Uploaded by Kaja Jałoza

Granice świadomości

advertisement
Ernst PÖPPEL
granice świadomości
O rzeczywistości i doznawaniu świata
Przełożyła
Anna Danuta Tauszyńska
Państwowy Instytut Wydawniczy 1989
1
Tytuł oryginału
GRENZEW 'DES BEWUSSTSEINS
ÜBER WIRKLICHKEIT UND
WELTERFAHRUNG
Konsultacja naukowa
DOC. DR HAB. PIOTR KORDA
Okładkę projektował MACIEJ URBANIEC
© 1985 Deutsche Verlags-Anstalt GmbH,
Stuttgart
©Copyright for the Polish edition by
Państwowy Instytut Wydawniczy. Warszawa 1989
ISBN 83-06-01808-7
2
PÖPPEL
granice świadomości
3
biblioteka myśli współczesnej
4
Dla Christiany
5
6
1. GRANICE SAMOOBSERWACJI
Życzliwy czytelnik w tej samej chwili, w której weźmie do ręki tę
książkę i rozpocznie czytanie tego zdania, już nabył ważnego
doświadczenia o "granicach samoobserwacji". Po kilku przeczytanych
słowach bowiem mógłbym go zapytać, jakie odnosi wrażenie o procesie
czytania. Potrzeba na to niewielu tylko przeczytanych wierszy. W
odpowiedzi stwierdziłby zapewne — tak jak właściwie oświadcza każdy,
kogo się indaguje w sprawie procesu czytania — że w trakcie lektury
wzrok przesuwa się równomiernie po napisanych lub wydrukowanych
wierszach i że przy końcu wiersza przeskakuje na początek następnej
linijki. Jednakże owo wrażenie, jakoby nasz wzrok przesuwał się
równomiernie po zapisanym tekście, jest złudne. Aby unaocznić, że
chodzi tutaj o "złudzenie czasowe" (w odróżnieniu od „złudzenia
optycznego"), na pierwszych rysunkach pokazałem rozmaite zapisy
ruchów oczu podczas czytania. We wszystkich wypadkach osobą
doświadczalną był sam autor. Na pierwszym rysunku zostały
zarejestrowane ruchy oczu podczas czytania tekstu Zygmunta Freuda.
Tekst ten zresztą, jak można się łatwo przekonać, jest ściśle związany z
głównym tematem tej książki, a mianowicie granicami świadomości.
Ten pierwszy przykład ukazuje ruchy oczu podczas czytania
pierwszych trzech zaznaczonych wierszy. Ruch oczu w prawo, a więc w
kierunku czytania, odpowiada ruchowi krzywej ku górze. Przy
rozpoczęciu następ7
nego wiersza oczy przeskakują w lewo. Odpowiada to ruchowi krzywej
w dół. Kolejne wiersze są zaznaczone strzałkami. Gdyby
oczy
poruszały
oruszały się po wierszach równomiernie, to na rysunku ruch krzywej
ku górze musiałby
iałby się również wydawać równomierny. Tymczasem w
rzeczywistości
zeczywistości widzimy małe stopnie. Te "schodki czytania" znaczą,
że oczy za
8
każdym razem wykonują drobny skok w prawo i przez pewien czas się
zatrzymują, wpatrując się (fiksując) w określony punkt wiersza. Po
krótkim czasie następuje dalszy skok, aż wreszcie zostaje osiągnięty
koniec wiersza. Wtedy następuje duży skok, z powrotem do początku
następnego wiersza. Czas trwania poszczególnych fiksacji wzroku
pomiędzy drobnymi skokami wzrokowymi wynosi dla podanego przez
nas przykładu mniej więcej 0,2 do 0,3 sekundy. W odniesieniu do
czytanego tutaj przez autora tekstu okazało się, że na każdy wiersz
potrzebnych było sześć lub siedem fiksacji wzroku, przerywanych za
każdym
razem
kolejnymi
skokami
wzrokowymi.
Jednakże
subiektywnie autor miał uczucie, jak gdyby oczy jego przesuwały się
równomiernie wzdłuż wierszy. Niechaj czytelnik przyjmie do
wiadomości fakt, że ten sposób czytania skokami wzrokowymi nie jest
jakąś osobliwością ruchów oczu autora, skoro podczas licznych
prowadzonych we wszystkich laboratoriach badań nad ruchami
czytania, w czasie których się rejestruje ruchy oczu, nigdy nie
zaobserwowano niczego innego, jak właśnie czytanie w takich skokach
wzrokowych, które określamy również mianem sakkady. Czytelnik
musi się więc pogodzić z tym, że u niego także w tej chwili czytanie
następuje w takich skokach — pomimo subiektywnego wrażenia, że
wzrok przesuwa się wzdłuż wierszy ruchem ciągłym. Niektórzy
czytelnicy,
zaniepokojeni
twierdzeniem
autora,
że
nasza
samoobserwacja w trakcie czytania wiedzie nas na manowce, może
odpowiedzą, iż, kiedy im się zwróci uwagę na prawdziwy stan rzeczy,
rzeczywiście stwierdzają, że wzrok ich przesuwa się wzdłuż wierszy w
skokach, a nie równomiernie. Znaczyłoby to, że samoobserwacja ma
jednak dostęp do rzeczywistego przebiegu wydarzeń. Na to autor
odpowiada dwojako: po pierwsze — przecież potrzebne było, aby
uprzednio na te skoki zwrócić uwagę, a po drugie — kiedy
samoobserwacja koncentruje się na procesie czytania (i czytelnik
rzeczywiście może obserwować omawiane skoki), właściwie już trudno
mówić o prawdziwym czytaniu, ponieważ treść, a więc to, o czym jest
mowa w pisanym tekście, umyka uwadze czytającego. Kiedy bowiem
jego uwaga skierowana jest na sam proces czytania z zamiarem
przekroczenia granic samoobserwacji, konieczne jest, aby czytelnik
czytał bez
9
zainteresowania się treścią — a to już trudno nazwać właściwym
czytaniem. Wskazuje to zresztą na pewien inny takt, na jaki będziemy
jeszcze natrafiać, a mianowicie, że nie potrafimy naszą świadomością
objąć jednocześnie kilku rzeczy naraz.
Nie
możemy jednocześnie
skupić uwagi na treści
_______________
. 1 I. Kant. Krytyka czystego rozumu, przeł. R. Ingarden, t. I. Warszawa 1957. s.
107—108.
10
czytanego fragmentu i przy tym obserwować, jak z naszą skierowaną
na treść uwagą przebiega sam proces czytania. Zjawisko czytania w
skokach oraz nasza niedostateczna świadomość tego otwarły zresztą w
ostatnich latach nowe pole badań w dziedzinie tak zwanej "psychologii
poznawczej". Można bowiem wykorzystywać owe ruchy czytania, aby
pośrednio uzyskać informacje o procesach myślenia, bez wypytywania
osób poddawanych badaniom za pomocą skomplikowanych metod.
Kolejny rysunek wyjaśnia, o co tutaj chodzi. Rysunek 2 pokazuje ruchy
oczu autora w czasie czytania fragmentu Krytyki czystego rozumu
Immanuela Kanta. Tekst znowu wiąże się treścią z tematem tej książki.
Rejestracja dotyczy czytania dwóch zaznaczonych wierszy. W
porównaniu z rysunkiem pierwszym widać wyraźnie, że zarejestrowano
więcej fiksacji wzroku w każdym wierszu. Tekst Kanta wymagał w
trakcie czytania więcej czasu na każdą linijkę niż tekst Freuda.
Porównanie ilościowe wykazuje, że na lekturę tekstu Kanta zużyto
mniej więcej dwa razy tyle czasu. Otóż Kant uchodzi za jednego z
niemieckich filozofów, którego najtrudniej zrozumieć. Większa liczba
fiksacji wzroku i skoków wzrokowych stanowi bezpośredni dowód
większego stopnia trudności tekstu Kanta w porównaniu do
cytowanego tekstu Freuda. W tym dłuższym czasie czytania wyrażony
jest wzmożony wysiłek umysłowy, którego wymaga tekst Kanta.
Obserwacja ta dotyczy naturalnie tylko autora. Może dla innego
czytelnika tekst Freuda okaże się trudniejszy od tekstu Kanta.
Wyrazem tego byłaby wówczas — odwrotnie — większa liczba skoków
wzrokowych i fiksacji wzroku przypadających na każdy wiersz tekstu
Freuda, to znaczy większy nakład czasu na czytanie każdego wiersza.
W każdym razie wolno nam uznać za ogólnie obowiązującą zasadę, że
stopień trudności czytanego tekstu można odczytać z liczby i czasu
trwania poszczególnych fiksacji wzroku oraz liczby skoków
wzrokowych. Dzięki możliwości rejestrowania ruchów oczu w czasie
czytania uzyskaliśmy sposób obiektywnej oceny prędkości umysłowych
procesów przetwarzania. Im większy wysiłek umysłowy, tym dłużej
trwają poszczególne fiksacje wzroku i tym mniejsze poszczególne skoki
wzrokowe, czyli "schodki" czytania.
11
Obecnie pokażemy jeszcze, jak się różnią normalne ruchy czytania i
normalna prędkość czytania od przyglądania się tekstowi
niezrozumiałemu. Rysunek 3 ukazuje ruchy oczu podczas oglądania
znaków pisma chińskiego, tak zwanych piktogramów. Niestety, autor
nie zna języka chińskiego. Zatem pokazane są nie typowe ruchy
czytania, lecz ruchy oczu podczas śledzenia wzrokiem nieznanych
znaków pisarskich. Po przyjrzeniu się kilku takim znakom przez mniej
więcej dwie sekundy autor najwidoczniej zaniechał starań (zobacz
pierwszą strzałkę), przeskoczył oczyma na koniec tego wiersza, a potem
(zobacz drugą strzałkę) na początek wiersza następnego. Zatem na
oglądanie poszczególnego chińskiego znaku pisarskiego, który był dla
autora niezrozumiały pod względem treści, zużył znacznie więcej czasu,
mniej więcej dziesięć razy tyle, niż na jedną fiksację wzroku w trakcie
czytania tekstu Freuda czy Kanta. Postęp w uczeniu się czytania i
rozumienia obcego języka czy też obcego układu pisma wyraża się
skracaniem czasu potrzebnego na poszczególne fiksację wzroku.
Jednakże — ciekawa rzecz — to skracanie ma dolną granicę czasową,
której w zasadzie nie można przekroczyć. Czytając potrzebujemy na
jedną fiksację wzroku co najmniej 0,2 sekundy. Wy12
konanie ruchu czytania do kolejnego punktu wiersza już po upływie
0,1 sekundy fiksacji nie jest możliwe. Jeżeli jakiś tekst czytamy
prędzej, zwiększenie prędkości czytania nie wyraża się skróceniem
poszczególnych fiksacji wzroku, lecz dłuższymi skokami wzrokowymi.
Tak więc na przykład zamiast sześciu fiksacji wzroku w każdym
wierszu, występują może już tylko trzy. Skutek takiego
przyspieszonego czytania jest oczywisty: kiedy występuje mniej fiksacji
wzroku na każdym wierszu, siłą rzeczy zmniejsza się dokładność
wzrokowego przetwarzania informacji, to znaczy, częściej pojawiają się
błędy w czytaniu, ponieważ jedno spojrzenie (fiksacja) musi objąć
więcej tego. co jest napisane. Wynika stąd, że muszą istnieć czasowe
granice odbioru informacji. Z pewnością występują tu indywidualne
różnice: jeden czyta prędzej, drugi wolniej. Ale nawet ten, kto czyta
najprędzej, natrafia na zasadniczą granicę czasową, której nie może
przekroczyć, ponieważ oczami nie może poruszać częściej niż pięć razy
ha sekundę. Źródło tej czasowej granicy tkwi w mechanizmach mózgu,
które są niezmienne. Ten wprowadzający rozdział został napisany w
celu unaocznienia granic samoobserwacji. Omawiane w nim
ograniczenie naszego wglądu w proces czytania stanowi naturalnie
tylko j e d e n z wielu przykładów takich granic samoobserwacji. Wynika
z tego, że w analizie zjawisk psychicznych nie wolno nam polegać — a
w każdym razie nie wyłącznie — na samoobserwacji. Powinniśmy
zatem zmierzać do tego, aby za pomocą określonych doświadczeń
uzyskać wgląd w podstawy procesów świadomości.
13
2. OKNO JEDNOCZESNOŚCI
„Absolutny, prawdziwy i matematyczny czas na podstawie własnej
natury i sam z siebie płynie równomiernie bez żadnej relacji do
czegokolwiek na zewnątrz." (Absolute, true and mathematical time, of
itself, and from its own nature, flows equably, without relation to
anything external.) Tak brzmi słynna definicja czasu, którą dał nam
Isaac Newton przed około 300 laty. Trzeba sobie uświadomić, że
dopiero założenie pojęcia jednostajnie płynącego czasu umożliwia w
ogóle sformułowanie praw fizyki. Wystarczy sobie wyobrazić, co by
było, gdyby sam czas stale się zmieniał. Nic można by się wtedy
wypowiadać o prędkościach, skoro prędkość jest przecież zdefiniowana
jako droga odbyta w jednostce czasu, a upływ czasu w ciągu jednostki
czasu musi oczywiście zostać przyjęty jako niezmienny. Ale czy
definicja Newtona stanowi właściwie także wystarczającą wypowiedź o
upływie czasu s u b i e k t y w n e g o ? Sam Newton określa czas
subiektywny następująco (w wolnym przekładzie): „Względny,
subiektywny i zwyczajny czas jest zewnętrzną, przekazaną nam przez
narządy zmysłów miarą czasu absolutnego, a to na podstawie trwania
ruchu i bez względu na to. czy ta miara jest dokładna czy nierówno
mierna." (Relative, apparent, and common time, is some sensible and
external /whether accurate or unequable / measure of duration by the
means of motion.) Jeżeli czas absolutny płynie równomiernie, a czas
subiektywny jest tylko miarą tego czasu absolutnego, która zostaje
nam przekazana naszymi
14
zmysłami w odniesieniu do poruszających się przedmiotów, to można
by z tego wnioskować — jak to wielu uczyniło — że czas subiektywny
również płynie równomiernie, ponieważ jest jak gdyby w t ó r n i e
dopasowany do czasu absolutnego. Rzeczą pierwotną według tego
poglądu Newtona oraz tych, którzy sobie ten punkt widzenia
przyswoili, jest czas absolutny, czas subiektywny jest sprawą wtórną.
To, że czas subiektywny płynie ciągle, chociaż niekoniecznie zawsze
równomiernie, odpowiada naszemu bezpośredniemu doświadczeniu,
podobnie jak naszemu bezkrytycznemu doświadczeniu odpowiada to,
że podczas czytania wzrok równomiernie biegnie po czytanych
wierszach. Jednakże nabyte w czytaniu doświadczenie, jakoby był to
proces ciągły, chociaż w rzeczywistości przebiega on posiekanymi w
czasie krokami, powinno właściwie wzbudzić naszą nieufność również
w odniesieniu do tego zagadnienia. Może więc doznawane przez nas
wrażenie, że czas płynie ciągle, jest także złudne. Zapytajmy więc, jak
jest w ogóle skonstruowane ludzkie przeżywanie czasu. Aby móc
rozważyć ten problem struktury ludzkiego przeżywania czasu,
rozpoczynam od pytania podstawowego: "Jak do człowieka dociera
czas?" Proszę zwrócić uwagę, pytanie podstawowe nie brzmi: ani co to
jest czas? Ani wyprowadzone stąd: jak człowiek przeżywa to, co zostało
zdefiniowane jako czas? Tego zasadniczego pytania o ową „co-tość"
czasu, jakby można powiedzieć w terminologii filozoficznej, nie
stawiamy na początku naszych rozważań, ponieważ — a jest to rzecz
znamienna — nie ma na nie zgodnej odpowiedzi. Prawie wszyscy
myśliciele w ciągu trwającej ponad 2500 lat historii zachodniej kultury
odpowiadali na to pytanie różnie. Zacytujmy obok definicji Newtona
chociażby tylko definicję Arystotelesa: „Czas jest ilością ruchu ze
względu na «przed» i «po»." Albo przeczytajmy raz jeszcze słowa Kanta
podane pod rysunkiem 2. Dowcipną i związaną z poglądem Kanta
definicję dał amerykański fizyk i laureat Nagrody Nobla Richard
Feynman: „Czasem jest to, co się dzieje, kiedy nic innego się nie
dzieje."(Time is what happens when nothing else happens.) Gdyby autor
chciał teraz podać także jakąś definicję, byłaby to tylko jeszcze jedna, a
mianowicie jego definicja. A przy tym nie mógłby sobie przypisać
zasługi znalezienia „praw-
15
dziwej" odpowiedzi. Gdyby za podstawę badań nad ludzkim
przeżywaniem zjawiska czasu przyjąć definicje sformułowane przez
filozofów, fizyków czy myślicieli w toku całej historii kultury,
prawdopodobnie uzyskalibyśmy za każdym razem odmienny wynik,
ponieważ punkt wyjścia byłby zawsze inny, a to właśnie punkt wyjścia
definitywnie określa liczbę możliwych rozwiązań. Jeśli już koniecznie
pragniemy powołać się na jakiś autorytet, to raczej na Ojca Kościoła
św. Augustyna. W XI księdze swoich Wyznań pisze on — a że jest to
niezwykle ważna wypowiedź w europejskiej historii kultury, podajemy
cytat w brzmieniu łacińskim: Quid est ergo "tempus"? Si nemo ex me
quaerat, scio; si quaerenti explicare velim, nescio. (,,Czymże więc jest
«czas»? Jeśli nikt mnie o to nie pyta, wiem. Jeśli pytającemu usiłuję
wytłumaczyć, nie wiem.")2 Autor pragnąłby wraz ze świętym
Augustynem poradzić czytelnikowi, aby odłożył lub pominął pytanie:
,,Co to...?", skoro każdy z nas bez wielu słów wie, o co chodzi, kiedy
mówimy o czasie (lub przestrzeni). Powinniśmy się raczej
skoncentrować na tamtym pytaniu: „Jak czas dociera do człowieka?"
Aby na nie odpowiedzieć, przedstawimy hierarchiczną klasyfikację
przeżyć czasowych, która nas w rezultacie doprowadzi do tego, że na
końcu naszych rozważań może będziemy wiedzieli, dlaczego mamy
trudności z odpowiedzią na pytania w rodzaju: ,,Co to jest czas?" Każdą
hierarchię charakteryzuje to, że kolejny stopień wyższy zakłada
istnienie stopnia niższego, ale także to, że na wyższych stopniach
przybywać musi coś nowego. Hierarchię ludzkiego przeżywania czasu
określają podstawowe zjawiska: przeżywanie jednoczesności w
porównaniu do niejednoczesności, przeżywanie następstwa, czyli
kolejności czasowej zdarzeń, przeżywanie t e raźniejszości, czyli teraz,
oraz przeżywanie trwa li i a. Każde dalej omawiane przeżycie czasowe
zakładać będzie istnienie uprzednio tu wymienionych. Tak więc na
przykład przeżywanie następstwa wydarzeń zakłada niejedno-
_______________
2
16
Święty Augustyn. Wyznania, przel. Z. Kubiak. Warszawa 1987. ks. XI. 14. s. 227.
czesność tych wydarzeń. Dla jasności zajmę się na początku
zagadnieniem, co właściwie rozumiemy pod pojęciem jednoczesności.
Aby określić, co jest jednoczesne, a co niejednoczesne, możemy
przeprowadzić stosunkowo proste doświadczenie. Osobie poddawanej
doświadczeniu nakładamy słuchawki, po czym do każdego ucha
oddzielnie nadajemy krótko trwające dźwięki. Każdy z dobranych przez
nas bodźców akustycznych powinien trwać tylko jedną tysięczną
sekundy. Jeżeli lewe i prawe ucho pobudzane są "jednocześnie", to
znaczy jeżeli nie ma określonego odstępu między dźwiękiem z lewej a
dźwiękiem z prawej, osoba badana słyszy nie dwa dźwięki w obu
uszach, jak się może należało spodziewać, lecz tylko jeden dźwięk.
Dźwięk ten ma dziwną właściwość: słyszy się go ,.w głowie". To znaczy,
że informacja akustyczna z obu uszu zlewa się w jeden pojedynczy
dźwięk. Mówimy więc w tym wypadku o zjawisku „fuzji brzęku".
Ciekawe jest, że tego zlanego brzęku nie słyszymy dokładnie w środku
głowy, że jest on nieco przesunięty w lewo. Wiąże się to z tym. że lewa
półkula mózgu jest szczególnie kompetentna do przetwarzania bodźców
czasowych i że — mówiąc językiem antropomorficznym — zawsze
próbuje analizę przy ciągnąć ku sobie, kiedy występują bodźce czasowo
od siebie oddzielone. Ta wyższa kompetentność wyraża się jak gdyby w
przeciąganiu w lewo. Otóż jeśli się dwoje uszu — mówiąc językiem
fizyki — pobudza już nie dokładnie jednocześnie poszczególnymi
brzękami. lecz robi między jednym a drugim nieznaczny odstęp czasu,
wówczas pojawia się zdumiewające subiektywne zjawisko. Wprawdzie
słyszy się wciąż jeszcze jeden brzęk, ale teraz w innej części głowy.
Jeżeli więc na przykład pobudzane zostaje najpierw lewe ucho. a w
tysięczną część sekundy później ucho prawe — to ten jeden brzęk
słyszy się wyraźnie w lewej połowie głowy. Kiedy się różnicę między
poszczególnymi brzękami w lewym i prawym uchu zwiększa do dwóch
tysięcznych sekundy, stopiony brzęk wędruje jesz- :ze dalej w lewo w
kierunku lewego ucha. Można więc przez drobne zmiany w czasie
docierania dźwięków do uszu spowodować, że brzęk wędruje tam i z
powrotem, a słyszący nie ma na to żadnego wpływu.
— Granice
17
Należy tu raz jeszcze podkreślić fakt, że przy tych różnicach czasowych
słyszy się zawsze tylko jeden brzęk, nawet jeżeli między oboma
bodźcami występuje obiektywnie wy mierna różnica, na przykład
dwóch tysięcznych sekundy. To znaczy, że obiektywna różnica czasowa
nie wystarcza na to, aby słyszeć dwa dźwięki. A więc to, co jest odległe
od siebie o dwie tysięczne sekundy, a zatem jest obiektywnie
niejednoczesne, pojawia się subiektywnie jako jedno wydarzenie, czyli
w stosunku do obu tych bodźców akustycznych znajdujemy się w
obrębie „okna jednoczesności". Kiedy będziemy nadal wydłużali
czasowy odstęp między brzękami, osiągniemy wreszcie próg, powyżej
którego zlewa nie się dwóch brzęków w jeden nie jest już możliwe. Poza
obrębem okna jednoczesności usłyszymy wreszcie dwa brzęki. Próg ten
różni się w indywidualnych przypadkach, u jednych może wynosić
dwie, u innych trzy, cztery, a nawet pięć tysięcznych sekundy. Wydaje
się, że im ktoś jest starszy, tym wartość ta jest wyższa. Wartość ta
zależy także od tego, jak głośno poszczególne brzęki brzmią w uszach.
W każdym razie przy pewnej określonej różnicy czasowej obserwator
stwierdzi, że słyszy już nie jeden, a dwa brzęki. Gdyby się spróbowało
przez ćwiczenie zmniejszyć okno jednoczesności, okazałoby się to
niemożliwe. Ściśle ustalone granice związane z mechanizmami naszego
mózgu, a częściowo także z szybkością dźwięku, uniemożliwiają
zwężenie okna jednoczesności. W ostatnich latach przeprowadziliśmy w
Monachium liczne badania nad fuzją dźwięku, przede wszystkim, aby
sprawdzić, czy się coś zmienia po uszkodzeniu mózgu, a więc na
przykład po udarach mózgu, które spowodowały utratę mowy.
Punktem wyjścia tych badań były obserwacje prowadzone przez
kolegów w Stanach Zjednoczonych (Lackner i Teuber w 1973 roku),
którzy byli zdania, że po uszkodzeniach mózgu w wyniku wypadków
stwierdzić można wyraźne wydłużenie się interwału czasowego w fuzji
brzęku, że zatem okno jednoczesności się powiększa. Co prawda takie
wydłużenie stwierdzono tylko u pacjentów z uszkodzeniami lewej, a nie
prawej półkuli mózgu. Wyprowadzono stąd wniosek, że zapewne
zakłócenie mowy po uszkodzeniu lewej półkuli mózgowej spowodowane
zostało zakłóceniem mechanizmów czasowego
18
przetwarzania po jednej stronie, a mianowicie po lewej. Mowa, to jest
mówienie i rozumienie mowy, jest procesem przebiegającym w czasie,
zatem zakłócenia w zakresie rozróżniania w czasie bodźców
akustycznych mogą istotnie mieć wpływ na funkcje mowy. Ta
obserwacja amerykańskich kolegów ma podstawowe znaczenie dla
zrozumienia funkcji mowy i — jeśli okazałaby się słuszna — mogłaby
stać się źródłem koncepcji nowej terapii u pacjentów upośledzonych
pod względem mowy. Uznaliśmy więc za słuszne po wtórzenie tych
badań. Wynik naszych badań ujęty jest w rysunku 4. Po lewej
odczytujemy wartość fuzji brzęku u zdrowych osób poddanych
doświadczeniom. Przeciętnie potrzeba było mniej więcej cztery i pół
tysięcznych sekundy, aby dwoma brzękami wydostać się z okna
jednoczesności. Jeżeli teraz spojrzymy na wynik uzyskany u pacjentów,
zobaczymy, że u nich po miary wykazały właściwie taką samą wartość.
Kontrola matematyczno-statystyczna potwierdziła, że między osobami
zdrowymi a pacjentami nie ma różnicy pod względem aku19
stycznego progu fuzji i wielkości okna jednoczesności. Na rysunku jest
to zaznaczone podwójną strzałką i literami bz (bez znaczenia). Mamy
więc tutaj do czynienia z dwoma przeciwstawnymi wynikami:
amerykańscy koledzy znaleźli różnicę, a my nie. Do dzisiaj nie
potrafimy sobie wytłumaczyć, jak to się stało, że w dwóch pracowniach
osiągnięte zostały sprzeczne wyniki. Nasuwają nam się wprawdzie
pewne przypuszczenia co do przyczyn tej niezgodności, ale dotąd nie
potrafimy ich podeprzeć jednoznacznymi dowodami. Właśnie dlatego
wymieniłem tutaj wyniki tych studiów. W trakcie badań naukowych,
może z wyjątkiem ściśle wąskich doświadczeń fizykalnych, nigdy
bowiem nie miewa się pełnej kontroli nad możliwościami pojawienia się
wszelkiego rodzaju wpływów ubocznych. Chociaż próbowaliśmy
dokładnie powtórzyć doświadczenie naszych kolegów, z pewnością
wiele warunków było odmiennych, nie mówiąc już o tym, że przecież w
eksperymencie uczestniczyli inni pacjenci. Te nieuniknione różnice
warunków, w jakich przeprowadza się doświadczenie, a więc brak
możliwości kontroli absolutnej, szczególnie w doświadczeniach z
ludźmi, bardzo często prowadzą do różnych wyników badań. Na
początku zwróciliśmy uwagę na granice samoobserwacji. Teraz musimy
podkreślić, że istnieją oczywiście również decydujące granice
obserwacji. Nasz wgląd w procesy przyrodnicze, nasze zrozumienie
przejawów zachowania się i przeżywania często polegają na
obserwacjach doświadczalnych. W dziedzinie nauk przyrodniczych
przyzwyczailiśmy się do przyjmowania wyników doświadczeń ze ślepą
wiarą, szczególnie wtedy, kiedy odpowiadają naszym oczekiwaniom
(łub z góry założonym sądom). Jednakże, skoro nasze do świadczenia
nigdy nie są w pełni sprawdzalne, z czego wynikają nieuniknione
ograniczenia w ocenie obserwacji doświadczalnych, uczony powinien —
a laik może — śmiało zajmować stanowisko krytyczne wobec
wypowiedzi naukowych. Przecież rezultaty naukowe mogą być błędne.
To stwierdzenie odnosi się naturalnie również do zagadnień
rozważanych tutaj i w dalszym ciągu. Jednakże czytelnik, jeśli jest
laikiem, powinien założyć, że uczeni oczywiście starają się powiedzieć
to, co jest słuszne i prawdziwe. Chyba
20
żaden z nich nie zechce informować ogółu błędnie. Ale wobec
niemożności przeprowadzenia pełnej kontroli nad doświadczeniami,
dziwnym trafem szansę uznania za słuszne i zdobycia aprobaty ma
raczej to, co odpowiada naszym oczekiwaniom. Nie mówiąc o tym, że
wyniki naukowe odpowiadające oczekiwaniom o wiele chętniej są
publikowane w czasopismach naukowych! Natomiast to, co jest
prawdziwie nowe, zrazu bywa trudne do przyjęcia. Teoretyk nauki
Thomas Kuhn poświęcił temu zagadnieniu godną przeczy tania
książkę. A więc teraz czytelnik, wyposażony w pewne zastrzeżenia,
może się zdecydować albo na przerwanie lektury tej książki, skoro nie
można się spodziewać wiele słusznego czy nawet sensownego po
„granicach samoobserwacji" i „granicach obserwacji" — albo też, jak to
czyni wielu naukowców, wybrać punkt widzenia praktyczny.
Rozumiemy przez to taki punkt widzenia, z jakiego spróbujemy
uzyskać wgląd w procesy natury, zachowań i przeżywania, posługując
się dostępnymi nam środkami intelektualnymi i technicznymi z pełną
świadomością, że możemy się mylić, ale że naturalnie usiłujemy
pomyłek uniknąć. Ponadto czytelnik powinien sobie zdawać sprawę z
tego, że to, co właśnie czyta, jest prezentacją poglądów j e d n e g o
określonego autora, który dobiera i interpretuje wyniki naukowe w
sposób, jaki jemu wydaje się interesujący. Inny autor prawdopodobnie
do konałby innego wyboru, a także innej oceny w odniesieniu do
tematu „granice świadomości". Gdyby uczeni byli wszyscy tego samego
zdania, zapewne nie byłoby wcale nauki. Nauka powinna być
obiektywna, mimo to w o c e n i e i i n t e r p r e t a c j i naukowych
stanów faktycznych do głosu do chodzi w sposób nieunikniony
moment subiektywny, któremu każdy musi ulec. Czytelnikowi, który
zdecydował się kontynuować lekturę, proponuję obecnie powrót do
problemu
mierzenia
jednoczesności
w
porównaniu
z
niejednoczesnością w odniesieniu do bodźców akustycznych.
Stwierdzono, że próg niejednoczesności wynosi tylko kilka tysięcznych
sekundy. Można by zatem oczekiwać takiego samego wyniku
podobnych doświadczeń z innym układem zmysłowym, a więc na
przykład wzrokiem lub dotykiem. Tymczasem wcale tak nie jest.
21
Kiedy się krótkotrwałymi bodźcami pobudza skórę, okno jednoczesności
przedłuża się do jakichś dziesięciu tysięcznych sekundy. Musimy więc
raz jeszcze uwypuklić brak zgodności między fizykalną a subiektywną
jednoczesnością. To, co uznać możemy za niejednoczesne w obrębie
zmysłu słuchu — kiedy odstęp między bodźcami wynosi na przykład
sześć tysięcznych sekundy — w obrębie zmysłu dotyku byłoby jeszcze
jednoczesne. Kiedy podobne doświadczenie przeprowadzimy w
dziedzinie zmysłu wzroku, otrzymujemy znowu inny wynik. Potrzeba
upływu około 20 do 30 tysięcznych sekundy na to, aby dwa
następujące po sobie wrażenia wzrokowe ukazały nam się jako
niejednoczesne. Poniżej tej granicy czasowej wszystko jest jednoczesne.
Pomimo że chętnie zaliczamy siebie jako gatunek do tak zwanych
wzrokowców, nasz układ wizualny w porównaniu ze słuchem i
dotykiem jest bardzo powolny. O ile mi wiadomo, nie ma do tej pory
żadnych pomiarów skali jednoczesności w odniesieniu do pozostałych
dwóch układów zmysłów, to jest smaku i węchu. Prawdo podobnie
przyczyną są szczególne trudności techniczne występujące w takich
pomiarach. Z tych obserwacji nad jednoczesnością w porównaniu z
niejednoczesnością wypływa wniosek, że fizykalna jednoczesność nie
jest tym samym co subiektywna jednoczesność. Kiedy więc
posługujemy się słowem j e d n o c z e s n y , musimy — dla uniknięcia
wszelkich nieporozumień — zawsze wyjaśnić, w jakim powiązaniu tego
pojęcia używamy. Szczególnie w dyskusjach między przedstawicielami
różnych dyscyplin, na przykład między biologami czy psychologami a
fizykami, często dochodzi do niepotrzebnych sporów, kiedy każdy mówi
o innym zjawisku. Wreszcie jeszcze jeden punkt widzenia, na jaki
ponownie należy zwrócić uwagę: jednoczesność w odbiorze
subiektywnym nie jest niczym absolutnym. Okno jednoczesność różni
się w zależności od naszego oglądu świata, a więc słyszanego czy
widzianego, przy czym wydaje się. że najmniejsze okno mamy podczas
słyszenia. Jednoczesność w naszym przeżywaniu czasowym jest więc
pojęciem względnym. Przypomina to pewne zjawisko z dziedziny fizyki,
a mianowicie względność czasu w teorii względności Alberta
Einsteina.
22
O jednoczesności dwóch wydarzeń mówić można sensownie tylko w
obrębie pewnego układu ruchu. Można by więc — dla analogii —
powiedzieć, że układowi ruchu (układowi inercjalnemu) w teorii
względności Einsteina odpowiada układ zmysłowy w przeżywaniu.
23
3. KIEDY JAKIEŚ WYDARZENIE JEST WYDARZENIEM?
Ustaliliśmy poprzednio, że przy badaniu okna jednoczesności pytamy
osobę poddawaną doświadczeniom, czy postrzega jeden, czy też dwa
bodźce (tony, światła lub bodźce skórne). Okno jednoczesności różni się
zależnie od rodzaju zmysłu. Teraz dokonujemy drobnej zmiany w
naszym doświadczeniu, polegającej na tym, że pytamy, który bodziec
był pierwszy, a który drugi. Różnica polega więc na tym. że nie żądamy
odpowiedzi na pytanie, czy był to jeden bodziec czy dwa, lecz, czy — w
przypadku bodźców akustycznych — dźwięk usłyszano najpierw w
lewym, czy też w prawym uchu. Musimy sobie wyraźnie uzmysłowić, że
na to. aby takie zadanie mogło być w ogóle rozwiązane, dane
wydarzenie musi zostać zidentyfikowane. Dopiero wtedy, kiedy coś jest
samoistnym wydarzeniem, można je odnieść w czasie do innych
wydarzeń, to znaczy, że może się ono stać elementem pewnego
następstwa wydarzeń. Zatem możliwość przyporządkowania pewnego
wydarzenia jakiemuś następstwu musi z konieczności poprzedzić jego
i d e n t y f i k a c j a . Przy ustalaniu czasu niezbędnego do identyfikacji,
czyli ustalaniu czasowego progu percepcji danego następstwa
czasowego, stwierdzamy, że prawidłowej informacji może nam ktoś
udzielić dopiero wtedy, kiedy odstęp czasowy między oboma dźwiękami
wynosi mniej więcej 30 do 40 tysięcznych sekundy. Pomimo więc, że
dwa różne dźwięki słyszy się już począwszy od około czterech
tysięcznych sekundy, upłynąć musi czas
24
dziesięć razy dłuższy, aby rozpoznać, który dźwięk był pierwszy, a który
drugi. To znaczy, że na identyfikację wydarzenia akustycznego potrzeba
znacznie więcej czasu, niż na zadanie polegające na odróżnieniu
jedności od dwoistości. Kiedy doświadczenie przeprowadzamy nad
bodźcami dotykowymi lub wzrokowymi, to w tych układach
zmysłowych pojawia się również wyraźna różnica w stosunku do okna
jednoczesności. Okazuje się jednak, iż na to, aby móc powiedzieć, że coś
jest w kolejności pierwsze, a coś inne drugie, wymagany jest zawsze ten
sam przedział czasowy dla wszystkich trzech wymienionych układów
zmysłowych, a więc właśnie mniej więcej 30 do 40 tysięcznych sekundy,
podczas gdy rozpiętość jednoczesności — jak stwierdziliśmy — w
każdym wypadku jest zupełnie inna. Zatem fakt, że dwa bodźce mogą
być postrzegane jako oddzielone od siebie w czasie, nie znaczy jeszcze
wcale, że definiują one określony kierunek następstwa czasowego.
Poniżej 30 do 40 tysięcznych sekundy oddzielne postrzeganie wcale
jeszcze nie określa ich kolejności w czasie. Subiektywna
niejednoczesność słyszanych, widzianych lub odczutych bodźców jest
koniecznym, ale niewystarczającym warunkiem do określenia
czasowego następstwa bodźców. Wiemy, że coś jest różne, ale nie
potrafimy powiedzieć, w jakim biegnie kierunku. Jest to sprzeczne z
naszą intuicją, z góry bowiem zakładamy, że coś bywa określane jako
następujące po sobie, jeżeli jest przeżywane jako niejednoczesne. Tym
samym pojęcie jednoczesności stało się dość złożone. Poniżej pewnego
progu, odmiennego dla poszczególnych układów zmysłowych, można
mówić o „doskonałej" subiektywnej jednoczesności. Powyżej tego progu,
ale poniżej tak zwanego progu następstwa, wynoszącego 30 do 40
tysięcznych sekundy, znajduje się przedział, którego rozpiętość jest
różna w odniesieniu do każdego z układów zmysłowych i w którym
występuje coś w rodzaju „niedoskonałej" jedno czesności. Wiemy
wprawdzie, że dwa bodźce nie są jedno czesne, słyszymy, czujemy lub
widzimy to. Nie możemy natomiast odpowiedzieć na pytanie, który był
pierwszy, a który drugi. Dopiero poza tą granicą możemy z dostateczną
pewnością powiedzieć, że dwa bodźce nie były jednoczesne, gdyż ten był
pierwszy, a tamten drugi. Poza tą granicą nie-
25
swoiste bodźce stają się wyposażonymi w samoistność wydarzeniami,
które na podstawie tej samoistności mogą stanąć w określonym
szeregu czasowym. Kiedy się zapytamy, skąd się to bierze, że zdolność
do rozdzielania w czasie, a więc okno jednoczesności, jest tak
odmienna w różnych układach zmysłowych, podczas gdy próg
następstwa jest we wszystkich wypadkach taki sam, nasuwa nam się
przypuszczenie, że odpowiedzialne za te różnice są różne obszary
mózgu. To, że czasowa zdolność rozróżniania w trakcie słyszenia,
dotyku i widzenia jest tak odmienna, polega na właściwościach samych
narządów zmysłów. Oko w porównaniu ze słuchem jest pod względem
czasowym układem stosunkowo powolnym. Przyczyną jest między
innymi to, że przemiana energii świetlnej w impulsy rozumiane przez
mózg, a więc w mowę mózgu, opiera się na stosunkowo powolnym
procesie chemicznym, podczas gdy przemiana energii akustycznej w
mowę mózgu przebiega znacznie prędzej. Te rozmaite sposoby
przemiany (mechanizmy transdukcji, jak mówi naukowiec) wymagają
różnorakiego czasu trwania i przebiegają z rozmaitą bezwładnością, a
to subiektywnie odzwierciedla się w czasowej zdolności o rozróżniania
oraz w przeżywaniu jednoczesności i nie- jednoczesności. Identyfikacja
wydarzeń natomiast, którą możemy mierzyć za pomocą progu
rozpoznawania następstwa czasowego, o nie proces toczący się w
narządach
zmysłów,
jest
ona
uwarunkowana
procesami
przebiegającymi w mózgu. To, że zjawisko takie musi być gdzieś
zakotwiczone centralnie, wynika chociażby z faktu, że przedział
czasowy służący wskazywaniu czasowego następstwa jest identyczny w
różnych układach zmysłowych. Pozwala to domniemywać, że zapewne
w grę wchodzi tutaj wspólny mechanizm, który w podobny sposób
przetwarza informacje pochodzące od oczu, uszu czy skóry. W celu
sprawdzenia poglądu, że ocena następstwa czasowego powstaje w
samym mózgu, przeprowadziliśmy w ostatnich latach w naszej
pracowni szereg eksperymentów, w których szczególny udział miał J.
Ilmberger. Za punkt wyjścia przyjęliśmy przy tym pewne podstawowe
wieloletnie doświadczenie neurologów, a mianowicie, że urazy mózgu
zawsze prowadzą do spowolnienia badanych funkcji. Pytanie nasze
26
brzmiało: czy jest możliwe, że na przykład u pacjenta z zakłóceniami
mowy spowodowanymi uszkodzeniem tych części mózgu, które
umożliwiają mówienie, próg oceny następstwa czasowego w wypadku
dwóch bodźców akustycznych nie wynosi już 30 do 40 tysięcznych
sekundy, lecz jest dłuższy? Byłby to wynik świadczący o
s p o w o l n i e n i u . Uzyskany przez nas wynik zaskoczył nas rozmiarem
zmiany. Pacjenci z takimi zakłóceniami mowy potrzebują prawie jednej
dziesiątej sekundy, a więc w porównaniu do osób zdrowych, ponad
podwójnej ilości czasu (0,04 wobec 0,1 sekundy), aby podać, który
dźwięk był pierwszy, a który drugi. Zatem uraz pewnej okolicy mózgu
doprowadza do znacznego upośledzenia zdolności określania
następstwa bodźców akustycznych. Wynik ten znaczy również, że u
takich pacjentów z zakłóceniami mowy zasięg niedoskonałej
jednoczesności jest bardzo wydłużony. Stwierdziliśmy poprzednio, że
zgodnie z naszymi obserwacjami uszkodzenia mózgu nie powodują
zmiany okna jednoczesności. Ale jeżeli przedział potrzebny do
identyfikacji wydarzeń i określenia ich kolejności podnosi się do około
0,1 sekundy, znaczy to, że pacjent między 0,005 a 0,1 sekundy słyszy
wprawdzie bodźce akustyczne jako niejednoczesne, ale nie potrafi ich
postrzegać w poprawnej kolejności. Należy przypuszczać, że ta czasowa
strefa przytępienia może stwarzać poważne problemy. Podwyższenie
progu rozpoznawania następstwa czasowego może bowiem odbić się na
samych funkcjach mowy. Tak więc na przykład można oczekiwać, że w
wyniku spowolnienia procesów mózgowych po udarze mózgu
przekazywane mową informacje nie będą już rozumiane, chociażby
dlatego, że po prostu docierają do pacjenta nazbyt prędko, jak na jego
powolniej pracujący mózg. W tej dziedzinie odnotowujemy interesującą
obserwację nad upośledzonymi pod względem mowy pacjentami. Otóż
czasami można przezwyciężyć ich trudności w rozumieniu mowy przez
znacznie wolniejsze mówienie niż zwykle. Prędkość mówienia zostaje jak
gdyby dostosowana do możliwości uszkodzonego mózgu. Każdy
doświadczony lekarz czysto intuicyjnie korzysta z takiej możliwości. " Za
pomocą potrzebnych w normalnym przypadku 30 do 40 tysięcznych
sekundy zdefiniowaliśmy górną granicę cza-
27
sową potrzebną do identyfikacji wydarzeń. Mózg nasz byłby przeciążony,
gdyby musiał na przykład objąć 100 wydarzeń na sekundę, ponieważ na
każde wydarzenie dysponowalibyśmy tylko dziesięcioma tysięcznymi
sekundy, a to jest niewystarczające. Strumień przyswajanych wydarzeń,
na to, aby był przez nas uwzględniony, nie może płynąć prędzej niż z
szybkością około 30 wydarzeń na sekundę.
28
4. NAJSZYBSZE REAKCJE — I HORYZONT JEDNOCZESNOŚCI
Czas reakcji jest chyba najchętniej stosowaną miarą w psychologii.
Korzysta się z niej od ponad stu lat w najróżniejszych dziedzinach.
Można by sądzić, że czas reakcji jest sprawą nazbyt prostą, aby na jego
podstawie dowiedzieć się czegoś istotnego o strukturze ludzkiego
przetwarzania informacji, ludzkich zachowań, a cóż dopiero ludzkiego
przeżywania. Tymczasem doświadczenie przeczy takiemu mniemaniu.
Według czasów reakcji można na przykład oceniać szybkość procesów
myślowych, a także stopień oddziaływania alkoholu na sprawność.
Najpierw wyjaśnijmy sobie, że zasadniczo istnieją dwa rodzaje czasów
reakcji, reakcje proste i reakcje z wyboru. W przypadku reakcji
prostych sytuacja jest następująca: w pewnym znanym (czy też
nieznanym) momencie pojawia się określony sygnał, na który trzeba
możliwie prędko zareagować. Typową sytuacją byłby start do biegu na
100 metrów na odgłos strzału startowego lub możliwie szybkie ruszenie
samochodem z chwilą włączenia zielonego światła. Są to reakcje
proste,
ponieważ
na
jeden
określony
sygnał następuje
j e d n a przyporządkowana mu reakcja, to jest rozpoczęcie biegu
lub naciśnięcie na pedał gazu. Sygnał odnosi się jednoznacznie
do jednej odpowiedniej reakcji. Takie
przyporządkowanie jest
zwykle wyuczone, nie jest więc odruchem. Zawodnik musi się
nauczyć startowania, a potem je ćwiczyć, podczas kiedy odruch,
na przykład odruch kolanowy, jest wrodzony.
29
Przeciwnie niż w reakcjach prostych, w reakcjach z wyboru związek
między bodźcem a reakcją jest zmienny i może przybrać dowolny
stopień złożoności. Zamiast jednego bodźca może występować ich
więcej, a zareagować trzeba na nie za każdym razem jakimś wyborem.
Przeprowadzając doświadczenie można ten wybór ułatwić na przykład
tak, że w najprostszym wypadku proponuje się użycie dwóch różnych
klawiszy, które w zależności od bodźca należy w rozmaity sposób
możliwie szybko nacisnąć. Na jeden bodziec trzeba zareagować jedną
ręką, na inny — drugą ręką. Różnica w stosunku do reakcji prostej
polega więc na tym, że tutaj przed reakcją należy podjąć decyzję, który
klawisz będzie odpowiedni. Kiedy prowadzimy samochód, znajdujemy
się stale w takich sytuacjach reakcji z wyboru. Zależnie od toku
wydarzeń musimy hamować, dodać gazu lub wymijać, a zwykle
wszystko to musi się odbyć możliwie prędko. Naturalnie przed
dokonaniem wyboru reakcji stajemy nie tylko podczas jazdy
samochodem czy też w ogóle pod czas doglądania funkcjonujących
maszyn. Kto się zna cokolwiek na piłce nożnej czy ręcznej, wie, że
dobry gracz potrafi prędko rozeznać nową sytuację i odpowiednio
zareagować, a zatem będzie zużywał mniej czasu na reakcję w wielu
decydujących sytuacjach. Zajmijmy się na razie nieco szczegółowiej
reakcjami prostymi i wyobraźmy sobie następujące doświadczenie.
Nakładamy komuś na uszy słuchawki i powiadamy, że skoro tylko
usłyszy jakiś dźwięk, powinien możliwie prędko nacisnąć klawisz.
Doświadczenie to przeprowadzamy kilkakrotnie raz za razem i
mierzymy czas reakcji słuchowej, aby otrzymać wyobrażenie o
stabilności i zmienności czasowej. Dla uzyskania takiej oceny
zestawiamy wszystkie pojedyncze pomiary w tak zwanym h i s t o g r a
m i e. Zrobiliśmy to na rysunku 5 po przeprowadzeniu doświadczenia
na autorze, przy czym należy zauważyć, że jego reakcji słuchowa nie
odbiega od przeciętnej. Widzimy, że czas reagowania na bodziec
akustyczny nie jest zawsze dokładnie taki sam. Jednakże w tym
zestawie występuje pewna wartość powtarzająca się najczęściej, a
wynosi ona między 0,12 a 0, 13 sekundy. Wydaje się więc, że tę
najczęściej występującą wartość można w histogramie przyjąć
jako przeciętny czas
30
reakcji na bodźce akustyczne. Można również obliczyć średnią wartość,
która w naszym wypadku wyniesie 0,129 sekundy. Jeśli spojrzymy na
histogram jako całość, uderzyć las muszą pewne osobliwości. Rozrzut
czasowy wokół najczęściej występującej wartości nie jest ściśle
symetryczny, jak może oczekiwaliśmy, lecz nieco przesunięty w lewo.
Przesunięcie to wynika stąd, że czasy reakcji poniżej 0,1 sekundy nie
występują, pojawiają się natomiast odchylenia w górę z o wiele
dłuższymi czasami reakcji niż symetryczna do 0,1 sekundy wartość
0,16 sekundy. Na określony sygnał
31
można bowiem zareagować dowolnie powoli, ale nie dowolnie szybko.
W kierunku czasów krótszych istnieje granica absolutna, której nie
sposób przekroczyć, a owa granica reagowania w odniesieniu do
bodźców akustycznych wynosi mniej więcej jedną dziesiątą sekundy.
Nawet z największym wysiłkiem, nawet po najdłuższym ćwiczeniu, ta
granica czasowa stanowi barierę b i o l o g i c z n ą . Granica ta jest
wyznaczona przez procesy przebiegające w naszych narządach
zmysłów, w mózgu i mięśniach. Jakiś czas musi upłynąć, zanim
docierające do ucha tale dźwiękowe przemienią się w mowę mózgu.
Jakiś czas musi upłynąć zanim informacje z komórek zmysłowych w
uchu zostaną przekazane do mózgu. To przekazywanie odbywa się
stosunkowo wolno w porównaniu do prędkości dźwięku, a tym bardziej
światła, wynosi bowiem najwyżej około 100 metrów na sekundę. Czasu
wymaga również przełączenie informacji z jednej komórki nerwowej na
drugą, co następuje kilka krotnie przed każdą reakcją. Ponadto
uruchomienie mięśni musi także trwać pewien czas. Kiedy się
uwzględni to wszystko należy się właściwie dziwić, że na sygnały
można reagować już po jednej dziesiątej sekundy. Ale jakkolwiek
krótki byłby ten czas, granica w kierunku jeszcze krótszych okresów
jest dla nas nie do pokonania. Dla
nas,
można sobie bowiem
naturalnie wyobrazić istoty żyjące, u których reakcje następują
znacznie prędzej, a takie istoty rzeczywiście znamy. Stwierdzono więc,
że nie które gatunki małp, a także na przykład wiewiórecznik
(tupaja), o którego przynależność systematyczną zoologowie wciąż
jeszcze się spierają, reagują o wiele szybciej niż człowiek. Zatem
granice szybkości reakcji są cechą swoistą istot żywych, to znaczy, że
są właściwe danemu gatunkowi. Nasze granice odnoszą się wyłącznie
do nas. Zajmowaliśmy się dotąd czasem prostej reakcji na bodziec
a k u s t y c z n y . Teraz zapytajmy, jak szybko możemy reagować
na bodziec o p t y c z n y .
Zrazu pytanie
to może zdziwić: jakżeż
miałaby w ogóle istnieć jakakolwiek różnica między reakcjami na
bodźce akustyczne a optyczne? O występowaniu takiej
różnicy
dowiadujemy się z doświadczenia Autor dał się znowu zbadać,
podobnie jak podczas mierzenia czasów reakcji słuchowej. Tym
razem stosowano bodźce
32
33
optyczne, na które należało możliwie najprędzej zareagować. Wynik tego
doświadczenia ukazuje rysunek 6. Dla porównania pokazany został
nad nim raz jeszcze histogram czasów reakcji na bodźce akustyczne
(rysunek 5) w takich samych przedziałach czasowych. Widzimy, że
reakcja na sygnały wizualne jest nieco powolniejsza niż na sygnały
akustyczne. Kiedy porównujemy obliczone średnie wartości,
stwierdzamy, że autor potrzebował przeciętnie o niecałe 0,04 sekundy
więcej czasu, aby zareagować na sygnał optyczny. Wydawać się może, że
jest to czas bardzo krótki, bo wynosi znacznie mniej niż jedną dziesiątą
sekundy. Spróbujmy sobie unaocznić tę różnicę czasową siadając do
samochodu, który jedzie autostradą z szybkością 180 kilometrów na
godzinę. Taka prędkość odpowiada 180 x 1000 metrom w 60 x 60
sekundach, czyli wynosi dokładnie 50 metrów na sekundę.
Obserwowana różnica między czasem reakcji słuchowej i wzrokowej,
wynosząca 0,04 sekundy, odpowiada wówczas przejechanej trasie
długości 2 metrów. Przy tej szybkości wydaje się to niewiele, ale jeśli
trzeba nagle zahamować, może to stanowić różnicę o zasadniczym
znaczeniu życiowym. Znacznie lepsza od wzrokowej reakcja słuchowa
ma zresztą pewną ciekawą konsekwencję w niektórych dyscyplinach
sportowych, jak na przykład tenis stołowy czy squash, kiedy gracz
musi nie tylko dobrze widzieć, lecz również dobrze słyszeć. Gra w
squasha stwarza takie sytuacje, w których reakcja na piłkę przeciwnika
w związku z powolniejszą reakcją wzrokową już nie jest możliwa,
ponieważ piłka jest zbyt prędko odbijana. Wytrawny gracz potrafi
przewidzieć tor lotu piłki i ustawić swoją rakietę w odpowiedniej pozycji
na podstawie sygnału akustycznego, to znaczy wtedy kiedy przeciwnik
uderza piłkę, a piłka potem odbija się od ściany. Miałem kiedyś okazję
przebadania najlepszych światowych graczy w squasha pod kątem ich
czasu reakcji; badania potwierdziły, że ci gracze wyróżniają się przede
wszystkim znakomitym czasem reakcji słuchowej. Przyczyna dłuższego
czasu reakcji na bodźce optyczne tkwi w tym, że przemiana energii
świetlnej na mowę mózgu wymaga więcej czasu, co zresztą
stwierdziliśmy już przy oma-
34
wianiu przeżywania jednoczesności. Ten powolniejszy proces przemiany
prowadzi siłą rzeczy do tego, że nasze widzenie zawsze pozostaje w tyle.
Należy to rozumieć zupełnie dosłownie: jeżeli jakiś przedmiot wysyła
dźwięk i światło — przy czym jednak nie może on być nazbyt od nas
odległy, aby prędkość rozchodzenia się dźwięku nie odgrywała roli — to
oba te sygnały docierają do naszego mózgu w różnym czasie: najpierw
dźwięk, a potem światło. Obiektywnie jednoczesne wydarzenia są zatem
w stosunku do siebie subiektywnie przesunięte w czasie z powodu
różnicy w tempie procesów odbywających się w naszych narządach
zmysłów. Nic nie możemy na to poradzić — akustyczny i optyczny świat
naszego bliższego otoczenia są wobec siebie przesunięte w czasie. Z
naszą wizualną interpretacją środowiska zawsze wleczemy się o ułamek
sekundy w ogonie interpretacji zjawisk akustycznych. Ale przecież
istnieje prędkość rozchodzenia się dźwięku, wynosząca około 330
metrów na sekundę, wobec o wiele większej prędkości światła równej aż
300 000 000 metrów na sekundę. Możemy więc obliczyć, jaka musi być
odległość przedmiotu, aby wychodzące od niego dźwięk i sygnał świetlny
docierały rzeczywiście jednocześnie do mózgu, tak aby takie same
czasy reakcji były możliwe. Odległość ta wynosi około 12,5 metra, jest
to bowiem odległość, jaką dźwięk przebywa w ciągu 0,038 sekundy, a
więc dokładna różnica między czasem reakcji słuchowej a wzrokowej.
Zatem h o r y z o n t j e d n o c z e s n o ś c i świata
optycznego i akustycznego jest położony w odległości mniej więcej
dwunastu metrów. Poniżej dwunastu metrów wcześniejszy jest świat
akustyczny, powyżej dwunastu — wizualny. Co prawda ten horyzont
jednoczesności nie jest całkiem stały, gdyż, jak wiadomo, prędkość
dźwięku jest zależna od temperatury: im jest cieplej, tym dźwięk biegnie
prędzej. To znaczy, że w lecie horyzont jednoczesności nieco się od nas
oddala. Wyszliśmy tutaj od danych liczbowych dotyczących autora,
gdyż to u niego wymierzyliśmy różnicę około 0,04 sekundy między
czasem słuchowej i wzrokowej reakcji. U kogoś innego wartość ta może
być inna, może wynosić na przykład 0,03 sekundy. Z tego wynika, że
dla każdego można obliczyć jego
indywidualny
horyzont
jednoczesności. W wypadku
35
różnicy 0,03 sekundy będzie to około dziesięciu metrów. Pomiary
dokonywane na 15 badanych osobach wykazały, że średnio horyzont
jednoczesności znajduje się w odległości niecałych dziesięciu metrów.
Horyzont jednoczesności jest jednak jednoznacznie zdefiniowany dla
każdego z nas w danej sytuacji, a więc w określonej temperaturze lub
na określonej wysokości nad poziomem morza. W związku ze sposobem
pracy oka i ucha nie możemy się od niego uwolnić. Horyzont
jednoczesności nie jest tylko sprawą człowieka, odnosi się również do
każdego zwierzęcia, które ma oczy i uszy. Sposób, w jaki następuje
przemiana energii świetlnej czy też bodźców akustycznych, jest w
zasadzie taki sam u wszystkich zwierząt, w każdym razie, jeśli chodzi o
kręgowce. Wynikają stąd ważne konsekwencje w zakresie zachowań.
Zwierzę jest w korzystniejszym położeniu, jeśli zwraca baczną uwagę
na odgłosy z odległości do dziesięciu metrów, gdyż wówczas wcześniej
może się do nich ustosunkować. Poza horyzontem jednoczesności
jakichś dziesięciu metrów korzyść ta przenosi się na zjawiska widziane,
ponieważ to one wcześniej docierają do mózgu. Horyzont
jednoczesności pociąga za sobą pewien interesujący skutek dla
naszego o b r a z u ś w i a t a. Jak wiemy, mamy nie tylko wzrokowe,
lecz również słuchowe wyobrażenie przestrzeni. Jeśli gdziekolwiek w
przestrzeni coś się dzieje, co jest związane z jakimś odgłosem, możemy
natychmiast tam skierować nasz wzrok, nawet jeśli źródła bodźca
słuchowego nie widzimy. Znaczy to, że między akustyczną a wizualną
reprezentacją świata w naszym mózgu stale odbywa się dialog na temat
tego, gdzie coś się znajduje. Możemy wzrok skierować tam, skąd coś
usłyszeliśmy. Ten dialog na temat ,,gdzie", jak się dowiedzieliśmy dzięki
horyzontowi jednoczesności, jest uzależniony od odległości. Aż po
horyzont jednoczesności, a więc w pobliżu, ucho nasze wcześniej wie,
gdzie coś jest i może poinformować o tym nasze oko. Poza tym
horyzontem wcześniej poinformowane jest oko i może przekazać uchu
swoje obliczenie dokładnej lokalizacji jakiegoś wydarzenia. Na
podstawie własnego zachowania wiemy, że ta wymiana informacji
między układami zmysłów funkcjonuje znakomicie.
Potrafimy
skierować wzrok na źródło dźwięku, a na
36
przyjęciu, kiedy wszyscy mówią jeden przez drugiego, wysłuchać jednej
tylko wybranej rozmowy, przy czym nie musimy wcale patrzeć na tego,
który mówi. Jak dotąd nic nam nie wiadomo o tym, jak właściwie
przebiega ta wzajemna informacja między okiem a uchem, pomimo że
na całym świecie w wielu pracowniach ten problem się bada.
Szczególna trudność polega na tym, że nasze optyczne i akustyczne
przestrzenie stale się dla nas względem siebie przesuwają. Co to
znaczy? Po prostu: oczy nasze poruszają się, a ruchy te powodują
wzajemne przesunięcie między dwoma światami, gdyż nasz optyczny
świat jest uzależniony od poruszających się w głowie oczu, akustyczny
świat zaś od uszu, które się (przeciwnie niż u pewnych zwierząt) nie
poruszają. Możemy sobie to zagadnienie nieco wyraźniej uzmysłowić
pytając, gdzie właściwie dla nas samych jest strona prawa, a gdzie
lewa. Kiedy spojrzymy prosto przed siebie, stwierdzamy, że nasze
pojęcie o prawym i lewym jest zdefiniowane linią wzroku. Wszystko, co
jest położone na lewo od linii wzroku — przy czym w tej sytuacji linia
wzroku jest to linia spojrzenia oczu w głowie ustawionej prosto — jest
dla nas tym lewym. To, co jest po prawej od linii wzroku, odczuwamy
jako prawe. Teraz obracamy głowę nieco w lewo, ale patrzymy ciągle
dokładnie na ten sam punkt i pytamy się, gdzie jest lewa, a gdzie
prawa strona. Pomimo że głowę obracamy w lewo, to, co na lewo, nie
obraca się wraz z głową, lecz pozostaje odniesione do linii wzroku.
Wpatrujemy się przecież wciąż jeszcze w ten sam punkt i wciąż jeszcze
odczuwa my, że to, co na lewo, znajduje się na lewo od linii wzroku,
mimo obróconej głowy. Jeżeli teraz przy takiej samej fiksacji ego
samego punktu obracamy głowę w prawo, odkrywamy znowu, że to, co
na lewo, pozostało tam, gdzie było. Zatem nasze lewe i prawe jest
sprawą wizualną. Tymczasem kiedy obracaliśmy głowę, przesunęliśmy
przestrzeń akustyczną w stosunku do optycznej, ponieważ przestrzeń akustyczna jest nam przekazywana przez oboje uszu za pośrednictwem
analizy akustycznej. Z każdej dowolnie przesuniętej pozycji oczu
możemy patrzeć na jakikolwiek wycelowany punkt lub też na
jakiekolwiek źródło dźwięku — potrafimy to, ale dotąd nie wiemy, jak
to jest możliwe. Jest to jedna z wielu granic naszej wiedzy o tym, jak
37
właściwie mechanizmy naszego mózgu umożliwiają nasze zachowanie.
Jeśli teraz raz jeszcze powrócimy myślą do horyzontu jednoczesności,
dochodzimy do przekonania, że prawdopodobnie do koordynacji
przestrzeni akustycznej z przestrzenią optyczną potrzebne są odmienne
mechanizmy, kiedy w grę wchodzi obszar bliski czy też daleki. Niestety
o tych mechanizmach też jeszcze nic nie wiemy. Możemy tylko opierać
się na spekulacjach i na tej podstawie stwierdzić — jeśli jesteśmy
skłonni przyjąć spekulacje jako wyjście tymczasowe — że nasz obraz
świata jest różny zależnie od dystansu między nami a nim. Nasz
horyzont jednoczesności rzędu mniej więcej d z i e s i ę c i u m e t r ó w
jest zatem prawdopodobnie również pewną granicą obrazu świata.
38
5. CZASOWE RAMY DECYZJI
Dotąd zajmowaliśmy się badaniami nad reakcjami prostymi i
wyciągnęli pewne wnioski z obserwacji. Obecnie zapoznamy się nieco
dokładniej z tak zwanymi reakcjami z wyboru, które poprzedzać musi
jakaś decyzja. Takie rozważania pozwolą nam się zorientować, ile
najmniej potrzeba czasu na podjęcie decyzji. Ponadto dowiemy się, czy
podejmować decyzję możemy zawsze, czy też tylko w określonych
momentach. Przyjrzyjmy się najpierw sytuacji, kiedy się ma do wyboru
dwa bodźce optyczne, na przykład zielone i czerwone światło, które ma
zabłysnąć. Na światło czerwone należy nacisnąć jeden guzik, na zielone
— drugi. Takie badania wykonała Andrea Stiegmayer z Innsbrucku do
swojej pracy doktorskiej. Chodziło jej szczególnie o to, aby porównać
szybkość reakcji czynnych sportsmenek z szybkością reakcji dziewcząt
nie uprawiających sportów. Okazało się, że sportsmenki przeciętnie
reagowały na j e d e n optyczny bodziec po 0,23 sekundy, na d w a
optyczne bodźce po 0,30 sekundy. (Zauważamy, że przeciętny czas
reakcji na bodziec optyczny jest tutaj dłuższy od podanego w
poprzednim rozdziale czasu mierzonego u autora. Jest to wynik
odmiennych warunków doświadczenia: podczas gdy autorowi mierzono
maksymalne możliwe czasy, w doświadczeniach Andrei Stiegmayer tak
nie było.) Zatem różnica w czasie między reakcją z wyboru a reakcją
prostą wynosi 0,07 sekundy. Jeżeli więc żądamy
39
podjęcia jakiejś decyzji, potrzeba na to dodatkowego czasu niecałej
jednej dziesiątej sekundy. Ten dodatkowy czas wynosi około 25 procent
łącznego czasu reakcji i zaliczyć go trzeba na poczet procesów
przebiegających w mózgu i stanowiących podłoże decyzji. Mózg musi
rozpoznać, który z bodźców się pojawił, a po takim rozróżnieniu musi
zapaść decyzja, który z guzików nacisnąć. Kiedy w trakcie takich
badań porównujemy sportsmenki z młodymi paniami, które w ogóle nie
uprawiają sportów, konstatujemy, że u tych drugich zarówno reakcje
proste, jak i wymagające dokonania wyboru pochłaniają więcej czasu
niż u sportsmenek, natomiast różnica między reakcją prostą a reakcją
z wyboru jest taka sama. To, co się dzieje w mózgu podczas czynności
rozróżniania i decydowania, jest w obu grupach identyczne.
Prawdopodobnie sportsmenki tylko dlatego mają szybszą reakcję, że
szybciej potrafią uruchomić mięśnie. Przełożenie światła na mowę
mózgu jest chyba również w obu grupach takie samo. Jednakże muszę
tu wyraźnie podkreślić, że wynik ten odnosi się tylko do danej sytuacji,
a więc porównania między jednym a dwoma sygnałami świetlnymi,
przy czym poruszamy się w obrębie jednego układu zmysłowego.
Odpowiednie doświadczenie, przedstawiające w najprostszy sposób
sytuację decyzji, możemy przeprowadzić również z jednym lub dwoma
sygnałami akustycznymi. Wiemy, już, że czas reakcji słuchowej jest o
wiele krótszy, Andrea Stiegmayer również potwierdziła to w swoich
eksperymentach U sportsmenek zarejestrowała średni czas reakcji
słuchowej 0,15 sekundy, to znaczy, o 0,08 sekundy krócej niż czas
prostej reakcji wzrokowej (0,23 sekundy, zobacz wyżej) W porównaniu
z reakcją na jeden bodziec akustyczny wymagającą 0,15 sekundy, w
wypadku konieczności wyboru spośród dwóch bodźców akustycznych
eksperymentatorka odnotowała wartość 0,22 sekundy. Od razu uderza
nas fakt, że różnica znowu wynosi 0,07 sekundy. Bez względu na to,
czy przejdziemy od jednego bodźca optycznego do dwóch, czy też od
jednego bodźca akustycznego do dwóch akustycznych, w obu
wypadkach na bardzie złożoną reakcję, to jest na reakcję związaną z
wyborem potrzeba tyle samo dodatkowego czasu. Zatem prawdopo-
40
dobnie rozróżnianie i decydowanie w obu układach zmysłowych
przebiegają w analogiczny sposób. Wolno nam więc sądzić, że procesy
decydowania są niezależne od sposobu, w jaki informacja dociera do
mózgu, czyli że różne układy zmysłowe podejmują decyzje na
podstawie takiego samego programu, czyli algorytmu, by użyć języka
komputerowego. Wolno sądzić, że dzięki tym obserwacjom możemy już
udzielić odpowiedzi na pytanie, ile czasu potrzeba na decyzje, a
mianowicie, że potrzeba 0,07 sekundy. Aby jednak mieć całko witą
pewność — a przecież dążenie do tego powinno być :notą naukowca —
raz jeszcze zmieniamy nasze doświadczenie. Jeżeli prawdą jest, że na
podjęcie decyzji potrzeba 0,07 sekundy, to możemy oczekiwać, że
wobec trzech sygnałów optycznych czas reakcji musi wzrosnąć do 0,37
sekundy, skoro przy jednym wynosił 0,23, a przy dwóch ),30
sekundy. Tymczasem kiedy przeprowadzamy doświadczenie z trzema
bodźcami optycznymi, przeznaczając dla każdego bodźca eden z
trzech klawiszy, otrzymujemy wynik niezgodny z naszymi
przewidywaniami, bo 0,335 sekundy, czyli tylko o połowę więcej niż
zakładaliśmy w hipotezie. Dodatkowa możliwość wyboru wymaga więc
wydłużenia czasu tylko o 0,035 sekundy. Czyżby nasze procesy
decydowania przebiegały jednak nieco prędzej, niż sądziliśmy? Przecież
w wypadku trzech sygnałów optycznych przybywa jeszcze jedna
możliwość rozróżniania i decydowania, a na tę dodatkową decyzję
potrzebujemy mniejszego dodatkowego nakładu czasu. Aby to
zagadnienie rozwiązać, korzystamy z wymienionego już tutaj sposobu
ukazania czasów reakcji w histogramie; aby zaś uzyskać poprawne
dane doświadczalne, które by ponadto poszerzyły nasz wgląd w procesy
decyzji, raz jeszcze nieco zmieniamy nasz eksperyment. Osobie
poddawanej doświadczeniu nakładamy na uszy słuchawki, przy czym
włączamy dźwięk tylko do słuchawki prawej. Oprócz dźwięku podajemy
osobie badanej sygnał optyczny, musi ona więc rozróżniać dwa
bodźce przynależne do różnych układów zmysłowych. Jednocześnie
pilnujemy, aby wzrok na bodziec optyczny nie był skierowany
dokładnie wprost, lecz aby ten bodziec pojawiał się trochę w prawo od
linii wzroku. Osoba
41
poddawana doświadczeniu z nami współdziała. Fiksację boczną w
stosunku do pojawiającego się sygnału świetlnego możemy oczywiście
również doświadczalnie kontrolować. Takim układem doświadczenia
uzyskaliśmy to, że bodźce, zarówno akustyczny, jak i optyczny,
dochodzą z tej samej strony, a mianowicie prawej. Na podstawie
budowy i układu połączeń nerwowych naszych narządów zmysłowych i
naszego mózgu — dalej dowiemy się o tym więcej — możemy
powiedzieć, iż znaczy to, że bodźce: akustyczny i optyczny, docierają do
l e w e j połowy naszego mózgu. Teraz staramy się o to, aby bodźce,
akustyczny i optyczny, następowały po sobie w sposób nieoczekiwany.
Ponadto wymagamy od osoby poddawanej doświadczeniu, aby
obsługiwała klawisze tylko ręką prawą i możliwie szybko naciskała
jeden klawisz przy świetle, a drugi przy dźwięku. Sterowanie prawą
ręką następuje również z l e w e j części mózgu. Sytuacja jest więc
następująca: w lewej części mózgu musi się dokonać rozróżnienie
między sygnałami optycznymi a akustycznymi i ta sama półkula
mózgu musi również zadecydować o tym, którym z obu klawiszy należy
się posłużyć. Pracujemy więc jak gdyby tylko połową głowy. Rysunek 7
ukazuje nam w formie histogramu wynik takiego doświadczenia, przy
czym naniesiony został tylko rozrzut czasów reakcji słuchowych. Z
opisanych powyżej sytuacji wybrano do tego rysunku tylko te reakcje,
które miały następować po dźwięku. Kiedy porównujemy ten rysunek z
histogramem na rysunku 5, różnica jest oczywista. Obserwujemy nie
tylko dłuższe czasy uwarunkowane koniecznością podejmowania
decyzji, skrajnie odmienna jest także forma rozrzutu. Zamiast jednej
wyraźnie wyodrębnionej wartości najczęstszej widzimy kilka
położonych obok siebie szczytów. Odstępy między tymi szczytami
wynoszą między 0,03 a 0,04 sekundy. Dla łatwiejszego porównania
tego wyniku z poprzednimi obserwacjami, przekształcamy go na 30 do
40
tysięcznych
sekundy.
Histogram
z
wieloma
szczytami
następującymi po sobie w mniej więcej równych odstępach mówi, że
osoba poddana badaniu w określonych czasach reaguje w sposób
uprzywilejowany, inne zaś czasy zaniedbuje. Pierwszy szczyt
uprzywilejowania widzimy z chwilą upłynięcia 0,24 sekundy, osta-
42
tni — 0,34 sekundy, a między nimi jeszcze występują dwa szczyty.
Czym należy tłumaczyć to tak wyraźne uprzywilejowanie i
zaniedbywanie czasów reakcji? Regularne skoki w górę i w dół
nasuwają oczywiście myśl o jakimś procesie periodycznym, który może
uczestniczy w przebiegu reakcji wyboru. Nagłe wydarzenie i jego
dotarcie do naszej świadomości prawdopodobnie powoduje, że zostaje
uruchomiony w mózgu proces oscylacyjny, a więc drganie, przy czym
czas trwania każdego okresu tej oscylacji wynosi około 0,03 sekundy.
Zre43
sztą nie upierajmy się przy wartości dokładnej, wynoszącej 0,03
sekundy: procesy biologiczne — a takim procesem byłaby ta oscylacja
w mózgu — nigdy nie są tak dokładne jak procesy fizykalne. Okres
wynosi więc mniej więcej 0,03 lub 0,04 sekundy, ale może też być
nieco dłuższy lub krótszy. Jeszcze jedna rzecz, którą musimy
podkreślić na wypadek, gdyby wśród czytelników znaleźli się technicy:
nie jest wykluczone, że oscylacja występuje zawsze, a tylko przez nagłe
wydarzenia
zostaje
bezpośrednio
z
tymi
wydarzeniami
zsynchronizowana. W technice odpowiednikiem byłby tu „oscylator
przerywnikowy". Drganie w mózgu nie jest zresztą drganiem
mechanicznym,
podobnym
do
potrząsania
budyniem,
lecz
„elektrycznym", powstałym na podstawie swoistego układu połączeń
komórek nerwowych. Ten oscylacyjny proces jest — zdaniem autora —
podstawą procesów decyzyjnych charakterystycznych dla sytuacji
wyboru. A ponadto tenże proces jest podstawą do identyfikacji
wydarzeń. Czytelnik zapewne zauważył, że okres omawianej tu
oscylacji, to jest 0,03 do 0,04 sekundy, jest całkowicie zbieżny z
progiem następstwa czasowego, a więc tym minimalnym czasem, który
jest potrzebny do zidentyfikowania jakiegoś wydarzenia. Podczas
rozważań nad reakcja mi z wyboru stwierdzaliśmy wielokrotnie, że
najpierw trzeba„rozróżnić", a potem dopiero „zdecydować". A rozróżniać
znaczy przecież „identyfikować". Dopiero kiedy coś rozróżnimy i
zidentyfikujemy, możemy nim rozporządzać jako wydarzeniem, a taka
„wiedza" pozwala nam na podejmowanie decyzji. Zarówno więc w
określaniu progu następstwa czasowego jak i w reakcjach z wyboru
bodźce wyzwalają proces oscylacyjny. Jednakże liczyć można
wydarzenia dopiero wtedy, gdy zostały zidentyfikowane jako osobne, to
zaś jest możliwe wtedy tylko, kiedy bodźce są tak od siebie oddzielone,
że przypadają w czasie na następujące po sobie okresy oscylacji. W
sytuacji wyboru rozróżnić można dwa bodźce tylko wówczas, gdy się je
ze sobą porównuje. Ale na to trzeba je zidentyfikować. Naturalnie
przebieg reakcji wyboru jest nieporównywalnie bardziej złożony niż
proces określania następstwa czasowego bodźców, przecież tutaj
musimy odwołać się również i do
44
naszej pamięci. O co chodzi? W sytuacji reakcji z wyboru zawsze
występuje w danym momencie tylko j e d e n bodziec spośród dwóch
możliwych. Znaczy to, że przetwarzany i identyfikowany bodziec musi
być porównywany z informacją zawartą w pamięci. Można sobie to tak
wyobrazić: bodziec uruchamia oscylację, po czym następuje
porównanie zgodności tego bodźca z różnymi zmagazynowanymi w
pamięci wariantami. Ten proces porównywania prowadzi potem do
podjęcia decyzji, ujawniającej się w formie poprawnej (a cza sami
błędnej) reakcji. Jeśli ten proces porównywania przebiegł szybko,
skutkiem będzie wczesna reakcja, co na przykład w naszym
histogramie reakcji ukazuje pierwszy szczyt po 0,24 sekundy. Jeśli to
porównywanie przeciąga się nieco w czasie, chociażby dlatego, że
identyczność bodźca w po równaniu do zmagazynowanych w pamięci
bodźców wzorcowych jeszcze nie jest całkowicie pewna, reakcja
następuje nieco później. Owo "później" nie jest jednak dowolne, lecz
pojawia
się
w
określonych,
uprzywilejowanych
momentach
zdefiniowanych oscylacyjnym procesem w mózgu, potrzebnym do
identyfikacji jakiegoś wydarzenia. Mamy tu więc do czynienia z pewną
hierarchią zjawisk, które wszystkie wykorzystują tę samą czasową
organizację w naszym mózgu. Przyjęcie do wiadomości, identyfikacja,
wybór — wszystko to jest ułożone w tej samej „maszynerii naszego
mózgu". W tym miejscu możemy tylko krótko wskazać pewien problem,
który od dawna absorbuje naukowców, a także laików: czy czas jest
właściwie ciągły czy też jest "skwantyzowany"? W naszym potocznym
wyobrażeniu czas jest prawdopodobnie — sądzę, że dotyczy to
większości z nas — ciągły. Tymczasem, cóż wynika z omawianych tutaj
obserwacji? Jeżeli reagować czy też działać możemy tylko w określonych
momentach, to ciągłość czasu jest chyba złudzeniem. Wprawdzie
nieciągłość identyfikowania czy podejmowania decyzji umyka naszej
świadomości, ale doświadczenia wskazują zupełnie jednoznacznie, że —
wobec okresu oscylacji mózgu, wynoszącego od 0,03 do 0,04 sekundy
— w ciągu jednej sekundy mamy tylko około 30 możliwości identyfikacji
i m o m e n t ó w d e c y z y j n y c h . Fakt, że nie jesteśmy tego świadomi,
nie ma znaczenia, skoro już coś wiemy o gra-
45
nicach samoobserwacji. Możemy więc przyjąć, że czas subiektywny
przebiega w sposób nieciągły, że przebieg naszego przeżywania i
zachowania jest posiekany na kwanty czasowe. Nie możemy „zawsze"
reagować. Sposób funkcjonowania naszego mózgu determinuje
f o r m a l n e granice czasowego przebiegu. Zostały nam one narzucone.
Może mamy swobodę w zakresie tego, n a c o się decydujemy, ale nie
tego, k i e d y podejmujemy decyzję.
46
6. CZY MOZG POTRZEBUJE ZEGARA?
"Kekawewechetushekamikowanowow" znaczy „niechaj to zostanie przy
tobie" i jest słowem w języku Indian z plemienia Kri. Amerykański
psycholog i badacz mózgu Karl Lashley w swym bardzo cennym
artykule pod tytułem „Problem sekwencji wydarzeń w zachowaniu się"
sugerował, że po prawne następstwo sylab w takim słowie może zostać
wy powiedziane lub zrozumiane pod warunkiem, że w mózgu mieści się
zegar, który dba o tę poprawną kolejność. Po to, aby każda sylaba
znalazła się na właściwym miejscu ciągu "kekawe...", sylaby niczym
wagony pociągu muszą zostać uszeregowane według określonego planu
czasowego. Czasowy reżim kontrolny najlepiej zaś funkcjonuje
wówczas, gdy jakiś zegar pilnuje tego, aby wszędzie w mózgu było
wiadomo, która jest godzina. Tę czasową kontrolę umożliwiają procesy,
o jakich już mówiliśmy, a mianowicie oscylacyjne zachowanie się
komórek nerwowych w mózgu, które — zdaniem autora — stanowią
jednocześnie podłoże procesów decyzyjnych. Na szczęście nie musimy
sięgać do tak dalekich i nieznanych języków jak indiański plemienia
Kri, aby z punktu widzenia organizacji czasowej zastanowić się nad
problemem zestawiania długich słów. Język niemiecki jest przecież
znany z możliwości tworzenia długich łańcuchów słownych, a ponieważ
w dalszej dyskusji może nam się to przydać, zacytujemy tutaj wiersz
barona
47
Hansa von Gumppenberga (1866—1928), który pod pseudonimem
Jodok „w nadętym nowym stylu sprzęgania słów" napisał wiersz, jaki w
czytaniu, a szczególnie głośnym czytaniu, wielu ludziom zda się wręcz
wyzywający.
Sommermädchenküssetauschelächelbeichte
An der Murmelrieselplauderplätscherquelle
Sass ich sehnsuchtstränentröpfeltrauerbang:
Trat herzu ein Augenblinzeljunggeselle
3
[...]
(Zalecamy nauczenie się tego wiersza na pamięć, aby go wygłaszać przy
każdej odpowiedniej i nieodpowiedniej okazji. Zapewni to każdemu
ogromne powodzenie!) Powróćmy do sekwencji wydarzeń przeżywania i
zachowania. Przypuszczamy, że kryje się za tym proces oscylacyjny, a
więc „zegar", który pilnuje czasowej organizacji. To, że organizacja
czasowa nie jest sama przez się zrozumiała, wynika chociażby z błędów,
jakie się niekiedy popełnia. Bardzo częstymi błędami w pisaniu na
maszynie lub mówieniu, to znaczy wtedy, kiedy wymagana jest
„sekwencja wydarzeń", są przestawienia liter, a więc omyłkowa kolejność
liter (kolejność staje się konejlością). Błędy maszynowe zdarzają się
przede wszystkim w trakcie bardzo szybkiego pisania, zwłaszcza u osób
niewprawnych. Na tej podstawie wolno nam wnioskować, że normalnie
jakiś proces porządkujący dba o to, aby kolejność była dokładnie
przestrzegana — tylko czasami jakaś litera się przepycha do przodu i
wtedy dochodzi do przestawienia właściwej kolejności. O wiele rzadziej
zdarza się błąd polegający na pojawieniu się litery w zupełnie innym
miejscu. Właśnie przestawianie bezpośrednio sąsiadujących ze sobą
elementów jakiegoś ciągu pozwala sądzić, że pewien zegaropodobny
proces stara się o przestrzeganie poprawnej kolejności. Zagadnienie to
stanie się bardziej zrozumiałe, kiedy przy-
_______________
48
3
Wiersz jest nieprzetłumaczalny; treść jego jest zupełnie nieważna, chodzi o
doprowadzenie do absurdu możności łączenia wielu słów w jedno (przyp. tłum.).
toczymy proste językowe przykłady, jak chociażby zdanie składające się
z trzech słów: "Czym jest czas?", i przeanalizujemy je: te trzy słowa w
takiej właśnie kolejności stanowią znane pytanie filozoficzne. Jednakże
owe trzy słowa można w zasadzie uszeregować w s z e ś ć różnych
ciągów i za każdym razem całość będzie znaczyła albo coś innego — albo
nic:
Czym jest czas?
Czym czas jest!
Jest czym czas?
Jest czas czym?
Czas jest czym!
Czas czym jest.
Niektóre z tych pięciu dodatkowych ciągów słów wydają się całkiem
sensowne, inne pozbawione są sensu. W każdym razie jest tak, że w
pytaniu „Czym jest czas?" owe trzy słowa muszą być wymienione
dokładnie w takiej kolejności, a nie na przykład w kolejności „Jest czas
czym?". Co prawda, to również wydaje się autorowi pytaniem
filozoficznym, ale innym niż „Czym jest czas?". A „Czas jest czym!" jako
odpowiedź na pytanie „Jest czas czym?" chyba nie całkiem zadowala. W
celu oddania tego, o co chodzi dzięki poprawnej kolejności słów,
niezbędne jest, aby przed rzeczywistą wypowiedzią czy zapisem zadbać o
zaprogramowanie właściwego następstwa słów. Do przekazania
określonej myśli trzeba :e słownika językowego naszego mózgu, który
zawiera około 10 000 haseł —u jednego więcej, u drugiego mniej —
najpierw wybrać trzy słowa. Muszą to być dokładnie te trzy słowa, bo
przecież n i e pytamy na przykład „Czym jest przestrzeń?" lub „Co ma
czas?", lecz „Czym jest czas?". Po takim przygotowaniu na „stacji
rozrządowej" mowy, gdzie z początku jeszcze wszystkie ciągi słowne są
49
możliwe, zestawiona zostaje t a k a kolejność, jaka może wyrazić to, co
mamy na myśli. To zestawienie czy nanizanie słów na właściwe miejsce
odbywa się pod kontrolą planowanego zamysłu i z zastosowaniem
zegara. Zegar w mózgu dba o to, aby wszystkie instancje,
— Granice
wszystkie obszary mózgu, zajmujące się zestawianiem ciągu słów,
wskazywały ten sam czas zegarowy i dzięki temu mogły w porę
wykonać przypisane im zadania mając na uwadze łączny plan. Bez
zegara zawsze coś pojawiałoby się nie w porę i pomieszałaby się
sekwencja wydarzeń. Wtedy zaś nie można by już wyrazić swojej myśli.
Zegar mózgowy, który możemy sobie wyobrazić pod postacią
oscylacyjnych procesów komórek nerwowych, jest prawdopodobnie
warunkiem tego, aby myśl dała się wyrazić za pomocą
uporządkowanych słów. Bez tego formalnego warunku właściwego
porządku następstw nie mielibyśmy żadnych możliwości komunikacji
słownej. To co się tutaj ujawnia jako porządek następstwa słów,
pozwalający wyrazić to, o co chodzi, językoznawcy nazywają
„syntaktyczną kompetencją". Amerykański lingwista Noam Chomsky,
jeden z współtwórców nowoczesnego językoznawstwa, podkreśla, że
jest to prawdopodobnie zdolność swoiście ludzka, obca nawet małpom
człekokształtnym. Od lat próbuje się ćwiczyć te małpy, aby nauczyć je
posługiwania się ludzką mową. Przy tym nie chodzi o to, aby zwierzęta
naśladowały ludzkie dźwięki, lecz aby nauczyły się symboli
poszczególnych słów, których mogłyby w miarę potrzeby używać. O ile
autorowi wiadomo — na tym tak pełnym namiętnych sporów polu
badań trzeba poglądy swoje formułować nader ostrożnie — nie
udowodniono dotąd nigdy, aby zwierzęta te dysponowały syntaktyczną
kompetencją. Innymi słowy: dokładne następstwo, kolejność symboli
jest w ich przekazach bez znaczenia. Aby wyrazić jakąś myśl lub jakieś
życzenie, używają one zwykle potrzebnych do tego symboli w kolejności
przypadkowej. Zdolność do syntaktycznej kompetencji u człowieka i
prawdopodobny brak tej zdolności u szympansa pozwalają zwrócić
uwagę na pewien aspekt, o jakim nie wolno nam zapominać.
Oczywiście musimy założyć, że małpy człekokształtne dysponują
pewnym mechanizmem w mózgu, który im umożliwia utrzymanie
50
porządku następstw i c h zachowania, podobnie jak my rozporządzamy
mechanizmami
stanowiącymi
podstawę
czasowego
porządku
n a s z e g o przeżywania i zachowania. Ponadto owe czasowe
mechanizmy małp człekokształtnych i nasze są zapewne nawet bardzo
do siebie podobne. Ale mechanizm czasowy określa jedynie f o r m a l n ą strukturę
przeżywania i zachowania. Określone zostaje tylko j a k; brak jest
informacji na temat c o, to jest myślowej treści tego, kto używa tej
formalnej
struktury
czasowej.
W
odróżnieniu
od
małp
człekokształtnych my z samej natury możemy władać mową. W mowie
staramy się wyrazić myślenie, a wykorzystujemy do tego czasowy
mechanizm mózgu. To wykorzystywanie w mowie odbywa się pod stałą
kontrolą pewnej instancji „co". Aby można było powiedzieć owo "co",
czyli to, co mamy na myśli, słowa muszą być poprawnie uszeregowane,
to zaś odbywa się pod nadzorem treści. Słowa nie ustawiają się same w
sensowną treść. Nawet jeśli blisko z nami spokrewnione zwierzęta
dysponują mechanizmem czasowym, to jednak najwidoczniej nie
posiadają one owej instancji ,,co", dbającej o to, aby myśl została
wyrażona w odpowiednim następstwie słów, a więc syntaktycznie.
Wzajemną zależność formy i treści możemy sobie uzmysłowić jeszcze w
inny sposób. Stwierdziliśmy, że w wypadku braku treściowych
wytycznych sama struktura formalna, a zatem zegar mózgowy, niewiele
może zdziałać w kierunku wyznaczenia sensownego zachowania. Forma
przecież służy tylko temu, aby treści przydać pewnych ram wyrazowych.
A cóż się dzieje, jeśli formalne warunki graniczne są zakłócone, jeżeli na
przykład brak jest tej rękojmi, że wszędzie w mózgu panuje ten sam
czas zegarowy? Aby odpowiedzieć na to pytanie, musimy się najpierw zapoznać z pewnym nowym faktem. Od dawna wiadomo, że
zakłóceniom mózgu, na przykład takim, kiedy ulega zanikowi
substancja mózgowa, towarzyszy spowolnienie. Już przy omawianiu
progu następstwa czasowego (w rozdziale 3) "wskazywaliśmy, że
pacjenci z uszkodzeniami obszarów mózgu decydujących o funkcjach
mowy, wykazują znaczne przedłużenie progów następstwa czasowego,
innymi słowy, spowolnienie procesów umożliwiających identyfikację
następstwa wydarzeń. Takie spowolnienie procesów powstałe jako
51
skutek częściowych uszkodzeń mózgu wydaje się podstawowym prawem
neurologii. - Godny uwagi jest fakt, że to spowolnienie dotyczy tylko
funkcji reprezentowanych w tej okolicy mózgu, która ucier-
piała wskutek uszkodzenia. Podam przykład: miałem kiedyś
sposobność badania przez dłuższy czas pacjenta, który doznał
zaburzenia dopływu krwi w części mózgu pośredniczącej w widzeniu.
To zaburzenie powstałe po udarze mózgu doprowadziło do znacznej
utraty czynnościowo sprawnych komórek nerwowych. Stąd jego
zdolność widzenia była bardzo ograniczona, ale niecałkowicie
zniesiona, tak że można było jeszcze badać resztkowe wydolności.
Spośród wielu zarejestrowanych wyników badań chcę się tutaj
skoncentrować na badaniu czasu reakcji, skoro jesteśmy już oswojeni
z tym miernikiem i pod kątem interesującego nas problemu najwięcej
możemy się o nim dowiedzieć. Sprawdzenie czasu prostej reakcji
akustycznej wykazało wartość zupełnie normalną, jak gdyby
pacjentowi nic się nie przydarzyło. Natomiast pomiary czasu reakcji
optycznej wykazały znaczne przedłużenie tego czasu. Najbardziej
zaskakujące było to, że sąsiadujące w histogramie szczyty (porównaj
rysunek 7) nie znajdowały się już w przedziale 0,03 do 0,04 sekundy,
lecz były od siebie odległe o jakieś 0,08 sekundy. Wniosek z tej
obserwacji każe nam sądzić, że uszczerbku wydolności czasowe doznał
tylko jeden układ zmysłów, a mianowicie wizualny. Co znaczy w
praktyce ów uszczerbek? Z przedłużenia się odstępów
między
szczytami reakcji musimy wnioskować że obecnie potrzeba znacznie
więcej czasu na podejmowanie decyzji na podstawie informacji
wzrokowych. Na to, aby mózg rozpoznał wzrokowe warianty, potrzeba
mniej więcej dwa razy tyle czasu, co w stanie normalnym lub w
odniesieniu do wariantów akustycznych. Tym samym przed mózgiem
staje nie byle jaki problem czasowy. W jednym
mózgu procesy
decyzyjne o jednym
wydarzeniu przetworzonym optycznie
i
akustycznie, przebiegają w dwóch czasach W takim wypadku we
znaki daje się nie tylko niejednoczesność tego, co optyczne, z tym, co
52
akustyczne wobec niejednakowego czasu trwania ich "przeróbki" na
język mózgu Oprócz różniących się czasów docierania bodźców, zegar,
w tych częściach mózgu, w jakich przetwarzane jest to, co się słyszy, i
to, co się widzi, biegną w dodatku z rozmaitą prędkością. Wskutek tego
akustyczny obraz świata zostaj1 oderwany od optycznego, skoro już nie
działa dostrojenie obu tych obrazów świata w czasie. Stwierdziliśmy
przecież
uprzednio, że w procesie podejmowania decyzji istnieje harmonia w
czasie między reprezentacją świata akustycznego a optycznego. Kiedy
jedna z tych reprezentacji jest uszkodzona, spowolnienie w tym
układzie prowadzi do utraty tej czasowej harmonii. Ten spowodowany
uszkodzeniami rozziew na niezależne od siebie przebiegi czasów
dowodzi, że w normalnych warunkach taka harmonia właśnie istnieje.
Uświadamiamy to sobie dopiero w obliczu zakłócenia. Dalszego
przykładu dostarczają nam pacjenci cierpiący na psychozę alkoholową
lub tak zwany zespół Korsakowa. Wydaje się, że u tych pacjentów
zachowanie właściwego następstwa czasowego wydarzeń jest
ograniczone we wszystkich zakresach przeżywania. Tacy pacjenci mają
prawie niezmienioną pamięć tego, c o przeżyli, ale już nie potrafią
uporządkować tych doznań w czasie. Niektórzy psychiatrzy
przypuszczają, że w tej chorobie zanikają selektywnie tylko "znamiona
czasu" przeżyć. Innymi słowy znaczy to, że wskutek procesu
chorobowego do porządku następstw wkradł się nieporządek. I właśnie
na tej podstawie — tak należałoby sądzić — pacjenci zaczynają
"konfabulować", a więc mówić bez związku. Można sobie wyobrazić, że
powód konfabulacji tkwi w utracie przeżywalnej przyczynowości
realnego świata. Taka strata musi wystąpić z chwilą, gdy czasowe
następstwo wydarzeń nie jest już w mózgu poprawnie przekazywane.
Jeśli nasz mózg wskutek utraty znamion czasu nie ma już rozeznania
tego, co było przedtem, a co potem, to nie możemy już mieć jasnego
obrazu powiązań przyczynowo- -skutkowych. Wyjaśnimy to na jeszcze
jednym przykładzie. Postrzeganie ruchu zależy od analizy czasowej. Na
to, abyśmy mogli powiedzieć, że jakiś przedmiot się poruszył, przedmiot
ten w różnych momentach musi być za każdym razem w innym
miejscu. Przypuśćmy teraz, że w mózgu zawiodły -mechanizmy
53
umożliwiające seryjne ujmowanie wydarzeń. Wówczas uchwycenie
zjawiska ruchu już nie będzie możliwe. A jeżeli tak się dzieje, to
podmiot musi mieć zupełnie zmieniony obraz świata. (Używając pojęcia
obraz świata zbliżamy się powoli do takiej treści, jak ją rozumiemy w
potocznym znaczeniu.) W oczach obserwatora, który nie ma możności
rozpoznania ruchu, przedmiot oczywiście nie może się p o ruszać stąd
dotąd, lecz jest raz tutaj, a kiedy indziej tam, bez postrzegania związku
między tymi dwiema sytuacjami. Skutkiem tego identyczność
przedmiotu staje się wątpliwa, ponieważ możliwość widzenia ruchu jest
warunkiem, aby te same postrzegane przedmioty pozostały nadal
identyczne ze sobą w czasie. Kiedy tej możliwości nie ma, następuje
utrata identyczności, świat zaś wydaje się pozbawiony związków
przyczynowych. Nasz obraz świata zmienia się całkowicie. Rozumiemy
więc teraz — aby sobie pozwolić na rzut oka w filozofię — dlaczego
Arystoteles nazwał określenie istoty ruchu podstawowym zagadnieniem
fizyki. Takie rozważania ukazują nam, że zagadnienia o podstawowym
znaczeniu dla naszej egzystencji, sięgające nawet problematyki
filozoficznej, są uzależnione od funkcjonowania naszego mózgu. Świat
możemy pojąć tylko w wypadku, gdy czasowy porządek świata jest
zbieżny z czasowym porządkiem w mózgu. A mechanizm naszego
mózgu umożliwiający pojmowanie następstwa zdarzeń zapewne ma —
jak już mówiliśmy — charakter oscylacyjny, a więc jest zegarem.
54
7. CZASOWE GRANICE ŚWIADOMOŚCI: POJĘCIE «TERAZ»
Poszukując odpowiedzi na postawione w drugim rozdziale pytanie: „Jak
do człowieka dociera czas?", zatrzymajmy się na chwilę i zastanówmy,
do czego doszliśmy tymczasem. Dopatrzyliśmy się tego, że podatność
naszych zmysłów na przebiegi czasowe jest różna. Jeśli chodzi o
słyszenie, próg niejednoznaczności jest najniższy, w wypadku widzenia
— najwyższy. Zrozumieliśmy także, że postrzeganie niejednoczesności
bodźców zmysłowych jest wprawdzie potrzebne, ale nie jest
wystarczające do identyfikacji tych bodźców, to znaczy do tego, by tym
samym stały się samo dzielnymi wydarzeniami. Najwidoczniej
potrzebny jest do tego jeszcze jakiś mechanizm, wymagający upływu
czasu co najmniej 0,03 do 0,04 sekundy na to, aby coś rozróżnić,
wyodrębnić czasowo i jako osobne wydarzenie oddać do dyspozycji
naszej świadomości. Dopiero po tym wszystkim jakieś wydarzenie może
zostać wmontowane w pewien ciąg wydarzeń. Potem dowiedzieliśmy się,
że możliwość podjęcia decyzji ma również granicę czasową, przy czym
godne uwagi jest to, że czas ten jest zbieżny z czasem potrzebnym do
identyfikacji wydarzeń. Możność poinformowania się o czasach
podejmowania decyzji dała nam analiza możliwie szyb kich reakcji, a
wtedy uderzyło nas, że reakcje na bodźce są różne w zakresie różnych
zmysłów. O uporządkowany prze bieg identyfikacji wydarzeń, ich
zaszeregowanie do dających się wyliczyć ciągów i powzięcie decyzji w
wypadku dwóch
55
lub więcej możliwości wyboru — dba prawdopodobnie jakiś zegar
mózgowy. Stwierdziliśmy także, że zakłócenia w tej dziedzinie mogą
pociągnąć za sobą zdumiewające skutki subiektywne, kiedy to tracimy
pojęcie przyczynowości, kiedy subiektywnie już nie rozporządzamy
ciągiem wydarzeń w obiektywnym świecie. Dzięki tym rozważaniom
scharakteryzowaliśmy dwa elementarne doznania czasowe, a
mianowicie przeżycie "równoczesności" i przeżycie „następstwa". Dla
wielu myślicieli te doznania czasowe stanowią punkt wyjścia do
rozmyślań nad „czasem człowieka i czasem w ogóle". W jednym z pod
stawowych dzieł filozofii zachodniej, w Krytyce czystego rozumu
Immanuel Kant powołuje się właśnie na te dwa doznania czasowe.
Słynny fragment zaczyna się od słów: „Czas nie jest pojęciem
empirycznym, wyprowadzonym abstrakcyjnie z jakiegokolwiek
doświadczenia. Równoczesność lub następstwo nie pojawiłyby się
bowiem same w spostrzeżeniu, gdyby wyobrażenie czasu nie
znajdowało się a priori u jego podłoża. Tylko przy tym założeniu można
sobie wyobrazić, że niektóre przedmioty znajdują się w jednym i tym
samym czasie (równocześnie) lub też w różnych czasach (po sobie).
Czas jest koniecznym wyobrażeniem, które leży u podłoża wszelkich
danych naocznych."4 (Podkreślenia autora; zob. także rysunek 2. s.
10.) Nas interesuje zbadanie, j a k filozof argumentuje, to znaczy, które
z jego obserwacji wymagają wyjaśnienia. Wśród zjawisk czasowych
Kant wymienia równoczesność i następstwo. Ale czy tym samym
ludzkie przeżywanie czasu zostało opisane wystarczająco, to jest
wszechstronnie? Czy wyobrażeniem czasu, które jakoby a priori leży u
podłoża, jest tylko wyobrażenie umożliwiające nam przeżywanie
równoczesności i następstwa wydarzeń? Jeżeli opis ludzkiego
przeżywania czasu ogranicza się do pojęć równoczesności i następstwa,
to rozmyślania o czasie zmierzałyby w ściśle określonym kierunku. A
kierunek ten nie musi być tym, który byśmy obrali, gdybyśmy pragnęli
opisać ludzkie przeżywanie czasu bardziej wszechstronnie. Ale
czy
istotnie musimy opisywać ludzkie przeżywanie
_______________
4
I. Kant, Krytyka czystego rozumu, t. I, s. 107—108.
56
czasu bardziej wszechstronnie? Jeśli tak, to należy zaznaczyć zupełnie
ogólnie, że sposób myślenia Kanta o czasie może nie uzasadnia
filozoficznie pełnej skarbnicy doświadczeń ludzkiego przeżywania
czasu. Pewne wymiary pozostają wyłączone. Nie znaczy to, jakoby
wypowiedź Kanta była fałszywa, lecz tylko, że jest ograniczona do
pewnego wycinka ludzkiego przeżywania. Jakie więc doznania czasowe
występują jeszcze oprócz przeżywania równoczesności i następstwa?
Kiedy oglądamy obraz, kiedy słyszymy zdanie lub nawet tylko słowo
lub kiedy dotykamy jakiegoś przedmiotu — wszystkim tym
czynnościom towarzyszy poczucie "teraz". Kiedy więc rozmyślamy nad
czasem, powinniśmy również wyjaśnić owo poczucie „teraz". Weźmy
prosty przykład: jeżeli teraz czytamy właśnie lub słyszymy słowo
„teraz", to czytamy lub słyszymy całe słowo „teraz" teraz. Nie czytamy i
nie słyszymy następstwa pięciu różnych liter czy dźwięków mowy t-e-ra-z. Ciąg liter w naszym odczuciu zostaje zupełnie wyraźnie scalony w
pewną jednostkę postrzegania. Wolno nam więc sądzić, że istnieje
mechanizm integracyjny, który dba o to, aby następujące po sobie
wydarzenia zostały scalone w jedną postać. Zanim przejdziemy do
dalszych rozważań, powinniśmy sobie jasno uzmysłowić, co właściwie
mamy na myśli, kiedy mówimy o „teraz", czyli teraźniejszości. Wydaje
mi się bowiem, że i w tej sprawie rozmaitość znaczeń pojęciowych
doprowadziła
do
wielu
niepotrzebnych
kontrowersji.
Kiedy
zastanawiamy się nad czasem — przy czym jako założenie tych
rozmyślań moglibyśmy przyjąć pogląd New tona, że czas płynie
równomiernie — to możemy powiedzieć, że teraźniejszość stanowi
granicę między przeszłością a przyszłością. Skoro bowiem czas płynie
równomiernie, to zawsze musi istnieć moment, który jest dokładnie
ową granicą, a mianowicie: „teraz". To tak pomyślane "teraz" jest
granicą b e z rozciągłości przesuwającą się w przyszłość — lub też
poprzez którą przyszłość wpływa do przeszłości. Na gruncie klasycznej
fizyki jest to poprawna interpretacja teraźniejszości, czyli „teraz". Jest
rzeczą godną uwagi, że pewien filozof naszych czasów, a mianowicie
Martin Heidegger, głosił taki sam pogląd
57
na teraźniejszość jako wymiar czasowy, pomimo że był wszystkim,
tylko nie fizykiem. W swoim znanym dziele Sein und Zeit („Bycie i czas")
Heidegger pisze: „Każde «teraz» jest już także «w tej chwili», względnie
«zaraz»." To brzmi jeszcze stosunkowo prosto. Ale Heidegger myśl tę
wyraża raz jeszcze, i to we właściwym sobie języku. Nie chciałbym
pozbawić czytelnika możności poznania tej definicji zawartej w Sein
und Zeit: „Każde ostatnie «teraz», właśnie jako «t e r a z», jest zawsze j u
ż jakimś «zaraz-już-nie», zatem w sensie «już-nie-teraz», a więc
przeszłości; każde pierwsze «teraz» jest pewnym «w tej chwili-jeszczenie», zatem czasem w sensie «jeszcze-nie-teraz», a więc przyszłości."
Kiedy myśl tę przełożymy na język potoczny, możemy powiedzieć, że
najwidoczniej w ogóle nie ma żadnego "teraz"; przecież sama granica
nie ma żadnej rozciągłości, ona tylko dzieli. Ściśle biorąc, w takim
myśleniu istnieje więc tylko przeszłość i przyszłość. To że wyobrażenie
teraźniejszości jako granicy może stać się groźne pod względem
egzystencjalnym — jest rzeczą zrozumiałą. Jeśli bowiem utożsamimy tę
myśl z realnością przeżywania, to właściwie nie. możemy żyć w sposób
uporządkowany, skoro jesteśmy rozerwani między tym co było, a tym
co będzie, a brakuje tego, co jest przytomnością. Jeśli więc myśl tę
utożsamimy z przeżywaniem, czas siłą rzeczy musi stać się dla nas
zagrożeniem. Wówczas lepiej w ogóle nie myśleć o czasie, bo byli byśmy
poniekąd w sytuacji beznadziejnej. Bylibyśmy, ale nie jesteśmy.
Pojmowanie teraźniejszości tylko jako granicy między przeszłością a
przyszłością — to teoria nie odpowiadająca naszemu przeżywaniu.
Człowiek nie skażony teorią nigdy nie wpadłby na pomysł odmawiania
samej teraźniejszości jej zgodności ze stanem faktycznym. Nasze
przeżycia dokonują się teraz, nie są one teoretyczną mieszaniną
złożoną z przeszłości i przyszłości. W tym miejscu wyłania się znowu
pewien problem językowy. Używamy tego samego pojęcia teraz zarówno
do określenia naszego przeżywania, jak również do próby formułowania
abstrakcyjnego opisu czasu. W obu wypadkach na myśli mamy za
każdym razem coś innego. W zasadzie słuszne byłoby użycie dwóch
różnych pojęć. Tymczasem zgodnie z rozwojem języka nie sposób
uniknąć używania tego samego
58
słowa do obu. Problem powstaje dopiero wtedy, kiedy sobie nie
uświadamiamy, że argumentujemy na dwóch płaszczyznach. W
wypadku pomieszania tych dwóch „kategorialnych" płaszczyzn łatwo
powstają problemy pozorne. A jak się ma sprawa przeżywania
teraźniejszości, przeżywania „teraz"? W badaniu granic „teraz", a zatem
czasu trwania teraźniejszości — a tym samym czasowych granic
świadomości — kierujemy się przede wszystkim wynikami nowoczesnej
nauki, ale także wypowiedziami świętego Augustyna, który miał
ogromne wyczucie realności ludzkie go życia duchowego. W XI księdze
swoich Wyznań podkreśla on znaczenie teraźniejszości (obecności); to
ujęcie Augustyna autor chciałby sobie przywłaszczyć w związku z
człowieczym przeżywaniem czasu: „Z tego, co się rzekło, wynika
najwyraźniej, że ani przyszłość ani przeszłość nie istnieje. I właściwie
nie należałoby mówić, że istnieją trzy dziedziny czasu — przeszłość,
teraźniejszość i przyszłość. Może ściślejsze byłoby takie ujęcie, że
istnieją następujące trzy dziedziny czasu: obecność rzeczy minionych,
obecność -rzeczy teraźniejszych, obecność rzeczy przyszłych. Jakieś
tego rodzaju trzy dziedziny istnieją w duszy, ale nigdzie indziej ich nie
widzę. Obecnością rzeczy przeszłych jest pamięć, obecnością rzeczy
teraźniejszych jest dostrzeganie, obecnością rzeczy przyszłych —
oczekiwanie." 5 Jednakże, jeśli uznamy teraźniejszość za rzeczywistość
przeżywania, musimy zapytać, jakie jest trwanie tej teraźniejszości.
Aby zgłębić to zagadnienie, chciałbym przytoczyć kilka obserwacji,
które mają wykazać, że nasza teraźniejszość trwa tylko niewiele
sekund. Ponadto wykażemy, że „teraz" polega na pewnym mechanizmie
integracyjnym, który zespala następujące po sobie wydarzenia w
postacie postrzegania. Pierwsza obserwacja, którą chciałbym omówić,
wiąże się z doświadczeniem, którego możemy dokonać za pomocą
metronomu; każdy kto ma metronom, może to doświadczenie
powtórzyć. Jeżeli nastawimy metronom na liczbę 120, to w równych
półsekundowych odstępach czasu słyszymy uderzenia o dokładnie
takim samym natężeniu dźwięku. Teraz
_______________
5
Święty Augustyn, Wyznania, ks. XI, 20. s. 232.
59
próbujemy w tym jednostajnym łańcuchu wydarzeń, w jakim każde
uderzenie metronomu daje się jednoznacznie zidentyfikować,
dosłuchać się jakiegoś rytmu w ten sposób, że co drugiemu uderzeniu
metronomu nadajemy większe znaczenie subiektywne. Możemy więc
sprawić, aby jednostajny ciąg uderzeń nabrał określonej postaci
wskutek subiektywnego akcentowania. W takim tempie możemy ten
subiektywny akcent nadać również co trzeciemu, co czwartemu lub co
piątemu uderzeniu i w ten sposób w uderzeniach dosłuchać się rytmu,
który obiektywnie nie istnieje. Jednakże począwszy od pewnej granicy
już nie będziemy mogli przez subiektywne akcentowanie dosłuchać się
jednej czasowej postaci. Układ czasowy się załamuje. Wyraźniej jeszcze
niż przez próbę scalenia w jedności możliwie wielu uderzeń dzięki
położeniu akcentu, możemy przeżywać granicę tej postaci w ten
sposób, że scalamy w grupę wciąż tylko dwa następujące po sobie
uderzenia, a potem wydłużamy odstęp czasu pomiędzy poszczególnymi
uderzeniami. Żadnych trudności nie stwarza nam jeszcze tworzenie
tych grup, jeżeli uderzenia oddzielone są od siebie na przykład o jedną
sekundę. Kiedy jednak nastawimy metronom na 40, tak że odstęp
czasowy między uderzeniami wynosi 1,5 sekundy, tworzenie grup już
jest trudniejsze, dla niektórych nawet niemożliwe. Niestety, zwykłym
zakupionym metronomem nie możemy tempa zmniejszyć jeszcze
bardziej. Ale kiedy doświadczenie przeprowadzimy w pracowni
wyposażonej w odpowiedni przyrząd, zaobserwujemy, że u większości
ludzi granica subiektywnego tworzenia grup leży między 2,5 i 3
sekundami. Granicę tę odkrył już Wilhelm Wundt, twórca
eksperymentalnej psychologii. Taki wynik może wyjaśnia także,
dlaczego podziałki kupowanych metronomów oznaczone są dopiero od
40: wolniejsze tempa stopniowo coraz mniej się poddają
subiektywnemu tworzeniu grup i stąd są prawdopodobnie nieistotne
dla przeżyć muzycznych. O co tu chodzi? Zgodnie z moją interpretacją
tych obserwacji w mózgu istnieje granica zdolności do integracji
wydarzeń następujących po sobie w czasowych odstępach. Zdolność do
kładzenia subiektywnych akcentów jest przecież scalaniem dwóch (lub
więcej) następujących po sobie uderzeń metronomu w jedność.
Uderzenie subiektywnie głośniej-
60
sze zostaje odniesione do subiektywnie cichszego. Dopiero oba razem
tworzą subiektywną postać
posta postrzegania. Owa integracja w jedność
jedno
załamuje się wtedy, kiedy odstęp
odst p czasowy (w czasie obiektywnym)
przekracza pewną granicę,
granic a miano wicie kilku sekund. A przecież
przecie
scalać coś w jedność znaczy dopuścić coś do swojej teraźniejszej
tera
obecności,
ci, móc tym czymś
c
dysponować jako przeżyciem
yciem na teraz.
Dlatego też przy puszczam, że jakiś ograniczony w czasie mechanizm
integracyjny stanowi podłoże
pod
subiektywnej teraźniejszo
niejszości, poczucia
„teraz". Jeśli
li to ma być
by ogólnie obowiązującą regułą — przeżywanie
,,teraz" nie
e jest wszak związane
zwi zane tylko z tym, co słyszymy
s
— to
powinniśmy
my móc to udowodnić
udowodni również w innych dziedzinach. Kolejny
przykład pochodzi więc
c z dziedziny wrażeń
wra
wzrokowych. Rysunek 8
ukazuje nam sześcian,
cian, który ma tę
t właściwość, że można
na go widzieć
widzie w
dwóch różnych
nych perspektywach. Zgodnie z nazwiskiem odkrywcy tej
podwójnej perspektywy nazywa się
si go kostką Neckera. Nie każdy,
ka
kto
ma kostkę przed oczyma, od razu zauważa
zauwa a ten podwójny widok. Trzeba
wtedy poruszać oczami tam i z powrotem między
mi dzy dwoma punktami
wewnątrz
trz wyrysowanej kostki. Można
Mo
także spróbowaćć dostrzec, że
każdy
dy z dwóch kwadratów może
mo
61
stanowić zarówno przednią, jak i tylną stronę kostki. Są to wskazówki
dla tych, którzy mają trudności w dostrzeżeniu, jak kostka Neckera
ślicznie „się przewraca" między dwiema perspektywami. Autor mógłby
swoje dalsze rozważania przedstawić równie poglądowo, gdyby
czytelnik zechciał zobaczyć obie te perspektywy. Albo widzi się kwadrat
poło żony bardziej po prawej w dole jako przód, wówczas kwadrat
leżący po lewej w górze jest tyłem sześcianu. Albo jest akurat
przeciwnie, wtedy kwadrat po lewej na górze jest położony z przodu.
Pierwszy krok eksperymentu polega na tym, że dowolnie pozwalamy
kostce obracać się tam i z powrotem. Stwierdzamy wówczas, że
możemy jak gdyby nakazać kostce, z jakiej strony ,,ma dać się
widzieć". Następnie próbujemy przyspieszyć takie przewracanie na
rozkaz i pod kontrolą naszej woli. Jednemu udaje się to bardzo dobrze,
drugiemu z początku może nie tak łatwo. Jednakże większość prędzej
czy później potrafi pewnym impulsem woli „przewracać" kostkę w inną
perspektywę. To niezwykle proste doświadczenie wykazuje nam
dodatkowo, że widocznie w naszym postrzeganiu nie jesteśmy wcale
tak stuprocentowo zdani na sytuację bodźcową. Nic się przecież nie
zmienia w liniach narysowanych na papierze, tylko w naszej
świadomości coś się wydarza, a te „wewnętrzne" wydarzenia powodują
zmianę tego, co postrzegamy. Nakazy woli narzucają zwykłemu
bodźcowi sposób, w jaki bodziec ma się ukazać. Kiedy się już oswoimy
ze zjawiskiem naocznego przewracania się kostki, przechodzimy do
drugiego doświadczenia, które uzmysłowi nam czasowy zasięg naszej
siły woli. W trakcie próby możliwie szybkiego przewracania kostki
zapewne zauważyliśmy, że pewnej szybkości przewracania już
przekroczyć nie można, przy czym nie wiemy, czy nie możemy prędzej
nakazywać sobie tego przewracania, czy też sam proces przewracania
nie może już zostać przyspieszony. Teraz chcemy sprawdzić, czy
istnieje także czasowa granica w odwrotnym kierunku. W tym celu
patrzymy raz jeszcze na kostkę, ale tym razem z zamiarem, aby jej nie
pozwolić się przewrócić. Kiedy czytelnik istotnie to osiągnie, stwierdzi
jednocześnie, że po kilku sekundach kostka automatycznie
„przeskakuje" w swoją drugą perspektywę i że nie
62
potrafimy się przed tym obronić. Istnieje jednak pewien chwyt
pozwalający nie dopuścić do tej spontanicznej zmiany perspektywy
widzenia, a mianowicie trzeba patrzyć na do wolnie obrany punkt
kostki, uporczywie wpatrywać się weń, a przy tym starać się myśleć o
czymś zupełnie innym. Jeżeli więc kostka pustym jak gdyby
spojrzeniem zostanie wyparta ze świadomości, wówczas pozostaje ona
stabilna — ale wtedy naturalnie już nie znajduje się w centrum naszej
uwagi. Jeśli czytelnik sam nie zdołał się tak całkiem przekonać o
spontanicznym przewracaniu się kostki, niech postara się wypróbować
to na innych osobach. Autor często pokazuje kostkę, kiedy studentom
wykłada o złudzeniach optycznych. Z góry można przewidzieć, że w
kilka sekund po wezwaniu słuchaczy, aby kostki n i e przewracali, całe
audytorium zaczyna się śmiać. Śmiech rozpoczyna się mniej więcej trzy
sekundy po wezwaniu, aby w żadnym razie nie pozwalać na
przewracanie się kostki. Zanim się zajmiemy interpretacją tego
zjawiska, chciałbym podać jeszcze dwa dalsze przykłady, aby
czytelnikowi w pełni uzmysłowić wahania jednoznaczności naszego
postrzegania. Na rysunku 9 do kostki Neckera dodaliśmy drugą
kostkę. Jeśli nam się udało przewracać tamtą kostkę, to jesteśmy
dobrze przygotowani do pewnego umysłowego treningu. Podwójna
kostka stwarza teoretyczną możliwość widzenia jej na pięć sposobów,
przy czym każdy może zostać uzależniony od naszej woli. Istnieją cztery
możliwości interpretacji przestrzennej, a ponadto jeszcze jedna
nieprzestrzenna, gdyż przy pewnym wysiłku woli możemy
wyinterpretować obie kostki jako płaski wzór liniowy, chociażby wzór
na tapecie. Cztery przestrzenne sposoby widzenia są następujące:
bądź oba graniczące ze sobą kwadraty obu kostek są ich stronami
przednimi, bądź ich stronami tylnymi. Istnieje jednak także możliwość
przestrzennego oddzielenia tych graniczących ze sobą kwadratów przez
to, że jeden stanowi przednią stronę jednej kostki, a leżący obok
kwadrat jest tylną stroną drugiej kostki. Te możliwości widzenia
również „wyskakują", niekiedy spontanicznie. Można je jednak poddać
kontroli naszej woli. Można sobie przedstawić ciąg pięciu sposobów
widzenia, a potem na rozkaz kazać się pojawiać każdemu pojedynczo.
Zapewne zauważymy, że z początku
63
nie jest to wcale proste, ale w wyniku t r e n i n g u u m y s ł o wego z
czasem coraz lepiej się udaje. To, co tutaj ćwiczymy, jest naszą
wyobraźnią przestrzenną. A skoro wyobraźnia przestrzenna jest
istotnym przejawem ludzkiej inteligencji, być może takim ćwiczeniem
jednocześnie udoskonalamy naszą inteligencję. Kiedy się oswoimy z tą
podwójną kostką, a potem powtórzymy eksperyment polegający na tym,
aby kostce nie p o z w o l i ć się zmieniać w stosunku do danego sposobu
ukazania się, znowu zauważymy, że ta perspektywa ma górną granicę
czasu trwania Po kilku chwilach twór przewraca się w inną
konfigurację. Niezwykłe efekty wzrokowe, dające się wywołać takimi
szczególnymi konfiguracjami bodźców jak owe kostki, pasjonowały nie
tylko badaczy postrzegania, lecz także artystów. Historycy sztuki, a
zwłaszcza Marianne Teuber ze Stanów Zjednoczonych, wykazali, że
Paul Klee zajmował się intensywnie problemami psychologii
postrzegania, a kostka Neckera szczególnie go urzekła. W wielu jego
dziełach widzimy, jak igrał z rysunkiem tej kostki i w procesie
twórczym wykorzystywał jej podwójną perspektywę. W dziełach Paula
Klee zastosowanie dwojakich figur geometrycznych pociąga za sobą
interesujący skutek. Po tym, czegośmy się obecnie dowie dzieli,
rozumiemy, że takie malarstwo, kiedy się na nie patrzy.
64
nie może być stabilne, lecz w zależności od naszego sposobu patrzenia
musi wywoływać wciąż nowe sposoby widzenia. Artysta wykorzystuje
więc twórcze zdolności ludzkiego mózgu, nie tylko własnego, lecz także
widza, który jego obrazy ogląda. Ostatnio natrafiono na ślad tego, że
Picasso również porał się z problemami wizualnego postrzegania i że na
przykład rozwój kubizmu bez takiego spojrzenia poza granice świata
sztuki prawdopodobnie nie byłby możliwy. Czasowy przebieg sposobów
widzenia wyjaśnimy na jeszcze jednym przykładzie, ponieważ w nim
wchodzi w grę nowa "jakość. Figura na rysunku 10 może być widziana
bądź jako głowa mężczyzny, bądź jako mysz. Tutaj także potrzeba może
pewnego czasu, zanim obie te możliwości zostaną rozpoznane. Różnica
w stosunku do kostki Neckera polega na tym, że w tym wypadku z
przeskokiem związane jest za każdym razem inne z n a c z e n i e
tego, co widzimy.
5 — Granice
65
Kostka pozostaje kostką. Tutaj natomiast figura jest albo gryzoniem,
albo mężczyzną z łysiną. Jeśli powtórzymy nasze poprzednie ćwiczenia,
okaże się, że teraz dyktowane wolą przewracanie w inną za każdym
razem jakość semantyczną jest możliwe. Ponadto okazuje się, że jeśli
patrzący p o t r a f i ujrzeć obie interpretacje, to obie ujrzeć musi, a
znaczy to, że nie można utrzymać narzuconego sobie samemu
przymusu widzenia, na przykład tylko myszy. Automatycznie po kilku
sekundach świadomości narzuca się widok mężczyzny. Na przykładzie
tych dwojakich figur chciałbym wyjaśnić jeszcze jeden fakt, który
wydaje mi się ważny dla zrozumienia procesów świadomości. Nawet
jeżeli możliwych jest kilka sposobów widzenia, w określonej chwili
zawsze tylko j e d e n jest realizowany. Kostkę widzimy tak albo t a k,
natomiast na rysunku 10 widzimy mężczyznę 1 u b mysz. Nigdy nie
widzimy jednocześnie obu perspektyw kostki ani mieszanki
mężczyzna-mysz, a więc jakiejś „poznawczej chimery". To wskazuje, że
istnieje stale tylko j e d n a treść świadomości. Kiedy ta jedna znajduje
się w centrum uwagi, wszystko inne, także tamten sposób widzenia,
schodzi na plan dalszy — w taki sposób, że samo staje się planem
dalszym. A znaczy to jednocześnie, że j e d n a treść świadomości istnieć
może tylko przez kilka sekund, aby zaraz znowu zniknąć i zostać
zastąpiona inną. Te dwojakie figury pozwalają nam na interesujący
wgląd w dynamikę procesów świadomości. Pewna treść świadomości
widocznie może przetrwać do około trzech sekund. Kiedy nie nastręcza
się nic nowego, tak aby nowe wydarzenia domagały się przyjęcia do
wiadomości, alternatywny sposób widzenia automatycznie wysuwa się
na pierwszy plan świadomości. Jeśli nadal nic nowego się nie dzieje, jeśli
nic nie „odrywa naszej uwagi", po kilku sekundach do świadomości
powraca pierwszy sposób widzenia i tak dalej. Tym samym po niewielu
sekundach wyczerpuje się zdolność do integracji. Czasowe ramy tego,
co dane, już nie wystarczają i w świadomości miejsce musi zająć coś
nowego. Zdolność do integracji następujących po sobie wydarzeń w
scalone jednostki postrzegania, które potem subiektywnie pojawiają się
jako obecne w teraźniejszości, można sprawdzić
66
za pomocą innego jeszcze doświadczenia, opisanego już w 1868 roku w
dysertacji Karla Vierordta. Doświadczenie polega na odtwarzaniu
interwałów czasowych o różnym czasie trwania. Nadaje się jakiś
przyjemny dźwięk albo pokazuje bodziec świetlny, a osobie poddanej
doświadczeniu poleca się możliwie dokładne powtórzenie czasu trwania
pierwszego nadanego sygnału. Wynik takiego doświadczenia pokazuje
rysunek 11. Na osi odciętych pokazane są rzeczywiste czasy trwania
bodźców, na osi rzędnych czasy reprodukowane. Gdyby
67
trwanie czasów powtórzonych dokładnie odpowiadało czasom
rzeczywistego trwania bodźców, punkty musiałyby leżeć na- linii S = R
(stimulus = reakcja). Ale widzimy, że aż do granicy mniej więcej trzech
sekund czas ujawniany w reprodukcji trwa nieco dłużej, a poza tą
granicą wyraźnie się skraca. Granicę tę określa się jako "punkt
indyferencji", ponieważ w tym miejscu czas trwania bodźca
rzeczywistego i czas trwania jego reprodukcji są dokładnie takie same.
Zatem przecenianie czasu trwania bodźca w zasięgu aż do punktu
indyferencji i niedocenianie go poza tym punktem określa się jako
pozytywny lub negatywny błąd czasowy. Czym należy wytłumaczyć to
zjawisko? Możemy przy puszczać, że aż do pewnej granicy czasowej
potrafimy objąć informację jako jednostkę percepcyjną i tym samym
zachować ją w świadomości. Kiedy ta czasowa granica zostaje przekroczona, informacja podlegająca przetwarzaniu wypada z ram
czasowych, którymi rozporządzamy. Przekroczenie czasowych ram
powoduje wówczas ocenę obiektywnie błędną. Podejmuje się jeszcze
próbę wciśnięcia tych czasów trwania w ramy czasowe przez skrócone
ich reprodukowanie. Ale w pewnym momencie nie jest to już możliwe.
Na podstawie tych obserwacji francuski psycholog Paul Fraisse
zaproponował, aby o postrzeganiu czasu mówić tylko w wypadku
odcinków czasowych liczących do około trzech sekund, a więc takich
czasów trwania, które sięgają do interwału indyferencji. Kiedy wymaga
się oceny trwania dłuższych odcinków czasu, należałoby — jego
zdaniem — mówić raczej o "szacowaniu czasu". Jak możemy
wykorzystać te obserwacje do naszego rozumienia „teraz"?
Podsumujmy jeszcze krótko: wychodzimy z założenia, że poczucie
„teraz" jest subiektywną rzeczywistością. Pojmowanie „teraz" jako
granicy pozbawionej rozciągłości trwania, a mieszczącej się między
przeszłością a przyszłością wydaje nam się nieodpowiednie do
opisywania
ludzkiego
przeżywania
czasu.
Dostrzegliśmy,
że
prawdopodobnie pewne mechanizmy w naszym mózgu dbają o to, aby
następujące po sobie wydarzenia do granicy jakichś trzech sekund były
scalane w jedności (doświadczenia z metronomem). Potem widzieliśmy,
że treść świadomości ma szansę przetrwania tylko podczas trzech
sekund (kostka
68
Neckera) i że w obrębie tego czasu trwania istnieje zawsze tylko j e d n a
treść świadomości. Wreszcie zobaczyliśmy, że informacje mogą być ujęte
jako całość tylko przez czas trwający do około trzech sekund.
Przypuszczamy więc, że nasz mózg oddaje nam do dyspozycji pewien
mechanizm integracyjny, który w zamkniętą postać kształtuje to, co
następuje tuż po sobie, przy czym za górną granicę czasową tej
integracji przyjmujemy czas mniej więcej trzech sekund. To, co zostaje
scalone, jest jednorazową treścią świadomości, która nam się ukazuje
jako o b e c n a w t e r a ź n i e j s z o ś c i . Zatem przebiegająca w
obiektywnym czasie integracja jest podstawą tego, że przeżywamy coś
jako teraźniejsze. „Teraz" ma rozciągłość czasową najwyżej trzech
sekund. Owe trzy sekundy określają górną granicę czasową. Oczy wiście,
że treści świadomości mogą zajmować także czas krótszy. Stwierdzamy
tylko, że nie możemy przekroczyć górnej granicy czasowej subiektywnej
teraźniejszości. Przy tym zrozumiałe jest, że istnieją indywidualne
różnice tej granicy. U jednego rozpiętość, w której obrębie rzeczy
przeżywane objawiają się jako obecne w teraźniejszości, wynosi dwie
sekundy, u innego — cztery. Jednakże ogólnie można przy jąć, że
przeciętnie trzy sekundy tworzą ową granicę. Możliwość integracji
następujących po sobie wydarzeń w postać obecną w teraźniejszości
określa nam pewien istotny mechanizm, dany naszej świadomości. Tym
samym bowiem zostają zdefiniowane czasowe ramy, w jakich
świadomość może się wyrazić. Te czasowe ramy nie mogą być dowolnie
rozszerzane. Mają one górną granicę, ponieważ wydolności do integracji
nie można dowolnie zwiększać. Dzięki takiemu ujęciu nadaliśmy
przeżywanemu „teraz" nowe znaczenie. „Teraz", subiektywna
teraźniejszość, nie jest niczym samoistnym, lecz jest cechą tego, co
świadome. Każda treść świadomości siłą rzeczy zawsze jest „teraz", stąd
poczucie „teraz". Jednakże t e r a z nie jest treścią świadomości — chyba
że w toku rozmyślań z poczucia „teraz", tworzymy treść. Wówczas treścią
świadomości jest rozmyślanie nad „teraz", a treść ta z kolei jest t e r a z .
Mieliśmy więc do czynienia z dwoma „terazami", które za każdym razem
znaczą coś innego.
69
Czasowy mechanizm naszego mózgu nie po to istnieje, byśmy mogli
manipulować czasem, lecz ma przede wszystkim umożliwić tok naszego
przeżywania i zachowania czasowo uporządkowany. Czasowy
mechanizm oddaje nam do dyspozycji formalne ramy, to znaczy owo
jak, po to, aby co, a więc widziane, słyszane i wyczute dotykiem mogły
się objawić. Jeśli więc teraz powrócimy myślą do naszego pytania: „Jak
do człowieka dociera czas?", możemy stwierdzić, że dostęp do
odpowiedzi otwiera analiza formalnej struktury naszego przeżywania.
Badanie jej wykazało, że teraźniejszość — a przez to i nasza
świadomość — leży na czasie niczym siodło, w nim siedzimy i z niego
patrzymy w dwóch kierunkach czasu: w przeszłość i w przyszłość.
70
8. «TERAZ» — JAKO WROTA DO CZYNNEGO POZNANIA
Poprzez
rozważania
nad
niejednoczesnością,
identyfikacją
i
następstwem kolejnych wydarzeń dotarliśmy do opisu subiektywnej
teraźniejszości, a więc owego „teraz". W tej dziedzinie naszych doznań
zaczyna działać coś, co dotąd pozostawało raczej w ukryciu. Tym
nowym jest przejście od b i e r n o ś c i do a k t y w n o ś c i , to znaczy od
biernego zdania się na czas do czynnych postaw wobec czasu. Kiedy
stajemy wobec bodźców zmysłowych, których jednoczesność lub
niejednoczesiiość chcemy ustalić, jako osoby odbierające te bodźce,
jesteśmy uzależnieni od mechanizmów naszych narządów zmysłów i
mózgu. Możliwość zarejestrowania czegoś jako niejednoczesne jest
uwarunkowana sposobem funkcjonowania narządów zmysłów i nie
dopuszcza ani kontroli ze strony naszej woli, ani czynnego
współuczestnictwa. Podobnie nie mamy żadnego prawa głosu, żadnej
możliwości czynnej ingerencji, kiedy chodzi o identyfikację wydarzeń.
Rozwinięty w tym celu mechanizm nie może być zmieniany zgodnie z
naszą wolą. Również ujmowanie ciągu wydarzeń pozostaje bierną
rejestracją określonego następstwa tych wydarzeń. Tak samo tworzenie
łańcuchów zachowań funkcjonuje automatycznie. Stonoga zapytana,
jak to jest możliwe, że stawia nogi jedną za drugą w tak uporządkowany
sposób, i która zaczęłaby zwracać uwagę na to, jak to właściwie robi, z
pewnością by się potknęła. Kiedy reagujemy na bodźce, jest to również
bierna rejestracja, reakcje bowiem są zależne
71
od mechanizmów, które nie pozostawiają nam żadnej swobody
działania. Nie możemy ani przekroczyć, ani poddać naszej woli
pewnych najkrótszych czasów reagowania, poznawania wydarzeń czy
też rozróżniania niejednoczesnych bodźców. Automatyczne procesy w
narządach zmysłów i mózgu dbają o to, abyśmy rejestrowali zjawiska
świata zewnętrznego jako bierni odbiorcy — jak aparat radiowy czy
telewizyjny — bez możliwości aktywnej ingerencji czy kontroli. Owo
skazanie na charakter naszej struktury zmienia się zasadniczo, z
chwilą kiedy dochodzimy do "teraz". Na płaszczyźnie subiektywnej
teraźniejszości już nie jesteśmy biernie zdani na środowisko. Jakby to
dokładniej objaśnić? Pomyślmy na przykład o „przewracających się"
figurach. Przekonaliśmy się, że możemy w sposób zamierzony
spowodować, aby kostka Neckera przewracała się szybciej. W
doświadczeniu z metronomem mogliśmy scalić w jedność trzy
uderzenia zamiast dwóch (pod warunkiem, że odstęp czasowy nie jest
nazbyt duży). Te możliwości wyboru do wodzą, że to, co dociera do
naszej świadomości, widocznie nie zależy wyłącznie od sytuacji
bodźcowej. Dzięki możliwości integrowania następstwa w zjawiska do
siebie przynależne (jednostki), zostaje stworzona możliwość czynnej
ingerencji, postaciowania. Natomiast, c o zostaje zintegrowane w
jedność, jest określone już nie tylko przez bodźce środowiska i ich
wstępne przetworzenie aż po płaszczyznę identyfikacji; owo c o jest
bowiem w istotny sposób określane przez pod miot, czyli tego, który
zostaje skonfrontowany ze środowiskiem. To, co widzimy czy słyszymy,
co chwytamy, jest wynikiem czynnego poznania, a nie biernego
rejestrowania. Wprawdzie ta swoboda tworzenia jedności ma swoją
górną granicę czasową około trzech sekund, jak nam to uzmysłowiły
obserwacje. Potrzebne do integracji mechanizmy nie mogą scalać
dowolnie wiele w jedność, która potem nam się ukazuje jako
teraźniejszość. Ale w obrębie ram czasowych istnieje swoboda — tylko
niejaka swoboda, ponieważ zwykle nie uwalniamy się oczywiście
całkowicie od środowiska. A kiedy mimo wszystko próbujemy to
uczynić, zatracamy poczucie rzeczywistości, jak na przykład w
wypadku halucynacji. Możliwość czynnej kontroli integracji czasowej
pozwala
72
nam lepiej zrozumieć sposób, w jaki pojmujemy świat. Widziane,
słyszane czy odczute nie bywa jak gdyby zapakowane w zawsze
niezmienne trzysekundowe paczki i oddane do dyspozycji świadomości.
Takie trzysekundowe paczki są tylko możliwie największymi
upostaciowanymi jednostka mi — a może także najprzyjemniejszymi,
jak to zobaczymy w następnym rozdziale, kiedy będziemy omawiać
zjawiska estetyczne. Jednakże w zależności od sytuacji czasy integracji
mogą też być krótsze. Jeśli szczególna sytuacja lub jakaś korzyść tego
wymaga, „teraz" może być krótsze. Takie wariantowanie od strony
formalnej umożliwia postrzegającemu aktywne rozgrywanie swego
postrzegania i poznania. Dzięki częściowemu uwolnieniu się od jak, a
więc od jednoznacznie ustalonego trwania integracji następujących po
sobie wydarzeń w jedność, poznanie świata może być zorientowane na
c o. Możliwość czasowego wariantowania otwiera możliwość wyboru i
poznawania z punktu widzenia treści. Odniesione do podmiotu
postrzeganie i pozna nie staje się w ogóle możliwe dopiero dzięki
zmiennej integracji. To, że doznawanie świata za pośrednictwem
naszych zmysłów jest istotnie procesem czynnym, a nie tylko biernym
rejestrowaniem, pragnąłbym poprzeć jeszcze jednym, prostym
przykładem. Dla większej poglądowości wybieram znowu przykład
wizualny, chociaż wyrażona w nim reguła postrzegania jest ogólnie
obowiązująca. Chodzi o zademonstrowanie następującej zasady: każdy
akt poznania, każde postrzeganie jest potwierdzeniem lub odrzuceniem
jakiejś hipotezy, którą ktoś stawia na temat świata, sposobu
ukazywania lub za chowania się innych — lub siebie samego. Hipoteza
jest wynikiem aktywnej działalności poznawczej, nawet jeśli ten, kto
dokonuje aktu poznawczego, sobie tego — zwłaszcza w chwili
poznawania — nie uświadamia. Bardzo prosty przykład, który teraz
podam, dotyczy „urojonych konturów". Na rysunku 12 dzięki
szczególnemu układowi linii stworzono sytuację, która narzuca
przypuszczenie, że właściwie powinien się tam znajdować kwadrat.
Hipoteza, że istnieje tam rzeczywiście kwadrat, powoduje, że się go
rzeczywiście widzi. Aby ten kwadrat zauważyć, mózg wymyśla kontury
(stąd nazwa kontury urojone), których fizycznie nie ma.
73
Ciekawe jest przy tym, że ten nie istniejący kwadrat wydaje się
jaśniejszy niż otoczenie. Nowoczesna nauka o percepcji temu
mechanizmowi interpretacji sytuacji bodźcowej nadała nazwę top-down
— w odróżnieniu od bottom-up. Top-down znaczy, że decyzja o tym," co
ma zostać postrzeżone, biegnie od naszej głowy, a raczej od naszego
mózgu w dół, a więc do narządów zmysłów. Jeśli teraz zastosujemy to
do przeżywania czasu, okazuje się, że wraz z możliwością integracji
wydarzeń w jedności oraz stosunkowo swobodnej decyzji o tym, co
zostaje scalone w takie jedności, czyli postacie postrzegania —
zrealizowane zostaje top-down, ale, że aż do tego szczebla przeżywania
czasu regułą jest bottom-up. Mamy tu na myśli płynący od narządów
74
zmysłów do mózgu strumień informacji, który nie poddaje się
interpretacji na podstawie hipotez. Zatem bottom-up określa bierne
rejestrowanie. Znaczenie czynnego postaciowania dotyczy nie tylko
postrzegania, lecz w zupełnie szczególny sposób również rozmyślania i
rozwiązywania problemów. Chcę teraz na innym przykładzie unaocznić
znaczenie hipotezy (lub — jak można by w tym wypadku powiedzieć —
uprzedzenia w znaczeniu ,,p r z e d-sądu") o pewnym stanie
faktycznym. Kiedy czytelnikom postawię zadanie podzielenia
czworoboku jedną linią prostą na trzy trójkąty, wielu zrazu będzie
uważało, że to nie jest możliwe. Przecież, jeśli narysujemy sobie
czworobok, a potem zechcemy mieć trójkąty łącząc ze sobą przeciwległe
kąty czworoboku, zawsze otrzymujemy tylko dwa trójkąty, bez względu
na to, czy czworobok jest kwadratem, prostokątem, trapezem czy
równoległobokiem. Tak więc z początku rozwiązanie tego zadania
wydaje się niemożliwe. Tymczasem ta niemożliwość związana jest tylko z
hipotezą lub uprzedzeniem co do tego, jak czworobok zwykle wygląda.
Jeśli przebudujemy postawione zadanie przez czynne i twórcze
myślenie, jeśli pójdziemy okrężną drogą myślową, nagle udaje nam się je
rozwiązać. Na rysunku 13 — na stronie 77 — czytelnik widzi
czworobok, w który wrysowana jest prosta linia dzieląca go rzeczywiście
na trzy trójkąty. Więcej jeszcze, jeśli się dopuści pewną swobodę, to za
pomocą jednej prostej można z czworoboku zbudować nawet c z t e r y
trójkąty. Kiedy zna się rozwiązanie z trzema trójkątami, nie nasuwa to
już żadnych trudności. Kolejny przykład zaczerpniemy z mowy pisanej.
Nadaje się zresztą doskonale do rozweselenia towarzystwa, gdyby kiedyś
rozmową utknęła na martwym punkcie. Czy czytelnik rozumie
następujące łacińskie zdanie: Ide nostre creo miam botulis manore ?
Otóż, nie jest to, oczywiście, żadna łacina. Kiedy się ma odpowiedni
klucz, zdanie to należy czytać tak: „Idę, nos trę, krę omijam, bo tu lis
ma norę." Omawiane tutaj zjawiska postrzegania i poznania przed
ponad pół wiekiem były dogłębnie badane zwłaszcza przez
„psychologów postaci". Liczne prawidła postrzegania formułowane
przez tych uczonych można połączyć w j e d n ą
75
zasadę, a mianowicie zasadę treściwości. A znaczy to, że cokolwiek
dociera do naszej postrzegającej świadomości, pojawia się w postaci
,,treściwej". Jeżeli jakaś sytuacja bodźcowa nie jest jednoznaczna, to
na podstawie naszych hipotez bywa ona tak kształtowana lub
przekształcana, aby docierająca do świadomości treść była jasna i
wyraźna. Innymi słowy znaczy to, że dla poznającego nie ma nigdy
chaosu, zawsze coś jest dane, gdyż potrzeba treściwości porządkuje
ewentualnie istniejący chaos w sensie subiektywnego porządku. W
odniesieniu do „teraz" znaczy to, że cokolwiek jest obecne w
teraźniejszości, będzie tym wprawdzie tylko na czas krótki, ale za to w
formie treściwej, jasnej i wyraźnej. W swoim słynnym dziele Rozprawa
o metodzie Kartezjusz sformułował cztery prawidła myślenia, których
należy przestrzegać podczas analizy jakiegoś problemu. Pierwsze głosi,
aby „nie przyjmować nigdy żadnej rzeczy za prawdziwą, zanim jej nie
poznam z całą oczywistością jako takiej: to znaczy unikać starannie
pośpiechu i uprzedzeń i nie obejmować swoim sądem niczego poza
tym, co się przedstawi memu umysłowi tak jasno i wyraźnie, iż nie
miałbym żadnego powodu podania tego w wątpliwość". Ten postulat
jasności i wyraźności jest właściwie niepotrzebny postrzegającej
świadomości, ponieważ jasność i wyrazistość pojawiają się
automatycznie same z siebie. Dla pełności obrazu wymieńmy również
pozostałe prawidła: Kartezjusz zaleca, aby „podzielić każde z
rozpatrywanych zagadnień na tyle cząstek, na ile się da, i ile będzie
tego wymagać lepsze rozwiązanie". Prawidło to określa metodę
redukcyjną, która została przyjęta w nauce. Trzecie prawidło każe
„prowadzić myśli po porządku, zaczynając od przedmiotów
najprostszych i najłatwiejszych do poznania, aby następnie wznosić się
pomału, jak gdyby po stopniach, aż do poznania bardziej złożonych;
należy się przy tym domniemywać prawidłowych związków nawet
między tymi, które nie tworzą naturalnego szeregu". Przestrzegając
tych reguł autor spróbował rozważyć hierarchię ludzkiego
doświadczania czasu, postępując od przeżyć prostych do złożonych.
Czwarte prawidło postuluje, aby „czynić wszędzie wyszczególnienie tak
dokładne i przeglądy tak ogólne, abym był pewny, iż nic
76
nie opuściłem".6 Tego postulatu naturalnie spełnić nie sposób;
wprawdzie powinno się do tego dążyć, ale w zasadzie trudno powiedzieć,
czy próba taka może być skuteczna.
_______________
6
Kartezjusz. Rozprawa o metodzie, przeł. T. Żeleński (Boy), Warszawa 1980. s.
42—43 (podkreślenia autora).
77
9. CZASOWA STRUKTURA WIERSZY
Grupowanie jednostek postrzegania i postaciowania w prze działy
trwające około trzech sekund obserwujemy również podczas mówienia.
Kiedy ktoś mówi, poszczególne, następujące po sobie jednostki
wypowiedzi trwają przeciętnie również mniej więcej trzy sekundy. Każda
jednostka wypowiedzi kończy się krótką pauzą, po której następuje
kolejna jednostka. Ten czasowy podział podczas mówienia nie jest
zresztą dyktowany tym, że musimy oddychać. Stąd też występujące w
regularnych odstępach pauzy nie są określone jako przerwy oddechowe,
lecz raczej jako przerwy planowe, ponieważ za każdym razem w czasie
tych przerw bywa przygotowana następna jednostka wypowiedzi. Pauzy
należą więc właściwie do każdej następnej jednostki wypowiedzi, a nie
do poprzedzającej. Co prawda, taką czasową strukturę obserwuje się
tylko w mówieniu spontanicznym. Kiedy ktoś głośno czyta, wówczas
wzorzec rytmiczny często jest nie do rozpoznania. A polega to na tym,
że mówiący przy głośnym czytaniu nie musi przygotowywać w myśli
następnych jednostek wypowiedzi, ponieważ tylko oddaje to, co już jest
napisane. Nie może się więc przy tym rozwinąć normalny rytm
mówienia, chyba że czytający próbuje współdziałać myślowo z tym, co
zostało napisane. Celowość pauz planowych wynika z konieczności w
miarę poprawnego mówienia. Aby w ogóle można było się
porozumiewać, to, co ma być wyrażone mową, musi być oddane
78
w takiej budowie zdania, jaka słuchającemu umożliwia zrozumienie.
Zwracałem już uwagę na ten problem przy rozważaniu następstwa
wydarzeń na przykładzie wypowiedzi „Czym jest czas?" (rozdział 6).
Można sobie łatwo wyobrazić, że zaplanowanie z góry właściwej
kolejności słów w zdaniu według wszelkich reguł składni nie może
dowolnie wybiegać daleko w przyszłość. Naturalna granica tego
planowania podczas spontanicznego mówienia wydaje się również się
gać w czasie do około trzech sekund. Czy podstawowy rytm czasowy
jest uwarunkowany określonym językiem, jakim mówimy, a więc na
przykład niemieckim, czy też rytm ten obowiązuje ogólnie? Czy jest
może tak, że szczególne reguły budowy zdań, a więc składnia danego
języka, warunkują czasową strukturę trzysekundowych jednostek? Aby
zbadać ten problem, autor przeanalizował kilka innych języków,
których składnia nie wykazuje żadnego podobieństwa z językiem
niemieckim, a więc na przykład japoński i chiński. Autor musi się
przyznać, że nie mówi ani po chińsku, ani po japońsku i że języków tych
nie rozumie, ale pomimo to przeprowadził nad nimi badania. Okazało
się to łatwiejsze, niż można było zrazu przypuszczać. W czasie pobytów
w Chinach i Japonii wiele było okazji przysłuchiwania się rozmowom w
tych obcych językach. Mimo że autor nie rozumiał ani słowa, zdołał za
pomocą stopera dosyć dokładnie utrwalić rozrzut przerw podczas mowy
różnych rozmówców. Otóż okazało się, że utrzymywał się taki sam
podstawowy rytm czasowy mowy jak w językach zachodnich. Mówienie
trwające mniej więcej trzy sekundy było zawsze przerywane krótką
pauzą, po czym następowała kolejna jednostka czasowa wypowiedzi.
Może było to nawet korzystne dla obserwacji, że autor nie znał języka
chińskiego czy japońskiego, ponieważ dzięki temu mógł się całkowicie
skoncentrować na czasowym przebiegu mówienia, a uwagi jego nie
odwracała treść rozmowy. Jeśli więc w języku chińskim i japońskim
stwierdzamy taką samą strukturę czasową spontanicznego mówienia
jak w języku niemieckim, to widocznie tej struktury nie określają reguły
składni, a źródła jej tkwią w powszechnie występujących czasowych
regułach funkcjonowania ludzkiego mózgu. Stwierdzenie to wspierają
badania nad strukturą czasową
79
mówienia u dzieci. U mówiących po angielsku dzieci w różnych grupach
wiekowych skonstatowano, że niezależnie od wieku mówienie ich
wykazuje taką samą strukturę czasową, to znaczy, że mówią zawsze w
jednostkach czasowych wynoszących mniej więcej trzy sekundy.
Obserwacja ta jest o tyle znamienna, że dzieci przecież mówią znacznie
wolniej od dorosłych, a już szczególnie dzieci poniżej dziesięciu lat.
Pomimo to trzymają się podstawowej struktury czasowej, to jest
trzysekundowego rytmu. A zatem niezależnie od kultury i niezależnie
od wieku mówiących, obserwujemy w mówieniu skłonność do
utrzymywania określonego rytmu czasowego. Przypuszczamy więc, że
chodzi o zjawisko uniwersalne, dotyczące wszystkich ludzi.
Prawdopodobnie mamy tu do czynienia z odziedziczonym programem
czasowym, stanowiącym podłoże mówienia we wszystkich językach.
Skuteczności czasowej strukturalizacji dowodzą również doświadczenia,
w jakich czasową pozycję ubocznych sygnałów dźwiękowych należy
odnieść do konkretnych treści usłyszanego zdania. W tym celu nadaje
się osobie badanej przez słuchawki jakieś zdanie do ucha, na przykład
takie: ,,Ponieważ on w grze nie uczestniczy, wygrywa jego dawna
drużyna." Do drugiego ucha nadaje się przez słuchawkę krótki dźwięk,
brzęk. Zadanie osoby badanej polega na tym, aby powiedziała, kiedy
usłyszała brzęk. Należy przy tym dowolnie zmieniać obiektywną pozycję
brzęku (rysunek 14). Czasami brzęk rozlega się w czasie słowa
„uczestniczy" lub wcześniej, czasami podczas słowa „wygrywa" lub
„jego", a nieraz dokładnie na granicy frazy, to jest w tym miejscu, które
stanowi granicę składniową. Językoznawcy takie składniowe jednostki,
jak „ponieważ on w grze nie uczestniczy", określają mianem frazy.
Różne krzyżyki na rysunku 14 oznaczają różne możliwe momenty, w
jakich obiektywnie nadawany był brzęk. Jeśli się teraz pyta osobę
badaną, kiedy usłyszała brzęki, okazuje się, że przenosi je wyraźnie na
granicę frazy. Nie potrafi podać pozycji obiektywnej. Przeniesienie
subiektywnej pozycji brzęku na tego rodzaju granicę stanowi dalszą
wskazówkę co do czasowej strukturalizacji mowy, w tym wypadku u
słuchającego. Mowa jest rozczłonkowana w czasie, a to, co obiektywnie
nie pasuje do ram czasowych, zostaje dopasowane do czasowej
struktu-
80
ry podstawowej. W e w n ą t r z jednostki wypowiedzi, a więc frazy, brzęk
jest wydarzeniem bezsensownym. Na granicy natomiast brzęk może
zostać do frazy włączony i w ten sposób na przykład uwydatniać tę
granicę. Amerykański językoznawca J. C. Martin niedawno wyjaśnił,
jaka płynie korzyść z rytmicznej organizacji w zakresie mowy. Podkreśla
on, że mówienie oraz słyszenie mowy, na przykład podczas dialogu, są
aktywnościami dynamicznie sprzężonymi. Jeśli ktoś mówi w opisany tu
sposób, słuchacz dostosowuje się do rytmu mowy partnera dialogu.
Słyszenie zostaje zsynchronizowane z mówieniem. Trójsekundowy rytm
mówienia warunkuje przystosowanie się czasowego rytmu słuchania o
takim samym trwaniu. Ten mechanizm stwarza słuchającemu wielką
korzyść; może on bowiem teraz bardzo wcześnie p r z e w i d z i e ć w
danej jednostce wypowiedzi, jak zdanie będzie się dalej toczyło. To
znaczy zaś, że rytm mówienia i synchronizacja rytmów między
słuchającym a mówiącym są nad wyraz ekonomiczne. Wolno nam więc
domniemywać, że rozumienie mowy zostaje dzięki temu znacznie
ułatwione. Jeżeli autor raz po raz podkreśla problem granic naszego
doznawania, to dlatego, że pragnie zaznaczyć pewien problem.
81
który okaże się jeszcze bardziej znaczący: możliwe bowiem, że granice
te mają również jakiś inny jeszcze sens, chociażby sens ekonomiczny.
Gdyby ci, co mówią, wypowiadali zawsze dowolnie długo trwające
jednostki wypowiedzi i gdyby słuchacze nie mogli się dostosowywać
przewidując oczekiwany przebieg tego, co się mówi, wówczas
możliwości komunikowania się byłyby prawdopodobnie znacznie
ograniczone. Wyobrażenia o takim ograniczeniu dostarcza nam
słuchanie kogoś, kto jakiś tekst czyta o wiele za prędko. Słuchacz nie
jest wtedy w stanie prawidłowo przystosować się strukturą czasową,
którą dysponuje. Z reguły zmniejsza się zrozumienie tego, co się słyszy.
Trudność słuchania człowieka jąkającego się zapewne polega na tym,
że rytm słuchania nie może się dostosować do rozkawałkowanego
rytmu mówienia. Do prawidłowego wykształcenia w zakresie retoryki
powinno należeć również wykształcenie rytmicznej struktury mówienia,
a co najmniej uświadomienie o istnieniu takowej. Otóż jest taki obszar,
jaki — zdaniem autora — w najbardziej przekonywający sposób
ukazuje, że łożyskiem naszej mowy jest czasowy wzorzec podstawowy
około trzech sekund, który trwaniem swoim odpowiada subiektywnej
teraźniejszości, a więc owemu „teraz". Obszarem tym jest sztuka
poetycka. Do posłużenia się dla argumentacji spostrzeżeniami z
dziedziny poetyki ośmieliła autora wypowiedź Ernsta Jiingersa: „Poezja
należy do istoty człowieka, nie do jego bagażu." W celu lepszego
uzasadnienia swoich argumentów autor prosi czytelnika, by raz jeszcze
sobie
lub
komuś
g
ł
o
ś
n
o
przeczytał
wiersz
„Sommermädchenküssetauschelächelbeichte" na s. 48 albo niechaj
weźmie inny wiersz, jeżeli ten wydaje mu się za mało „poetycki", na
przykład wiersz z okresu średniowiecza Gottfrieda von Strassburga:
Kto nigdy w miłości cierpienia nie zaznał,
Ten nie wie, czym jest prawdziwe kochanie.
Cierpieć możesz także bez miłości,
Kochanie z cierpieniem na zawsze związane.
Czytelnik zauważy, że ani jedna linijka tego wiersza mówionego nie
przekracza czasu około trzech sekund. Mogłoby to być spowodowane
przebiegłością autora, który wyszukał
82
tylko wiersze składające się z takich właśnie wersów. Jednakże jeśli
ktoś, zaniepokojony tą dziwną relacją powstającą między trwaniem
czytania linijki, czasem wypowiedzi jednostki czasowej w mowie oraz
subiektywnym przeżywaniem teraźniejszości, nieco dokładniej wniknie
w ten problem, uzyska następujący wynik: pośród dwustu
przebadanych przez autora wierszy, większość, a mianowicie trzy
czwarte, wykazała czas trwania wersu między dwie a trzy sekundy.
Średnia czasu trwania wersu wszystkich zbadanych wierszy wynosiła
3,1 sekundy. To znaczy, że najwidoczniej w języku niemieckim wiersze
pod względem trwania wersów są oparte na jednolitym w czasie wzorcu
podstawowym. Jaka może być przyczyna tego faktu? Nie mogą nią być
reguły budowy zdań, przecież umożliwiałyby one dowolnie długie
wersy. Czyżby trwanie wersu — podobnie jak trwanie jednostki
wypowiedzi — było zjawiskiem uniwersalnym, pojawiającym się we
wszystkich językach? Szczęśliwy przypadek sprawił, że autor mógł
nawiązać kontakt z amerykańskim poetą Frederickiem Turnerem,
który interesuje się szczególnie problemem czasu w liryce. Zachęcony
obserwacjami autora nad trwaniem wersów w języku niemieckim,
Turner zbadał liczne wiersze w najróżniejszych językach. Istnieją więc
systematyczne dane odnośnie do języków angielskiego, francuskiego,
chińskiego, japońskiego, łaciny i starogreckiego. Mniej systematyczne
badania, polegające na obliczaniu sylab, przeprowadzono nad
językami: hiszpańskim, włoskim węgierskim, celtyckim, rosyjskim, eipo
(Nowa Gwinea) i ndembu (Zambia). Za rejestrację wierszy w językach
eipo i ndembu odpowiedzialni byli: W. Schiefenhövel i I. Eibl-Eibesfeldt
z Instytutu Fizjologii Zachowania im. Maksa Plancka. Zdumiewającym
wynikiem tych studiów jest to, że we wszystkich językach obserwuje się
znamienne uprzywilejowanie trzysekundowego wersu. Dotyczy to
obecnie używanych języków i obowiązuje również w stosunku do łaciny
i starogreckiego, jeśli przyjmiemy, że wówczas mówiono mniej więcej w
takim samym tempie jak dzisiaj, co nam chyba wolno założyć.
Trzysekundowa jednostka wersu jest więc najwidoczniej zjawiskiem
uniwersalnym, dotyczącym wszystkich języków. W tym miejscu w
umyśle znawcy zbudzić się może krytyka
83
i zapewne powie on, że ta wypowiedź nie może się odnosić chociażby do
heksametru, pentametru czy aleksandrynu. Trwanie takiego
mówionego wersu przecież na ogół przekracza trzysekundową granicę.
To prawda, ale autor chciałby poprosić czytelnika, aby wziął do ręki taki
wiersz i głośno go przeczytał lub, jeśli umie go na pamięć, głośno
zadeklamował. Na wypadek, gdyby nie miał akurat pod ręką tomu
takich wierszy, podajemy tutaj krótką strofę Andreasa Gryphiusa jako
przykład:
Rozważania o czasie
Nie moje są lata, które z czasem mi przeszły.
Nie moje są lata, co dotąd nie nadeszły,
Moją jest chwila, a jeśli ją dobrze ujmuję.
Ta będzie moją, która lata i wieki kształtuje.
Lub też dwie linijki z Elegii rzymskich Goethego:
Moja najmilsza, nie żałuj, żeś mi tak prędko uległa!
Wierzaj, nie kala cię myśl we mnie zuchwała ni zła.7
Albo najpiękniejszy — zdaniem autora — wiersz Fryderyka Schillera
Nänie, który kończy się tak:
Patrz! bogowie tu płaczą, płaczą też wszystkie boginie.
Że piękno przemija, że doskonałość nam ginie.
W ustach kochanki nawet pieśni żałobne brzmią ładnie.
Tylko miernota się w nicość bezgłośnie zapadnie.
Zauważamy, że w mówieniu każdy z tych wersów jest czasowo
podzielony, to znaczy, że się robi pauzę w e w n ą t r z wersu. Z punktu
widzenia rytmu mowy takie dłuższe wersy są więc wersami
podwójnymi, a czas potrzebny na deklamowanie ich przekraczający trzy
sekundy nie stanowi dowodu
_______________
7
J.W. Goethe, Elegie rzymskie, przeł. L. Staff, w: J.W. Goethe, Dzieła wybrane, t. I,
Warszawa 1954, s. 126.
84
przeciwko regule, że czasowym łożyskiem wersów jest naturalny rytm
mowy około trzech sekund, który z kolei odzwierciedla nasze „teraz".
Zatem pisana długość wersu niekoniecznie musi być zgodna z
mówioną jednostką wersu. _V większości wypadków mamy do
czynienia z czasem około dwóch razy po trzy sekundy na każdą linijkę
wiersza. Obserwacje te nasuwają nam hipotezę, że pewne
prawidłowości ludzkiego postrzegania czasu wyciskają swoje piętno
również na twórczości poetyckiej. Nie ma żadnego powodu ani w
dziedzinie historii kultury, ani w zakresie składni, który by sprawiał, że
poeci w zdecydowanie przeważającej lczbie swoich wierszy
przestrzegają tej granicy czasowej. Przyczyna tego zjawiska sprowadza
się raczej do tego, że nasze przeżywanie czasu z góry wyznacza pewne
ramy czasowe, w obrębie których wypowiada się dzieło poetyckie. Może
znaczy to także, że wers zawsze wypełnia nasze „teraz" w najbardziej
odpowiedni i najprzyjemniejszy sposób. W wersie poetyckim poeci
odkryli postać, która najlepiej odpowiada formalnej strukturze naszego
przeżywania czasu. a przy tym trzeba zaznaczyć, że każdy poeta
odkrywa to od nowa; przecież studia z dziedziny psychologii
doświadczalnej badań nad mózgiem nie są mu znane. Każdorazowe
niezależne odkrywanie tej niezmiennej zasady stanowi istotne wsparcie
dla argumentu, że nasze przeżywanie czasu w sposób uniwersalny
wyznacza czasowe ramy dzieła sztuki z zakresu mowy. Ten
uniwersalny trzysekundowy wers w liryce wiedzie nas do kolejnego
pytania: czy tym samym twórczości artystycznej nie zostaje narzucona
pewna naturalna granica? Przecież pojawia się tu jakaś granica siły
twórczej wynikająca ze struktury naszego doznawania czasu. Ale tej
granicy nie powinno się interpretować w sensie ujemnym. Do dzieła
"sztuki należy forma. Bez formy nie sposób przekazać treści.
Przytaczając te obserwacje autor pragnąłby zasugerować, że może
formy służące dziełom sztuki są również z góry dane w naszym
biologicznym wyposażeniu. Formalna struktura jakiegoś wiersza nie
jest uzasadniona wyłącznie względami historii kultury, sięga ona —
jak należałoby przyjąć na podstawie tych obserwacji — znacznie
głębiej, przy czym nie jest konieczne, abyśmy sobie to uświadamiali
czy też
85
przykładali tu jakiekolwiek miary wartości. Z pewnością istnieje także
uzasadnienie n a t u r a l n e . Kto wie, czy Goethe w swoim wierszu
Dauer im Wechsel nie wskazywał właśnie na to, kończąc słowami:
Dzięki Muzie, że zwiastuje
To, co nigdy nie przemija:
Treść, co w piersi twej panuje.
Formę, której duch twój sprzyja.
Tymczasem zawsze istniały i nadal istnieją wiersze, w których takich
wersów, jakie poznaliśmy w naszych przykładach, nie napotykamy.
Wystarczy przypomnieć sobie wiersze młodego Goethego lub też
s w o b o d n e r y t m y Hölderlina. Dla ,,u n a u s z n i e n i a" (lepiej niż
unaocznienia) proszę przeczytać — znowu na głos — Prometeusza
Goethego:
Zakryj twoje niebo, Zeusie,
Zasłoną chmur
I ćwicz się niby mały chłopiec,
Ciskając do celu
W wysokie dęby i szczyty gór.
Ale musisz zostawić mi
Ziemię moją
I moją chatę, którejś nie budował,
I moje ognisko,
Którego żaru
Zazdrościsz mi.8
Jako przykład z Hölderlina zacytujemy ostatnią strofę Hyperiona:
Lecz nam nie jest dane
Spoczywać na żadnym miejscu.
Giną i padają
Cierpiący ludzie
Co chwila, na oślep
Ciskani, przez lata
_______________
8
J.W. Goethe, Prometeusz, przeł. J. Iwaszkiewicz, w: J.W. Goethe, Dzieła
wybrane, t. I, Warszawa 1954, s. 86.
86
Jak woda ze skały
Na skałę w dół,
W Niewiadome.9
Czytelnik zauważy, że tutaj także występuje podział rytmiczny,
szczególnie
w
wierszu
Hölderlina,
jednakże
oderwany
od
d o k ł a d n e g o czasowego wzorca podstawowego. Urok niektórych
wierszy właśnie na tym się zasadza, że niezmienny wzorzec czasowy
zostaje przełamany. Jednakże jest rzeczą znamienną — a dotyczy to nie
tylko cytowanych tu wierszy — że to przełamanie czasowego wzorca
podstawowego następuje ,,ku dołowi", to znaczy, że jednostki
trzysekundowe mowy nie zostają przekroczone, lecz czasowe
wariantowanie rytmu odbywa się w obrębie jednostek trzysekundowych. A przy tym mówiona jednostka może się odłączyć od
pisanej linijki wersu. Inaczej ma się sprawa z niektórymi wierszami
naszego stulecia, w jakich poeta najwyraźniej pragnie się całkowicie
wyzwolić z czasowej podstawowej struktury trzysekundowej jednostki.
Jako przykład niechaj nam posłużą końcowe linijki wiersza Guntera
Grassa Was uns fehlt („Czego nam brak"):
Amator, który jak ja, wyłania się z teraźniejszości,
pragnie swoją szerokokątną kamerą —
skoro przyszłość właśnie teraz się zaczęła —
przekazać nas nadchodzącym czasom:
jako kolorowy lub biało-czarny dowód rzeczowy.
W tym wierszu poeta — w każdym razie autor takie odnosi wrażenie —
zdaje się rezygnować z tego, aby słownym kształtowaniem
zadośćuczynić naszemu odczuciu rytmu. Znaczenie sięgającego do około
trzech sekund czasu integracji objawia się również wtedy, kiedy się
słucha artystycznej deklamacji wierszy. Badania nad recytowanymi
wierszami -Goethego wykazały, że kiedy w jednym wersie występuje
mniej zgłosek — deklamator mówi go nieco wolniej niż
_______________
F. Hölderlin, Hyperion, przeł. A. Milska, W. Markowska, Warszawa
1976, s. 423.
9
87
wersy z większą liczbą zgłosek lub też przedłuża pauzy między
wersami. Wydaje się więc, że istnieje pewna naturalna tendencja do
optymalnego wykorzystywania trzysekundowego trwania okna
teraźniejszości, przy czym ta naturalna tendencja przebiega lub
przebiegać może poza świadomą kontrolą. A jak wygląda sprawa
trzysekundowej jednostki w innej dziedzinie sztuki płynącej w czasie,
chociażby w muzyce? Czy tutaj także dają się odkryć jakieś czasowe
zasady organizacyjne, być może również związane z człowieczym
„teraz"' Kiedy opowiedziałem japońskiemu germaniście z Uniwersytetu
w Tokio, profesorowi Tsuji, o obserwacjach
trzy sekundowego
rytmu w czasie mowy i w wierszach, zaprosi mnie na przedstawienie
no, nie mówiąc zrazu, dlaczego. Poszedłem do teatru w Tokio na
sztukę Eguchi, a ponieważ nie przygotowałem się dostatecznie, akcji
absolutnie nie rozumiałem. Ale po niedługim czasie pojąłem, dlaczego
pan Tsuji uśmiechając się znacząco, mnie zaprosił. Akcji sztuki
towarzyszyły dwa bębny, które nadawały jej bardzo dokładny podział
czasowy, a uderzenie bębna rozlegało się mniej więcej co trzy
sekundy. A zachodnioeuropejski widz siedział w tradycyjnym
japońskim teatrze z zegarkiem w ręku, aby śledzić przebieg w czasie,
nie mogąc śledzić treści; byłem zafascynowany tym, że w zupełnie
odmiennym kręgu kulturowym, odznaczającym się nieprzerwaną
tradycją, odnalazłem znowu tę samą strukturę czasową. Czy taką
samą czasową strukturę podstawową możemy odnaleźć również w
naszej muzyce? Dotąd jeszcze niewiele mamy obiektywnych danych w
tym zakresie. Jednorazowe badanie przeprowadzone na przykładzie
trzeciego koncertu skrzypcowego Mozarta (C-dur, KV 216) wykazało
jednak wyraźnie, że na wezwanie do opisania czasowego podziali
utworu większość słuchaczy znowu wybrała trzysekundowe jednostki.
Trwanie poszczególnych motywów muzycznych zdaje się również
mieścić w tych ramach czasowych. Proszę sobie przypomnieć chociażby
motyw Holendra-Tułacza w dramacie operowym Ryszarda Wagnera lub
też znany motyw w pierwszej frazie V Symfonii Beethovena (g, g, g, es).
Jak wiadomo w motywie Beethovena „es" ma fermatę. Zatem,
aczkolwiek motyw może się zrazu wydać niezwykle krótki, fermata tak
88
go przedłuża, że nasz czas trwania teraźniejszości zostaje wypełniony. I
tutaj pojawia się możliwość spekulacji: kto wie, czy spór o to, jak długo
należy wytrzymać fermatę, nie może być rozwiązany dzięki odniesieniu
całego motywu do naszego odczucia „teraz"? Znaczyłoby to, że motyw
wraz z pauzą musi zostać zakończony wtedy, kiedy grozi przekroczenie
naszej trzysekundowej teraźniejszości. Tylko w wypadku kiedy dźwięk
jeszcze należy do „teraz", jest on elementem zamykającej się w nim
muzycznej postaci. Wygląda więc na to, że nasze przeżywanie czasu
może stanowić także formalny szkielet podstawowy przeżywania
muzyki. Kompozytor — mówię tutaj tylko o muzyce w tradycji
klasyczno-romantycznej — prawdopodobnie intuicyjnie uwzględnia
między innymi ten podstawowy szkielet czasowy. Kiedy odtwarzana
muzyka wypada z tych ram czasowych, jak na przykład w dziełach
kompozytorów nowoczesnych, wrażenie słuchaczy zmienia się
zasadniczo. Kiedy nie możemy zintegrować elementów kompozycji w
jednostki, muzyka -nabiera odmiennego charakteru. Ponieważ autor
jest laikiem w dziedzinie muzyki, zależało mu na uzyskaniu
potwierdzenia, że jego obserwacje o strukturze czasowej w muzyce nie
są sprzeczne z muzycznymi realiami. Ważność i znaczenie takich
czasowych struktur podstawowych potwierdził mu na przykład w
rozmowie Herbert von Karajan.
89
10. TRWANIE — NA PROGU NUDY
Sposób, w jaki przeżywamy przemijanie czasu, zależy wyłącz nie od
tego, co robimy. Kiedy ktoś wygłaszał odczyt, może mu się wydawać, że
mówił bardzo krótko, podczas gdy słuchacze cichcem patrzyli na
zegarki. Szczególną obawą napawają dyskutanci, którzy nie przestają
mówić, kilkakrotnie powtarzając swoje argumenty w mało co
zmienionym sformułowaniu i nie mogą się rozstać ze swymi słowami.
Dzięki pewnym doświadczeniom ze studentami zbadano nieco
szczegółowiej różnorodne subiektywne wrażenia co do trwania mowy i
słuchania. Studenci mieli bądź głośno czytać jakąś historyjkę, bądź
słuchać jej lektury. Okazało się, że znacznie mniej czasu zdawało się
upływać tym, którzy czytali, niż słuchającym tego samego tekstu. Kiedy
się c z y n n i e coś wykonuje, czas pozornie płynie prędzej, niż kiedy się
jest biernie zdanym na jakąś sytuację. Poglądowe wrażenie o tym, jak
przeżywamy trwanie w czasie, otrzymujemy wówczas, kiedy się
nudzimy. Jak powstaje nuda? Przyczyną jest zapewne fakt braku
interesujących informacji. W sytuacji nudy nazbyt mało nam się oferuje
w porównaniu do tego, czego oczekujemy. Nuda odnosi się więc zawsze
do danej osoby: ktoś na wykładzie na temat „Czym jest nuda?" będzie
się nudził, podczas gdy ten sam temat kogoś innego zafascynuje.
Jednakże brak interesującej informacji stanowi tylko j e d e n aspekt
tego, że coś wydaje nam się nudne. Ponadto bowiem musimy być
90
pozbawieni możliwości wyzwolenia się z takiej sytuacji, jaką
przeżywamy jako nudną. Niechaj czytelnik sobie wyobrazi, że siedzi w
pierwszym rzędzie na wykładzie, z którego nie rozumie ani słowa.
Załóżmy prócz tego, że prelegent swój elaborat czyta, a więc mówi o
wiele za prędko i nie przestrzega naturalnego rytmu mowy. Słuchacz
nie może po prostu wstać i odejść, bo na to nie pozwala dobre wychowa
nie. W tej sytuacji nudy nie pozostaje mu nic innego, jak tylko walka z
ogarniającą go sennością. Nuda pojawia się więc wtedy, gdy na podłożu
braku zainteresowania lub rozumienia nazbyt mało dociera do nas
informacji i kiedy sytuacji tej nie możemy zmienić. Wówczas uwaga
nasza skupia się na s a m y m upływie czasu. Brak znaczących
wydarzeń każe do świadomości docierać czasowi, natomiast w sytuacji,
gdy coś jest interesujące, w ogóle o czasie nie myślimy. Christian
Morgenstern doskonale ujął to w swoim wierszu:
Czas
Wypróbowany środek masz,
By za czuprynę schwycić czas:
Zegarek bierzesz w dłonie tkliwie.
Wskazówki śledzisz uporczywie.
Chodzi wtedy grzecznie z wolna,
Jak na pastwisku owca polna.
Stawia stopy pełen gracji,
Jak dziewczę do konfirmacji.
Lecz jeśli zdrzemniesz się na chwilę.
Zaraz do przodu rwie na mile.
Nogami jak u strusia niby,
A cichcem sunie, niczym ryby.
A gdy nań znowu spojrzysz z góry
Łobuzie! skąd do cię takie bzdury?
To niewiniątko stawia nowe
Wdzięczne kroczki sekundowe.
Różnoraki upływ czasu przeżywamy w zależności od tego, czy czas jako
taki dociera do naszej świadomości, czy też
91
nie. Moglibyśmy także powiedzieć, że nuda pojawia się w wypadku
braku zgodności między oczekiwaniem w czasie a spełnieniem w
czasie, co powoduje, że o czasie myślimy. Na to, abyśmy odczuwali
nudę, musi jednak przeminąć jakiś czas Owego braku zgodności nie
zauważamy od razu, upłynąć musi co najmniej kilka minut, zanim
uświadomimy sobie, że się nudzimy. Nuda musi się rozwinąć. Chociaż
nuda może nieraz być bardzo przykra, trzeb; sobie powiedzieć, że
możliwość jej przeżywania jest dowodem umysłowej kompetencji. Jak
to należy rozumieć? Przeżywaniem nudy udowadniamy sobie, że
aktualne okoliczności nam nie odpowiadają, że wolelibyśmy
dowiedzieć się czegoś
nowego.
Wraz
z
nudą
pojawia
się
umiejętność oceny, jakie znaczenie ma dla nas dana sytuacja. Nuda
jest więc wyrazem umysłowej zdolności oceny stanów faktycznych
Obserwuje się nieraz, że pacjenci chorzy umysłowo nie po trafią się
nudzić, nawet jeśli żyją w zakładzie psychiatrycznym już wiele lat. Stąd
niektórzy psychiatrzy uważają rodzącą się nudę u pacjentów za oznakę
poprawy ich zdrowi; umysłowego. Przeciwieństwem nudy jest rozrywka,
zabawa, zainteresowanie. Bywa tak, że czas zdaje się ulatywać. Kiedy
się z zapałem oddajemy jakiejś sprawie, czas przyspiesz; swój bieg.
Podczas podróży czas zwykle upływa niezwykli prędko — a mimo to
wieczorem trudno nam sobie przypomnieć, co się działo rano, tak
daleki jest już ten ranek. Co może być przyczyną szybkiego umykania
czasu? Kiedy przeżywam; wiele, nie myślimy o czasie. Ponieważ o nim
nie pamiętamy na myśl nam nie wpada sprawdzać, ile czasu minęło. W
interesujących sytuacjach czas w ogóle nie stanowi treści nasze
świadomości, jest tylko warunkiem przeżywania czegoś w sposób
rozważany przez nas w poprzednich rozdziałach. Dominują sprawy
przeżywane; jeśli są interesujące, sposób ich przeżywania jest
nieważny, nie dociera więc do świadomości Dopiero kiedy się nudzimy,
owo „jak" przeżywania może stać się treścią świadomości. Różnicę
między nudą a zainteresowaniem możemy sobie także uzmysłowić na
podstawie wypowiedzi fizyka Richard; Feynmana, którą zacytowaliśmy
już na s. 15: „Czasem jest to, co się dzieje, kiedy nic innego się nie
dzieje." Kiedy „nic
92
innego się nie dzieje", dopiero wtedy czas jako taki dociera do naszej
świadomości. Powiedzenie to możemy także odwrócić i powiedzieć, że
zawsze, kiedy czas dochodzi do naszej świadomości, ogarnia nas nuda.
Oczywiście trzeba wyłączyć z tego sytuacje, w których myślimy właśnie
o czasie, kiedy na przykład staramy się zrozumieć, dlaczego niekiedy
tak jest nudno. Wówczas także w świadomości pojawia się czas, ale nie
jako sposób naszego przeżywania, lecz jako rozmyślanie nad sposobem
przeżywania. Zatem różnica między stanami nudy a zainteresowania
powstaje zapewne wskutek tego, że myślowa treść, czyli to, co dociera
do świadomości, jest ilościowo zróżnicowana. Amerykański psycholog
Robert Ornstein w wielu doświadczeniach dokładnie zbadał problem,
jak subiektywne trwanie zostaje określone przez myślową treść.
Doświadczenia jego potwierdziły słuszność sformułowanej tu przed
chwilą tezy również w odniesieniu do oceny wizualnego materiału
bodźcowego, który zrazu charakteryzował się tylko swoją strukturą
przestrzenną. Rysunek 15 pokazuje cztery różne wzorce bodźców,
podobne do tych, które Ornstein wykorzystywał w swoich
doświadczeniach. Na pierwszym etapie należało oceniać bodźce według
ich złożoności, przy czym — jak się można było spodziewać — bodźce 1
do 3 zostały uznane za stopniowo coraz bardziej złożone. Te bodźce
oraz bodziec kontrolny wykorzystano potem do do świadczenia nad
oceną czasu. Najpierw prezentowano przez 30 sekund bodziec
kontrolny, -a uczestniczący w doświadczeniu mieli polecenie obejrzenia
go sobie w tym czasie. Następnie pokazywano jeden z trzech bodźców
również przez 30 sekund i pytano, jak długo — w porównaniu z
bodźcem kontrolnym — osoby badane "oglądały każdy wzorzec.
Zgodnie z hipotezą, że myślowa treść decyduje o subiektywnym
trwaniu, okazało się, że czas zużyty na bodziec 1 został oceniony jako
krótszy niż czas poświęcony bodźcowi 2 (mniej więcej 80% tego czasu),
a ten czas z kolei zdawał się krótszy od czasu oglądania bodźca 3.
Zatem zróżnicowana geometryczna złożoność wzorców powoduje, że
podczas oglądania do świadomości „dochodzi albo mniej albo więcej
treści, według której oceniamy trwanie oglądania wzorca. Jeśli ten
wynik zechcemy
93
odnieść do czasu zwiedzania muzeum, stwierdzimy, że będzie się on
nam wydawał krótszy lub dłuższy zależnie od tego, czy oglądamy na
przykład szczególnie interesujące nas obrazy impresjonistów lub
ekspresjonistów, czy też stajemy wobec obcych nam dzieł jakiegoś
innego kierunku sztuki. Nasze
dotychczasowe
rozważania
nad
upływem czasu odnosiły się w zasadzie do czasu, który dopiero co
minął, a zatem, który już nie jest owym „t e r a z" w sensie trzy
sekundowej teraźniejszości, lecz przed chwilą z tej teraźniejszości znikł.
A jak oceniamy z retrospektywnego dystansu
94
czas, który w chwili przeżywania go wydawał nam się nudny lub też
interesujący? Pojawia się tu dziwne i paradoksalne zjawisko, zresztą
już lekko zaznaczone w doświadczeniu Ornsteina. To, co nam się teraz
wydaje nudne, w retrospekcji staje się krótkie. Ten p a r a d o k s
c z a s u wy tłumaczyć można hipotezą, że trwanie oceniamy według
każdorazowej treści świadomości. Kiedy nie przetwarzamy żadnej
informacji, nasza uwaga kieruje się na czas. Czas zaczyna się wlec, ale
w pamięci nic nie jest magazynowane, tak że w retrospekcji nie istnieje
nic, o czym można by sobie przypomnieć. Kiedy natomiast
przetwarzamy wiele informacji, nie mamy świadomości czasu, stąd
wydaje się, że upływa w lot. A jednocześnie bogate przeżycia są
zmagazynowane w pamięci, tak że w retrospekcji istnieje wiele rzeczy
godnych pamiętania. W tym miejscu przypomina nam się „Dygresja o
zmyśle czasu" z Czarodziejskiej góry Tomasza Manna: „O istocie nudy
rozpowszechnione są różne błędne poglądy. Na ogół mniema się, że
nowa i interesująca treść «zabija» czas, to znaczy skraca go, że
monotonia natomiast i pustka opóźniają i powstrzymują jego bieg. Nie
jest to bez zastrzeżeń słuszne. Pustka i monotonia mogą wprawdzie
sprawić, że chwila godzina rozciąga się i «dłuży», ale sprawiają też, że
długie i najdłuższe okresy czasu skracają się, a nawet ulatniają aż do
zupełnej nicości. Na odwrót, treść interesująca i boga- a jest wprawdzie
w stanie godzinę, a nawet i dzień cały skrócić i uskrzydlić, ale jeśli
idzie o większe okresy, nadaje biegowi czasu szerokość, wagę i
solidność, tak że lata bogate w zdarzenia upływają znacznie wolniej
niż owe ubogie, lekkie, które ulatują z wiatrem. To, co nazywa się
nudą, «dłużeniem się» czasu, jest więc właściwie raczej chorobliwie
prędkim «schodzeniem» czasu wskutek monotonii: przy nieprzerwanej
jednostajności wielkie okresy czasu kurczą się w sposób, który
napełnia serce śmiertelnym przerażeniem; jeżeli każdy -dzień jest taki
sam jak wszystkie, to wszystkie one są jak jeden dzień, i przy zupełnej
jednostajności najdłuższe życie wydałoby się całkiem krótkie i
uleciałoby niepostrzeżenie." 10
_______________
10
T. Mann, Czarodziejska góra, t. I, przeł. J. Kramsztyk, Warszawa 1965, s. 157.
95
Ostatnie uwagi Tomasza Manna chcemy tu raz jeszcze uwypuklić w
formie pytania: jak d ł u g o w ł a ś c i w i e ż y j e m y ? Czy nasze trwanie
życia mamy m i e r z y ć według lat kalendarzowych — tak jak się zwykle
czyni — czy też trwania naszego życia nie powinniśmy raczej wymierzać
według tego, cośmy przeżyli? Subiektywne trwanie naszego
dotychczasowego życia — jak wynika z uprzednich rozważań — zależy
od tego, co trafiło do naszej świadomości, a potem znalazło swoje
miejsce w pamięci. Jeżeli za podstawę przyjmiemy miernik
p r z e ż y w a n i a , który określa trwa nie tego, co minęło, wówczas ktoś,
kto ma czterdzieści lat, mógł żyć znacznie dłużej od kogoś, kto liczy lat
osiemdziesiąt. Oczywiście, że nie kierujemy się lub też za mało
kierujemy się takim miernikiem subiektywnym. Może kiedyś były czasy,
w jakich było inaczej, a może istnieją kultury, w jakich jeszcze dzisiaj
jest inaczej: to znaczy, że trwanie życia oceniane jest nie według
kalendarza, numerycznie we dług lat, lecz według przeżyć, według
znaczących treści. Dążymy obecnie do przedłużania trwania życia, a
więc l i c z b y przeżytych lat kalendarzowych, a postęp medycyny
istotnie spowodował, że przeciętne trwanie życia zostało po ważnie
przedłużone. Ale co nam to dało? Czy znaczy to, że nasze życie według
subiektywnego miernika przeżywania stało się dłuższe, a więc bardziej
znaczące i wypełnione treścią? Bez dodatkowego bogatszego rozwoju
przeżywania będą to zawsze tylko lata „doczepione".
96
11. PAMIĘĆ WARUNKIEM ISTNIENIA PRZESZŁOŚCI I PRZYSZŁOŚCI
Jesteśmy więc już o krok dalej w naszych poszukiwaniach odpowiedzi
na pytanie: „Jak czas dociera do nas?". Powtórzmy raz jeszcze:
natrafiamy na e l e m e n t a r n e przeżycia czasowe hierarchicznie
od siebie zależne. Na najniższym szczeblu hierarchii pojawiają się
mechanizmy, które umożliwiają
nam
oddzielenie
tego, co
niejednoczesne
od je d n o c z e s n e g o .
Jeżeli coś ma być
rozpoznane jako wydarzenie oddzielone od innych, musi ono w
stosunku do tych wydarzeń być niejednoczesne. Jednakże sama
niejednoczesność nie wystarcza, aby je zidentyfikować jako wydarzenie
samoistne. Stwierdziliśmy przecież, że w grę wchodzi jeszcze inny
mechanizm odpowiedzialny za i d e n t y f i k a cję w y d a r z e n i a
i
tworzący tym samym warunki do szeregowania wydarzeń w c i ą g i .
Potem okazało się, że u niektórych pacjentów może wystąpić zakłócenie
zdolności rozumienia następstwa wydarzeń, domyślamy się więc, że
zdolność poprawnego odbioru następstwa wydarzeń również polega na
pewnym mechanizmie, który
sięga dalej niż
identyfikacja
poszczególnych wydarzeń. Później stwierdziliśmy, że prawdopodobnie
istnieje mechanizm i n t e g r a c j i , który łączy
następujące
po
sobie wydarzenia w uobecnione postacie. Okazuje się, że tym
uwarunkowane „teraz" naszego przeżywania oddziaływa również na
działalność artystyczną. W końcu zrozumieliśmy, że
trwanie
oceniamy
—Granice
97
według tego, co przeżyliśmy i co nam z tego pozostało w pa mięci. Na
to, abyśmy mogli coś oceniać według czasu jego trwania, potrzebujemy
wydolności naszej pamięci. Bez pamięci nie możemy przeżywać
trwania. Pamięć zatem stanowi punkt centralny analizy tego, „jak czas
do nas dociera". Nie chciałbym tutaj podejmować się przeprowadzenia
obszernej analizy pamięci, pragnę tylko uwydatnić pewien star rzeczy,
który wydaje mi się istotny dla podstawowego pytania: „Jak czas do
nas dociera?". Pamięć mamy po to, aby być przygotowanymi do
przyszłych sytuacji. Dzięki pamięći przeskakujemy czas. Ale tutaj jedno
jest ważne: aby coś zmagazynowanego przedostało się z pamięci do
świadomości , wywołać to musi dana sytuacja. Jeśli nie ma żadnych
semantycznych odniesień do tego, co minęło, jeśli nic nam na pamięć
nie przywodzi rzeczy minionych, treść pamięci pozostaje niema. Z tych
rozważań wynika kilka sposobów pojmowania porządku czy też
nieuporządkowania w przyrodzie. Pamięć ma sens tylko wówczas, jeśli
świat nie jest całkowicie niezdeterminowany, a więc nie jest chaosem.
Gdyby w przyrodzie nie było żadnej korelacji przyczynowej między
następującymi po sobie sytuacjami — pamięć byłaby zbędna i
prawdopodobnie wcale nie byłaby mogła się filogenetycznie rozwinąć. Z
tego
powodu
zresztą upływ czasu, zdefiniowany drugą zasadą
termodynamiki (mówiąc poglądowo: w zamkniętym układzie
nieuporządkowanie stale wzrasta) nie może stanowić przesłanki tego,
że przeżywamy kierunek jego upływu. Przecież zgodnie z
występowaniem stałego wzrostu entropii (nieuporządkowania) nigdy w
zamkniętym układzie nie może pojawić się taka sama sytuacja, jaka
była poprzednio, tym samym więc pamięć byłaby pozbawiona wszelkiej
funkcji7 Innymi słowy: w zamkniętym układzie, ze względu na brak
odniesienia do sytuacji minionych, nie może się rozwijać pamięć — a
tym samym również przeżywanie czasu. Ale wszak żyjemy nie w
zamkniętym, lecz w otwartym układzie, stąd druga zasada
termodynamiki jest filogenetycznie bez znaczenia
dla
naszego
przeżywania
czasu
i
rozwoju naszej pamięci, a więc również
świadomości. Pragnę tu jeszcze podkreślić, że nie mielibyśmy pamięci
98
także wtedy, gdyby świat był dla nas całkowicie zdeterminowany. W
zupełnie zdeterminowanym świecie istoty żywe potrzebowałyby tylko
trwałych programów do sterowania swym zachowaniem. Co prawda
wydaje się, że takie programy występują w ludzkim zachowaniu,
aczkolwiek w postaci szczątkowej. Ale i te instynktowe sposoby
zachowania polegają na pewnej formie pamięci. Chciałbym, aby
czytelnik pamięć rozumiał tutaj w szerszym znaczeniu. Pod pojęciem
pamięci na myśli mamy taką instancję, która na podstawie
wcześniejszych doświadczeń daje osobnikowi do dyspozycji informacje
potrzebne w chwilach decyzji podejmowanych w sytuacjach, jakie
następują później. Jeżeli stajemy wobec konieczności dokonania
wyboru, zastanawiamy się nad wszelkimi możliwymi wariantami i
próbujemy znaleźć najlepsze rozwiązanie. Ten proces myślowy może
przebiegać tylko na podstawie zdolnej do funkcjonowania pamięci. Tak
rozumiana pamięć nie zmusza nas do określonego działania (tak jak
pewne bodźce sygnalne wyzwalające przyporządkowane im odruchy czy
czynności instynktowe), lecz pozwala na lepszą ocenę aktualnej
sytuacji. Swobodne decyzje mogą być podejmowane tylko na podstawie
rozważań, przy czym pamięć przezwycięża czas i przedkłada
rozważającemu nie zbędny zapamiętany materiał. Moim zdaniem taka
forma pamięci mogła się rozwinąć w toku filogenezy tylko dlatego, że
świat nie jest w pełni zdeterminowany. Stąd pamięć za stajemy
wyłącznie
w
świecie
znajdującym
się
między
pełnym
zdeterminowaniem a pełnym niezdeterminowaniem. Dla ilustracji
podajmy jeszcze jeden przykład: niektóre prymitywne organizmy w
pewnym sensie żyją rzeczywiście w środowiskach całkowicie
zdeterminowanych, skoro rozwinęły tylko takie sposoby zachowań,
które bywają wyzwalane automatycznie w określonych sytuacjach
bodźcowych. Istnieją układy nerwowe (na przykład niektórych polipów)
złożone wyłącznie z jednego typu neuronów, które nie pozostawiają
organizmowi żadnej „swobodnej decyzji" w zakresie za chowania. Dla
takich istot świat ze względu na organizację ich mózgów, a co za tym
idzie dostępne im sposoby działania, jest zdeterminowany. W ich
obrazie świata nie ma sytuacji innych niż te, do których zostało
zaprogramowane odpowiednie zachowanie. Są one ślepe na wszystko,
co odbiega
99
od wbudowanych w nie programów. W tym sensie są one żyjącymi
automatami bez żadnej swobody działania. A znaczy to, że dla
człowieka świat stał się częściowo nie zdeterminowany dopiero w
wyniku rozwoju jego mózgu, bo przecież człowiek reaguje na
wydarzenia w środowisku nie jak automat, lecz zwykle staje przed
jakimś wyborem. Nieokreśloność ludzkiego działania stanowi
ewolucyjne przystosowanie do częściowej nieokreśloności przyrody.
Tylko nie wiele rozwiniętych istot żyjących dysponuje całkowicie
zdeterminowanym obrazem świata; ich sztywne, nie podlegające
zmianom programy zachowań czynią je niepodatnymi na to, co
przypadkowe. Niezależnie od teoretycznych rozważań na temat
znaczenia- pamięci dla wytworzenia naszego przeżywania czasu —
dzięki czemu oprócz teraźniejszości dysponujemy również przeszłością,
a w związku z tym i przyszłością — istnieje w tej mierze pewien
obrazowy dowód z dziedziny" badań neuropsychologicznych. W roku
1953 pacjent Henry M. z powodu ciężkiej padaczki, której napady
pojawiały się bez objawów „zwiastunowych", został poddany operacji
mózgu, która wprawdzie znacznie zmniejszyła częstość występowania
napadów, ale dla pacjenta miała tragiczny skutek uboczny. Od tego
czasu bowiem Henry M. niczego nie może zapamiętać. Jeśli na krótko
opuści pokój, w którym przez dłuższy czas z kimś rozmawiał, a potem
wraca, nie przypomina sobie absolutnie niczego. Nie wie już, o czym i z
kim rozmawiał. Można z nim raz jeszcze przeprowadzić tę samą
rozmowę a on sobie nie zdaje sprawy, że dopiero co mówiło się to samo.
Od czasu operacji, kiedy Henry miał 27 lat, żyje on w nieustającej
teraźniejszości. Ponad 30 lat, które odtąd upłynęły, nie są dla niego
przeszłością, bo są wymazane. Przyczyną tej utraty pamięci jest to, że
operowano nie jedną, lecz obie półkule mózgu, ponieważ sądzono, że
wpłynie to skuteczniej na wyleczenie. Zdumiewające jest to, że pomimo
tak znaczącego zaniku pamięci, Henry w rozmowie n i e robi wrażenia,
jakoby był dotknięty poważnym upośledzeniem. Przeciwnie, wydaje się
wręcz bystry. Zresztą badania za pomocą testów dowiodły że jest nawet
nieprzeciętnie inteligentny. Tyle tylko, że tematy przez niego poruszane
nie dotyczą niczego, co się działo
100
w latach od chwili operacji. Tu występuje całkowita wyrwa w pamięci.
Natomiast ciekawe jest, że Henry doskonale sobie przypomina
wydarzenia sprzed operacji i bez trudu o nich mówi. Sam miałem
okazję badania Henry'ego w lecie 1984 roku; opowiadał mi wtedy na
przykład szczegółowo o swoich piętnastych urodzinach, kiedy po raz
pierwszy miał ciężki napad epileptyczny. Kiedy w grę wchodzi okres
sprzed operacji, żadnej luki w jego pamięci nie ma. Zanik pamięci
obejmuje wyłącznie czas p o operacji, a owo zakłócenie dotyczy tylko
jednego szczególnego aspektu pamięci, a mianowicie magazynowania
nowych informacji. Ponieważ doskonale pamięta wydarzenia sprzed
1953 roku, należy uznać, że ta strona jego pamięci jest nie tknięta.
Zdolność
pamiętania
pozostała,
zniszczona
jest
zdolność
magazynowania. Inna część jego pamięci również pozostała sprawna, a
mianowicie tak zwana pamięć krótkotrwała. Rozmawiać można z
Henrym bez trudności, a znaczy to, że najwidoczniej po trafi on na
krótki czas zachować w pamięci to, co sobie w danej chwili
uświadamia. Przecież gdyby tak nie było, nie umiałby wypowiedzieć ani
jednego sensownego zdania. Zatem operacja mózgu zniszczyła tylko
ściśle określony zakres funkcji mózgowych: magazynowanie informacji
w pa mięci długoterminowej. Jednakże ten ubytek wystarczy, aby
Henry'ego tak upośledzić w jego codziennym życiu, że pozo stawiony
sam sobie — nie mógłby przeżyć. Kiedy po wizycie u lekarza w Bostonie
odwożono Henry'ego do domu, do miejsca jego stałego zamieszkania,
zaproponował, że wskaże kierowcy drogę. Z dużą pewnością siebie
dawał wskazówki, którędy należy jechać, tak iż wszyscy myśleli, że
widocznie dobrze zna drogę. Wreszcie kazał stanąć przed budynkiem,
który rozpoznał jako swój dom. Tymczasem mieszkali tam zupełnie
obcy ludzie, którzy nie mogli zrozumieć, o co chodzi, kiedy Henry
uparcie twierdził, że tutaj mieszka. Okazało się potem, że dom ten
należał ongiś do rodziców Henry'ego, a od tego czasu już kilka krotnie
zmienił właściciela. Pomimo więc, że Henry od wielu lat już mieszkał
gdzie indziej, nie potrafił sobie przyswoić -położenia swego miejsca
zamieszkania. Henry jest więc całkowicie zagubiony wskutek utraty
pamięci: nowe miejsco-
101
wości pozostają dla niego zawsze nieznane. Utracił nie tylko część
p r z e s z ł o ś c i jako czasowego wymiaru, lecz nowe sytuacje
przestrzenne są mu również obce. Operacja osadziła Henry'ego w
miejscu i w czasie 1953 roku, od obu tych danych nie może się oderwać
— jest to zaiste temat do powieści fantastycznej. Ważny dla
zrozumienia funkcji mózgu jest fakt, że wzmiankowana operacja
doprowadziła przede wszystkim do zacieśnienia pamięci. Zdolności
intelektualne Henry'ego nadal pozostały nieprzeciętne, jego zdolność
mówienia jest bez zarzutu, jego postrzeganie w zakresie wzroku, słuchu
i do tyku niezakłócone. Jednakże oprócz ciężkiego zaburzenia pamięci
wystąpiła u niego po operacji decydująca zmiana w przeżywaniu
przyjemności i bólu. Pod kierunkiem Suzanne Corkin z Massachusetts
Institute of Technology w Cambridge niedawno przebadano
szczegółowo, jak Henry reaguje na bodźce bólowe. Okazało się, że nawet
bardzo intensywne bodźce bólowe przeżywa jako zupełnie znośne. Kiedy
na przy kład napromieniowywano skórę silnym bodźcem cieplnym,
każda inna osoba badana po krótkim czasie wyrywała rękę. Henry
natomiast trzymał swoją rękę w zasięgu bodźca wyzwalającego ból tak
długo, że w końcu eksperymentator musiał sam przerywać
doświadczenie. Podobne „zdystansowanie się" od odczuć Henry objawia
również w dziedzinie seksualnej. Od czasu operacji stracił wszelkie
zainteresowanie seksem. Wydaje się, że zupełnie utracił także
spontaniczną chęć jedzenia. Nie odczuwa głodu i nie czuje, że jest syty.
W trakcie badań nad jego postawą wobec jedzenia, podano mu po
opróżnieniu przez niego talerza drugi pełny posiłek. Henry zachował się
tak, jak gdyby nic szczególnego się nie wydarzyło i zjadł również to
drugie danie. Gdy skończył, nie powiedział, że teraz jest „syty", lecz że
obecnie jest „gotów". Ponadto jego kontrola nad czuwaniem i snem
zdaje się także nieco ograniczona: wieczorem trzeba go posyłać do
łóżka, a rano budzić. Szczególnie zaskakujące jest, że oprócz
wymienionych zakłóceń, a więc utraty pamięci, ograniczenia
odczuwania bólu, zmniejszenia poczucia głodu i pobudliwości
seksualnej. po operacji wystąpiło też upośledzenie węchu. Nasz popęd
do
102
jedzenia, a również potrzeby seksualne są przecież między innymi silnie
nacechowane wrażeniami węchowymi. Stwierdzono, że Henry ma duże
trudności w odróżnianiu zapachów. Właściwie to wszystko pachnie mu
tak samo. W związku z tymi niezwykłymi upośledzeniami Henry w
ostatnich latach był raz po raz szczegółowo badany przez lekarzy i
psychologów. Podczas tych badań skoncentrowanych na wielu
różnorodnych funkcjach odkryto coś jeszcze, co jest istotne dla
zrozumienia, jak w mózgu bywa magazynowane to, czego się uczymy.
Kiedy mówimy o „uczeniu się", na myśli mamy bardzo różne sprawy, na
przykład uczenie się poszczególnych słów w nowym języku lub w ogóle
nowego języka bądź też nowego sposobu poruszania się, chociażby
pisania w szkole podstawowej. Sam „zdrowy ludzki rozum"
103
mówi nam, że uczenie się słówek jest zupełnie czymś innym niż
uczenie
się
nowego
sposobu
poruszania.
Doświadczenia
przeprowadzone nad Henrym jednoznacznie wykazały, że w grę
wchodzą rzeczywiście zupełnie różne procesy uczenia się, określane
niestety takim samym wyrazem. Zakłócenie pamięci występujące u
Henry'ego, a więc niemożność zapamiętywania, dotyczy takich zjawisk i
informacji, które kiedyś tkwiły w jego świadomości i o których można
stworzyć sobie wyobrażenie słowne. Nie dotyczy natomiat nowych
sposobów poruszania się. Podczas wielu doświadczeń kazano
Henry'emu nauczyć się wielu prostych koordynacji ruchów, po czym
sprawdzano, czy w następnych dniach jeszcze je pamiętał. Rysunek 16
pokazuje schemat tego zadania. Henry miał możliwie dokładnie
poprowadzić ołówkiem kreskę między dwiema liniami tworzącymi
kontury gwiazdy, nie dotykając linii. Codziennie ćwiczył to dziesięć
razy; jak widać na rysunku, liczba błędów popełnionych w pierwszym
dniu szybko się zmniejsza. W drugim i trzecim dniu doświadczenia nie
musiał więc od nowa się uczyć, lecz mógł przystąpić do zadania z
pewnym „zapasem" wiedzy. Gdyby zadanie miało charakter werbalny, z
pewnością zaobserwowano by, że proces uczenia codziennie przebiega
niemal identycznie. Zatem Henry z takim „psychomotorycznym"
uczeniem się nie ma trudności, to znaczy, że tak jak człowiek zdrowy,
może sobie przyswoić nowe koordynacje ruchowe. Jego „pamięć"
nowych procesów ruchowych jest nienaruszona. Wynika z tego
wyraźnie — a potwierdziło to wiele innych doświadczeń — że słowem
„uczenie się" określamy bardzo różne funkcje i że operacja mózgu
Henry'ego nie pozwala mu tylko na magazynowanie nowych informacji,
które prze biegają w jego świadomości. Z opisu zakłóceń pamięci
Henry'ego można wnioskować, że usunięcie ściśle określonego obszaru
mózgu prowadzi do zupełnie wyraźnego ograniczenia jego wydolności.
Tym czasem liczne obserwacje potwierdziły, że obszar mózgu, który
Henry'emu został odjęty, rzeczywiście służy do magazynowania nowych
informacji. Do dalszych rozważań uzyskaliśmy dzięki temu bardzo
istotny punkt wyjścia: widocznie
104
różne funkcje naszej psyche, to znaczy naszej umysłowej i duchowej
struktury, są zlokalizowane w ściśle określonych okolicach mózgu.
Stąd centralnym zadaniem neuropsychologii, a więc nauki dążącej do
poznania neuronalnych podstaw przeżywania i zachowania, jest
wykrycie tych miejsc w mózgu, w których reprezentowane są określone
funkcje psychiczne. Oprócz stwierdzenia, że określone duchowe treści
mogą być gdzieś zlokalizowane, należy podkreślić, że dziedzina
psychiki jest reprezentowana nie wyłącznie obszarami w mózgu, lecz że
dla psychicznej swoistości człowieka istotne są także charakterystyczne
powiązania między nimi. Problem przebadania powiązań tych
obszarów, w jakich prawdopodobnie mogą powstawać nowe jakości
psychiczne, jest jednym z najtrudniejszych zadań nauki, a niewątpliwie
stawiamy w tej dziedzinie dopiero pierwsze kroki. W związku z
zagadnieniem utraty określonych funkcji po operacji mózgu, powróćmy
raz jeszcze do Henry'ego: może on nauczyć się jako tako
skoordynowanych ciągów ruchowych, natomiast treści, które dostały
się do świadomości, nie mogą być trwale zapamiętane. Wskutek zaniku
zdolności zapamiętywania nie ma dla pacjenta żadnego trwania, do
którego mógłby sięgnąć wstecz, a więc żadnej przeszłości. A skoro z
powodu braku pamięci nie ma przeszłości, to i przyszłość jest mu
niedostępna. Każda sytuacja jest nowa, nie ma możności orientowania
się według doświadczeń nabytych wcześniej w sytuacjach podobnych.
Dla tego pacjenta świat stał się niezdeterminowany. Tak więc pytanie o
to, jak dociera do nas czas, składa się właściwie z wielu pytań. Jeżeli
chcemy zrozumieć, dlaczego wiemy coś o przeszłości i przyszłości,
musimy oprzeć się na funkcji pamięci. Kiedy chcemy zrozumieć nasze
,,teraz", powołujemy się na mechanizmy integracyjne, które w
hierarchii przeżywania czasu zajmują szczebel niższy. Jeśli zaś
kierujemy nasze zainteresowanie na możliwość przeżywania wydarzeń
jako po sobie następujących, schodzimy na jeszcze niższy szczebel
hierarchii. Gdy zadajemy sobie pytanie, czym właściwie jest wydarzenie
zaszłe w czasie, dochodzimy do mechanizmów identyfikacji. A kiedy
pytamy o to, jak
105
należy postrzegać to, co niejednoczesne, wówczas w hierarchicznej
klasyfikacji ludzkich przeżyć czasowych dotarliśmy do najniższego
szczebla, a mianowicie do mechanizmów funkcjonowania samych
narządów
zmysłów.
Nasze
przeżywanie
czasu
jest
jednak
uwarunkowane nienaruszonym stanem w s z y s t k i c h układów.
106
12. JAK PRZEBIEGA DZIEŃ ŚWIADOMOŚCI
Żyjemy w świecie, który nie jest ani całkowicie zdeterminowany, ani
całkowicie niezdeterminowany; to stwierdzenie posłużyło nam za
argument na to, że pamięć w ogóle mogła się rozwinąć. Jakie do tego
stwierdzenia mamy podstawy oparte na naszym doświadczeniu? Aby
się przekonać, że świat nie jest całkowicie zdeterminowany, wystarczy
chociażby pomyśleć o pogodzie: zmienia się przecież w sposób dla nas
nieprzewidziany i żadnemu meteorologowi nie udało się dotąd
opracować absolutnie niezawodnej długookresowej, średniookresowej, a
nawet krótkookresowej prognozy. Tak więc na przykład w Monachium i
okolicy wszyscy zostali zaskoczeni burzą gradową, która 12 lipca 1984
roku wyrządziła ogromne szkody. Ostatnio zresztą fizycy głoszą, iż
pogody z samej zasady dokładnie przewidzieć nie można. Temu
oczywistemu dla nas niezdeterminowaniu wydarzeń przeczy
zdeterminowanie wydarzeń powtarzających się, na przykład zmienności
dnia i nocy. Wiemy z całą pewnością, że jutro nadejdzie kolejny dzień, a
przypomina nam to żartobliwy wierszyk Henryka Heinego:
Panienka nad morzem stała.
Długo, żałośnie wzdychała.
Bo tak się bardzo wzruszała.
Że słońce zaczęło zachodzić.
107
Panienko, głowa do góry.
Bardzo to stare są tury.
Tu z przodu wpada do dziury,
A z tyłu znów zacznie wychodzić.
Zakładamy, że następnego dnia zastaniemy warunki porównywalne,
chociaż może niezupełnie takie same. Jeśli warunki się powtarzają, to
jest nader korzystne posiadanie pamięci, która nas informuje o tym, co
robiliśmy wczoraj. W przeciwnym razie musielibyśmy codziennie jak
gdyby wszystko zaczynać od nowa. Jeśliby nie było w przyrodzie
porządku czasowego, to — jak już mówiliśmy — pamięć byłaby zupełnie
niepotrzebna. Ale skoro taki porządek cza sowy istnieje i wobec tego
pamięć mogła się rozwinąć, mamy możność — o czym również była
mowa — odczucia różno rodnych czasów trwania. Stwierdziliśmy, że
przeszłość i przyszłość są nam dostępne dopiero za pomocą poprawnie
funkcjonującej pamięci. Obecnie możemy dodać, że tylko dlatego
umiemy posługiwać się przeszłością i przyszłością, że w przyrodzie
występuje porządek czasowy. Ten porządek był potężnym narzędziem w
toku historii ewolucji, dzięki niemu bowiem zachowanie istot żywych, w
tym również człowieka, zostało uporządkowane. Tak więc na przykład
przystosowanie do naturalnej zmiany dnia i nocy spowodowało, że co
dwadzieścia cztery- godziny zapadamy w stan nieświadomości. Kto
kiedyś czuwał przez całą noc, wie, że istnieje biologiczna granica
możliwości bycia świadomym, ponieważ sen z reguły domaga się swoich
praw. Skąd się bierze ten pęd do spania, dlaczego nie potrafimy usunąć
tej biologicznej granicy przymusu spania? Przyczyna tkwi w tym, że w
organizmie działa „wewnętrzny zegar" sterujący okresowym przebiegiem
dobowym naszego zachowania i przeżywania. Zegar ten powoduje nie
tylko to, że wieczorem zasypiamy, śnimy, a rano znów spontanicznie się
budzimy, lecz jest także odpowiedzialny za to, że właściwie wszystkie
funkcje, które występują w organizmie, zmieniają się w rytmie
dobowym. Wiadomo na przykład, że pa mięć jest także zależna od pory
dnia. Rano uczymy się szybciej niż wieczorem. Ale jeśli chcemy coś
zapamiętać na dłuższy okres, to lepiej nauczyć się tego wieczorem.
108
109
Na rysunku 17 widzimy, jak niektóre funkcje zmieniają się z biegiem
dnia i nocy. Jeżeli na przykład mierzymy temperaturę ciała,
stwierdzamy, że w ciągu dnia wzrasta, najwyższą wartość osiąga późnym
popołudniem, ku wieczorowi spada, a w połowie nocy jest najniższa. Ta
sama ilustracja pokazuje poniżej przebieg poziomu hormonalnego
produktu rozpadu (17—OHCS), który jest odbiciem obarczenia
stresowego. Tutaj również obserwujemy wyraźną rytmiczność dobową,
odbiegającą zresztą w czasie od dobowej rytmiki temperatury ciała.
Ponadto stwierdzamy, że w odniesieniu do tego produktu punkty
szczytowe i najniższe spadki jego zawartości we krwi i moczu nie są.
zbieżne. Wynika to stąd, że potrzeba pewnego czasu, aby zmiany
uchwytne już we krwi pojawiły się za pośrednictwem nerek w moczu.
Następnie rysunek 17 ukazuje, że w zależności od pory dnia zmieniają
się również czasy reakcji. Po dość długo trwających czasach reakcji
czytelnik pozna, że chodzi tu o czasy reakcji z wyboru. Najkrótsze czasy
reakcji zaobserwowano po południu, a w nocy, kiedy się osobę badaną
budzi dla dokonania pomiarów, reakcje bywają najdłuższe. Jeśli
ponadto próbie poddamy silę dłoni, tzw. handgrit, natrafimy znowu na
wyraźną rytmiczność dobową, i to nawet z dwoma szczytami siły,
jednym w południe, a jednym pod wieczór. W nocy, kiedy do pomiaru
siły dłoni trzeba było osoby badane budzić ze snu, siła ta była
najmniejsza. Widzimy więc na przykładzie tych pomiarów, że pomimo iż
funkcje przebiegają wyraźnie z określoną rytmiką dobową, wzajemne ich
relacje w czasie wydają się raczej dowolne; każda funkcja bowiem ma
własne dobowe maksimum i minimum. Świadczy to o tym, że z godziny
na godzinę psychosomatyczna konstytucja człowieka systematycznie
się zmienia. Do uwidocznienia tego wystarczy przeciągnąć dwie
równoległe linie pionowe poprzez dowolne czasy zegarowe, aby
następnie porównać ze sobą wzajemny układ omawianych czterech
funkcji. Powinno nas to przekonać o zróżnicowanej zależności naszego
stanu psychofizycznego od pory dnia, ponieważ wzajemny stosunek
poziomu różnych funkcji zmienia się w każdym momencie. Jednakże
nasz stan cielesny i duchowy nie jest określany wyłącznie przez tu
omawiane funkcje. Zostały one podane
110
raczej przypadkowo i mają służyć jako przykład. Musimy sobie zdawać
sprawę, że właściwie wszystko, co możemy zmierzyć w zakresie zmian
fizjologicznych lub zjawisk psychicznych, zmienia się jako funkcja pory
doby. Tym samym uzyskaliśmy nowy dowód na to, że w różnych
porach doby nigdy nie jesteśmy tacy sami. Dopiero następnej doby o
tej samej godzinie, zgodnie z fizyczno-psychiczną dynamiką,
znajdujemy się w podobnym stanie. Innymi słowy: w wypadku
regularnego trybu życia jesteśmy najbardziej podobni do siebie w
odstępach dwudziestu czterech godzin. A kiedy obserwujemy rytmiczny
przebieg nasilenia poszczególnych funkcji, widzimy, że w ciągu doby
występują fazy zmniejszającego i zwiększającego się podobieństwa.
Kiedy zaś mówimy o naszej tożsamości i rozumiemy pod tym również
naszą fizyczną osobowość, dochodzimy do zaskakującego stwierdzenia
— na pytanie: „Kim jestem właściwie?" nie można odpowiedzieć bez
uwzględnienia momentu, w jakim to pytanie stawiamy. Czy regularna
zmiana funkcji fizycznych i duchowych jest uwarunkowana tym, że
czuwamy i śpimy, czy też istnieje jakaś głębsza przyczyna? W zasadzie
należy przyjąć dwie możliwości powstawania takich zmian.
Teoretycznie można sobie wyobrazić, że nasze czuwanie i sen są
bezpośrednio sterowane zmianami dnia i nocy i że to właśnie -wskutek
tego zmieniają się również inne funkcje. Znaczyłoby to, że
obserwowane zmiany stanowią niejako automatyczną reakcję
organizmu na periodycznie zmieniające się warunki środowiska. Druga
możliwość — że w organizmie istnieje wymieniony przez nas
wewnętrzny zegar powstały w toku filogenezy, którego periodyczność
jest zgodna z obrotem Ziemi. Taki wewnętrzny zegar zapewniałby
pewne korzyści. Mógłby na przykład pomagać w tym, aby już w czasie
snu organizm przygotował się do nadchodzącego dnia. Problem, czy
periodyczność rytmiki dobowej jest sterowana od wewnątrz, czy z
zewnątrz, można rozwiązać przez do świadczenie, w jakim się osoby
badane poddaje warunkom, w których nie otrzymują żadnych
informacji o rzeczywistym czasie. Jeżeli nawet wtedy wykazują
wyraźnie rytmiczne zmiany zachowania, należy przyjąć, że
sterowaniem zachowań w czasie rządzi wewnętrzny zegar. Tego rodzaju
doświadczenia przeprowadzali między innymi Jurgen Aschoff i Rütger
111
112
Wever w Instytucie Fizjologii Zachowania im. Maksa Plancka. Osoby
poddawane badaniom, zwykle studenci, kilka tygodni żyły w całkowitej
izolacji. W pomieszczeniu, w którym prze bywały, nie otrzymywały
żadnych informacji o rzeczywistym czasie zegarowym; tego rodzaju
pomieszczenie musi być więc izolowane nie tylko pod względem
optycznym, lecz przede wszystkim akustycznym. Zatem osoby te nie
wiedzą, która na zewnątrz jest godzina, a zachowanie ich jest starannie
protokołowane. Notuje się, kiedy wstają, kiedy kładą się spać, mierzy
się stale ich temperaturę ciała i inne istotne dla doświadczenia funkcje.
Wyniki takiego doświadczenia pokazuje rysunek 18. Poprzeczne czarne
słupki oznaczają czas czuwania, przylegające do nich białe — czas snu
osób badanych. Kolejne okresy czuwania są narysowane jedne pod
drugimi. Doświadczenie rozpoczyna się pierwszego dnia o godzinie
dwunastej. Wszystkie zegarki się odbiera i odtąd nie ma żadnych
informacji o czasie ani przez telefon, ani radio czy telewizję. Osoba
badana kładzie się spać około północy, a następnego ranka — według
czasu obiektywnego — wstaje stosunkowo wcześnie. I
tu
pojawia
się zaskakujące zjawisko: badana osoba codziennie wstaje nieco
później, co prowadzi do tego, że w ciągu dwudziestu sześciu dni
eksperymentu średnia długość doby już nie wynosi dokładnie
dwudziestu czterech godzin, lecz — w danym wypadku — 25,2 godziny.
Doba innej osoby w tej samej sytuacji liczy na przykład 24,6 godziny.
Wszystkie eksperymenty zgodnie wykazały, że w tych warunkach
izolacji okres czuwania i snu u człowieka trwa nieco dłużej niż
dwadzieścia cztery godziny. Pomimo to jednak pozostaje w tym
zmienionym trwaniu zaskakująco regularny. Ponieważ rytm snu i
czuwania już nie odpowiada dokładnie obiektywnej zmianie dnia i
nocy, nazywa się go także rytmem okołodobowym („circadialnym", circa
— mniej więcej, dies —dzień). Z punktu widzenia biologii ciekawe jest
to, że rytmy około- dobowe wprawdzie odbiegają od wymiaru
dwudziestu czterech godzin, ale tylko niewiele, przy czym — a jest to
rzecz godna uwagi — owe odchylenia czasowe dotyczą nie tylko zmiany
czuwania i snu, lecz wszystkich funkcji. Jeśli na człowieka spojrzymy
jako na zegar pozbawiony zewnętrznego nadajnika czasu, to zdaje się
on ,,spóźniać". Fakt, że rytm utrzymuje
113
się w pobliżu dwudziestu czterech godzin, wolno uznać za wyraźną
oznakę, że to właśnie zegar wewnętrzny jest odpowiedzialny za
periodyczność rytmiki dobowej. W tym miejscu posłużmy się kilkoma
słowami teorii. Na to, by móc stwierdzić, że omawiany rytm jest
sterowany od wewnątrz, jest wręcz niezbędne, aby rytm ten w
warunkach izolacji odbiegał od ścisłych dwudziestu, czterech godzin.
Gdyby bowiem rytm trzymał się dokładnie dwudziestu czterech godzin,
należałoby sądzić, że jakiś skutecznie oddziałujący na organizm
nadajnik dwudziestoczterogodzinnego okresu został przeoczony. Taki
nadajnik czasu nie musiałby wcale być świadomie rozpoznawalny:
mogłyby to być na przykład elektryczne czy elektromagnetyczne zmiany
nie dostępne naszemu świadomemu postrzeganiu. Z drugiej strony,
gdyby rytmy odbiegały od dwudziestu czterech godzin, ale odchylenia
były dla wszystkich osób doświadczalnych takie same — nie bylibyśmy
całkiem pewni, że zegar wewnętrzny istnieje. Można by przecież
domniemywać, że jakieś periodyczne wydarzenie, zupełnie nie związane
z obrotem Ziemi, wywiera pewien wpływ biologiczny, w związku z czym
— w wypadku braku ziemskiego nadajnika czasu — zachowanie ludzi
zostaje zsynchronizowane z tym wydarzeniem. Mógłby tu w grę
wchodzić Księżyc albo jakaś daleka gwiazda. Tymczasem, co mówią
nam rzeczywiste obserwacje? Stwierdzono, że każda osoba w tych
samych warunkach izolacji ma swój własny rytm. Musimy więc założyć,
że na prawdę istnieje zegar wewnętrzny. Skoro periodyczność się
utrzymuje, ale odbiega od dwudziestu czterech godzin i wykazuje
indywidualne wersje, innego wniosku być nie może. Dopiero niedawno
całkowicie wyjaśniono praktyczne znaczenie wewnętrznego zegara w
codziennym życiu człowieka. Odczuwa się go wyraźnie, kiedy regularny
układ doby zostaje przerwany na przykład przez wprowadzenie pracy
na zmiany lub pracy nocnej albo też przez szybką podróż między
kontynentami: praca nocna zmusza nas do aktywności w czasie, w
jakim nie jesteśmy stuprocentowo sprawni. Można by sądzić, że po
dłuższym okresie pracy na zmiany organizm stopniowo przestawia się
na odmienny czas pracy. Niestety tak nie jest. Społeczna więź
zatrudnionego na zmia-
114
nie pracownika z jego domem nie dopuszcza do tego, by ciało
przestawiło się na obowiązujący go czas pracy. Wydaje się także, że
wewnętrzny zegar ma coś wspólnego z chorobami psychicznymi, a
szczególnie z depresjami. Jest to już dawne doświadczenie psychiatrów,
że objawy chorobowe niektórych pacjentów cierpiących na depresje,
zaburzenia popędów i ponure nastroje wykazują wyraźną
periodyczność w ciągu doby. Tacy pacjenci budzą się rano o wiele za
wcześnie i mniej więcej do połowy dnia czują się bardzo źle. Potem bez
żadnego wpływu z zewnątrz stan ich się poprawia. Jednakże
następnego dnia znowu występuje takie same depresyjne załamanie.
Zatem depresja przebiega w rytmie doby. Jeśli sobie więc przypomnimy
postawione już przez nas pytanie: „Kim jestem?", to o takich chorych
na depresję pacjentach musimy powiedzieć, że są to zupełnie inni
ludzie rano, a inni wieczorem, kiedy w ogóle nie mogą zrozumieć,
dlaczego rano czuli się tak beznadziejnie smutni, jak gdyby w tamtej
ponurej sytuacji znajdował się zupełnie inny człowiek. U innych
pacjentów może się zdarzyć, że depresja występuje co drugi dzień:
jednego dnia czują się dobrze, następnego są śmiertelnie smutni, a ku
wieczorowi stan ich się polepsza. Niedawno taki pacjent był badany
przez uczonych z Instytutu Psychiatrii im. Maksa Plancka w
Monachium, pod kie runkiem profesora Detleva Plooga. Pacjent, u
którego regularnie następowały kolejno po sobie dnie depresji i braku
depresji, zgodził się na przeprowadzenie doświadczenia w izolacji dla
przestudiowania jego wewnętrznego zegara. Doświadczenie przyniosło
nadspodziewanie
interesujące
wyniki.
Wykazało
bowiem
desynchronizację poszczególnych funkcji ciała. O co tu chodzi? W
trakcie doświadczeń w izolowanych pomieszczeniach zdarza się, że u
psychicznie niezrównoważonych osób zegar wewnętrzny jakoś się
rozchwiewa, tak że większość funkcji pozostaje wprawdzie przy swoim
rytmie dwudziestoczterogodzinnym, ale okres czuwania i snu osiąga
wartości odbiegające znacznie od dwudziestu czterech godzin i wynosi
na przykład trzydzieści trzy godziny. Wówczas funkcje ciała już nie są
zsynchronizowane, ponieważ niektóre funkcje wykazują rytm
dwudziestu pięciu godzin, a czuwanie i sen rytm trzydziestu trzech
godzin.
115
W takiej sytuacji utraty zbieżności funkcji mówimy o wewnętrznej
desynchronizacji.
W
przypadku
wymienionego
pacjenta
zaobserwowano podczas doświadczenia w izolowanym pomieszczeniu
właśnie tego rodzaju desynchronizację, wobec czego zrodziło się
pytanie, z którym z obu rytmów zsynchronizowana była jego depresja,
o ile w ogóle przebiegała jednocześnie z którymś z tych rytmów.
Pacjentowi polecono wypełnianie w odstępach kilkugodzinnych ankiet
testowych, które pozwoliłyby zorientować się w jego stanie
psychicznym. Okazało się, że depresje przebiegały równolegle do
funkcji cielesnych, które zachowały rytm mniej więcej dwudziestu
czterech godzin, a nie były zgodne z rytmem czuwania i snu. Taki
wynik pozwala na domniemanie, że czuwanie i sen nic nie mają
wspólnego z powstawaniem depresji, źródłem ich musi więc być jakiś
inny mechanizm. Dotyczy to jednak wyłącznie takich przypadków, jak
tutaj opisany lub do niego podobnych. Istnieją przecież różne formy
depresji, zatem nie mówimy teraz o wszystkich cierpiących na to
zaburzenie psychiczne. Powróćmy raz jeszcze do zagadnienia
zdeterminowania i niezdeterminowania. Fakt istnienia wewnętrznego
zegara możemy uznać za dowód b i o 1 o g i c z n y na to, że w fizycznej
przyrodzie istnieje czasowy porządek. W toku filogenezy żywe istoty
mogły rozwinąć pamięć tylko na podstawie tego czasowego porządku.
Tylko dzięki pamięci człowiek dysponuje czasem poza zasięgiem
teraźniejszości. Pamięć rozsadza granice „teraz" i pozwala na
przyswajanie przez świadomość treści przynależnych do innego czasu.
Przezwyciężenie czasu jest szczególnie potrzebne, kiedy budzimy się
rano z kilkugodzinnej nieświadomości. Skąd wiemy, że rano jesteśmy
kimś takim samym, jak ten, co wieczorem zasnął, skoro wieczorem
zanikła jego świadomość? Czy to ta sama świadomość powraca?
Formalne struktury czasowe są takie same, jak poprzedniego dnia. Ale
przecież nie mają one żadnego znaczenia dla własnej tożsamości,
ponieważ są u wszystkich identyczne. Jeśli mamy się sami ponownie
rozpoznać, ważna jest treść trwająca w naszej świadomości, a zatem
wspomnienia. Tylko pamięć zapewnia
nam
naszą
tożsamość
dzięki zmagazyno-
116
wanym treściom. Gdybyśmy nie mieli pamięci, z każdym nowym dniem
bylibyśmy kimś innym, ponieważ nie byłoby żadnych śladów przeszłości.
Jeżeli czasami rano budzimy się z uczuciem zamętu w głowie i ze
zdumieniem zapytujemy siebie, kim właściwie jesteśmy, a więc jeżeli
nagle odczuwamy niepewność co do naszej tożsamości, wiąże się to
prawdopodobnie z zaburzeniami pamięci. Świadomość własnej
tożsamości bowiem nie jest wcale czymś samo przez się zrozumiałym,
lecz zależy od dyspozycyjności pamięci, ta zaś jest szczególną
wydolnością naszego mózgu.
117
13. NIEOGRANICZONA ŚWIADOMOŚĆ PODCZAS MARZEŃ SENNYCH
Jeśli się do określonych miejsce na głowie przytwierdzi małe srebrne
elektrody służące rejestrowaniu zmian elektrycznych, można się
przekonać, że mózg wykazuje nieustanną elektryczną aktywność. Rodzaj
tej aktywności elektrycznej zmienia się wraz ze zmianą indywidualnego
stopnia aktywności. Kiedy w stanie miłego odprężenia z zamkniętymi
oczyma zapada się w lekką drzemkę, na zapisie aktywności elektrycznej,
a więc na elektroencefalogramie (EEG), pojawiają się tak zwane fale
alfa. Są to fale regularne, a każda z nich trwa przeciętnie 0,1 sekundy.
Jeżeli teraz otworzymy oczy i skoncentrujemy się na czymś, fale alfa
natychmiast znikają i obserwujemy fale beta, znacznie bardziej
nieregularne, przy czym przeciętny czas trwania każdej fali wynosi
tylko około 0,03 sekundy. Ponieważ pewne stany i aktywności
umysłowe w bardzo charakterystyczny sposób odbijają się w EEG,
sama przez się nasuwa się myśl, aby zbadać, jaka aktywność
elektryczna występuje w czasie snu. Przecież we śnie nie tylko
pogrążamy się w trwającą przez pewien czas fazę bezświadomości,
podczas której mózg milczy, lecz często śnimy; chciałoby się więc
wiedzieć, jaką elektryczną aktywność nasz mózg przejawia podczas
marzeń sennych. Z pewnością spanie z elektrodami na głowie nie jest
rzeczą przyjemną. Ale na ogół po kilku nocach spędzonych w pracowni
snu osoby badane przyzwyczajają się do tych niezwy-
118
kłych warunków; niektóre z nich śpią potem zupełnie jak w domu.
Kiedy oglądamy EEG sporządzone podczas przespanej nocy, uderzają
nas typowe wzorce fal o różnej długości trwania. Szczególnie rzucają
się w oczy ogromne powolne fale, zwane falami delta, występujące
mniej więcej w 10 minut po zaśnięciu. Niezwykle trudno byłoby
zbudzić śpiącego właśnie wtedy, kiedy jego EEG wykazuje fale delta.
Stąd w języku potocznym tę fazę snu nazywamy głębokim snem. Wiele
doświadczeń ujawniło, że sen ten jest niezwykle istotny dla fizycznego
wypoczynku. Stąd powiada się, że sen przed północą jest snem
najzdrowszym, ponieważ głęboki sen pojawia się bezpośrednio po
zaśnięciu. Nie ma to oczywiście nic wspólnego z godziną dwunastą w
nocy. Ponieważ większość ludzi kładzie się spać przed północą, ich
głęboki sen rzeczywiście przypada na czas przed dwunastą w nocy. Ale
jeśli ktoś potrzebuje tylko sześciu godzin snu i kładzie się o pierwszej w
nocy, to jego najzdrowszym snem, tym, który przyczynia się głównie do
jego fizycznego odpoczynku, będzie dopiero sen po pierwszej w nocy. Po
jakiejś pół godzinie trwania fal deltą w EEG, elektryczny wzorzec nagle
się zmienia, i to bez żadnego oddziaływania z zewnątrz. Mniej więcej w
godzinę po zaśnięciu EEG wygląda tak, jak gdyby śpiący był całkowicie
rozbudzony. Podobnie jak podczas skupionej działalności umysłowej,
obraz tworzą fale beta, pomimo że widać przecież, iż osoba badana bez
spornie śpi. Po około 10 minutach owo pseudoczuwanie nagle ustaje,
na EEG ukazują się inne fale, a po pewnym czasie znowu fale delta,
chociaż już nie tak wyraźnie zaznaczone jak w pierwszej fazie
głębokiego snu. Mniej więcej 90 minut po pierwszej fazie
pseudoczuwania EEG znowu tak wygląda jak gdyby śpiący czuwał; tym
razem ta tak zwana paradoksalna faza trwa nieco dłużej, przeciętnie 15
minut. Potem znów następuje spontaniczna zmiana, przy czym fale
delta stają się coraz rzadsze; po dalszych 90 minutach pojawia się
trzecia paradoksalna faza EEG, i po kolejnych 90 minutach czwarta, a
jeśli osoba badana dostatecznie długo śpi, może pojawiać się nawet
piąta. Ciekawe, że te paradoksalne fazy stają się w ciągu nocy coraz
dłuższe, aż pod koniec nocy trwają 20 do 30 minut. Fazy te nazywamy
paradoksalnymi, bo przecież osoba obserwowana najwyraźniej śpi, po-
119
mimo że elektryczna aktywność jej mózgu właściwie każe sądzić, że
czuwa. Jeżeli się w czasie trwania tych faz próbuje budzić śpiącego, nie
jest to wcale proste, pomimo elektrycznej aktywności mózgu
świadczącej jak gdyby o czuwaniu. Typowy wzorzec EEG
odpowiadający pozornie stanowi czuwania, każe domniemywać, że w
trakcie tych faz snu występuje ożywiona aktywność psychiczna. To
domniemanie potwierdza się, jeśli w czasie takiej pauzy śpiącego
budzimy. Opowiada on wówczas, że został wyrwany z marzenia
sennego. Jeżeli się natomiast budzi śpiącego w czasie innej fazy, nie
mówi on spontanicznie o jakichkolwiek snach. Wydaje się, że
intensywność i obrazowość snów wzrastają w ciągu nocy. O ile
marzenie senne pierwszej fazy bywa jeszcze stosunkowo blade,
późniejsze są coraz bardziej sugestywne. Wszystkie te obserwacje
świadczą więc o tym, że w czasie faz snu paradoksalnego przeżywamy
marzenie senne. Fazy te zajmują mniej więcej dwadzieścia procent
całości snu, to znaczy więc, że co nocy stosunkowo długo pozostajemy
w niezwykłym stanie świadomości. Dotyczy to wszystkich ludzi. Jeśli
ktoś twierdzi, że nigdy mu się nic nie śni, świadczy to tylko o tym, że
swoich snów nie pamięta. Słyszy się często twierdzenie, że sny trwają
tylko ułamek sekundy; najnowsze obserwacje temu przeczą. Skąd się
w ogóle wziął taki pogląd? Prawdopodobnie wskutek tak zwanych
„snów budzących" (Weckträume), o których sądzono, że to one same
wyzwalają sny. Przykład tego podaje Zygmunt Freud w swoim
epokowym dziele Traumdeutung („Interpretacja marzeń sennych"): „A
więc w piękny wiosenny poranek idę na spacer i przemierzając z wolna
zieleniące się pola zbliżam się do sąsiedniej wioski; widzę tam wielu
mieszkańców świątecznie ubranych, wędrujących z książkami do
nabożeństwa pod pachą w kierunku kościoła. Prawda, wszak to
niedziela i niebawem rozpocznie się poranne nabożeństwo.
Postanawiam wziąć w nim udział, jednakże, ponieważ jestem zgrzany,
chcę wpierw ochłodzić się na cmentarzu otaczającym kościół. Podczas
kiedy czytam tutaj na pisy na grobach, słyszę jak kościelny wchodzi na
wieżę; widzę wiszący na niej wysoko mały dzwon wiejski, który za
chwilę da znak rozpoczęcia nabożeństwa. Dzwon jeszcze przez jakiś
czas zwisa bez ruchu, potem zaczyna się kołysać —
120
i nagle uderzenie jego rozbrzmiewa tak głośno i donośnie, że mnie
budzi. Tymczasem dźwięk dzwonu wydobywa się z budzika." Dlaczego
niektórzy ludzie nie mogą sobie przypomnieć swoich snów? Pytanie to
stało się źródłem daleko idących spekulacji ze strony różnych badaczy
marzeń sennych. Na przykład pewna teza z dziedziny psychologii głębi
głosi, że sny mają niemiłe treści, wywołują więc przykre uczucia i
dlatego nie zostają dopuszczane do świadomości. Znaczyłoby to, że
mechanizm wyparcia ukrywa treść snów przed świadomością. Pamięta
się tylko sny zawierające jakąś bardzo ważną informację. Zdaniem
Carla Gustawa Junga, wy bitnego psychoanalityka, sny mają
znaczenie kompensacyjne; dzięki nim uzyskujemy informacje o
zaniedbanych obszarach naszego życia, one nas jak gdyby „ustawiają"
na właściwym miejscu. Jeśli więc ktoś nie ma sennych marzeń, to
znaczy nie pamięta ich, może to świadczyć zarówno o tym, że wypiera
swoje sny, jak i o tym, że po prostu wszystko u niego jest w porządku.
(W naszych psychologizujących czasach zapominamy nieraz, że istnieją
również ludzie psychicznie zrównoważeni). Oprócz tego rodzaju prób
interpretacji przyczyn niepamiętania snów, na uwagę zasługuje jeszcze
zupełnie odmienne wyjaśnienie, które moglibyśmy określić jako
neuropsychologiczne. Cechą charakterystyczną każdego wy darzenia
jest między innymi jego intensywność. Może ludzie nie pamiętający
swoich snów miewają sny za mało intensywne, które z tego powodu w
ogóle nie osiągają progu świadomości marzeń sennych. Niedostateczna
intensywność psychiczna może powodować brak śladu pamięciowego
snów u niepamiętającego, pomimo że stan jego mózgu w zasadzie
umożliwia ich zapamiętanie. Innym powodem niepamiętania może być
to, że zdarzenia marzeń sennych wprawdzie przekraczają próg śniącej
świadomości, ale jest w nich bardzo niewiele treści. Kiedy w
marzeniach sennych mało się wydarza, a więc kiedy są po prostu
nudne — nic godnego zapamiętania, o czym warto by nazajutrz
opowiedzieć — nie są magazynowane. Dlaczego w odniesieniu do snów
nie miałyby obowiązywać takie same reguły jak do świadomości na
jawie, to znaczy, że sen może być nudny, a wówczas w retrospekcji taki
czas, w jakim prawie
121
nic się nie działo, się kurczy? Może pewni ludzie są predysponowani do
tego, aby ich sny były przeważnie nieciekawe. Ale im także się zdarza,
że śnią jakiś sen pełen wrażeń. Otóż marzenie senne musi być pełne
wyrazu i godne zapamiętania, aby zostać przechowane w pamięci i móc
następnego ranka służyć świadomości na jawie. Regularny rytm
poszczególnych faz marzeń sennych odbija się także na innych
funkcjach fizycznych. Co 90 minut nie tylko popadamy w jedyny w
swym rodzaju stan psychiczny, lecz objawiamy także głęboko sięgające
zmiany naszego stanu cielesnego. Zapis działalności serca pokazuje, że
kiedy śni my, serce bije szybciej i o wiele bardziej nieregularnie niż
podczas pozostałych faz snu. Oddychanie także ulega zmianie.
Regularny oddech, który zwykle jest dla nas dowodem snu człowieka,
w czasie marzeń sennych już nie bywa tak regularny, i jest przy tym
znacznie szybszy. Znowu można by sądzić, że obserwowany człowiek
wcale nie śpi. Co prawda niemal wszystkie mięśnie ciała są zwiotczałe.
Jest to zaiste paradoksalna sytuacja, którą przeżywamy co nocy po
kilka razy. Pomimo czynnej działalności mózgu, dostosowującego się
do marzenia sennego, ciało traci wszelką kontrolę nad sobą, podczas
gdy w porównywalnej sytuacji w stanie czuwania jesteśmy fizycznie
napięci. Przecież nawet intensywna działalność umysłowa może
czasami doprowadzić do bolesnego zmęczenia mięśni. Niezależnie od
wymienionych zmian cielesnych, w czasie marzeń sennych obserwuje
się osobliwe zjawisko dotyczące gałek ocznych. Śniący porusza oczami
tu i tam, tym częściej, im intensywniej przeżywa swój sen. Powieki jego
są przy tym oczywiście zamknięte. W takiej sytuacji rejestruje się ruchy
oczu za pomocą podobnych elektrod, jakich używa się do EEG. Szybkie
ruchy oczu są tak charakterystyczne dla fazy marzeń sennych, że
wykorzystano to zjawisko do utworzenia terminu: Rapid-EyeMovement (szybki ruch oczu), a zatem sen REM. Przez długi czas
sądzono, że ruchy oczu związane są z treścią marzenia sennego. Nie
potwierdziło się to. Co prawda istnieje w tej sprawie pewien
zdumiewający opis snu, który może stanowi wyjątek: ktoś śni, że jedzie
nocą tramwajem i patrzy na stojące wzdłuż ulicy latarnie. Patrzenie z
jadącego
122
wozu odbija się w regularnie występujących ruchach oczu. Z początku
mniemano, że ze zbieżności widzianych we śnie latarni i
rejestrowanych ruchów oczu można wyprowadzić wniosek, iż kierunek
ruchów oczu we śnie musi być związany z obrazowymi elementami
marzenia sennego. Nie udało się udowodnić uniwersalnej słuszności
tego poglądu, pomimo że się w niektórych przypadkach potwierdza, jak
chociażby w przypadku cytowanego snu. . Interesującej zbieżności
występującej w naszym przykładzie nie należy przeceniać. Stanowi ona
natomiast punkt wyjściowy innego rozumowania. Można przecież
stwierdzić, jaki jest rzeczywisty odstęp pomiędzy latarniami ulicznymi,
a potem z ruchów oczu ku latarniom podczas snu oraz przez
porównanie doznania świadomości na jawie z doznaniem świadomości
w czasie marzenia sennego wywnioskować, jak w czasie marzeń
sennych biegnie czas subiektywny. Porówna nie takie wykazuje, że bieg
czasu podczas marzenia sennego mniej więcej odpowiada naszej
świadomości na jawie, a w żadnym razie nie odbywa się w zupełnie
innym wymiarze. Wolno nam zatem przypuszczać — ale tylko
przypuszczać
—
że
czasowy
mechanizm
naszego
mózgu,
charakterystyczny dla świadomości podczas czuwania, odnosi się
również do świadomości w czasie marzeń sennych. - W toku obserwacji
nad zmianami cielesnymi podczas marzeń sennych natrafiono na
jeszcze inną funkcję, co w gronie badaczy marzeń sennych szczególnie
ucieszyło niektórych psychoanalityków. Każde marzenie senne
charakteryzuje wzrost podniecenia seksualnego. Za pomocą specjalnie
w tym celu zrobionej nakładki można było rejestrować erekcje członka,
przy czym stwierdzono, że te erekcje występują je dynie podczas faz
marzeń sennych. Podczas pierwszej krótkiej jeszcze fazy dochodzi tylko
do nieznacznej erekcji. Natomiast wszystkie inne fazy marzeń sennych,
szczególnie te pod koniec nocy, charakteryzują długo trwające erekcje.
Ale nie tylko mężczyźni objawiają dziewięćdziesięciominutowy rytm
seksualnego podniecenia. U kobiet w czasie marzenia sennego
dochodzi do spontanicznego zwilżenia pochwy. Te procesy występują
bez żadnego oddziaływania z zewnątrz. Są one uwarunkowane
wewnętrznym programem czasowym, nie podlegającym żadnym
świadomym wpływom. Kiedy się
123
wieczorem kładziemy do łóżka, nie przeczuwamy' wcale, jakie będą w
nas zachodzić i jak głęboko sięgać fizyczne i psychiczne zmiany,
przebiegające poza kontrolą, a zatem poza granicami naszej
świadomości. Zgodnie z poglądem Zygmunta Freuda sny mają głównie
treść seksualną. Istnieje na to może nawet bezpośredni biologiczny
dowód. Kiedy bowiem w czasie marzenia sennego ciało spontanicznie
ogarnia podniecenie seksualne, nasuwa się domniemanie, że to
podniecenie odzwierciedla się w treści marzenia sennego. Z dawien
dawna znany jest fakt, że tak zwane bodźce cielesne, a więc na
przykład przeciążony żołądek lub też odgłosy środowiska w sposób
sensowny wbudowują się w marzenie senne. Można sobie więc
wyobrazić, że seksualne zabarwienie wielu snów pochodzi stąd, że w
czasie fazy marzeń sennych narządy płciowe wysyłają intensywne
bodźce cielesne. Potwierdzałoby to jednak tylko obserwację, że sny
mają treść seksualną, a nie ich psychoanalityczną interpretację. Freud
przecież zakładał, że nadmierne nasilenie seksualizmu w czasie
marzeń sennych wynika z tego, że świadomość na jawie wypiera treści
z tej dziedziny. Wyparcie to powoduje — jego zdaniem — zapadanie się
seksualnych pragnień w nieświadomość, skąd mogą dochodzić do
głosu tylko w marzeniach sennych, i to zwykle w postaci
zamaskowanej. Zgodnie z taką interpretacją seksualne marzenie senne
jest wyrazem typowej sytuacji życiowej, a nie wynikiem biologicznej
konieczności. Wskazaniem na mechanizmy biologiczne autor nie
zamierza umniejszać znaczenia nauki Freuda o snach, a jedynie chce
zauważyć, że pewną rolę odgrywają tu również inne mechanizmy, które
powinno się uwzględniać w interepretacji marzeń sennych. Inna rzecz,
że należałoby się zastanowić, czy w ogóle można i trzeba interpretować
marzenia senne. Czy są one rzeczy wiście, jak sądził Freud, ową „via
regia do wiedzy o nieświadomości", „królewską drogą ku
nieświadomości"? Kiedy się podejmuje badania nad znaczeniem
marzeń sennych, z góry zakłada się, że kryje się w nich coś godnego
interpretacji. A może wcale tak nie jest: może sny w istocie są bez
znaczenia? Aby uwzględnić również i taką możliwość, autor wskaże
pewną tezę, zdaniem jego, trudną do obalenia, a zatem może słuszną,
chociaż niekoniecznie słuszną być musi. Jeśli czytel-
124
nik zechce śledzić argumentację autora, może również dojść do
wniosku, że sny nie mają żadnego szczególnego znaczenia. Ale nawet
jeśli spróbuje prześledzić tok tej argumentacji, emocjonalna reakcja
uchroni go może od uwierzenia argumentacji intelektualnej. Bo
przecież nazbyt chętnie przypisu jemy naszym snom jakiś
indywidualny sens. Aby uzasadnić tezę, że marzenia senne mogłyby
być bez znaczenia, zapytajmy, po co w ogóle istnieją? Jaki mają sens
biologiczny czy też psychologiczny? Lub mówiąc inaczej: jeżeli same
sny nie mają żadnego sensu, jaki wobec tego sens mają owe fazy snu,
w jakich występują? Jak dotąd badania prowadzone nad snem nie dają
tu żadnej obowiązującej odpowiedzi. Niektórzy uczeni przypuszczają, że
fazy snu służą odkładaniu informacji do pamięci długoterminowej.
Jednakże, o ile autorowi wiadomo, nie zostało to udowodnione. Innymi
słowy: można sobie pozwolić na spekulacje. Wobec tego wolno nam
będzie przedłożyć inną jeszcze tezę. A brzmi ona tak: owe fazy snu, w
których pojawiają się marzenia senne, spełniają swój cel tylko przed
narodzeniem, a po narodzeniu są zbędne. Aby to zrozumieć, trzeba
nam wiedzieć, że paradoksalne fazy REM, odpowiadające okresom
marzeń sennych, występują już przed urodzeniem, a ich czasowy
udział procentowy jest bardzo znaczny. Udowodniono to za pomocą
badań ultradźwiękowych przeprowadzanych u kobiet w ciąży. Udział
paradoksalnego snu nieustannie maleje począwszy od okresu
prenatalnego przez okres niemowlęctwa i dzieciństwa aż do wieku
dorosłego. Jakiż więc sens miałyby te fazy przed narodzeniem?
Niemowlę zaraz po przyjściu na świat musi w miarę samo dzielnie
działać. Musi na przykład umieć objąć ustami brodawki sutkowe
matki, aby się odżywiać. Wiele badań wykazało, że nowy obywatel
świata natychmiast po urodzeniu potrafi postrzegać i przetwarzać
bodźce wizualne. Na to, aby takie przetwarzanie było możliwe, sprawny
czynnościowo mózg musi odbierać informacje pochodzące od układów
zmysłów, umieć je przetwarzać i oceniać. Innymi słowy: natychmiast
po urodzeniu potrzebny jest sprawny czynnościowo mózg, bez
możliwości uprzedniego wypróbowania go. Jednakże, podobnie jak
każda maszyna przed użyciem — tak głosi omawiana teza — mózg
musi także zostać przedtem
125
wypróbowany. Ponieważ jest użytkowany zaraz po przyjściu na świat,
przyroda „wymyśliła sobie" sposób na wypróbowanie go przed
narodzinami. Sposób polega na doprowadzeniu mózgu do stanu
pozornego przetwarzania informacji. Wszystkie obwody połączeń
zostają wystawione na próbę, a drogi nerwowe sprawdzone. Przy tym
niezbędnym wypróbowywaniu brakuje tylko informacji ze strony
zmysłów, szczególnie oczu. Z pozostałych kanałów zmysłowych bowiem
pewne informacje są przekazywane już w łonie matki. W czasie faz
REM mózg płodu zostaje jak gdyby „dotarty". W związku z tym zaraz po
urodzeniu sprawny czynnościowo mózg gotów jest do odbioru i
przetwarzania informacji, przede wszystkim przekazywanych przez
oczy. Ta neuronalna zaprawa wydaje się szczególnie ważna dla układu
wzrokowego, ponieważ tylko ten układ nie dysponuje żadnymi
przygotowawczymi informacjami, a musi funkcjonować zaraz po
urodzeniu. Stąd zapewne główna aktywność przebiega w tych
obszarach mózgu, w jakich w przyszłości przetwarzane będzie
widzenie, co zresztą wiąże się z tym, że marzenia senne mają głównie
charakter wizualny. Pytanie, co dziecko przed urodzeniem' „przeżywa
jako marzenie senne", oczywiście musi pozostać bez odpowiedzi. Ale w
przypadku tej tezy należy się uwolnić od wyobrażenia, że koniecznie
coś trzeba przeżywać. Mózg przechodzi w stan- jak gdyby przetwarzał
już informacje, chociaż nic jeszcze realnie nie istnieje, co mogłoby być
przetwarzane. Dopiero kiedy po narodzinach rzeczywiście nagromadzą
się doświadczenia ze świata wzrokowego, przypomniane obrazy mogą
dostać się do owej „sytuacji jak gdyby", a następnie być przypomniane
jako marzenie senne. Z chwilą narodzin kończą się procesy
przygotowawcze w mózgu, który teraz musi już poprawnie pracować.
Reprezentowana przez autora teza głosi jeszcze, że w toku ewolucji nie
było żadnego szczególnego powodu, aby po urodzeniu usunąć fazy, w
jakich występowały marzenia senne. One po prostu pozostały po
spełnieniu przed narodzinami swego zadania, polegającego na
funkcjonalnym przygotowaniu mózgu. A mogły pozostać, ponieważ
właściwie nie przeszkadzają i można z nimi żyć. Zatem zgodnie z tą
tezą sen dorosłego z marzeniami sennymi sprowadza się do
mechanizmu,
126
który już utracił swoją funkcję i w którym aktywność psychiczna w
zasadzie przebiega jako produkt przypadkowy. To ostatnie stwierdzenie
wesprzemy dalszym argumentem. Skoro sny trzeba interpretować, to
widocznie nie są one szczególnie logiczne, nie są nazbyt jasne,
znaczenie ich nie jest oczywiste. Dla jednych kryją może w sobie coś
interesującego, dla innych nie. Czym należy tłumaczyć brak realności
marzeń sennych? Zdaniem autora tym, że z powodu zamknięcia
narządów zmysłów, zwłaszcza oczu, „świadomość" marzeń sennych nie
jest osadzona w granicach rzeczywistości. Marzenia senne są więc
nieograniczone. Mózg jest pozostawiony sam sobie, w jego działalności
brak jakiegokolwiek odniesienia do rzeczywistości przez meldunki z
rzeczywistego świata. Możemy to ująć także inaczej mówiąc, że dopiero
działalność naszych zmysłów wytycza granice świadomości. Kiedy nie
ma zwrotnego meldunku z zewnątrz, mózg popada w stan funkcyjnego
chaosu, a to, co dociera do świadomości marzeń sennych, pozostaje
mniej lub więcej dowolne. W ten sposób powstaje nierzeczywista treść
marzenia sennego, niezrozumiała dla świadomości stanu czuwania.
Owa niezrozumiałość jest przeżywana jako coś tajemniczego i zachęca
tłumaczy snów do ich interpretowania — nawet wówczas, kiedy nic w
nich nie ma do wyjaśniania. W rozumieniu przedstawionej tezy to, co w
marzeniu sennym odwzorowuje się jako jego treść, oraz to, z jakiej
dziedziny życia i przeżycia pochodzi, pozostawione jest przypadkowi.
Jeżeli więc przypadkowo treść marzenia sennego od powiada jakiemuś
ważnemu wydarzeniu w życiu lub też wy zwala znaczące skojarzenia w
świadomości stanu czuwania, to może się zdarzyć, że tę treść
zapamiętuje się dokładnie jako senne marzenie lub w trakcie sennego
marzenia. Nie jest to jednak jakieś szczególne osiągnięcie marzenia
sennego, lecz sprowadza się tylko do asocjatywnego mechanizmu
świadomości stanu czuwania. Kiedy się we śnie dzieją różne dziwne
rzeczy, kiedy mózg podczas fazy marzeń sennych wytwarza mnóstwo
halucynacji, to z pewnością często zdarza się wśród tego także coś, co
nawiązuje do jakiegoś interesującego faktu z zakresu rzeczywistości.
Teza była taka: marzenie senne jest pozbawione wszelkiej funkcji,
ponieważ stanowi tylko pozostałość prenatalnego
127
programu i ponieważ w czasie snów nie istnieje żadna kontrola ich
treści za pomocą meldunków pochodzących od narządów zmysłów.
Mamy więc do czynienia z biologiczną sytuacją, w jakiej nasza
świadomość przenosi się w stan absolutnie wyjątkowy. Świadomość
marzeń sennych charakteryzuje się irracjonalnością i nierealnością.
Nasuwa się więc i wniosek odwrotny, że racjonalność i realność stają
się możliwe dopiero dzięki doznaniom zmysłów, które naszej
świadomości narzucają granice, ale właśnie przez to tworzą sensowne
warunki graniczne doznawania świata.
128
14. MÓZG CIASNĄ PRZESTRZENIĄ PSYCHIKI
Dotąd zajmowaliśmy się właściwie tylko formalnymi warunkami
świadomości. Warunki f o r m a l n e zaś były głównie ograniczeniami
c z a s o w y m i . Analiza ludzkiego przeżywania czasu stanowiła
jednocześnie analizę ograniczeń działania świadomości. Przypomnijmy
raz jeszcze podstawowy wniosek (z rozdziału 7). a mianowicie, że
istnieje mechanizm integracyjny, dbający o to, aby wydarzenia były
łączone w dające się ogarnąć przeżycia, których doznajemy jako "teraz" i
które tworzą treść świadomości aż. do czasowej granicy trzech sekund.
Wszystko, co sięga poza tę granicę, rozsadza świadomość, ponieważ
przekraczałoby pojemność mechanizmu integrującego. Następnie
stwierdziliśmy ogromne znaczenie pamięci udostępniającej nam wiedzę
o p r z y s z ł o ś c i i p r z e s z ł o ś c i . Rozpatrywaliśmy
także dalsze ograniczenie czasowe w postaci wewnętrznego zegara,
który steruje nami codziennie poprzez, fazy braku świadomości w
głębokim śnie lub nieograniczonej świadomości podczas marzeń
sennych. Kiedy w czasie marzeń sennych brakuje jakiejkolwiek
zewnętrznej kontroli, to wprawdzie czasowy przebieg „świadomości"
podczas marzeń sennych może nawet odpowiada świadomości w stanie
czuwania, jednakże to. c o objawia się w świadomości marzeń sennych,
na ogół nie wykazuje bezpośredniego odniesienia do świata realiów.
Obecnie zajmiemy się owym ,,c o", to znaczy treściami świadomości.
W jaki sposób opisana forma świadomości jest
129
wykorzystywana pod względem treści? Abyśmy mogli skutecznie
rozważyć pytanie o to, co w ogóle do świadomości może docierać,
musimy zrazu rozpatrzyć zagadnienie, czym właściwie są funkcje
psychiczne i jak są one osadzone w mózgu. Rozważania te musimy
poprzedzić pewnym negatywnym stwierdzeniem. Niemal na skandal w
psychologii zakrawa fakt, że nie istnieje żadna obowiązująca
klasyfikacja zjawisk psychicznych. Z punktu widzenia biologii pilnie
potrzebna byłaby taksonomia przeżywania, której dotąd nie ma. Skoro
więc tego rodzaju porządkująca systematyka nie istnieje, trzeba sobie
jakoś poradzić, aby po prostu nie musieć przerwać dyskusji nad tym,
jak funkcje psychiczne są osadzone w mózgu. Zatem — dla dobra
dalszych rozważań — autor z przyczyn czysto praktycznych będzie
chciał użyć własnego schematu klasyfikacyjnego, który jednak należy
traktować tylko jako hipotetyczny nośnik informacji, nie myląc go z
teorią. Pod stawą tego schematu są wyniki badań nad mózgiem,
szczególnie z dziedziny neuropsychologii. Prowadzone od jakichś stu lat
badania nad pacjentami z uszkodzeniami mózgu pozwoliły na
wyciągnięcie pewnych, istotnych wniosków co do reprezentacji w mózgu
sposobów zachowania i przeżywania. Chociaż bardzo wiele jeszcze
pozostawało niewiadomych w sprawie szczególnych rodzajów tej
reprezentacji, możemy się jednak pochwalić pewnym zasadniczym
osiągnięciem, bynajmniej nie oczywistym samo przez się. a mianowicie
z l o k a l i z o w a n i e m określonych funkcji w konkretnych obszarach
mózgu. Szczególnie ważny dla naszej dyskusji jest pewien
neuropsychologiczny stan rzeczy, a mianowice fakt interindywidualnej
anatomicznej stałości ubytku funkcji. Opracowania ostatnich lat. kiedy
dysponowano już najnowszą techniką, na przykład tomografią
komputerową, ujawniły, g d z i e w mózgu są reprezentowane rozmaite
funkcje. Funkcję uznać można za zlokalizowaną wtedy, kiedy jest
jednoznacznie związana z jednym miejscem w mózgu. A to znaczy, że w
przypadku zakłóceń w innych obszarach mózgu, ta funkcja pozo staje
nienaruszona. Jako metodologiczna strategia służąca wyjaśnieniu
lokalizacji funkcji najbardziej przydatna okazała się "podwójna
dysocjacja funkcji". Znaczenie jej podkreślał szczególnie pochodzący z
Berlina psycholog Hans-
130
-Lukas Teuber, który osiągnął poważną pozycję naukową w Stanach
Zjednoczonych. Uszkodzenie w obszarze A po woduje ubytek funkcji A'
, ale nie funkcji B' ; uszkodzenie w obszarze B doprowadza do
niedoboru funkcji B' , jednakże nie funkcji A'. Pod pojęciem funkcji
rozumiemy tutaj zarówno związaną ze strukturą funkcję fizjologiczną,
jak i uwarunkowaną tym psychiczną reprezentację tej funkcji. Autor
chciałby tu podkreślić, że w sensie filozoficznym zajmuje w stosunku
do problemu związku dusza—ciało stanowisko m o n i s t y c z n e, nie
uznaje bowiem istnienia zasadniczej różnicy między funkcją
fizjologiczną a psychiczną. Teraz z kolei zapytamy nie o to, c z y m te
funkcje są, lecz j a k powstały. Odpowiedzi udzieli nam historia
ewolucji. Funkcje są odwzorowaniem powstałych filogenetycznie
neuronalnych programów, których rozwój był niezbędny. W toku
ewolucji w mózgach rozmaitych gatunków istot żyjących powstały
najrozmaitsze neuronalne programy funkcji po to. aby organizmy
mogły sprostać wzrastającym lub zmieniają cym się wymaganiom
środowiska. Programy te można od tworzyć — a jest to jedna z
podstawowych tez tych pragmatycznych rozważań — rozpatrując
zestaw wszelkich możliwych funkcjonalnych ubytków. Przy czym
przyjmujemy założenie, które wydaje się słuszne, że każdy program
może -kiedyś doznać uszczerbku. Z takiego uszczerbku, a więc
zakłócenia, odtwarza się konieczny zakres programu funkcji. Zatem
uszczerbek funkcji stanowi sam przez się dowód jej
istnienia.
Doświadczalnym uwiarygodnieniem tej tezy jest założenie, że ubytki
funkcji mogą być opisywane interindywidualnie. czyli niezależnie od
cech osobniczych. Występujący tylko w jednym przypadku niedobór
funkcjonalny nie wystarczałby do ścisłego zdefiniowania funkcji,
ponieważ mogą istnieć indywidualne osobliwości uwarunkowane
jedynym w swoim rodzaju zasięgiem ubytku tkanki mózgowej. Na to, aby
funkcję
włączyć
do
katalogu
istniejących
elementów
funkcjonalnych,
trzeba
wyznaczyć
miejsce
jej
powszechnie
występującej lokalizacji w mózgu. Zakłada się przy tym — a jest to
sedno tezy o możliwości sporządzenia schematu lokalizacyjnoklasyfikacyjnego — że filogenetycznie wyznaczone granice określonych
struktur mózgowych prowadzą do
131
rozwoju
określonych
funkcji.
Z
zestawienia
swoistych
interindywidualnych ubytków funkcji powstaje surowy materiał do
klasyfikacji funkcji psychicznych, a tym samym i odnośnych przeżyć.
O elementach takiego katalogu mówi się, że podłożem ich była
ewolucyjna konieczność. Na podstawie poglądu, że to, co przeżywamy
jest odwzorowaniem programu neuronalnego, wskażemy teraz na kilka
aspektów rozczłonkowania w obrębie tej koncepcji klasyfikacyjnej.
Rozróżniamy cztery zakresy funkcji: funkcje odbioru informacji,
przetwarzania odebranych informacji, oceny odebranych informacji
oraz funkcje akcji i reakcji. Do zakresu funkcji odbioru informacji
należą czynności postrzegania właściwe różnym układom zmysłów. Do
dziedziny funkcji przetwarzania należą przede wszystkim czynność
uczenia się i pamięci. Funkcja ta przerabia i magazynuje odebraną
przez narządy zmysłów informację. Jednakże przetwarzanie nie
przebiega niezależnie od oceny. Nasze postrzeganie, nasze uczenie się i
myślenie zawierają już w sobie jakąś ocenę. J e d n ą z podstawowych
jest ocena według przyjemności i przykrości. Wszystkie nasze przeżycia
są zawsze już z góry zabarwione większą lub mniejszą dawką
przyjemności bądź przykrości. Inne funkcje należące do tej dziedziny
oceny odebranych informacji są zdeterminowane określonymi
programami neuronalnymi, które sterują agresywnością, określają
potrzeby seksualne lub wyzwalają uczucia głodu i pragnienia.
Lokalizacja w mózgu niektórych z tych funkcji oceniania jest już znana,
można więc oczekiwać, że w niedalekiej przyszłości będziemy
dysponować kompletnym katalogiem neuronalnych programów
stanowiących podłoże rozmaitych emocji. W następnym rozdziale
powiemy coś więcej o tych funkcjach oceniających. Wreszcie istnieje
czwarta dziedzina funkcji, a mianowicie funkcje działania i reagowania.
Do nich należą między innymi funkcje mowy. do których także jeszcze
powrócimy. W jakich okolicach mózgu zlokalizowane są poszczególne
funkcje? Nie będziemy się tutaj zajmować szczegółową anatomią
układu nerwowego, ale parę informacji będzie może przydatnych.
Rysunek 19 pokazuje mózg ludzki od lewej strony. Leżące poniżej
obszary mózgu i rdzeń kręgowy nas tutaj nie interesują. Wyróżniamy
w mózgu cztery większe
132
obszary nazywane także płatami. Za czołem położony jest płat czołowy
stanowiący około 40 procent mózgu. Za skroniami mieści się płat
skroniowy, pod ciemieniem — płat ciemieniowy, a w okolicy potylicy —
płat potyliczny. Na rysunku widzimy cztery płaty lewej półkuli
mózgowej. Po drugiej stronie położone są symetrycznie temu
odpowiadające cztery płaty prawej półkuli mózgowej. Obie półkule
mózgowe połączone są ze sobą grubym pękiem włókien, zwanym ciałem
modzelowatym. Służy ono wymianie informacji między półkulami
mózgowymi. Na rysunku w poszczególne płaty zostały wpisane różne
pojęcia, które mają być jedynie jak gdyby hasłem wywoławczym
reprezentowanych tam funkcji. Meldunki nadchodzące z oczu trafiają
do płata potylicznego, stąd napisano tam: widzenie. Fakt ten znany jest
już od dawna dzięki badaniom pacjentów, których mózg został
uszkodzony. Jeśli bowiem płat potyliczny doznaje uszczerbku, pacjent
jest niewidomy, pomimo że oczy jego są całkowicie nienaruszone.
Informacje przekazywane przez uszy reprezentowane są w płacie
skroniowym.
133
Kiedy się podrażnia skórę, odbiór wrażeń następuje w płacie
ciemieniowym. Podczas gdy w płacie potylicznym reprezentowane są
tylko funkcje wzrokowe, w płatach skroniowym i ciemieniowym
zlokalizowane są prócz reprezentacji słuchu i dotyku jeszcze inne
funkcje spokrewnione z nimi pod względem treści. Najtrudniej jest
określić typową funkcję płata czołowego, pomimo że płat ten zajmuje
najwięcej miejsca w ludzkim mózgu. Sprawozdania z wyników badań
pacjentów z uszkodzeniem tego obszaru zdają się świadczyć o tym, że
zlokalizowane są w nim takie czynności, jak planowanie, spoglądanie w
przyszłość, dokonywanie wyboru, wydawanie oceny i sądów. Aby się
nieco bliżej zapoznać z reprezentacją poszczególnych funkcji,
skierujemy naszą uwagę na zagadnienie mowy. Stwierdzimy przy tym,
że dla potrzeb określonych cząstkowych funkcji wykorzystywane są
stosunkowo małe obszary. Zanim pokażemy reprezentację mowy w
określonych obszarach mózgu, musimy się najpierw zastanowić, jakie
w ogóle rozróżniamy funkcje mowy. Na to, aby mówić i rozumieć mowę,
potrzebujemy pewne go rodzaju „słownika", a więc zasobu słów.
Posiadanie takiego słownika określamy jako kompetencję leksykalną.
Jednakże same zapamiętane słowa nie wystarczają; aby umożliwić
porozumiewanie się, słowa — jak już mówiliśmy — muszą być użyte
według reguł gramatyki. Nazywamy to kompetencją s y n t a k t y c z n
ą. To co jest powiedziane prawidłowo pod względem gramatyki powinno
być także sensowne, musi coś znaczyć, a więc mówiący musi
dysponować kompetencją s e m a n t y c z n ą. Ponadto, aby ktoś w
ogóle mógł mówić, musi wydać z siebie określone dźwięki mowy, czyli
być kompetentny także w tym zakresie. W końcu bardzo dużo zależy od
tego, j a k coś jest wypowiedziane, to znaczy, że naszą mowę
charakteryzuje również właściwa intonacja poszczególnych słów. Tę
umiejętność nazywamy kompetencją p r o z o d y c z n ą. Za przykład
znaczenia kompetencji prozodycznej może nam posłużyć znany
żydowski dowcip: Co to jest konsekwencja? D z i s i aj tak i jutro tak. A
co to jest niekonsekwencja? Dzisiaj tak, a jutro t a k. Przy wyliczeniu
rozmaitych kompetencji mowy rodzi się
134
pytanie, czy nie są one zlokalizowane w różnych miejscach mózgu?
Pomimo że dotąd jeszcze nie potrafimy podać lokalizacji dla wszystkich
kompetencji związanych z mową, znamy ją w odniesieniu do
niektórych. Niedawno włoski neurolog G. Gainotti z Rzymu dowiódł, że
u pacjentów z urazem prawej półkuli mózgowej kompetencja
prozodyczna jest ograniczona. Tacy pacjenci rozpoznają syntaktyczne i
semantyczne właściwości usłyszanego zdania, mają natomiast
trudności w stwierdzeniu, czy coś zostało powie dziane tonem
zgryźliwym czy żartobliwym. Różnica między konsekwencją a
niekonsekwencją w przytoczonym żydowskim dowcipie byłaby dla nich
niezrozumiała. Z takich obserwacji wnioskujemy, że za prozodyczną
kompetencję odpowiedzialny jest obszar w prawej półkuli mózgowej.
Często się mówi. że lewa półkula mózgowa dominuje i w ogóle jest
ważniejsza. Źródeł tego poglądu należy się doszukiwać w historii nauki,
a w szczególności w pracach francuskiego lekarza Paula Broca i
niemieckiego lekarza Carla Wernickego. Obaj stworzyli podstawy
naszej wiedzy o reprezentacji mowy w mózgu, a co najmniej
kompetencji syntaktycznej i semantycznej. Zauważono, że zaburzenia
mowy, czyli afazje, jak je nazywają nauki medyczne, w 95 procentach
przypadków występują przy zaburzeniach funkcji lewej półkuli mózgu.
Ponieważ zdolność mowy stanowi decydującą cechę istoty ludzkiej,
wyprowadzono stąd wniosek, że lewa półkula, skoro reprezentuje
mowę, jest ważniejsza i musi zostać określona jako dominująca.
Odkrycie Paula Broca polegało na stwierdzeniu, że w przed niej części
mózgu po lewej stronie mieści się obszar potrzebny do wytwarzania
mowy. Pacjent, który doznał uszkodzenia w tej okolicy, na przykład po
udarze mózgu, całkowicie lub częściowo traci zdolność mówienia. Jeżeli
jeszcze pozo stały mu resztkowe funkcje mowy, to często popełnia
błędy syntaktyczne. Mowa jest spowolniona, wydaje się, że pacjent
musi się ogromnie wysilać, a nieraz stać go tylko na bardzo krótkie
wypowiedzi, tak że ten sposób mówienia określano również jako styl
telegraficzny. Kiedy pacjent odpowiada na pytanie, to odpowiedź jego
jest wprawdzie sensowna, lecz gramatyka bywa niepoprawna, a
szczególnie występują błędy w odmianie czasowników i rzeczowników.
Z tych obserwacji
135
można więc wyciągnąć wniosek, że omawiany obszar mózgu, który na
rysunku 20 został określony jako ośrodek ruchowy mowy,
prawdopodobnie pośredniczy w syntaktycznej kompetencji mowy. E.G.
de Langen z Monachium uzyskał interesujące nowe dane o rodzaju
zakłóceń mowy w przypadku uszkodzenia ośrodka ruchowego. Badał on
u takich pacjentów rozpozna nie różnych rodzajów słów podczas
czytania i stwierdził, że mają szczególne trudności z „małymi" słowami.
Kiedy przeglądamy słownik naszej mowy, zauważamy, że słowa
rozpadają się na co najmniej dwie kategorie, a mianowicie t e, które
decydują głównie o treści tego, co się mówi, a więc przede wszystkim
czasowniki i rzeczowniki, oraz t e, które jako słowa funkcyjne
potrzebne są na to, aby tworzyć popraw nie zdania. Owe słowa
funkcyjne występują w mowie bardzo często, autor pozwolił sobie je w
tym zdaniu podać kursywą. Otóż ci upośledzeni w mowie pacjenci
rozpoznają te często stosowane i zwykle krótkie słowa o wiele gorzej
aniżeli słowa przekazujące same treści. Pozwala to sądzić, że w mózgu
istnieje odrębnie reprezentowany słownik tych słów funkcyj136
nych, który może ma ścisły związek z ośrodkiem ruchowym mowy.
Kiedy ten słownik uległ uszkodzeniu lub kiedy już nie istnieje możność
przetwarzania jego zasobu, nic dziwnego, że zanika również
kompetencja syntaktyczna, skoro pacjent już nie dysponuje
niezbędnymi do budowy zdania słowami funkcyjnymi. Carl Wernicke,
który w XIX wieku praktykował we Wrocławiu, zaobserwował inną
formę afazji występującą przy zaburzeniach w bardziej ku tyłowi
położonych okolicach mózgu, a mianowicie w płacie skroniowym. Ten
obszar określony jest na rysunku 20 jako ośrodek czuciowy mowy. Leży
on w bezpośrednim sąsiedztwie tak zwanej kory słuchowej, to jest tego
obszaru, w jakim następuje w mózgu przetwarzanie informacji
akustycznych dostarczanych przez uszy. Pacjenci z uszkodzeniami
ośrodka czuciowego mowy wydają się całkowicie normalni pod
względem możności rozumienia własnej mowy oraz gramatycznej
konstrukcji mówionych przez siebie zdań. Jednakże charakterystyczne
jest to, że znaczenie ich wypowiedzi wykazuje poważne uchybienia.
Poszczególne słowa są źle dobrane, czasami nawet pacjenci wymyślają
nowe słowa, a całość zwykle nie ma żadnego sensu. Kiedy się słucha
nieuważnie tego, co mówią, można odnieść wrażenie, że wszystko jest
całkiem w porządku. Słuchając jednak dokładniej zauważa się, że
pacjent wprawdzie wiele gada, ale właściwie mało mówi. Zatem w
przypadku zakłóceń tego obszaru mózgu ograniczona bywa
kompetencja semantyczna. Stąd wniosek, że w zdrowym mózgu to
miejsce normalnie służy temu, aby to, co się mówi, nabrało jakiegoś
znaczenia. Na podstawie dotychczasowych wiadomości możemy
uzyskać uproszczone wyobrażenie o procesach przebiegających w
mózgu podczas mówienia. Model pochodzący jeszcze od Carla
Wernickego
został
ostatnio
zaktualizowany
głównie
przez
amerykańskiego neurologa Normana Geschwinda z Bostonu. Zakłada
się — dla uwypuklenia tego na rysunku 20 zostały wrysowane strzałki
— że podstawowa struktura wypowiedzi mówionej, a więc treść
znaczeniowa, powstaje w ośrodku czuciowym mowy.. Ta struktura
podstawowa jest przekazywana na drodze przewodnictwa nerwowego
ku przodowi, do układu ruchowego mowy. Tam powstaje szczc-
137
gółowy program uwzględniający reguły syntaktyki, przy czym
szczególnie istotna jest zaplanowana z góry kolejność słów, jak już
mówiliśmy uprzednio. Ten program jest potem przesyłany do tak
zwanej kory ruchowej, która podejmuje niezbędne taktyczne środki, to
znaczy uruchamia mięśnie mowy — ust i języka. Ten neuronalny model
mowy zakłada również, że ośrodek czuciowy mowy odgrywa ważną rolę
w rozumieniu mowy. a więc nie tylko w samym mówieniu. Kiedy się
słyszy słowo lub zdanie, następuje zrazu pobudzenie komórek
nerwowych w pierwotnym obszarze akustycznym mózgu (rysunek 20).
Jednakże to pobudzenie nie ma jeszcze właściwości mowy. Dopiero gdy
zostanie przetworzone w ośrodku czuciowym mowy, to, co się usłyszało,
może zostać odebrane jako coś, co jest mową. Stąd nic dziwnego, że
uszkodzenia tego obszaru powodują także trudności w rozumieniu
mowy. Tym więc modelem neuronalnych podstaw niektórych
kompetencji związanych z mową można wyjaśnić wiele zakłóceń mowy,
chociażby tych, jakie występują po udarze mózgu. Jeżeli więc na
przykład przerwane zostało połączenie między ruchowym a czuciowym
ośrodkiem mowy, mowa brzmi płynnie i jest artykułowana, lecz jest
niedostateczna pod względem semantycznym, ponieważ ośrodek
czuciowy nie może wnieść swego wkładu do zamierzonej wypowiedzi.
Ale skoro sam ośrodek czuciowy mowy jest nienaruszony, rozumienie
mowy nie nasuwa żadnych problemów. Wszystkie te obserwacje
wskazują więc na to. że funkcje są z l o k a l i z o w a n e w określonych
strukturach mózgu. Omówiliśmy tutaj tylko kilka funkcji z dziedziny
mowy, ale wypowiedź ta jest ogólnie obowiązująca. Jakąkolwiek część
mózgu byśmy rozpatrywali, zawsze musimy założyć, że jest w niej
reprezentowana określona funkcja, a czasami nawet kilka. Wypada
nam jeszcze dorzucić pewne na pozór oczywiste stwierdzenie, którego
jednak nie wolno nam pominąć: mózg mieści się w naszej głowie. Cóż to
znaczy? Mózg nie jest dowolnie wielki, ponieważ jest jak gdyby
zamknięty w głowie. Ten prosty fakt pociąga za sobą brzemienną w
skutki konsekwencję: jeżeli funkcje są zlokalizowane w określonych
miejscach mózgu, a zazwyczaj jedno miejsce zawiera
138
w sobie tylko jedną funkcję, mózg zaś nie może być dowolnie wielki, to
istnieć może tylko ograniczona liczba funkcji. Nie możemy więc
dysponować dowolnie wielką liczbą funkcji psychicznych. Istnieją tylko
te. które znajdują miejsce w na szych głowach, a dostały się one tam
jako
konsekwencja
konieczności
wynikających
z
rozwoju
filogenetycznego. Tak więc wielkość naszego mózgu przesądza o zasięgu
naszego życia duchowego. Z samej zasady nie możemy rozporządzać w
naszej psychice tym, czego funkcja nie jest reprezentowana w mózgu.
Oczywiście, że daremne są spekulacje na temat tego, czego nie mamy
(na przykład zmysłu elektrycznego). Chodzi tylko o to, aby wykazać, że
granice naszej świadomości wyznaczone są chociażby tym, że funkcje
psychiczne związane są z substancją mózgową.
139
15. ROZKOSZ I BÓL — UCZUCIA SKRAJNE. LECZ BEZ GRANIC
Kiedy coś oglądamy, słyszymy, wąchamy, kosztujemy albo kiedy
myślimy, rozważamy, planujemy lub badamy — związana z tym treść
świadomości jest zawsze czymś więcej niż obiektywnym wydarzeniem,
więcej niż suchą informacją o rzeczywistym świecie czy też o zjawisku
przebiegającym w nas samych. Każde przeżycie, każda treść
świadomości z góry jest bądź przyjemna, bądź nieprzyjemna, ciekawa
albo nudna, radosna lub przykra, słowem zawsze jest zabarwiona
naszymi uczuciami. Tylko w zupełnie wyjątkowych sytuacjach, na
przykład w stanie ciężkiej depresji, zdarza się, że ktoś jest wobec świata
całkowicie obojętny — i właśnie dlatego cierpi. Normalnie jednak w
każdej naszej czynności i każdym przeżyciu uczestniczą również nasze
uczucia. Są one ową instancją wartościującą, która nam umożliwia
rozpoznanie znaczenia poszczególnych wydarzeń. Na to, abym coś
zauważył, abym sobie to coś uświadomił, musi mnie to zainteresować, i
już w tym zawiera się pewne nastawienie emocjonalne. W ostatnich
latach badania nad uczuciami wzbogaciły naszą wiedzę w bardzo
istotne nowe elementy poznawcze, szczególnie w zakresie sterowania
przez mózg uczuciami. Dawniej sądzono, że uczucia są wyzwalane
automatycznie wtedy, kiedy coś się wydarza na peryferiach naszego
ciała. Typowym tego przykładem jest rysunek 21, podany nam przez
francuskiego filozofa i matematyka Kartezjusza; uważał
140
on. że na przykład ogień powoduje podrażnienie włókien nerwowych,
wzdłuż których sygnał bólu biegnie do mózgu i informuje tam o danym
wydarzeniu. Taki pogląd pokutuje jeszcze obecnie, jednakże jest on
prawdopodobnie błędny. Właśnie w odniesieniu do zjawiska bólu
ostatnio nauka otwarła nam nową perspektywę. Ilekroć jesteśmy
wystawieni na bolesne doznanie, impulsy nerwowe są przekazywane z
bolesnego miejsca przez rdzeń kręgowy do mózgu. Jednakże, aby mogły
przejść przez rdzeń kręgowy, muszą zostać spełnione pewne warunki. Na
przykład organizm musi być stać na to, aby właśnie w danej chwili ból
zarejestrować w świadomości; można sobie bowiem wyobrazić sytuacje,
w jakich bolesne pobudzenie musi zostać nie zauważone. Dlatego
zanim ból zostanie przeniesiony przez rdzeń kręgowy następuje
najpierw pewna ocena. Jednocześnie z wzbudzeniem bólu pobudzone
zostają inne włó141
kna, które bardzo szybko i bez żadnej kontroli wysyłają swoje
informacje do mózgu. Tam uszkodzenie ciała zostaje zgłoszone. Jeżeli
ogólna sytuacja na to pozwala, z mózgu wysyłany jest meldunek do
rdzenia kręgowego, brama się otwiera, a impulsy nerwowe we włóknach
przekazujących ból zostają przepuszczone. Jeżeli uszkodzenie, na
przykład złamany palec czy też cięta rana, przychodzi nie w porę w
stosunku do ogólnej sytuacji, rdzeń kręgowy otrzymuje meldunek, aby
zrazu informacji o bólu nie przepuścić. Kiedy sytuacja się- uspokoi,
informacja o bólu zostaje przekazana do mózgu, a organizm może teraz
skierować swoją uwagę na uszkodzenie. Przemyślny mechanizm dba o
to, aby jakaś niezbędna działalność nie uległa przerwaniu wskutek
odczuwanego bólu; gdyby bowiem ból został przepuszczony, wówczas
treścią świadomości byłby tylko „ból", a wszelka inna działalność
świadomości byłaby raczej uniemożliwiona. Fakt, że ból można
przejściowo wyłączyć ze świadomości, potwierdzi każdy sportowiec, który
odkrywa pęcherze na no gach lub jakieś inne skaleczenia dopiero po
zakończeniu zawodów, podczas gdy w spokojniejszym nastroju byłby te
objawy zauważył natychmiast. Istnieje więc jak gdyby mechanizm
chroniący świadomość i dbający o to, aby prze biegające w danej chwili
czynności nie musiały być przerwane. Gdybyśmy tak funkcjonowali, jak
to ukazuje rysunek Kartezjusza, to znaczy, gdybyśmy byli zdani
bezpośrednio na bodźce środowiska, niezbyt często moglibyśmy
cokolwiek dokończyć, bo przecież jakieś nieprzyjemności zakłócające
nasze samopoczucie zdarzają się bardzo często. Ostatnie wyniki badań
wykazały, że takie ograniczenie bólu w dostosowaniu do odpowiednich
sytuacji prawdo podobnie nie wszędzie jest jednakowe. W naszym
laboratorium uzyskaliśmy pewne wskazówki co do różnicy między
stroną prawą a lewą. Kiedy się doświadczalnie bada wrażliwość na ból,
obserwuje się, że lewa strona ciała jest mniej wytrzymała niż prawa. W
trakcie takich doświadczeń nad bólem ustaliliśmy dwie cechy
wymierne związane z odczuwaniem bólu: po pierwsze — próg
odczuwania bólu, po drugie — tolerancję na ból. Próg bólu mierzy się
wielkością siły bodźca bólowego, jakiej należy użyć, aby wywołać u
pacjenta lub innej osoby początek odczuwania bólu. Wymiar
142
tolerancji na ból określimy, kiedy wzmocnimy bodziec wyzwalający ból
do momentu, gdy dana osoba powie nam, że ma już dość, że ponad tę
intensywność więcej już nie wytrzyma. Nasze doświadczenia wykazały,
że zarówno próg bólu, jak i tolerancja na ból wykazują różnicę w
zależności od strony ciała, że mianowicie po lewej występuje większa
wrażliwość niż po prawej. Wynik ten był niezależny od tak zwanej
,,ręczności", a więc leworęczni są również bardziej wrażliwi po lewej
stronie. Musimy założyć, że owa różnica odczuwania bólu między prawą
a lewą częścią ciała jest wynikiem zróżnicowania między półkulami
mózgu. Rola powierzchni ciała jako przyczyny tej różnicy nie wchodzi w
grę. Na podstawie opisanego niżej doświadczenia przekonamy się, że
chodzi w istocie o różnicę istniejącą w mózgu. Ale przedtem musimy
jeszcze zwrócić uwagę na inny fakt. Zgodnie z warunkami
anatomicznymi informacja pochodząca z lewej strony ciała dociera do
p r a w e j półkuli mózgowej, podczas gdy prawa strona ciała jest
reprezentowana w mózgu po stronie lewej. Jeśli mówimy więc, że lewa
strona ciała jest bardziej wrażliwa na ból, znaczy to, że prawa półkula
mózgowa w porównaniu do lewej pół kuli wysyła do świadomości sygnał
„bólu" już przy bodźcach o mniejszej intensywności. W toku dalszych
doświadczeń sprawdzaliśmy, czy wrażliwość na ból zmienia się, jeżeli się
osobie badanej podaje środek uspokajający (trankwilizator). Właściwie
takie środki nie powinny mieć nic wspólnego z bólem, ale wynik pouczył
nas, że tak nie jest. W naszym doświadczeniu podzieliliśmy osoby
badane na trzy grupy. Dwie grupy otrzymały środek uspokajający,
każda — inny, trzecia grupa zaś dostała tak zwane placebo, to znaczy
lek obojętny, pozbawiony jakiejkolwiek skuteczności. Przed podaniem
tych środków ustaliliśmy progi bólu i tolerancję na ból po lewej i prawej
stronie ciała. Po podaniu leków i placebo mierzyliśmy ból przez kilka
godzin w regularnych odstępach. W grupie, która otrzymała placebo,
nie zmieniło się nic. Natomiat u obu grup, które zażyły środki
uspokajające, pojawił się niezwykle interesujący wynik. Próg bólu i
tolerancja na ból po prawej stronie ciała były niezmienione, podobnie
jak w grupie, która zażyła placebo. Natomiast po lewej stronie ciała
143
zaobserwowaliśmy bardzo istotną zmianę: próg bólu i tolerancja na ból
zmieniły się tak, że obecnie odpowiadały wartościom prawej strony
ciała. Różnica stron zanikła, przy czym wrażliwość zrównała się z
wrażliwością drugiej strony. Wynik ten musimy interpretować z pozycji
mózgu. Środki uspokajające spowodowały, że prawa półkula mózgu,
która otrzymuje informacje od lewej strony ciała, w pewnym sto pniu
obojętnieje na ból. Jej wyższa wrażliwość na przykre bodźce zanikła
wskutek działania trankwilizatora. Ból z lewa już tak bardzo nie boli.
Ponieważ trankwilizatory oddziałują na mózg, wynik taki świadczy
naturalnie również o tym, że pierwotnie obserwowana różnica
wrażliwości na ból poszczególnych stron jest konsekwencją dokonującej
się w mózgu zróżnicowanej oceny bodźców wyzwalających ból.
Stwierdzenie, że środki uspokajające wpływają na tę wrażliwość, zawiera
oczywiście w sobie również wypowiedź o działaniu świadomości. Środek
uspokajający ogranicza uczuciowe zabarwienie danego przeżycia, nic
tylko bolesnego. Przecież produkcję środków uspokajających rozwinięto
po to, aby stępić ostrze nadmiernie naładowanych uczuciowo treści
świadomości. Jak wykazuje nasze doświadczenie, zamierzony skutek
zostaje osiągnięty — tyle, że dziwnym trafem tylko po jednej stronie
ciała. Czyżby ogólnie obowiązującą zasadą było, że tłumione może być
tylko to, co pochodzi z lewa? Obserwacja o różnicy stron wiąże się ściśle
z wynikami dotyczącymi specjalizacji obu półkul mózgowych. W
poprzednim rozdziale dowiedzieliśmy się, że — jak się zdaje — lewa
półkula pełni rolę przewodnią w opanowaniu funkcji mowy. Tymczasem
okazuje się, że prawej półkuli mózgu przypisać należy odpowiednią
przewagę w sterowaniu dziedziną uczuć, i to szczególnie uczuć
zabarwionych negatywnie. Pierwszą wskazówkę co do tej dominacji
prawej półkuli mózgowej uzyskał amerykański psycholog G. Schwartz z
Uniwersytetu w Yale. Przeprowadził on następujące doświadczenie:
zaprosił do pracowni osoby, które zgodziły się poddać eksperymentowi
nad ruchami oczu. Nie wiedziały o tym, że uczestniczą w
eksperymencie nad uczuciami. Ruchy oczu rejestrowano w podobny
sposób jak opisany przez nas w rozdziale pierwszym. Podczas
doświadczenia nad ruchem oczu kierujący
144
eksperymentator mimochodem wtrącał różne uwagi. Częściowo były one
bez znaczenia, a częściowo zawierały w sobie ładunki uczuciowe. Kiedy
padały wypowiedzi zabarwione uczuciami, osoby badane zawsze
automatycznie spoglądały w lewo. Natomiast przy uwagach obojętnych
nie dochodziło do tego typowego zwrotu w lewo. Otóż kiedy się patrzy w
lewo, w mózgu aktywna jest przede wszystkim półkula prawa.
Spoglądanie osób badanych w lewo wobec wypowiedzi silnie uczuciowo
naładowanych polega więc na uaktywnieniu prawej półkuli mózgowej
jako reakcji na wypowiedzi eksperymentatora. Ta aktywizacja dotyczy
również ośrodków wyzwalających ruchy oczu. W ośrodkach tych
dochodzi do zakłócenia równowagi pomiędzy stronami, co z kolei
prowadzi do spontanicznego ruchu oczu w lewo. Doświadczenie to
nadaje się także do własnych obserwacji. Czytelnik niechaj spróbuje się
przekonać, czy istotnie w czasie burzliwej dyskusji partnerzy częściej
spoglądają w lewo i czy, kiedy się znów pogodzą, ta asymetria już nie
występuje. Zróżnicowana kompetencja półkul mózgowych w stosunku
do uczuć dotyczy nie tylko uczuciowego doznania, lecz również
w y r a z u (ekspresji). Udowodniły to doświadczenia wykorzystujące
fakt, że twarz ludzka nie jest ściśle symetryczna. Uświadomimy sobie to
od razu, jeśli spojrzymy w lustro zamieniające strony lewą i prawą.
Odwrócony pod względem stron obraz wyda nam się jakiś dziwny.
Wrażenie to występuje właśnie dlatego, że ludzkie twarze nie są
dokładnie symetryczne. Twarz swoją znamy tylko z lustrzanego odbicia;
jeżeli lustro zmienia strony, to dopiero po tym uczuciu nie zwykłości
zauważamy, że istnieć muszą różnice między stronami. Ta różnica stron
daje się bardzo dokładnie sprawdzić przez manipulowanie fotografiami
twarzy en face. Fotografie twarzy widzianych od przodu przecinamy
pionowo, a następnie układamy nowe twarze kopiując lewą i prawą
połowę twarzy w położeniu odwrotnym. W ten sposób montujemy
j e d n ą twarz tylko z lewej połowy twarzy, a prawa, połowa jest
odwróconą stroną połowy lewej; odpowiednio zestawiamy inną twarz
składającą się tylko z prawej połowy. Otrzymujemy więc trzy twarze
jednego człowieka, które teraz możemy ze sobą porównywać: prawdziwy
obraz oraz dwa zmonto-
145
wane, które są całkowicie symetryczne, skoro powstały z jednej tylko
połowy twarzy. Kiedy się ogląda te trzy twarze jednocześnie, widać od
razu, że każda z nich jest odmienna, co raz jeszcze potwierdza takt, że
lewe i prawe strony twarzy nie są identyczne. Jednakże stopień tej
odmienności jest różny. Kiedy badamy, która ze zmontowanych twarzy
jest bardziej zbliżona do oryginału, okazuje się, że jest nią raczej
p r a w a strona twarzy. Może to znaczyć, że tożsamość twarzy w
większej mierze określana jest przez jej połowę prawą. Podczas gdy
p r a w a t w a r z wykazuje rysy stabilne, nie zmienne w czasie, lewa
t w a r z jak gdyby wyróżniała się bardziej swoistą dynamiką.
Potwierdziły to studia prowadzone nad zmontowanymi twarzami.
Wybierano do tego twarze wyrażające rozmaite uczucia, jak radość,
zaskoczenie, strach, żal, złość lub wstręt. Rysunek 22 pokazuje
przykład wyrazu wstrętu. Pośrodku widzimy twarz prawdziwą, po lewej i
prawej twarze zmontowane z danych połówek twarzy. Jak widać na tym
przykładzie w sytuacji wyrażającej wstręt na ,,lewej twarzy" odmalowuje
się silniejszy wyraz niż na „prawej". Obszerne studium wykazało, że
istotnie zawsze uczucie od bija się silniej na lewej części twarzy.
Jednakże ta dominacja lewej twarzy dotyczy wyłącznie emocji
zabarwionych negatywnie, takich jak wstręt, złość, żal czy strach. W
przypadku wyrazu uczucia radości takiej asymetrii nie stwierdzono. A
ponadto, szczegół może nie bez znaczenia: nie stwierdzono również
różnicy między mężczyznami a kobietami w tym zróżnicowaniu stron
twarzy wyrażających uczucia. Jak to jest możliwe, że tylko jedna strona
ludzkiej twarzy reaguje szczególnie emocjonalnie, zwłaszcza na uczucia
niemiłe? Jest to związane z drogami nerwowymi. Lewa półkula
mózgowa rozciąga ściślejszą kontrolę nad prawą połową twarzy, prawa
półkula mózgowa zaś — nad lewą połową. Obserwacje dowodzą, że
prawa półkula mózgowa silniej uczestniczy w sterowaniu wyrazem
emocjonalnym, szczególnie jeśli chodzi o uczucia negatywne. A zatem
prawa półkula mózgowa nie tylko ma przewagę w zakresie
emocjonalnej oceny wrażeń uczuciowych, dominacja ta rozciąga się
również na przekazywanie i n f o r m a c j i o uczuciach.
146
Kiedy więc — na przykład — podczas rozmowy zabarwionej emocjami
znajdujemy się w centrum uwagi naszego rozmówcy. staje on wobec
niekontrolowanego przez nas wyrazu naszych uczuć zróżnicowanego
według stron twarzy. Kiedy zaś powstrzymujemy nasze uczucia, uwaga
naszego rozmówcy będzie skierowana raczej na prawą połowę twarzy
reprezentującą naszą trwałą tożsamość. Na początku tego rozdziału
stwierdziliśmy, że treści świadomości są z góry zabarwione naszymi
uczuciami, a potem dowiedzieliśmy się. że przede wszystkim prawa
półkula mózgowa uczestniczy w emocjonalnej ocenie, zwłaszcza w
ocenie doznań przykrych. Badania ostatnich lat wykazały, że w głębi
mózgu ukryty jest ośrodek mający ogromne znaczenie dla ocen
pozytywnych. Istnienie tego ośrodka przed kilku laty odkrył
przypadkowo James Olds z Montrealu. Dawniej sądzono, że tylko takie
funkcje jak widzenie, słyszenie lub mowa są zlokalizowane w
określonych miejscach mózgu, natomiast uczucia, jak chociażby
rozkoszy i bólu, wypływają zawsze z aktywności całego mózgu. Pogląd,
że tylko funkcje psychiczne, które nam umożliwiają związek ze
środowiskiem, a więc funkcje postrzegania, są ściśle zlokalizowane,
wynika głównie z przyczyn natury technicznej. Funkcje te,
reprezentowane na powierzchni mózgu, łatwiej poddawały się
badaniom. Głębiej leżące struktury mózgu trudniej było przeniknąć.
Zatem po prostu wskutek nie dociągnięć technicznych przez długi
czas podtrzymywano
147
hipotezę naukową o niemożności lokalizowania reprezentacji zjawisk
emocjonalnych w mózgu. Zasadniczą zmianę wprowadziły prace
fizjologa W.R. Hessa z Zurychu. Udało mu się wprowadzić cieniutkie
igły — elektrody — do mózgu zwierząt doświadczalnych i oddziaływać
poprzez nie impulsami elektrycznymi na aktywność mózgu. Zwierzęta
doświadczalne mogły się swobodnie poruszać, można było więc
studiować, jak się zmienia ich normalne zachowanie pod wpływem
elektrycznego podrażnienia w głębi mózgu. Dzięki tej technice udało się
również wykazać, że w trudno dostępnych obszarach mózgu istnieją
ośrodki sterujące czuwaniem i snem. Kiedy zwierzę doświadczalne śpi.
można je nagle za pomocą elektrycznego bodźca całkowicie obudzić.
Natomiast zniszczenie komórek nerwowych w tym obszarze
doprowadza do ciągłego, nieprzerwanego snu. Istnieją również obszary,
w jakich reprezentowane są tak zwane funkcje pogotowia, które każą
zwierzęciu walczyć bądź uciekać. Jednakże duży obszar tej części mózgu
pozo stawał jeszcze niezbadany i właśnie na to pole kanadyjski uczony
James Olds szczęśliwie trafił swoją przypadkową obserwacją. Do owych
doświadczeń, w czasie których podrażnia się elektrycznie rozmaite
struktury mózgu, używa się zazwyczaj szczurów; stąd wielu mówi
pogardliwie o "psychologii szczurzej" — bardzo niesłusznie, większość
uzyskanych wyników można bowiem bez przeszkód uogólnić i przenieść
na człowieka. Olds wprowadził więc elektrody do mózgu szczura,
którego umieścił w wielkiej skrzyni; nie wiedział wtedy jeszcze o tym. że
elektroda wylądowała w zupełnie niewłaściwej okolicy. Oznaczmy cztery
kąty skrzyni literami A, B, C i D. Olds zauważył, że kiedy szczur
znajdował się w kącie A i otrzymywał tam elektryczny bodziec, zaczął
objawiać szczególne upodobanie do tego kąta. Stale do niego powracał,
nawet następnego dnia. Zrazu Olds sądził, że otrzymane uderzenie
prądu może wzbudziło u zwierzęcia ciekawość i że dlatego wciąż od nowa
czegoś tam poszukuje. Tymczasem było to coś więcej niż ciekawość. Gdy
bowiem Olds podał szczurowi bodziec elektryczny już nie w kącie A.
lecz w kącie B. zwierzę po kilku minutach zapomniało o kącie A i
przebywało z kolei tylko w tym drugim kącie. Okazało się więc. że
impulsami
148
elektrycznymi można było szczura wszędzie wmanipuiować.
Gdziekolwiek się znajdował i tam otrzymał bodziec elektryczny, miejsce
to od razu stawało się uprzywilejowanym miejscem jego pobytu.
Wyglądało na to, że dzięki bodźcowi elektrycznemu coś przyjemnego
działo się w mózgu, a szczur miał wrażenie, że ta przyjemność jest
związana z określony mi miejscami w klatce. Po dokonaniu pierwszych
doświadczeń na jednym szczurze, Olds sprawdził wynik na wielu
zwierzętach i uzyskał całko wite potwierdzenie pierwszych obserwacji.
Zrozumiał wówczas, że w pierwszym doświadczeniu natrafił na
„niewłaściwe" miejsce w mózgu, ale od tej chwili interesowało go już
tylko to właśnie miejsce. Aby usystematyzować swoje eksperymenty
używał odtąd aparatury doświadczalnej skonstruowanej przez
psychologa B.F. Skinnera z Uniwersytetu Harvarda w Cambridge,
znanej pod nazwą Skinner-Box (skrzynka Skinnera). Rysunek 23
pokazuje szczura doświadczalnego w takiej skrzynce. Widzimy, że
szczur ma na głowie małą koronę, od której prowadzi kabel. Pokazany
jest moment, w którym szczur naciska dźwignię. Cienka jak włos
elektroda prowadzi od korony do głębi mózgu, gdzie prawdopodobnie u
szczurów wyzwalane są przyjemne uczucia. Dzięki tej aparaturze
doświadczalnej szczur mógł sobie sam aplikować bodźce elektryczne.
Zrazu nie „wiedział" oczywiście, że dźwignia po lewej ma coś wspólnego
z kablem sterczącym mu z głowy. Ale kiedy przypadkowo naciskał na
dźwignię i tym samym nadawał bodziec elektryczny, wówczas pojawiało
się uczucie przyjemności. W ciągu kilku minut wszystkie szczury
nauczyły się tego, że wskutek nacisku na dźwignię popadają w stan
rozkoszy. Toteż dostarczały sobie tego pobudzenia niemal co pięć
sekund, aż. do chwili kiedy eksperymentator po jakiejś pół godzinie
wyłączał prąd. Szczur próbował jeszcze kilka razy, ale ponieważ nic się
nie wydarzało, rezygnował i układał się do snu. Doświadczenie można
było powtarzać dowolnie często; wystarczyło nadać szczurowi tylko
pierwszy elektryczny bodziec, aby już podbiegał do dźwigni i
kontynuował tę autostymulację. Czasami pojawiał się także efekt
negatywny. Jeżeli elektroda tkwiła w innym miejscu w głębi mózgu,
mogło się zdarzyć.
149
że szczur raz tylko nacisnął dźwignię, a potem już przesta wał.
Widocznie podrażnienie w tym wypadku doprowadzało do przeżycia
bolesnego lub było odbierane jako wyraźnie nieprzyjemne. A był to ten
sam obszar, w jakim W.R. Hess z Zurychu wyzwalał takie reakcje, jak
złość lub ucieczka. Przeżycie
przyjemności
wyzwolone
przez
bodziec elektryczny było czasami tak silne, że wypierało wszystkie
inne
150
potrzeby. Zdarzało się, że głodne szczury, pomimo że w klatce stało
jedzenie, wolały się zajmować dźwignią, aby dostarczyć sobie
pobudzenia. Bywało i tak. że pobudzały się nieustannie przez 24
godziny zaniedbując wszelkie inne potrzeby, normalnie objawiane przez
zwierzęta doświadczalne. Należy więc wnioskować, że w mózgu istotnie
występuje coś w rodzaju ośrodka doznawania przyjemności, który
pośredniczy w zaspokajaniu silnych popędów, oprócz seksualnego,
może również głodu i pragnienia. Dla zrozumienia doznań ludzkich
musimy sobie zadać pytanie, czy takie obserwacje z dziedziny
„psychologii szczurzej" można odnieść do nas. Wydaje się to w zasadzie
możliwe, chociaż w związku z ograniczonymi możliwościami
eksperymentowania na człowieku wiemy o nim znacznie mniej niż o
szczurach czy innych zwierzętach, u których obserwacje te się
potwierdziły. Większość obserwacji dokonanych na człowieku pochodzi
z klinik, gdzie się przed zabiegami neurochirurgicznymi podrażnia
różne obszary w głębi mózgu. Dzieje się to w celu zapewnienia podczas
operacji ochrony ważnych dla życia ośrodków. Obserwacje wykazały, że
podrażnienia powierzchni mózgu nigdy nie wyzwalają przeżyć
uczuciowych, takich jak złość, strach czy też rozkosz seksualna. W
trakcie takich podrażnień pacjenci miewają proste wrażenia
postrzegania lub ruchu, ale nie uczucia. Jest to zgodne z odpowiednimi
obserwacjami przeprowadzonymi na zwierzętach, kiedy bowiem
elektrody tkwią u nich w tym obszarze, samopodrażnienie najwyraźniej
nie sprawia przyjemności. Ale gdy drażniące elektrody są umieszczone w
obszarach odpowiadających obszarom przyjemności u zwierząt
doświadczalnych,
pacjenci
doznają
przeżyć
nacechowanych
przyjemnością. Widać to szczególnie po wyrazie twarzy, choć
potwierdzają to także relacje pacjentów. Przeżycie takie bywa nazywane
"euforią", lub też określane jako "dobre" albo ,,przyjemne". W nie
których obszarach dochodzi do wyobrażeń seksualnych lub uczucia
zbliżania się do seksualnego szczytu. W innych obszarach być może
przeważa uczucie pełnego odprężenia. Zdarza się też przeżywanie
przyjemnych — lub nieprzyjemnych — zapachów, przyjemnego — lub
nieprzyjemnego — smaku na języku.
151
Zatem podobnie jak inne funkcje, które już omawialiśmy, uczucia
również są reprezentowane w określonych obszarach mózgu. Wynika z
tego, że nie możemy doznawać dowolnie wielu rodzajów uczuć.
Ponieważ neuronalne mechanizmy potrzebują miejsca na każde
uczucie, a mózg ludzki może ważyć tylko około 1,5 kg i nie może się
dowolnie powiększyć, rozmiar naszego życia uczuciowego jest również
ograniczony. Nie możemy sobie na własne życzenie dołożyć nowych
uczuć, choć nieraz byłoby to bardzo pożądane. Musi nam wystarczyć to,
co jako funkcja emocjonalna zostało nam dane do dyspozycji przez
ewolucję. Chociaż liczba odmian naszych uczuć jest ograniczona, nie
znaczy to wcale, że pozo stają one na dnie świadomości. Nasze
postrzeganie, myślenie i działanie jest zawsze zabarwione emocjonalnie.
Najlepszym dowodem, że tyle szkół filozoficznych, chociażby stoicy,
dokładało wielu starań, aby uwolnić się od wszechobecności uczuć.
152
16. RZECZYWISTOŚĆ POTWIERDZENIEM NASZYCH UPRZEDZEŃ
Stwierdziliśmy, że liczba funkcji psychicznych jest ograniczona i że
treści naszej świadomości nie są wolne od uczuć. Nieuniknioną
ograniczoność naszego repertuaru psychicznego oraz przepojenie naszej
psychiki elementami emocjonalnymi jedni z nas przyjmą z
zadowoleniem, inni będą tym zaszokowani. Nawiedzają nas bowiem
wątpliwości co do naszej swobody działania. Czy można w ogóle mówić o
swobodzie, jeżeli nasze przeżycia są wtłoczone w nieubłagane
ograniczenia mózgu, które dopuszczają tylko określoną ilość sposobów
przeżywania? Gdzież jest ta swoboda, jeśli wszystko co czynię, jeśli
wszystko co przepływa przez, moją świadomość, jest z góry zabarwione
ocenami emocjonalnymi? Istotnie, gdybyśmy zechcieli uciec od
naturalnych granic stawianych nam przez przyrodę, gdybyśmy chcieli
wyzwolić się z naturalnych warunków granicznych ludzkiej egzystencji
— to nie możemy naszej indywidualnej działalności uznać za swobodną.
Dla tych. którzy mają poczucie ograniczenia swobody, którzy nie są
skłonni pogodzić się z narzuconymi nam przez przyrodę warunkami,
autor ma jeszcze w zanadrzu dalszą niemiłą wiadomość: wszak nasze
doznawanie świata jest również "nieswobodne". opiera się bowiem na
ograniczonym wglądzie w przyrodę, obiążonym ponadto wieloma
uprzedzeniami. Niestety nic nie możemy poradzić na owo ograniczenie
naszego pola widzenia i na owe uprzedzenia, okre-
153
ślają one bowiem w sposób nieuchronny nasze doznawanie świata. Aby
to twierdzenie wyjaśnić, autor musi omówić pewne wyniki badań
współczesnej fizjologii zmysłów. Chcę więc podać przykładowo wyniki z
zakresu widzenia, których znaczenie ma zastosowanie także do innych
układów zmysłów, otwierających nam dostęp do świata. Istotny wgląd w
sposób funkcjonowania układu wzrokowego zawdzięczamy przede
wszystkim pracom Davida Hubla i Torstena Wiesia z Harvard Medical
School w Bostonie odznaczonych w 1981 roku Nagrodą Nobla. W
ostatnim czasie Semir Zeki z Londynu i Edwin Land z Cambridge w
Stanach Zjednoczonych opublikowali swoje studia nad widzeniem
barw. Na czym polega nowość odkryta przez Hubla i Wiesia? Otóż
udowodnili oni po raz pierwszy, że otaczająca nas przestrzeń nie jest
odwzorowana w mózgu tak, jak w możliwie prosty sposób bywa
opisywana fizycznie i matematycznie. W mózgu przestrzeń jest bowiem
rozkładana według określonych punktów widzenia, które najwłaściwiej
nazwiemy k a t e g o r i a m i . Informacje optyczne definiujące przestrzeń
widzenia, nie są odwzorowane w mózgu punkt za punktem, jak na
przykład na płycie fotograficznej, lecz małe części pola widzenia są
rozkładane na rozmaite kategorialne części składowe. Pierwszą
przeszkodą, którą na początku swoich badań Hubel i Wiesel musieli
pokonać, było uwolnienie się od założenia, że w naszym mózgu istnieje
punktowy obraz przestrzeni, jak gdyby mózg był wewnętrznym lustrem.
Aby łatwiej wytłumaczyć odkrycie Hubla i Wiesia, za pytajmy najpierw,
na czym polega właściwie owa optyczna informacja w naszym polu
widzenia. Nie widzimy żadnych punktów, nasze pole widzenia składa
się z płaszczyzn, kra wędzi i linii, jeśli zrazu pominiemy postaciowe
obiekty widzenia. Ta obserwacja zaprowadziła nas już na właściwą
drogę wiodącą do pojęcia kategorii postrzegania. Hubel i Wiesel odkryli
bowiem, że komórki nerwowe w płacie potylicznym (rysunek 19) są
„zainteresowane" tylko liniami i krawędziami o określonej orientacji.
Małe punkty czy koliste bodźce, nawet najjaśniejsze, nie wyzwalają w
tych komórkach nerwowych swoistych reakcji. Dla tej części mózgu, do
której informacje płyną od oczu i która jest odpowiedzialna
za
postrzeganie przedmiotów, nie istnieją punkty.
154
a wyłącznie krawędzie i linie. Stąd wiemy, że dla tego decydującego
obszaru mózgu punkty nie są żadnymi „widzianymi rzeczami", lecz
tylko wyobrażonymi (matematycznymi) abstrakcjami. Dotyczy to
n a s z e g o postrzegania. Ale czy dotyczy również innych istot żyjących?
Powiedzmy to zupełnie wyraźnie: n a s z e g o postrzeganego świata,
n a s z e j rzeczywistości nie można automatycznie przenosić na inne
organizmy. Wynika to przede wszystkim z badań, którymi wsławił się
Jerry Lettvin z Cambridge w Stanach Zjednoczonych. Lettvin i jego
współpracownicy stwierdzili, że każdy gatunek zwierząt ma własny
o b r a z ś w i a t a już na poziomie neurofizjologicznym. Komórki,
nerwowe w mózgu żaby — na przykład — reagują tylko na takie bodźce
optyczne, które są ważne dla jej zachowania i przetrwania.
Odwzorowany w mózgu żaby otaczający ją świat uwzględnia tylko te
kategorie, które mają znaczenie dla żab. Te kategorie zaś są inne niż u
pozostałych istot żyjących, a więc na przykład królika, węża, kosa czy
wreszcie człowieka. Każde typowe dla gatunku zachowanie zostaje na
poziomie neurofizjologicznym zdeterminowane jego kategoriami
postrzegania. Znaczy to, że komórki nerwowe mogą zostać pobudzone
tylko, jeżeli bodźce zewnętrzne dokładnie odpowiadają takim
kategorialnym warunkom, do jakich są przygotowane gatunkowe
programy analityczne. Mózg danego gatunku jest ślepy na inne układy
bodźców, które nie spełniają odpowiednich kategorialnych warunków. A
to z kolei znaczy, że kategorie będące w mózgu do dyspozycji — w
dosłownym znaczeniu — określają o b r a z ś w i a t a . Prace Hubla i
Wiesia w szczególny sposób przyczyniły się do tego, że uzyskaliśmy
wgląd w podstawy n a s z e g o obrazu świata, pomimo że wyniki te
wyprowadzili od modeli zwierząt. Istotne przy tym jest, że w mózgu
przebiega za każdym razem precyzyjna analiza dla każdego miejsca
pola widzenia. Ta precyzyjna analiza jest nastawiona na wykrycie
wszelkich możliwych orientacji przestrzennych linii i krawędzi jednego
miejsca w polu widzenia. Niezależnie od o r i e n t a c j i , analizie podlega
dalsza kategoria — k i e r u n e k ruchu przedmiotów. Ponadto także
barwa przedmiotów stanowi istotną kategorię postrzegania. Możliwe,
że odrębną kate-
155
gorią jest także p r ę d k o ś ć przemieszczania się bodźca, poruszającego
się z optymalną orientacją i odznaczającego się optymalną barwą.
Wydaje się, że z neurofizjologicznego punktu widzenia nasz obraz
świata oparty jest na tych niewielu kamykach budulcowych, do których
może należałoby dodać jeszcze kilka. A co by było, gdyby zamiast
wymienionych tu kategorii w mózgu naszym zlokalizowane były
zupełnie inne, jak na przykład...? I tu nie znajdujemy żadnej
odpowiedzi. Skoro dla mnie liczy się tylko mój obraz świata, hipoteza o
innych kategoriach jest mi niedostępna, trudno mi nawet wymyślić
inne kategorie. W moim myśleniu mogę się tylko obracać w kółko, skoro
jestem niewolnikiem własnych kategorii. Można co prawda, z trudem
pokonując ludzki horyzont myślenia i postrzegania, poszukiwać
rozwiązania w doświadczeniach nad zwierzętami, dla których znaleziono
inne kategorie, na przykład w doświadczeniach Lettvina i jego kolegów.
Można by wówczas jako kategorie zdefiniować "wielkość" bodźca lub też
„odstęp" albo też dowolne złożone układy bodźców, o jakich się zrazu
nie pomyślało. W toku wielu badań nad zwierzętami okazało się, że
podstawowymi kategoriami postrzegania mogą być nie proste
strukturalne bodźce zmysłowe, lecz układy złożone — złożone dla n a s.
Etolodzy, chociażby Konrad Lorenz i Niko Tinbergen. zaobserwowali, że
bodźce wyzwalające określone zachowanie mogą być nadzwyczaj obficie
rozczłonkowane, kiedy się je analizuje pod względem geometrycznym,
ale że jednocześnie są o tyle proste, że wyzwalają określone zachowanie
automatycznie, to znaczy instynktowo. Nader przekonywający przy kład
tego pochodzi od amerykańskiego naukowca Sacketta, który u rezusów
badał wrodzone rozpoznawanie mimiki. Hodował on małe małpki
rezusy do wieku sześciu miesięcy w izolacji, dostarczając im jednak
interesującej rozrywki. Mogły bowiem same wyświetlać sobie różne
przeźrocza. Do wyboru miały cztery obrazki. Na jednym pokazana była
młoda małpka, na drugim kilka małp dorosłych. Trzecie przeźrocze było
zdjęciem małpy z groźnym wyrazem twarzy, czwarte ukazywało
krajobraz. Młode zwierzęta bardzo szybko pojęły, które klawisze do
których należą obrazków, a eksperymentator mógł teraz obserwować,
jakie przeźrocza
156
cieszyły się szczególnym upodobaniem małpek. Okazało się, że najmniej
interesujący był krajobraz. W okresie półrocznych obserwacji liczba
przypadków oglądania tego obrazka zwiększyła się bardzo niewiele.
Natomiast trzy obrazki małp były znacznie bardziej interesujące, ale
tylko do wieku dwóch i pół miesiąca. Od tej chwili bowiem młode
małpki unikały obrazu grożącej dorosłej małpy. Nie chciały go w ogóle
oglądać aż do wieku około pięciu i pół miesiąca. Obserwacje te świadczą,
że zwierzęta odróżniają grożący wyraz twarzy od miny obojętnej, pomimo
że nigdy w swoim życiu nie widziały innej małpy. Ponieważ wzrastały
samotnie, nie mogły również od siebie nauczyć się. jak wyglądają różne
wyrazy twarzy. Dowodzi to, że zwierzęta są wyposażone w program
genetyczny umożliwiający im rozpoznawanie różnych wzorców bodźców,
które — geometrycznie rozpatrywane — są nadzwyczaj złożone. Nie jest
wykluczone, że u człowieka także oprócz wymienionych kategorii — jak
na przykład orientacja według postrzeganych linii — występują również
kategorie o wyższej złożoności geometrycznej, jakie etolodzy odkryli u
niektórych gatunków zwierząt. Czy na przykład reakcja przerażenia
zjawiająca się u człowieka automatycznie w niektórych sytuacjach,
chociażby na widok węża. może pochodzić stąd, że węże, potencjalnie
niebezpieczne, tworzą jakąś kategorię postrzegania? Jakie mogą być
jeszcze inne bodźce? Na przykład ręce, jak suponował Charlie Gross z
uniwersytetu w Princetown w Stanach Zjednoczonych? A może pająki?
Owe występujące u ludzi reakcje paniki wobec pewnych bodźców może
zawierają właśnie wskazówkę co do takich „bardziej złożonych" kategorii
postrzegania. W każdym razie wydaje się, że osobną kategorię
postrzegania stanowią twarze. Wynika to z obserwacji, iż pewne
opisane uszkodzenia mózgu powodują niezdolność rozpoznawania
twarzy, pod czas gdy wszystkie inne funkcje wzroku pozostają
nietknięte.
Neurolodzy
określają
takie
upośledzenie
mianem
prozopagnozji. Wynika z tego, że w normalnych warunkach jakiś obszar
mózgu jest przeznaczony do zajmowania się wyłącz nie, lub co najmniej
głównie, twarzami. W celu bardziej obrazowego przedstawienia sprawy
powróćmy do pewnej konkretnej obserwacji Hubla i Wiesia.
157
Rysunek 24 pokazuje wynik badania komórki nerwowej w płacie
potylicznym
zwierzęcia
doświadczalnego.
Podczas
takiego
doświadczenia wprowadza się cieniutką igłę do mózgu, przy czym ostrze
igły ma średnicę około jednej tysięcznej milimetra. Dzięki takiej igle —
elektrodzie — można wykryć aktywność elektryczną komórek
nerwowych. Akty wizująca się komórka produkuje stopniowo coraz
więcej
158
wyładowań elektrycznych, które można zarejestrować za pomocą
elektrody. Każda komórka płata potylicznego ma gdzieś w polu
widzenia zwierzęcia doświadczalnego określone pole r e c e p c y j n e .
Pierwsze zadanie polega na stwierdzeniu, gdzie dokładnie w polu
widzenia mieści się owo pole recepcyjne, a więc skąd informacje
wzrokowe docierają do tego miejsca mózgu. Kiedy się już oznaczyło to
miejsce, należy sprawdzić, jaki rodzaj bodźca optycznego aktywizuje
komórkę lub też działa na nią hamująco. Rysunek ukazuje jak słupek
(po lewej u góry) przesuwany jest (zgodnie z kierunkiem strzałek) tam i
z powrotem oraz że przy takiej orientacji w komórce nie wyzwala się
żadna reakcja; widać to obok po prawej. Gdy się słupek przechyla nieco
w lewo, w komórce pojawia się kilka wyładowań podczas ruchu w
prawo, a nie ma ich podczas ruchu powrotnego. Ten wzrost aktywności
komórki jest zaznaczony pionowymi kreskami. Na etapie C słupek jest
jeszcze nieco bardziej przechylony, a komórka reaguje już skwapliwiej.
Jednakże wydaje się, że dopiero na etapie D słupek osiągnął orientację
optymalną dla komórki, która teraz reaguje maksymalnie przy ruchu w
prawo w górę. a minimalnie przy ruchu przeciwnym. Kiedy się słupek
przechyla jeszcze dalej, reakcja komórki, znowu się obniża. W ten
sposób więc dzięki zmianom przechylenia udało się ustalić optymalną
dla komór ki orientację bodźca świetlnego, a ponadto rozpoznać
uprzywilejowany kierunek ruchu, a mianowicie w prawo w górę. Prawie
wszystkie przebadane komórki tego obszaru mózgu wykazują swoiste
uprzywilejowanie jednego kierunku ruchu i jednej orientacji
przestrzennej. A cóż się dzieje dalej w mózgu z tak odebraną
informacją? Tym zagadnieniem zajął się szczególnie Semir Zeki z
University College w Londynie. Od dawna już wiadomo, że płat
potyliczny, a zatem ośrodek, któremu głównie swoje studia poświęcili
Hubel i Wiesel, jest otoczony innymi obszarami, w jakich przetwarzane
są także bodźce wizualne. Dawniej psycholodzy nazywali te obszary
„wizualnymi polami asocjacji", prawdopodobnie w przekonaniu, że w
mózgu muszą istnieć obszary, w jakich poza bezpośrednim
odwzorowaniem przestrzeni widzianej — która każdorazowo
159
umożliwia widzenie przedmiotów, a więc tego "co" — musza być
reprezentowane również gdzieś wizualne wyobrażenia. Tymczasem
prace Semira Zeki wykazały, że swój wpływ wywierają tu
prawdopodobnie zupełnie inne okoliczności. Wygląda na to, że owa
„pierwotna"
struktura
jest
otoczona
kilkoma
"wtórnymi"
podstrukturami. w których za każdym razem są następnie
przetwarzane tylko pojedyncze kategorie postrzegania. Jedną strukturę
charakteryzuje to. że komórki nerwowe zajmują się głównie ruchem
bodźca w otoczeniu. Inna zaś struktura upodobała sobie tylko barwę
bodźców. Można by sądzić, że struktury te w sensie technicznym
funkcjonują jako wzmacniacze danych kategorii postrzegania, które
wstępnie są wszystkie reprezentowane w mózgu jeszcze wspólnie. Kiedy
jakieś wydarzenie wzrokowe wyróżnia się szczególnie swoją barwą,
wówczas uruchomiony zostaje obszar reagujący na barwy. Właśnie w
dziedzinie „barwy jako kategorii" Semir Zeki osiągnął wręcz sensacyjne
wyniki. Stwierdził, że pewien mały, lecz ściśle określony obszar w mózgu
wykazuje szczególne zainteresowanie barwami — a nie fizycznie
zdefiniowaną długością fal danego bodźca. Kiedy oglądamy jakiś przed
miot w najróżniejszych warunkach oświetlenia, barwa jego przecież dla
nas pozostaje niezmienna, pomimo że długości fal odbijanego światła
mogą się zasadniczo zmieniać. Czerwone wargi pozostają czerwone w
letnim słońcu południowym, wieczorem, kiedy słońce znajduje się na
horyzoncie,ma także w najróżniejszych sztucznych oświetleniach.
Zjawisko to określa się nazwą s t a ł o ś c i b a r w y , a Semirowi Zeki
udało się wykazać, że komórki nerwowe w tym obszarze mózgu reagują
odpowiednio do widzianych barw. Takie zachowanie komórek
nerwowych bezpośrednio odpowiadające postrzeganiu stanowi
fizjologiczne potwierdzenie teorii Edwina Landa o widzeniu barw, dzięki
której można matematycznie przewidzieć, jaką barwę się w i d z i , nawet
jeśli fizyczne warunki świetlne się zmieniają. Przyjęcie założenia
reprezentacji funkcji, rozdzielonej pod względem lokalizacji w mózgu —
przy czym w obrębie tych dziedzin zapewne występuje bezpośrednia
analogia między aktywnością komórek a postrzeganiem — siłą rzeczy
160
prowadzi nas do interesującej problematyki, która budzi niepokój
wszystkich badaczy mózgu i której rozwiązanie. jak dotąd, możemy
opierać tylko na spekulacjach. Chodzi o pytanie, gdzie wszystko zostaje
ponownie złożone po tym. jak przez mózg zostało przedtem rozdzielone?
Przecież to. co widzimy, nie jest podzielone według kategorii, bo
widzimy gdzieś w przestrzeni przedmiot o określonej barwie, który w
dodatku jeszcze się dokądś porusza. Aby to wyrazić jeszcze dobitniej:
barwa przedmiotu tkwi w samym przedmiocie, nie jest położona na
prawo czy lewo od niego. Jak więc barwa "powraca" do przedmiotu, jeśli
przedtem została w mózgu przetworzona zupełnie niezależnie? Tego. że
istotnie musi tu występować jakaś aktywna wydolność mózgu po to, aby
wytworzyć zintegrowane prze życie postrzegania, dowodzą obserwacje
pacjentów z uszkodzonym mózgiem, u których nie wszystko działa tak
jak po winno. Zdarza się bowiem, co prawda bardzo rzadko, że pacjent
po uszkodzeniu mózgu nic widzi już barwy na samym przedmiocie, lecz
gdzie indziej — a jest to stan, który zdrowy człowiek tylko z trudem
może sobie wyobrazić. Widziany przedmiot jest więc nie zespolony pod
względem kategorii. Możliwość kategorialnego rozpadu świadczy, że
normalnie potrzebna jest integracja rozmaitych kategorii. Może pytanie
o to. gdzie, a więc o miejsce integracji kategorii, jest pytaniem
niepoprawnym. Może takie miejsce w ogóle nie istnieje — lub istnieje
tylko jako miejsce "wirtualne", to znaczy jako instancja czy też p r o g r
a m. niekoniecznie osadzony w określonym miejscu. Taką instancją
zespalającą to. co zostało rozdzielone, mogłaby być psyche, która jako
swoista substancja pochodząca z zewnątrz wkracza w działalność
mózgu i — niczym gracz na fortepianie — integruje kategorialne
elementy w przeżycie postrzegania. Niektórzy badacze mózgu skłaniają
się do takiego poglądu, między innymi Sir John Eccles. który w swoim
wspólnie z Sir Karlem Popperem opublikowanym dziele The self and its
brain ("Ego i jego mózg") opowiada się za takim dualizmem. W poglądzie
dualistycznym nie zadowala to, że do wyjaśnienia naszych przeżyć
sięgać trzeba do czegoś, co przychodzi z. zewnątrz, do zasadniczo obcej
instancji nie mającej nic
161
wspólnego ze sposobem pracy mózgu. Takie wyjaśnienie w gruncie
rzeczy nic nie daje oprócz założenia jakiegoś „deus ex machina", a więc
„boga z maszyny". Przecież teraz należałoby zapytać, jak właściwie
psyche i ciało mogą na siebie wzajemnie oddziaływać. Teza, że dzieje się
to „jakoś", jest z pewnością niewystarczająca. Kartezjusz, który pierwszy
silnie uwydatnił dualizm ciała i duszy — mówi on o res extensa i res
cogitans — rozwiązał problem zakładając, że instancją, w której ciało i
dusza na siebie oddziałują, jest jakoby określona struktura w mózgu, a
mianowicie nieparzysta szyszynka. Jednakże w gruncie rzeczy żaden z
przedstawi cieli poglądu dualistycznego nie wyjaśnia, jak właściwie to
oddziaływanie przebiega. Alternatywą jest pogląd monistyczny, do
którego skłania się autor. Nie ma potrzeby zakładania, że pochodząca z
z z e w n ą t r z psyche integruje rozmaite kategorie w jedno przeżycie
postrzegania. Nie musi się poszukiwać instancji przestrzennej, w jakiej
przebiegałaby integracja. Na podstawie czasowej organizacji
działalności mózgu, a więc na przy kład możliwości dysponowania
mózgowym zegarem, oraz możliwości integracji informacji w postać
uobecnioną, autor zakłada hipotezę, że wszelka aktywność
przebiegająca w tych ramach czasowych w różnych miejscach mózgu i
w omawianych warunkach czasowych — jest właśnie owym przeżyciem
postrzegania. Niczego już więcej nie potrzeba. N e u r o n a l n a
a k t y w n o ś ć w t r z y s e k u n d o w y m o k n i e n a s z e g o " t e r a z " już
jest ś w i a d o m o ścią. Czytelnik niechaj sobie przypomni, że dla autora
z jego monistycznym nastawieniem funkcje fizjologiczne i funkcje
psychiczne są tym samym. Niezależnie od tego, jakie się przyjmie
rozwiązanie dla problemu ciało — dusza, monistyczne czy dualistyczne,
obraz świata złożony z kategorii postrzegania, pozostaje zawsze tylko k
o n s t r u k c j ą. Jesteśmy podatni tylko na zupełnie określone układy
bodźców, a to znaczy, że nasz oparty na zmysłowym odbiorze sąd o
świecie staje się automatycznie tylko u p r z e d z e n i e m , "p r z e d - s
ąde m". O świecie możemy się dowiedzieć jedynie tego, co sami na
podstawie naszych dopasowanych do natury kategorii wnosimy do tego
162
świata. To co nam się wydaje rzeczywistością, jest uwarunkowaną przez
nas samych konstrukcją rzeczywistości. Dane nam warunki naszych
doznań zmysłowych — a dotyczy to wszystkich naszych zmysłów —
wyznaczają ścisłe granice naszego doznawania świata. To co
doświadczamy jako rzeczywistość, jest zatem tylko rzeczywistością
człowieka.
163
17. CZY ŚWIADOMOŚĆ JEST ZALEŻNA OD MOWY?
Do naszej świadomości docierają więc treści pochodzące z ograniczonej
tylko liczby funkcji psychicznych z udziałem emocji. Jeżeli treści
świadomości wynikają z meldunków narządów zmysłów, odzwierciedlają
one w istocie nasze uprzedzenia o świecie, ponieważ świat możemy
pojmować tylko za pomocą właściwych nam kategorii. Teraz
zastanówmy się. czy świadomość należy definiować tym. że jej treść
może być przekazywana mową? Jak niebawem zobaczymy, istnieje coś
w rodzaju "świadomości bez świadomości". Natrafiamy na pewne
o s i ą g n i ę c i a świadomości, które wcale nie bywają wyrażone mową. A
zatem to. co wydaje się stanowić treść świadomości, mogłoby być czymś
więcej niż to. o czym potrafimy mówić. Dla sprawdzenia tej możliwości
opiszemy dwa doświadczenia, które nam uzmysławiają, że niektóre
czynności psychiczne nie mogą być wyrażone mową. Czy takie
czynności, o jakich nic nie możemy p o w i e d z i e ć. również zasługują
na miano "świadomych"? Do zrozumienia obu doświadczeń niezbędna
będzie nam wiedza o reprezentacji pola widzenia w mózgu. Czytelnik
niechaj zamknie jedno oko. a otwartym okiem, powiedzmy lewym,
niechaj się wpatruje w określony punkt. Teraz niech sobie wyobrazi
pionową linię przebiegającą przez ten punki fiksacji. albo niech
rzeczywiście na ścianie lub na arkuszu papieru narysuje pionową linię
przecinającą ten punkt. Tą pionową linią pole widzenia zostało
podzielone na dwie
164
części, i to nie tylko na papierze, lecz także w mózgu. Jak to należy
rozumieć? Połączenia włókien nerwowych wychodzących od oka z
komórkami nerwowymi w mózgu sprawiają, że pole widzenia
rozdzielone jest na dwie części. Wszystko, co leży po lewej od punktu
fiksacji, a więc na lewo od naszej linii, jest przekazywane przez włókna
nerwowe do p r a w e j półkuli mózgu. Wszystko co leży na p r a w o od
linii dociera do l e we j półkuli mózgowej. Linią podziału jest dokładnie
pionowa linia przebiegająca przez punkt fiksacji. Przeprowadziliśmy to
rozumowanie dla lewego oka. Teraz proszę zamknąć oko lewe i prawym
okiem spojrzeć na ten sam punkt z wyobrażoną lub narysowaną linią. W
odniesieniu do prawego oka sytuacja jest dokładnie taka sama:
wszystko co leży na lewo od punktu fiksacji jest przesyłane przez
włókna nerwowe z oka do prawej półkuli mózgowej. To co leży po
p r a w e j dociera do lewej półkuli. Zasada jest więc taka: kiedy
patrzymy na punkt obojgiem oczu, lewa część pola widzenia odpowiada
prawej półkuli mózgowej, a prawa część pola widzenia — lewej półkuli
mózgowej. Czytelnik oczywiście rozumie, że w tych rozważaniach nie
powinniśmy, o ile możności, mylić strony prawej i lewej, co dla wielu nie
jest wcale takie proste. Anatomiczne warunki odwzorowywania pola
widzenia pociągają za sobą skutki w stanach klinicznych. Pacjent, który
cierpi na zaburzenia przepływu krwi w mózgu, na przykład po udarze
mózgu, oprócz utraty mowy czy porażenia, może również doznać
ubytku w polu widzenia, to znaczy, że w części pola widzenia jest
niewidomy. Dowiedzieliśmy się już. że właściwym do przetwarzania
informacji z oka jest płat potyliczny. Jeśli więc po jednej stronie mózgu
płat potyliczny został zniszczony, to przekazywana doń informacja
wzrokowa nie może zostać przetworzona. Rysunek 25 ukazuje tego
rodzaju ślepotę spowodowaną zaburzeniem dopływu krwi w mózgu.
Pokazane są pola widzenia lewego i prawego oka pacjenta, który uległ
udarowi w lewej półkuli. Podczas jazdy samochodem pacjent ten —
notabene lekarz — zauważył, że coś z. jego oczami nie jest w porządku.
Jednocześnie odczuł silny ból głowy. Dla prze badania funkcji wzroku
poddano pacjenta tak zwanej perymetrii. to znaczy starannemu
mierzeniu pola widzenia każ-
165
dego oka. Pacjent w perymetrze musiał patrzyć wprost w pewien punkt
fiksacji i zgłaszać, kiedy widzi inny punkt kontrolny pokazywany gdzieś
w jego polu widzenia. Na rysunku 25 zaznaczono czarnym kolorem
obszary, w których pacjent nie widział nic. Stwierdzono więc, że w obu
oczach występuje rozległy obszar ślepoty, zawsze na prawo od punktu
fiksacji. Zaburzenie dopływu krwi w lewej półkuli mózgowej
spowodowało, że prawa część pola widzenia — z niewielkim wyjątkiem w
dolnej strefie — w obu oczach utraciła swoją funkcję. Kiedy się
pokazuje bodźce świetlne, pacjent powiada, że nie widzi nic. W lewym
oku zauważamy na lewo od punktu fiksacji jeszcze jeden mały ślepy
obszar. Jest to tak zwana "ślepa plamka" (brodawka nerwu
wzrokowego), która występuje w każdym oku. W tym miejscu włókna
nerwowe z oka przechodzą do mózgu i tutaj oko nie ma żadnych
światłoczułych komórek zmysłowych. Jeszcze niedawno sądzono, że
taka ślepota będąca konsekwencją uszkodzenia płata potylicznego jest
zupełna, to zna czy, że pacjent w strefie ślepoty nie ma już w ogóle
możliwości odbioru bodźców wzrokowych. Jednakże pogląd ten był
zaskakująco sprzeczny z obserwacjami nad wyższymi prymatami,
chociażby nad rezusami. Porównanie budowy układu wzrokowego tych
małp z tym układem człowieka, zdumiewa
166
ogromnym podobieństwem. Tymczasem gdy się u małpy w celu
doświadczalnym usuwa płat potyliczny, okazuje się, że nawet wtedy
potrafi ona przetwarzać informacje wzrokowe podawane jej w częściach
pola widzenia odpowiadających usuniętej części mózgu. Na podstawie
uderzającego podobieństwa układów należałoby oczekiwać, że człowiek
jest również jeszcze zdolny do podobnych czynności. Czy można
wytłumaczyć ową „resztkową" zdolność widzenia obserwowaną na
uszkodzonych mózgach prymatów? Włókna z oka ciągną się nie tylko do
płata potylicznego, niektóre bowiem prowadzą również do innych części
układu wzrokowego. Pewne włókna uchodzą bezpośrednio obok płata
potylicznego, jak to udało się wykazać Wolfgangowi Friesowi. Kiedy więc
płat potyliczny został usunięty, pozostają jeszcze inne szlaki, które
prawdopodobnie przejmują takie resztkowe funkcje. Ale dlaczego to
samo nie występuje u człowieka, który ma również takie boczne szlaki
połączeń nerwowych? Czyżby układy wzrokowe wyższych prymatów i
człowieka jednak nie były aż tak do siebie podobne, jak się to wydaje na
podstawie warunków strukturalnych? Okazało się, że zaskakująca
różnica między człowiekiem a zwierzęciem jest wyłącznie wynikiem
metody doświadczalnej, i wcale nie polega na zasadniczych różnicach
funkcji układów. Zrazu nie zauważono, że w toku badań nad ludźmi i
zwierzętami występuje co najmniej j e d n a podstawowa różnica: ludzi
można wypytać, a zwierzęta — nie. Kiedy się bada pacjenta
perymetrem, aby się dowiedzieć, gdzie w swoim polu widzenia jeszcze
coś widzi, musi on za każdym razem z a k o m u n i k o w a ć , że widzi
coś, czy też nie, a zatem oczekuje się od niego r e a k c j i w e r b a l n e j .
Kiedy natomiast badamy małpę (lub inne zwierzę) pod względem jej
zdolności widzenia, nie możemy się o nic pytać, lecz musimy wymyślić
jakąś metodę eksperymentalną, która pozwoli nam ocenić jej wydolność.
Uczymy więc zwierzę jakiegoś sposobu reagowania, który możemy
potem wykorzystać do oceny jego funkcji wzrokowej. Wiele istnieje
doświadczalnych wzorców, jakimi można się posługiwać, jednakże
wszystkie charakteryzuje to, że polegają na reakcji n i e-w e r b a 1 n e j
pozwalającej na ocenę danej wydolności. Skoro odkryto tę zasadniczą
różnicę w metodzie doświad-
167
czalnej, jasne się stało, że należy ją usunąć, ale nie przez nauczenie
zwierzęcia mowy, którą mogłoby przekazać swoje doznania, lecz przez
prowadzenie z pacjentami doświadczeń n i e - w e r b a l n y c h . Tak więc
na przykład typowy eksperyment przeprowadzony z opisywanym już
pacjentem lekarzem, którego pola widzenia pokazaliśmy na rysunku
25. przebiegał następująco: gdzieś na ślepym obszarze pola widzenia
pokazano bodziec świetlny, a pacjentowi polecono spojrzeć w tym
kierunku, pomimo że tego bodźca nie widzi. Ponieważ pacjent go nie
widzi, nie wie naturalnie, kiedy ma tam spojrzeć. Dlatego jednocześnie z
bodźcem świetlnym podaje się dźwięk, którego lokalizacja nie ma nic
wspólnego z bodźcem świetlnym, ale który informuje pacjenta o
istnieniu tego bodźca. Zatem skoro tylko zabrzmi taki dźwięk, pacjent
powinien automatycznie spojrzeć na punkt świetlny, którego nie widzi.
Zrazu eksperymentator natrafia na dużą trudność z wytłumaczeniem
pacjentowi sensu takiego do świadczenia. „Jakżeż mogę spojrzeć na
punkt, jeżeli go nie widzę?" Ale kiedy w końcu pacjent decyduje się
uczestniczyć w tej „bezsensownej" próbie, wynik okazuje się nie zwykły.
Pacjent, pomimo że nie wie, dokąd ma kierować spojrzenie, zwraca
wzrok w kierunku, w jakim znajduje się punkt świetlny. Podczas
pierwszych doświadczeń patrzenie to jeszcze nie jest szczególnie dobre.
Ale — jak to wykazał Josef Zihl z Instytutu Psychiatrii im. Maksa
Plancka w Monachium — po pewnym ćwiczeniu spoglądanie na nie
widziany punkt świetlny staje się tak niezawodne, jak gdyby pacjent
rzeczywiście owe punkty widział. Przekonujemy się więc na przykładzie
tych doświadczeń, że pacjenci mogą wykonywać czynności, które
normalnie uważamy za efekt działania świadomości, pomimo że nic nie
potrafią nam o nich powiedzieć, że więc te czynności jak gdyby się w ich
świadomości n i e mieściły. Ta „nie-świadoma" zdolność nie ogranicza się
tylko do lokalizacji punktów świetlnych na ślepym obszarze pola
widzenia. W ostatnich dziesięciu latach odkryto wiele funkcji
wzrokowych, które są jeszcze możliwe pomimo ślepoty. Ustalono nawet
nowy termin dla tych czynności nie objętych świadomością, a miano
wicie blindsight — „ślepe widzenie". Pojęcie to pochodzi od Larry'ego
Weiskrantza z Oxfordu, który uważa, że swoimi
168
obserwacjami nad takimi pacjentami zdołał udowodnić, że potrafią oni
również odróżniać rozmaite wzory. Pokazywał on pacjentom w ich
ślepym obszarze na przykład litery X i O i kazał im zgadywać, którą
literę widzą. Pomimo że pacjent nigdy nie wiedział, co widzi, prawie
zawsze odpowiedź ich była poprawna. Zatem nie jest wykluczone, że w
przypadkach omawianych niedoborów możliwe jest również
rozpoznawanie przedmiotów bez „widzenia". Dla niektórych czytelników
wyjaśnienie tych zjawisk będzie może mniej trudne niż dla autora. Będą
oni zdania, że są to oczywiste dowody na telepatię, czyli przekazywanie
myśli. Przecież eksperymentator zwykle wie, co pokazuje pacjentowi, a
jeśli pacjent tego widzieć nie może, to bywa mu to przekazywane za
pomocą telepatii. Pacjent więc właściwie nie zgaduje w ciemno, skoro
jego zgadywanie jest uzupełnione informacją telepatyczną. Otóż autor
nie
chciałby
się
nazbyt
pochopnie
podpisać
pod
taką
parapsychologiczną hipotezą. A to z różnych przyczyn. Jeżeli nie
potrafimy czegoś tak od razu wytłumaczyć, nie musi to świadczyć o
udziale tajemniczych (paranormalnych) sił. Byłoby to nazbyt szybkie
podda nie się mistycyzmowi i zrezygnowanie z dążności do wy jaśnienia
jakiegoś stanu faktycznego w sposób "normalny". Zresztą mniemanie,
że w opisywanym przez nas wypadku w grę wchodzi telepatia, właściwie
niczego nie wyjaśnia, a tylko stwierdza, że wyjaśnienie na podstawie
normalnych okoliczności n i e jest możliwe. Wytłumaczenie
paranormalne byłoby zbytnim uproszczeniem pozbawionym wszelkich
intelektualnych ambicji; byłoby jedynie przeniesieniem problemu w
dziedzinę nie poddającą się sprawdzeniu. Próby wyjaśnień za pomocą
kategorii paranormalnych są zdaniem autora — zresztą zastosowane
nie tylko do opisanego przypadku — dowodem umysłowego lenistwa.
Kiedy coś jest niezrozumiałe, zawsze można powiedzieć, że jest to dowód
na telepatię, jasnowidztwo, przeczucie lub telekinezę. Przewrotność
takiego sposobu argumentacji polega na tym, że nie można jej obalić. Z
przyczyn teoriopoznawczych nieistnienie jakiegoś zjawiska z samej
zasady nie daje się udo wodnić. Każdy zawsze może twierdzić — i nikt
nie może udowodnić, że jest przeciwnie — iż jakaś gwiazda we wszech
świecie wywiera jakiś swoisty wpływ na człowieka, na przy-
169
kład kształtuje jego charakter". Nie ma sposobu na udowo dnienie, że
tak nie jest. Podobnie nie sposób udowodnić, że paranormalne zjawiska
n i e istnieją. Jeżeli więc ktoś twierdzi, że o jakimś zjawisku decyduje
telepatia, nie potrafimy zbić tego twierdzenia. Odkrywamy tutaj
osobliwe granice naszej zdolności argumentowania. Jednakże autorowi
nie odpowiada tego rodzaju metoda argumentacji, nawet jeśli nie
potrafi jej podważyć. Coś się we mnie broni przed zajęciem stanowiska z
samej zasady nie dającego się odeprzeć i posłużeniem się nim do
wyjaśnienia niezrozumiałych czy też trudno zrozumiałych faktów.
Zresztą mam także wewnętrzne opory przeciwko takim próbom
wyjaśniania ze strony innych, ponieważ — jak już mówiliśmy — one
właściwie nic nie wyjaśniają, zwłaszcza że polegają głównie na
uogólnieniach. Ale tego swego nastawienia nie potrafię „naukowo"
uzasadnić. Zdolność do wizualnych czynności przy jednoczesnej
niemożności dysponowania nimi werbalnie, a więc bez tego, aby pacjent
potrafił o nich mówić, powinno się wyjaśnić możliwie normalnie, a nie
paranormalnie. Aby głębiej wniknąć w to zagadnienie, zapoznamy się
jeszcze z innym doświadczeniem przeprowadzonym przez Rogera
Sperry'ego, który w roku 1981 otrzymał Nagrodę Nobla wraz z Hublem i
Wiesiem. Przez pewien czas dokonywano w Kalifornii operacji mózgu,
które miały zapobiec nadmiernemu rozwojowi choroby u pacjentów
cierpiących na ciężką padaczkę nie dającą się już opanować lekami.
Operacja polegała na tym, że chirurgicznie oddzielano od siebie półkule
mózgowe przez przecięcie leżącego między nimi ciała modzelowatego.
Ataki epileptyczne wywodzą się często z określonych okolic, tak
zwanych ognisk i mają tę właściwość, że przenosząc się przez ciało
modzelowate wytwarzają odpowiednie ognisko w miejscu będącym
symetrycznym zwierciadlanym odbiciem w drugiej półkuli mózgowej.
Rozdzielenie obu półkul mózgowych powoduje częściowe ograniczenie
padaczki i hamuje dalsze uszkodzenie mózgu. Sperry mógł na takich
pacjentach przeprowadzić różne obserwacje, które inaczej nie byłyby
możliwe. Skoro obie półkule były od siebie oddzielone, można było
zbadać, co każda z nich sama potrafi.
170
Rysunek 26 przedstawia schematycznie, jak należy sobie wyobrazić
doświadczalną sytuację takiego pacjenta. Jak to ukazują przerywane
linie łączące, obie półkule mózgowe już nie są w stanie się wzajemnie
informować. W lewą półkulę zostało wpisane słowo "mowa", co wska171
zuje, że u większości ludzi, jak już mówiliśmy, funkcje mowy są
sterowane z lewa. Ponadto podano, że z lewej strony reprezentowana
jest p r a w a część pola widzenia. Na rysunku widzimy rękę z ołówkiem i
literę P, co oznacza, że ruchy prawej ręki, a więc także ruch pisania,
sterowane są przez lewą półkulę. W prawą półkulę wpisano "emocje", co
nam przypomina, że z prawej siedzibę swą mają uczucia, szczególnie
nieprzyjemne. Ponadto w prawej półkuli mózgowej reprezentowana jest
„wyobraźnia przestrzenna". Kiedy sobie w y o b r a ż a m y plan miasta,
aby podjąć decyzję, którędy się najszybciej gdzieś dostać, to w tej
czynności myślowej zaangażowana jest głównie prawa półkula
mózgowa. Wreszcie widzimy z prawej, że jest tam reprezentowana lewa
połowa pola widzenia i że stąd sterowana jest lewa ręka, lub też, że tutaj
docierają bodźce dotykowe ręki lewej. Dla uzupełnienia obrazu
pokazano schematycznie oboje oczu skierowanych na linię pionową,
która rozdziela pole widzenia na lewą i prawą półkulę mózgową.
Wyobrażamy sobie teraz, że pacjent wpatruje się w jakieś określone
słowo, na przykład słowo „samolot", w taki sposób, że patrzy dokładnie
na miejsce między „samo" a „lot". To znaczy, że „samo" dociera do
prawej, a „lot" do lewej półkuli mózgowej. Ponieważ obie półkule nic
wzajemnie o sobie nie wiedzą, słowo „samolot" nie może zostać złożone.
Każda półkula mózgowa ma swoją własną informację, nie mającą nic
wspólnego z informacją w drugiej półkuli. Lewa półkula, której
przekazano słowo „lot", musi obchodzić się z tym słowem niezależnie od
jego powiązania z „samo". A może ono być interpretowane na przykład
w takim związku jak „lotnisko", „lotka" i tym podobne. Ponieważ lewa
półkula obdarzona jest zdolnością mowy, pacjent, któremu pokazano
słowo samo-lot, może mówić o takiej lub też innych możliwościach.
Prawa półkula mózgowa otrzymała część słowa: „samo", i ona również
nie wie, w jakim kontekście należy rozumieć owo „samo". Jednakże,
przeciwnie niż w wypadku reprezentacji części słowa: „lot", w lewej
półkuli, pacjent o "samo" oraz jego powiązaniach z „samolot", „to samo",
„samo w sobie", czy też innych pojęciach, nie może mówić, skoro prawa
półkula nie jest zdolna do mowy. Roger Sperry wykorzystał te
okoliczności w swoim nader
172
173
wyrafinowanym doświadczeniu, aby dowiedzieć się czegoś więcej o
sposobie pracy półkuli mózgowych. Dla obrazowego przedstawienia
eksperymentu posłużmy się rysunkiem 27. Na górze widzimy osiem
różnych twarzy. Zdjęcia tych twarzy zostały użyte do skonstruowania
tak zwanych bodźców chimerycznych. Bodźce te są pokazane poniżej
ośmiu oryginalnych fotografii (rząd trzeci). Bodziec chimeryczny składa
się zawsze po lewej stronie z j e d n e j połowy twarzy, a po stronie
prawej z i n n e j połowy twarzy. Eksperyment z pacjentami wyglądał
następująco: chimeryczne twarze pokazywano tak, aby pacjent zawsze
wpatrywał się dokładnie w środek między dwie połówki twarzy.
Powoduje to, że lewe połowy twarzy trafiają do prawej, a prawe połowy
do lewej półkuli mózgowej. Przed doświadczeniem zapoznano każdego
badanego pacjenta z wszystkimi ośmioma oryginalnymi zdjęciami.
Doświadczenie przewidywało dwie możliwości: pacjent otrzymywał
polecenie bądź p o w i e d z e n i a , jaki obrazek widzi, bądź p o k a z a n i a
go lub wyszukania ze stosu zdjęć. W pierwszym wypadku żądano więc
od niego r e a k c j i w e r b a l n e j , w drugim — miał zareagować
n i e w e r b a l n i e . Zróżnicowane postawienie zadania miało taki
skutek, że pacjent w każdym wypadku rozpoznał coś innego. Kiedy miał
zareagować werbalnie („mały chłopczyk z okrągłą buzią") "rozpoznawał"
on osobę, której zdjęcie było reprezentowane w jego lewej półkuli
mózgowej. Kiedy natomiast uzgodniono niewerbalną reakcję, pacjent
„rozpoznawał" osobę, której obraz został przekazany do prawej pół kuli
mózgowej i tę osobę wskazywał („pani w okularach"). Zróżnicowane
postawienie zadania powoduje zatem, że stosownie do wymaganego
sposobu reagowania mózg uruchamia bądź lewą, bądź prawę półkulę
mózgową. Kiedy aktywizowana jest lewa — dochodzi do reakcji
werbalnej; kiedy aktywizowana jest prawa półkula, wprawdzie reakcja
jest poprawna, ale w tej sytuacji, gdy półkule mózgowe są od siebie
oddzielone, nie może zostać wyrażona mową. Kiedy natomiast obie
półkule są ze sobą powiązane, jak to bywa w normalnym stanie, to po
pierwotnej aktywizacji prawej półkuli i następującej potem reakcji dana
osoba może o tym
174
mówić, ponieważ prawa półkula może o swoich czynnościach
poinformować zdolną do mowy lewą. Badania Rogera Sperry'ego
wykazują przede wszystkim, że lewa półkula mózgowa, nawet kiedy
musi funkcjonować samodzielnie, bez prawej, pozostaje zdolna do
mowy. Ponad to okazuje się, że prawa półkula mózgowa wprawdzie
dysponuje zdolnością rozróżniania i rozpoznawania bodźców, ale że
sprawności te są pozbawione możności przekazywania tych informacji
za pomocą mowy. W normalnych warunkach do przekazania za pomocą
mowy jakiejś czynności prawej półkuli włącza się półkula mózgowa lewa.
Podobnie więc jak przy rozważaniach nad „ślepym widzeniem" mamy
tutaj do czynienia z przypadkiem, kiedy możemy niewerbalnie
udowodnić występowanie czynności, które powszechnie uważamy za
wynik świadomości. Jak więc mamy traktować to, co rozumiemy lub
rozumieć chcemy pod pojęciem "„świadomości", kiedy stajemy wobec
zjawisk, które zupełnie jednoznacznie są „czynnościami świadomości",
mimo że dana osoba o tym nie „wie". Autor pragnie w tym miejscu
zaproponować coś, co należy uznać za przydatne jedynie praktycznie, a
nie ma znaczenia teoretycznego. Mówmy o „świadomości" tylko
wówczas, kiedy to, co pod tym pojęciem rozumiemy, może być
przekazywane innym. Sposobem przekazywania jest zwykle mowa, ale
może temu służyć także coś odmiennego, na przykład gesty. Tylko te
p s y c h i c z n e w y d a r z e n i a u z n a m y za "ś w i a d o m e", k t ó r e
mogą być k o m u n i k o w a n e . Świadomość mieści się więc zawsze w
ramach społecznych. Bez innych ludzi nie ma świadomości.
175
18. «O STOPNIOWYM WYTWARZANIU MYŚLI W TOKU MÓWIENIA-
"Kiedy chcesz coś wiedzieć, a nie możesz tego pojąć przez medytację,
radzę ci. mój kochany, mądry przyjacielu, porozmawiać na nurtujący cię
temat z pierwszym napotkanym znajomym. Nie musi to być akurat
bardzo bystra głowa. nie uważam też. abyś go miał wypytywać o jego
zdanie, nie! Raczej ty sam powinieneś zrazu do niego przemawiać...
Francuz mówi. że l'appétit vient en mangeant. a maksyma ta pozostaje
prawdziwa również w sparafrazowanej wersji, kiedy powiemy, l'idée
vient en parlant." Tak Heinrich von Kleist rozpoczyna swoją słynną
rozprawę, której tytuł przy jąłem za hasło tego rozdziału.
Prawdopodobnie każdy już kiedyś bywał w opisanej przez Kleista
sytuacji, nawet jeśli nie spowodował jej sam. jak Kleist proponuje, lecz
znalazł się w niej przypadkowo. Zaczynamy mówić i nagle zauważamy,
jak w czasie mówienia rodzą się nowe myśli. To, czym przedtem nasza
świadomość nie rozporządzała, powstaje wskutek czynności mówienia i
nagle zaskakuje nas zupełnie nowa myśl. Taki proces u siebie lub
innych obserwujemy na seminariach, o ile panuje swobodna atmosfera
pracy, a uczestnicy nie boją się siebie wzajemnie. Bywa często, że ktoś
biorący udział w dyskusji z początku zacina się do chwili, kiedy
widocznie jakiś stan rzeczy sam przez się mu się wyjaśnił albo jakiś
trudny problem się rozwikłał, przy czym zmiana potoczystości mowy
ujawnia
176
nam wytworzenie wykończonej myśli. Istnieje przy tym niez b ę d n y
warunek „stopniowego wytwarzania myśli w toku mówienia", a jest nim
swobodna atmosfera. Mówiący musi żywić zaufanie do słuchacza czy
słuchaczy. Nie wolno mu obawiać się powiedzenia czegoś nawet
zupełnie bezsensownego. Stąd rozmowy między zakochanymi mogą stać
się szczególnie twórcze, na podłożu wzajemnego oddania bowiem
znikają myślowe „kontrole graniczne" skoro można się całkowicie
otworzyć. Stąd też czasami rozmowy o późnej nocnej porze, po wypiciu
kilku kieliszków wina i ograniczeniu samokontroli, mogą być tak
owocne dla uporządkowania własnych myśli. Co prawda bywa i tak. że
w związku z nad miernym uraczeniem się winem to, co sobie
uzmysłowiono wyraźnie w czasie rozmowy, niestety ulegnie znowu
zapomnieniu. jeżeli taka sytuacja zaufania i poczucia osobistego
bezpieczeństwa nie występuje, mówiący ulega zahamowaniom, a
stopniowe wytwarzanie myśli zostaje zablokowane. Heinrich von Kleist i
na to zwraca uwagę, a w szczególności wymienia sytuację
egzaminacyjną: „Może w ogóle nie ma gorszych warunków do ukazania
siebie w korzystnym świetle, jak właśnie podczas publicznego
egzaminu." Szczególną umiejętnością egzaminującego powinno być
wytworzenie atmosfery zaufania, która pozwoliłaby egzaminowanemu
przede wszystkim dopuścić własne myśli do świadomości — nie tylko te,
których w rozumieniu Kleista jeszcze nie miał, lecz przede wszystkim
te, które pamięć musi przywołać i przekazać do świadomości, aby
egzaminowany mógł swoją wiedzą olśnić egzaminatora. Na końcu
poprzedniego rozdziału stwierdziliśmy, że świadomość jest czymś, co
musi występować w związku komunikatywnym i że tak powinniśmy ją
traktować. Świadomość jest definiowana możliwością komunikowania.
Ten drugi jest dla mojej świadomości sprawą najistotniejszą. Zatem w
opisanej przez Kleista sytuacji znajdujemy się w położeniu
przewidzianym dla świadomości, a zatem zapewne i korzystnym. Jeżeli
świadomość zasadza się na porozumiewaniu się. to najbardziej
naturalną sytuacją, w której może się ona rozwijać, jest sytuacja
społeczna, zatem taka właśnie, w jakiej mamy najłatwiejszy dostęp do
treści pamięci i do
177
„wytwarzania" nowych myśli. O ile do tej pory kładliśmy główny nacisk
na granice świadomości, o tyle obecnie spróbujemy wskazać warunki, w
jakich w obrębie tych granic możemy się możliwie twórczo poruszać.
Jakie inne sprzyjające sytuacje — oprócz rozmowy — można jeszcze
znaleźć dla „wytwarzania myśli"? Społeczną sytuację mówienia możemy
zastąpić przez to, że się sami podstawiamy na miejsce tego drugiego
człowieka. Prowadzimy monolog. Dla wielu ludzi taki monolog jest
równie twórczy, jak rozmowa z innymi. Co prawda większość ludzi nie
zawsze i nie wszędzie może prowadzić monologi. Ciekawe, że dla wielu
szczególnie sprzyjające warunki rozmowy ze sobą samym stwarza
c h o d z e n i e . Parafrazując tezę Kleista można by mówić o stopniowym
wytwarzaniu myśli podczas chodzenia. Kiedy się samemu odbywa długi
spacer, bez nadmiernego wysiłku fizycznego, jest się w idealnej wręcz
sytuacji do twórczego monologu. Można rozważać różne problemy,
porządkować swoje myśli i dążyć do uzyskania jasnego spojrzenia na
niezrozumiałe dotąd fakty. Nikt wtedy naszej uwagi nie odwraca, można
się całkowicie skoncentrować na swoich myślach. Innym z kolei taka
sytuacja stwarza idealne warunki do marzeń na jawie, kiedy fantazja
ponosi ich dokądkolwiek, gdzie nie rozwiązuje się żadnych problemów
intelektualnych, a indywidualne pragnienia bywają spełniane. Inną
czynnością mogącą również doskonale sprzyjać wytwarzaniu myśli jest
p i s a n i e . Fakt, że samo pisanie jest twórcze, potwierdzą nie tylko ci,
którzy zawodowo muszą pisać, jak literaci, dziennikarze czy naukowcy.
Pisząc nie pisze się tylko tego, co się wie. Podczas pisania często rodzą
się nowe pomysły. Niektórzy uczeni na podstawie własnego
doświadczenia powiadają, że zaplanowane wywody całkowicie się
zmieniły podczas opracowania rękopisu, że powstaje wtedy coś nowego,
czego w ogóle nie było, kiedy zabierali się do formułowania danego
tekstu. Nawet ci, którzy nie piszą zawodowo, przy pisaniu na przykład
dłuższego listu doznali nieraz twórczego natchnienia. Kto tego nie
doświadczył, niechaj spróbuje, a jeśli nie ma odpowiedniego partnera,
niech list skieruje do siebie. Podczas pisania jesteśmy w podobnej
sytuacji jak podczas monologu. Komunikujemy coś,
178
co nam na myśl wpada, nawet jeżeli nikogo przy nas nie ma. Jest to
wszak sytuacja, jak g d y b y ktoś był obecny. A czym należy
wytłumaczyć taką twórczość, kiedy w czasie mówienia, chodzenia czy
pisania do naszej świadomości dociera coś nowego, coś, czegośmy nigdy
dotąd nie pomyśleli? (Zapewne istnieć mogą jeszcze inne sytuacje, z
jakich czerpiemy natchnienie do własnej twórczości.) Stwierdziliśmy, że
niezbędnym warunkiem świadomości jest stosunek komunikatywny.
Wydaje się zatem, że ten drugi człowiek, który mi się przysłuchuje lub
do którego piszę, pobudza moje myśli. Jednakże, chyba coś jeszcze
powinno wchodzić do tych komunikatywnych relacji. Nazywałbym to
a k t y w n o ś c i ą . We wszystkich wymienionych wypadkach, to m y
określa my sytuację. M y mówimy, my chodzimy, m y piszemy, od nas
więc pochodzi aktywność. Jeśli więc zbierzemy teraz poszczególne
aspekty, możemy powiedzieć, że twórczość charakteryzują: p o c z u c i e
b e z p i e c z e ń s t w a , kom u n i k a c j a i a k t y w n o ś ć . One stwarzają
największą szansę na powstanie nowych i porządkowanie starych treści
świadomości. Fakt, że u wielu ludzi myśli rozwijają się najbujniej
podczas chodzenia, przemawia za udziałem f i z y c z n e j aktywności w
procesach świadomości. Ociężałość wydaje się raczej szkodliwa dla
myślenia. Zapewne wytwarzaniu myśli sprzyjają zwłaszcza powtarzające
się ruchy rytmiczne. Przecież mówienie i pisanie są także rytmicznymi
procesami ruchowymi, co prawda o mniejszej intensywności. Odważmy
się więc na postawienie hipotezy, że aktywność fizyczna, dopóki nie jest
męcząca, wpływa pobudzająco na działalność umysłową. Oczywiście, że
ta aktywność powinna być nastawiona na poziom średni, bo gdy na
przykład pod czas kilkugodzinnej wspinaczki po górach jesteśmy
nadmiernie zmęczeni, myślimy tylko o naszym ciele i staramy się
opanować ogarniające nas wyczerpanie. Kiedy więc czujemy się
najswobodniej w narzuconych nam granicach naszej świadomości?
Otóż wtedy, gdy wybieramy się na spacer z kimś, do kogo mamy
zaufanie, i po drodze z nim rozmawiamy. Stopniowe wytwarzanie myśli
podczas mówienia, chodzenia i pisania odnosi się oczywiście również do
autora. Stąd wpadło
179
mi teraz na myśl. że taka sytuacja była wykorzystywana jako metoda
dydaktyczna przez greckich filozofów, tak zwanych perypatetyków (z
greckiego peripatetikos — przechadzający się), przede wszystkim
Arystotelesa, jego uczniów i zwolenników. Pochodzącą od Sokratesa
metodę nauczania przez stawianie pytań i dawanie odpowiedzi również
charakteryzuje to, że w toku rozmowy rodzą się nowe pomysły — słynna
sokratesowska "sztuka położnicza", czyli metoda maieutyczna. Skoro
nasze dotychczasowe rozważania dają się udowodnić, muszą istnieć
także sytuacje, w jakich wymienione tutaj warunki zewnętrzne nie są
spełnione, wskutek czego pojawia się ścieśnienie funkcji świadomości.
Takie sytuacje mogłyby służyć jako sprawdzian sformułowanej tu przez
nas hipotezy, a właśnie w takiej sytuacji testowej pozostaje pacjent
cierpiący na ciężką depresję. Oto typowe położenie człowieka w ciężkiej
depresji: rano, gdy leży w łóżku, zastanawia się nad swoim życiem i nie
znajduje żadnego wyjścia ze swego rzekomo beznadziejnego położenia.
Fizycznie nieczynny. bez żadnych kontaktów psychicznych z innymi
ludźmi, jest pozostawiony sam sobie, nieufny wobec świata. Skarży się.
że nie potrafi już utrzymywać normalnych kontaktów z bliźnimi.
Społeczny zakres jego działania jest ograniczony. Nie umie już żadnej
sprawy podjąć aktywnie, ma wrażenie jak gdyby był sparaliżowany,
fizycznie czuje się wyczerpany. Ponadto czuje się zagrożony ze strony
innych ludzi i ni komu już nie potrafi zaufać. Utracił też wszelkie
zaufanie do siebie. A zatem zbiegają się u niego wszystkie warunki
hamujące działanie świadomości. A co sam pacjent powiada? Nic mu
nie przychodzi na myśl, stale coś zapomina. Myśli jego obracają się już
tylko w kręgu, z którego nie ma wyjścia. Granice świadomości człowieka
cierpiącego na depresję są znacznie ciaśniejsze, aniżeli tych, którzy z
pewnością siebie, zaufaniem oraz umysłową i fizyczną aktywnością
stawiają czoło różnym problemom. Pomóc można takiemu pacjentowi
tylko przez stwarzanie mu warunków, w jakich jego świadomość
mogłaby się znowu normalnie rozwijać. Prawdopodobnie nie usunie się
tym całkowicie jego depresji, ale można będzie mu udzielić skutecznej
pomocy zmniejszając jego cierpienia.
180
19. NIEŚWIADOME — SZARA STREFA ŚWIADOMOŚCI
„Podział psychiki na świadomość i nieświadomość jest podstawowym
założeniem psychoanalizy i stwarza jedyną możliwość zrozumienia
równie częstych, co istotnych patologicznych procesów w życiu
psychicznym, tj. włączenia ich do nauki. [...] «Bycie świadomym» to
przede wszystkim termin czysto opisowy, który odwołuje się do
najbardziej
bezpośredniego
i
najpewniejszego
postrzeżenia.
Doświadczenie pokazuje nam następnie, że żaden element psychiczny
— np. taki jak wyobrażenie — zazwyczaj nie utrzymuje się trwale „w
świadomości. Charakterystyczne jest raczej to, że stan świadomości
szybko przemija; wyobrażenie świadome w tej chwili, w chwili następnej
świadome już nie jest, jednakże w pewnych łatwo dających się
zrealizować warunkach może ponownie zostać uświadomione. Nie
wiemy, czym było w międzyczasie; możemy tylko powiedzieć, że było 1 a
t e n t n e, przez co rozumiem, iż w każdej chwili mogło zostać u ś w i a
d o m i o n e." Tymi słowami Zygmunt Freud w swojej rozprawie Ego i
id opisuje to. co rozumie pod pojęciem świadomości, po czym nieco
dalej kontynuuje: „Przekonaliśmy się, tzn. musieliśmy przyjąć, że
istnieją bardzo intensywne procesy czy wyobrażenia psychiczne [...],
k t ó r e mogą implik o w a ć dla ż y c i a p s y c h i c z n e g o w s z e l k i e
nas t ę p s t w a , p o d o b n i e jak p o z o s t a ł e w y o b r a ż e n i a [...], a
j e d y n i e nie będą ś w i a d o m e samych s i e b i e (podkreślenia autora)
[...], takie wyobrażenia
181
nie mogą być świadome, ponieważ przeciwstawia się temu pewna
określona siła, skądinąd jednak mogłyby one stać się świadome i wtedy
zobaczylibyśmy, jak mało się różnią od innych uznanych elementów
psychicznych. [...] Stan, w którym znajdowały się one przed
uświadomieniem ich, nazywamy s t ł u m i e n i e m , a siłę, która
doprowadza do stłumienia i utrzymuje je, wyczuwamy w toku pracy
analitycznej jako opór. Nasze pojęcie nieświadomości uzyskaliśmy więc z
teorii stłumienia. Treści stłumione są dla nas modelem nieświadomości.
Widzimy jednak, że mamy dwojakiego rodzaju nieświadomość —
latentną, zdolną do uświadomienia, oraz treści stłumione, z racji swej
natury same w sobie bezwzględne niemożliwe do uświadomienia." 11 Z
pewnością słuszne było dopuścić samego Zygmunta Freuda do głosu w
tej tak kluczowej dla jego nauki sprawie. Freud proponuje, aby
nieświadome utajone (latentne) określać jako p r z e d ś w i a d o m e , a
określenie n i e ś w i a d o m e ograniczyć do tego, co stłumione. Dla
naszych rozważań o granicach świadomości poglądy Freuda pociągają za
sobą pewien bardzo ważny skutek. Musimy przyjąć istnienie treści
psychicznych, które — jako stłumione — nie mogą stać się świadome, a
mimo to odd z i a ł u j ą tak jak świadome. Jeśli tak jest, to swoboda
działania naszej świadomości jest jeszcze bardziej zacieśniona, ponieważ
oddziaływanie pochodzące od nieświadomego i współsterujące naszym
przeżywaniem i zachowaniem, po zostaje w zasadzie dla nas
niedostępne. Według tego poglądu. coś może się pojawić w naszej
świadomości, mimo że nie mamy żadnego na to wpływu. Jeżeli uznamy
takie stanowisko, znaczy to, że nasze działanie mogłoby być
pozbawione wszelkiej swobody. Jeśli bowiem moje działanie jest
współokreślane przez nieświadome, a ono jest mi niedostępne, to nie
mogę ocenić, co w moim działaniu jest sterowane owym nieświadomym
W najgorszym wypadku muszę przyjąć, że nigdy nie uświadamiam sobie
w pełni przyczyn mego działania, ponieważ zawsze nieświadome może w
nim odgrywać jakąś rolę. Zaakceptowanie nieświadomego, którego
treści zostały
________________
11
Z. Freud. Ego i id, w: Z. Freud, Poza zasadą przyjemności, przeł. J. Prokopiuk,
Warszawa 1975, s. 92—-94.
182
stłumione, ale gwałtownie usiłują ponownie dotrzeć do świadomości,
znajduje swoje uzasadnienie w obserwacjach marzeń sennych,
czynności pomyłkowych, a przede wszystkim zaburzeń psychicznych.
Szczególnie obrazowo oddają to czynności pomyłkowe omawiane przez
Freuda w jego dziele Psychopatologia życia codziennego. Przykładami
czynności pomyłkowych są następujące uchylenia w mowie: „Ich fordere
Sie auf, jetzt auf das Wohl unseres Chefs a uf z u s t o s s e n",
zamiast: a n z u s t o s s e n /„Wzywam was do czknięcia na zdrowie
naszego szefa", zamiast: ,,.., do trącenia się kieliszka mi"/, lub kiedy
pewien profesor w swoim odczycie mówi: „Ich bin nicht g e n e i g t die
Verdienste meines sehr geschätzten Vorgängers zu schildern", zamiast:
„Ich bin nicht geeignet..." /„Nie jestem skłonny przedstawić zasług mego
wielce cenionego poprzednika", zamiast: „Nie potrafię wręcz przed
stawić..."/. 12 Kto się w taki sposób myli — a komuż się to kiedyś nie
przydarzyło? — zwykle jest sam najbardziej zaskoczony swoją pomyłką.
Nieumyślne uchylenie w mowie pochodzi prawdopodobnie od
nieświadomego, a zatem z obszaru nie poddającego się świadomej
kontroli. Jeśli chodzi o problem granic świadomości, czytelnik musi
teraz sam dokonać wyboru, czy przyłącza się do argumentacji opartej
na poglądach Freuda, czy też nie. Czy granice naszej świadomości
należy wytyczyć jeszcze ciaśniej, niż zakładaliśmy dotąd? Wyraziliśmy to
w formie pytania, ponieważ jesteśmy w sytuacji nie dającej się
rozwiązać, skoro znaczenie nieświadomego nie może zostać sprawdzone.
Jeśli jakiś stan rzeczy nie może stać się świadomy, a zatem jest przed
świadomością zamknięty, to nie ma żadnej możliwości przebadania jego
oddziaływania na świadomość. Założenie stale na świadomość
napierającego nieświadomego może być słuszne lub błędne — nie ma
żadnej możliwości obiektywnego rozstrzygnięcia tej kwestii. Czytelnik
może więc także zdecydować się na zaprzeczenie hipotezie, jakoby
granice jego świadomości n i e były określane przez opisany tutaj
mechanizm nieświadomego, że więc w granicach swojej świadomości
może on się czuć całkowicie swobodny. Co
_______________
12
Przeł. A. D. Tauszyńska. Zob. też: Z. Freud, Psychopatologia życia codziennego.
Marzenia senne, przeł. W. Szewczuk, Warszawa 1987.
183
prawda takie stanowisko także nie może zostać obiektywnie
uzasadnione. Takie rozważania wykazują, że granice świadomości w każ
dym wypadku są także wyznaczane i n d y w i d u a l n i e . Moje własne
nastawienie decyduje o tym. gdzie zakreślam te granice, czy w
stosunku do siebie uznaję oddziaływania owego "nieświadomego", czy
też nie. Ale teraz załóżmy, że należy się liczyć z wpływem nie
świadomego, że jego treści stale napierają na powrót do świadomości i
tylko siłą mogą zostać zatrzymane (przy czym podczas czynności
pomyłkowych to zahamowanie nie całkiem się udaje). Jak mamy sobie
wyobrazić to oddziaływanie nieświadomego w przebiegu czasowym? Dla
zobrazowania odpowiedzi na to pytanie przedstawiamy czytelnikowi
rysunek 28. w którym pojawiają się jeszcze inne. częściowo nowe
pojęcia. Naszym wskaźnikiem orientacyjnym jest znowu czas. który —
jak to sobie zazwyczaj wyobrażamy — biegnie z lewa w prawo, zatem po
lewej reprezentowana jest przeszłość, a po prawej — przyszłość.
Teraźniejszość, to co odczuwamy jako
"teraz", jest,
zgodnie
z
dotychczasowymi rozważa184
niami, czymś, co jest związane z dana treścią świadomości. a więc nie
jest samą jej treścią. Dzięki temu, co jest nam ś w i a d o m e , określamy
owo "teraz", a stwierdziliśmy uprzednio, że czasowa granica tego, co
świadome, na pod stawie ograniczonej zdolności integracyjnej mózgu
nie może przekraczać mniej więcej trzech sekund. Na rysunku musimy
więc przedstawić "teraz" jako konstrukcję złożoną z tego. co jest wpisane
bezpośrednio pod nim, a mianowicie "świadomego". Na określenie tego.
co nie jest mi świadome, ale jeszcze przed chwilą tym było. a zatem
położone jest w przeszłości, można by używać nowego słowa, a
mianowicie "poświadome". Termin ten jest chyba słusznie dobrany,
skoro istnieje już pojęcie "przedświadome". Freud rozumiał pod tym owe
zjawiska psychiczne, które każdej chwili są zdolne do przyjęcia przez
świadomość, ale w danej chwili świadome nie są. Ponieważ możliwość
stania się świadomym może odnosić się tylko do przyszłości, należy owo
przedświadome interpretować czasowo, a nie topologicznie. Przez
określenie nie topologicznie rozumiemy, że nie wydaje się sensowne
zakładanie
jakiejś
instancji
przedświadomego.
która
byłaby
zlokalizowana gdzieś w mózgu. Jednakże, jeżeli to przedświadome
interpretujemy czasowo, a więc poszukujemy go w najbliższej lub
kolejno najbliższej treści świadomości, która to treść została aktywnie
przez nas wywołana lub nam się narzuciła, to oczywiste staje się. aby
to, co już nie jest świadome, określić jako poświadome. Na rysunku
obok pojęcia "świadome" podano poniżej pięć innych, wśród których
widnieją także neologizmy. Pojęcia te są umieszczone jedne pod
drugimi, aby ukazać że to. co pojęcia te oznaczają, należy pojmować
jako jednoczesne z tym. co świadome. Wszystko, co wiąże się z pojęciem
"nieświadome", zostało ustalone głównie w rozważaniach Zygmunta
Freuda. Można je zresztą bardzo prosto powiązać z naszym schematem.
Nieświadome potraktowane jest jako stale czynne. Wobec tego
oddziaływania
pochodzące
z
nieświadomości
uznajemy
za
synchroniczne z każdorazową treścią świadomości. Jednakże te
oddziaływania mogą występować tylko w przyszłości — stąd ukośna
strzałka od „nieświadome" do „przed świadome". Wobec istniejącej w
danym momencie treści
185
świadomości — a więc wobec „teraz" — nieświadome nie ma już żadnych
możliwości wpływu, ponieważ jest na to już za późno. Dla owego
świadomego mogło wchodzić w rachubę tylko jedno oddziaływanie,
które już jest objęte przeszłością. To, co teraz jest nieświadome i prze ku
temu, by stać się świadomym, może stać się nim najwcześniej — jak to
wskazuje strzałka — podczas kolejnego świadomego, które obecnie jest
jeszcze przedświadomym. Jak się dowiedzieliśmy z wywodów Freuda,
nieświadome wprawdzie na świadomość napiera, ale natrafia na
przeszkody nie pozwalające mu na wejście do świadomości. Tylko w
wyjątkowych sytuacjach, jak na przykład w czynnościach
pomyłkowych, nieświadome może stać się świadomym. To, co normalnie
stanie się świadome, pochodzi z innego źródła. Dziedzina ta oznaczona
jest jako to. co "przyświadome". To, co staje się świadomym, jest zawsze
wynikiem aktywności przygotowawczej, która sama nie jest świadoma,
lecz właśnie przyświadoma, i którą powinniśmy sobie również wyobrażać
jako jednoczesną z tym, co w danej chwili jest świadome. Powróćmy do
omawianego wcześniej rozczłonkowania mowy lub do wielce
obrazowego przewracania się kostki, która za każdym razem pokazuje
się jako coś innego. Takie i inne obserwacje, przekonują nas o tym, że
jednocześnie z każdą treścią świadomości przebiegają umysłowe, nieświadome, a zatem p r z y ś w i a d o m e procesy, które określają każde
nadchodzące świadome. Przyświadomego nie można sobie wyobrazić
niezależnie od w danej chwili świadomego, ponieważ następujące po
sobie treści świadomości są normalnie ze sobą związane właśnie pod
względem treści. Co prawda u chorych umysłowo, na przykład
schizofreników, treściowy związek następujących po sobie w czasie
treści świadomości może być zerwany. (Jeżeli komuś stale coś nowego
wpada na myśl, nie jest to oczywiście oznaką tego, że cierpi na
schizofrenię, lecz tego, że treściowy splot danego świadomego z
przyświadomym nie jest szczególnie ścisły, czego przyczyną może być
niewielka
atrakcyjność
danej
treści
świadomości.)
O
ile
p r z y ś w i a d o m e i n i e ś w i a d o m e mogą się objawiać
dopiero
w
p r z e d ś w i a d o m y m , pomimo
186
że przebiegają jednocześnie, o tyle w s p ó ł ś w i a d o m e jest cechą
istniejącego w danej chwili ś w i a d o m e g o . Rozumiemy przez to
(porówn. rozdział 15), że każda treść świadomości wykazuje również
zabarwienie emocjonalne. To, co staje się nam świadome, zawsze nosi
także cechę barwy uczuciowej, choć bywa ona nieraz bardzo słaba.
Niekiedy jednak ta emocjonalność może być tak silna, że staje się jedyną
treścią świadomości, na przykład podczas "teraz" rozkoszy lub męki, co
autor omówił szczegółowo w innym miejscu. (Pöppel, Lust und Schmerz.
Neuronale Grundlagen menschlichen Erlebens und Verhaltens —
,,Rozkosz i ból. Neuronalne podstawy ludzkich doznań i zachowań",
1982.) Współświadome nie jest uświadomione — takie jest znaczenie
tego pojęcia — jednakże dzięki poświadomemu możemy się często o jego
istnieniu upewnić. Możemy to uczynić, kiedy się później pytamy, w jaki
sposób zareagowaliśmy uczuciowo na coś, co nam było świadome, a
więc obecnie jest poświadome. W pewnych okolicznościach może się
zdarzyć — idąc tropem rozważań Freuda — że owo współświadome
miało takie cechy, że "wolało" zostać stłumione, a zatem przeniesione z
świadomie
dyspozycyjnego
poświadomego
do
już
świadomie
niedyspozycyjnego nieświadomego, skąd — wciąż według tego poglądu
— potem napiera na przedświadome. Do schematu zostały
wprowadzone dwa dalsze pojęcia, które mogą się przydać do określenia
granic świadomości. Pojęcie „podświadome" znaczy, że istnieją liczne
przebiegające w nas procesy, które z samej zasady nie mogą docierać do
świadomości. Przypomnijmy sobie chociażby przykład „ślepego
widzenia" (rozdział 17), które w tym naszym rozumieniu nie jest zdolne
do świadomości, ponieważ nie może być wyrażone mową. Albo też
pomyślmy o mechanizmie mózgu, przecież dopiero on umożliwia nam
przeżywanie i zachowanie się. O tych procesach możemy się
dowiadywać tylko dzięki obserwacjom pośrednim. Bezpośrednie ich
postrzeganie jest nam niedostępne. To co znajduje się poza tą granicą
bez pośredniego doświadczenia, ale dla naszego przeżywania i
zachowania bywa decydujące, a udostępnione może być pośrednio,
uważamy za p o d ś w i a d o m e . Wreszcie pojęcie p o z a ś w i a d o m e
ma nam określić
187
tę dziedzinę, która jest dla nas z zasady niedostępna, to znaczy nie
może być otwarta nawet pośrednio. Mechanizm mózgu, jakim
rozporządzamy, odsłania nam swoisty widok na świat i przekazuje nam
naszą rzeczywistość, n a s z obraz świata. Inny mechanizm — powstały
może w wyniku innej ewolucji — przekazywałby nam inna
rzeczywistość, która w najkorzystniejszym wypadku c z ę ś c i o w o
pokrywałaby się z nasza. Cóż. kiedy mamy tylko naszą rzeczywistość i
nie mamy możliwości uchwycenia w pozaświadomym innych
rzeczywistości. To. co pozaświadome możemy sobie tylko wymyślić
puszczając wodze fantazji — a to się właśnie stanie na końcu tej książki.
188
20. NASZE GRANICE ŚWIADOMOŚCI — SPOJRZENIE OD
ZEWNĄTRZ
Może wielu czytelników — podobnie jak autor — znajduje upodobanie
w powieściach i filmach futurologicznych, w których fantazja przenosi
nas w inne czasy i światy. Kiedy usiłujemy przedstawić inne światy,
możemy sobie jednocześnie uzmysłowić, jaka u n a s jest sytuacja.
Załóżmy więc. że przeżywamy odwiedziny z obcego układu gwiezdnego.
Żywe istoty, które do nas przybyły, maja za sobą własna historię
rozwoju. Ponieważ warunki życiowe na ich planecie są prawdopodobnie
odmienne od naszych, nasi goście na podstawie swego ewolucyjnego
przystosowania do s w e g o środowiska wyglądają inaczej, inaczej
postrzegają, inaczej myślą i działają niż my. Będą nam się wydawać obcy.
tak jak my im. Spójrzmy więc na n a s i-c h oczyma, aby tym samym
na zakończenie uwydatnić na zasadzie kontrastu naszą rzeczywistość i
nasze doznawanie świata. Następujące uwagi, dotyczące granic ludzkiej
świadomości, pochodzą z ich dziennika okrętowego: "Na Ziemi istnieją
żywe istoty, które nazywają siebie ludźmi. Umieją one patrzeć tylko w
jedną stronę. Kiedy spoglądają na północ, nie widzą południa. Aby
spojrzeć w stronę południową, muszą najpierw odwrócić swoje ciało. O
ile więcej ogarnia nasz wzrok panoramiczny, który dzięki naszym
czterem oczom pozwala nam zawsze spoglądać we wszystkich
kierunkach. W czasie naszego pobytu na Ziemi
189
uderzyło nas też ograniczenie ludzkiego pola widzenia. To, co my
potrafimy z wszelkimi szczegółami rozróżnić w odległości nawet stu
metrów, im na podstawie budowy ich oczu dostępne jest tylko do
odległości jednego metra. Godne uwagi jest to, że ludzie nie mają
żadnego wyczucia zmian napięcia elektrycznego, co powoduje czasami
nie bezpieczne sytuacje. A jest to o tyle dziwne, że istnieją na Ziemi
inne żywe istoty, które taką zdolność rozwinęły. Natomiast w
odróżnieniu od nas mają pewną umiejętność, którą nazywają słyszeniem.
Na tej podstawie wytworzyli formę komunikacji, którą określają jako
mowę. Co prawda ludzie, kiedy chcą używać tej mowy, muszą się do
siebie bardzo przybliżyć, aby się wzajemnie rozumieć, ponieważ
przekazywaniu mowy służy przenoszenie dźwięków w powietrzu. Jeśli
się od siebie oddalają, nie mogą się już słyszeć, bo dźwięk przenoszony
jest przez powietrze tylko w stopniu ograniczonym. Ludzie wyglądają
dziwnie: chodzą wyprostowani na dwóch nogach. Wobec tego mają do
czynienia z dwiema stronami, które nazywają prawą i lewą. Taka
dwubocznie symetryczna budowa występuje u wielu istot żywych na
Ziemi, chociaż napotyka się także naszą promieniście symetryczną
budowę, wprawdzie znacznie rzadziej u zwierząt niż u roślin. To, że
obraz świata człowieka nam się wydaje tak dziwnie obcy, polega może
na tym, że oni swymi zmysłami przeżywają «świat» zupełnie inaczej niż
my. Pewnych rzeczy, które my rozpoznajemy, oni w ogóle nie
postrzegają, chociaż trzeba przyznać, że mają wgląd w inne dziedziny
rzeczywistości, które nam są niedostępne. Ich «obraz świata» zależy
najwidoczniej także od tego, że — jak już wspomnieliśmy — są
zbudowani dwubocznie symetrycznie, ponieważ «prawe» i «lewe» są
istotnymi składnikami ich doznawania świata i ich myślenia. W czasie
naszej podróży mieliśmy okazję przeprowadzenia doświadczeń z kilkoma
ludźmi. Nasze próby dotyczyły między innymi czasowego przetwarzania
bodźców. Stwierdziliśmy na przykład, że jednoczesność u ludzi
definiowana jest we dług tego, jaki zmysł przetwarza bodźce, to znaczy,
że jednoczesność jest różna w czasie widzenia i w czasie słyszenia. Ale
nawet jeśli już rozpoznali sygnały jako niejednoczesne,
190
nie wiedzą z całą pewnością, w jakiej kolejności sygnały te wystąpiły. Ten
szczegół świadczy bardzo wyraźnie o opóźnieniu w rozwoju człowieka.
Podobnie jak my, ludzie rozwinęli pewien mechanizm, który integruje
następujące po sobie wydarzenia w postacie postrzegania. Jednakże ta
integracja ma u nich swoją górną granicę — zaledwie trzech sekund. To
co za każdym razem w obrębie takiego odstępu zostało scalone, objawia
im się jako świadome w teraźniejszości. Ciekawe dla nas było' odkrycie,
że mogą oni mieć zawsze tylko j e d n ą treść świadomości, podczas gdy
konstrukcja naszego centralnego przetwarzacza (ludzie nazywają to
mózgiem) pozwala przecież, aby wiele procesów świadomości
przebiegało równolegle. Takie ograniczenie do j e d n e j świadomości
stanowi zasadniczą różnicę między nami. W naszych doświadczeniach z
ludźmi było to zresztą coś, czego przez dłuższy czas nie mogliśmy
zrozumieć. Musieliśmy się najpierw uwolnić od naszego wyobrażenia, że
posiadanie kilku treści świadomości jest rzeczą samo przez się
zrozumiałą. Ludzie w danym momencie mają tylko jedną świadomość,
nie można zatem dokładnie przewidzieć, co do ich świadomości dotrze.
Podczas kiedy my konsultujemy się kolejno z każdą częściową
świadomością co do celów naszego działania, u ludzi ocena stanów
faktycznych prowadzących do działania często pozostaje niejasna. Tę
niejasność oni nazywają nieświadomym. Ludzie więc często sami nie
wiedzą wcale, dlaczego im coś wpada na myśl lub dlaczego coś
określonego czynią. Są oni w pewnym sensie zdani na własną łaskę i
niełaskę, co wielokrotnie stwarza im różne trudności we współżyciu.
Wszystko, co dociera do ich świadomości, jest ponadto zabarwione
uczuciowo, w wyniku czego ich działanie podlega wpływom emocji,
podczas gdy nasze czynności przebiegają wszak czysto racjonalnie, a
więc mogą być przez nas bieżąco kontrolowane i w niezawodny .sposób
sterowane. Skoro ludzie nie zawsze są świadomi swoich uczuć,
przypatrujący im się z ubocza często odnosi wrażenie, że zachowanie
ich jest niekontrolowane i irracjonalne. Zaskakująca była dla nas
obserwacja, że współżycie -ludzi według czysto racjonalnych zasad
wydaje się niemożliwe.
191
W toku ewolucji powstały w mózgach ludzi liczne struktury
odpowiedzialne za pojmowanie rzeczywistości. Każda częściowa
struktura — można ją nazwać również modułem — odpowiada
określonej k a t e g o r i i , aby wymienić najprostszą, na przykład
kategorii «barwa». W toku obserwacji zaskoczyła nas niewielka liczba
tych kategorii. A ponieważ ludzki «obraz świata» opiera się na
kategorialnym pojmowaniu rzeczywistości, siłą rzeczy ten obraz świata
musi być ograniczony. Ludzie nawet się nie domyślają, o ile
rzeczywistość, w jakiej żyją, jest szersza, a to wyłącznie dlatego, że w
wyniku ewolucyjnych warunków wyjściowych brakuje im potrzebnych
kategorii. Tymczasem te obserwacje na ludziach dopomogły nam do
postawienia s o b i e pytania: czy jest możliwe, że nasza własna
rzeczywistość jest również, ograniczona — pomimo że dzięki znacznie
większej liczbie kategorii ma o wiele większy zasięg niż rzeczywistość
ludzi na Ziemi? Co prawda ludzie rozwinęli całkiem interesujący sposób
postępowania w celu rozszerzenia granic narzuconego im przez ich
ewolucję obrazu świata, a jest nim nauka. Badają oni inne żywe istoty
— tak jak my badaliśmy ich — i dzięki studiom nad rzeczywistością
tych istot udaje im się uzyskać szerszy wgląd w przyrodę. Jednakże taki
wgląd nie jest bezpośrednim przeżywaniem, a tylko pośrednim dostępem
uzyskanym na podstawie obserwacji; niemniej w tej dziedzinie osiągnęli
właściwie zdumiewające sukcesy. Ewolucyjne przy stosowania różnych
innych istot żywych dostarczają im informacji o szerszej, chociaż w
końcu jednak utajonej rzeczywistości. Ale w ten sposób przynajmniej
poznają, że ich własna rzeczywistość nie jest absolutna, lecz jest tylko
obrazem rzeczywistości uwarunkowanym ich ewolucją. Co prawda jest
raczej wątpliwe, czy taka próba poszerzenia rzeczywistości w końcu im
się powiedzie. Przecież narzędzia ich myślenia są oczywiście także
zależne od ewolucyjnych warunków granicznych, a zatem od kategorii,
jakimi dysponują i według których opisują świat. Pojęcia nie są
niezależne od powstałych kategorii; potocznie używane przez ludzi
pojęcie «u-chwycić» nader obrazowo to oddaje. Stąd też ich doznawanie
świata jest w rezultacie koliste, to znaczy że przebiega w kręgu zjawisk
dających się uchwy-
192
cić, to znaczy tych, dla których powstały odpowiednie kategorie. Ich
rzeczywistość z konieczności musi więc być konstrukcją opartą na
podłożu danych im do dyspozycji mechanizmów mózgowych. Nie mogą
się przecież wyzbyć samych siebie i obiektywnie obserwować od
zewnątrz. Pobyt na tym osobliwym satelicie Słońca dostarczył nam
interesującej nowej wiedzy o nowo odkrytym gatunku. Zrozumieliśmy
przede wszystkim, że bez tych zaobserwowanych u ludzi ograniczeń
świadomości,
nie
rozporządzaliby
oni
żadną
rzeczywistością.
Ograniczenia te wyznaczają ramy formalne, dzięki czemu rzeczywistość
może zostać w ogóle pojęta. Bez tych granic istniałby dla ludzi jedynie
chaos. A skoro obserwacje nad ograniczeniem ludzkiej możliwości
budowy rzeczywistego obrazu świata okazały się tak niezwykle
pouczające, wypada nam domniemywać, że nasza własna rzeczywistość
jest również ograniczona. Stanowczo powinniśmy to przemyśleć..."
193
PODZIĘKOWANIE
Przedstawione w tej książce wyniki własnych badań oraz badań
współpracowników Instytutu Psychologii Medycznej w Monachium
zostały opracowane głównie dzięki poparciu Niemieckiego Towarzystwa
Naukowego; rzeczoznawcom, których większości nie znam osobiście,
dziękuję w tym miejscu za zaufanie okazane naszej pracy. Ponadto
korzy stałem z poparcia Towarzystwa Przyjaciół Uniwersytetu
Monachijskiego, fundacji Volkswagenwerk, Towarzystwa Fraunhofer
oraz European Training Program for Brain and Behavior Research.
Dziękuję również za poparcie finansowe ze strony Wydawnictwa Burda
i firmy Deutsche Abbott, Wiesbaden. Niezwykle pobudzająca okazała
się możliwość uczestniczenia w kilku spotkaniach naukowych
organizowanych przez fundację Werner-Reimers w Bad Homburg oraz
fundację Carl-Friedrich von Siemens w Monachium. Jestem bardzo
wdzięczny, że umożliwiono mi pracę w instytucjach naukowych,
których organizacja pozostawiała mi maksimum swobody pracy
naukowej, a mianowicie w Towarzystwie Maksa Plancka, Uniwersytecie
Ludwika-Maksymiliana w Monachium oraz w Massachusetts Institute
of Technology w Cambridge — USA. Za (kilkakrotne) przepisywanie
rękopisu i zaprojektowanie rysunków pragnę serdecznie podziękować
pani Gabrieli Weiler i pani Heide Zuber. Ze szczerym podziwem
dziękuję panu dr. Hansowi Rössnerowi za intelektualne towarzyszenie
mi na drodze przez rękopis oraz za liczne impulsy z jego strony.
Monachium, styczeń 1985
Ernst Pöppel
194
WYKAZ
„Rysunki 1—9, 11—15, 25 i 28 wykonał autor niniejszej książki.
Pozostałe rysunki zostały zaczerpnięte, przeważnie w zmodyfikowanej
formie, od następujących autorów: 10 — U. Neisser; 16 — J. Haase,
Neuropsychologie; 17, 18 — J. Aschoff; 19 — P. Glees, Das menschliche
Gehirn; 20 — N. Geschwind; 21 — R. Melzack; 22 — H.A. Sackeim i
in.; 23 — J. Olds; 24 — D. Hubel i T. Wiesel; 26, 27 — R. Sperry. Z
pracy Ernsta Póppela: Lust und Schmerz. Neuronale Grund- lagen
menschlichen Erlebens und Verhaltens, Berlin 1982, przejęte zostały
niektóre ustępy z rozdziałów 2, 17, 19, 22 24 w nowej formie; podobnie
z Ernsta Póppela Erlebte Zeit und die Zeit uberhaupt: Ein Versuch der
Integration, Monachium 1983, rozdział 11. Reprodukcje fotograficzne
do wydania polskiego wykonała -Hanna Balcerzak.
195
LITERATURA
Wskazówki i propozycje lektur zebrane zostały w poniższej bibliografii
zmyślą o czytelniku szczególnie zainteresowanym poruszaną tu
problematyką.
M. L. Albert, D. Bear, Time to understand — a case study ofword
deafnesswith reference to the role oftime in auditory comprehension,
„Brain" 1974, 97, s. 373—384.
Arystoteles, O duszy, przeł. P. Siwek, Warszawa 1972.
J. Aschoff, Zeitliche Ordnung des Lebendingen, „Naturwissenschaftliche
Rundschau" 1964, 17, s. 43—49.
J. Aschoff (wyd.), Biological Rhythms. Handbook of Behavioral
Neurobio- logy, New York 1981.
J. AschofT, R. Wever, Ober Reproduzierbarkeit circadianer Rhythmen
beim Menschen, „Klinische Wochenschrift" 1980. 58, s. 323—335.
Augustyn Św., Wyznania, przet. Z. Kubiak, Warszawa 1987.
R. Axel, Estimation of time, „Archives of Psychology" 1925. 12, s. 5—77.
A. D. Baddeley, The Psychology of Memory, New York 1976.
K. E. von Baer, Welche Auffassung der lebenden Natur ist die richtige?
Und wie ist diese Auffassung aufdie Entomologie anzuwenden? Wykład
w St. Pe tersburgu 1860, H. Schmitzdorf (wyd.), St. Petersburg 1864, s.
237—284.
196
G. Bateson, Mind and Naturę. A Necessary Unity, Glasgow 1979.
G. Bateson, Ókologie des Geistes, Frankfurt a. M. 1981.
D. Bechinger, G. Kongehl, H. H. Kornhuber, Natural 2-second cycle in time
perception and human information transmission, „Naturwissenschaf- ten"
1969, 56, s. 419.
P. Bieri (wyd.), Ana/ytische Philosophie des Geistes, Kónigstein/Ts. 1981.
N. Birbaumer, Physiologische Psychologie, Berlin /Heidelberg/ New York
1975.
N.
Bischof,
Erkenntnistheoretische
Grundlagenprobleme
Wahrnehmungs- psychologie, w: W. Metzger (wyd.), Handbuch
Psychologie, t. I/I, Gottingen 1966, s. 21—78.
der
der
C. Blakemore, Mechanics of the Mind, Cambridge 1976.
A. Borbely, Das Geheimnis des Schlafs. Neue Wege und Erkenntnisse der
Forschung, Stuttgart 1984.
-E. G. Boring, The Physical Dimensions of Consciousness, New York 1933.
I. Bronowski, Źródła wiedzy i wyobraźni, przeł. S. Amsterdamski, Warszawa
1984.
M. Bunge, The Mind — Body Problem. A Psychobiological Approach, Oxford
1980.
-A. Carmon, I. Nachshon, Effect of unilateral brain damage on perception of
temporal order, ,,Cortex" 1971, 7, s. 410—418.
*. H. S. Carpenter, Movements of the Eyes, London 1977.
N. Chomsky, Zagadnienia teorii składni, przeł. J. Jakubczak, Wrocław 1982.
>I. Chomsky, Sprache und Geist, Frankfurt 1970.
M. Churchland, Matter and Consciousness, Cambridge 1984.
. Cohen, Psychological Time in Health and Disease, Springfield 1967.
H. Conrad-Martius, Die Zeit, Miinchen 1954.
197
S. Corkin, Serial-ordering deficits in inferior readers, „Neuropsychologia"
1974, 12, s. 347—354.
D. von Cramon, Qantitalivę Bestimmung des Verhaltensdefizits bei Stórungen des skalaren Bewusstsein, Stuttgart 1979.
0.
Creutzfeldt, Bewusstsein und Selbstbewusstsein ais
neurophysiologisches Problem der Philosophie, w: A. Peisl, A. Mohler (wyd.),
Reproduktion des Menschen, Frankfurt 1981, s. 29—54.
M. Critchley, The Divine Banąuet of the Brain, New York 1979.
J. M. Davidson, The physiology of meditation and mystic states of consciousness, „Perspectives in Biology and Medicine" 1976, s. 345—397.
S. Davies-Osterkamp, E. Póppel (wyd.), Emotionsforschung, Medizinische
Psychologie, t. 6, 1980.
F.
C. Donders, On the speed of mental processes, „Acta Psychologica"
1969 (oryg. 1868), 30, s. 412—431.
G.
M. Edelman, V. B. Mountcastle, The Mindful Brain. Cortical Organization and the Group-Selective Theory of Higher Brain Function, Cam bridge
1978.
R. Efron, The duration of the present, „Annals of the New York Academy of
Sciences" 1967, 138, s. 7131—729.
1.
Eibl-Eibesfeldt, Die Biologie des menschlichen Yerhaltens. Grundriss
der Humanethologie, Miinchen 1984.
A. Einstein, Physik und Realitdt, w: A. Einstein, Aus meinen spdten Jahren,
Stuttgart 1979.
R. Q. Elvee (wyd.), Mind in Naturę, San Francisco 1982.
D. Epstein, Beyond Orpheus. Studies in Musical Structure, Cambridge
1979.
S. Exner, Experimentelle Untersuchungen der einfachsten
psychologischen Prozesse, „Pflugers Archiv" 1875, 11, s. 403—432.
P. Feyerabend, Wider den Methodenzwang. Skizze einer
anarchistischen. Erkenntnistheorie, Frankfurt 1975.
198
R. Feynman, R. B. Leighton, M. Sands, Feynmana wykłady z fizyki, wyd. 2
popr., t. 1—3, tłum. R. Gajewski, A. Jurewicz, S. Bażański, A. Lenda,
A, Pindor i in., Warszwa 1971 — 1974.
R. Feynman, The Character of Physical Law, Cambridge 1965.
O. J. Flanagen, jr, The Science of the Mind, Cambridge 1984.
A. Flew (wyd.), Body, Mind, and Death, London 1964.
J. A. Fodor, The Modularity of Mind, Cambridge 1983.
J. A. Fodor, T. G. Bever, M. F. Garrett, The Psychology of Language, An
Introduction of Psycholinguislics and Generathe Grammar, New York 1974.
P. Fraisse, The Psychology of Time, London 1964.
S. Freud, Die Traumdemung. Gesammelte Werke, t. 2 i 3, Frankfurt 1942
(oryg. 1900).
Z. Freud, Psychopatologia życia codziennego. Marzenia senne, przeł. W.
Szew- czuk, Warszawa 1987 (oryg. 1904).
Z. Freud, Ego i id, w: Z. Freud, Poza zasadą przyjemności, przeł. J.
Prokopiuk, Warszawa 1975, s. 92—94 (oryg. 1923).
G. Frey, Theorie des Bewusstseins, Freiburg 1980.
W. Fries, The projection from the lateral geniculate nucleus to the prestriate
cortex of the macaąue monkey, „Proceedings of the Royal Society Lon don"
1981, 213, s. 73—80.
G. Gainotti, Emotional behavior and hemispheric side of lesion, ,,Cortex"
1972, 8, s. 41—55.
M. S. Gazzaniga, J. E. LeDoux, The integrated Mind, New York/London
1978.
N. Geschwind, Specializations of the human brain, „Scientific American"
Sept. 1979, s. 158—168.
R. H.- Gombrich, The Image and the Eye, Oxford 1982.
199
R. L. Gregory, Mind in Science. A History of Explanations in Psychology and
Physics, London 1981.
R. Groner, P. Fraisse (wyd), Cognition andEye Movements, Amsterdam 1982.
C.
G. Gross, Visual functions of inferotemporal cortex, w: R. Jung (wyd.).
Handbook of Sensory Physiol., t. VlI/3, Berlin 1973, s. 451—482.
O.—J. Griisser, Zeit und Gehirn. Zeitliche Aspekte der Signaherarbeitung in
den Sinnesorganen und im Zenlralnervensystem, w: A. Peisl, A. Mohler
(wyd.), Die Zeit, Munchen 1983, s. 79—132.
G. Guttmann, Einfiihrung in die Neuropsychologie, Bern 1974.
L. S. Hearnshaw, Temporal integralion and behaviour, „Bulletin of the British Psychological Society" 1956, 30, s. 1—20.
D.
O. Hebb, Organization of Behavior. A Neuropsychological Theory, New
York 1961.
H. Hecaen, M. L. Albert, Humań Neuropsychology, New York 1978.
M. Heidegger, Sein und Zeit, Tiibingen 1963 (oryg. 1927).
R. Heiss, Allgemeine Tiefenpsychologie, Bern 1965.
W. R. Hess, Das Zwischenhirn. Syndrome, Lokalisationen, Funktionen,
Basel 1954.
I. J. Hirsh, C. E. Sherrick, Perceived order in different sense modalities,
„Journal of Experimental Psychology" 1961, 26, s. 423—432.
A. Hoche, Langeweile, „Psychologische Forschung" 1923, 3, s. 258—271.
E.
von Holst, Zur Verhaltensphysiologie bei Tieren und Menschen,
Munchen 1969.
L. van der Horst, Ober die Psychologie des Korsakowsyndroms,
„Monatsschrift fur Psychiatrie und Neurologie" 1932, 83, s. 65—84.
D. H. Hubel (wyd.), The brain, „Scientific American" Sept. 1979.
200
D.
H. Hubel, T. N. Wiesel, Functional architecture of macaąue monkey
visual cortex, „Proceedings of the Royal Society London" 1977, 198, s. 1—59.
E.
Husserl, Yorlesungen zur Phdnomenologie des inneren
Zeitbewusstseins, ubingen 1980 (oryg. 1928).
J. Ilmberger, Zur Zeitwahrnehmung von hirnverletzten Patienten, praca
doktorska na Uniwersytecie Ludwika Maksymiliana w Monachium 1983.
R. Jakobson, Kindersprache, Aphasie und allgemeine Lautgesetze, Frankfurt
1969 (oryg. 19411
W. James, Psychology, New York 1961 (oryg. 1892).
K. Jaspers, Allgemeine Psychopathologie, Berlin /Gottingen/ Heidelberg
1959 (wyd. 7).
B.
D. Josephson, V. S. Ramachandran (wyd.), Consciousness and the Physical World, Oxford 1980.
H. Jonas, Macht und Ohnmacht der Subjekthitdt. Das Leib-Seele-Problem
im Vorfeld des Prinzips Yorantwortung, Frankfurt 1981.
E. Jiinger, An der Zeitmauer, Stuttgart 1959.
C.
G. Jung, Vom Wesen der Trdume, Olten 1971 (oryg. 1945).
R. Jung, Neurophysiological and psychophysiological correlates in vision
research, w: A. G. Karczmar, J. C. Eccles (wyd.), Brain and Humań Behavior,
Berlin/Heidelberg 1972, s. 209—258.
E. R. Kandel, J. H. Schwartz, Principles of Neural Science, London 1981.
I. Kant, Krytyka czystego rozumu, prze!. R. Ingarden, 1.1—II, Warszawa
1957.
Kartezjusz, Rozprawa o metodzie, przeł. T. Żeleński (Boy), Warszawa 1980.
W. Keeser, E. Póppel, P. Mitterhusen (wyd.), Schmerz. Fortschritte der
Klinischen Psychologie, t. 27, Mtinchen 1982.
H. v. Kleist, Ober die allmahliche Ferfertigung der Gedanken beim Reden,
Miinchen/Wien 1977 (oryg. prawdopodobnie 1805/6).
201
W. Kohler, Zur Theorie des Sukzessimergleichs und der Zeitfehler, „Psychologische Forschung" 1932, 4, s. 118—175.
W. Kohler, Gestalt Psychology, New York 1947.
I. Kohler, Ober Aufbau und Wandlungen in der Wahrnehmungswelt, Ósterreichische Akademie der Wissenschaften, t. 227/1, Wien 1951.
I. Kohler, Wahrnehmung, w: R. Meili, H. Rohracher (wyd.), Lehrbuch
derexperimentellen Psychologie, Bern 1963, s. 53—102.
H. H. Kornhuber, A reconsideration ofthe mind—body problem, w: P. A.
Buseri A. Rongeul-Buser (wyd.), Cerebral Correlales of Conscious
Experience, Amsterdam 1978, s. 319—333.
S. Kowal, D. 0'Connell, E. J. Sabin, Development of temporal patterning and
vocaI hesitations in spontaneous narrathes, „Journal of Psycholin- guistic
Research" 1975, 4, s. 195—207.
S. W. Kuffler, J. G. Nicholls, From Neuron to Brain. A Cellular Approach to
the Function of the Nervous System, Sunderland/Massachusetts 1976.
T. S. Kuhn, Struktura rewolucji naukowych, przeł. H. Ostromęcka, Warsza
wa 1968.
J. R. Lackner, H.—L. Teuber, Alternations in auditory fusion thresholds
after cerebral injury in man, „Neuropsychologia" 1973, 11, s. 409—425.
E. H. Land, Recent advances in retinex theory andsomeimplicationsfor
cortical computations: Colour vision and the natura! image, „Proceedińgs of
the National Academy of Sciences, USA" 1983, 80, s. 5163—5169.
E. G. de Langen, Wortkategorielle Aspekte und Fehlerspezifik der Tiefenalexie auf Wort- und Satzebene, praca doktorska na Uniwersy tecie Ludwika
Maksymiliana w Monachium 1983.
K. Lashley, The problem of serial order in behavior, w: L. A. Jeffers (wyd.),
Cerebral Mechanisms in Behavior, New York 1951, s. 112—136.
E. H. Lenneberg, Biological Foundations of Language, New York 1967.
J. Y. Lettvin, H. R. Maturana, W. S. Cullok, W. H. Pitts, What thefrog's eye
tells the frog's brain, „Proceedińgs ofthe Institute of Radio Engineers" 1959,
47, s. 1940—1951.
202
W. J. M. Levelt, The speakefs linearization problem, „Phil. Trans. R. Soc.
Lond." 198!, 295, s. 305—315.
J. Levy, Mentalprocesses in the nonverbalhemisphere, w: D. R. Griffin
(wyd.), Animal Mind — Humań Mind, 1982, s. 57—74.
J. Levy, W. Heller, M. T. Banich, L. A. Burton, Asymmelry of perception in
free yiewing of chimeric faces, ,,Brain and Cognition" 1983, 2, s. 404—419.
J. Levy, C. Trevarthen, R. W. Sperry, Perception of bilateral chimeric figures following hemispheric deconnexions, „Brain" 1972, 95, s. 61—78.
M. S. Livingstone, D. H. Hubel, Anatomy and physiology of a color system in
the primate visual cortex, ,,Journal of Neuroscience" 1984, 4, s. 309—356.
K. Lorenz, Die angeborenen Formen móglicher Erfahrung, „Zeitschrift fur
Tierpsychologie" 1943, 5, s. 235—409.
K. Lorenz, Odwrotna strona zwierciadła: próba historii naturalnej ludzkiego
poznania, przeł. K. Wolicki, Warszawa 1977.
A. R. Luria, The Working Brain. An Introduction to Neuropsychology, New
York 1973.
A. R. Lurija (Luria), O pamięci, która nie miała granic, z oryg. ros. przeł. J.
Przesmycka, Warszawa 1970.
E. Mach, Die Analyse der Empfindungen und das Verhaltnis des Physischen
zum Psychischen, Jena 1885.
D. MacKay, Brains, Machines and Persons, London 1980.
T. Mann, Czarodziejska góra, 1.1, przeł. J. Kramsztyk, t. II, przeł. J.
Łukowski, Warszawa 1965 (oryg. 1924).
D. Marr, Vision, San Francisco 1982.
J. G. Martin, Rhythmic (hierarchical) versus serial structure in speech and
other behavior, „Psychological Review" 1972, 79, s. 487—509.
J. C. Meadows, The anatomical basis of prosopagnosia, „Journal of Neurology, Neurosurgery, and Psychiatry" 1974, 37, s. 489—501.
203
R. Melzack, The Puzzle of Pain, New York 1973.
B. Milner, H. L. Teuber, Alternation of perception and memory in man: Reflections on melhods, w: L. Weiskrantz (wyd.), Analysis of Behavioral
Change. New York 1968, s. 268—375.
U. Neisser, Kognitive Psychologie, Stuttgart 1974.
I. Newton. Mathematical Principles of Natur al Phiiosophy, w: J. J. C. Smart
(wyd.), Problems of Space and Time, New York 1964.
J. Olds, Drives and Reinforcements, New York 1977.
R. E. Ornstein, On the Experience ofTime, Harmondsworth/England 1969.
G. Paul, Gehirn, Sprache und Fersldnge, Kumamoto/Japan 1984.
A. Peisl, A. Mohler (wyd.), Die Zeit. Schriflen der Car! Friedrich von Siemens
Stiftung, t. 6, Miinchen 1983.
W. Penfield, T. Rasmussen, The Cerebral Cortex of Man. A Clinical Study of
Localisalion of Function, New York 1968.
W. Penfield, L. Roberts, Speech and Brain-Mechanisms, Princeton 1959.
J. H. Pincus, G. J. Tucker, Behavioral Neurology, London 1974.
D. Ploog, Emotionen ais Produkte des limbischen Systems, „Medizini- sche
Psychologie" 1980, 6, s. 7—19.
D. Ploog, Kommunikation in Affengesellschaften und dereń Bedeutung fur
die Verslandigungsweisen des Menschen. Neue Anthropologie, w: H.—G.
Gadamer; P. Vogler (wyd.), Biologische Anthropologie, część druga, Stuttgart
1972, s. 98—178.
D.
Ploog, P. Gottwald, Verhaltensforschung. lnstinkt — Lernen — Hirnfunktion, Miinchen 1974.
K. Poeck, What do we mean by «Aphasic Syndromes»? A Neurologist's view,
„Brain and Language" 1983, 20, s. 79—89.
E.
Póppel, Desynchronisation circadianer Rhythmen innerhalb einer
isolierten Gruppe, „Pflugers Archiv" 1968, 229, s. 364—370.
204
E. Poppel, Excilability cyc/es in central intermittency, „Psychologische
Forschung" 1970. 34, s. 1—9.
E. Poppel, Fortification illusion during an altack of ophthalmic mi- graine.
Implications for the human visual cortex, ..Naturwissen- schaften" 1973, 60,
554—555.
E. Poppel, Comment on <'Visual system's view acoustic space», ,,Na turę"
1973, 243, s. 295—296.
E. Poppel, Ober die Steuerung von Blickbewegungen, „Mitteilungen aus der
Max-PIanck-Gesellschaf't" 1974, 4, s. 267—281.
E. Poppel, Time Perception, w: R. Held. H. Leibowitz, H.—L. Teuber (wyd.),
Handbook of Sensory Physiology, t. VIII: Perception, Ber lin 1978, s. 713—
729.
E. Poppel, Temporal constraints in speech perception, w: W. J. Barry, K. J.
Kohler (wyd.). „Arbeitsbericht" 1979, 12, s. 221—247, Institut f. Phonetik,
Universitat Kieł.
E. Poppel, Lust und Schmerz. Neuronak Grundlagen menschtichen Erlebens
und Yerhaltens, Berlin 1982.
E. Poppel, Erlebte Zeit und die Zeit uberhaupt: Ein Versuch der Integration, w: A. Peisl, A. Mohler (wyd.), Die Zeit, Munchen 1983. s. 369—382.
E. Poppel. Musikerleben und Zeit-Struktur, w: Auge macht Bi/d, Ohr macht
Klang, Hirn macht Welt, Wien 1983. s. 76—87.
E. Poppel, Module des Erlebens: Vom móglichen Nut zen einer psychologischen Taxonomie in der Psychiatrie, w: H. Hippius (wyd.). Ausblicke
aufdie Psychiatrie, Berlin/Heidelberg 1984, s. 97—114.
E. Poppel, R. Brinkmann, D. von Cramon, W. Singer. Association and
dissociation of visual functions in a case of bilateral occipital lobe infarction,
,,Archiv fiir Psychiatrie und Nervenkrankheiten" 1978, 225, s. 1—21.
E. Poppel, R. Held, J. E. Dowling, Neuronal mechanisms in visual perception,
„Neurosciences Research Program Bulletin" 1977, 15, s. 315—533.
205
E. Póppel, R. Held, D. Frost, Residual visual function after brain wounds
invotving the central visual pathways in man, „Naturę" 1973. 243, s. 295—
296.
K. R. Popper, J. C. Eccles, The Self and its Brain. An Argument for
interactionism, New York 1977.
I. Prigogine, Vom Sein zum Werden. Zeit und Komplexitat in den
Naturwissenschaften, Munchen 1979.
W. A. Richards, Time estimates measured by reproduction, „Percep- tual and
Motor Skills" 1964, 18, s. 929—943.
G. Ryle, Czym jest umysł?, przel. W. Marciszewski, Warszawa 1970.
H. A. Sackeim, M. S. Greenberg, A. L. Weimaru R. C. Gur, J. P. Hungerbuhler, N. Geschwind, Hemispheric asymmetry in the expres- sion of
positive and negatiye emotions, „Archives ot' Neurology" 1982, 39, s. 210—
218.
G. P. Sackett, Monkeys reared in isolation with pictures as visual input.
Evidence for an innate releasing mechanism, ,,Science" 1966, 154, s. 1468—
1473.
G. E. Schwartz, R. A. Davidson, F. Maer, Right hemisphere lateraliza- tion
for emotion in the human brain: Interactions with cognition, „Science" 1975,
190, <:. 286—288.
W. Schiefenhóvel, Of body and soul — about the concepl of man among the
Eipo, Mek language group, Highlands of Iran Jaya. Bikmaus, „Journal of
Papua New-Guinea. Affairs, Ideas and the Arts" 1983. IV, 1, s. 87—93.
E. Schródinger, Geist und Materie, Braunschweig 1965.
H. Simon, The Sciences of the Artificial, Cambridge 1982.
W. C. Simon (wyd.), Mensch und Musik. Festschrift fur Herbert voi Karajan,
Salzburg 1969.
W. Singer, Control of thalamic transmission by corticofugal and ascending
reticular pathways in the visual system, „Physiological Reviews' 1977, 57. s.
386—420.
206
R. Sperry, Lateral specialisation in the surgically separated hemis- pheres,
w: F. O. Schmitt i F. G. Worden (wyd.), The Neuroscien- ces — Third Study
Program, Cambridge 1975, s. 5—19.
R. Sperry, Science and Morał Priority, New York 1983.
G. S. Stent, A physiological mechanism for Hebb's postulate of learn- ing,
„Proceedings of the National Academy of Sciences" 1973, 70, s. 997—1001.
L. W. Stern, Psychische Prdsenzzeit, ,,Zeitschrift fur Psychologie und
Physiologie der Sinnesorgane" 1897, 13, s. 325—349.
A. E. Stiegmayer, Optische, akustische und taktile Reaktionszeitmessungen
bei Handballspielerinnen, Freizeitsportlerinnen, Nichtsporllerinnen, praca do
ktorska na Uniwersytecie w Innsbrucku 1984.
J. M. Strout, The fine structure of psychological time, w: H. Quastler (wyd.),
Information Theory in Psychology, Glencoe 1955, III, s. 174—205.
M. Studdert-Kennedy (wyd.), Psychobiology of Language, Cambridge 1983.
J. Szentagothai, M. A. Arbib, Conceptual modeh of neural organiza- tion,
„Neurosciences Research Program Bulletin" 1974, 12, s. 307—510.
~H.—L. Teuber, Effects of focal brain injury on human behavior, w: The
Nervous System (wyd. D. B. Tower), New York 1975, s. 457—
480.
-H.—L. Teuber, The brain and human behavior, w: R. Held, H. Leibo- witz,
H.—L. Teuber (wyd.), Handbook of Sensory Physiology, t. VIII: Perception,
Berlin 1978, s. 879—920.
_M. L. Teuber, Zwei fruhe Quellen zu Paul Klees Theorie der Form. Eine
Dokumentation. Katalog «Paul Klee — Das Fruhwerk 1883— 1922». Stadt.
Galerie Lenbachhaus. Munchen 1980, s. 261—296.
__N. Tinbergen, Instinktlehre. Vergleichende Erforschung angeborenen
Verhal- tens, Berlin 1956.
F. Turner, E. Póppel, The neuronal lyre: Poetic meter, the brain and time,
„Poetry" Aug. 1983, s. 227—309.
K. Vierordt, Der Zeitsinn nach Versuchen, Tiibingen 1868.
207
P. Watzlawick, Wie wirklich ist die Wirklichkeit? Wahn, Tdusehung,
Verstehen, Miinchen 1976.
L. Weiskrantz, E. K. Warrington, M. D. Sanders, J. Marschall, Visual
capacity in the hemianopic field following a restricted occipital ablation,
„Brain" 1974, 97. s. 709—728.
R. Werth, Bewusstsein. Psychologische, newobiologische und wissenschaftstheoretische Aspekte, Berlin/Heidelberg 1983.
R. A. Wever, Pendulum versus re!axation oscillation. w: J. Aschoit (wyd.),
Circadian Clocks, Amsterdam 1965, s. 74—83.
R. A. Wever, The Circadian System of Man. Results of Experiments Under
Temporal Isolation, New York 1979.
N. Wiener, Time and the science of organisation, ..Scientia" 1958. 93, s.
199—205.
T. N. Wiesel, Postnatal deve!opment of the visual corlex and the influ ence of
environment, „Naturę" 1982, 229, s. 583—591.
M. Williams. Brain Damage and Mind, Harmondsworth/England 1970.
W. Wundt, Einftihrung in die Psychologie, Leipzig 1911 (wyd. polskie
Wprowadzenie do psychologii, Warszawa 1905, w zeszytach, dodatek do
„Głosu").
R. K. Yin, Face recognition by brain-injured patients: A dissociable ability?,
„Neuropsychologia" 1970, 8, s. 395—402.
J. Z. Young, Programy mózgu, przeł. H. Bartoszewicz, Warszawa 1984.
S. M. Zeki, Functional specialization in the visual cortex of the rhesus
monkey, „Naturę" 1978, 274, s. 423—428.
S. M. Zeki, The representation of colours in the cerebral cortex, „Naturę
1980, 284, s. 412—418.
J. Zihl, «Blindsight», Improvement of visually guided eye movements b
systematic practice in patients with cerebral blindness, „Neuropsycholc gia"
1980, 18, s. 71—77.
208
J. Zihl, D. von Cramon, E. Póppel, Sensorische Rehabilitation bet Patien- ten
mit postchiasmatischen Sehstorungen, „Nervenarzt" 1978, 49, s. 101—11).
E. B. Zurif, G. Carson, Dyslexia in relation to cerebral dominance and ternporał analysis, „Neuropsychologia" 1970, 8, s. 351—361.
209
SPIS ILUSTRACJI
Rysunek
Rysunek
Rysunek
Rysunek
Rysunek
Rysunek
Rysunek
Rysunek
Rysunek
Rysunek
Rysunek
Rysunek
Rysunek
Rysunek
Rysunek
Rysunek
Rysunek
Rysunek
Rysunek
Rysunek
Rysunek
Rysunek
Rysunek
Rysunek
Rysunek
Rysunek
Rysunek
Rysunek
210
1…………………………………………………………………………………………..8
2…………………………………………………………………...…………………...10
3 Autor „czyta" chińskie znaki pisarskie (piktogramy)............................12
4…………………………………………………………………………..………….…19
5 Czas reakcji słuchowej w tysięcznych sekundy………………..…………..31
6 Czas reakcji wzrokowej w tysięcznych sekundy……………………..…….33
7 Czas reakcji słuchowej w tysięcznych sekundy w sytuacji decyzyjnej..43
8………………………………………………………………………………...………61
9………………………………………………………………………………...………64
10…………………………………………………………………………………...….65
11 Trwanie bodźca (sekundy)………………………………………………….....67
12 …………………………………………………………………...……………….…74
13……………………………………………………………………...……...……….77
14……………………………………………………………………………………….81
15……………………………………………………………………………………….94
16……………………………………………………………………………………..103
17……………………………………………………………………………………..109
18……………………………………………………………………………………..112
19……………………………………………………………………………………..133
20……………………………………………………………………………………..136
21……………………………………………………………………………………..141
22……………………………………………………………………………………..147
23……………………………………………………………………………………..150
24……………………………………………………………………………………..158
25 Pole widzenia oczu u pacjenta z uszkodzonym mózgiem……………..166
26……………………………………………………………………………………..171
27……………………………………………………………………………………..173
28……………………………………………………………………………………..184
SPIS RZECZY
1.
Granice samoobserwacji ………………………………………...……………………..7
2.
Okno jednoczesności…………………………………………………………………….14
3.
Kiedy jakieś wydarzenie jest wydarzeniem?.................................................24
4.
Najszybsze reakcje — i horyzont jednoczesności.………...……………………..29
5.
Czasowe ramy decyzji………………………………………………...………………..39
6.
Czy mózg potrzebuje zegara?......................................................................47
7.
Czasowe granice świadomości: pojęcie «teraz»……………………………………..55
8.
«Teraz»—jako wrota do czynnego poznania………………………………………...71
9.
Czasowa struktura wierszy…………………………………………………………...78
10.
Trwanie — na progu nudy……………………………………………………………..90
11. Pamięć warunkiem istnienia przeszłości i przyszłości…………………………….97
12.
Jak przebiega dzień świadomości…………………………………………………...107
13.
Nieograniczona świadomość podczas marzeń sennych………………………...118
14. Mózg ciasną przestrzenią psychiki………………………………………………….129
15.
Rozkosz i ból — uczucia skrajne, lecz bez granic……………………………….140
16. Rzeczywistość potwierdzeniem naszych uprzedzeń……………………………..153
17. Czy świadomość jest zależna od mowy?.....................................................164
18. «0 stopniowym wytwarzaniu myśli w toku mówienia»………………………….176
19.
Nieświadome — szara strefa świadomości…………………………………………181
20. Nasze granice świadomości — spojrzenie od zewnątrz………………………….189
Podziękowanie…………………………………………………………………………………..194
Wykaz…………………………………………………………………………………………….195
Literatura………………………………………………………………………………………..196
Spis ilustracji……………………………………………………………………………………210
211
PRINTED IN POLAND
Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1989
Wydanie pierwsze
Nakład 20 000+300 egz. Ark. wyd. 10,2. Ark. druk. 13,25
Papier offsetowy ki. III, 71 g, 82x104 cm
Oddano do składania 17 maja 1988 r.
Podpisano do druku w maju 1989 r.
Druk ukończono w sierpniu 1989 r.
Łódzka Drukarnia Dziełowa
Nr zam. 369/1100/88. U-68
Cena zł 1400,—
212
Download