henryka Heinego: Panienka nad morzem stała. Długo, żałośnie wzdychała. Bo tak się bardzo wzruszała. Że słońce zaczęło zachodzić. 107 Panienko, głowa do góry. Bardzo to stare są tury. Tu z przodu wpada do dziury, A z tyłu znów zacznie wychodzić. Zakładamy, że następnego dnia zastaniemy warunki porównywalne, chociaż może niezupełnie takie same. Jeśli warunki się powtarzają, to jest nader korzystne posiadanie pamięci, która nas informuje o tym, co robiliśmy wczoraj. W przeciwnym razie musielibyśmy codziennie jak gdyby wszystko zaczynać od nowa. Jeśliby nie było w przyrodzie porządku czasowego, to — jak już mówiliśmy — pamięć byłaby zupełnie niepotrzebna. Ale skoro taki porządek cza sowy istnieje i wobec tego pamięć mogła się rozwinąć, mamy możność — o czym również była mowa — odczucia różno rodnych czasów trwania. Stwierdziliśmy, że przeszłość i przyszłość są nam dostępne dopiero za pomocą poprawnie funkcjonującej pamięci. Obecnie możemy dodać, że tylko dlatego umiemy posługiwać się przeszłością i przyszłością, że w przyrodzie występuje porządek czasowy. Ten porządek był potężnym narzędziem w toku historii ewolucji, dzięki niemu bowiem zachowanie istot żywych, w tym również człowieka, zostało uporządkowane. Tak więc na przykład przystosowanie do naturalnej zmiany dnia i nocy spowodowało, że co dwadzieścia cztery- godziny zapadamy w stan nieświadomości. Kto kiedyś czuwał przez całą noc, wie, że istnieje biologiczna granica możliwości bycia świadomym, ponieważ sen z reguły domaga się swoich praw. Skąd się bierze ten pęd do spania, dlaczego nie potrafimy usunąć tej biologicznej granicy przymusu spania? Przyczyna tkwi w tym, że w organizmie działa „wewnętrzny zegar" sterujący okresowym przebiegiem dobowym naszego zachowania i przeżywania. Zegar ten powoduje nie tylko to, że wieczorem zasypiamy, śnimy, a rano znów spontanicznie się budzimy, lecz jest także odpowiedzialny za to, że właściwie wszystkie funkcje, które występują w organizmie, zmieniają się w rytmie dobowym. Wiadomo na przykład, że pa mięć jest także zależna od pory dnia. Rano uczymy się szybciej niż wieczorem. Ale jeśli chcemy coś zapamiętać na dłuższy okres, to lepiej nauczyć się tego wieczorem. 108 109 Na rysunku 17 widzimy, jak niektóre funkcje zmieniają się z biegiem dnia i nocy. Jeżeli na przykład mierzymy temperaturę ciała, stwierdzamy, że w ciągu dnia wzrasta, najwyższą wartość osiąga późnym popołudniem, ku wieczorowi spada, a w połowie nocy jest najniższa. Ta sama ilustracja pokazuje poniżej przebieg poziomu hormonalnego produktu rozpadu (17—OHCS), który jest odbiciem obarczenia stresowego. Tutaj również obserwujemy wyraźną rytmiczność dobową, odbiegającą zresztą w czasie od dobowej rytmiki temperatury ciała. Ponadto stwierdzamy, że w odniesieniu do tego produktu punkty szczytowe i najniższe spadki jego zawartości we krwi i moczu nie są. zbieżne. Wynika to stąd, że potrzeba pewnego czasu, aby zmiany uchwytne już we krwi pojawiły się za pośrednictwem nerek w moczu. Następnie rysunek 17 ukazuje, że w zależności od pory dnia zmieniają się również czasy reakcji. Po dość długo trwających czasach reakcji czytelnik pozna, że chodzi tu o czasy reakcji z wyboru. Najkrótsze czasy reakcji zaobserwowano po południu, a w nocy, kiedy się osobę badaną budzi dla dokonania pomiarów, reakcje bywają najdłuższe. Jeśli ponadto próbie poddamy silę dłoni, tzw. handgrit, natrafimy znowu na wyraźną rytmiczność dobową, i to nawet z dwoma szczytami siły, jednym w południe, a jednym pod wieczór. W nocy, kiedy do pomiaru siły dłoni trzeba było osoby badane budzić ze snu, siła ta była najmniejsza. Widzimy więc na przykładzie tych pomiarów, że pomimo iż funkcje przebiegają wyraźnie z określoną rytmiką dobową, wzajemne ich relacje w czasie wydają się raczej dowolne; każda funkcja bowiem ma własne dobowe maksimum i minimum. Świadczy to o tym, że z godziny na godzinę psychosomatyczna konstytucja człowieka systematycznie się zmienia. Do uwidocznienia tego wystarczy przeciągnąć dwie równoległe linie pionowe poprzez dowolne czasy zegarowe, aby następnie porównać ze sobą wzajemny układ omawianych czterech funkcji. Powinno nas to przekonać o zróżnicowanej zależności naszego stanu psychofizycznego od pory dnia, ponieważ wzajemny stosunek poziomu różnych funkcji zmienia się w każdym momencie. Jednakże nasz stan cielesny i duchowy nie jest określany wyłącznie przez tu omawiane funkcje. Zostały one podane 110 raczej przypadkowo i mają służyć jako przykład. Musimy sobie zdawać sprawę, że właściwie wszystko, co możemy zmierzyć w zakresie zmian fizjologicznych lub zjawisk psychicznych, zmienia się jako funkcja pory doby. Tym samym uzyskaliśmy nowy dowód na to, że w różnych porach doby nigdy nie jesteśmy tacy sami. Dopiero następnej doby o tej samej godzinie, zgodnie z fizyczno-psychiczną dynamiką, znajdujemy się w podobnym stanie. Innymi słowy: w wypadku regularnego trybu życia jesteśmy najbardziej podobni do siebie w odstępach dwudziestu czterech godzin. A kiedy obserwujemy rytmiczny przebieg nasilenia poszczególnych funkcji, widzimy, że w ciągu doby występują fazy zmniejszającego i zwiększającego się podobieństwa. Kiedy zaś mówimy o naszej tożsamości i rozumiemy pod tym również naszą fizyczną osobowość, dochodzimy do zaskakującego stwierdzenia — na pytanie: „Kim jestem właściwie?" nie można odpowiedzieć bez uwzględnienia momentu, w jakim to pytanie stawiamy. Czy regularna zmiana funkcji fizycznych i duchowych jest uwarunkowana tym, że czuwamy i śpimy, czy też istnieje jakaś głębsza przyczyna? W zasadzie należy przyjąć dwie możliwości powstawania takich zmian. Teoretycznie można sobie wyobrazić, że nasze czuwanie i sen są bezpośrednio sterowane zmianami dnia i nocy i że to właśnie -wskutek tego zmieniają się również inne funkcje. Znaczyłoby to, że obserwowane zmiany stanowią niejako automatyczną reakcję organizmu na periodycznie zmieniające się warunki środowiska. Druga możliwość — że w organizmie istnieje wymieniony przez nas wewnętrzny zegar powstały w toku filogenezy, którego periodyczność jest zgodna z obrotem Ziemi. Taki wewnętrzny zegar zapewniałby pewne korzyści. Mógłby na przykład pomagać w tym, aby już w czasie snu organizm przygotował się do nadchodzącego dnia. Problem, czy periodyczność rytmiki dobowej jest sterowana od wewnątrz, czy z zewnątrz, można rozwiązać przez do świadczenie, w jakim się osoby badane poddaje warunkom, w których nie otrzymują żadnych informacji o rzeczywistym czasie. Jeżeli nawet wtedy wykazują wyraźnie rytmiczne zmiany zachowania, należy przyjąć, że sterowaniem zachowań w czasie rządzi wewnętrzny zegar. Tego rodzaju doświadczenia przeprowadzali między innymi Jurgen Aschoff i Rütger 111 112 Wever w Instytucie Fizjologii Zachowania im. Maksa Plancka. Osoby poddawane badaniom, zwykle studenci, kilka tygodni żyły w całkowitej izolacji. W pomieszczeniu, w którym prze bywały, nie otrzymywały żadnych informacji o rzeczywistym czasie zegarowym; tego rodzaju pomieszczenie musi być więc izolowane nie tylko pod względem optycznym, lecz przede wszystkim akustycznym. Zatem osoby te nie wiedzą, która na zewnątrz jest godzina, a zachowanie ich jest starannie protokołowane. Notuje się, kiedy wstają, kiedy kładą się spać, mierzy się stale ich temperaturę ciała i inne istotne dla doświadczenia funkcje. Wyniki takiego doświadczenia pokazuje rysunek 18. Poprzeczne czarne słupki oznaczają czas czuwania, przylegające do nich białe — czas snu osób badanych. Kolejne okresy czuwania są narysowane jedne pod drugimi. Doświadczenie rozpoczyna się pierwszego dnia o godzinie dwunastej. Wszystkie zegarki się odbiera i odtąd nie ma żadnych informacji o czasie ani przez telefon, ani radio czy telewizję. Osoba badana kładzie się spać około północy, a następnego ranka — według czasu obiektywnego — wstaje stosunkowo wcześnie. I tu pojawia się zaskakujące zjawisko: badana osoba codziennie wstaje nieco później, co prowadzi do tego, że w ciągu dwudziestu sześciu dni eksperymentu średnia długość doby już nie wynosi dokładnie dwudziestu czterech godzin, lecz — w danym wypadku — 25,2 godziny. Doba innej osoby w tej samej sytuacji liczy na przykład 24,6 godziny. Wszystkie eksperymenty zgodnie wykazały, że w tych warunkach izolacji okres czuwania i snu u człowieka trwa nieco dłużej niż dwadzieścia cztery godziny. Pomimo to jednak pozostaje w tym zmienionym trwaniu zaskakująco regularny. Ponieważ rytm snu i czuwania już nie odpowiada dokładnie obiektywnej zmianie dnia i nocy, nazywa się go także rytmem okołodobowym („circadialnym", circa — mniej więcej, dies —dzień). Z punktu widzenia biologii ciekawe jest to, że rytmy około- dobowe wprawdzie odbiegają od wymiaru dwudziestu czterech godzin, ale tylko niewiele, przy czym — a jest to rzecz godna uwagi — owe odchylenia czasowe dotyczą nie tylko zmiany czuwania i snu, lecz wszystkich funkcji. Jeśli na człowieka spojrzymy jako na zegar pozbawiony zewnętrznego nadajnika czasu, to zdaje się on ,,spóźniać". Fakt, że rytm utrzymuje 113 się w pobliżu dwudziestu czterech godzin, wolno uznać za wyraźną oznakę, że to właśnie zegar wewnętrzny jest odpowiedzialny za periodyczność rytmiki dobowej. W tym miejscu posłużmy się kilkoma słowami teorii. Na to, by móc stwierdzić, że omawiany rytm jest sterowany od wewnątrz, jest wręcz niezbędne, aby rytm ten w warunkach izolacji odbiegał od ścisłych dwudziestu, czterech godzin. Gdyby bowiem rytm trzymał się dokładnie dwudziestu czterech godzin, należałoby sądzić, że jakiś skutecznie oddziałujący na organizm nadajnik dwudziestoczterogodzinnego okresu został przeoczony. Taki nadajnik czasu nie musiałby wcale być świadomie rozpoznawalny: mogłyby to być na przykład elektryczne czy elektromagnetyczne zmiany nie dostępne naszemu świadomemu postrzeganiu. Z drugiej strony, gdyby rytmy odbiegały od dwudziestu czterech godzin, ale odchylenia były dla wszystkich osób doświadczalnych takie same — nie bylibyśmy całkiem pewni, że zegar wewnętrzny istnieje. Można by przecież domniemywać, że jakieś periodyczne wydarzenie, zupełnie nie związane z obrotem Ziemi, wywiera pewien wpływ biologiczny, w związku z czym — w wypadku braku ziemskiego nadajnika czasu — zachowanie ludzi zostaje zsynchronizowane z tym wydarzeniem. Mógłby tu w grę wchodzić Księżyc albo jakaś daleka gwiazda. Tymczasem, co mówią nam rzeczywiste obserwacje? Stwierdzono, że każda osoba w tych samych warunkach izolacji ma swój własny rytm. Musimy więc założyć, że na prawdę istnieje zegar wewnętrzny. Skoro periodyczność się utrzymuje, ale odbiega od dwudziestu czterech godzin i wykazuje indywidualne wersje, innego wniosku być nie może. Dopiero niedawno całkowicie wyjaśniono praktyczne znaczenie wewnętrznego zegara w codziennym życiu człowieka. Odczuwa się go wyraźnie, kiedy regularny układ doby zostaje przerwany na przykład przez wprowadzenie pracy na zmiany lub pracy nocnej albo też przez szybką podróż między kontynentami: praca nocna zmusza nas do aktywności w czasie, w jakim nie jesteśmy stuprocentowo sprawni. Można by sądzić, że po dłuższym okresie pracy na zmiany organizm stopniowo przestawia się na odmienny czas pracy. Niestety tak nie jest. Społeczna więź zatrudnionego na zmia- 114 nie pracownika z jego domem nie dopuszcza do tego, by ciało przestawiło się na obowiązujący go czas pracy. Wydaje się także, że wewnętrzny zegar ma coś wspólnego z chorobami psychicznymi, a szczególnie z depresjami. Jest to już dawne doświadczenie psychiatrów, że objawy chorobowe niektórych pacjentów cierpiących na depresje, zaburzenia popędów i ponure nastroje wykazują wyraźną periodyczność w ciągu doby. Tacy pacjenci budzą się rano o wiele za wcześnie i mniej więcej do połowy dnia czują się bardzo źle. Potem bez żadnego wpływu z zewnątrz stan ich się poprawia. Jednakże następnego dnia znowu występuje takie same depresyjne załamanie. Zatem depresja przebiega w rytmie doby. Jeśli sobie więc przypomnimy postawione już przez nas pytanie: „Kim jestem?", to o takich chorych na depresję pacjentach musimy powiedzieć, że są to zupełnie inni ludzie rano, a inni wieczorem, kiedy w ogóle nie mogą zrozumieć, dlaczego rano czuli się tak beznadziejnie smutni, jak gdyby w tamtej ponurej sytuacji znajdował się zupełnie inny człowiek. U innych pacjentów może się zdarzyć, że depresja występuje co drugi dzień: jednego dnia czują się dobrze, następnego są śmiertelnie smutni, a ku wieczorowi stan ich się polepsza. Niedawno taki pacjent był badany przez uczonych z Instytutu Psychiatrii im. Maksa Plancka w Monachium, pod kie runkiem profesora Detleva Plooga. Pacjent, u którego regularnie następowały kolejno po sobie dnie depresji i braku depresji, zgodził się na przeprowadzenie doświadczenia w izolacji dla przestudiowania jego wewnętrznego zegara. Doświadczenie przyniosło nadspodziewanie interesujące wyniki. Wykazało bowiem desynchronizację poszczególnych funkcji ciała. O co tu chodzi? W trakcie doświadczeń w izolowanych pomieszczeniach zdarza się, że u psychicznie niezrównoważonych osób zegar wewnętrzny jakoś się rozchwiewa, tak że większość funkcji pozostaje wprawdzie przy swoim rytmie dwudziestoczterogodzinnym, ale okres czuwania i snu osiąga wartości odbiegające znacznie od dwudziestu czterech godzin i wynosi na przykład trzydzieści trzy godziny. Wówczas funkcje ciała już nie są zsynchronizowane, ponieważ niektóre funkcje wykazują rytm dwudziestu pięciu godzin, a czuwanie i sen rytm trzydziestu trzech godzin. 115 W takiej sytuacji utraty zbieżności funkcji mówimy o wewnętrznej desynchronizacji. W przypadku wymienionego pacjenta zaobserwowano podczas doświadczenia w izolowanym pomieszczeniu właśnie tego rodzaju desynchronizację, wobec czego zrodziło się pytanie, z którym z obu rytmów zsynchronizowana była jego depresja, o ile w ogóle przebiegała jednocześnie z którymś z tych rytmów. Pacjentowi polecono wypełnianie w odstępach kilkugodzinnych ankiet testowych, które pozwoliłyby zorientować się w jego stanie psychicznym. Okazało się, że depresje przebiegały równolegle do funkcji cielesnych, które zachowały rytm mniej więcej dwudziestu czterech godzin, a nie były zgodne z rytmem czuwania i snu. Taki wynik pozwala na domniemanie, że czuwanie i sen nic nie mają wspólnego z powstawaniem depresji, źródłem ich musi więc być jakiś inny mechanizm. Dotyczy to jednak wyłącznie takich przypadków, jak tutaj opisany lub do niego podobnych. Istnieją przecież różne formy depresji, zatem nie mówimy teraz o wszystkich cierpiących na to zaburzenie psychiczne. Powróćmy raz jeszcze do zagadnienia zdeterminowania i niezdeterminowania. Fakt istnienia wewnętrznego zegara możemy uznać za dowód b i o 1 o g i c z n y na to, że w fizycznej przyrodzie istnieje czasowy porządek. W toku filogenezy żywe istoty mogły rozwinąć pamięć tylko na podstawie tego czasowego porządku. Tylko dzięki pamięci człowiek dysponuje czasem poza zasięgiem teraźniejszości. Pamięć rozsadza granice „teraz" i pozwala na przyswajanie przez świadomość treści przynależnych do innego czasu. Przezwyciężenie czasu jest szczególnie potrzebne, kiedy budzimy się rano z kilkugodzinnej nieświadomości. Skąd wiemy, że rano jesteśmy kimś takim samym, jak ten, co wieczorem zasnął, skoro wieczorem zanikła jego świadomość? Czy to ta sama świadomość powraca? Formalne struktury czasowe są takie same, jak poprzedniego dnia. Ale przecież nie mają one żadnego znaczenia dla własnej tożsamości, ponieważ są u wszystkich identyczne. Jeśli mamy się sami ponownie rozpoznać, ważna jest treść trwająca w naszej świadomości, a zatem wspomnienia. Tylko pamięć zapewnia nam naszą tożsamość dzięki zmagazyno- 116 wanym treściom. Gdybyśmy nie mieli pamięci, z każdym nowym dniem bylibyśmy kimś innym, ponieważ nie byłoby żadnych śladów przeszłości. Jeżeli czasami rano budzimy się z uczuciem zamętu w głowie i ze zdumieniem zapytujemy siebie, kim właściwie jesteśmy, a więc jeżeli nagle odczuwamy niepewność co do naszej tożsamości, wiąże się to prawdopodobnie z zaburzeniami pamięci. Świadomość własnej tożsamości bowiem nie jest wcale czymś samo przez się zrozumiałym, lecz zależy od dyspozycyjności pamięci, ta zaś jest szczególną wydolnością naszego mózgu. 117 13. NIEOGRANICZONA ŚWIADOMOŚĆ PODCZAS MARZEŃ SENNYCH Jeśli się do określonych miejsce na głowie przytwierdzi małe srebrne elektrody służące rejestrowaniu zmian elektrycznych, można się przekonać, że mózg wykazuje nieustanną elektryczną aktywność. Rodzaj tej aktywności elektrycznej zmienia się wraz ze zmianą indywidualnego stopnia aktywności. Kiedy w stanie miłego odprężenia z zamkniętymi oczyma zapada się w lekką drzemkę, na zapisie aktywności elektrycznej, a więc na elektroencefalogramie (EEG), pojawiają się tak zwane fale alfa. Są to fale regularne, a każda z nich trwa przeciętnie 0,1 sekundy. Jeżeli teraz otworzymy oczy i skoncentrujemy się na czymś, fale alfa natychmiast znikają i obserwujemy fale beta, znacznie bardziej nieregularne, przy czym przeciętny czas trwania każdej fali wynosi tylko około 0,03 sekundy. Ponieważ pewne stany i aktywności umysłowe w bardzo charakterystyczny sposób odbijają się w EEG, sama przez się nasuwa się myśl, aby zbadać, jaka aktywność elektryczna występuje w czasie snu. Przecież we śnie nie tylko pogrążamy się w trwającą przez pewien czas fazę bezświadomości, podczas której mózg milczy, lecz często śnimy; chciałoby się więc wiedzieć, jaką elektryczną aktywność nasz mózg przejawia podczas marzeń sennych. Z pewnością spanie z elektrodami na głowie nie jest rzeczą przyjemną. Ale na ogół po kilku nocach spędzonych w pracowni snu osoby badane przyzwyczajają się do tych niezwy- 118 kłych warunków; niektóre z nich śpią potem zupełnie jak w domu. Kiedy oglądamy EEG sporządzone podczas przespanej nocy, uderzają nas typowe wzorce fal o różnej długości trwania. Szczególnie rzucają się w oczy ogromne powolne fale, zwane falami delta, występujące mniej więcej w 10 minut po zaśnięciu. Niezwykle trudno byłoby zbudzić śpiącego właśnie wtedy, kiedy jego EEG wykazuje fale delta. Stąd w języku potocznym tę fazę snu nazywamy głębokim snem. Wiele doświadczeń ujawniło, że sen ten jest niezwykle istotny dla fizycznego wypoczynku. Stąd powiada się, że sen przed północą jest snem najzdrowszym, ponieważ głęboki sen pojawia się bezpośrednio po zaśnięciu. Nie ma to oczywiście nic wspólnego z godziną dwunastą w nocy. Ponieważ większość ludzi kładzie się spać przed północą, ich głęboki sen rzeczywiście przypada na czas przed dwunastą w nocy. Ale jeśli ktoś potrzebuje tylko sześciu godzin snu i kładzie się o pierwszej w nocy, to jego najzdrowszym snem, tym, który przyczynia się głównie do jego fizycznego odpoczynku, będzie dopiero sen po pierwszej w nocy. Po jakiejś pół godzinie trwania fal deltą w EEG, elektryczny wzorzec nagle się zmienia, i to bez żadnego oddziaływania z zewnątrz. Mniej więcej w godzinę po zaśnięciu EEG wygląda tak, jak gdyby śpiący był całkowicie rozbudzony. Podobnie jak podczas skupionej działalności umysłowej, obraz tworzą fale beta, pomimo że widać przecież, iż osoba badana bez spornie śpi. Po około 10 minutach owo pseudoczuwanie nagle ustaje, na EEG ukazują się inne fale, a po pewnym czasie znowu fale delta, chociaż już nie tak wyraźnie zaznaczone jak w pierwszej fazie głębokiego snu. Mniej więcej 90 minut po pierwszej fazie pseudoczuwania EEG znowu tak wygląda jak gdyby śpiący czuwał; tym razem ta tak zwana paradoksalna faza trwa nieco dłużej, przeciętnie 15 minut. Potem znów następuje spontaniczna zmiana, przy czym fale delta stają się coraz rzadsze; po dalszych 90 minutach pojawia się trzecia paradoksalna faza EEG, i po kolejnych 90 minutach czwarta, a jeśli osoba badana dostatecznie długo śpi, może pojawiać się nawet piąta. Ciekawe, że te paradoksalne fazy stają się w ciągu nocy coraz dłuższe, aż pod koniec nocy trwają 20 do 30 minut. Fazy te nazywamy paradoksalnymi, bo przecież osoba obserwowana najwyraźniej śpi, po- 119 mimo że elektryczna aktywność jej mózgu właściwie każe sądzić, że czuwa. Jeżeli się w czasie trwania tych faz próbuje budzić śpiącego, nie jest to wcale proste, pomimo elektrycznej aktywności mózgu świadczącej jak gdyby o czuwaniu. Typowy wzorzec EEG odpowiadający pozornie stanowi czuwania, każe domniemywać, że w trakcie tych faz snu występuje ożywiona aktywność psychiczna. To domniemanie potwierdza się, jeśli w czasie takiej pauzy śpiącego budzimy. Opowiada on wówczas, że został wyrwany z marzenia sennego. Jeżeli się natomiast budzi śpiącego w czasie innej fazy, nie mówi on spontanicznie o jakichkolwiek snach. Wydaje się, że intensywność i obrazowość snów wzrastają w ciągu nocy. O ile marzenie senne pierwszej fazy bywa jeszcze stosunkowo blade, późniejsze są coraz bardziej sugestywne. Wszystkie te obserwacje świadczą więc o tym, że w czasie faz snu paradoksalnego przeżywamy marzenie senne. Fazy te zajmują mniej więcej dwadzieścia procent całości snu, to znaczy więc, że co nocy stosunkowo długo pozostajemy w niezwykłym stanie świadomości. Dotyczy to wszystkich ludzi. Jeśli ktoś twierdzi, że nigdy mu się nic nie śni, świadczy to tylko o tym, że swoich snów nie pamięta. Słyszy się często twierdzenie, że sny trwają tylko ułamek sekundy; najnowsze obserwacje temu przeczą. Skąd się w ogóle wziął taki pogląd? Prawdopodobnie wskutek tak zwanych „snów budzących" (Weckträume), o których sądzono, że to one same wyzwalają sny. Przykład tego podaje Zygmunt Freud w swoim epokowym dziele Traumdeutung („Interpretacja marzeń sennych"): „A więc w piękny wiosenny poranek idę na spacer i przemierzając z wolna zieleniące się pola zbliżam się do sąsiedniej wioski; widzę tam wielu mieszkańców świątecznie ubranych, wędrujących z książkami do nabożeństwa pod pachą w kierunku kościoła. Prawda, wszak to niedziela i niebawem rozpocznie się poranne nabożeństwo. Postanawiam wziąć w nim udział, jednakże, ponieważ jestem zgrzany, chcę wpierw ochłodzić się na cmentarzu otaczającym kościół. Podczas kiedy czytam tutaj na pisy na grobach, słyszę jak kościelny wchodzi na wieżę; widzę wiszący na niej wysoko mały dzwon wiejski, który za chwilę da znak rozpoczęcia nabożeństwa. Dzwon jeszcze przez jakiś czas zwisa bez ruchu, potem zaczyna się kołysać — 120 i nagle uderzenie jego rozbrzmiewa tak głośno i donośnie, że mnie budzi. Tymczasem dźwięk dzwonu wydobywa się z budzika." Dlaczego niektórzy ludzie nie mogą sobie przypomnieć swoich snów? Pytanie to stało się źródłem daleko idących spekulacji ze strony różnych badaczy marzeń sennych. Na przykład pewna teza z dziedziny psychologii głębi głosi, że sny mają niemiłe treści, wywołują więc przykre uczucia i dlatego nie zostają dopuszczane do świadomości. Znaczyłoby to, że mechanizm wyparcia ukrywa treść snów przed świadomością. Pamięta się tylko sny zawierające jakąś bardzo ważną informację. Zdaniem Carla Gustawa Junga, wy bitnego psychoanalityka, sny mają znaczenie kompensacyjne; dzięki nim uzyskujemy informacje o zaniedbanych obszarach naszego życia, one nas jak gdyby „ustawiają" na właściwym miejscu. Jeśli więc ktoś nie ma sennych marzeń, to znaczy nie pamięta ich, może to świadczyć zarówno o tym, że wypiera swoje sny, jak i o tym, że po prostu wszystko u niego jest w porządku. (W naszych psychologizujących czasach zapominamy nieraz, że istnieją również ludzie psychicznie zrównoważeni). Oprócz tego rodzaju prób interpretacji przyczyn niepamiętania snów, na uwagę zasługuje jeszcze zupełnie odmienne wyjaśnienie, które moglibyśmy określić jako neuropsychologiczne. Cechą charakterystyczną każdego wy darzenia jest między innymi jego intensywność. Może ludzie nie pamiętający swoich snów miewają sny za mało intensywne, które z tego powodu w ogóle nie osiągają progu świadomości marzeń sennych. Niedostateczna intensywność psychiczna może powodować brak śladu pamięciowego snów u niepamiętającego, pomimo że stan jego mózgu w zasadzie umożliwia ich zapamiętanie. Innym powodem niepamiętania może być to, że zdarzenia marzeń sennych wprawdzie przekraczają próg śniącej świadomości, ale jest w nich bardzo niewiele treści. Kiedy w marzeniach sennych mało się wydarza, a więc kiedy są po prostu nudne — nic godnego zapamiętania, o czym warto by nazajutrz opowiedzieć — nie są magazynowane. Dlaczego w odniesieniu do snów nie miałyby obowiązywać takie same reguły jak do świadomości na jawie, to znaczy, że sen może być nudny, a wówczas w retrospekcji taki czas, w jakim prawie 121 nic się nie działo, się kurczy? Może pewni ludzie są predysponowani do tego, aby ich sny były przeważnie nieciekawe. Ale im także się zdarza, że śnią jakiś sen pełen wrażeń. Otóż marzenie senne musi być pełne wyrazu i godne zapamiętania, aby zostać przechowane w pamięci i móc następnego ranka służyć świadomości na jawie. Regularny rytm poszczególnych faz marzeń sennych odbija się także na innych funkcjach fizycznych. Co 90 minut nie tylko popadamy w jedyny w swym rodzaju stan psychiczny, lecz objawiamy także głęboko sięgające zmiany naszego stanu cielesnego. Zapis działalności serca pokazuje, że kiedy śni my, serce bije szybciej i o wiele bardziej nieregularnie niż podczas pozostałych faz snu. Oddychanie także ulega zmianie. Regularny oddech, który zwykle jest dla nas dowodem snu człowieka, w czasie marzeń sennych już nie bywa tak regularny, i jest przy tym znacznie szybszy. Znowu można by sądzić, że obserwowany człowiek wcale nie śpi. Co prawda niemal wszystkie mięśnie ciała są zwiotczałe. Jest to zaiste paradoksalna sytuacja, którą przeżywamy co nocy po kilka razy. Pomimo czynnej działalności mózgu, dostosowującego się do marzenia sennego, ciało traci wszelką kontrolę nad sobą, podczas gdy w porównywalnej sytuacji w stanie czuwania jesteśmy fizycznie napięci. Przecież nawet intensywna działalność umysłowa może czasami doprowadzić do bolesnego zmęczenia mięśni. Niezależnie od wymienionych zmian cielesnych, w czasie marzeń sennych obserwuje się osobliwe zjawisko dotyczące gałek ocznych. Śniący porusza oczami tu i tam, tym częściej, im intensywniej przeżywa swój sen. Powieki jego są przy tym oczywiście zamknięte. W takiej sytuacji rejestruje się ruchy oczu za pomocą podobnych elektrod, jakich używa się do EEG. Szybkie ruchy oczu są tak charakterystyczne dla fazy marzeń sennych, że wykorzystano to zjawisko do utworzenia terminu: Rapid-EyeMovement (szybki ruch oczu), a zatem sen REM. Przez długi czas sądzono, że ruchy oczu związane są z treścią marzenia sennego. Nie potwierdziło się to. Co prawda istnieje w tej sprawie pewien zdumiewający opis snu, który może stanowi wyjątek: ktoś śni, że jedzie nocą tramwajem i patrzy na stojące wzdłuż ulicy latarnie. Patrzenie z jadącego 122 wozu odbija się w regularnie występujących ruchach oczu. Z początku mniemano, że ze zbieżności widzianych we śnie latarni i rejestrowanych ruchów oczu można wyprowadzić wniosek, iż kierunek ruchów oczu we śnie musi być związany z obrazowymi elementami marzenia sennego. Nie udało się udowodnić uniwersalnej słuszności tego poglądu, pomimo że się w niektórych przypadkach potwierdza, jak chociażby w przypadku cytowanego snu. . Interesującej zbieżności występującej w naszym przykładzie nie należy przeceniać. Stanowi ona natomiast punkt wyjściowy innego rozumowania. Można przecież stwierdzić, jaki jest rzeczywisty odstęp pomiędzy latarniami ulicznymi, a potem z ruchów oczu ku latarniom podczas snu oraz przez porównanie doznania świadomości na jawie z doznaniem świadomości w czasie marzenia sennego wywnioskować, jak w czasie marzeń sennych biegnie czas subiektywny. Porówna nie takie wykazuje, że bieg czasu podczas marzenia sennego mniej więcej odpowiada naszej świadomości na jawie, a w żadnym razie nie odbywa się w zupełnie innym wymiarze. Wolno nam zatem przypuszczać — ale tylko przypuszczać — że czasowy mechanizm naszego mózgu, charakterystyczny dla świadomości podczas czuwania, odnosi się również do świadomości w czasie marzeń sennych. - W toku obserwacji nad zmianami cielesnymi podczas marzeń sennych natrafiono na jeszcze inną funkcję, co w gronie badaczy marzeń sennych szczególnie ucieszyło niektórych psychoanalityków. Każde marzenie senne charakteryzuje wzrost podniecenia seksualnego. Za pomocą specjalnie w tym celu zrobionej nakładki można było rejestrować erekcje członka, przy czym stwierdzono, że te erekcje występują je dynie podczas faz marzeń sennych. Podczas pierwszej krótkiej jeszcze fazy dochodzi tylko do nieznacznej erekcji. Natomiast wszystkie inne fazy marzeń sennych, szczególnie te pod koniec nocy, charakteryzują długo trwające erekcje. Ale nie tylko mężczyźni objawiają dziewięćdziesięciominutowy rytm seksualnego podniecenia. U kobiet w czasie marzenia sennego dochodzi do spontanicznego zwilżenia pochwy. Te procesy występują bez żadnego oddziaływania z zewnątrz. Są one uwarunkowane wewnętrznym programem czasowym, nie podlegającym żadnym świadomym wpływom. Kiedy się 123 wieczorem kładziemy do łóżka, nie przeczuwamy' wcale, jakie będą w nas zachodzić i jak głęboko sięgać fizyczne i psychiczne zmiany, przebiegające poza kontrolą, a zatem poza granicami naszej świadomości. Zgodnie z poglądem Zygmunta Freuda sny mają głównie treść seksualną. Istnieje na to może nawet bezpośredni biologiczny dowód. Kiedy bowiem w czasie marzenia sennego ciało spontanicznie ogarnia podniecenie seksualne, nasuwa się domniemanie, że to podniecenie odzwierciedla się w treści marzenia sennego. Z dawien dawna znany jest fakt, że tak zwane bodźce cielesne, a więc na przykład przeciążony żołądek lub też odgłosy środowiska w sposób sensowny wbudowują się w marzenie senne. Można sobie więc wyobrazić, że seksualne zabarwienie wielu snów pochodzi stąd, że w czasie fazy marzeń sennych narządy płciowe wysyłają intensywne bodźce cielesne. Potwierdzałoby to jednak tylko obserwację, że sny mają treść seksualną, a nie ich psychoanalityczną interpretację. Freud przecież zakładał, że nadmierne nasilenie seksualizmu w czasie marzeń sennych wynika z tego, że świadomość na jawie wypiera treści z tej dziedziny. Wyparcie to powoduje — jego zdaniem — zapadanie się seksualnych pragnień w nieświadomość, skąd mogą dochodzić do głosu tylko w marzeniach sennych, i to zwykle w postaci zamaskowanej. Zgodnie z taką interpretacją seksualne marzenie senne jest wyrazem typowej sytuacji życiowej, a nie wynikiem biologicznej konieczności. Wskazaniem na mechanizmy biologiczne autor nie zamierza umniejszać znaczenia nauki Freuda o snach, a jedynie chce zauważyć, że pewną rolę odgrywają tu również inne mechanizmy, które powinno się uwzględniać w interepretacji marzeń sennych. Inna rzecz, że należałoby się zastanowić, czy w ogóle można i trzeba interpretować marzenia senne. Czy są one rzeczy wiście, jak sądził Freud, ową „via regia do wiedzy o nieświadomości", „królewską drogą ku nieświadomości"? Kiedy się podejmuje badania nad znaczeniem marzeń sennych, z góry zakłada się, że kryje się w nich coś godnego interpretacji. A może wcale tak nie jest: może sny w istocie są bez znaczenia? Aby uwzględnić również i taką możliwość, autor wskaże pewną tezę, zdaniem jego, trudną do obalenia, a zatem może słuszną, chociaż niekoniecznie słuszną być musi. Jeśli czytel- 124 nik zechce śledzić argumentację autora, może również dojść do wniosku, że sny nie mają żadnego szczególnego znaczenia. Ale nawet jeśli spróbuje prześledzić tok tej argumentacji, emocjonalna reakcja uchroni go może od uwierzenia argumentacji intelektualnej. Bo przecież nazbyt chętnie przypisu jemy naszym snom jakiś indywidualny sens. Aby uzasadnić tezę, że marzenia senne mogłyby być bez znaczenia, zapytajmy, po co w ogóle istnieją? Jaki mają sens biologiczny czy też psychologiczny? Lub mówiąc inaczej: jeżeli same sny nie mają żadnego sensu, jaki wobec tego sens mają owe fazy snu, w jakich występują? Jak dotąd badania prowadzone nad snem nie dają tu żadnej obowiązującej odpowiedzi. Niektórzy uczeni przypuszczają, że fazy snu służą odkładaniu informacji do pamięci długoterminowej. Jednakże, o ile autorowi wiadomo, nie zostało to udowodnione. Innymi słowy: można sobie pozwolić na spekulacje. Wobec tego wolno nam będzie przedłożyć inną jeszcze tezę. A brzmi ona tak: owe fazy snu, w których pojawiają się marzenia senne, spełniają swój cel tylko przed narodzeniem, a po narodzeniu są zbędne. Aby to zrozumieć, trzeba nam wiedzieć, że paradoksalne fazy REM, odpowiadające okresom marzeń sennych, występują już przed urodzeniem, a ich czasowy udział procentowy jest bardzo znaczny. Udowodniono to za pomocą badań ultradźwiękowych przeprowadzanych u kobiet w ciąży. Udział paradoksalnego snu nieustannie maleje począwszy od okresu prenatalnego przez okres niemowlęctwa i dzieciństwa aż do wieku dorosłego. Jakiż więc sens miałyby te fazy przed narodzeniem? Niemowlę zaraz po przyjściu na świat musi w miarę samo dzielnie działać. Musi na przykład umieć objąć ustami brodawki sutkowe matki, aby się odżywiać. Wiele badań wykazało, że nowy obywatel świata natychmiast po urodzeniu potrafi postrzegać i przetwarzać bodźce wizualne. Na to, aby takie przetwarzanie było możliwe, sprawny czynnościowo mózg musi odbierać informacje pochodzące od układów zmysłów, umieć je przetwarzać i oceniać. Innymi słowy: natychmiast po urodzeniu potrzebny jest sprawny czynnościowo mózg, bez możliwości uprzedniego wypróbowania go. Jednakże, podobnie jak każda maszyna przed użyciem — tak głosi omawiana teza — mózg musi także zostać przedtem 125 wypróbowany. Ponieważ jest użytkowany zaraz po przyjściu na świat, przyroda „wymyśliła sobie" sposób na wypróbowanie go przed narodzinami. Sposób polega na doprowadzeniu mózgu do stanu pozornego przetwarzania informacji. Wszystkie obwody połączeń zostają wystawione na próbę, a drogi nerwowe sprawdzone. Przy tym niezbędnym wypróbowywaniu brakuje tylko informacji ze strony zmysłów, szczególnie oczu. Z pozostałych kanałów zmysłowych bowiem pewne informacje są przekazywane już w łonie matki. W czasie faz REM mózg płodu zostaje jak gdyby „dotarty". W związku z tym zaraz po urodzeniu sprawny czynnościowo mózg gotów jest do odbioru i przetwarzania informacji, przede wszystkim przekazywanych przez oczy. Ta neuronalna zaprawa wydaje się szczególnie ważna dla układu wzrokowego, ponieważ tylko ten układ nie dysponuje żadnymi przygotowawczymi informacjami, a musi funkcjonować zaraz po urodzeniu. Stąd zapewne główna aktywność przebiega w tych obszarach mózgu, w jakich w przyszłości przetwarzane będzie widzenie, co zresztą wiąże się z tym, że marzenia senne mają głównie charakter wizualny. Pytanie, co dziecko przed urodzeniem' „przeżywa jako marzenie senne", oczywiście musi pozostać bez odpowiedzi. Ale w przypadku tej tezy należy się uwolnić od wyobrażenia, że koniecznie coś trzeba przeżywać. Mózg przechodzi w stan- jak gdyby przetwarzał już informacje, chociaż nic jeszcze realnie nie istnieje, co mogłoby być przetwarzane. Dopiero kiedy po narodzinach rzeczywiście nagromadzą się doświadczenia ze świata wzrokowego, przypomniane obrazy mogą dostać się do owej „sytuacji jak gdyby", a następnie być przypomniane jako marzenie senne. Z chwilą narodzin kończą się procesy przygotowawcze w mózgu, który teraz musi już poprawnie pracować. Reprezentowana przez autora teza głosi jeszcze, że w toku ewolucji nie było żadnego szczególnego powodu, aby po urodzeniu usunąć fazy, w jakich występowały marzenia senne. One po prostu pozostały po spełnieniu przed narodzinami swego zadania, polegającego na funkcjonalnym przygotowaniu mózgu. A mogły pozostać, ponieważ właściwie nie przeszkadzają i można z nimi żyć. Zatem zgodnie z tą tezą sen dorosłego z marzeniami sennymi sprowadza się do mechanizmu, 126 który już utracił swoją funkcję i w którym aktywność psychiczna w zasadzie przebiega jako produkt przypadkowy. To ostatnie stwierdzenie wesprzemy dalszym argumentem. Skoro sny trzeba interpretować, to widocznie nie są one szczególnie logiczne, nie są nazbyt jasne, znaczenie ich nie jest oczywiste. Dla jednych kryją może w sobie coś interesującego, dla innych nie. Czym należy tłumaczyć brak realności marzeń sennych? Zdaniem autora tym, że z powodu zamknięcia narządów zmysłów, zwłaszcza oczu, „świadomość" marzeń sennych nie jest osadzona w granicach rzeczywistości. Marzenia senne są więc nieograniczone. Mózg jest pozostawiony sam sobie, w jego działalności brak jakiegokolwiek odniesienia do rzeczywistości przez meldunki z rzeczywistego świata. Możemy to ująć także inaczej mówiąc, że dopiero działalność naszych zmysłów wytycza granice świadomości. Kiedy nie ma zwrotnego meldunku z zewnątrz, mózg popada w stan funkcyjnego chaosu, a to, co dociera do świadomości marzeń sennych, pozostaje mniej lub więcej dowolne. W ten sposób powstaje nierzeczywista treść marzenia sennego, niezrozumiała dla świadomości stanu czuwania. Owa niezrozumiałość jest przeżywana jako coś tajemniczego i zachęca tłumaczy snów do ich interpretowania — nawet wówczas, kiedy nic w nich nie ma do wyjaśniania. W rozumieniu przedstawionej tezy to, co w marzeniu sennym odwzorowuje się jako jego treść, oraz to, z jakiej dziedziny życia i przeżycia pochodzi, pozostawione jest przypadkowi. Jeżeli więc przypadkowo treść marzenia sennego od powiada jakiemuś ważnemu wydarzeniu w życiu lub też wy zwala znaczące skojarzenia w świadomości stanu czuwania, to może się zdarzyć, że tę treść zapamiętuje się dokładnie jako senne marzenie lub w trakcie sennego marzenia. Nie jest to jednak jakieś szczególne osiągnięcie marzenia sennego, lecz sprowadza się tylko do asocjatywnego mechanizmu świadomości stanu czuwania. Kiedy się we śnie dzieją różne dziwne rzeczy, kiedy mózg podczas fazy marzeń sennych wytwarza mnóstwo halucynacji, to z pewnością często zdarza się wśród tego także coś, co nawiązuje do jakiegoś interesującego faktu z zakresu rzeczywistości. Teza była taka: marzenie senne jest pozbawione wszelkiej funkcji, ponieważ stanowi tylko pozostałość prenatalnego 127 programu i ponieważ w czasie snów nie istnieje żadna kontrola ich treści za pomocą meldunków pochodzących od narządów zmysłów. Mamy więc do czynienia z biologiczną sytuacją, w jakiej nasza świadomość przenosi się w stan absolutnie wyjątkowy. Świadomość marzeń sennych charakteryzuje się irracjonalnością i nierealnością. Nasuwa się więc i wniosek odwrotny, że racjonalność i realność stają się możliwe dopiero dzięki doznaniom zmysłów, które naszej świadomości narzucają granice, ale właśnie przez to tworzą sensowne warunki graniczne doznawania świata. 128 14. MÓZG CIASNĄ PRZESTRZENIĄ PSYCHIKI Dotąd zajmowaliśmy się właściwie tylko formalnymi warunkami świadomości. Warunki f o r m a l n e zaś były głównie ograniczeniami c z a s o w y m i . Analiza ludzkiego przeżywania czasu stanowiła jednocześnie analizę ograniczeń działania świadomości. Przypomnijmy raz jeszcze podstawowy wniosek (z rozdziału 7). a mianowicie, że istnieje mechanizm integracyjny, dbający o to, aby wydarzenia były łączone w dające się ogarnąć przeżycia, których doznajemy jako "teraz" i które tworzą treść świadomości aż. do czasowej granicy trzech sekund. Wszystko, co sięga poza tę granicę, rozsadza świadomość, ponieważ przekraczałoby pojemność mechanizmu integrującego. Następnie stwierdziliśmy ogromne znaczenie pamięci udostępniającej nam wiedzę o p r z y s z ł o ś c i i p r z e s z ł o ś c i . Rozpatrywaliśmy także dalsze ograniczenie czasowe w postaci wewnętrznego zegara, który steruje nami codziennie poprzez, fazy braku świadomości w głębokim śnie lub nieograniczonej świadomości podczas marzeń sennych. Kiedy w czasie marzeń sennych brakuje jakiejkolwiek zewnętrznej kontroli, to wprawdzie czasowy przebieg „świadomości" podczas marzeń sennych może nawet odpowiada świadomości w stanie czuwania, jednakże to. c o objawia się w świadomości marzeń sennych, na ogół nie wykazuje bezpośredniego odniesienia do świata realiów. Obecnie zajmiemy się owym ,,c o", to znaczy treściami świadomości. W jaki sposób opisana forma świadomości jest 129 wykorzystywana pod względem treści? Abyśmy mogli skutecznie rozważyć pytanie o to, co w ogóle do świadomości może docierać, musimy zrazu rozpatrzyć zagadnienie, czym właściwie są funkcje psychiczne i jak są one osadzone w mózgu. Rozważania te musimy poprzedzić pewnym negatywnym stwierdzeniem. Niemal na skandal w psychologii zakrawa fakt, że nie istnieje żadna obowiązująca klasyfikacja zjawisk psychicznych. Z punktu widzenia biologii pilnie potrzebna byłaby taksonomia przeżywania, której dotąd nie ma. Skoro więc tego rodzaju porządkująca systematyka nie istnieje, trzeba sobie jakoś poradzić, aby po prostu nie musieć przerwać dyskusji nad tym, jak funkcje psychiczne są osadzone w mózgu. Zatem — dla dobra dalszych rozważań — autor z przyczyn czysto praktycznych będzie chciał użyć własnego schematu klasyfikacyjnego, który jednak należy traktować tylko jako hipotetyczny nośnik informacji, nie myląc go z teorią. Pod stawą tego schematu są wyniki badań nad mózgiem, szczególnie z dziedziny neuropsychologii. Prowadzone od jakichś stu lat badania nad pacjentami z uszkodzeniami mózgu pozwoliły na wyciągnięcie pewnych, istotnych wniosków co do reprezentacji w mózgu sposobów zachowania i przeżywania. Chociaż bardzo wiele jeszcze pozostawało niewiadomych w sprawie szczególnych rodzajów tej reprezentacji, możemy się jednak pochwalić pewnym zasadniczym osiągnięciem, bynajmniej nie oczywistym samo przez się. a mianowicie z l o k a l i z o w a n i e m określonych funkcji w konkretnych obszarach mózgu. Szczególnie ważny dla naszej dyskusji jest pewien neuropsychologiczny stan rzeczy, a mianowice fakt interindywidualnej anatomicznej stałości ubytku funkcji. Opracowania ostatnich lat. kiedy dysponowano już najnowszą techniką, na przykład tomografią komputerową, ujawniły, g d z i e w mózgu są reprezentowane rozmaite funkcje. Funkcję uznać można za zlokalizowaną wtedy, kiedy jest jednoznacznie związana z jednym miejscem w mózgu. A to znaczy, że w przypadku zakłóceń w innych obszarach mózgu, ta funkcja pozo staje nienaruszona. Jako metodologiczna strategia służąca wyjaśnieniu lokalizacji funkcji najbardziej przydatna okazała się "podwójna dysocjacja funkcji". Znaczenie jej podkreślał szczególnie pochodzący z Berlina psycholog Hans- 130 -Lukas Teuber, który osiągnął poważną pozycję naukową w Stanach Zjednoczonych. Uszkodzenie w obszarze A po woduje ubytek funkcji A' , ale nie funkcji B' ; uszkodzenie w obszarze B doprowadza do niedoboru funkcji B' , jednakże nie funkcji A'. Pod pojęciem funkcji rozumiemy tutaj zarówno związaną ze strukturą funkcję fizjologiczną, jak i uwarunkowaną tym psychiczną reprezentację tej funkcji. Autor chciałby tu podkreślić, że w sensie filozoficznym zajmuje w stosunku do problemu związku dusza—ciało stanowisko m o n i s t y c z n e, nie uznaje bowiem istnienia zasadniczej różnicy między funkcją fizjologiczną a psychiczną. Teraz z kolei zapytamy nie o to, c z y m te funkcje są, lecz j a k powstały. Odpowiedzi udzieli nam historia ewolucji. Funkcje są odwzorowaniem powstałych filogenetycznie neuronalnych programów, których rozwój był niezbędny. W toku ewolucji w mózgach rozmaitych gatunków istot żyjących powstały najrozmaitsze neuronalne programy funkcji po to. aby organizmy mogły sprostać wzrastającym lub zmieniają cym się wymaganiom środowiska. Programy te można od tworzyć — a jest to jedna z podstawowych tez tych pragmatycznych rozważań — rozpatrując zestaw wszelkich możliwych funkcjonalnych ubytków. Przy czym przyjmujemy założenie, które wydaje się słuszne, że każdy program może -kiedyś doznać uszczerbku. Z takiego uszczerbku, a więc zakłócenia, odtwarza się konieczny zakres programu funkcji. Zatem uszczerbek funkcji stanowi sam przez się dowód jej istnienia. Doświadczalnym uwiarygodnieniem tej tezy jest założenie, że ubytki funkcji mogą być opisywane interindywidualnie. czyli niezależnie od cech osobniczych. Występujący tylko w jednym przypadku niedobór funkcjonalny nie wystarczałby do ścisłego zdefiniowania funkcji, ponieważ mogą istnieć indywidualne osobliwości uwarunkowane jedynym w swoim rodzaju zasięgiem ubytku tkanki mózgowej. Na to, aby funkcję włączyć do katalogu istniejących elementów funkcjonalnych, trzeba wyznaczyć miejsce jej powszechnie występującej lokalizacji w mózgu. Zakłada się przy tym — a jest to sedno tezy o możliwości sporządzenia schematu lokalizacyjnoklasyfikacyjnego — że filogenetycznie wyznaczone granice określonych struktur mózgowych prowadzą do 131 rozwoju określonych funkcji. Z zestawienia swoistych interindywidualnych ubytków funkcji powstaje surowy materiał do klasyfikacji funkcji psychicznych, a tym samym i odnośnych przeżyć. O elementach takiego katalogu mówi się, że podłożem ich była ewolucyjna konieczność. Na podstawie poglądu, że to, co przeżywamy jest odwzorowaniem programu neuronalnego, wskażemy teraz na kilka aspektów rozczłonkowania w obrębie tej koncepcji klasyfikacyjnej. Rozróżniamy cztery zakresy funkcji: funkcje odbioru informacji, przetwarzania odebranych informacji, oceny odebranych informacji oraz funkcje akcji i reakcji. Do zakresu funkcji odbioru informacji należą czynności postrzegania właściwe różnym układom zmysłów. Do dziedziny funkcji przetwarzania należą przede wszystkim czynność uczenia się i pamięci. Funkcja ta przerabia i magazynuje odebraną przez narządy zmysłów informację. Jednakże przetwarzanie nie przebiega niezależnie od oceny. Nasze postrzeganie, nasze uczenie się i myślenie zawierają już w sobie jakąś ocenę. J e d n ą z podstawowych jest ocena według przyjemności i przykrości. Wszystkie nasze przeżycia są zawsze już z góry zabarwione większą lub mniejszą dawką przyjemności bądź przykrości. Inne funkcje należące do tej dziedziny oceny odebranych informacji są zdeterminowane określonymi programami neuronalnymi, które sterują agresywnością, określają potrzeby seksualne lub wyzwalają uczucia głodu i pragnienia. Lokalizacja w mózgu niektórych z tych funkcji oceniania jest już znana, można więc oczekiwać, że w niedalekiej przyszłości będziemy dysponować kompletnym katalogiem neuronalnych programów stanowiących podłoże rozmaitych emocji. W następnym rozdziale powiemy coś więcej o tych funkcjach oceniających. Wreszcie istnieje czwarta dziedzina funkcji, a mianowicie funkcje działania i reagowania. Do nich należą między innymi funkcje mowy. do których także jeszcze powrócimy. W jakich okolicach mózgu zlokalizowane są poszczególne funkcje? Nie będziemy się tutaj zajmować szczegółową anatomią układu nerwowego, ale parę informacji będzie może przydatnych. Rysunek 19 pokazuje mózg ludzki od lewej strony. Leżące poniżej obszary mózgu i rdzeń kręgowy nas tutaj nie interesują. Wyróżniamy w mózgu cztery większe 132 obszary nazywane także płatami. Za czołem położony jest płat czołowy stanowiący około 40 procent mózgu. Za skroniami mieści się płat skroniowy, pod ciemieniem — płat ciemieniowy, a w okolicy potylicy — płat potyliczny. Na rysunku widzimy cztery płaty lewej półkuli mózgowej. Po drugiej stronie położone są symetrycznie temu odpowiadające cztery płaty prawej półkuli mózgowej. Obie półkule mózgowe połączone są ze sobą grubym pękiem włókien, zwanym ciałem modzelowatym. Służy ono wymianie informacji między półkulami mózgowymi. Na rysunku w poszczególne płaty zostały wpisane różne pojęcia, które mają być jedynie jak gdyby hasłem wywoławczym reprezentowanych tam funkcji. Meldunki nadchodzące z oczu trafiają do płata potylicznego, stąd napisano tam: widzenie. Fakt ten znany jest już od dawna dzięki badaniom pacjentów, których mózg został uszkodzony. Jeśli bowiem płat potyliczny doznaje uszczerbku, pacjent jest niewidomy, pomimo że oczy jego są całkowicie nienaruszone. Informacje przekazywane przez uszy reprezentowane są w płacie skroniowym. 133 Kiedy się podrażnia skórę, odbiór wrażeń następuje w płacie ciemieniowym. Podczas gdy w płacie potylicznym reprezentowane są tylko funkcje wzrokowe, w płatach skroniowym i ciemieniowym zlokalizowane są prócz reprezentacji słuchu i dotyku jeszcze inne funkcje spokrewnione z nimi pod względem treści. Najtrudniej jest określić typową funkcję płata czołowego, pomimo że płat ten zajmuje najwięcej miejsca w ludzkim mózgu. Sprawozdania z wyników badań pacjentów z uszkodzeniem tego obszaru zdają się świadczyć o tym, że zlokalizowane są w nim takie czynności, jak planowanie, spoglądanie w przyszłość, dokonywanie wyboru, wydawanie oceny i sądów. Aby się nieco bliżej zapoznać z reprezentacją poszczególnych funkcji, skierujemy naszą uwagę na zagadnienie mowy. Stwierdzimy przy tym, że dla potrzeb określonych cząstkowych funkcji wykorzystywane są stosunkowo małe obszary. Zanim pokażemy reprezentację mowy w określonych obszarach mózgu, musimy się najpierw zastanowić, jakie w ogóle rozróżniamy funkcje mowy. Na to, aby mówić i rozumieć mowę, potrzebujemy pewne go rodzaju „słownika", a więc zasobu słów. Posiadanie takiego słownika określamy jako kompetencję leksykalną. Jednakże same zapamiętane słowa nie wystarczają; aby umożliwić porozumiewanie się, słowa — jak już mówiliśmy — muszą być użyte według reguł gramatyki. Nazywamy to kompetencją s y n t a k t y c z n ą. To co jest powiedziane prawidłowo pod względem gramatyki powinno być także sensowne, musi coś znaczyć, a więc mówiący musi dysponować kompetencją s e m a n t y c z n ą. Ponadto, aby ktoś w ogóle mógł mówić, musi wydać z siebie określone dźwięki mowy, czyli być kompetentny także w tym zakresie. W końcu bardzo dużo zależy od tego, j a k coś jest wypowiedziane, to znaczy, że naszą mowę charakteryzuje również właściwa intonacja poszczególnych słów. Tę umiejętność nazywamy kompetencją p r o z o d y c z n ą. Za przykład znaczenia kompetencji prozodycznej może nam posłużyć znany żydowski dowcip: Co to jest konsekwencja? D z i s i aj tak i jutro tak. A co to jest niekonsekwencja? Dzisiaj tak, a jutro t a k. Przy wyliczeniu rozmaitych kompetencji mowy rodzi się 134 pytanie, czy nie są one zlokalizowane w różnych miejscach mózgu? Pomimo że dotąd jeszcze nie potrafimy podać lokalizacji dla wszystkich kompetencji związanych z mową, znamy ją w odniesieniu do niektórych. Niedawno włoski neurolog G. Gainotti z Rzymu dowiódł, że u pacjentów z urazem prawej półkuli mózgowej kompetencja prozodyczna jest ograniczona. Tacy pacjenci rozpoznają syntaktyczne i semantyczne właściwości usłyszanego zdania, mają natomiast trudności w stwierdzeniu, czy coś zostało powie dziane tonem zgryźliwym czy żartobliwym. Różnica między konsekwencją a niekonsekwencją w przytoczonym żydowskim dowcipie byłaby dla nich niezrozumiała. Z takich obserwacji wnioskujemy, że za prozodyczną kompetencję odpowiedzialny jest obszar w prawej półkuli mózgowej. Często się mówi. że lewa półkula mózgowa dominuje i w ogóle jest ważniejsza. Źródeł tego poglądu należy się doszukiwać w historii nauki, a w szczególności w pracach francuskiego lekarza Paula Broca i niemieckiego lekarza Carla Wernickego. Obaj stworzyli podstawy naszej wiedzy o reprezentacji mowy w mózgu, a co najmniej kompetencji syntaktycznej i semantycznej. Zauważono, że zaburzenia mowy, czyli afazje, jak je nazywają nauki medyczne, w 95 procentach przypadków występują przy zaburzeniach funkcji lewej półkuli mózgu. Ponieważ zdolność mowy stanowi decydującą cechę istoty ludzkiej, wyprowadzono stąd wniosek, że lewa półkula, skoro reprezentuje mowę, jest ważniejsza i musi zostać określona jako dominująca. Odkrycie Paula Broca polegało na stwierdzeniu, że w przed niej części mózgu po lewej stronie mieści się obszar potrzebny do wytwarzania mowy. Pacjent, który doznał uszkodzenia w tej okolicy, na przykład po udarze mózgu, całkowicie lub częściowo traci zdolność mówienia. Jeżeli jeszcze pozo stały mu resztkowe funkcje mowy, to często popełnia błędy syntaktyczne. Mowa jest spowolniona, wydaje się, że pacjent musi się ogromnie wysilać, a nieraz stać go tylko na bardzo krótkie wypowiedzi, tak że ten sposób mówienia określano również jako styl telegraficzny. Kiedy pacjent odpowiada na pytanie, to odpowiedź jego jest wprawdzie sensowna, lecz gramatyka bywa niepoprawna, a szczególnie występują błędy w odmianie czasowników i rzeczowników. Z tych obserwacji 135 można więc wyciągnąć wniosek, że omawiany obszar mózgu, który na rysunku 20 został określony jako ośrodek ruchowy mowy, prawdopodobnie pośredniczy w syntaktycznej kompetencji mowy. E.G. de Langen z Monachium uzyskał interesujące nowe dane o rodzaju zakłóceń mowy w przypadku uszkodzenia ośrodka ruchowego. Badał on u takich pacjentów rozpozna nie różnych rodzajów słów podczas czytania i stwierdził, że mają szczególne trudności z „małymi" słowami. Kiedy przeglądamy słownik naszej mowy, zauważamy, że słowa rozpadają się na co najmniej dwie kategorie, a mianowicie t e, które decydują głównie o treści tego, co się mówi, a więc przede wszystkim czasowniki i rzeczowniki, oraz t e, które jako słowa funkcyjne potrzebne są na to, aby tworzyć popraw nie zdania. Owe słowa funkcyjne występują w mowie bardzo często, autor pozwolił sobie je w tym zdaniu podać kursywą. Otóż ci upośledzeni w mowie pacjenci rozpoznają te często stosowane i zwykle krótkie słowa o wiele gorzej aniżeli słowa przekazujące same treści. Pozwala to sądzić, że w mózgu istnieje odrębnie reprezentowany słownik tych słów funkcyj136 nych, który może ma ścisły związek z ośrodkiem ruchowym mowy. Kiedy ten słownik uległ uszkodzeniu lub kiedy już nie istnieje możność przetwarzania jego zasobu, nic dziwnego, że zanika również kompetencja syntaktyczna, skoro pacjent już nie dysponuje niezbędnymi do budowy zdania słowami funkcyjnymi. Carl Wernicke, który w XIX wieku praktykował we Wrocławiu, zaobserwował inną formę afazji występującą przy zaburzeniach w bardziej ku tyłowi położonych okolicach mózgu, a mianowicie w płacie skroniowym. Ten obszar określony jest na rysunku 20 jako ośrodek czuciowy mowy. Leży on w bezpośrednim sąsiedztwie tak zwanej kory słuchowej, to jest tego obszaru, w jakim następuje w mózgu przetwarzanie informacji akustycznych dostarczanych przez uszy. Pacjenci z uszkodzeniami ośrodka czuciowego mowy wydają się całkowicie normalni pod względem możności rozumienia własnej mowy oraz gramatycznej konstrukcji mówionych przez siebie zdań. Jednakże charakterystyczne jest to, że znaczenie ich wypowiedzi wykazuje poważne uchybienia. Poszczególne słowa są źle dobrane, czasami nawet pacjenci wymyślają nowe słowa, a całość zwykle nie ma żadnego sensu. Kiedy się słucha nieuważnie tego, co mówią, można odnieść wrażenie, że wszystko jest całkiem w porządku. Słuchając jednak dokładniej zauważa się, że pacjent wprawdzie wiele gada, ale właściwie mało mówi. Zatem w przypadku zakłóceń tego obszaru mózgu ograniczona bywa kompetencja semantyczna. Stąd wniosek, że w zdrowym mózgu to miejsce normalnie służy temu, aby to, co się mówi, nabrało jakiegoś znaczenia. Na podstawie dotychczasowych wiadomości możemy uzyskać uproszczone wyobrażenie o procesach przebiegających w mózgu podczas mówienia. Model pochodzący jeszcze od Carla Wernickego został ostatnio zaktualizowany głównie przez amerykańskiego neurologa Normana Geschwinda z Bostonu. Zakłada się — dla uwypuklenia tego na rysunku 20 zostały wrysowane strzałki — że podstawowa struktura wypowiedzi mówionej, a więc treść znaczeniowa, powstaje w ośrodku czuciowym mowy.. Ta struktura podstawowa jest przekazywana na drodze przewodnictwa nerwowego ku przodowi, do układu ruchowego mowy. Tam powstaje szczc- 137 gółowy program uwzględniający reguły syntaktyki, przy czym szczególnie istotna jest zaplanowana z góry kolejność słów, jak już mówiliśmy uprzednio. Ten program jest potem przesyłany do tak zwanej kory ruchowej, która podejmuje niezbędne taktyczne środki, to znaczy uruchamia mięśnie mowy — ust i języka. Ten neuronalny model mowy zakłada również, że ośrodek czuciowy mowy odgrywa ważną rolę w rozumieniu mowy. a więc nie tylko w samym mówieniu. Kiedy się słyszy słowo lub zdanie, następuje zrazu pobudzenie komórek nerwowych w pierwotnym obszarze akustycznym mózgu (rysunek 20). Jednakże to pobudzenie nie ma jeszcze właściwości mowy. Dopiero gdy zostanie przetworzone w ośrodku czuciowym mowy, to, co się usłyszało, może zostać odebrane jako coś, co jest mową. Stąd nic dziwnego, że uszkodzenia tego obszaru powodują także trudności w rozumieniu mowy. Tym więc modelem neuronalnych podstaw niektórych kompetencji związanych z mową można wyjaśnić wiele zakłóceń mowy, chociażby tych, jakie występują po udarze mózgu. Jeżeli więc na przykład przerwane zostało połączenie między ruchowym a czuciowym ośrodkiem mowy, mowa brzmi płynnie i jest artykułowana, lecz jest niedostateczna pod względem semantycznym, ponieważ ośrodek czuciowy nie może wnieść swego wkładu do zamierzonej wypowiedzi. Ale skoro sam ośrodek czuciowy mowy jest nienaruszony, rozumienie mowy nie nasuwa żadnych problemów. Wszystkie te obserwacje wskazują więc na to. że funkcje są z l o k a l i z o w a n e w określonych strukturach mózgu. Omówiliśmy tutaj tylko kilka funkcji z dziedziny mowy, ale wypowiedź ta jest ogólnie obowiązująca. Jakąkolwiek część mózgu byśmy rozpatrywali, zawsze musimy założyć, że jest w niej reprezentowana określona funkcja, a czasami nawet kilka. Wypada nam jeszcze dorzucić pewne na pozór oczywiste stwierdzenie, którego jednak nie wolno nam pominąć: mózg mieści się w naszej głowie. Cóż to znaczy? Mózg nie jest dowolnie wielki, ponieważ jest jak gdyby zamknięty w głowie. Ten prosty fakt pociąga za sobą brzemienną w skutki konsekwencję: jeżeli funkcje są zlokalizowane w określonych miejscach mózgu, a zazwyczaj jedno miejsce zawiera 138 w sobie tylko jedną funkcję, mózg zaś nie może być dowolnie wielki, to istnieć może tylko ograniczona liczba funkcji. Nie możemy więc dysponować dowolnie wielką liczbą funkcji psychicznych. Istnieją tylko te. które znajdują miejsce w na szych głowach, a dostały się one tam jako konsekwencja konieczności wynikających z rozwoju filogenetycznego. Tak więc wielkość naszego mózgu przesądza o zasięgu naszego życia duchowego. Z samej zasady nie możemy rozporządzać w naszej psychice tym, czego funkcja nie jest reprezentowana w mózgu. Oczywiście, że daremne są spekulacje na temat tego, czego nie mamy (na przykład zmysłu elektrycznego). Chodzi tylko o to, aby wykazać, że granice naszej świadomości wyznaczone są chociażby tym, że funkcje psychiczne związane są z substancją mózgową. 139 15. ROZKOSZ I BÓL — UCZUCIA SKRAJNE. LECZ BEZ GRANIC Kiedy coś oglądamy, słyszymy, wąchamy, kosztujemy albo kiedy myślimy, rozważamy, planujemy lub badamy — związana z tym treść świadomości jest zawsze czymś więcej niż obiektywnym wydarzeniem, więcej niż suchą informacją o rzeczywistym świecie czy też o zjawisku przebiegającym w nas samych. Każde przeżycie, każda treść świadomości z góry jest bądź przyjemna, bądź nieprzyjemna, ciekawa albo nudna, radosna lub przykra, słowem zawsze jest zabarwiona naszymi uczuciami. Tylko w zupełnie wyjątkowych sytuacjach, na przykład w stanie ciężkiej depresji, zdarza się, że ktoś jest wobec świata całkowicie obojętny — i właśnie dlatego cierpi. Normalnie jednak w każdej naszej czynności i każdym przeżyciu uczestniczą również nasze uczucia. Są one ową instancją wartościującą, która nam umożliwia rozpoznanie znaczenia poszczególnych wydarzeń. Na to, abym coś zauważył, abym sobie to coś uświadomił, musi mnie to zainteresować, i już w tym zawiera się pewne nastawienie emocjonalne. W ostatnich latach badania nad uczuciami wzbogaciły naszą wiedzę w bardzo istotne nowe elementy poznawcze, szczególnie w zakresie sterowania przez mózg uczuciami. Dawniej sądzono, że uczucia są wyzwalane automatycznie wtedy, kiedy coś się wydarza na peryferiach naszego ciała. Typowym tego przykładem jest rysunek 21, podany nam przez francuskiego filozofa i matematyka Kartezjusza; uważał 140 on. że na przykład ogień powoduje podrażnienie włókien nerwowych, wzdłuż których sygnał bólu biegnie do mózgu i informuje tam o danym wydarzeniu. Taki pogląd pokutuje jeszcze obecnie, jednakże jest on prawdopodobnie błędny. Właśnie w odniesieniu do zjawiska bólu ostatnio nauka otwarła nam nową perspektywę. Ilekroć jesteśmy wystawieni na bolesne doznanie, impulsy nerwowe są przekazywane z bolesnego miejsca przez rdzeń kręgowy do mózgu. Jednakże, aby mogły przejść przez rdzeń kręgowy, muszą zostać spełnione pewne warunki. Na przykład organizm musi być stać na to, aby właśnie w danej chwili ból zarejestrować w świadomości; można sobie bowiem wyobrazić sytuacje, w jakich bolesne pobudzenie musi zostać nie zauważone. Dlatego zanim ból zostanie przeniesiony przez rdzeń kręgowy następuje najpierw pewna ocena. Jednocześnie z wzbudzeniem bólu pobudzone zostają inne włó141 kna, które bardzo szybko i bez żadnej kontroli wysyłają swoje informacje do mózgu. Tam uszkodzenie ciała zostaje zgłoszone. Jeżeli ogólna sytuacja na to pozwala, z mózgu wysyłany jest meldunek do rdzenia kręgowego, brama się otwiera, a impulsy nerwowe we włóknach przekazujących ból zostają przepuszczone. Jeżeli uszkodzenie, na przykład złamany palec czy też cięta rana, przychodzi nie w porę w stosunku do ogólnej sytuacji, rdzeń kręgowy otrzymuje meldunek, aby zrazu informacji o bólu nie przepuścić. Kiedy sytuacja się- uspokoi, informacja o bólu zostaje przekazana do mózgu, a organizm może teraz skierować swoją uwagę na uszkodzenie. Przemyślny mechanizm dba o to, aby jakaś niezbędna działalność nie uległa przerwaniu wskutek odczuwanego bólu; gdyby bowiem ból został przepuszczony, wówczas treścią świadomości byłby tylko „ból", a wszelka inna działalność świadomości byłaby raczej uniemożliwiona. Fakt, że ból można przejściowo wyłączyć ze świadomości, potwierdzi każdy sportowiec, który odkrywa pęcherze na no gach lub jakieś inne skaleczenia dopiero po zakończeniu zawodów, podczas gdy w spokojniejszym nastroju byłby te objawy zauważył natychmiast. Istnieje więc jak gdyby mechanizm chroniący świadomość i dbający o to, aby prze biegające w danej chwili czynności nie musiały być przerwane. Gdybyśmy tak funkcjonowali, jak to ukazuje rysunek Kartezjusza, to znaczy, gdybyśmy byli zdani bezpośrednio na bodźce środowiska, niezbyt często moglibyśmy cokolwiek dokończyć, bo przecież jakieś nieprzyjemności zakłócające nasze samopoczucie zdarzają się bardzo często. Ostatnie wyniki badań wykazały, że takie ograniczenie bólu w dostosowaniu do odpowiednich sytuacji prawdo podobnie nie wszędzie jest jednakowe. W naszym laboratorium uzyskaliśmy pewne wskazówki co do różnicy między stroną prawą a lewą. Kiedy się doświadczalnie bada wrażliwość na ból, obserwuje się, że lewa strona ciała jest mniej wytrzymała niż prawa. W trakcie takich doświadczeń nad bólem ustaliliśmy dwie cechy wymierne związane z odczuwaniem bólu: po pierwsze — próg odczuwania bólu, po drugie — tolerancję na ból. Próg bólu mierzy się wielkością siły bodźca bólowego, jakiej należy użyć, aby wywołać u pacjenta lub innej osoby początek odczuwania bólu. Wymiar 142 tolerancji na ból określimy, kiedy wzmocnimy bodziec wyzwalający ból do momentu, gdy dana osoba powie nam, że ma już dość, że ponad tę intensywność więcej już nie wytrzyma. Nasze doświadczenia wykazały, że zarówno próg bólu, jak i tolerancja na ból wykazują różnicę w zależności od strony ciała, że mianowicie po lewej występuje większa wrażliwość niż po prawej. Wynik ten był niezależny od tak zwanej ,,ręczności", a więc leworęczni są również bardziej wrażliwi po lewej stronie. Musimy założyć, że owa różnica odczuwania bólu między prawą a lewą częścią ciała jest wynikiem zróżnicowania między półkulami mózgu. Rola powierzchni ciała jako przyczyny tej różnicy nie wchodzi w grę. Na podstawie opisanego niżej doświadczenia przekonamy się, że chodzi w istocie o różnicę istniejącą w mózgu. Ale przedtem musimy jeszcze zwrócić uwagę na inny fakt. Zgodnie z warunkami anatomicznymi informacja pochodząca z lewej strony ciała dociera do p r a w e j półkuli mózgowej, podczas gdy prawa strona ciała jest reprezentowana w mózgu po stronie lewej. Jeśli mówimy więc, że lewa strona ciała jest bardziej wrażliwa na ból, znaczy to, że prawa półkula mózgowa w porównaniu do lewej pół kuli wysyła do świadomości sygnał „bólu" już przy bodźcach o mniejszej intensywności. W toku dalszych doświadczeń sprawdzaliśmy, czy wrażliwość na ból zmienia się, jeżeli się osobie badanej podaje środek uspokajający (trankwilizator). Właściwie takie środki nie powinny mieć nic wspólnego z bólem, ale wynik pouczył nas, że tak nie jest. W naszym doświadczeniu podzieliliśmy osoby badane na trzy grupy. Dwie grupy otrzymały środek uspokajający, każda — inny, trzecia grupa zaś dostała tak zwane placebo, to znaczy lek obojętny, pozbawiony jakiejkolwiek skuteczności. Przed podaniem tych środków ustaliliśmy progi bólu i tolerancję na ból po lewej i prawej stronie ciała. Po podaniu leków i placebo mierzyliśmy ból przez kilka godzin w regularnych odstępach. W grupie, która otrzymała placebo, nie zmieniło się nic. Natomiat u obu grup, które zażyły środki uspokajające, pojawił się niezwykle interesujący wynik. Próg bólu i tolerancja na ból po prawej stronie ciała były niezmienione, podobnie jak w grupie, która zażyła placebo. Natomiast po lewej stronie ciała 143 zaobserwowaliśmy bardzo istotną zmianę: próg bólu i tolerancja na ból zmieniły się tak, że obecnie odpowiadały wartościom prawej strony ciała. Różnica stron zanikła, przy czym wrażliwość zrównała się z wrażliwością drugiej strony. Wynik ten musimy interpretować z pozycji mózgu. Środki uspokajające spowodowały, że prawa półkula mózgu, która otrzymuje informacje od lewej strony ciała, w pewnym sto pniu obojętnieje na ból. Jej wyższa wrażliwość na przykre bodźce zanikła wskutek działania trankwilizatora. Ból z lewa już tak bardzo nie boli. Ponieważ trankwilizatory oddziałują na mózg, wynik taki świadczy naturalnie również o tym, że pierwotnie obserwowana różnica wrażliwości na ból poszczególnych stron jest konsekwencją dokonującej się w mózgu zróżnicowanej oceny bodźców wyzwalających ból. Stwierdzenie, że środki uspokajające wpływają na tę wrażliwość, zawiera oczywiście w sobie również wypowiedź o działaniu świadomości. Środek uspokajający ogranicza uczuciowe zabarwienie danego przeżycia, nic tylko bolesnego. Przecież produkcję środków uspokajających rozwinięto po to, aby stępić ostrze nadmiernie naładowanych uczuciowo treści świadomości. Jak wykazuje nasze doświadczenie, zamierzony skutek zostaje osiągnięty — tyle, że dziwnym trafem tylko po jednej stronie ciała. Czyżby ogólnie obowiązującą zasadą było, że tłumione może być tylko to, co pochodzi z lewa? Obserwacja o różnicy stron wiąże się ściśle z wynikami dotyczącymi specjalizacji obu półkul mózgowych. W poprzednim rozdziale dowiedzieliśmy się, że — jak się zdaje — lewa półkula pełni rolę przewodnią w opanowaniu funkcji mowy. Tymczasem okazuje się, że prawej półkuli mózgu przypisać należy odpowiednią przewagę w sterowaniu dziedziną uczuć, i to szczególnie uczuć zabarwionych negatywnie. Pierwszą wskazówkę co do tej dominacji prawej półkuli mózgowej uzyskał amerykański psycholog G. Schwartz z Uniwersytetu w Yale. Przeprowadził on następujące doświadczenie: zaprosił do pracowni osoby, które zgodziły się poddać eksperymentowi nad ruchami oczu. Nie wiedziały o tym, że uczestniczą w eksperymencie nad uczuciami. Ruchy oczu rejestrowano w podobny sposób jak opisany przez nas w rozdziale pierwszym. Podczas doświadczenia nad ruchem oczu kierujący 144 eksperymentator mimochodem wtrącał różne uwagi. Częściowo były one bez znaczenia, a częściowo zawierały w sobie ładunki uczuciowe. Kiedy padały wypowiedzi zabarwione uczuciami, osoby badane zawsze automatycznie spoglądały w lewo. Natomiast przy uwagach obojętnych nie dochodziło do tego typowego zwrotu w lewo. Otóż kiedy się patrzy w lewo, w mózgu aktywna jest przede wszystkim półkula prawa. Spoglądanie osób badanych w lewo wobec wypowiedzi silnie uczuciowo naładowanych polega więc na uaktywnieniu prawej półkuli mózgowej jako reakcji na wypowiedzi eksperymentatora. Ta aktywizacja dotyczy również ośrodków wyzwalających ruchy oczu. W ośrodkach tych dochodzi do zakłócenia równowagi pomiędzy stronami, co z kolei prowadzi do spontanicznego ruchu oczu w lewo. Doświadczenie to nadaje się także do własnych obserwacji. Czytelnik niechaj spróbuje się przekonać, czy istotnie w czasie burzliwej dyskusji partnerzy częściej spoglądają w lewo i czy, kiedy się znów pogodzą, ta asymetria już nie występuje. Zróżnicowana kompetencja półkul mózgowych w stosunku do uczuć dotyczy nie tylko uczuciowego doznania, lecz również w y r a z u (ekspresji). Udowodniły to doświadczenia wykorzystujące fakt, że twarz ludzka nie jest ściśle symetryczna. Uświadomimy sobie to od razu, jeśli spojrzymy w lustro zamieniające strony lewą i prawą. Odwrócony pod względem stron obraz wyda nam się jakiś dziwny. Wrażenie to występuje właśnie dlatego, że ludzkie twarze nie są dokładnie symetryczne. Twarz swoją znamy tylko z lustrzanego odbicia; jeżeli lustro zmienia strony, to dopiero po tym uczuciu nie zwykłości zauważamy, że istnieć muszą różnice między stronami. Ta różnica stron daje się bardzo dokładnie sprawdzić przez manipulowanie fotografiami twarzy en face. Fotografie twarzy widzianych od przodu przecinamy pionowo, a następnie układamy nowe twarze kopiując lewą i prawą połowę twarzy w położeniu odwrotnym. W ten sposób montujemy j e d n ą twarz tylko z lewej połowy twarzy, a prawa, połowa jest odwróconą stroną połowy lewej; odpowiednio zestawiamy inną twarz składającą się tylko z prawej połowy. Otrzymujemy więc trzy twarze jednego człowieka, które teraz możemy ze sobą porównywać: prawdziwy obraz oraz dwa zmonto- 145 wane, które są całkowicie symetryczne, skoro powstały z jednej tylko połowy twarzy. Kiedy się ogląda te trzy twarze jednocześnie, widać od razu, że każda z nich jest odmienna, co raz jeszcze potwierdza takt, że lewe i prawe strony twarzy nie są identyczne. Jednakże stopień tej odmienności jest różny. Kiedy badamy, która ze zmontowanych twarzy jest bardziej zbliżona do oryginału, okazuje się, że jest nią raczej p r a w a strona twarzy. Może to znaczyć, że tożsamość twarzy w większej mierze określana jest przez jej połowę prawą. Podczas gdy p r a w a t w a r z wykazuje rysy stabilne, nie zmienne w czasie, lewa t w a r z jak gdyby wyróżniała się bardziej swoistą dynamiką. Potwierdziły to studia prowadzone nad zmontowanymi twarzami. Wybierano do tego twarze wyrażające rozmaite uczucia, jak radość, zaskoczenie, strach, żal, złość lub wstręt. Rysunek 22 pokazuje przykład wyrazu wstrętu. Pośrodku widzimy twarz prawdziwą, po lewej i prawej twarze zmontowane z danych połówek twarzy. Jak widać na tym przykładzie w sytuacji wyrażającej wstręt na ,,lewej twarzy" odmalowuje się silniejszy wyraz niż na „prawej". Obszerne studium wykazało, że istotnie zawsze uczucie od bija się silniej na lewej części twarzy. Jednakże ta dominacja lewej twarzy dotyczy wyłącznie emocji zabarwionych negatywnie, takich jak wstręt, złość, żal czy strach. W przypadku wyrazu uczucia radości takiej asymetrii nie stwierdzono. A ponadto, szczegół może nie bez znaczenia: nie stwierdzono również różnicy między mężczyznami a kobietami w tym zróżnicowaniu stron twarzy wyrażających uczucia. Jak to jest możliwe, że tylko jedna strona ludzkiej twarzy reaguje szczególnie emocjonalnie, zwłaszcza na uczucia niemiłe? Jest to związane z drogami nerwowymi. Lewa półkula mózgowa rozciąga ściślejszą kontrolę nad prawą połową twarzy, prawa półkula mózgowa zaś — nad lewą połową. Obserwacje dowodzą, że prawa półkula mózgowa silniej uczestniczy w sterowaniu wyrazem emocjonalnym, szczególnie jeśli chodzi o uczucia negatywne. A zatem prawa półkula mózgowa nie tylko ma przewagę w zakresie emocjonalnej oceny wrażeń uczuciowych, dominacja ta rozciąga się również na przekazywanie i n f o r m a c j i o uczuciach. 146 Kiedy więc — na przykład — podczas rozmowy zabarwionej emocjami znajdujemy się w centrum uwagi naszego rozmówcy. staje on wobec niekontrolowanego przez nas wyrazu naszych uczuć zróżnicowanego według stron twarzy. Kiedy zaś powstrzymujemy nasze uczucia, uwaga naszego rozmówcy będzie skierowana raczej na prawą połowę twarzy reprezentującą naszą trwałą tożsamość. Na początku tego rozdziału stwierdziliśmy, że treści świadomości są z góry zabarwione naszymi uczuciami, a potem dowiedzieliśmy się. że przede wszystkim prawa półkula mózgowa uczestniczy w emocjonalnej ocenie, zwłaszcza w ocenie doznań przykrych. Badania ostatnich lat wykazały, że w głębi mózgu ukryty jest ośrodek mający ogromne znaczenie dla ocen pozytywnych. Istnienie tego ośrodka przed kilku laty odkrył przypadkowo James Olds z Montrealu. Dawniej sądzono, że tylko takie funkcje jak widzenie, słyszenie lub mowa są zlokalizowane w określonych miejscach mózgu, natomiast uczucia, jak chociażby rozkoszy i bólu, wypływają zawsze z aktywności całego mózgu. Pogląd, że tylko funkcje psychiczne, które nam umożliwiają związek ze środowiskiem, a więc funkcje postrzegania, są ściśle zlokalizowane, wynika głównie z przyczyn natury technicznej. Funkcje te, reprezentowane na powierzchni mózgu, łatwiej poddawały się badaniom. Głębiej leżące struktury mózgu trudniej było przeniknąć. Zatem po prostu wskutek nie dociągnięć technicznych przez długi czas podtrzymywano 147 hipotezę naukową o niemożności lokalizowania reprezentacji zjawisk emocjonalnych w mózgu. Zasadniczą zmianę wprowadziły prace fizjologa W.R. Hessa z Zurychu. Udało mu się wprowadzić cieniutkie igły — elektrody — do mózgu zwierząt doświadczalnych i oddziaływać poprzez nie impulsami elektrycznymi na aktywność mózgu. Zwierzęta doświadczalne mogły się swobodnie poruszać, można było więc studiować, jak się zmienia ich normalne zachowanie pod wpływem elektrycznego podrażnienia w głębi mózgu. Dzięki tej technice udało się również wykazać, że w trudno dostępnych obszarach mózgu istnieją ośrodki sterujące czuwaniem i snem. Kiedy zwierzę doświadczalne śpi. można je nagle za pomocą elektrycznego bodźca całkowicie obudzić. Natomiast zniszczenie komórek nerwowych w tym obszarze doprowadza do ciągłego, nieprzerwanego snu. Istnieją również obszary, w jakich reprezentowane są tak zwane funkcje pogotowia, które każą zwierzęciu walczyć bądź uciekać. Jednakże duży obszar tej części mózgu pozo stawał jeszcze niezbadany i właśnie na to pole kanadyjski uczony James Olds szczęśliwie trafił swoją przypadkową obserwacją. Do owych doświadczeń, w czasie których podrażnia się elektrycznie rozmaite struktury mózgu, używa się zazwyczaj szczurów; stąd wielu mówi pogardliwie o "psychologii szczurzej" — bardzo niesłusznie, większość uzyskanych wyników można bowiem bez przeszkód uogólnić i przenieść na człowieka. Olds wprowadził więc elektrody do mózgu szczura, którego umieścił w wielkiej skrzyni; nie wiedział wtedy jeszcze o tym. że elektroda wylądowała w zupełnie niewłaściwej okolicy. Oznaczmy cztery kąty skrzyni literami A, B, C i D. Olds zauważył, że kiedy szczur znajdował się w kącie A i otrzymywał tam elektryczny bodziec, zaczął objawiać szczególne upodobanie do tego kąta. Stale do niego powracał, nawet następnego dnia. Zrazu Olds sądził, że otrzymane uderzenie prądu może wzbudziło u zwierzęcia ciekawość i że dlatego wciąż od nowa czegoś tam poszukuje. Tymczasem było to coś więcej niż ciekawość. Gdy bowiem Olds podał szczurowi bodziec elektryczny już nie w kącie A. lecz w kącie B. zwierzę po kilku minutach zapomniało o kącie A i przebywało z kolei tylko w tym drugim kącie. Okazało się więc. że impulsami 148 elektrycznymi można było szczura wszędzie wmanipuiować. Gdziekolwiek się znajdował i tam otrzymał bodziec elektryczny, miejsce to od razu stawało się uprzywilejowanym miejscem jego pobytu. Wyglądało na to, że dzięki bodźcowi elektrycznemu coś przyjemnego działo się w mózgu, a szczur miał wrażenie, że ta przyjemność jest związana z określony mi miejscami w klatce. Po dokonaniu pierwszych doświadczeń na jednym szczurze, Olds sprawdził wynik na wielu zwierzętach i uzyskał całko wite potwierdzenie pierwszych obserwacji. Zrozumiał wówczas, że w pierwszym doświadczeniu natrafił na „niewłaściwe" miejsce w mózgu, ale od tej chwili interesowało go już tylko to właśnie miejsce. Aby usystematyzować swoje eksperymenty używał odtąd aparatury doświadczalnej skonstruowanej przez psychologa B.F. Skinnera z Uniwersytetu Harvarda w Cambridge, znanej pod nazwą Skinner-Box (skrzynka Skinnera). Rysunek 23 pokazuje szczura doświadczalnego w takiej skrzynce. Widzimy, że szczur ma na głowie małą koronę, od której prowadzi kabel. Pokazany jest moment, w którym szczur naciska dźwignię. Cienka jak włos elektroda prowadzi od korony do głębi mózgu, gdzie prawdopodobnie u szczurów wyzwalane są przyjemne uczucia. Dzięki tej aparaturze doświadczalnej szczur mógł sobie sam aplikować bodźce elektryczne. Zrazu nie „wiedział" oczywiście, że dźwignia po lewej ma coś wspólnego z kablem sterczącym mu z głowy. Ale kiedy przypadkowo naciskał na dźwignię i tym samym nadawał bodziec elektryczny, wówczas pojawiało się uczucie przyjemności. W ciągu kilku minut wszystkie szczury nauczyły się tego, że wskutek nacisku na dźwignię popadają w stan rozkoszy. Toteż dostarczały sobie tego pobudzenia niemal co pięć sekund, aż. do chwili kiedy eksperymentator po jakiejś pół godzinie wyłączał prąd. Szczur próbował jeszcze kilka razy, ale ponieważ nic się nie wydarzało, rezygnował i układał się do snu. Doświadczenie można było powtarzać dowolnie często; wystarczyło nadać szczurowi tylko pierwszy elektryczny bodziec, aby już podbiegał do dźwigni i kontynuował tę autostymulację. Czasami pojawiał się także efekt negatywny. Jeżeli elektroda tkwiła w innym miejscu w głębi mózgu, mogło się zdarzyć. 149 że szczur raz tylko nacisnął dźwignię, a potem już przesta wał. Widocznie podrażnienie w tym wypadku doprowadzało do przeżycia bolesnego lub było odbierane jako wyraźnie nieprzyjemne. A był to ten sam obszar, w jakim W.R. Hess z Zurychu wyzwalał takie reakcje, jak złość lub ucieczka. Przeżycie przyjemności wyzwolone przez bodziec elektryczny było czasami tak silne, że wypierało wszystkie inne 150 potrzeby. Zdarzało się, że głodne szczury, pomimo że w klatce stało jedzenie, wolały się zajmować dźwignią, aby dostarczyć sobie pobudzenia. Bywało i tak. że pobudzały się nieustannie przez 24 godziny zaniedbując wszelkie inne potrzeby, normalnie objawiane przez zwierzęta doświadczalne. Należy więc wnioskować, że w mózgu istotnie występuje coś w rodzaju ośrodka doznawania przyjemności, który pośredniczy w zaspokajaniu silnych popędów, oprócz seksualnego, może również głodu i pragnienia. Dla zrozumienia doznań ludzkich musimy sobie zadać pytanie, czy takie obserwacje z dziedziny „psychologii szczurzej" można odnieść do nas. Wydaje się to w zasadzie możliwe, chociaż w związku z ograniczonymi możliwościami eksperymentowania na człowieku wiemy o nim znacznie mniej niż o szczurach czy innych zwierzętach, u których obserwacje te się potwierdziły. Większość obserwacji dokonanych na człowieku pochodzi z klinik, gdzie się przed zabiegami neurochirurgicznymi podrażnia różne obszary w głębi mózgu. Dzieje się to w celu zapewnienia podczas operacji ochrony ważnych dla życia ośrodków. Obserwacje wykazały, że podrażnienia powierzchni mózgu nigdy nie wyzwalają przeżyć uczuciowych, takich jak złość, strach czy też rozkosz seksualna. W trakcie takich podrażnień pacjenci miewają proste wrażenia postrzegania lub ruchu, ale nie uczucia. Jest to zgodne z odpowiednimi obserwacjami przeprowadzonymi na zwierzętach, kiedy bowiem elektrody tkwią u nich w tym obszarze, samopodrażnienie najwyraźniej nie sprawia przyjemności. Ale gdy drażniące elektrody są umieszczone w obszarach odpowiadających obszarom przyjemności u zwierząt doświadczalnych, pacjenci doznają przeżyć nacechowanych przyjemnością. Widać to szczególnie po wyrazie twarzy, choć potwierdzają to także relacje pacjentów. Przeżycie takie bywa nazywane "euforią", lub też określane jako "dobre" albo ,,przyjemne". W nie których obszarach dochodzi do wyobrażeń seksualnych lub uczucia zbliżania się do seksualnego szczytu. W innych obszarach być może przeważa uczucie pełnego odprężenia. Zdarza się też przeżywanie przyjemnych — lub nieprzyjemnych — zapachów, przyjemnego — lub nieprzyjemnego — smaku na języku. 151 Zatem podobnie jak inne funkcje, które już omawialiśmy, uczucia również są reprezentowane w określonych obszarach mózgu. Wynika z tego, że nie możemy doznawać dowolnie wielu rodzajów uczuć. Ponieważ neuronalne mechanizmy potrzebują miejsca na każde uczucie, a mózg ludzki może ważyć tylko około 1,5 kg i nie może się dowolnie powiększyć, rozmiar naszego życia uczuciowego jest również ograniczony. Nie możemy sobie na własne życzenie dołożyć nowych uczuć, choć nieraz byłoby to bardzo pożądane. Musi nam wystarczyć to, co jako funkcja emocjonalna zostało nam dane do dyspozycji przez ewolucję. Chociaż liczba odmian naszych uczuć jest ograniczona, nie znaczy to wcale, że pozo stają one na dnie świadomości. Nasze postrzeganie, myślenie i działanie jest zawsze zabarwione emocjonalnie. Najlepszym dowodem, że tyle szkół filozoficznych, chociażby stoicy, dokładało wielu starań, aby uwolnić się od wszechobecności uczuć. 152 16. RZECZYWISTOŚĆ POTWIERDZENIEM NASZYCH UPRZEDZEŃ Stwierdziliśmy, że liczba funkcji psychicznych jest ograniczona i że treści naszej świadomości nie są wolne od uczuć. Nieuniknioną ograniczoność naszego repertuaru psychicznego oraz przepojenie naszej psychiki elementami emocjonalnymi jedni z nas przyjmą z zadowoleniem, inni będą tym zaszokowani. Nawiedzają nas bowiem wątpliwości co do naszej swobody działania. Czy można w ogóle mówić o swobodzie, jeżeli nasze przeżycia są wtłoczone w nieubłagane ograniczenia mózgu, które dopuszczają tylko określoną ilość sposobów przeżywania? Gdzież jest ta swoboda, jeśli wszystko co czynię, jeśli wszystko co przepływa przez, moją świadomość, jest z góry zabarwione ocenami emocjonalnymi? Istotnie, gdybyśmy zechcieli uciec od naturalnych granic stawianych nam przez przyrodę, gdybyśmy chcieli wyzwolić się z naturalnych warunków granicznych ludzkiej egzystencji — to nie możemy naszej indywidualnej działalności uznać za swobodną. Dla tych. którzy mają poczucie ograniczenia swobody, którzy nie są skłonni pogodzić się z narzuconymi nam przez przyrodę warunkami, autor ma jeszcze w zanadrzu dalszą niemiłą wiadomość: wszak nasze doznawanie świata jest również "nieswobodne". opiera się bowiem na ograniczonym wglądzie w przyrodę, obiążonym ponadto wieloma uprzedzeniami. Niestety nic nie możemy poradzić na owo ograniczenie naszego pola widzenia i na owe uprzedzenia, okre- 153 ślają one bowiem w sposób nieuchronny nasze doznawanie świata. Aby to twierdzenie wyjaśnić, autor musi omówić pewne wyniki badań współczesnej fizjologii zmysłów. Chcę więc podać przykładowo wyniki z zakresu widzenia, których znaczenie ma zastosowanie także do innych układów zmysłów, otwierających nam dostęp do świata. Istotny wgląd w sposób funkcjonowania układu wzrokowego zawdzięczamy przede wszystkim pracom Davida Hubla i Torstena Wiesia z Harvard Medical School w Bostonie odznaczonych w 1981 roku Nagrodą Nobla. W ostatnim czasie Semir Zeki z Londynu i Edwin Land z Cambridge w Stanach Zjednoczonych opublikowali swoje studia nad widzeniem barw. Na czym polega nowość odkryta przez Hubla i Wiesia? Otóż udowodnili oni po raz pierwszy, że otaczająca nas przestrzeń nie jest odwzorowana w mózgu tak, jak w możliwie prosty sposób bywa opisywana fizycznie i matematycznie. W mózgu przestrzeń jest bowiem rozkładana według określonych punktów widzenia, które najwłaściwiej nazwiemy k a t e g o r i a m i . Informacje optyczne definiujące przestrzeń widzenia, nie są odwzorowane w mózgu punkt za punktem, jak na przykład na płycie fotograficznej, lecz małe części pola widzenia są rozkładane na rozmaite kategorialne części składowe. Pierwszą przeszkodą, którą na początku swoich badań Hubel i Wiesel musieli pokonać, było uwolnienie się od założenia, że w naszym mózgu istnieje punktowy obraz przestrzeni, jak gdyby mózg był wewnętrznym lustrem. Aby łatwiej wytłumaczyć odkrycie Hubla i Wiesia, za pytajmy najpierw, na czym polega właściwie owa optyczna informacja w naszym polu widzenia. Nie widzimy żadnych punktów, nasze pole widzenia składa się z płaszczyzn, kra wędzi i linii, jeśli zrazu pominiemy postaciowe obiekty widzenia. Ta obserwacja zaprowadziła nas już na właściwą drogę wiodącą do pojęcia kategorii postrzegania. Hubel i Wiesel odkryli bowiem, że komórki nerwowe w płacie potylicznym (rysunek 19) są „zainteresowane" tylko liniami i krawędziami o określonej orientacji. Małe punkty czy koliste bodźce, nawet najjaśniejsze, nie wyzwalają w tych komórkach nerwowych swoistych reakcji. Dla tej części mózgu, do której informacje płyną od oczu i która jest odpowiedzialna za postrzeganie przedmiotów, nie istnieją punkty. 154 a wyłącznie krawędzie i linie. Stąd wiemy, że dla tego decydującego obszaru mózgu punkty nie są żadnymi „widzianymi rzeczami", lecz tylko wyobrażonymi (matematycznymi) abstrakcjami. Dotyczy to n a s z e g o postrzegania. Ale czy dotyczy również innych istot żyjących? Powiedzmy to zupełnie wyraźnie: n a s z e g o postrzeganego świata, n a s z e j rzeczywistości nie można automatycznie przenosić na inne organizmy. Wynika to przede wszystkim z badań, którymi wsławił się Jerry Lettvin z Cambridge w Stanach Zjednoczonych. Lettvin i jego współpracownicy stwierdzili, że każdy gatunek zwierząt ma własny o b r a z ś w i a t a już na poziomie neurofizjologicznym. Komórki, nerwowe w mózgu żaby — na przykład — reagują tylko na takie bodźce optyczne, które są ważne dla jej zachowania i przetrwania. Odwzorowany w mózgu żaby otaczający ją świat uwzględnia tylko te kategorie, które mają znaczenie dla żab. Te kategorie zaś są inne niż u pozostałych istot żyjących, a więc na przykład królika, węża, kosa czy wreszcie człowieka. Każde typowe dla gatunku zachowanie zostaje na poziomie neurofizjologicznym zdeterminowane jego kategoriami postrzegania. Znaczy to, że komórki nerwowe mogą zostać pobudzone tylko, jeżeli bodźce zewnętrzne dokładnie odpowiadają takim kategorialnym warunkom, do jakich są przygotowane gatunkowe programy analityczne. Mózg danego gatunku jest ślepy na inne układy bodźców, które nie spełniają odpowiednich kategorialnych warunków. A to z kolei znaczy, że kategorie będące w mózgu do dyspozycji — w dosłownym znaczeniu — określają o b r a z ś w i a t a . Prace Hubla i Wiesia w szczególny sposób przyczyniły się do tego, że uzyskaliśmy wgląd w podstawy n a s z e g o obrazu świata, pomimo że wyniki te wyprowadzili od modeli zwierząt. Istotne przy tym jest, że w mózgu przebiega za każdym razem precyzyjna analiza dla każdego miejsca pola widzenia. Ta precyzyjna analiza jest nastawiona na wykrycie wszelkich możliwych orientacji przestrzennych linii i krawędzi jednego miejsca w polu widzenia. Niezależnie od o r i e n t a c j i , analizie podlega dalsza kategoria — k i e r u n e k ruchu przedmiotów. Ponadto także barwa przedmiotów stanowi istotną kategorię postrzegania. Możliwe, że odrębną kate- 155 gorią jest także p r ę d k o ś ć przemieszczania się bodźca, poruszającego się z optymalną orientacją i odznaczającego się optymalną barwą. Wydaje się, że z neurofizjologicznego punktu widzenia nasz obraz świata oparty jest na tych niewielu kamykach budulcowych, do których może należałoby dodać jeszcze kilka. A co by było, gdyby zamiast wymienionych tu kategorii w mózgu naszym zlokalizowane były zupełnie inne, jak na przykład...? I tu nie znajdujemy żadnej odpowiedzi. Skoro dla mnie liczy się tylko mój obraz świata, hipoteza o innych kategoriach jest mi niedostępna, trudno mi nawet wymyślić inne kategorie. W moim myśleniu mogę się tylko obracać w kółko, skoro jestem niewolnikiem własnych kategorii. Można co prawda, z trudem pokonując ludzki horyzont myślenia i postrzegania, poszukiwać rozwiązania w doświadczeniach nad zwierzętami, dla których znaleziono inne kategorie, na przykład w doświadczeniach Lettvina i jego kolegów. Można by wówczas jako kategorie zdefiniować "wielkość" bodźca lub też „odstęp" albo też dowolne złożone układy bodźców, o jakich się zrazu nie pomyślało. W toku wielu badań nad zwierzętami okazało się, że podstawowymi kategoriami postrzegania mogą być nie proste strukturalne bodźce zmysłowe, lecz układy złożone — złożone dla n a s. Etolodzy, chociażby Konrad Lorenz i Niko Tinbergen. zaobserwowali, że bodźce wyzwalające określone zachowanie mogą być nadzwyczaj obficie rozczłonkowane, kiedy się je analizuje pod względem geometrycznym, ale że jednocześnie są o tyle proste, że wyzwalają określone zachowanie automatycznie, to znaczy instynktowo. Nader przekonywający przy kład tego pochodzi od amerykańskiego naukowca Sacketta, który u rezusów badał wrodzone rozpoznawanie mimiki. Hodował on małe małpki rezusy do wieku sześciu miesięcy w izolacji, dostarczając im jednak interesującej rozrywki. Mogły bowiem same wyświetlać sobie różne przeźrocza. Do wyboru miały cztery obrazki. Na jednym pokazana była młoda małpka, na drugim kilka małp dorosłych. Trzecie przeźrocze było zdjęciem małpy z groźnym wyrazem twarzy, czwarte ukazywało krajobraz. Młode zwierzęta bardzo szybko pojęły, które klawisze do których należą obrazków, a eksperymentator mógł teraz obserwować, jakie przeźrocza 156 cieszyły się szczególnym upodobaniem małpek. Okazało się, że najmniej interesujący był krajobraz. W okresie półrocznych obserwacji liczba przypadków oglądania tego obrazka zwiększyła się bardzo niewiele. Natomiast trzy obrazki małp były znacznie bardziej interesujące, ale tylko do wieku dwóch i pół miesiąca. Od tej chwili bowiem młode małpki unikały obrazu grożącej dorosłej małpy. Nie chciały go w ogóle oglądać aż do wieku około pięciu i pół miesiąca. Obserwacje te świadczą, że zwierzęta odróżniają grożący wyraz twarzy od miny obojętnej, pomimo że nigdy w swoim życiu nie widziały innej małpy. Ponieważ wzrastały samotnie, nie mogły również od siebie nauczyć się. jak wyglądają różne wyrazy twarzy. Dowodzi to, że zwierzęta są wyposażone w program genetyczny umożliwiający im rozpoznawanie różnych wzorców bodźców, które — geometrycznie rozpatrywane — są nadzwyczaj złożone. Nie jest wykluczone, że u człowieka także oprócz wymienionych kategorii — jak na przykład orientacja według postrzeganych linii — występują również kategorie o wyższej złożoności geometrycznej, jakie etolodzy odkryli u niektórych gatunków zwierząt. Czy na przykład reakcja przerażenia zjawiająca się u człowieka automatycznie w niektórych sytuacjach, chociażby na widok węża. może pochodzić stąd, że węże, potencjalnie niebezpieczne, tworzą jakąś kategorię postrzegania? Jakie mogą być jeszcze inne bodźce? Na przykład ręce, jak suponował Charlie Gross z uniwersytetu w Princetown w Stanach Zjednoczonych? A może pająki? Owe występujące u ludzi reakcje paniki wobec pewnych bodźców może zawierają właśnie wskazówkę co do takich „bardziej złożonych" kategorii postrzegania. W każdym razie wydaje się, że osobną kategorię postrzegania stanowią twarze. Wynika to z obserwacji, iż pewne opisane uszkodzenia mózgu powodują niezdolność rozpoznawania twarzy, pod czas gdy wszystkie inne funkcje wzroku pozostają nietknięte. Neurolodzy określają takie upośledzenie mianem prozopagnozji. Wynika z tego, że w normalnych warunkach jakiś obszar mózgu jest przeznaczony do zajmowania się wyłącz nie, lub co najmniej głównie, twarzami. W celu bardziej obrazowego przedstawienia sprawy powróćmy do pewnej konkretnej obserwacji Hubla i Wiesia. 157 Rysunek 24 pokazuje wynik badania komórki nerwowej w płacie potylicznym zwierzęcia doświadczalnego. Podczas takiego doświadczenia wprowadza się cieniutką igłę do mózgu, przy czym ostrze igły ma średnicę około jednej tysięcznej milimetra. Dzięki takiej igle — elektrodzie — można wykryć aktywność elektryczną komórek nerwowych. Akty wizująca się komórka produkuje stopniowo coraz więcej 158 wyładowań elektrycznych, które można zarejestrować za pomocą elektrody. Każda komórka płata potylicznego ma gdzieś w polu widzenia zwierzęcia doświadczalnego określone pole r e c e p c y j n e . Pierwsze zadanie polega na stwierdzeniu, gdzie dokładnie w polu widzenia mieści się owo pole recepcyjne, a więc skąd informacje wzrokowe docierają do tego miejsca mózgu. Kiedy się już oznaczyło to miejsce, należy sprawdzić, jaki rodzaj bodźca optycznego aktywizuje komórkę lub też działa na nią hamująco. Rysunek ukazuje jak słupek (po lewej u góry) przesuwany jest (zgodnie z kierunkiem strzałek) tam i z powrotem oraz że przy takiej orientacji w komórce nie wyzwala się żadna reakcja; widać to obok po prawej. Gdy się słupek przechyla nieco w lewo, w komórce pojawia się kilka wyładowań podczas ruchu w prawo, a nie ma ich podczas ruchu powrotnego. Ten wzrost aktywności komórki jest zaznaczony pionowymi kreskami. Na etapie C słupek jest jeszcze nieco bardziej przechylony, a komórka reaguje już skwapliwiej. Jednakże wydaje się, że dopiero na etapie D słupek osiągnął orientację optymalną dla komórki, która teraz reaguje maksymalnie przy ruchu w prawo w górę. a minimalnie przy ruchu przeciwnym. Kiedy się słupek przechyla jeszcze dalej, reakcja komórki, znowu się obniża. W ten sposób więc dzięki zmianom przechylenia udało się ustalić optymalną dla komór ki orientację bodźca świetlnego, a ponadto rozpoznać uprzywilejowany kierunek ruchu, a mianowicie w prawo w górę. Prawie wszystkie przebadane komórki tego obszaru mózgu wykazują swoiste uprzywilejowanie jednego kierunku ruchu i jednej orientacji przestrzennej. A cóż się dzieje dalej w mózgu z tak odebraną informacją? Tym zagadnieniem zajął się szczególnie Semir Zeki z University College w Londynie. Od dawna już wiadomo, że płat potyliczny, a zatem ośrodek, któremu głównie swoje studia poświęcili Hubel i Wiesel, jest otoczony innymi obszarami, w jakich przetwarzane są także bodźce wizualne. Dawniej psycholodzy nazywali te obszary „wizualnymi polami asocjacji", prawdopodobnie w przekonaniu, że w mózgu muszą istnieć obszary, w jakich poza bezpośrednim odwzorowaniem przestrzeni widzianej — która każdorazowo 159 umożliwia widzenie przedmiotów, a więc tego "co" — musza być reprezentowane również gdzieś wizualne wyobrażenia. Tymczasem prace Semira Zeki wykazały, że swój wpływ wywierają tu prawdopodobnie zupełnie inne okoliczności. Wygląda na to, że owa „pierwotna" struktura jest otoczona kilkoma "wtórnymi" podstrukturami. w których za każdym razem są następnie przetwarzane tylko pojedyncze kategorie postrzegania. Jedną strukturę charakteryzuje to. że komórki nerwowe zajmują się głównie ruchem bodźca w otoczeniu. Inna zaś struktura upodobała sobie tylko barwę bodźców. Można by sądzić, że struktury te w sensie technicznym funkcjonują jako wzmacniacze danych kategorii postrzegania, które wstępnie są wszystkie reprezentowane w mózgu jeszcze wspólnie. Kiedy jakieś wydarzenie wzrokowe wyróżnia się szczególnie swoją barwą, wówczas uruchomiony zostaje obszar reagujący na barwy. Właśnie w dziedzinie „barwy jako kategorii" Semir Zeki osiągnął wręcz sensacyjne wyniki. Stwierdził, że pewien mały, lecz ściśle określony obszar w mózgu wykazuje szczególne zainteresowanie barwami — a nie fizycznie zdefiniowaną długością fal danego bodźca. Kiedy oglądamy jakiś przed miot w najróżniejszych warunkach oświetlenia, barwa jego przecież dla nas pozostaje niezmienna, pomimo że długości fal odbijanego światła mogą się zasadniczo zmieniać. Czerwone wargi pozostają czerwone w letnim słońcu południowym, wieczorem, kiedy słońce znajduje się na horyzoncie,ma także w najróżniejszych sztucznych oświetleniach. Zjawisko to określa się nazwą s t a ł o ś c i b a r w y , a Semirowi Zeki udało się wykazać, że komórki nerwowe w tym obszarze mózgu reagują odpowiednio do widzianych barw. Takie zachowanie komórek nerwowych bezpośrednio odpowiadające postrzeganiu stanowi fizjologiczne potwierdzenie teorii Edwina Landa o widzeniu barw, dzięki której można matematycznie przewidzieć, jaką barwę się w i d z i , nawet jeśli fizyczne warunki świetlne się zmieniają. Przyjęcie założenia reprezentacji funkcji, rozdzielonej pod względem lokalizacji w mózgu — przy czym w obrębie tych dziedzin zapewne występuje bezpośrednia analogia między aktywnością komórek a postrzeganiem — siłą rzeczy 160 prowadzi nas do interesującej problematyki, która budzi niepokój wszystkich badaczy mózgu i której rozwiązanie. jak dotąd, możemy opierać tylko na spekulacjach. Chodzi o pytanie, gdzie wszystko zostaje ponownie złożone po tym. jak przez mózg zostało przedtem rozdzielone? Przecież to. co widzimy, nie jest podzielone według kategorii, bo widzimy gdzieś w przestrzeni przedmiot o określonej barwie, który w dodatku jeszcze się dokądś porusza. Aby to wyrazić jeszcze dobitniej: barwa przedmiotu tkwi w samym przedmiocie, nie jest położona na prawo czy lewo od niego. Jak więc barwa "powraca" do przedmiotu, jeśli przedtem została w mózgu przetworzona zupełnie niezależnie? Tego. że istotnie musi tu występować jakaś aktywna wydolność mózgu po to, aby wytworzyć zintegrowane prze życie postrzegania, dowodzą obserwacje pacjentów z uszkodzonym mózgiem, u których nie wszystko działa tak jak po winno. Zdarza się bowiem, co prawda bardzo rzadko, że pacjent po uszkodzeniu mózgu nic widzi już barwy na samym przedmiocie, lecz gdzie indziej — a jest to stan, który zdrowy człowiek tylko z trudem może sobie wyobrazić. Widziany przedmiot jest więc nie zespolony pod względem kategorii. Możliwość kategorialnego rozpadu świadczy, że normalnie potrzebna jest integracja rozmaitych kategorii. Może pytanie o to. gdzie, a więc o miejsce integracji kategorii, jest pytaniem niepoprawnym. Może takie miejsce w ogóle nie istnieje — lub istnieje tylko jako miejsce "wirtualne", to znaczy jako instancja czy też p r o g r a m. niekoniecznie osadzony w określonym miejscu. Taką instancją zespalającą to. co zostało rozdzielone, mogłaby być psyche, która jako swoista substancja pochodząca z zewnątrz wkracza w działalność mózgu i — niczym gracz na fortepianie — integruje kategorialne elementy w przeżycie postrzegania. Niektórzy badacze mózgu skłaniają się do takiego poglądu, między innymi Sir John Eccles. który w swoim wspólnie z Sir Karlem Popperem opublikowanym dziele The self and its brain ("Ego i jego mózg") opowiada się za takim dualizmem. W poglądzie dualistycznym nie zadowala to, że do wyjaśnienia naszych przeżyć sięgać trzeba do czegoś, co przychodzi z. zewnątrz, do zasadniczo obcej instancji nie mającej nic 161 wspólnego ze sposobem pracy mózgu. Takie wyjaśnienie w gruncie rzeczy nic nie daje oprócz założenia jakiegoś „deus ex machina", a więc „boga z maszyny". Przecież teraz należałoby zapytać, jak właściwie psyche i ciało mogą na siebie wzajemnie oddziaływać. Teza, że dzieje się to „jakoś", jest z pewnością niewystarczająca. Kartezjusz, który pierwszy silnie uwydatnił dualizm ciała i duszy — mówi on o res extensa i res cogitans — rozwiązał problem zakładając, że instancją, w której ciało i dusza na siebie oddziałują, jest jakoby określona struktura w mózgu, a mianowicie nieparzysta szyszynka. Jednakże w gruncie rzeczy żaden z przedstawi cieli poglądu dualistycznego nie wyjaśnia, jak właściwie to oddziaływanie przebiega. Alternatywą jest pogląd monistyczny, do którego skłania się autor. Nie ma potrzeby zakładania, że pochodząca z z z e w n ą t r z psyche integruje rozmaite kategorie w jedno przeżycie postrzegania. Nie musi się poszukiwać instancji przestrzennej, w jakiej przebiegałaby integracja. Na podstawie czasowej organizacji działalności mózgu, a więc na przy kład możliwości dysponowania mózgowym zegarem, oraz możliwości integracji informacji w postać uobecnioną, autor zakłada hipotezę, że wszelka aktywność przebiegająca w tych ramach czasowych w różnych miejscach mózgu i w omawianych warunkach czasowych — jest właśnie owym przeżyciem postrzegania. Niczego już więcej nie potrzeba. N e u r o n a l n a a k t y w n o ś ć w t r z y s e k u n d o w y m o k n i e n a s z e g o " t e r a z " już jest ś w i a d o m o ścią. Czytelnik niechaj sobie przypomni, że dla autora z jego monistycznym nastawieniem funkcje fizjologiczne i funkcje psychiczne są tym samym. Niezależnie od tego, jakie się przyjmie rozwiązanie dla problemu ciało — dusza, monistyczne czy dualistyczne, obraz świata złożony z kategorii postrzegania, pozostaje zawsze tylko k o n s t r u k c j ą. Jesteśmy podatni tylko na zupełnie określone układy bodźców, a to znaczy, że nasz oparty na zmysłowym odbiorze sąd o świecie staje się automatycznie tylko u p r z e d z e n i e m , "p r z e d - s ąde m". O świecie możemy się dowiedzieć jedynie tego, co sami na podstawie naszych dopasowanych do natury kategorii wnosimy do tego 162 świata. To co nam się wydaje rzeczywistością, jest uwarunkowaną przez nas samych konstrukcją rzeczywistości. Dane nam warunki naszych doznań zmysłowych — a dotyczy to wszystkich naszych zmysłów — wyznaczają ścisłe granice naszego doznawania świata. To co doświadczamy jako rzeczywistość, jest zatem tylko rzeczywistością człowieka. 163 17. CZY ŚWIADOMOŚĆ JEST ZALEŻNA OD MOWY? Do naszej świadomości docierają więc treści pochodzące z ograniczonej tylko liczby funkcji psychicznych z udziałem emocji. Jeżeli treści świadomości wynikają z meldunków narządów zmysłów, odzwierciedlają one w istocie nasze uprzedzenia o świecie, ponieważ świat możemy pojmować tylko za pomocą właściwych nam kategorii. Teraz zastanówmy się. czy świadomość należy definiować tym. że jej treść może być przekazywana mową? Jak niebawem zobaczymy, istnieje coś w rodzaju "świadomości bez świadomości". Natrafiamy na pewne o s i ą g n i ę c i a świadomości, które wcale nie bywają wyrażone mową. A zatem to. co wydaje się stanowić treść świadomości, mogłoby być czymś więcej niż to. o czym potrafimy mówić. Dla sprawdzenia tej możliwości opiszemy dwa doświadczenia, które nam uzmysławiają, że niektóre czynności psychiczne nie mogą być wyrażone mową. Czy takie czynności, o jakich nic nie możemy p o w i e d z i e ć. również zasługują na miano "świadomych"? Do zrozumienia obu doświadczeń niezbędna będzie nam wiedza o reprezentacji pola widzenia w mózgu. Czytelnik niechaj zamknie jedno oko. a otwartym okiem, powiedzmy lewym, niechaj się wpatruje w określony punkt. Teraz niech sobie wyobrazi pionową linię przebiegającą przez ten punki fiksacji. albo niech rzeczywiście na ścianie lub na arkuszu papieru narysuje pionową linię przecinającą ten punkt. Tą pionową linią pole widzenia zostało podzielone na dwie 164 części, i to nie tylko na papierze, lecz także w mózgu. Jak to należy rozumieć? Połączenia włókien nerwowych wychodzących od oka z komórkami nerwowymi w mózgu sprawiają, że pole widzenia rozdzielone jest na dwie części. Wszystko, co leży po lewej od punktu fiksacji, a więc na lewo od naszej linii, jest przekazywane przez włókna nerwowe do p r a w e j półkuli mózgu. Wszystko co leży na p r a w o od linii dociera do l e we j półkuli mózgowej. Linią podziału jest dokładnie pionowa linia przebiegająca przez punkt fiksacji. Przeprowadziliśmy to rozumowanie dla lewego oka. Teraz proszę zamknąć oko lewe i prawym okiem spojrzeć na ten sam punkt z wyobrażoną lub narysowaną linią. W odniesieniu do prawego oka sytuacja jest dokładnie taka sama: wszystko co leży na lewo od punktu fiksacji jest przesyłane przez włókna nerwowe z oka do prawej półkuli mózgowej. To co leży po p r a w e j dociera do lewej półkuli. Zasada jest więc taka: kiedy patrzymy na punkt obojgiem oczu, lewa część pola widzenia odpowiada prawej półkuli mózgowej, a prawa część pola widzenia — lewej półkuli mózgowej. Czytelnik oczywiście rozumie, że w tych rozważaniach nie powinniśmy, o ile możności, mylić strony prawej i lewej, co dla wielu nie jest wcale takie proste. Anatomiczne warunki odwzorowywania pola widzenia pociągają za sobą skutki w stanach klinicznych. Pacjent, który cierpi na zaburzenia przepływu krwi w mózgu, na przykład po udarze mózgu, oprócz utraty mowy czy porażenia, może również doznać ubytku w polu widzenia, to znaczy, że w części pola widzenia jest niewidomy. Dowiedzieliśmy się już. że właściwym do przetwarzania informacji z oka jest płat potyliczny. Jeśli więc po jednej stronie mózgu płat potyliczny został zniszczony, to przekazywana doń informacja wzrokowa nie może zostać przetworzona. Rysunek 25 ukazuje tego rodzaju ślepotę spowodowaną zaburzeniem dopływu krwi w mózgu. Pokazane są pola widzenia lewego i prawego oka pacjenta, który uległ udarowi w lewej półkuli. Podczas jazdy samochodem pacjent ten — notabene lekarz — zauważył, że coś z. jego oczami nie jest w porządku. Jednocześnie odczuł silny ból głowy. Dla prze badania funkcji wzroku poddano pacjenta tak zwanej perymetrii. to znaczy starannemu mierzeniu pola widzenia każ- 165 dego oka. Pacjent w perymetrze musiał patrzyć wprost w pewien punkt fiksacji i zgłaszać, kiedy widzi inny punkt kontrolny pokazywany gdzieś w jego polu widzenia. Na rysunku 25 zaznaczono czarnym kolorem obszary, w których pacjent nie widział nic. Stwierdzono więc, że w obu oczach występuje rozległy obszar ślepoty, zawsze na prawo od punktu fiksacji. Zaburzenie dopływu krwi w lewej półkuli mózgowej spowodowało, że prawa część pola widzenia — z niewielkim wyjątkiem w dolnej strefie — w obu oczach utraciła swoją funkcję. Kiedy się pokazuje bodźce świetlne, pacjent powiada, że nie widzi nic. W lewym oku zauważamy na lewo od punktu fiksacji jeszcze jeden mały ślepy obszar. Jest to tak zwana "ślepa plamka" (brodawka nerwu wzrokowego), która występuje w każdym oku. W tym miejscu włókna nerwowe z oka przechodzą do mózgu i tutaj oko nie ma żadnych światłoczułych komórek zmysłowych. Jeszcze niedawno sądzono, że taka ślepota będąca konsekwencją uszkodzenia płata potylicznego jest zupełna, to zna czy, że pacjent w strefie ślepoty nie ma już w ogóle możliwości odbioru bodźców wzrokowych. Jednakże pogląd ten był zaskakująco sprzeczny z obserwacjami nad wyższymi prymatami, chociażby nad rezusami. Porównanie budowy układu wzrokowego tych małp z tym układem człowieka, zdumiewa 166 ogromnym podobieństwem. Tymczasem gdy się u małpy w celu doświadczalnym usuwa płat potyliczny, okazuje się, że nawet wtedy potrafi ona przetwarzać informacje wzrokowe podawane jej w częściach pola widzenia odpowiadających usuniętej części mózgu. Na podstawie uderzającego podobieństwa układów należałoby oczekiwać, że człowiek jest również jeszcze zdolny do podobnych czynności. Czy można wytłumaczyć ową „resztkową" zdolność widzenia obserwowaną na uszkodzonych mózgach prymatów? Włókna z oka ciągną się nie tylko do płata potylicznego, niektóre bowiem prowadzą również do innych części układu wzrokowego. Pewne włókna uchodzą bezpośrednio obok płata potylicznego, jak to udało się wykazać Wolfgangowi Friesowi. Kiedy więc płat potyliczny został usunięty, pozostają jeszcze inne szlaki, które prawdopodobnie przejmują takie resztkowe funkcje. Ale dlaczego to samo nie występuje u człowieka, który ma również takie boczne szlaki połączeń nerwowych? Czyżby układy wzrokowe wyższych prymatów i człowieka jednak nie były aż tak do siebie podobne, jak się to wydaje na podstawie warunków strukturalnych? Okazało się, że zaskakująca różnica między człowiekiem a zwierzęciem jest wyłącznie wynikiem metody doświadczalnej, i wcale nie polega na zasadniczych różnicach funkcji układów. Zrazu nie zauważono, że w toku badań nad ludźmi i zwierzętami występuje co najmniej j e d n a podstawowa różnica: ludzi można wypytać, a zwierzęta — nie. Kiedy się bada pacjenta perymetrem, aby się dowiedzieć, gdzie w swoim polu widzenia jeszcze coś widzi, musi on za każdym razem z a k o m u n i k o w a ć , że widzi coś, czy też nie, a zatem oczekuje się od niego r e a k c j i w e r b a l n e j . Kiedy natomiast badamy małpę (lub inne zwierzę) pod względem jej zdolności widzenia, nie możemy się o nic pytać, lecz musimy wymyślić jakąś metodę eksperymentalną, która pozwoli nam ocenić jej wydolność. Uczymy więc zwierzę jakiegoś sposobu reagowania, który możemy potem wykorzystać do oceny jego funkcji wzrokowej. Wiele istnieje doświadczalnych wzorców, jakimi można się posługiwać, jednakże wszystkie charakteryzuje to, że polegają na reakcji n i e-w e r b a 1 n e j pozwalającej na ocenę danej wydolności. Skoro odkryto tę zasadniczą różnicę w metodzie doświad- 167 czalnej, jasne się stało, że należy ją usunąć, ale nie przez nauczenie zwierzęcia mowy, którą mogłoby przekazać swoje doznania, lecz przez prowadzenie z pacjentami doświadczeń n i e - w e r b a l n y c h . Tak więc na przykład typowy eksperyment przeprowadzony z opisywanym już pacjentem lekarzem, którego pola widzenia pokazaliśmy na rysunku 25. przebiegał następująco: gdzieś na ślepym obszarze pola widzenia pokazano bodziec świetlny, a pacjentowi polecono spojrzeć w tym kierunku, pomimo że tego bodźca nie widzi. Ponieważ pacjent go nie widzi, nie wie naturalnie, kiedy ma tam spojrzeć. Dlatego jednocześnie z bodźcem świetlnym podaje się dźwięk, którego lokalizacja nie ma nic wspólnego z bodźcem świetlnym, ale który informuje pacjenta o istnieniu tego bodźca. Zatem skoro tylko zabrzmi taki dźwięk, pacjent powinien automatycznie spojrzeć na punkt świetlny, którego nie widzi. Zrazu eksperymentator natrafia na dużą trudność z wytłumaczeniem pacjentowi sensu takiego do świadczenia. „Jakżeż mogę spojrzeć na punkt, jeżeli go nie widzę?" Ale kiedy w końcu pacjent decyduje się uczestniczyć w tej „bezsensownej" próbie, wynik okazuje się nie zwykły. Pacjent, pomimo że nie wie, dokąd ma kierować spojrzenie, zwraca wzrok w kierunku, w jakim znajduje się punkt świetlny. Podczas pierwszych doświadczeń patrzenie to jeszcze nie jest szczególnie dobre. Ale — jak to wykazał Josef Zihl z Instytutu Psychiatrii im. Maksa Plancka w Monachium — po pewnym ćwiczeniu spoglądanie na nie widziany punkt świetlny staje się tak niezawodne, jak gdyby pacjent rzeczywiście owe punkty widział. Przekonujemy się więc na przykładzie tych doświadczeń, że pacjenci mogą wykonywać czynności, które normalnie uważamy za efekt działania świadomości, pomimo że nic nie potrafią nam o nich powiedzieć, że więc te czynności jak gdyby się w ich świadomości n i e mieściły. Ta „nie-świadoma" zdolność nie ogranicza się tylko do lokalizacji punktów świetlnych na ślepym obszarze pola widzenia. W ostatnich dziesięciu latach odkryto wiele funkcji wzrokowych, które są jeszcze możliwe pomimo ślepoty. Ustalono nawet nowy termin dla tych czynności nie objętych świadomością, a miano wicie blindsight — „ślepe widzenie". Pojęcie to pochodzi od Larry'ego Weiskrantza z Oxfordu, który uważa, że swoimi 168 obserwacjami nad takimi pacjentami zdołał udowodnić, że potrafią oni również odróżniać rozmaite wzory. Pokazywał on pacjentom w ich ślepym obszarze na przykład litery X i O i kazał im zgadywać, którą literę widzą. Pomimo że pacjent nigdy nie wiedział, co widzi, prawie zawsze odpowiedź ich była poprawna. Zatem nie jest wykluczone, że w przypadkach omawianych niedoborów możliwe jest również rozpoznawanie przedmiotów bez „widzenia". Dla niektórych czytelników wyjaśnienie tych zjawisk będzie może mniej trudne niż dla autora. Będą oni zdania, że są to oczywiste dowody na telepatię, czyli przekazywanie myśli. Przecież eksperymentator zwykle wie, co pokazuje pacjentowi, a jeśli pacjent tego widzieć nie może, to bywa mu to przekazywane za pomocą telepatii. Pacjent więc właściwie nie zgaduje w ciemno, skoro jego zgadywanie jest uzupełnione informacją telepatyczną. Otóż autor nie chciałby się nazbyt pochopnie podpisać pod taką parapsychologiczną hipotezą. A to z różnych przyczyn. Jeżeli nie potrafimy czegoś tak od razu wytłumaczyć, nie musi to świadczyć o udziale tajemniczych (paranormalnych) sił. Byłoby to nazbyt szybkie podda nie się mistycyzmowi i zrezygnowanie z dążności do wy jaśnienia jakiegoś stanu faktycznego w sposób "normalny". Zresztą mniemanie, że w opisywanym przez nas wypadku w grę wchodzi telepatia, właściwie niczego nie wyjaśnia, a tylko stwierdza, że wyjaśnienie na podstawie normalnych okoliczności n i e jest możliwe. Wytłumaczenie paranormalne byłoby zbytnim uproszczeniem pozbawionym wszelkich intelektualnych ambicji; byłoby jedynie przeniesieniem problemu w dziedzinę nie poddającą się sprawdzeniu. Próby wyjaśnień za pomocą kategorii paranormalnych są zdaniem autora — zresztą zastosowane nie tylko do opisanego przypadku — dowodem umysłowego lenistwa. Kiedy coś jest niezrozumiałe, zawsze można powiedzieć, że jest to dowód na telepatię, jasnowidztwo, przeczucie lub telekinezę. Przewrotność takiego sposobu argumentacji polega na tym, że nie można jej obalić. Z przyczyn teoriopoznawczych nieistnienie jakiegoś zjawiska z samej zasady nie daje się udo wodnić. Każdy zawsze może twierdzić — i nikt nie może udowodnić, że jest przeciwnie — iż jakaś gwiazda we wszech świecie wywiera jakiś swoisty wpływ na człowieka, na przy- 169 kład kształtuje jego charakter". Nie ma sposobu na udowo dnienie, że tak nie jest. Podobnie nie sposób udowodnić, że paranormalne zjawiska n i e istnieją. Jeżeli więc ktoś twierdzi, że o jakimś zjawisku decyduje telepatia, nie potrafimy zbić tego twierdzenia. Odkrywamy tutaj osobliwe granice naszej zdolności argumentowania. Jednakże autorowi nie odpowiada tego rodzaju metoda argumentacji, nawet jeśli nie potrafi jej podważyć. Coś się we mnie broni przed zajęciem stanowiska z samej zasady nie dającego się odeprzeć i posłużeniem się nim do wyjaśnienia niezrozumiałych czy też trudno zrozumiałych faktów. Zresztą mam także wewnętrzne opory przeciwko takim próbom wyjaśniania ze strony innych, ponieważ — jak już mówiliśmy — one właściwie nic nie wyjaśniają, zwłaszcza że polegają głównie na uogólnieniach. Ale tego swego nastawienia nie potrafię „naukowo" uzasadnić. Zdolność do wizualnych czynności przy jednoczesnej niemożności dysponowania nimi werbalnie, a więc bez tego, aby pacjent potrafił o nich mówić, powinno się wyjaśnić możliwie normalnie, a nie paranormalnie. Aby głębiej wniknąć w to zagadnienie, zapoznamy się jeszcze z innym doświadczeniem przeprowadzonym przez Rogera Sperry'ego, który w roku 1981 otrzymał Nagrodę Nobla wraz z Hublem i Wiesiem. Przez pewien czas dokonywano w Kalifornii operacji mózgu, które miały zapobiec nadmiernemu rozwojowi choroby u pacjentów cierpiących na ciężką padaczkę nie dającą się już opanować lekami. Operacja polegała na tym, że chirurgicznie oddzielano od siebie półkule mózgowe przez przecięcie leżącego między nimi ciała modzelowatego. Ataki epileptyczne wywodzą się często z określonych okolic, tak zwanych ognisk i mają tę właściwość, że przenosząc się przez ciało modzelowate wytwarzają odpowiednie ognisko w miejscu będącym symetrycznym zwierciadlanym odbiciem w drugiej półkuli mózgowej. Rozdzielenie obu półkul mózgowych powoduje częściowe ograniczenie padaczki i hamuje dalsze uszkodzenie mózgu. Sperry mógł na takich pacjentach przeprowadzić różne obserwacje, które inaczej nie byłyby możliwe. Skoro obie półkule były od siebie oddzielone, można było zbadać, co każda z nich sama potrafi. 170 Rysunek 26 przedstawia schematycznie, jak należy sobie wyobrazić doświadczalną sytuację takiego pacjenta. Jak to ukazują przerywane linie łączące, obie półkule mózgowe już nie są w stanie się wzajemnie informować. W lewą półkulę zostało wpisane słowo "mowa", co wska171 zuje, że u większości ludzi, jak już mówiliśmy, funkcje mowy są sterowane z lewa. Ponadto podano, że z lewej strony reprezentowana jest p r a w a część pola widzenia. Na rysunku widzimy rękę z ołówkiem i literę P, co oznacza, że ruchy prawej ręki, a więc także ruch pisania, sterowane są przez lewą półkulę. W prawą półkulę wpisano "emocje", co nam przypomina, że z prawej siedzibę swą mają uczucia, szczególnie nieprzyjemne. Ponadto w prawej półkuli mózgowej reprezentowana jest „wyobraźnia przestrzenna". Kiedy sobie w y o b r a ż a m y plan miasta, aby podjąć decyzję, którędy się najszybciej gdzieś dostać, to w tej czynności myślowej zaangażowana jest głównie prawa półkula mózgowa. Wreszcie widzimy z prawej, że jest tam reprezentowana lewa połowa pola widzenia i że stąd sterowana jest lewa ręka, lub też, że tutaj docierają bodźce dotykowe ręki lewej. Dla uzupełnienia obrazu pokazano schematycznie oboje oczu skierowanych na linię pionową, która rozdziela pole widzenia na lewą i prawą półkulę mózgową. Wyobrażamy sobie teraz, że pacjent wpatruje się w jakieś określone słowo, na przykład słowo „samolot", w taki sposób, że patrzy dokładnie na miejsce między „samo" a „lot". To znaczy, że „samo" dociera do prawej, a „lot" do lewej półkuli mózgowej. Ponieważ obie półkule nic wzajemnie o sobie nie wiedzą, słowo „samolot" nie może zostać złożone. Każda półkula mózgowa ma swoją własną informację, nie mającą nic wspólnego z informacją w drugiej półkuli. Lewa półkula, której przekazano słowo „lot", musi obchodzić się z tym słowem niezależnie od jego powiązania z „samo". A może ono być interpretowane na przykład w takim związku jak „lotnisko", „lotka" i tym podobne. Ponieważ lewa półkula obdarzona jest zdolnością mowy, pacjent, któremu pokazano słowo samo-lot, może mówić o takiej lub też innych możliwościach. Prawa półkula mózgowa otrzymała część słowa: „samo", i ona również nie wie, w jakim kontekście należy rozumieć owo „samo". Jednakże, przeciwnie niż w wypadku reprezentacji części słowa: „lot", w lewej półkuli, pacjent o "samo" oraz jego powiązaniach z „samolot", „to samo", „samo w sobie", czy też innych pojęciach, nie może mówić, skoro prawa półkula nie jest zdolna do mowy. Roger Sperry wykorzystał te okoliczności w swoim nader 172 173 wyrafinowanym doświadczeniu, aby dowiedzieć się czegoś więcej o sposobie pracy półkuli mózgowych. Dla obrazowego przedstawienia eksperymentu posłużmy się rysunkiem 27. Na górze widzimy osiem różnych twarzy. Zdjęcia tych twarzy zostały użyte do skonstruowania tak zwanych bodźców chimerycznych. Bodźce te są pokazane poniżej ośmiu oryginalnych fotografii (rząd trzeci). Bodziec chimeryczny składa się zawsze po lewej stronie z j e d n e j połowy twarzy, a po stronie prawej z i n n e j połowy twarzy. Eksperyment z pacjentami wyglądał następująco: chimeryczne twarze pokazywano tak, aby pacjent zawsze wpatrywał się dokładnie w środek między dwie połówki twarzy. Powoduje to, że lewe połowy twarzy trafiają do prawej, a prawe połowy do lewej półkuli mózgowej. Przed doświadczeniem zapoznano każdego badanego pacjenta z wszystkimi ośmioma oryginalnymi zdjęciami. Doświadczenie przewidywało dwie możliwości: pacjent otrzymywał polecenie bądź p o w i e d z e n i a , jaki obrazek widzi, bądź p o k a z a n i a go lub wyszukania ze stosu zdjęć. W pierwszym wypadku żądano więc od niego r e a k c j i w e r b a l n e j , w drugim — miał zareagować n i e w e r b a l n i e . Zróżnicowane postawienie zadania miało taki skutek, że pacjent w każdym wypadku rozpoznał coś innego. Kiedy miał zareagować werbalnie („mały chłopczyk z okrągłą buzią") "rozpoznawał" on osobę, której zdjęcie było reprezentowane w jego lewej półkuli mózgowej. Kiedy natomiast uzgodniono niewerbalną reakcję, pacjent „rozpoznawał" osobę, której obraz został przekazany do prawej pół kuli mózgowej i tę osobę wskazywał („pani w okularach"). Zróżnicowane postawienie zadania powoduje zatem, że stosownie do wymaganego sposobu reagowania mózg uruchamia bądź lewą, bądź prawę półkulę mózgową. Kiedy aktywizowana jest lewa — dochodzi do reakcji werbalnej; kiedy aktywizowana jest prawa półkula, wprawdzie reakcja jest poprawna, ale w tej sytuacji, gdy półkule mózgowe są od siebie oddzielone, nie może zostać wyrażona mową. Kiedy natomiast obie półkule są ze sobą powiązane, jak to bywa w normalnym stanie, to po pierwotnej aktywizacji prawej półkuli i następującej potem reakcji dana osoba może o tym 174 mówić, ponieważ prawa półkula może o swoich czynnościach poinformować zdolną do mowy lewą. Badania Rogera Sperry'ego wykazują przede wszystkim, że lewa półkula mózgowa, nawet kiedy musi funkcjonować samodzielnie, bez prawej, pozostaje zdolna do mowy. Ponad to okazuje się, że prawa półkula mózgowa wprawdzie dysponuje zdolnością rozróżniania i rozpoznawania bodźców, ale że sprawności te są pozbawione możności przekazywania tych informacji za pomocą mowy. W normalnych warunkach do przekazania za pomocą mowy jakiejś czynności prawej półkuli włącza się półkula mózgowa lewa. Podobnie więc jak przy rozważaniach nad „ślepym widzeniem" mamy tutaj do czynienia z przypadkiem, kiedy możemy niewerbalnie udowodnić występowanie czynności, które powszechnie uważamy za wynik świadomości. Jak więc mamy traktować to, co rozumiemy lub rozumieć chcemy pod pojęciem "„świadomości", kiedy stajemy wobec zjawisk, które zupełnie jednoznacznie są „czynnościami świadomości", mimo że dana osoba o tym nie „wie". Autor pragnie w tym miejscu zaproponować coś, co należy uznać za przydatne jedynie praktycznie, a nie ma znaczenia teoretycznego. Mówmy o „świadomości" tylko wówczas, kiedy to, co pod tym pojęciem rozumiemy, może być przekazywane innym. Sposobem przekazywania jest zwykle mowa, ale może temu służyć także coś odmiennego, na przykład gesty. Tylko te p s y c h i c z n e w y d a r z e n i a u z n a m y za "ś w i a d o m e", k t ó r e mogą być k o m u n i k o w a n e . Świadomość mieści się więc zawsze w ramach społecznych. Bez innych ludzi nie ma świadomości. 175 18. «O STOPNIOWYM WYTWARZANIU MYŚLI W TOKU MÓWIENIA- "Kiedy chcesz coś wiedzieć, a nie możesz tego pojąć przez medytację, radzę ci. mój kochany, mądry przyjacielu, porozmawiać na nurtujący cię temat z pierwszym napotkanym znajomym. Nie musi to być akurat bardzo bystra głowa. nie uważam też. abyś go miał wypytywać o jego zdanie, nie! Raczej ty sam powinieneś zrazu do niego przemawiać... Francuz mówi. że l'appétit vient en mangeant. a maksyma ta pozostaje prawdziwa również w sparafrazowanej wersji, kiedy powiemy, l'idée vient en parlant." Tak Heinrich von Kleist rozpoczyna swoją słynną rozprawę, której tytuł przy jąłem za hasło tego rozdziału. Prawdopodobnie każdy już kiedyś bywał w opisanej przez Kleista sytuacji, nawet jeśli nie spowodował jej sam. jak Kleist proponuje, lecz znalazł się w niej przypadkowo. Zaczynamy mówić i nagle zauważamy, jak w czasie mówienia rodzą się nowe myśli. To, czym przedtem nasza świadomość nie rozporządzała, powstaje wskutek czynności mówienia i nagle zaskakuje nas zupełnie nowa myśl. Taki proces u siebie lub innych obserwujemy na seminariach, o ile panuje swobodna atmosfera pracy, a uczestnicy nie boją się siebie wzajemnie. Bywa często, że ktoś biorący udział w dyskusji z początku zacina się do chwili, kiedy widocznie jakiś stan rzeczy sam przez się mu się wyjaśnił albo jakiś trudny problem się rozwikłał, przy czym zmiana potoczystości mowy ujawnia 176 nam wytworzenie wykończonej myśli. Istnieje przy tym niez b ę d n y warunek „stopniowego wytwarzania myśli w toku mówienia", a jest nim swobodna atmosfera. Mówiący musi żywić zaufanie do słuchacza czy słuchaczy. Nie wolno mu obawiać się powiedzenia czegoś nawet zupełnie bezsensownego. Stąd rozmowy między zakochanymi mogą stać się szczególnie twórcze, na podłożu wzajemnego oddania bowiem znikają myślowe „kontrole graniczne" skoro można się całkowicie otworzyć. Stąd też czasami rozmowy o późnej nocnej porze, po wypiciu kilku kieliszków wina i ograniczeniu samokontroli, mogą być tak owocne dla uporządkowania własnych myśli. Co prawda bywa i tak. że w związku z nad miernym uraczeniem się winem to, co sobie uzmysłowiono wyraźnie w czasie rozmowy, niestety ulegnie znowu zapomnieniu. jeżeli taka sytuacja zaufania i poczucia osobistego bezpieczeństwa nie występuje, mówiący ulega zahamowaniom, a stopniowe wytwarzanie myśli zostaje zablokowane. Heinrich von Kleist i na to zwraca uwagę, a w szczególności wymienia sytuację egzaminacyjną: „Może w ogóle nie ma gorszych warunków do ukazania siebie w korzystnym świetle, jak właśnie podczas publicznego egzaminu." Szczególną umiejętnością egzaminującego powinno być wytworzenie atmosfery zaufania, która pozwoliłaby egzaminowanemu przede wszystkim dopuścić własne myśli do świadomości — nie tylko te, których w rozumieniu Kleista jeszcze nie miał, lecz przede wszystkim te, które pamięć musi przywołać i przekazać do świadomości, aby egzaminowany mógł swoją wiedzą olśnić egzaminatora. Na końcu poprzedniego rozdziału stwierdziliśmy, że świadomość jest czymś, co musi występować w związku komunikatywnym i że tak powinniśmy ją traktować. Świadomość jest definiowana możliwością komunikowania. Ten drugi jest dla mojej świadomości sprawą najistotniejszą. Zatem w opisanej przez Kleista sytuacji znajdujemy się w położeniu przewidzianym dla świadomości, a zatem zapewne i korzystnym. Jeżeli świadomość zasadza się na porozumiewaniu się. to najbardziej naturalną sytuacją, w której może się ona rozwijać, jest sytuacja społeczna, zatem taka właśnie, w jakiej mamy najłatwiejszy dostęp do treści pamięci i do 177 „wytwarzania" nowych myśli. O ile do tej pory kładliśmy główny nacisk na granice świadomości, o tyle obecnie spróbujemy wskazać warunki, w jakich w obrębie tych granic możemy się możliwie twórczo poruszać. Jakie inne sprzyjające sytuacje — oprócz rozmowy — można jeszcze znaleźć dla „wytwarzania myśli"? Społeczną sytuację mówienia możemy zastąpić przez to, że się sami podstawiamy na miejsce tego drugiego człowieka. Prowadzimy monolog. Dla wielu ludzi taki monolog jest równie twórczy, jak rozmowa z innymi. Co prawda większość ludzi nie zawsze i nie wszędzie może prowadzić monologi. Ciekawe, że dla wielu szczególnie sprzyjające warunki rozmowy ze sobą samym stwarza c h o d z e n i e . Parafrazując tezę Kleista można by mówić o stopniowym wytwarzaniu myśli podczas chodzenia. Kiedy się samemu odbywa długi spacer, bez nadmiernego wysiłku fizycznego, jest się w idealnej wręcz sytuacji do twórczego monologu. Można rozważać różne problemy, porządkować swoje myśli i dążyć do uzyskania jasnego spojrzenia na niezrozumiałe dotąd fakty. Nikt wtedy naszej uwagi nie odwraca, można się całkowicie skoncentrować na swoich myślach. Innym z kolei taka sytuacja stwarza idealne warunki do marzeń na jawie, kiedy fantazja ponosi ich dokądkolwiek, gdzie nie rozwiązuje się żadnych problemów intelektualnych, a indywidualne pragnienia bywają spełniane. Inną czynnością mogącą również doskonale sprzyjać wytwarzaniu myśli jest p i s a n i e . Fakt, że samo pisanie jest twórcze, potwierdzą nie tylko ci, którzy zawodowo muszą pisać, jak literaci, dziennikarze czy naukowcy. Pisząc nie pisze się tylko tego, co się wie. Podczas pisania często rodzą się nowe pomysły. Niektórzy uczeni na podstawie własnego doświadczenia powiadają, że zaplanowane wywody całkowicie się zmieniły podczas opracowania rękopisu, że powstaje wtedy coś nowego, czego w ogóle nie było, kiedy zabierali się do formułowania danego tekstu. Nawet ci, którzy nie piszą zawodowo, przy pisaniu na przykład dłuższego listu doznali nieraz twórczego natchnienia. Kto tego nie doświadczył, niechaj spróbuje, a jeśli nie ma odpowiedniego partnera, niech list skieruje do siebie. Podczas pisania jesteśmy w podobnej sytuacji jak podczas monologu. Komunikujemy coś, 178 co nam na myśl wpada, nawet jeżeli nikogo przy nas nie ma. Jest to wszak sytuacja, jak g d y b y ktoś był obecny. A czym należy wytłumaczyć taką twórczość, kiedy w czasie mówienia, chodzenia czy pisania do naszej świadomości dociera coś nowego, coś, czegośmy nigdy dotąd nie pomyśleli? (Zapewne istnieć mogą jeszcze inne sytuacje, z jakich czerpiemy natchnienie do własnej twórczości.) Stwierdziliśmy, że niezbędnym warunkiem świadomości jest stosunek komunikatywny. Wydaje się zatem, że ten drugi człowiek, który mi się przysłuchuje lub do którego piszę, pobudza moje myśli. Jednakże, chyba coś jeszcze powinno wchodzić do tych komunikatywnych relacji. Nazywałbym to a k t y w n o ś c i ą . We wszystkich wymienionych wypadkach, to m y określa my sytuację. M y mówimy, my chodzimy, m y piszemy, od nas więc pochodzi aktywność. Jeśli więc zbierzemy teraz poszczególne aspekty, możemy powiedzieć, że twórczość charakteryzują: p o c z u c i e b e z p i e c z e ń s t w a , kom u n i k a c j a i a k t y w n o ś ć . One stwarzają największą szansę na powstanie nowych i porządkowanie starych treści świadomości. Fakt, że u wielu ludzi myśli rozwijają się najbujniej podczas chodzenia, przemawia za udziałem f i z y c z n e j aktywności w procesach świadomości. Ociężałość wydaje się raczej szkodliwa dla myślenia. Zapewne wytwarzaniu myśli sprzyjają zwłaszcza powtarzające się ruchy rytmiczne. Przecież mówienie i pisanie są także rytmicznymi procesami ruchowymi, co prawda o mniejszej intensywności. Odważmy się więc na postawienie hipotezy, że aktywność fizyczna, dopóki nie jest męcząca, wpływa pobudzająco na działalność umysłową. Oczywiście, że ta aktywność powinna być nastawiona na poziom średni, bo gdy na przykład pod czas kilkugodzinnej wspinaczki po górach jesteśmy nadmiernie zmęczeni, myślimy tylko o naszym ciele i staramy się opanować ogarniające nas wyczerpanie. Kiedy więc czujemy się najswobodniej w narzuconych nam granicach naszej świadomości? Otóż wtedy, gdy wybieramy się na spacer z kimś, do kogo mamy zaufanie, i po drodze z nim rozmawiamy. Stopniowe wytwarzanie myśli podczas mówienia, chodzenia i pisania odnosi się oczywiście również do autora. Stąd wpadło 179 mi teraz na myśl. że taka sytuacja była wykorzystywana jako metoda dydaktyczna przez greckich filozofów, tak zwanych perypatetyków (z greckiego peripatetikos — przechadzający się), przede wszystkim Arystotelesa, jego uczniów i zwolenników. Pochodzącą od Sokratesa metodę nauczania przez stawianie pytań i dawanie odpowiedzi również charakteryzuje to, że w toku rozmowy rodzą się nowe pomysły — słynna sokratesowska "sztuka położnicza", czyli metoda maieutyczna. Skoro nasze dotychczasowe rozważania dają się udowodnić, muszą istnieć także sytuacje, w jakich wymienione tutaj warunki zewnętrzne nie są spełnione, wskutek czego pojawia się ścieśnienie funkcji świadomości. Takie sytuacje mogłyby służyć jako sprawdzian sformułowanej tu przez nas hipotezy, a właśnie w takiej sytuacji testowej pozostaje pacjent cierpiący na ciężką depresję. Oto typowe położenie człowieka w ciężkiej depresji: rano, gdy leży w łóżku, zastanawia się nad swoim życiem i nie znajduje żadnego wyjścia ze swego rzekomo beznadziejnego położenia. Fizycznie nieczynny. bez żadnych kontaktów psychicznych z innymi ludźmi, jest pozostawiony sam sobie, nieufny wobec świata. Skarży się. że nie potrafi już utrzymywać normalnych kontaktów z bliźnimi. Społeczny zakres jego działania jest ograniczony. Nie umie już żadnej sprawy podjąć aktywnie, ma wrażenie jak gdyby był sparaliżowany, fizycznie czuje się wyczerpany. Ponadto czuje się zagrożony ze strony innych ludzi i ni komu już nie potrafi zaufać. Utracił też wszelkie zaufanie do siebie. A zatem zbiegają się u niego wszystkie warunki hamujące działanie świadomości. A co sam pacjent powiada? Nic mu nie przychodzi na myśl, stale coś zapomina. Myśli jego obracają się już tylko w kręgu, z którego nie ma wyjścia. Granice świadomości człowieka cierpiącego na depresję są znacznie ciaśniejsze, aniżeli tych, którzy z pewnością siebie, zaufaniem oraz umysłową i fizyczną aktywnością stawiają czoło różnym problemom. Pomóc można takiemu pacjentowi tylko przez stwarzanie mu warunków, w jakich jego świadomość mogłaby się znowu normalnie rozwijać. Prawdopodobnie nie usunie się tym całkowicie jego depresji, ale można będzie mu udzielić skutecznej pomocy zmniejszając jego cierpienia. 180 19. NIEŚWIADOME — SZARA STREFA ŚWIADOMOŚCI „Podział psychiki na świadomość i nieświadomość jest podstawowym założeniem psychoanalizy i stwarza jedyną możliwość zrozumienia równie częstych, co istotnych patologicznych procesów w życiu psychicznym, tj. włączenia ich do nauki. [...] «Bycie świadomym» to przede wszystkim termin czysto opisowy, który odwołuje się do najbardziej bezpośredniego i najpewniejszego postrzeżenia. Doświadczenie pokazuje nam następnie, że żaden element psychiczny — np. taki jak wyobrażenie — zazwyczaj nie utrzymuje się trwale „w świadomości. Charakterystyczne jest raczej to, że stan świadomości szybko przemija; wyobrażenie świadome w tej chwili, w chwili następnej świadome już nie jest, jednakże w pewnych łatwo dających się zrealizować warunkach może ponownie zostać uświadomione. Nie wiemy, czym było w międzyczasie; możemy tylko powiedzieć, że było 1 a t e n t n e, przez co rozumiem, iż w każdej chwili mogło zostać u ś w i a d o m i o n e." Tymi słowami Zygmunt Freud w swojej rozprawie Ego i id opisuje to. co rozumie pod pojęciem świadomości, po czym nieco dalej kontynuuje: „Przekonaliśmy się, tzn. musieliśmy przyjąć, że istnieją bardzo intensywne procesy czy wyobrażenia psychiczne [...], k t ó r e mogą implik o w a ć dla ż y c i a p s y c h i c z n e g o w s z e l k i e nas t ę p s t w a , p o d o b n i e jak p o z o s t a ł e w y o b r a ż e n i a [...], a j e d y n i e nie będą ś w i a d o m e samych s i e b i e (podkreślenia autora) [...], takie wyobrażenia 181 nie mogą być świadome, ponieważ przeciwstawia się temu pewna określona siła, skądinąd jednak mogłyby one stać się świadome i wtedy zobaczylibyśmy, jak mało się różnią od innych uznanych elementów psychicznych. [...] Stan, w którym znajdowały się one przed uświadomieniem ich, nazywamy s t ł u m i e n i e m , a siłę, która doprowadza do stłumienia i utrzymuje je, wyczuwamy w toku pracy analitycznej jako opór. Nasze pojęcie nieświadomości uzyskaliśmy więc z teorii stłumienia. Treści stłumione są dla nas modelem nieświadomości. Widzimy jednak, że mamy dwojakiego rodzaju nieświadomość — latentną, zdolną do uświadomienia, oraz treści stłumione, z racji swej natury same w sobie bezwzględne niemożliwe do uświadomienia." 11 Z pewnością słuszne było dopuścić samego Zygmunta Freuda do głosu w tej tak kluczowej dla jego nauki sprawie. Freud proponuje, aby nieświadome utajone (latentne) określać jako p r z e d ś w i a d o m e , a określenie n i e ś w i a d o m e ograniczyć do tego, co stłumione. Dla naszych rozważań o granicach świadomości poglądy Freuda pociągają za sobą pewien bardzo ważny skutek. Musimy przyjąć istnienie treści psychicznych, które — jako stłumione — nie mogą stać się świadome, a mimo to odd z i a ł u j ą tak jak świadome. Jeśli tak jest, to swoboda działania naszej świadomości jest jeszcze bardziej zacieśniona, ponieważ oddziaływanie pochodzące od nieświadomego i współsterujące naszym przeżywaniem i zachowaniem, po zostaje w zasadzie dla nas niedostępne. Według tego poglądu. coś może się pojawić w naszej świadomości, mimo że nie mamy żadnego na to wpływu. Jeżeli uznamy takie stanowisko, znaczy to, że nasze działanie mogłoby być pozbawione wszelkiej swobody. Jeśli bowiem moje działanie jest współokreślane przez nieświadome, a ono jest mi niedostępne, to nie mogę ocenić, co w moim działaniu jest sterowane owym nieświadomym W najgorszym wypadku muszę przyjąć, że nigdy nie uświadamiam sobie w pełni przyczyn mego działania, ponieważ zawsze nieświadome może w nim odgrywać jakąś rolę. Zaakceptowanie nieświadomego, którego treści zostały ________________ 11 Z. Freud. Ego i id, w: Z. Freud, Poza zasadą przyjemności, przeł. J. Prokopiuk, Warszawa 1975, s. 92—-94. 182 stłumione, ale gwałtownie usiłują ponownie dotrzeć do świadomości, znajduje swoje uzasadnienie w obserwacjach marzeń sennych, czynności pomyłkowych, a przede wszystkim zaburzeń psychicznych. Szczególnie obrazowo oddają to czynności pomyłkowe omawiane przez Freuda w jego dziele Psychopatologia życia codziennego. Przykładami czynności pomyłkowych są następujące uchylenia w mowie: „Ich fordere Sie auf, jetzt auf das Wohl unseres Chefs a uf z u s t o s s e n", zamiast: a n z u s t o s s e n /„Wzywam was do czknięcia na zdrowie naszego szefa", zamiast: ,,.., do trącenia się kieliszka mi"/, lub kiedy pewien profesor w swoim odczycie mówi: „Ich bin nicht g e n e i g t die Verdienste meines sehr geschätzten Vorgängers zu schildern", zamiast: „Ich bin nicht geeignet..." /„Nie jestem skłonny przedstawić zasług mego wielce cenionego poprzednika", zamiast: „Nie potrafię wręcz przed stawić..."/. 12 Kto się w taki sposób myli — a komuż się to kiedyś nie przydarzyło? — zwykle jest sam najbardziej zaskoczony swoją pomyłką. Nieumyślne uchylenie w mowie pochodzi prawdopodobnie od nieświadomego, a zatem z obszaru nie poddającego się świadomej kontroli. Jeśli chodzi o problem granic świadomości, czytelnik musi teraz sam dokonać wyboru, czy przyłącza się do argumentacji opartej na poglądach Freuda, czy też nie. Czy granice naszej świadomości należy wytyczyć jeszcze ciaśniej, niż zakładaliśmy dotąd? Wyraziliśmy to w formie pytania, ponieważ jesteśmy w sytuacji nie dającej się rozwiązać, skoro znaczenie nieświadomego nie może zostać sprawdzone. Jeśli jakiś stan rzeczy nie może stać się świadomy, a zatem jest przed świadomością zamknięty, to nie ma żadnej możliwości przebadania jego oddziaływania na świadomość. Założenie stale na świadomość napierającego nieświadomego może być słuszne lub błędne — nie ma żadnej możliwości obiektywnego rozstrzygnięcia tej kwestii. Czytelnik może więc także zdecydować się na zaprzeczenie hipotezie, jakoby granice jego świadomości n i e były określane przez opisany tutaj mechanizm nieświadomego, że więc w granicach swojej świadomości może on się czuć całkowicie swobodny. Co _______________ 12 Przeł. A. D. Tauszyńska. Zob. też: Z. Freud, Psychopatologia życia codziennego. Marzenia senne, przeł. W. Szewczuk, Warszawa 1987. 183 prawda takie stanowisko także nie może zostać obiektywnie uzasadnione. Takie rozważania wykazują, że granice świadomości w każ dym wypadku są także wyznaczane i n d y w i d u a l n i e . Moje własne nastawienie decyduje o tym. gdzie zakreślam te granice, czy w stosunku do siebie uznaję oddziaływania owego "nieświadomego", czy też nie. Ale teraz załóżmy, że należy się liczyć z wpływem nie świadomego, że jego treści stale napierają na powrót do świadomości i tylko siłą mogą zostać zatrzymane (przy czym podczas czynności pomyłkowych to zahamowanie nie całkiem się udaje). Jak mamy sobie wyobrazić to oddziaływanie nieświadomego w przebiegu czasowym? Dla zobrazowania odpowiedzi na to pytanie przedstawiamy czytelnikowi rysunek 28. w którym pojawiają się jeszcze inne. częściowo nowe pojęcia. Naszym wskaźnikiem orientacyjnym jest znowu czas. który — jak to sobie zazwyczaj wyobrażamy — biegnie z lewa w prawo, zatem po lewej reprezentowana jest przeszłość, a po prawej — przyszłość. Teraźniejszość, to co odczuwamy jako "teraz", jest, zgodnie z dotychczasowymi rozważa184 niami, czymś, co jest związane z dana treścią świadomości. a więc nie jest samą jej treścią. Dzięki temu, co jest nam ś w i a d o m e , określamy owo "teraz", a stwierdziliśmy uprzednio, że czasowa granica tego, co świadome, na pod stawie ograniczonej zdolności integracyjnej mózgu nie może przekraczać mniej więcej trzech sekund. Na rysunku musimy więc przedstawić "teraz" jako konstrukcję złożoną z tego. co jest wpisane bezpośrednio pod nim, a mianowicie "świadomego". Na określenie tego. co nie jest mi świadome, ale jeszcze przed chwilą tym było. a zatem położone jest w przeszłości, można by używać nowego słowa, a mianowicie "poświadome". Termin ten jest chyba słusznie dobrany, skoro istnieje już pojęcie "przedświadome". Freud rozumiał pod tym owe zjawiska psychiczne, które każdej chwili są zdolne do przyjęcia przez świadomość, ale w danej chwili świadome nie są. Ponieważ możliwość stania się świadomym może odnosić się tylko do przyszłości, należy owo przedświadome interpretować czasowo, a nie topologicznie. Przez określenie nie topologicznie rozumiemy, że nie wydaje się sensowne zakładanie jakiejś instancji przedświadomego. która byłaby zlokalizowana gdzieś w mózgu. Jednakże, jeżeli to przedświadome interpretujemy czasowo, a więc poszukujemy go w najbliższej lub kolejno najbliższej treści świadomości, która to treść została aktywnie przez nas wywołana lub nam się narzuciła, to oczywiste staje się. aby to, co już nie jest świadome, określić jako poświadome. Na rysunku obok pojęcia "świadome" podano poniżej pięć innych, wśród których widnieją także neologizmy. Pojęcia te są umieszczone jedne pod drugimi, aby ukazać że to. co pojęcia te oznaczają, należy pojmować jako jednoczesne z tym. co świadome. Wszystko, co wiąże się z pojęciem "nieświadome", zostało ustalone głównie w rozważaniach Zygmunta Freuda. Można je zresztą bardzo prosto powiązać z naszym schematem. Nieświadome potraktowane jest jako stale czynne. Wobec tego oddziaływania pochodzące z nieświadomości uznajemy za synchroniczne z każdorazową treścią świadomości. Jednakże te oddziaływania mogą występować tylko w przyszłości — stąd ukośna strzałka od „nieświadome" do „przed świadome". Wobec istniejącej w danym momencie treści 185 świadomości — a więc wobec „teraz" — nieświadome nie ma już żadnych możliwości wpływu, ponieważ jest na to już za późno. Dla owego świadomego mogło wchodzić w rachubę tylko jedno oddziaływanie, które już jest objęte przeszłością. To, co teraz jest nieświadome i prze ku temu, by stać się świadomym, może stać się nim najwcześniej — jak to wskazuje strzałka — podczas kolejnego świadomego, które obecnie jest jeszcze przedświadomym. Jak się dowiedzieliśmy z wywodów Freuda, nieświadome wprawdzie na świadomość napiera, ale natrafia na przeszkody nie pozwalające mu na wejście do świadomości. Tylko w wyjątkowych sytuacjach, jak na przykład w czynnościach pomyłkowych, nieświadome może stać się świadomym. To, co normalnie stanie się świadome, pochodzi z innego źródła. Dziedzina ta oznaczona jest jako to. co "przyświadome". To, co staje się świadomym, jest zawsze wynikiem aktywności przygotowawczej, która sama nie jest świadoma, lecz właśnie przyświadoma, i którą powinniśmy sobie również wyobrażać jako jednoczesną z tym, co w danej chwili jest świadome. Powróćmy do omawianego wcześniej rozczłonkowania mowy lub do wielce obrazowego przewracania się kostki, która za każdym razem pokazuje się jako coś innego. Takie i inne obserwacje, przekonują nas o tym, że jednocześnie z każdą treścią świadomości przebiegają umysłowe, nieświadome, a zatem p r z y ś w i a d o m e procesy, które określają każde nadchodzące świadome. Przyświadomego nie można sobie wyobrazić niezależnie od w danej chwili świadomego, ponieważ następujące po sobie treści świadomości są normalnie ze sobą związane właśnie pod względem treści. Co prawda u chorych umysłowo, na przykład schizofreników, treściowy związek następujących po sobie w czasie treści świadomości może być zerwany. (Jeżeli komuś stale coś nowego wpada na myśl, nie jest to oczywiście oznaką tego, że cierpi na schizofrenię, lecz tego, że treściowy splot danego świadomego z przyświadomym nie jest szczególnie ścisły, czego przyczyną może być niewielka atrakcyjność danej treści świadomości.) O ile p r z y ś w i a d o m e i n i e ś w i a d o m e mogą się objawiać dopiero w p r z e d ś w i a d o m y m , pomimo 186 że przebiegają jednocześnie, o tyle w s p ó ł ś w i a d o m e jest cechą istniejącego w danej chwili ś w i a d o m e g o . Rozumiemy przez to (porówn. rozdział 15), że każda treść świadomości wykazuje również zabarwienie emocjonalne. To, co staje się nam świadome, zawsze nosi także cechę barwy uczuciowej, choć bywa ona nieraz bardzo słaba. Niekiedy jednak ta emocjonalność może być tak silna, że staje się jedyną treścią świadomości, na przykład podczas "teraz" rozkoszy lub męki, co autor omówił szczegółowo w innym miejscu. (Pöppel, Lust und Schmerz. Neuronale Grundlagen menschlichen Erlebens und Verhaltens — ,,Rozkosz i ból. Neuronalne podstawy ludzkich doznań i zachowań", 1982.) Współświadome nie jest uświadomione — takie jest znaczenie tego pojęcia — jednakże dzięki poświadomemu możemy się często o jego istnieniu upewnić. Możemy to uczynić, kiedy się później pytamy, w jaki sposób zareagowaliśmy uczuciowo na coś, co nam było świadome, a więc obecnie jest poświadome. W pewnych okolicznościach może się zdarzyć — idąc tropem rozważań Freuda — że owo współświadome miało takie cechy, że "wolało" zostać stłumione, a zatem przeniesione z świadomie dyspozycyjnego poświadomego do już świadomie niedyspozycyjnego nieświadomego, skąd — wciąż według tego poglądu — potem napiera na przedświadome. Do schematu zostały wprowadzone dwa dalsze pojęcia, które mogą się przydać do określenia granic świadomości. Pojęcie „podświadome" znaczy, że istnieją liczne przebiegające w nas procesy, które z samej zasady nie mogą docierać do świadomości. Przypomnijmy sobie chociażby przykład „ślepego widzenia" (rozdział 17), które w tym naszym rozumieniu nie jest zdolne do świadomości, ponieważ nie może być wyrażone mową. Albo też pomyślmy o mechanizmie mózgu, przecież dopiero on umożliwia nam przeżywanie i zachowanie się. O tych procesach możemy się dowiadywać tylko dzięki obserwacjom pośrednim. Bezpośrednie ich postrzeganie jest nam niedostępne. To co znajduje się poza tą granicą bez pośredniego doświadczenia, ale dla naszego przeżywania i zachowania bywa decydujące, a udostępnione może być pośrednio, uważamy za p o d ś w i a d o m e . Wreszcie pojęcie p o z a ś w i a d o m e ma nam określić 187 tę dziedzinę, która jest dla nas z zasady niedostępna, to znaczy nie może być otwarta nawet pośrednio. Mechanizm mózgu, jakim rozporządzamy, odsłania nam swoisty widok na świat i przekazuje nam naszą rzeczywistość, n a s z obraz świata. Inny mechanizm — powstały może w wyniku innej ewolucji — przekazywałby nam inna rzeczywistość, która w najkorzystniejszym wypadku c z ę ś c i o w o pokrywałaby się z nasza. Cóż. kiedy mamy tylko naszą rzeczywistość i nie mamy możliwości uchwycenia w pozaświadomym innych rzeczywistości. To. co pozaświadome możemy sobie tylko wymyślić puszczając wodze fantazji — a to się właśnie stanie na końcu tej książki. 188 20. NASZE GRANICE ŚWIADOMOŚCI — SPOJRZENIE OD ZEWNĄTRZ Może wielu czytelników — podobnie jak autor — znajduje upodobanie w powieściach i filmach futurologicznych, w których fantazja przenosi nas w inne czasy i światy. Kiedy usiłujemy przedstawić inne światy, możemy sobie jednocześnie uzmysłowić, jaka u n a s jest sytuacja. Załóżmy więc. że przeżywamy odwiedziny z obcego układu gwiezdnego. Żywe istoty, które do nas przybyły, maja za sobą własna historię rozwoju. Ponieważ warunki życiowe na ich planecie są prawdopodobnie odmienne od naszych, nasi goście na podstawie swego ewolucyjnego przystosowania do s w e g o środowiska wyglądają inaczej, inaczej postrzegają, inaczej myślą i działają niż my. Będą nam się wydawać obcy. tak jak my im. Spójrzmy więc na n a s i-c h oczyma, aby tym samym na zakończenie uwydatnić na zasadzie kontrastu naszą rzeczywistość i nasze doznawanie świata. Następujące uwagi, dotyczące granic ludzkiej świadomości, pochodzą z ich dziennika okrętowego: "Na Ziemi istnieją żywe istoty, które nazywają siebie ludźmi. Umieją one patrzeć tylko w jedną stronę. Kiedy spoglądają na północ, nie widzą południa. Aby spojrzeć w stronę południową, muszą najpierw odwrócić swoje ciało. O ile więcej ogarnia nasz wzrok panoramiczny, który dzięki naszym czterem oczom pozwala nam zawsze spoglądać we wszystkich kierunkach. W czasie naszego pobytu na Ziemi 189 uderzyło nas też ograniczenie ludzkiego pola widzenia. To, co my potrafimy z wszelkimi szczegółami rozróżnić w odległości nawet stu metrów, im na podstawie budowy ich oczu dostępne jest tylko do odległości jednego metra. Godne uwagi jest to, że ludzie nie mają żadnego wyczucia zmian napięcia elektrycznego, co powoduje czasami nie bezpieczne sytuacje. A jest to o tyle dziwne, że istnieją na Ziemi inne żywe istoty, które taką zdolność rozwinęły. Natomiast w odróżnieniu od nas mają pewną umiejętność, którą nazywają słyszeniem. Na tej podstawie wytworzyli formę komunikacji, którą określają jako mowę. Co prawda ludzie, kiedy chcą używać tej mowy, muszą się do siebie bardzo przybliżyć, aby się wzajemnie rozumieć, ponieważ przekazywaniu mowy służy przenoszenie dźwięków w powietrzu. Jeśli się od siebie oddalają, nie mogą się już słyszeć, bo dźwięk przenoszony jest przez powietrze tylko w stopniu ograniczonym. Ludzie wyglądają dziwnie: chodzą wyprostowani na dwóch nogach. Wobec tego mają do czynienia z dwiema stronami, które nazywają prawą i lewą. Taka dwubocznie symetryczna budowa występuje u wielu istot żywych na Ziemi, chociaż napotyka się także naszą promieniście symetryczną budowę, wprawdzie znacznie rzadziej u zwierząt niż u roślin. To, że obraz świata człowieka nam się wydaje tak dziwnie obcy, polega może na tym, że oni swymi zmysłami przeżywają «świat» zupełnie inaczej niż my. Pewnych rzeczy, które my rozpoznajemy, oni w ogóle nie postrzegają, chociaż trzeba przyznać, że mają wgląd w inne dziedziny rzeczywistości, które nam są niedostępne. Ich «obraz świata» zależy najwidoczniej także od tego, że — jak już wspomnieliśmy — są zbudowani dwubocznie symetrycznie, ponieważ «prawe» i «lewe» są istotnymi składnikami ich doznawania świata i ich myślenia. W czasie naszej podróży mieliśmy okazję przeprowadzenia doświadczeń z kilkoma ludźmi. Nasze próby dotyczyły między innymi czasowego przetwarzania bodźców. Stwierdziliśmy na przykład, że jednoczesność u ludzi definiowana jest we dług tego, jaki zmysł przetwarza bodźce, to znaczy, że jednoczesność jest różna w czasie widzenia i w czasie słyszenia. Ale nawet jeśli już rozpoznali sygnały jako niejednoczesne, 190 nie wiedzą z całą pewnością, w jakiej kolejności sygnały te wystąpiły. Ten szczegół świadczy bardzo wyraźnie o opóźnieniu w rozwoju człowieka. Podobnie jak my, ludzie rozwinęli pewien mechanizm, który integruje następujące po sobie wydarzenia w postacie postrzegania. Jednakże ta integracja ma u nich swoją górną granicę — zaledwie trzech sekund. To co za każdym razem w obrębie takiego odstępu zostało scalone, objawia im się jako świadome w teraźniejszości. Ciekawe dla nas było' odkrycie, że mogą oni mieć zawsze tylko j e d n ą treść świadomości, podczas gdy konstrukcja naszego centralnego przetwarzacza (ludzie nazywają to mózgiem) pozwala przecież, aby wiele procesów świadomości przebiegało równolegle. Takie ograniczenie do j e d n e j świadomości stanowi zasadniczą różnicę między nami. W naszych doświadczeniach z ludźmi było to zresztą coś, czego przez dłuższy czas nie mogliśmy zrozumieć. Musieliśmy się najpierw uwolnić od naszego wyobrażenia, że posiadanie kilku treści świadomości jest rzeczą samo przez się zrozumiałą. Ludzie w danym momencie mają tylko jedną świadomość, nie można zatem dokładnie przewidzieć, co do ich świadomości dotrze. Podczas kiedy my konsultujemy się kolejno z każdą częściową świadomością co do celów naszego działania, u ludzi ocena stanów faktycznych prowadzących do działania często pozostaje niejasna. Tę niejasność oni nazywają nieświadomym. Ludzie więc często sami nie wiedzą wcale, dlaczego im coś wpada na myśl lub dlaczego coś określonego czynią. Są oni w pewnym sensie zdani na własną łaskę i niełaskę, co wielokrotnie stwarza im różne trudności we współżyciu. Wszystko, co dociera do ich świadomości, jest ponadto zabarwione uczuciowo, w wyniku czego ich działanie podlega wpływom emocji, podczas gdy nasze czynności przebiegają wszak czysto racjonalnie, a więc mogą być przez nas bieżąco kontrolowane i w niezawodny .sposób sterowane. Skoro ludzie nie zawsze są świadomi swoich uczuć, przypatrujący im się z ubocza często odnosi wrażenie, że zachowanie ich jest niekontrolowane i irracjonalne. Zaskakująca była dla nas obserwacja, że współżycie -ludzi według czysto racjonalnych zasad wydaje się niemożliwe. 191 W toku ewolucji powstały w mózgach ludzi liczne struktury odpowiedzialne za pojmowanie rzeczywistości. Każda częściowa struktura — można ją nazwać również modułem — odpowiada określonej k a t e g o r i i , aby wymienić najprostszą, na przykład kategorii «barwa». W toku obserwacji zaskoczyła nas niewielka liczba tych kategorii. A ponieważ ludzki «obraz świata» opiera się na kategorialnym pojmowaniu rzeczywistości, siłą rzeczy ten obraz świata musi być ograniczony. Ludzie nawet się nie domyślają, o ile rzeczywistość, w jakiej żyją, jest szersza, a to wyłącznie dlatego, że w wyniku ewolucyjnych warunków wyjściowych brakuje im potrzebnych kategorii. Tymczasem te obserwacje na ludziach dopomogły nam do postawienia s o b i e pytania: czy jest możliwe, że nasza własna rzeczywistość jest również, ograniczona — pomimo że dzięki znacznie większej liczbie kategorii ma o wiele większy zasięg niż rzeczywistość ludzi na Ziemi? Co prawda ludzie rozwinęli całkiem interesujący sposób postępowania w celu rozszerzenia granic narzuconego im przez ich ewolucję obrazu świata, a jest nim nauka. Badają oni inne żywe istoty — tak jak my badaliśmy ich — i dzięki studiom nad rzeczywistością tych istot udaje im się uzyskać szerszy wgląd w przyrodę. Jednakże taki wgląd nie jest bezpośrednim przeżywaniem, a tylko pośrednim dostępem uzyskanym na podstawie obserwacji; niemniej w tej dziedzinie osiągnęli właściwie zdumiewające sukcesy. Ewolucyjne przy stosowania różnych innych istot żywych dostarczają im informacji o szerszej, chociaż w końcu jednak utajonej rzeczywistości. Ale w ten sposób przynajmniej poznają, że ich własna rzeczywistość nie jest absolutna, lecz jest tylko obrazem rzeczywistości uwarunkowanym ich ewolucją. Co prawda jest raczej wątpliwe, czy taka próba poszerzenia rzeczywistości w końcu im się powiedzie. Przecież narzędzia ich myślenia są oczywiście także zależne od ewolucyjnych warunków granicznych, a zatem od kategorii, jakimi dysponują i według których opisują świat. Pojęcia nie są niezależne od powstałych kategorii; potocznie używane przez ludzi pojęcie «u-chwycić» nader obrazowo to oddaje. Stąd też ich doznawanie świata jest w rezultacie koliste, to znaczy że przebiega w kręgu zjawisk dających się uchwy- 192 cić, to znaczy tych, dla których powstały odpowiednie kategorie. Ich rzeczywistość z konieczności musi więc być konstrukcją opartą na podłożu danych im do dyspozycji mechanizmów mózgowych. Nie mogą się przecież wyzbyć samych siebie i obiektywnie obserwować od zewnątrz. Pobyt na tym osobliwym satelicie Słońca dostarczył nam interesującej nowej wiedzy o nowo odkrytym gatunku. Zrozumieliśmy przede wszystkim, że bez tych zaobserwowanych u ludzi ograniczeń świadomości, nie rozporządzaliby oni żadną rzeczywistością. Ograniczenia te wyznaczają ramy formalne, dzięki czemu rzeczywistość może zostać w ogóle pojęta. Bez tych granic istniałby dla ludzi jedynie chaos. A skoro obserwacje nad ograniczeniem ludzkiej możliwości budowy rzeczywistego obrazu świata okazały się tak niezwykle pouczające, wypada nam domniemywać, że nasza własna rzeczywistość jest również ograniczona. Stanowczo powinniśmy to przemyśleć..." 193 PODZIĘKOWANIE Przedstawione w tej książce wyniki własnych badań oraz badań współpracowników Instytutu Psychologii Medycznej w Monachium zostały opracowane głównie dzięki poparciu Niemieckiego Towarzystwa Naukowego; rzeczoznawcom, których większości nie znam osobiście, dziękuję w tym miejscu za zaufanie okazane naszej pracy. Ponadto korzy stałem z poparcia Towarzystwa Przyjaciół Uniwersytetu Monachijskiego, fundacji Volkswagenwerk, Towarzystwa Fraunhofer oraz European Training Program for Brain and Behavior Research. Dziękuję również za poparcie finansowe ze strony Wydawnictwa Burda i firmy Deutsche Abbott, Wiesbaden. Niezwykle pobudzająca okazała się możliwość uczestniczenia w kilku spotkaniach naukowych organizowanych przez fundację Werner-Reimers w Bad Homburg oraz fundację Carl-Friedrich von Siemens w Monachium. Jestem bardzo wdzięczny, że umożliwiono mi pracę w instytucjach naukowych, których organizacja pozostawiała mi maksimum swobody pracy naukowej, a mianowicie w Towarzystwie Maksa Plancka, Uniwersytecie Ludwika-Maksymiliana w Monachium oraz w Massachusetts Institute of Technology w Cambridge — USA. Za (kilkakrotne) przepisywanie rękopisu i zaprojektowanie rysunków pragnę serdecznie podziękować pani Gabrieli Weiler i pani Heide Zuber. Ze szczerym podziwem dziękuję panu dr. Hansowi Rössnerowi za intelektualne towarzyszenie mi na drodze przez rękopis oraz za liczne impulsy z jego strony. Monachium, styczeń 1985 Ernst Pöppel 194 WYKAZ „Rysunki 1—9, 11—15, 25 i 28 wykonał autor niniejszej książki. Pozostałe rysunki zostały zaczerpnięte, przeważnie w zmodyfikowanej formie, od następujących autorów: 10 — U. Neisser; 16 — J. Haase, Neuropsychologie; 17, 18 — J. Aschoff; 19 — P. Glees, Das menschliche Gehirn; 20 — N. Geschwind; 21 — R. Melzack; 22 — H.A. Sackeim i in.; 23 — J. Olds; 24 — D. Hubel i T. Wiesel; 26, 27 — R. Sperry. Z pracy Ernsta Póppela: Lust und Schmerz. Neuronale Grund- lagen menschlichen Erlebens und Verhaltens, Berlin 1982, przejęte zostały niektóre ustępy z rozdziałów 2, 17, 19, 22 24 w nowej formie; podobnie z Ernsta Póppela Erlebte Zeit und die Zeit uberhaupt: Ein Versuch der Integration, Monachium 1983, rozdział 11. Reprodukcje fotograficzne do wydania polskiego wykonała -Hanna Balcerzak. 195 LITERATURA Wskazówki i propozycje lektur zebrane zostały w poniższej bibliografii zmyślą o czytelniku szczególnie zainteresowanym poruszaną tu problematyką. M. L. Albert, D. Bear, Time to understand — a case study ofword deafnesswith reference to the role oftime in auditory comprehension, „Brain" 1974, 97, s. 373—384. Arystoteles, O duszy, przeł. P. Siwek, Warszawa 1972. J. Aschoff, Zeitliche Ordnung des Lebendingen, „Naturwissenschaftliche Rundschau" 1964, 17, s. 43—49. J. Aschoff (wyd.), Biological Rhythms. Handbook of Behavioral Neurobio- logy, New York 1981. J. AschofT, R. Wever, Ober Reproduzierbarkeit circadianer Rhythmen beim Menschen, „Klinische Wochenschrift" 1980. 58, s. 323—335. Augustyn Św., Wyznania, przet. Z. Kubiak, Warszawa 1987. R. Axel, Estimation of time, „Archives of Psychology" 1925. 12, s. 5—77. A. D. Baddeley, The Psychology of Memory, New York 1976. K. E. von Baer, Welche Auffassung der lebenden Natur ist die richtige? Und wie ist diese Auffassung aufdie Entomologie anzuwenden? Wykład w St. Pe tersburgu 1860, H. Schmitzdorf (wyd.), St. Petersburg 1864, s. 237—284. 196 G. Bateson, Mind and Naturę. A Necessary Unity, Glasgow 1979. G. Bateson, Ókologie des Geistes, Frankfurt a. M. 1981. D. Bechinger, G. Kongehl, H. H. Kornhuber, Natural 2-second cycle in time perception and human information transmission, „Naturwissenschaf- ten" 1969, 56, s. 419. P. Bieri (wyd.), Ana/ytische Philosophie des Geistes, Kónigstein/Ts. 1981. N. Birbaumer, Physiologische Psychologie, Berlin /Heidelberg/ New York 1975. N. Bischof, Erkenntnistheoretische Grundlagenprobleme Wahrnehmungs- psychologie, w: W. Metzger (wyd.), Handbuch Psychologie, t. I/I, Gottingen 1966, s. 21—78. der der C. Blakemore, Mechanics of the Mind, Cambridge 1976. A. Borbely, Das Geheimnis des Schlafs. Neue Wege und Erkenntnisse der Forschung, Stuttgart 1984. -E. G. Boring, The Physical Dimensions of Consciousness, New York 1933. I. Bronowski, Źródła wiedzy i wyobraźni, przeł. S. Amsterdamski, Warszawa 1984. M. Bunge, The Mind — Body Problem. A Psychobiological Approach, Oxford 1980. -A. Carmon, I. Nachshon, Effect of unilateral brain damage on perception of temporal order, ,,Cortex" 1971, 7, s. 410—418. *. H. S. Carpenter, Movements of the Eyes, London 1977. N. Chomsky, Zagadnienia teorii składni, przeł. J. Jakubczak, Wrocław 1982. >I. Chomsky, Sprache und Geist, Frankfurt 1970. M. Churchland, Matter and Consciousness, Cambridge 1984. . Cohen, Psychological Time in Health and Disease, Springfield 1967. H. Conrad-Martius, Die Zeit, Miinchen 1954. 197 S. Corkin, Serial-ordering deficits in inferior readers, „Neuropsychologia" 1974, 12, s. 347—354. D. von Cramon, Qantitalivę Bestimmung des Verhaltensdefizits bei Stórungen des skalaren Bewusstsein, Stuttgart 1979. 0. Creutzfeldt, Bewusstsein und Selbstbewusstsein ais neurophysiologisches Problem der Philosophie, w: A. Peisl, A. Mohler (wyd.), Reproduktion des Menschen, Frankfurt 1981, s. 29—54. M. Critchley, The Divine Banąuet of the Brain, New York 1979. J. M. Davidson, The physiology of meditation and mystic states of consciousness, „Perspectives in Biology and Medicine" 1976, s. 345—397. S. Davies-Osterkamp, E. Póppel (wyd.), Emotionsforschung, Medizinische Psychologie, t. 6, 1980. F. C. Donders, On the speed of mental processes, „Acta Psychologica" 1969 (oryg. 1868), 30, s. 412—431. G. M. Edelman, V. B. Mountcastle, The Mindful Brain. Cortical Organization and the Group-Selective Theory of Higher Brain Function, Cam bridge 1978. R. Efron, The duration of the present, „Annals of the New York Academy of Sciences" 1967, 138, s. 7131—729. 1. Eibl-Eibesfeldt, Die Biologie des menschlichen Yerhaltens. Grundriss der Humanethologie, Miinchen 1984. A. Einstein, Physik und Realitdt, w: A. Einstein, Aus meinen spdten Jahren, Stuttgart 1979. R. Q. Elvee (wyd.), Mind in Naturę, San Francisco 1982. D. Epstein, Beyond Orpheus. Studies in Musical Structure, Cambridge 1979. S. Exner, Experimentelle Untersuchungen der einfachsten psychologischen Prozesse, „Pflugers Archiv" 1875, 11, s. 403—432. P. Feyerabend, Wider den Methodenzwang. Skizze einer anarchistischen. Erkenntnistheorie, Frankfurt 1975. 198 R. Feynman, R. B. Leighton, M. Sands, Feynmana wykłady z fizyki, wyd. 2 popr., t. 1—3, tłum. R. Gajewski, A. Jurewicz, S. Bażański, A. Lenda, A, Pindor i in., Warszwa 1971 — 1974. R. Feynman, The Character of Physical Law, Cambridge 1965. O. J. Flanagen, jr, The Science of the Mind, Cambridge 1984. A. Flew (wyd.), Body, Mind, and Death, London 1964. J. A. Fodor, The Modularity of Mind, Cambridge 1983. J. A. Fodor, T. G. Bever, M. F. Garrett, The Psychology of Language, An Introduction of Psycholinguislics and Generathe Grammar, New York 1974. P. Fraisse, The Psychology of Time, London 1964. S. Freud, Die Traumdemung. Gesammelte Werke, t. 2 i 3, Frankfurt 1942 (oryg. 1900). Z. Freud, Psychopatologia życia codziennego. Marzenia senne, przeł. W. Szew- czuk, Warszawa 1987 (oryg. 1904). Z. Freud, Ego i id, w: Z. Freud, Poza zasadą przyjemności, przeł. J. Prokopiuk, Warszawa 1975, s. 92—94 (oryg. 1923). G. Frey, Theorie des Bewusstseins, Freiburg 1980. W. Fries, The projection from the lateral geniculate nucleus to the prestriate cortex of the macaąue monkey, „Proceedings of the Royal Society Lon don" 1981, 213, s. 73—80. G. Gainotti, Emotional behavior and hemispheric side of lesion, ,,Cortex" 1972, 8, s. 41—55. M. S. Gazzaniga, J. E. LeDoux, The integrated Mind, New York/London 1978. N. Geschwind, Specializations of the human brain, „Scientific American" Sept. 1979, s. 158—168. R. H.- Gombrich, The Image and the Eye, Oxford 1982. 199 R. L. Gregory, Mind in Science. A History of Explanations in Psychology and Physics, London 1981. R. Groner, P. Fraisse (wyd), Cognition andEye Movements, Amsterdam 1982. C. G. Gross, Visual functions of inferotemporal cortex, w: R. Jung (wyd.). Handbook of Sensory Physiol., t. VlI/3, Berlin 1973, s. 451—482. O.—J. Griisser, Zeit und Gehirn. Zeitliche Aspekte der Signaherarbeitung in den Sinnesorganen und im Zenlralnervensystem, w: A. Peisl, A. Mohler (wyd.), Die Zeit, Munchen 1983, s. 79—132. G. Guttmann, Einfiihrung in die Neuropsychologie, Bern 1974. L. S. Hearnshaw, Temporal integralion and behaviour, „Bulletin of the British Psychological Society" 1956, 30, s. 1—20. D. O. Hebb, Organization of Behavior. A Neuropsychological Theory, New York 1961. H. Hecaen, M. L. Albert, Humań Neuropsychology, New York 1978. M. Heidegger, Sein und Zeit, Tiibingen 1963 (oryg. 1927). R. Heiss, Allgemeine Tiefenpsychologie, Bern 1965. W. R. Hess, Das Zwischenhirn. Syndrome, Lokalisationen, Funktionen, Basel 1954. I. J. Hirsh, C. E. Sherrick, Perceived order in different sense modalities, „Journal of Experimental Psychology" 1961, 26, s. 423—432. A. Hoche, Langeweile, „Psychologische Forschung" 1923, 3, s. 258—271. E. von Holst, Zur Verhaltensphysiologie bei Tieren und Menschen, Munchen 1969. L. van der Horst, Ober die Psychologie des Korsakowsyndroms, „Monatsschrift fur Psychiatrie und Neurologie" 1932, 83, s. 65—84. D. H. Hubel (wyd.), The brain, „Scientific American" Sept. 1979. 200 D. H. Hubel, T. N. Wiesel, Functional architecture of macaąue monkey visual cortex, „Proceedings of the Royal Society London" 1977, 198, s. 1—59. E. Husserl, Yorlesungen zur Phdnomenologie des inneren Zeitbewusstseins, ubingen 1980 (oryg. 1928). J. Ilmberger, Zur Zeitwahrnehmung von hirnverletzten Patienten, praca doktorska na Uniwersytecie Ludwika Maksymiliana w Monachium 1983. R. Jakobson, Kindersprache, Aphasie und allgemeine Lautgesetze, Frankfurt 1969 (oryg. 19411 W. James, Psychology, New York 1961 (oryg. 1892). K. Jaspers, Allgemeine Psychopathologie, Berlin /Gottingen/ Heidelberg 1959 (wyd. 7). B. D. Josephson, V. S. Ramachandran (wyd.), Consciousness and the Physical World, Oxford 1980. H. Jonas, Macht und Ohnmacht der Subjekthitdt. Das Leib-Seele-Problem im Vorfeld des Prinzips Yorantwortung, Frankfurt 1981. E. Jiinger, An der Zeitmauer, Stuttgart 1959. C. G. Jung, Vom Wesen der Trdume, Olten 1971 (oryg. 1945). R. Jung, Neurophysiological and psychophysiological correlates in vision research, w: A. G. Karczmar, J. C. Eccles (wyd.), Brain and Humań Behavior, Berlin/Heidelberg 1972, s. 209—258. E. R. Kandel, J. H. Schwartz, Principles of Neural Science, London 1981. I. Kant, Krytyka czystego rozumu, prze!. R. Ingarden, 1.1—II, Warszawa 1957. Kartezjusz, Rozprawa o metodzie, przeł. T. Żeleński (Boy), Warszawa 1980. W. Keeser, E. Póppel, P. Mitterhusen (wyd.), Schmerz. Fortschritte der Klinischen Psychologie, t. 27, Mtinchen 1982. H. v. Kleist, Ober die allmahliche Ferfertigung der Gedanken beim Reden, Miinchen/Wien 1977 (oryg. prawdopodobnie 1805/6). 201 W. Kohler, Zur Theorie des Sukzessimergleichs und der Zeitfehler, „Psychologische Forschung" 1932, 4, s. 118—175. W. Kohler, Gestalt Psychology, New York 1947. I. Kohler, Ober Aufbau und Wandlungen in der Wahrnehmungswelt, Ósterreichische Akademie der Wissenschaften, t. 227/1, Wien 1951. I. Kohler, Wahrnehmung, w: R. Meili, H. Rohracher (wyd.), Lehrbuch derexperimentellen Psychologie, Bern 1963, s. 53—102. H. H. Kornhuber, A reconsideration ofthe mind—body problem, w: P. A. Buseri A. Rongeul-Buser (wyd.), Cerebral Correlales of Conscious Experience, Amsterdam 1978, s. 319—333. S. Kowal, D. 0'Connell, E. J. Sabin, Development of temporal patterning and vocaI hesitations in spontaneous narrathes, „Journal of Psycholin- guistic Research" 1975, 4, s. 195—207. S. W. Kuffler, J. G. Nicholls, From Neuron to Brain. A Cellular Approach to the Function of the Nervous System, Sunderland/Massachusetts 1976. T. S. Kuhn, Struktura rewolucji naukowych, przeł. H. Ostromęcka, Warsza wa 1968. J. R. Lackner, H.—L. Teuber, Alternations in auditory fusion thresholds after cerebral injury in man, „Neuropsychologia" 1973, 11, s. 409—425. E. H. Land, Recent advances in retinex theory andsomeimplicationsfor cortical computations: Colour vision and the natura! image, „Proceedińgs of the National Academy of Sciences, USA" 1983, 80, s. 5163—5169. E. G. de Langen, Wortkategorielle Aspekte und Fehlerspezifik der Tiefenalexie auf Wort- und Satzebene, praca doktorska na Uniwersy tecie Ludwika Maksymiliana w Monachium 1983. K. Lashley, The problem of serial order in behavior, w: L. A. Jeffers (wyd.), Cerebral Mechanisms in Behavior, New York 1951, s. 112—136. E. H. Lenneberg, Biological Foundations of Language, New York 1967. J. Y. Lettvin, H. R. Maturana, W. S. Cullok, W. H. Pitts, What thefrog's eye tells the frog's brain, „Proceedińgs ofthe Institute of Radio Engineers" 1959, 47, s. 1940—1951. 202 W. J. M. Levelt, The speakefs linearization problem, „Phil. Trans. R. Soc. Lond." 198!, 295, s. 305—315. J. Levy, Mentalprocesses in the nonverbalhemisphere, w: D. R. Griffin (wyd.), Animal Mind — Humań Mind, 1982, s. 57—74. J. Levy, W. Heller, M. T. Banich, L. A. Burton, Asymmelry of perception in free yiewing of chimeric faces, ,,Brain and Cognition" 1983, 2, s. 404—419. J. Levy, C. Trevarthen, R. W. Sperry, Perception of bilateral chimeric figures following hemispheric deconnexions, „Brain" 1972, 95, s. 61—78. M. S. Livingstone, D. H. Hubel, Anatomy and physiology of a color system in the primate visual cortex, ,,Journal of Neuroscience" 1984, 4, s. 309—356. K. Lorenz, Die angeborenen Formen móglicher Erfahrung, „Zeitschrift fur Tierpsychologie" 1943, 5, s. 235—409. K. Lorenz, Odwrotna strona zwierciadła: próba historii naturalnej ludzkiego poznania, przeł. K. Wolicki, Warszawa 1977. A. R. Luria, The Working Brain. An Introduction to Neuropsychology, New York 1973. A. R. Lurija (Luria), O pamięci, która nie miała granic, z oryg. ros. przeł. J. Przesmycka, Warszawa 1970. E. Mach, Die Analyse der Empfindungen und das Verhaltnis des Physischen zum Psychischen, Jena 1885. D. MacKay, Brains, Machines and Persons, London 1980. T. Mann, Czarodziejska góra, 1.1, przeł. J. Kramsztyk, t. II, przeł. J. Łukowski, Warszawa 1965 (oryg. 1924). D. Marr, Vision, San Francisco 1982. J. G. Martin, Rhythmic (hierarchical) versus serial structure in speech and other behavior, „Psychological Review" 1972, 79, s. 487—509. J. C. Meadows, The anatomical basis of prosopagnosia, „Journal of Neurology, Neurosurgery, and Psychiatry" 1974, 37, s. 489—501. 203 R. Melzack, The Puzzle of Pain, New York 1973. B. Milner, H. L. Teuber, Alternation of perception and memory in man: Reflections on melhods, w: L. Weiskrantz (wyd.), Analysis of Behavioral Change. New York 1968, s. 268—375. U. Neisser, Kognitive Psychologie, Stuttgart 1974. I. Newton. Mathematical Principles of Natur al Phiiosophy, w: J. J. C. Smart (wyd.), Problems of Space and Time, New York 1964. J. Olds, Drives and Reinforcements, New York 1977. R. E. Ornstein, On the Experience ofTime, Harmondsworth/England 1969. G. Paul, Gehirn, Sprache und Fersldnge, Kumamoto/Japan 1984. A. Peisl, A. Mohler (wyd.), Die Zeit. Schriflen der Car! Friedrich von Siemens Stiftung, t. 6, Miinchen 1983. W. Penfield, T. Rasmussen, The Cerebral Cortex of Man. A Clinical Study of Localisalion of Function, New York 1968. W. Penfield, L. Roberts, Speech and Brain-Mechanisms, Princeton 1959. J. H. Pincus, G. J. Tucker, Behavioral Neurology, London 1974. D. Ploog, Emotionen ais Produkte des limbischen Systems, „Medizini- sche Psychologie" 1980, 6, s. 7—19. D. Ploog, Kommunikation in Affengesellschaften und dereń Bedeutung fur die Verslandigungsweisen des Menschen. Neue Anthropologie, w: H.—G. Gadamer; P. Vogler (wyd.), Biologische Anthropologie, część druga, Stuttgart 1972, s. 98—178. D. Ploog, P. Gottwald, Verhaltensforschung. lnstinkt — Lernen — Hirnfunktion, Miinchen 1974. K. Poeck, What do we mean by «Aphasic Syndromes»? A Neurologist's view, „Brain and Language" 1983, 20, s. 79—89. E. Póppel, Desynchronisation circadianer Rhythmen innerhalb einer isolierten Gruppe, „Pflugers Archiv" 1968, 229, s. 364—370. 204 E. Poppel, Excilability cyc/es in central intermittency, „Psychologische Forschung" 1970. 34, s. 1—9. E. Poppel, Fortification illusion during an altack of ophthalmic mi- graine. Implications for the human visual cortex, ..Naturwissen- schaften" 1973, 60, 554—555. E. Poppel, Comment on <'Visual system's view acoustic space», ,,Na turę" 1973, 243, s. 295—296. E. Poppel, Ober die Steuerung von Blickbewegungen, „Mitteilungen aus der Max-PIanck-Gesellschaf't" 1974, 4, s. 267—281. E. Poppel, Time Perception, w: R. Held. H. Leibowitz, H.—L. Teuber (wyd.), Handbook of Sensory Physiology, t. VIII: Perception, Ber lin 1978, s. 713— 729. E. Poppel, Temporal constraints in speech perception, w: W. J. Barry, K. J. Kohler (wyd.). „Arbeitsbericht" 1979, 12, s. 221—247, Institut f. Phonetik, Universitat Kieł. E. Poppel, Lust und Schmerz. Neuronak Grundlagen menschtichen Erlebens und Yerhaltens, Berlin 1982. E. Poppel, Erlebte Zeit und die Zeit uberhaupt: Ein Versuch der Integration, w: A. Peisl, A. Mohler (wyd.), Die Zeit, Munchen 1983. s. 369—382. E. Poppel. Musikerleben und Zeit-Struktur, w: Auge macht Bi/d, Ohr macht Klang, Hirn macht Welt, Wien 1983. s. 76—87. E. Poppel, Module des Erlebens: Vom móglichen Nut zen einer psychologischen Taxonomie in der Psychiatrie, w: H. Hippius (wyd.). Ausblicke aufdie Psychiatrie, Berlin/Heidelberg 1984, s. 97—114. E. Poppel, R. Brinkmann, D. von Cramon, W. Singer. Association and dissociation of visual functions in a case of bilateral occipital lobe infarction, ,,Archiv fiir Psychiatrie und Nervenkrankheiten" 1978, 225, s. 1—21. E. Poppel, R. Held, J. E. Dowling, Neuronal mechanisms in visual perception, „Neurosciences Research Program Bulletin" 1977, 15, s. 315—533. 205 E. Póppel, R. Held, D. Frost, Residual visual function after brain wounds invotving the central visual pathways in man, „Naturę" 1973. 243, s. 295— 296. K. R. Popper, J. C. Eccles, The Self and its Brain. An Argument for interactionism, New York 1977. I. Prigogine, Vom Sein zum Werden. Zeit und Komplexitat in den Naturwissenschaften, Munchen 1979. W. A. Richards, Time estimates measured by reproduction, „Percep- tual and Motor Skills" 1964, 18, s. 929—943. G. Ryle, Czym jest umysł?, przel. W. Marciszewski, Warszawa 1970. H. A. Sackeim, M. S. Greenberg, A. L. Weimaru R. C. Gur, J. P. Hungerbuhler, N. Geschwind, Hemispheric asymmetry in the expres- sion of positive and negatiye emotions, „Archives ot' Neurology" 1982, 39, s. 210— 218. G. P. Sackett, Monkeys reared in isolation with pictures as visual input. Evidence for an innate releasing mechanism, ,,Science" 1966, 154, s. 1468— 1473. G. E. Schwartz, R. A. Davidson, F. Maer, Right hemisphere lateraliza- tion for emotion in the human brain: Interactions with cognition, „Science" 1975, 190, <:. 286—288. W. Schiefenhóvel, Of body and soul — about the concepl of man among the Eipo, Mek language group, Highlands of Iran Jaya. Bikmaus, „Journal of Papua New-Guinea. Affairs, Ideas and the Arts" 1983. IV, 1, s. 87—93. E. Schródinger, Geist und Materie, Braunschweig 1965. H. Simon, The Sciences of the Artificial, Cambridge 1982. W. C. Simon (wyd.), Mensch und Musik. Festschrift fur Herbert voi Karajan, Salzburg 1969. W. Singer, Control of thalamic transmission by corticofugal and ascending reticular pathways in the visual system, „Physiological Reviews' 1977, 57. s. 386—420. 206 R. Sperry, Lateral specialisation in the surgically separated hemis- pheres, w: F. O. Schmitt i F. G. Worden (wyd.), The Neuroscien- ces — Third Study Program, Cambridge 1975, s. 5—19. R. Sperry, Science and Morał Priority, New York 1983. G. S. Stent, A physiological mechanism for Hebb's postulate of learn- ing, „Proceedings of the National Academy of Sciences" 1973, 70, s. 997—1001. L. W. Stern, Psychische Prdsenzzeit, ,,Zeitschrift fur Psychologie und Physiologie der Sinnesorgane" 1897, 13, s. 325—349. A. E. Stiegmayer, Optische, akustische und taktile Reaktionszeitmessungen bei Handballspielerinnen, Freizeitsportlerinnen, Nichtsporllerinnen, praca do ktorska na Uniwersytecie w Innsbrucku 1984. J. M. Strout, The fine structure of psychological time, w: H. Quastler (wyd.), Information Theory in Psychology, Glencoe 1955, III, s. 174—205. M. Studdert-Kennedy (wyd.), Psychobiology of Language, Cambridge 1983. J. Szentagothai, M. A. Arbib, Conceptual modeh of neural organiza- tion, „Neurosciences Research Program Bulletin" 1974, 12, s. 307—510. ~H.—L. Teuber, Effects of focal brain injury on human behavior, w: The Nervous System (wyd. D. B. Tower), New York 1975, s. 457— 480. -H.—L. Teuber, The brain and human behavior, w: R. Held, H. Leibo- witz, H.—L. Teuber (wyd.), Handbook of Sensory Physiology, t. VIII: Perception, Berlin 1978, s. 879—920. _M. L. Teuber, Zwei fruhe Quellen zu Paul Klees Theorie der Form. Eine Dokumentation. Katalog «Paul Klee — Das Fruhwerk 1883— 1922». Stadt. Galerie Lenbachhaus. Munchen 1980, s. 261—296. __N. Tinbergen, Instinktlehre. Vergleichende Erforschung angeborenen Verhal- tens, Berlin 1956. F. Turner, E. Póppel, The neuronal lyre: Poetic meter, the brain and time, „Poetry" Aug. 1983, s. 227—309. K. Vierordt, Der Zeitsinn nach Versuchen, Tiibingen 1868. 207 P. Watzlawick, Wie wirklich ist die Wirklichkeit? Wahn, Tdusehung, Verstehen, Miinchen 1976. L. Weiskrantz, E. K. Warrington, M. D. Sanders, J. Marschall, Visual capacity in the hemianopic field following a restricted occipital ablation, „Brain" 1974, 97. s. 709—728. R. Werth, Bewusstsein. Psychologische, newobiologische und wissenschaftstheoretische Aspekte, Berlin/Heidelberg 1983. R. A. Wever, Pendulum versus re!axation oscillation. w: J. Aschoit (wyd.), Circadian Clocks, Amsterdam 1965, s. 74—83. R. A. Wever, The Circadian System of Man. Results of Experiments Under Temporal Isolation, New York 1979. N. Wiener, Time and the science of organisation, ..Scientia" 1958. 93, s. 199—205. T. N. Wiesel, Postnatal deve!opment of the visual corlex and the influ ence of environment, „Naturę" 1982, 229, s. 583—591. M. Williams. Brain Damage and Mind, Harmondsworth/England 1970. W. Wundt, Einftihrung in die Psychologie, Leipzig 1911 (wyd. polskie Wprowadzenie do psychologii, Warszawa 1905, w zeszytach, dodatek do „Głosu"). R. K. Yin, Face recognition by brain-injured patients: A dissociable ability?, „Neuropsychologia" 1970, 8, s. 395—402. J. Z. Young, Programy mózgu, przeł. H. Bartoszewicz, Warszawa 1984. S. M. Zeki, Functional specialization in the visual cortex of the rhesus monkey, „Naturę" 1978, 274, s. 423—428. S. M. Zeki, The representation of colours in the cerebral cortex, „Naturę 1980, 284, s. 412—418. J. Zihl, «Blindsight», Improvement of visually guided eye movements b systematic practice in patients with cerebral blindness, „Neuropsycholc gia" 1980, 18, s. 71—77. 208 J. Zihl, D. von Cramon, E. Póppel, Sensorische Rehabilitation bet Patien- ten mit postchiasmatischen Sehstorungen, „Nervenarzt" 1978, 49, s. 101—11). E. B. Zurif, G. Carson, Dyslexia in relation to cerebral dominance and ternporał analysis, „Neuropsychologia" 1970, 8, s. 351—361. 209 SPIS ILUSTRACJI Rysunek Rysunek Rysunek Rysunek Rysunek Rysunek Rysunek Rysunek Rysunek Rysunek Rysunek Rysunek Rysunek Rysunek Rysunek Rysunek Rysunek Rysunek Rysunek Rysunek Rysunek Rysunek Rysunek Rysunek Rysunek Rysunek Rysunek Rysunek 210 1…………………………………………………………………………………………..8 2…………………………………………………………………...…………………...10 3 Autor „czyta" chińskie znaki pisarskie (piktogramy)............................12 4…………………………………………………………………………..………….…19 5 Czas reakcji słuchowej w tysięcznych sekundy………………..…………..31 6 Czas reakcji wzrokowej w tysięcznych sekundy……………………..…….33 7 Czas reakcji słuchowej w tysięcznych sekundy w sytuacji decyzyjnej..43 8………………………………………………………………………………...………61 9………………………………………………………………………………...………64 10…………………………………………………………………………………...….65 11 Trwanie bodźca (sekundy)………………………………………………….....67 12 …………………………………………………………………...……………….…74 13……………………………………………………………………...……...……….77 14……………………………………………………………………………………….81 15……………………………………………………………………………………….94 16……………………………………………………………………………………..103 17……………………………………………………………………………………..109 18……………………………………………………………………………………..112 19……………………………………………………………………………………..133 20……………………………………………………………………………………..136 21……………………………………………………………………………………..141 22……………………………………………………………………………………..147 23……………………………………………………………………………………..150 24……………………………………………………………………………………..158 25 Pole widzenia oczu u pacjenta z uszkodzonym mózgiem……………..166 26……………………………………………………………………………………..171 27……………………………………………………………………………………..173 28……………………………………………………………………………………..184 SPIS RZECZY 1. Granice samoobserwacji ………………………………………...……………………..7 2. Okno jednoczesności…………………………………………………………………….14 3. Kiedy jakieś wydarzenie jest wydarzeniem?.................................................24 4. Najszybsze reakcje — i horyzont jednoczesności.………...……………………..29 5. Czasowe ramy decyzji………………………………………………...………………..39 6. Czy mózg potrzebuje zegara?......................................................................47 7. Czasowe granice świadomości: pojęcie «teraz»……………………………………..55 8. «Teraz»—jako wrota do czynnego poznania………………………………………...71 9. Czasowa struktura wierszy…………………………………………………………...78 10. Trwanie — na progu nudy……………………………………………………………..90 11. Pamięć warunkiem istnienia przeszłości i przyszłości…………………………….97 12. Jak przebiega dzień świadomości…………………………………………………...107 13. Nieograniczona świadomość podczas marzeń sennych………………………...118 14. Mózg ciasną przestrzenią psychiki………………………………………………….129 15. Rozkosz i ból — uczucia skrajne, lecz bez granic……………………………….140 16. Rzeczywistość potwierdzeniem naszych uprzedzeń……………………………..153 17. Czy świadomość jest zależna od mowy?.....................................................164 18. «0 stopniowym wytwarzaniu myśli w toku mówienia»………………………….176 19. Nieświadome — szara strefa świadomości…………………………………………181 20. Nasze granice świadomości — spojrzenie od zewnątrz………………………….189 Podziękowanie…………………………………………………………………………………..194 Wykaz…………………………………………………………………………………………….195 Literatura………………………………………………………………………………………..196 Spis ilustracji……………………………………………………………………………………210 211 PRINTED IN POLAND Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1989 Wydanie pierwsze Nakład 20 000+300 egz. Ark. wyd. 10,2. Ark. druk. 13,25 Papier offsetowy ki. III, 71 g, 82x104 cm Oddano do składania 17 maja 1988 r. Podpisano do druku w maju 1989 r. Druk ukończono w sierpniu 1989 r. Łódzka Drukarnia Dziełowa Nr zam. 369/1100/88. U-68 Cena zł 1400,— 212