Uploaded by KD Chemiko

Cassirer Ernst - Esej o człowieku. Wstęp do filozofii kultury

advertisement
PRZEDMOWA
Ernst Cassirer
ESEJ
O CZŁOWIEKU
WSTĘP
DO FILOZOFII
KULTURY
PRZEŁOŻYŁA ANNA STANIEWSKA
PRZEDMOWĄ POPRZEDZIŁ BOGDAN SUCHODOLSKI
WARSZAWA 1977
W ćwierć wieku po ogłoszeniu przez Ernsta Cassirera w Nowym Jorku An Essay on Man książka ta
staje się dostępna polskiemu czytelnikowi w jego ojczystym języku s ale jeśli się waży, iż ów Esej o człowieku był syntetyczną rekapitulacją wielkiego, trzytomowego dzieła Cassirera Die Philosophie der symboiischen Foimen, które ukazało się w Berlinie w latach 1923—9 — będziemy mogli łatwo obliczyć, iż pół
wieku wynosi opóźnienie, z jakim głośna i szeroko
dyskutowana koncepcja symbolizmu zostaje przedstawiona szerszym kręgom ludzi zainteresowanych problematyką człowieka i kultury w naszym kraju.
Nie dla przekornego wypominania naszych opóźnień w przekładowej polityce wydawniczej rozpoczynamy od wskazania na kalendarz; daty te mają ważne
znaczenie
merytoryczne,
ponieważ
pozwalają
skonstruować właściwą perspektywę, w. jakiej dzieło Cassirera powinno być dziś widziane. Jest nam ono bowiem wciąż jeszcze bardzo bliskie, chociaż stało się
już — równocześnie — bardzo dalekie. "
Ta dwoistość nie jest czymś niezwykłym; wręcz
przeciwnie, jest ona — od najdawniejszych czasów —
znamieniem wszystkich autentycznych dzieł filozoficznych towarzyszących zawsze, przez wieki, aktualnie
żyjącym pokoleniom i będących przeciwko nim zarazem '. Filozofia jest wiecznie żywa dzięki temu, iż
trwa jako dialog, przybierający niejednokrotnie postać dramatycznego sporu, w którym nie tylko to jest
nam bliskie, co potwierdza nasze mniemania, lecz i to
także
a często właśnie to staje się bliskie jak naj-
bardziej — czemu musimy zaprzeczyć, aby ocalić
wierność nowym prawdom, ukazującym się w naszych
nowych wizjach świata i w nowych doświadczeniach
naszej
własnej
istoty.
Prosty,
ewolucyjny
rozwój
akceptowanych idei jest tylko jednym nurtem dziejowych przemian filozofii; ich nurtem drugim, głębszym
i bardziej twórczym, jest zaprzeczenie. Hegel miał rację twierdząc, iż w naturę bytu głębiej sięga sprzeczność niż tożsamość.
Co sprawiło, iż dzieło Cassirera stało się już tak dalekie, chociaż zachowało nadal swą bliskość? Czynnikiem tym nie były subiektywne upodobania ani
intelektualna moda, zachęcająca tak często do zmiany
stanowisk i ocen. Pół wieku, które minęło od czasu
sformułowania
teorii
„form
symbolicznych",
było
okresem
historycznie
bogatym
i
ważnym,
okresem
wielkich i zwrotnych wydarzeń. Był to okres gorzkiej refleksji nad granicami humanizmu, spowodowanej
przez
nieoczekiwaną
—
po
dziesięcioleciach
pokoju — wielką wojną światową, a zarazem okres
nowych nadziei humanizmu społecznego, którego horyzonty
ukazała
październikowa
rewolucja;
był
to
okres triumfu faszyzmu, potęgi jego wodzów i jego
mitów, okres daremnych prób wyjścia z „czasów po.gardy" ku nowej wizji człowieczeństwa; okres drugiej
wojny
światowej
i
epoki
wielkich
pieców",
a
zarazem
nieustraszonego
męstwa
tych
wszystkich — żołnierzy i ludności cywilnej — którzy przygotowywali
zwycięstwo?
okres
nowych
nadziei,
zaćmionych od początku pamięcią, której nic nie mogło
przekreślić, o tym, co człowiek mógł uczynić człowiekowi, oraz trwogą, co może się jeszcze stać ze światem i ludźmi, dysponującymi energią atomową; okres
społeczno-narodówych
rewolucji,
zmierzających,
do
stworzenia warunków ludzkiego życia na wielkich terenach globu ziemskiego eksploatowanych od wieków przez kolonizatorów, okres triumfu socjalizmu
budującego nowy kształt społecznego życia, a więc
i nową wizję człowieka, okres niebezpiecznego wzrostu imperialistycznej potęgi.
Filozofia człowieka, która miałaby wyrażać współczesną samowiedzę ludzi, nie mogłaby pominąć do2
świadczeń wyniesionych z tych lat bogatych i dramatycznych, ukazujących ze szczególną ostrością wielkość i małość człowieka, a zarazem jego nowe możli*
wości działania. Nie mogłaby pominąć tych weryfikacji, które. w. stosunku do historycznego dziedzictwa
muszą być przeprowadzane, ani tych zmian w perspektywach, jakie kształtują przeszłość oglądaną z nowych pozycji, ani wreszcie tych przemian, które w interpretacji filozoficznych nurtów zachodzą w wyniku
nowego układu sił ideologicznych i nowej linii frontu
walki o przyszłość.
Właśnie
dlatego
autentycznie
nowoczesna
filozofia
;—
człowieka
bardziej
niż
kiedykolwiek
dawniej,—
niechętna jest rozwiązaniom idealistycznymi bardziej
powściągliwa w radości rzekomego odnalezienia „jednej zasady" antropologicznej, dość daleka od egzystencjalnego
pesymizmu
i
technokratycznej
egzaltacji, bardziej czujna wobec humanistycznego sensu,
jaki zawierają wielkie procesy społeczne współczesnego świata.
2
Zbudowania
.
tej
historycznej
perspektywy
sam
autor wcale nam nie ułatwia. Bo chociaż jego filozoficzna działalność trwała przez długie dziesiątki lat '—
Cassirer urodził się w roku 18?4, zmarł w roku
1945 —- była ona wierna właściwie tylko historycznym
czasom jego młodości. Ukształtowana w tym okresie
filozoficzna postawa Cassirera zyskiwała w późniejszych okresach dziejów XX wieku i jego własnej biografii coraz większą trwałość, rodziła coraz bardziej
dojrzałe owoce, ale nie była wcale „otwarta" ani na
wielkie dziejowe wydarzenia, ani nawet na dramatyczne, osobiste losy autora.
Esej o człowieku pisany był w końcowych latach
drugiej wojny światowej, na życzenie przyjaciół Cassirera, domagających się od niego, aby przygotował
angielskie
wydanie
Filozofii
iorm
symbolicznych.
Cassirer
stwierdzał
we
wstępie,
iż
„opublikowanie
książki pomyślanej i napisanej więcej niż ćwierć wie7
ku temu było raczej niemożliwe i niewskazane", ponieważ „od tego czasu autor prowadził dalej studia
nad tym przedmiotem, dowiedział się wielu nowych
faktów. i stanął oko w oko z nowymi problemami".
Właśnie dlatego „zdecydował się rozpocząć rzecz od
nowa i napisać całkiem nową książkę".
Ale tę „nowość" charakteryzuje on tylko formalnie, stwierdzając, iż musiała to być książka „o wiele
zwiętlejsza od poprzedniej", ponieważ — jak to słusznie zauważył Lessing — „duża książka jest dużym
złem". Ta autorska charakterystyka jest całkowicie
poprawna: Esej o człowieku jest rzeczywiście książką
znacznie bardziej zwięzłą niż trzytomowe dzieło dawniejsze, a zarazem uwzględnia — chociaż tylko w
ograniczonym zakresie — niektóre wyniki badań nad
mitami, językiem i sztuką ogłoszone w ostatnich dziesięcioleciach. Ale nie jest książką „nową" w żadnym
innym znaczeniu. Jej filozoficzna treść jest wielkim
powtórzeniem koncepcji, wyłożonej przed laty w Filozofii form symbolicznych.
A przecież to właśnie dzieło Cassirera, rozpoczęte
i zakończone w pierwszym dziesięcioleciu po pokoju
wersalskim,
było
szczytowym
osiągnięciem
autora
w niemieckiej Republice Weimarskiej, która ofiarowała mu katedrę w uniwersytecie hamburskim i obdarzyła wszelkimi godnościami. Temu światu historia
zadała cios okrutny. Przestało istnieć państwo weimarskie; powstała Trzecia Rzesza. Profesor i rektor
hamburskiego
uniwersytetu
musiał
szukać
ocalenia
uchodząc z kraju. Przez kilka lat działał w Oxfordzie.
następnie w Góteborgu; wreszcie, już w dobie drugiej
wojny światowej, wyjechał do Stanów Zjednoczonych,
przyjmując
zaproszenia
uniwersytetów
Yale
i
Columbia.
Jednak nic z tych wydarzeń i przeżyć osobistych
nie znalazło wyrazu w koncepcji człowieka jako istoty wyrażającej się w mitach i tworzącej symbole,
chociaż
właśnie
krzykliwa
symbolika
hitlerowskiej
ideologii
wykorzystywała
w
nieprzewidziany
sposób
„myślenie
mityczne".
Zafascynowany
urokami
wielkiej histori mitów, Cassirer utrzymywał tę zasadniczą
tezę filozofii form symbolicznych, wedle której mit
8
był zasadniczym elementem człowieczeństwa. Stwierdzając iż „system ludzkich działań określa i determinuje
zakres,
pojęcia
«człowieczeństwo»".
Cassirer
wskazywał, iż „język, mit, religia, sztuka, nauka, historia są częściami składowymi, różnymi wycinkami
tego koła" (s. 153). A nieco dalej pisał: „W niezmierzonym bogactwie i rozmaitości obrazów mitycznych,
dogmatów religijnych, form językowych, dzieł sztuki
myśl
filozoficzna
odsłania
jedność
ogólnej
funkcji,
która zespala wszystkie te twory. Mit, religię, sztukę,
język, nawet naukę uważa się obecnie za tyleż różnych wariacji na ten sam temat — zadaniem zaś filozofii jest ten temat wydobyć i uczynić go zrozumiałym" (s. 157—158). I jeszcze: „porównanie myśli mitycznej i naukowej wydaje się możliwe, a nawet nieuniknione. Oczywiście myśli te nie idą tymi samymi
drogami. Zdają się jednak poszukiwać tego samego:
realności" (s. 164—165).
Wprawdzie
faszystowska
i
hitlerowska
interpretacja pojęcia mitu stawała się i dla Cassirera zjawiskiem niepokojącym i zastanawiającym — poświęcił
mu swoją ostatnią książkę pt. The Myłh of the State
(1945) — ale refleksja nad tym nowym rozdziałem
historii „mitycznego myślenia" nie prowadziła do rewizji
założeń
dawniejszych.
Cassirer
pisał:
„Człowiek był początkowo homo magus, lecz od wieku magii przeszedł do wieku techniki... stał się homo faber.
Jeśli przyjmiemy ten podział, to nasze dzisiejsze mity polityczne staną się rzeczą dziwną i paradoksalną.
Znajdujemy w nich połączenie dwóch czynności, które
się
wykluczają
wzajemnie.
Współczesny
polityk
połączył w sobie dwie całkowicie różne i niezgodne
funkcje. Występuje on równocześnie jako homo magus i homo faber." 1 Charakteryzując z troską i krytycyzmem tę nowoczesną funkcję myślenia mitycznego, Cassirer zachowywał jednak w swym antropologicznym
schemacie
to
uprzywilejowane
stanowisko
mitu, które mu wyznaczył przed laty.
Czyniąc tak, oddzielał się od głównego nurtu filoi The Myłh ol the State, cyt. wg Hanny Buczyńskiej: Cassirer,
Warszawa 1963, s. 165.
.
.
.•
3
zoficznych
(rozważań
współczesności,
inspirowanych
właśnie przez to dramatyczne doświadczenie „ideologii mitów", która tak głęboko zaprzeczała tradycyjnemu humanizmowi i jego koncepcji człowieka. Przypomnijmy słowa Tomasza Manna z Doktora Faustusa:
„Nikt się nie zdziwi, że w rozmowach tej kulturalno-filozoficznej awangardy wybitną rolę odgrywała opublikowana siedem lat przed wojną książka Sorela: Reflexions sur la violeńce. Jej nieubłagana zapowiedź
wojny i anarchii, jej określenie Europy jako terenu
wojennych kataklizmów, jej teza, że narody tej części
świata połączyć może jedna tylko idea: prowadzenie
wojny — wszystko to uprawniało do nazywania jej
książką epoki. Bardziej jeszcze uprawniało do takiej
opinii przekonanie autora i jego przepowiednia, że...
trzeba będzie karmić masy fikcyjnymi mitami, których
zadanie, jako prymitywnych zawołań bojowych, polegać będzie na wyzwalaniu i aktywizowaniu politycznej
energii.
Brutalne
i
niepokojące
proroctwo
tej
książki zawierało się istotnie w tym, że popularne,
a raczej odpowiadające masom mity będą odtąd motorem ruchu politycznego: bajki, obłędne fikcje, czcze
wymysły, które mogą nie mieć absolutnie nic wspólnego z prawdą, rozsądkiem czy nauką, a jednak stać
się twórczą siłą warunkującą życie i historię i tym
samym okazać się dynamiczną rzeczywistością. Widać z tego, że książka ta nie darmo nosiła tak groźny
tytuł, traktowała bowiem o przemocy jako zwycięskim przeciwieństwie prawdy. Pozwalała zrozumieć, że
los prawdy bliski jest bardzo losowi jednostki, a nawet z nim identyczny: tracą one wszelką wartość.
Otwierała szyderczą otchłań między prawdą i siłą,
prawdą i życiem; prawdą i społeczeństwem. Dawała
implicite do zrozumienia, że przemocy należy się bezwzględne
pierwszeństwo
przed
prawdą,
że
prawda
musi się stać służebnicą przemocy, każdy zaś, kto zapragnie
uczestniczyć
w
społeczności,
będzie
musiał
być przygotowany na rezygnację z prawdy i wiedzy,
na sacrilicium intełlectus."2
Te słowa wielkiego niemieckiego pisarza, który, po2
Tomasz Mann: Doktor Faustus, Warszawa 1960, s. 481—2.
dobnie jak Cassirer, znalazł schronienie w Stanach
Zjednoczonych, wyznaczyły zupełnie inną i bardziej
nowoczesną
perspektywę
refleksji
nad
„myśleniem
mitycznym" niż ta, jaką otwierała utrzymana bez
zmian koncepcja form symbolicznych.3 ■ . ■
Ale
sprawa
przynależności
filozofii
Cassirera
do
określonej
epoki
historycznej
jest
jeszcze
bardziej
złożona. Jeśli Esej o człowieku jest powtórzeniem
koncepcji stworzonej w latach dwudziestych naszego
wieku, to nie wynika stąd jeszcze, iż filozofia form
symbolicznych
należy
całkowicie
do
intelektualnego
klimatu tamtych lat. Są racje, aby sądzić, iż jej korzenie sięgają w przeszłość jeszcze bardziej odległą.
Intelektualna
biografia
Cassirera
rozpoczyna
się
w roku 1894 — miał on wówczas lat dwadzieścia —
od spotkania się z filozofią Jerzego Simraela wykładającego
wówczas
w
Berlinie.
J.
Simmel,
bystry
i błyskotliwy myśliciel, ogarniał szeroki krąg problematyki, od „filozofii pieniądza" aż po socjologię i metodologię historii, od studiów nad Kantem po analizy
twórczości Rembrandta i Goethego. Zwalczając koncepcje
naturallstyczne
i
obiektywistyczne,
Simmel
umiał pokazać rzeczywistość jako świat konstruowany i przeżywany przez ludzi.
Następne lata spędził Cassirer w Marburgu, studiując pod kierunkiem Cohena. Filozoficzna szkoła marburska interpretowała w swoisty sposób Kanta i zmierzała do stworzenia nowoczesnej teorii poznania naukowego, w której akcentowałoby się przede wszystkim aprioryczną i twórczą rolę umysłu. Przeciwstawiając się empiryzmowi i pozytywizmowi, szkoła marburska
poszukiwała
tych
najogólniejszych
kategorii
działania umysłu, dzięki którym możliwe się stawało
uporządkowanie
doświadczenia
w
sensowną
całość.
Równocześnie,
rozszerzając
kantowską
problematykę
epistemologiczną. szkoła marburska wykraczała poza
8
Pełną
charakterystykę
filozofii
Cassirera
oraz
wybór
jego
niektórych łekst&w przynosi książka Hanny Buczyńskiej, j.w.
11
—
■
■
teorię przyrodoznawstwa* stawiając analogiczne pytania w zakresie nauk o kulturze. I w tej dziedzinie
mnogość empirycznych faktów i wielorakość psychicznych doznań miała być „uporządkowana" dzięki pewnym zasadniczym formom działania umysłu ludzkiego. Odkryte przez Kanta formy działania umysłu pozwalały na stworzenie przyrodoznawstwa; podobnie
należało szukać tych kategorii, dzięki którym „możliwa" była kultura. Bowiem jak przyrodoznawstwo
nie było prostym odzwierciedleniem przyrody, ale tworem ludzkiego umysłui któremu przyroda okazywała posłuszeństwo, tak i kultura ludzka nie miała być prostą
kontynuacją świata natury, lecz ludzką kreacją* której
biologiczna natura człowieka okazywała się uległą.
Tę podwójną orientację filozoficzną — w kierunku
antypozytywistycznej koncepcji nauki i antynaturalistycznej koncepcji kultury — prscejął Cassirer jako
zasadniczą orientację własnej drogi filozoficznej.
Pierwszym owocem pracy tak zorganizowanej było
wielkie dzieło historyczne poświęcone analizie nowożytnej filozofii i nauki z punktu widzenia ich założeń i osiągnięć epistemolbgicznych. Pierwszy tom
tego dzieła — Das Bikenntmsptóblem in der Philosophie und Wissenschatt der neueren Zeit — ukazał się
w roku 1906* następny w roku 1907; po latach, w roku
1920, ukazał się tom trzecir a u schyłku życia; już na
emigracji w Stanach, Cassirer napisał tom czwarty.
Te studia historyczne pozwoliły na pewne uogólnienia teoretyczne* których wyrazem była ogłoszona
w roku 1910 książka pt. Substanzbegrifi und Funktionsbegriffi zawierała ona tezę, iż historyczny rozwój poznania prowadzi od myślenia* które operuje pojęciem
„substancji", do myślenia* które posługuje się analizą
rrfunkcji"; myślenie funkcjonalne jest myśleniem bardziej dynamicznym, koncentrującym się wokół pytania, jak przebiegają różnorakie procesy, a nie wokół
metafizycznych i dogmatycznych dociekań, czym one są.
Ten punkt widzenia stał się trwałą pozycją Cassirera, pozwalającą mu również na odmienne ujęcie
problematyki kultury. Zarysowało się ono już w tych
samych latach, zwłaszcza w książce Freiheit und
Form (1916), w której rozwój niemieckich poglądów
humanistycznych został ujęty w kategorie wolności
i formy, a nie przyczynowości i uwarunkowań. Kategorie te wskazywały* iż filozofia kultury powinna
poszukiwać pewnych trwałych orientacji duchowych
i * .wewnętrznych" napięć w dążeniach, wyrażających
sję zarówno swoistą wolnością, jak i równie swoistym
„związaniem", jakie stanowi osiągany kształt wyrazu.
W ten sposób, w latach poprzedzających pierwszą
wojnę światową i podczas jej trwania, uformował się
zasadniczy zrąb filozoficznych koncepcji Cassirera,
którym pozostał on odtąd wierny. Etapami ich rozbudowy były następnie* z jednej strony* studia o Einsteinie (1921) oraz o determinizmie i inderterminizmie
nowoczesnej fizyki (1936), a z drugiej strony ■— studia z zakresu historii i teorii kultury* a zwłaszcza
studium o Kancie (1918), o., myśleniu mitycznym
(1922), b renesansie (1927)* oświeceniu (1932) i o logice humanistyki (1942). Podstawą i osią tej rozbudowy
pozostawała koncepcja symbolizmu* zapowiadana od
wczesnych lat filozofowania, a wyłożona — jak wiemy w latach 1923—1929 w wielkim dziele analizującym strukturę „symbolizmu", tj. mowę, mity, religię* sztukę, naukę.
Historyczne usytuowanie tej koncepcji w latach
poprzedzających pierwszą wojnę światową, w okresie
jej trwania i bezpośrednio po jej zakończeniu jest
ważnym elementem rozumienia charakteru i ograniczeń tej filozofii. Był to okres, w którym świadomość
mieszczańska, wstrząśnięta szaleństwem wojny i zagrożona rosnącą siłą społecznej rewolucji, wahała się
między pesymizmem obwieszczającym upadek kultury, a nadzieją na jej obronę w zamkniętym, elitarnym
kręgu* z dala od „tego brudnego świata" gospodarki
i polityki: Najskuteczniejszą metodą takiej obrony
wydawała się filozofia kantowska* ponieważ uczyła
ona, iż wszelki sceptycyzm może być obalony, jeśli
się uzna* iż ludzkie poznanie jest konstruowane wedle
natury umysłu* właśnie dlatego że nie może być inne,
jest dla nas jedynie pewne i trwałe.
Taka aprioryczna dedukcja „ratuje", również i kulturę. Jest ona ludzkim dziełem i to takim, jakim być
musi — odwiecznie i na zawsze. Nie może być odpię-
siona do jakiejkolwiek rzeczywistości niezależnej od
ludzi i obcej im. nie można też jej wielorakosci zredukować
do
jakichkolwiek
elementarnych
potrzeb
i popędów. Cassirer był zawsze przeciw próbom „wyjaśniania" kultury z pomocą czynników materialnych
czy
psychicznych,
przeciwko
próbom
redukowania
bogactwa
jej
form
do
jakiejkolwiek
jednorodności
podstawowej. Kultura i jej formy —- religia, mit, język, sztuka, nauka — była właśnie taka, ponieważ takie były podstawowe kategorie ludzkiego ducha.
Wedle tej koncepcji kultura stawała się jedyną
i nieuchronną „rzeczywistością ludzką". „Człowiek —
pisał Cassirer po latach, podtrzymując tę koncepcję
w Eseju — nie może uciec przed własnymi osiągnięciami. Nie ma wyboru: musi przyjąć warunki swego
własnego życia. Człowiek nie żyje już w świecie jedynie fizycznym, żyje także w świecie symbolicznym.
Częściami składowymi tego świata są: język, mit,
sztuka i religia. Są to różnorakie nici, z których utkana jest owa symboliczna sieć, splątana sieć ludzkiego
doświadczenia. Wszelki postęp ludzkości w dziedzinie myśli i doświadczenia sprawia, że sieć ta staje się
coraz subtelniejsza i mocniejsza. Człowiek nie potrafi się już bezpośrednio ustosunkować do rzeczywistości. Nie może jak gdyby stanąć z nią twarzą
w twarz. W miarę jak symboliczna działalność człowieka robi postępy, rzeczywistość fizyczna zdaje się
cofać. Zamiast zajmować się rzeczami samymi w sobie, człowiek w pewnym sensie ustawicznie sam z sobą rozmawia... Jego położenie jest jednakowe w sferze teoretycznej i praktycznej. Ale nawet w tej drugiej człowiek nie żyje w świecie nieubłaganych faktów ani też zgodnie ze swymi bezpośrednimi potrzebami i pragnieniami. Żyje raczej wśród wyimaginowanych uczuć, wśród lęków i nadziei, wśród złudzeń i rozczarowań, wśród marzeń i fantazji. Epiktet powiada, że
«człowieka niepokoją i przerażają nie rzeczy same, ale
jego przekonania i wyobrażenia o rzeczach*" (s. 80—81).
W ten sposób kultura zostaje ocalona i utrwalona
jako samoistne ludzkie królestwo dzięki temu właśnie, iż nie należy do .„świata rzeczy", dzięki temu, iż
stanowi aprioryczny twór człowieka, niepodległy żad14
nym obcym instancjom, niesprowadzalny do niczego
poza nią samą. Cena jednak, którą trzeba zapłacić za
tego irodzaju obronę kultury, jest ogromna. Polega
ona na wyrzeczeniu się świata rzeczy, które odpowiadało zasadniczo poglądom stoików, ale przeciw któremu buntować się musiał człowiek nowoczesny- Bo
jakkolwiek
słusznie
podkreślalibyśmy
aprioryczność
i symbolikę ludzkiej świadomości, nie sposób nie
uznać, iż rzeczywistym ośrodkiem życia ludzkiego jest
ten materialno-społećzny świat, nad którym człowiek
pragnie panować i którym potrafi władać coraz lepiej.
Tę właśnie cenę zapłacił Cassirer. Kultura w jego
pojęciu to był świat „symbolicznych form", to znaczy
świat i.języka, mitu, religii i sztuki". Czy do tego świata należy jeszcze coś więcej? Cassirer włącza do niego
jeszcze naukę, ale czyni to już z wahaniem. Bo chociaż z jego punktu widzenia rola apriorycznych i symbolicznych elementów jest w nauce decydująca, to
jednak trudno przyjąć, iżby nauka była „symboliczną
formą" w tym sensie, w jakim stosuje się to określenie do religii, mitu czy nawet sztuki. Odniesienie »
nauki do rzeczywistości materialnej i obiektywnej jest
zupełnie
inne
niż
pozostałych
form
symbolicznych.
Toteż Cassirer, włączając naukę do tego symbolicznego świata, równocześnie w pewnym sensie wyłącza
ją z niego, ponieważ uwydatnia przeciwieństwa, jakie
zachodzą między nauką z jednej strony, a religią, mitem, sztuką z drugiej strony. Wahania te są charakterystyczne: całkowite włączenie nauki w świat symbolicznych form musiałoby pozbawić naukę tego społecznego znaczenia, które posiada ona jako siła organizująca — przez technikę — rzeczywistość materialną, wyłączenie nauki z tego świata, zwęziłoby jego
granice do tworów wyobraźni i uczuć.
Rozważania o nauce, zawarte w Eseju o człowieku,
kończy Cassirer słowami: „Człowiek nie może doko*
nać nic więcej w dziedzinie języka, religii, sztuki,
nauki,
jak
zbudować
swój
własny,
symboliczny
świat — który pozwala mu zrozumieć i interpretować,
formułować
i
organizować,
syntetyzować
i
uniwersalizować jego ludzkie doświadczenie" (s. 400). Słowa te, zamykające naukę w „symbolicznym świecie",
6
w którym organizowane są Judzkie doświadczenia",
odmawiają jej tej siły, którą ona niewątpliwie posiada, a mianowicie siły organizującej materialno-społeczną rzeczywistość. .
Podobne trudności występują w zakresie historii.
Bardzo obszerny rozdział został jej poświęcony w
Eseju. Ale w jakim sensie historia mogłaby być zaliczona do form symbolicznych? Ostatecznie, historia
rozumiana jako historiografia mogłaby — jak wszystkie inne gałęzie nauki — występować jako nauka operująca
symbolami.
W tym
sensie
pisze
Cassirer:
,,Pierwszymi bezpośrednimi przedmiotami naszej wiedzy historycznej nie są rzeczy ani wydarzenia, lecz
dokumenty i zabytki. Tylko za pomocą i za pośrednictwem tych danych symbolicznych możemy pojąć
rzeczywiste dane historyczne — wydarzenia i ludzi
przeszłości" (s. 326). Gdyby nawet jednak ten sposób rozumienia historiografii był słuszny, nie przesądzałby on jeszcze symbolicznego charakteru historii
rozumianej
jako
rzeczywisty
proces
dziejowy.
Jakkolwiek
jednak
rozumielibyśmy
historyczną
świadomość, trudno zaprzeczyć, iż proces dziejowy przebiegał w materialno-społecznym świecie i w tej rzeczywistości wyznaczał ludziom warunki ich życia, jak
również ich przemiany. Dzieje ludzkości były w jakimś zakresie dziejami ludzkiego ,.świata symbolicznego" — religii, mitów, sztuki, nauki, języka — ale
były równocześnie i przede wszystkim dziejami działalności ludzi w środowisku geograficznym, dziejami
państw i praw, dziejami wojen i rewolucji, dziejami
gospodarki i techniki, a więc były i są .dziejami ludzkiego świata materialnego i społecznego.
I gdy w zakończeniu tego rozdziału Cassirer stwierdza, że „sztuka i historia są najpotężniejszymi instrumentami, pozwalającymi nam wejrzeć w naturę ludzką" i że bez historii mielibyśmy do dyspozycji jedynie fragmentaryczne dane wydobyte z osobistej introspekcji, ma on oczywiście na myśli raczej historię
ludzkiego
świata
materialno-społecznego niż
historię
ludzkiego
„świata
symbolicznego",
historię
rzeczywistą, tę, która kieruje losami narodów i państw, tę
która „wznosi i obala trony", tę, której wyroki za16
pisywane. są na politycznych mapach świata i na
cmentarzach całej kuli ziemskiej.
Zbieżne są więc wątpliwości, jakie wobec koncepcji świata symbolicznych form muszą być wypowiedziane i w wyniku refleksji nad istotą nauk. o przy*
rodzie, i w wyniku refleksji nad naukami historycznymi. Jest świat rzeczywisty, który nawet gdy jest
okryty „utkaną przez ludzi siecią symboliczną", pozostaje twardym i surowym światem naszego istnienia, instancją naszych działań, miarą naszej sprawności, źródłem naszego szczęścia i klęski. I nie jest
prawdą, ze „w miarę tego, jak symboliczna działalność człowieka robi postępy, rzeczywistość
fizyczna
zdaje się cofać". Jest raczej prawdą, iż rzeczywistość
fizyczna — a tak samo i rzeczywistość społeczna —
trwa wciąż, jako „nieubłagane fakty", w nas i wokół
nas. I nawet jeśli z kosmosem „komunikujemy się"
dziś za pośrednictwem coraz bardziej skomplikowanej aparatury przez nas stworzonej, nie znaczy to
wcale,
iż
jego
„fizyczna
rzeczywistość"
się
cofa,
Wręcz przeciwnie: człowiek współczesny, nawet w pojeździe
planetarnym,
staje
jeszcze
bardziej
„twarzą
w twarz" z obcą mu przyrodą, niż czynił to człowiek
pierwotny w dżungli. Doskonalenie ludzkiego świata,
jakie dokonywa się w historii cywilizacji, wcale nie
oznacza,
iż
człowiek
coraz
wyłączniej
^rozmawia
sam ze sobą"; oznacza, iż „rozmawia" on z przyrodą
śwciąż tak samo jak przed wiekami, chociaż jest to
• rozmowa i coraz trudniejsza, i coraz bardziej owocna.
Koncepcja
kultury
jako
świata
symbolicznych
form była więc próbą ratowania człowieka zagrożonego przez świat rzeczywisty, wyrazem niewiary W
jego społeczną i techniczną zdolność zapanowania nad
środowiskiem własnego życia, złudną nadzieją, iż organizacja wyobrażeń zastąpić może organizację rzeczy. I chociaż Cassirer zawsze przeciwstawiał swą
filozofię wszelkim odmianom psychologizmu, a zwłaszcza psychoanalizie, ta właśnie konsekwencja jego
filozofowania okazała się zbieżna z wnioskami przeciwników. Pełna niepokoju świadomość burżuazyjna,
wzbraniając
się
przekształcać
rzeczywistość,
szukała
innych metod pojednania się z nią: psychoanaliza,
7
która obiecywała zastąpić reformy społeczne indywidualną
terapią,
dzięki
której
ludzie
„wyobrażaliby
sobie" rzeczywistość inaczej niż dotychczas, nie była
wcale
w
tych
konsekwencjach
przeciwstawna-koncepcjom aprioryzmu i symbolizmu, według których
rzeczywistość miała się oddalać pozwalając ludziom
coraz bardziej żyć we własnym świecie wyobrażeń.
W przeciwieństwie do tego współczesna problematyka, dotyczy właśnie świata rzeczywistego. To on
sam właśnie a nie nasze o nim. wyobrażenia — jest
przedmiotem naszych nadziei i obaw, naszych zadań
i potrzeb. I jeśli nawet w świadomości współczesnej
akceptuje się swoistość i autonomiczność bogatego
świata wyobrażeń, jeśli nie traktuje się go wcale
jako szkodliwego złudzenia lub urojenia, lecz jako
świadectwo sił twórczych człowieka — to jednak zasadnicza problematyka wyznaczana jest zawsze przez
pytanie o charakter i sens tych powiązań, jakie w różnorodnej postaci zachodzą między światem symbolicznym i światem materialno-społecznym.
Właśnie dlatego koncepcja Cassirera, która powiązań tych nie obejmuje, wydaje się nam dziś tak daleka i obca. Oczywiście jej. twórca zdawał sobie doskonale sprawę z tych ograniczeń, ale przyjmował je
jako słuszne. Horyzontem jego zainteresowań, pozostawał świat wyobrażony, którego kontakt ze światem materialno-społecznym wyrażać się miał co najwyżej w języku utopii. Bardzo charakterystyczne są
w tej sprawie słowa z Eseju, określające utopię jako
„syntezę symboliczną, stawiającą sobie za cel odmalowanie
i
stworzenie
nowej
przyszłości
ludzkości".
Tak pojmując utopię, Cassirer podkreślał, iż „zawsze
spełniała ona to zadanie w historii cywilizacji. W filozofii oświecenia stała się rodzajem literackim sama
w sobie i we wszystkich atakach na istniejący porządek społeczny i polityczny okazała się jedną z najpotężniejszych broni., Do tego celu używali jej Mon' tesguieu, Wolter i Swift, a w XIX stuleciu podobny
użytek zrobił z niej Samuel Butler." Pomijając w tym
wyliczeniu — rzecz charakterystyczna — utopię socjalistyczną
XVIII
i
XIX
wieku,
Cassirer
kończy
wnioskiem: „Wielką misją utopii jest dać miejsce
możliwości
jako
przeciwieństwu
biernego
godzenia
się na istniejący faktyczny stan rzeczy. Tó Właśnie
myśl symboliczna pokonuje naturalny bezwład człowieka i wyposaża go w nową umiejętność — umiejętność
ustawicznego
przekształcania
jego
ludzkiego
wszechświata" {s. 141).
W przeciwieństwie do tego przekonania problematyka współczesna koncentruje się raczej wokół myśli
i praktyki rewolucyjnej niż utopijnej. Zarówno w rozwoju nauki i techniki, jak i w rozwoju społecznym;
rewolucje a nie utopie przekształcają świat. Utopie
współdziałają w tych procesach jedynie wówczas, gdy
inspirują
rewolucyjne
działania.
Toteż
gdy
granice
„świata symbolicznego" przeciąga się w ten sposób,
iż nie obejmują one rewolucyjnego wcielenia w społeczno-materialną
rzeczywistość,
podcina
się
korzenie najważniejszej i najbardziej kontrowersyjnej dyskusji współczesnej na temat „zmierzchu ideologii" czy
też „końca utopii".
4
Uwydatniając, iż filozofia Cassirera jako całość należy do minionego już okresu mieszczańskiej świadomości, pragniemy z kolei pokazać, jak wiele jest w
niej elementów ważnych i świeżych. Dotyczą one
właśnie
filozofii
człowieka,
której
poświęcona
jest
książka niniejsza. Jest rzeczą znamienną, że chociaż
filozofia człowieka, rozwinięta przez Cassirera w tym
studium, mieści się w ideologicznych ramach systemu
„form symbolicznych", to jednak zawiera wiele twierdzeń, spostrzeżeń i sugestii dość samoistnych, a niekiedy wręcz niezależnych od tych ram, powiązanych
natomiast bardzo ściśle z myślą współczesną.
Dotyczy to przede wszystkim krytyki empiryzmu,
który w dziedzinie filozofii człowieka jest źródłem
różnorakich koncepcji naturalistycznych, a w konsekwencji
wielorakich
prób
redukowania
swoistych
form ludzkiej rzeczywistości do prostych reakcji biologicznych.
Wierny
swym
apriorycznym
założeniom,
Cassirer wykorzystuje wyniki badań współczesnej biologii, aby ukazać zasadniczą różnicę jakościową, któV
8
ra dzieli ludzi od zwierząt w zakresie stosunku do
otoczenia. Gdy zwierzęta, zgodnie ze swą naturą, po
prostu reagują na zespół podniet istniejących w ich
otoczeniu, ludzie konstruują świat obiektywny jako
przedmiot swoich obserwacji i badań, jako świadomie
określany teren swego działania. W tym sensie można powiedzieć, iż zwierzęta reagują, człowiek odpowiada; można też powiedzieć, iż zwierzęta należą do
środowiska,
podczas
gdy
ludzie
swoje
środowisko
stwarzają. Wszystkie te różnice manifestują się w
fakcie, iż zwierzęta posługują się „językiem uczuć",
a ludzie „językiem twierdzeń", co im pozwala na
gromadzenie i przekazywanie wiedzy, na intensywność
myślenia
funkcjonalnego,
posługującego
się
nazwami,
symbolami,
abstrakcyjnym
ujęciem
czasu
i przestrzeni. Bez tego „życie człowieka, zamknięte
w granicach jego potrzeb biologicznych i interesów
praktycznych, nie miałoby dostępu do tego idealnego
świata, który z różnych stron otwierają przed człowiekiem religia, sztuka, filozofia i nauka" (s. 107).
Ta krytyka naturalizmu, będąca jednym z głównych
motywów
antropologii
Cassirera,
sformułowana
była — jak wiadomo — z całą jasnością przez Marksa
W jego młodzieńczych studiach. Marks przeciwstawił
się w nich traktowaniu człowieka i jego życia społecznego na wzór istnienia zwierzęcego, zaakcentował, iż człowiek — i jedynie człowiek — produkuje
ponad swe bieżące, jednostkowe potrzeby i że czyni
to
w
zgodzie
z
ponadbiologicznymi
wymaganiami
piękna i prawdy.
Ta zbieżność wyjściowa prowadziła jednak w różne
strony. Gdy bowiem Marks uwydatniał następnie rolę produkcji materialnej i działalności przekształcającej życie społeczne, Cassirer koncentrował swą uwagę na twórczości symbolicznej. „Ludzi można odróżniać od zwierząt — pisał Marks — świadomością, religią, czym się chce zresztą. Oni sami zaczynają się
od zwierząt odróżniać, gdy tylko poczynają w y t w a r z a ć swe środki utrzymania — krok uwarunkowany ich organizacją cielesną... Przetwarzanie świata
przedmiotowego
stanowi
dopiero
prawdziwe
potwierdzenie człowieka jako i s t o t y g a t u n k o w e j .
9
Produkcja ta jest jego czynnym życiem gatunkowym." *
W przeciwieństwie do tego Cassirer ujmował działalność człowieka jako tworzenie symboli, Z tego punktu widzenia określał go jako animal symbołicum.
Było to charakterystyczne dla Cassirera zwężenie
pojęcia
człowieczeństwa.
Ale
mimo
takiego
ograniczenia jego koncepcja antropologiczna pozwalała nie
tylko na krytykę naturalistycznych ujęć człowieka,
ale również na krytykę teorii metafizycznych, dogmatycznych, które obiecywały trwałą odpowiedź na pytanie: jaka jest istota człowieczeństwa? Ujmując bowiem
człowieka
jako
„zwierzę
tworzące
symbole",
Cassirer
przyjmował
tezę
o
nieustającym
procesie
działań
twórczych
rozwijających
i przekształcających
ów symboliczny świat; nic nie było w nim gotowe,
zamknięte, martwe; wszystko było w ruchu, w przemianach,
w
ewolucji.
Zasada
wyższości
myślenia
funkcjonalnego
nad
myśleniem
substancjalnym
potwierdzała się w całej pełni i na terenie rozważań
nad człowiekiem: jego życie nie było żadną „substancją", było zawsze „funkcją".
Po krytycznym rozważeniu różnych metod filozofii
człowieka Cassirer stwierdzał, iż „filozofia form symbolicznych wychodzi z założenia, że jeżeli istnieje
jakakolwiek definicja natury albo «istoty» człowieka,
to definicję tę można jedynie rozumieć funkcjonalnie, nie zaś substancjalnie. Nie możemy określić człowieka na podstawie żadnego tkwiącego w nim elementu, który stanowiłby jego istotę metafizyczną, ani
też na podstawie żadnej wrodzonej zdolności czy instynktu, które dałyby się u niego stwierdzić w drodze obserwacji empirycznych. Cechą charakterystyczną człowieka, jego znakiem rozpoznawczym nie jest
jego metafizyczna czy fizyczna natura — lecz jego
praca. To właśnie praca, to właśnie system ludzkich
działań określa i determinuje zakres pojęcia «człowieczeństwo»" (s. 152—153).
Wprawdzie zaraz w następnym zdaniu Cassirer precyzuje, iż ta praca i ta działalność to tylko „jeżyk, mit,
4
1<M9. s. 46.
K. Marks.: Wybrane pisma tilozoficzne 1844— 46, Warszawa
:. ;
21
religia, sztuka, nauka, historia" — składniki symbolicznego świata — ale i takie pojęcie ludzkiej działalności
jako
czynnika
formującego
„człowieczeństwo" pozwalało na przeciwstawienie się i naturalizmowi, i metafizyce konstruującej w różnoraki sposób
„istotę" człowieka.
Ten punkt widzenia, tak bardzo nowoczesny, pozwalał
Cassirerowi
przezwyciężać
różnorakie
dogmatyzmy w ujmowaniu człowieka, wyrażające się w
absolutyzowaniu dowolnie wybranych cech jako rzekomo podstawowych i istotnych. Z tego stanowiska
Cassirer
kwestionował
teorie
redukujące
różnorodność form ludzkiej działalności do pewnych elementów prostych i powtarzalnych,. podejmował zawsze
znamienny wysiłek zmierzający do rozróżniania poszczególnych rodzajów tej działalności i opisywania
ich cech swoistych.
Analizując
i
krytykując
współczesne
teorie
człowieka, Cassirer stwierdzał: „Głównym celem wszystkich tych teorii było udowodnienie jedności i jednorodności natury ludzkiej. Jeśli jednak przeanalizujemy wyjaśnienia, jakich teorie te miały nam dostarczyć, to jedność natury ludzkiej wyda się niezmiernie wątpliwa;.. Wszyscy ci filozofowie są zdecydowanymi empirykami: chcieliby ukazać nam fakty —
nic tylko fakty. Ale ich interpretacja faktów empirycznych od samego początku zawiera w sobie arbitralne
założenie — i w miarę jak teoria rozwija się i przybiera bardziej wyszukany i wyrafinowany aspekt, arbitralność
ta
staje
się
coraz
bardziej
widoczna...
Wskutek
takiego
rozwoju
nasza
nowoczesna
teoria
człowieka utraciła swoje centrum intelektualne" (s..
73—74).
W przeciwieństwie do tego Cassirer opowiadał się
za policentryczną koncepcją człowieka i ogniskował
swą uwagę na określaniu tej nieredukowalnej wiełorakości, Filozofia człowieka —•, twierdził •— powinna
by „dawać wgląd w zasadniczą strukturę'' różnych
rodzajów ludzkiej działalności, dzięki czemu „pozwoliłaby nam rozumieć je jako organiczną całość". Filozofia ta powinna dysponować jak najbogatszym materiałem faktów dostarczanych przez psychologię, et10
nologię, socjologię, historię. Ale zbiór tych faktów to
dopiero
„przedsionek
właściwego
świata
«ludzkiego»"; aby wejść w jego progi sądził Cassirer — musimy „uchwycić ogólne założenia strukturalne leżące
u
podłoża
tych
dzieł".
Ten^ysiłek
zmierzający
do
określenia
zasadniczej
struktury
rośnych.form
ludzkiej działalności podejmują już. .poszczególne nauki,
filozofia jednak musi im w tym dopomagacTa równocześnie musi pokazać, jak wielorakość ta wiąże się"
w
funkcjonalną
całość.
^Wfe„chodzie
tym.wypadku
o „jedność wyników", bogiem^jd^iąialność ludzka jest
zbyt różnorodna, ale ojfedriosc działania, o jedność
procesu twórczego. Filozofia próbuje tę wielorakość
ująć jako „rózgę wariacje na ten sam temat". ')
<2lakie są teCpodstawowe formy ludzkiego działania,
których strukturę należy . określić? to — jak już
wiemy — język, mit, religia, sztuka, nauka. Wzajemnie do siebie niesprowadzalne, stanowią one,«zróżnicowane strukturalnie bogactwo ludzkiej istotyf charakteryzując
tę
różnorodność
Wypowiedział-clssirer
wiele cennych myśłi, szczególnie bliskich naszej epoce, która podobnie wzbrania się sądzić, by redukowanie jednych form ludzkiej działalności do. innych posuwało naprzód naszą wiedzę o wszystkich.... *
Z tego stanowiska Cassirer sądził, iż„rozum jest
bardzo wąskim i nie wystarczającym terminem, nie
może więc objąć form kulturalnego życia Człowieka
W
całym ich bogactwie". Świadczy o tym najlepiej
język: obok „języka pojęciowego istnieje język emocjonalny, równolegle z językiem logicznym czy naukowym istnieje język wyobraźni poetyckiej". Podobnie konkretne życie religijne i myśl racjonalna śą zupełnie
odrębnymi
formami
„myślenia".;-Tak
samo
różnią się od siebie nauka i sztuka. Ale ,,nie mogą sobie przeczyć i nie mogą sobie "przeszkadzać, ponieważ
poruszają się na całkiem różnych -planach": nauka
szuka przyczyn rzeczy, sztuka pragnie widzieć ich
forrrfy?5 Odrębną formą ludzkiego symbolizmu jest
również mit. „Jeśli pragniemy wyjaśnić sobie — pisze Cassirer — świat mitycznego postrzegania i mitycznej wyobraźni, nie wolno nam zaczynać od krytyki obydwu z punktu widzenia naszych teoretyćz25
nych ideałów poznania i prawdy. Musimy przyjmować właściwości mitycznego doświadczenia na zasadzie ich «jakości bezpośrednio danej*" (s^ 170)..; .
• Dzięki tym analizom Cassirer zbliża się najbardziej
do nowoczesnych pozycji,...Jego krytyka genetycznego i redukcjonistycznegó traktowania kultury, wytrwałe dążenie do wykrywania podstawowych struktur jej poszczególnych dziedzin czyni go bliskim fenomenologii i strukturalizmowi, a także i niektórym innym tendencjom myśli współczesnej, która krytycznie weryfikuje metody empirycznej psychologii i socjologii
roszczącej
sobie
prawo
do.
rozstrzygania
wszystkich
spraw
ludzkiego
świata.
Filozoficzny
punkt widzenia Cassirera pozwalał mu na jak najpełniejsze
wykorzystywanie
różnorakich
badań
empirycznych, ale pozwalał równocześnie na odsłonięcie
podstawowych
kategorii
rzeczywistości
kulturalnej
organizujących ją w swoiste systemy.
/We wszystkich tych analizach Cassirer zmierzał do
ujawnienia aktywnych sił człowieka, konstruujących
z rzeczywistości zastanej, chaotycznej i przypadkowej,, obcej i wrogiej, rzeczywistość sensowną i „ludzka; Język pozWalał ten świat nazywać i przedstawiać, sztuka i mit pozwalały go wyrażać, nauka określała jego znaczenie. Wszystkie te „narzędzia" ducha
ludzkiego
okazywały
się
narzędziami
„wyzwolenia"
człowieka z przypadkowości i obcości istnienia; Z tego punktu widzenia „kulturę jako całość można nazwać
procesem
postępującego
samowyzwałania
się
człowieka, Język, sztuka, religia, nauka są różnymi
fazami tego procesu" (S; 41 i); To wyzwolenie może
być także określone jako proces wzrostu ludzkiej samowiedzy, wynikający z rozwoju sił twórczych.
Z tego punktu widzenia Cassirerowska analiza,dziedzin działalności człowieka odrzuca kategorie wymagające odniesienia jej do rzeczywistości przedmiotowej,
~wprowadza
natomiast
kategorie
strukturalne,
przesądzające o wewnętrznym porządku i wewnętrznych
konsekwencjach.
Cassirer
krytykował
posługiwanie się kategorią pfczedmiotowości i podmiotowości zarówno w analizach nauki, jak w analizach sztuki
czy religii. Nie przez odniesienie do czegoś „poza"
kulturą można pojąć kulturę; można ją pojąć jedynie
przez ustalenie wielorakości jej struktur. Nie ma sensu mówić, iż nauka jest „obiektywna", a sztuka „subiektywna"; i. nauka, i sztuka — chociaż w innych
sposób "— tworzą świat. Nie ma sensu odróżniać w
nauce stwierdzenia faktów od teorii faktów, zbierania
danych empirycznych od stwarzania aparatury pojęciowej — nauka jest wielką, coraz bardziej spoistą
kreacją ludzkiego umysłu. Podobnie nie ma sensu
mówić o sztuce przedstawiającej i sztuce wyrażającej?) „Fryz Partenonu czy msza Bacha .— pisze
Cassirer — Kaplica Sykstyńska Michała Anioła czy
wiersz Leopardiego, sonata Beethovena lub powieść
Dostojewskięgo nie są dziełami ani wyłącznie odtwórczymi, ani wyłącznie ekspresyjnymi. Są symboliczne
w nowym i głębszym znaczeniu" (s. 279—280). Sztuka'— jak nauka, chociaż w inny sposób — stwarza
nowy świat. Biorąc „sceny z widowiska życia" sprawia', że ludzie „nagle zaczynają coś widzieć" poza nimi
i że „stają w obliczu nowej rzeczywistości". Podobnie nauka „biorąc fakty" stwarza nową rzeczywistość
poznawczą dzięki swym koncepcjom,
Tak więc głównym celem kulturalnej działalności
ludzi, i jej sensem, jest wyzwalanie się z nacisku
świata rzeczy, z chaosu elementarnych impresji, budowanie swoistego świata, w którym duch ludzki może się wyrażać i działać, może się odnajdować. Ta
dynamika
działania,
przezwyciężająca
zarówno
opór
materii, jak i konserwatyzm form kiedyś stworzonych
najgłębiej■■■ ^- zdaniem Cassirera — charakteryzuje
wszystkie dążenia ludzi, określa w jedynie słuszny
sposób istotę człowieczeństwa.
To pojęcie wielorakiej i zróżnicowanej twórczości,
dzięki której dokonywa się proces „samowyzwolenia"
człowieka, stenowi — mimo wszystkich ograniczeń,
o których była mowa — wielki urok pism Cassirera,
na który właśnie człowiek nowoczesny jest szczególnie wrażliwy. W epoce, w której raczej twórcze
niż adaptacyjne elementy ludzkiego życia stają w
centrum filozoficznej uwagi i praktycznego działania,
rozwinięta przez Cassirera koncepcja człowieka, wedle której człowiek nie jest tym, kim jest, ani tym,
11
kim powinien być, lecz jest takim, jakim się ńieustan*
nie tworzy — ta koncepcja jest nam bardzo bliska
i ważna.
Przywiązując tak wielką wagę do zróżnicowanego
opisu struktur wielorakich form ludzkiej działalności,
Cassirer nie interesował się jednak w równym stopniu problematyką ich powiązania w historii kultury
i
w
osobowościczłowieka.
Wprawdzie
wspominał
niekiedy, iż np. nauka jest „ostatnim krokiem w umysłowym rozwoju człowieka i można ją uważać za
najwyższe
i
najbardziej
charakterystyczne
osiągnięcie naszej kultury", ale najczęściej wypowiadał przeświadczenie, iż wszystkie formy ludzkiej działalności
są równoważne i współistniejące. „Każda — stwierdzał Cassirer — otwiera nowe perspektywy i ukazuje
nam nowy aspekt człowieczeństwa." Jednak ta równoważność i to współistnienie wysuwały trudne problemy
wewnętrznych
sprzeczności
i
przeciwstawień.
Cassirer dostrzegał je, gdy pisał: „Nasze doświadczenie rriówi nam, że różne formy działalności ludzkiej
tworzące świat kultury bynajmniej nie współistnieją ze sobą w harmonii. Przeciwnie, jesteśmy świadkami ustawicznej walki różnych sprzecznych sił. Myśl
naukowa przeciwstawia się myśli mitycznej i tłumi
ją. Religia w swym najwyższym teoretycznym i etycznym
rozwoju
musi
ustawicznie
bronie
czystości
swego ideału przeciw wybujałym fantazjom mitu lub
sztuki. Tak więc wydaje się, że jedność i harmonia
ludzkiej kultury to niewiele więcej, jak pium desiderium — pobożne życzenie, którego spełnienie udaremnia stale rzeczywisty bieg wypadków" (s. 156).
Ale, dostrzegając te konflikty, nie próbował ich rozwiązywać. Nie podejmował analiz, które by pozwalały na hierarchizację tych różnych działań. Nie dostrzegał ważności tego przeciwieństwa, które właśnie
współcześnie ogniskuje uwagę uczonych i filozofów,
a które jest określane jako diachronia i synchronia.
Nie interesował się — chociaż tak głęboko : znał
oświecenie i,..jego ideologię postępu — pytaniem: czy
w historycznym rozwoju ludzkości dokonywa się przekształcanie form działalności człowieka, może nawet
wygasanie niektórych, rodzenie się innych, nowych?
12
Myśl Cassirera pozostawała — mimo zastrzeżeń,
które on sam czynił — w tych granicach, które jej
wyznaczało
zainteresowanie
„rozległością
życia
ludzkiego". To było zainteresowanie naczelne i słusznie
autor Eseju o człowieku wyznawał: „Pochłonięci jesteśmy badaniem poszczególnych zjawisk w całym ich
bogactwie i różnorodności; cieszymy się wielobarwnością i wielogłosowością ludzkiej natury" (s. 401).
.. Ten artystyczny obraz prowadził Cassirera do metafory zapożyczonej u Heraklita, metafory łuku i lutni,
która
ma
wyrażać
możliwość
harmonii
osiąganej
przez napięcie sprzecznych sił. Ta metafora mająca
uspokoić lęk, iż charakteryzowana w ten sposób natura ludzka okaże się niejednorodna i historycznie
nieciągła,
zamyka
rozważania
Cassirera
o
wielorakości człowieka. Są to piękne rozważania wielkiego
humanisty, dla którego wszystko, co ludzkie, było
godne szacunku. Nikt jednak na podstawie tej filozofii nie potrafiłby powiedzieć, jaką melodię grać będzie ta lutnia ani w jakim kierunku łuk wyśle swą
strzałę. •
Powiedzieliśmy,
iżOduczem
otwierającym
zrozumienie
aktualnej
ważności
antropologicznej
koncepcji
Cassirera jest teza, iż człowieka nie można określić
na podstawie empirycznego opisu, charakteryzującego jego istotę, ani na podstawie metafizycznego ujęcia tego, czym człowiek w swojej istocie jest i co
powinien
realizować
w
życiu;
określenie
człowieka
musi być oparte na analizie jego działalności zmieniającej rzeczywistość zastaną.
Doniosłość tej tezy może być trafnie oceniona jedynie na tle historycznego rozwoju koncepcji antropologicznych. Cassirer zdawał sobie sprawę z faktu,
iż filozofia
człowieka—bardziej
niż
jakakolwiek
inna dziedzina filozofii — obejmuje także historię filozofii człowieka.) Gdy w innych dziedzinach zarysowuje się pewien „spokojny rozwój pojęć czy teorii", dokonywa jacy się dialektycznie, „filozofia ańtro25
pologiczna
przejawia
całkiem
odmienny
charakter.
Jeśli
chcemy
uchwycić
jej
prawdziwe
znaczenie
i wagę. musimy wybrać dramatyczny styl opisu, nie
zaś epiczny. Stajemy bowiem... wobec starcia sprzecznych sił duchowych. Historia filozofii antropologicznej brzemienna jest najgłębszymi ludzkimi namiętnościami i uczuciami. Nie zajmuje się ona jednym
problemem teoretycznym, choćby o najszerszym zasięgu; wchodzi tu w grę całe przeznaczenie człowieka,
domagające się ostatecznego rozstrzygnięcia" (s. 54).
Nie zamierzając — jak pisał — „dawać przeglądu
historycznego
rozwoju
filozofii
antropologicznej",
Cassirer próbował jednak usytuować własną koncepcję na tle tych „dramatycznych" przemian, którym od
czasów
Sokratesa
podlegała
filozofia
człowieka,
a zwłaszcza ha tle „współczesnej anarchii myśli" w
tej dziedzinie. Bo — zdaniem Cassirera — nowoczesna filozofia człowieka znalazła się — w „dziwnym
położeniu". Żadna poprzednia epoka nie dysponowała tak wielkim nagromadzeniem wiedzy o naturze
ludzkiej
dostarczanej
przez
poszczególne
dyscypliny
naukowe. Ale —' równocześnie rosną trudności w
opanowaniu
tych
faktów.
„Nie
odkryliśmy
jeszcze
metody opanowania i zorganizowania tego materiału. Przeszłość może się wydawać bardzo uboga w
zestawieniu z bogactwem, jakim my rozporządzamy.
Nie należy jednak utożsamiać naszego bogactwa faktów z bogactwem myśli. Nie zdołamy uzyskać prawdziwego wglądu w ogólny charakter kultury ludzkiej,
chyba że uda nam się znaleźć nić Ariadny, co wywiedzie nas z tego labiryntu" (s. 75—76).
Tą nicią okazała się — zdaniem Cassirera — idea
aktywności ludzkiej, rozumianej jako tworzenie symboli i symbolicznego świata, idea, która wyrastała
z historii ludzkich dążeń do samowiedzy i do samowyzwolenia.
Jak określamy dziś historyczne etapy tej drogi?
Zaczynała się ona w kulturze greckiej od dramatycznych konfliktów między rozumieniem istoty ludzkiej jako boskiego tworu, a rozumieniem tej istoty jako odważnego twórcy własnego losu w walce z żywiołami przyrody, z zawistną potęgą bóstw, ślepą si-
łą
przeznaczenia.
Ta
homocentryczna
antropologia,
która ujmowała człowieka w kategoriach wielkiego
buntu, a zarazem w kategoriach winy moralnej wynikającej z odpowiedzialności za czyny podjęte wedle
własnego sumienia, zyskała w Rzymie nowe sformułowanie; tworząc imperium, Rzymianie wyrażali na
polach walk i w służbie publicznej te idee wielkości
i odpowiedzialności człowieka za świat przez niego
budowany.
Średniowiecze zeszło z tej drogi. Jego koncepcje
człowieka były wielorakie, równocześnie jednak były zbieżne w przeświadczeniu, iż ziemska egzystencja
ludzka nie wyraża prawdziwej natury człowieka, lecz
raczej jej zaprzecza. Znaczyło to, iż trzeba stawiać
wymagania empirycznemu człowiekowi, aby go zmieniać. Prawdziwym człowiekiem był tylko ten, który powinien istnieć, nie ten, który istniał rzeczywiście.
Ale epoka renesansu obdarzyła zaufaniem i nadzieją właśnie tego „empirycznego człowieka". Historycy
i pamiętnikarze, malarze portretujący ludzi i lirycy
starali się poznawać człowieka takiego, jakim był.
U schyłku renesansu Montaigne i Bruegel powrócą
do tych refleksji z uśmiechem sceptycyzmu i gorzką
zadumą. Bo renesans nie tylko umiał dostrzec, że
człowiek ma odwagę walki z Kościołem, ale i to, iż
musi on o swą samodzielność walczyć z własnym społeczeństwem. Od Erazma z Rotterdamu i Morusa aż
po opowieść Cervantesa o Don Kichocie i po dramat
Szekspira wielcy myśliciele i artyści renesansu ukazywali
sprzeczności
między
człowiekiem
oraz
jego
wizją życia i sprawiedliwości a rzeczywistymi warunkami istnienia. W ten sposób humanizm, rozpoczynając od idei wyzwolenia ludzi z więzów ponadludzkiego świata kościelnej metafizyki, stawiał nowy
problem filozofii człowieka --------- problem stosunku czło?
wieka do jego własnego świata, problem wyzwolenia
się z nieludzkich więzów nakładanych ludziom przez
władzę polityki i pieniądza.
W ten sposób rozpoczynała się wielka dyskusja
wieków następnych. Szukano odpowiedzi na pytanie:
kto ma rację — rozum człowieka czy jego dotychcza13
sowa historia? A więc co należy wybierać, jako dyrektywę życia: czy to, co jest rozumne, a co nigdy
nie było realizowane w historii, czy to, co rozporządza
wielką tradycją, ale co się sprzeciwia naszym pojęciom o słuszności? Podobnie dręczące było drugie
pytanie: kto ma rację — rozum człowieka czy jego
aktualne
życie
społeczne?
Czy
zawierzyć
śmiałości
rozumu, który widzi nowe kształty społecznego porządku, czy też wyznawać program oportunizmu, liczącego się z istniejącymi formami społecznego życia? W zależności od odpowiedzi na te pytania konstruowano zupełnie różne koncepcje człowieka.
Problematyka rozumu, historii i społeczeństwa stawała się problematyką centralną, dzięki której ulegały zasadniczemu przekształceniu metafizyczne i empiryczne
koncepcje
człowieka.
Okazywało
się,
iż
trudno istotę ludzką określać wedle tego, jaką powinna być ze względu na absolutne, ponadludzkie
wartości; ale równie trudno jest ją określać wedle
tego, jakie prowadzi życie w danych, konkretnych
warunkach. Ci, którzy chcieli określać człowieka według
jego
egzystencji,
krytykowali
słusznie
tych,
którzy
poszukiwali
przede
wszystkim
esencji
człowieka; krytykowali ich słusznie, ponieważ koncepcje
esencji miały zawsze charakter metafizyczny. Człowiek był w rzeczywistości i bardziej autonomiczny,
i bardziej bogaty w swej twórczości. Ale błądzili i ci,
którzy ujmowali człowieka w oparciu o jego egzystencję:
dotychczasowa
egzystencja
ograniczała
człowieka i nie pozwalała mu na pełny rozwój. Człowiek
był potencjalnie bogatszy. Wynikało stąd, iż do poznania człowieka nie można dojść ani przez określenie, jakim powinien być, ani przez określenie, jakim
jest. Poznać człowieka można było tylko traktując go
jako stworzenie działające, które tworzy swój świat
i przezwyciężając to, co stworzone, zmienia i rozwija
własne dzieła, a więc także samego siebie i swą egzystencję, a w związku z tym i swą istotę.
Na tych drogach powstawała koncepcja antropologiczna Marksa, wyrażająca się w przekonaniu, iż
„człowiek —■ to świat człowieka". Znaczyło to, iż ludzie są w pewnym sensie niewolnikami swojej włas14
nej rzeczywistości społecznej i kulturalnej, ale że
równocześnie są oni twórcami rzeczywistości nowej.
Jest to pojęcie człowieka jako istoty tworzącej społeczną i materialną rzeczywistość swego życia, wyzwalającej się zarówno ze ślepych konieczności natury, jak również z fetyszyzmu wobec ustalonych form
społecznych.
Przez
obalenie
klasowych
konfliktów
i ahenowanej pracy w kapitalistycznej formacji,, człowiek miał kroczyć ku autentycznej wspólnocie społecznej i realizacji własnej osoby w twórczej pracy.
Na
tej
rewolucyjnej
drodze
„człowiek
rzeczywisty"
miał się przekształcać W „człowieka prawdziwego" —
a tym samym „człowiek prawdziwy" stawać się miał
„człowiekiem
rzeczywistym".
Antropologia
Marksa
ukazywała więc zmienność form ludzkiej egzystencji,
a zarazem i zmienność tzw. istoty człowieka. Przez
działalność społeczną i pracę człowiek się rozwijał
i stwarzał.
Ten historyczny rodowód koncepcji człowieka jako
istoty aktywnej i stwarzającej swój własny świat6
pozwala
nam
usytuować
filozoficzną
antropologię
Cassirera. Znajduje się ona w tym wielkim nurcie,
który oddzielał się od empirycznych i naturalistycznych koncepcji, a także od konstrukcji metafizycznych
i religijnych; w nurcie, który prowadził do zrozumienia człowieka w konflikcie z siłami przyrody i w
kontrowersji z własnym zastanym środowiskiem społecznym, w śmiałym dążeniu do osiągania nowych
kształtów
rzeczywistości
zewnętrznej
i
wewnętrznej,
w samowyzwalaniu się z nacisku świata rzeczy i społecznego i kulturalnego „świata gotowego" przez działalność twórczą. Wedle tej koncepcji byt człowieka
nie miał być pojmowany jako urzeczywistnienie jego
„istoty", ale także i istota człowieka nie miała być
pojęta jako wyraz jego bytu; w przeciwieństwie do
obu tych rozwiązań — esencjalistycznego i egzystencjalistycznego — człowiek i jego istnienie miały być
5
Szczegółowa analiza tej problematyki jest tematem moich
dwóch książek: Narodziny nowożytnej filozoiii człowieka, Warszawa 1963 (II wyd. 1968) oraz Rozwój nowożytnej filozofii człowieka. Warszawa 1967.
31
pojmowane
w
kategoriach
nieustającego
działania,
które przekształca i rzeczywistość, i ludzi, zmieniając
zarówno ich „byt", jak i ich „istotę".
Żeglując w tym nurcie idei, Cassirer sterował jednak ku brzegom wybranej, tajemniczej wyspy
—
szczęśliwej, idealnej Arkadii. Dostrzegając trafnie potęgę człowieka, który tworzy swój wieloraki język
symboliczny, nie miał odwagi wierzyć, iż język ten
może być narzędziem i orężem przekształcającym ojczystą, materialną i społeczną ziemię człowieka w raj
upragniony i zamierzony; swe filozoficzne spojrzenie
kierował z radością i oddaniem wyłącznie ku temu
światu symbolicznemu, który był wprawdzie dziełem
człowieka, ale który pozostawał tylko jego wizją ładu
w chaosie rzeczy okrutnych i ciemnych, skoro nie
był wcielany w rzeczywistość ludzkiego życia.
Bogdan Suchodolski
WSTĘP
Moi angielscy i amerykańscy przyjaciele wielekroć
nalegali na mnie prosząc, abym opublikował angielskie tłumaczenie mojej Philosophie der symbolischen
Formen (Filozofii form symbolicznych)ł, i to stało się
pierwszym bodźcem do napisania tej książki. Choć
byłoby mi bardzo miło zaspokoić żądania mych przyjaciół, po pierwszych próbnych krokach doszedłem
do wniosku, że odtworzenie w całości poprzedniej
mej książki byłoby rzeczą niewykonalną i w obecnych
warunkach nieuzasadnioną, Jeśli chodzi o czytelnika,
to zapoznanie się z trzytomowym studium traktującym
0 trudnym
i abstrakcyjnym przedmiocie wymagałoby
od niego największego skoncentrowania uwagi. Ale
nawet z punktu widzenia autora opublikowanie książki pomyślanej i napisanej więcej niż ćwierć wieku
temu było chyba niemożliwe i niewskazane. Od tego
czasu autor prowadził dalej studia nad tym przedmiotem. Dowiedział się wielu nowych faktów i stanął
oko w oko z nowymi problemami. Nawet stare problemy ukazują mu się obecnie w nowym świetle i patrzy na nie pod innym kątem. Z tych wszystkich powodów zdecydowałem się rozpocząć rzecz od nowa
1 napisać całkiem nową książkę. Musiała być o wiele
1
15<1
3 tomy, Berlin 1923—1929.
zwięźlejsza od poprzedniej. „Duża książka jest dużym złem" powiedział Lessing. Kiedy pisałem swoją
Philosophie der symbolischen Formen, byłem tak pochłonięty samym przedmiotem mej pracy, że zapomniałem o tej zasadzie stylistycznej czy też zlekceważyłem ją. Obecnie jestem znacznie bardziej skłonny podpisać się pod słowami Lessinga. W książce oddawanej obecnie czytelnikowi starałem się skoncentrować na kilku punktach, które, jak mi się wydaje,
mają szczególne znaczenie w filozofii; zamiast rozwlekle roztrząsać różne teorie i dawać szczegółowe
opisy faktów, starałem się też wyrazić moje myśli
możliwie jak najkrócej i jak najzwięźlej.
A przecież w książce tej musiałem zajmować się
tematami, które na pierwszy rzut oka mogą wydawać
się bardzo rozbieżne. Książce poświęconej problemom
z dziedziny psychologii, ontologii, epistemologii i zawierającej rozdziały o micie i religii, języku i sztuce,
naukach ścisłych i historii, można śmiało zarzucić, że
jest
jakimś
mixtum
compositum
rzeczy
najbardziej
odmiennych i różnorodnych. Mam nadzieję, że po
przeczytaniu tych stron czytelnik uzna ten zarzut za
bezpodstawny. Jednym z mych głównych celów było
przekonać go, że wszystkie problemy, o których w
tej książce mowa, są w rezultacie tylko j e d n y m
tematem. Są to różne drogi prowadzące :do wspólnego
centrum, a w moim przekonaniu do filozofii kultury
należy odkrycie i określenie tego centrum.
Go się tyczy stylu tej książki, to oczywiście było
dla mnie poważną trudnością, że musiałem ją pisać
w języku, który nie jest moim językiem ojczystym.
Nie wiem, czy bez pomocy mego przyjaciela Jamesa
Pettegrove'a z seminarium nauczycielskiego w stanie
New Jersey zdołałbym pokonać tę trudność. Przejrzał
on cały rękopis i służył mi dobrą i uprzejmą radą we
wszystkich
kwestiach
stylistycznych
i
językowych.
Jestem mu także niezmiernie wdzięczny za wiele cennych i trafnych uwag dotyczących tematyki książki.
Nie miałem zamiaru napisać „popularnej" książki na
temat, który pod wielu względami opiera się jakiejkolwiek popularyzacji. Z drugiej jednak strony książka ta nie jest przeznaczona wyłącznie dla uczonych
cży filozofów. Podstawowe problemy kultury interesują ogół ludzi i powinno się je udostępnić szerokim
kręgom czytelników. Usiłowałem więc unikać wszelkich terminów fachowych i wyrażać swe myśli możliwie jak najprościej i jak najjaśniej. Moim krytykom należy się jednak ostrzeżenie, że to, co zdołałem
tu podać, jest raczej wyjaśnieniem i ilustracją mej
teorii niż dowodzeniem jej słuszności. Gdyby chcieli
zapoznać się z bardziej gruntownymi rozważaniami
i analizą poruszonych tu problemów, musiałbym prosić ich, aby zwrócili się ponownie do szczegółowego
opisu zawartego w mojej pracy Philosophie der symbolischen Formen.
W istocie nie chciałbym narzucać umysłom moich
czytelników
żadnej
gotowej,
dogmatycznie
sformułowanej teorii. Starałem się usilnie postawić ich w sytuacji, która umożliwi im wyciągnięcie samodzielnych
wniosków z lektury. Nie było oczywiście rzeczą możliwą ukazać im całego ogromu empirycznych dowodów, na których opiera się moja główna teza. Starałem się jednak przynajmniej dawać obszerne i szczegółowe cytaty z klasycznych dzieł o różnorodnej tematyce. To, co czytelnik znajdzie w tej książce, nie
jest bynajmniej pełną bibliografią — same tytuły
składające
się
na
taką
bibliografię
przekroczyłyby
znacznie wyznaczone mi ramy tej pracy. Musiałem
zadowolić się cytowaniem tych autorów, z których
w moim odczuciu najwięcej skorzystałem, i wybie-
3
"
3
5
raniem takich przykładów, które,. jak mi się zdaje,
mają znaczenie i wymowę charakterystyczne dla danego tematu i z punktu widzenia filozofii są szczególnie interesujące.
Dedykując
tę
książkę
Charlesowi
W.
Hendełowi
pragnę
dać
wyraz
uczuciu
głębokiej
wdzięczności
wobec człowieka, który z nie słabnącym zapałem
pomagał mi ją przygotować. Jemu pierwszemu powiedziałem o jej ogólnych założeniach. Nie zdobyłbym się chyba na odwagę opublikowania jej, gdyby
nie jego żywe zainteresowanie tematyką książki i jego
osobiste przyjazne zainteresowanie jej autorem. Przeczytał kilkakrotnie maszynopis i nie było wypadku,
abym nie przyjął jego krytycznych propozycji. Okazały się bardzo cenne i pomocne.
Dedykacja ta ma jednak nie tylko osobiste, lecz
także „symboliczne" znaczenie. Dedykując, tę książkę
dziekanowi Wydziału Filozofii i kierownikowi studium
dla abiturientów na uniwersytecie w Yale, pragnę
najserdeczniej podziękować samemu wydziałowi. Gdy
trzy lata temu przybyłem na uniwersytet w Yale, byłem mile zaskoczony panującą tam atmosferą ścisłej,
i obejmującej szeroki zakres współpracy. Szczegóiną
przyjemnością i wielkim zaszczytem dla mnie była
wspólna praca z mymi młodszymi kolegami na połączonych
seminariach
poświęconych
różnorodnej
tematyce. Było to istotnie nowe, bardzo ciekawe i pobudzające doświadczenie w mym długim życiu akademickim. Te połączone seminaria zachowam zawsze
we wdzięcznej pamięci — jedno poświęcone było filozofii i. historii, drugie filozofii nauk ścisłych, trzecie
teorii poznania. Prowadzili te seminaria. Charles Hendel i Ha jo Holborn, F.S.C. Northrop i Henry Margenau, Monroe Beardsley, Frederic Fitch i Charles Stevenson.
17<1
Muszę w znacznym stopniu uważać tę książkę za
wynik mej pracy na uniwersytecie w Yale, korzystam też z okazji, aby wyrazić podziękowanie dziekanowi Edgarowi S. Furnissowi za gościnność zaofiar
rowaną mi w ciągu ostatnich trzech lat. Słowa serdecznej podzięki należą się także moim studentom.
Rozważałem z nimi wszystkie niemal problemy zawarte w tej książce i ufam, że odkryją na dalszych stronach liczne ślady naszej wspólnej pracy.
Wdzięczny
jestem
Funduszowi
Badań
Bieżących
na uniwersytecie w Yale za stypendium naukowe,
które pomogło mi przygotować tę książkę.
Uniwersytet w Yale
Ernst Cassirer
1
I. KRYZYS WIEDZY CZŁOWIEKA
O SOBIE SAMYM
Część pieiwsza
CZYM JEST CZŁOWIEK
■
ł
..
Wydaje się rzeczą ogólnie przyjętą; że najwyższym
celem filozoficznych dociekań jest samopoznanie. Ta
wytyczna pozostała niezmienna i niezachwiana podczas wszystkich sporów między odmiennymi szkołami filozoficznymi; okazała się Archtmedesowym punktemi stałym i nieruchomym ośrodkiem wszelkiej myśli. Toteż nawet najbardziej sceptyczni myśliciele nie
zaprzeczali możliwości i konieczności samopoznania.
Podawali w wątpliwość wszystkie ogólne założenia
dotyczące natury rzeczy, ale ta nieufność miała na
celu jedynie zapoczątkowanie nowej i bardziej niezawodnej metody badania. Sceptycyzm był w historii
filozofii bardzo często po prostu odpowiednikiem zdecydowanego
humanizmu.
Negując
i
niszcząc
obiektywną pewność, że świat zewnętrzny istnieje,
sceptyk ma nadzieję, że zwróci wszystkie myśli człowieka z powrotem ku jego własnej istocie. Samopoznańie — oświadcza — jest pierwszym warunkiem samourzeczywistnienia. Aby móc cieszyć się prawdziwą wolnością, musimy uczynić próbę zerwania łańcucha łączącego nas ze światem zewnętrznym. La plus
grandę chose da monde ćest de scavoir etre ó soy —
„Największa rzecz na świecie to umieć należeć do
siebie" — pisze Montaigne.
Ale nawet takie traktowanie tego zagadnienia —
metoda, introspekcji — jest wystawione na ataki sceptyków. U początków nowożytnej filozofii leżała zasada, że oczywistość naszego własnego istnienia jest
niewCTUszona-t
bezsporna.
Jednakże
rozwój
wiedzy
o psychice człowieka raczej nie potwierdził tej kartezjańskiejzasady.
Ogólna
tendencja
myśli
filozoficznejIżnówu skłania się dziś ku przeciwległemu biegunowi.
Niewielu
nowoczesnych
psychologów
poleciłoby lub dopuściło stosowanie samej,.metody introspekcji,, Powiada ją nam na ogół, że taka metoda jest bardzo wątpliwa. Są przeświadczeni, że jedynym możliwym stosunkiem do psychologii naukowej jest ściśle
obiektywna
postawą
behawiorystyczna.
Konsekwentnemu i radykalnemu behawioryzmowi nie udaje się
jednak osiągnąć celu, który sobie postawił. Może
ostrzec nas przed możliwością metodologicznych błędów, ale nie potrafi rozwiązać wszystkich problemów
psychologii
człowieka.
Czysto
introspektywne
spojrzenie może spotkać się z naszą krytyką czy nieufnością, ale nie możemy go wyeliminować czy pominąć.
Bez introspekcji, bez bezpośredniego .uświadamiania
sobie uczuć, emocji, postrzegania, myśli nie potrafilibyśmy nawet, określić zasięgu psychologiiLcMpwJeka.
Trzeba jednak przyznać, że idąc tą tylko drogą nie
zdołamy
nigdy
uzyskać
wszechstronnego
spojrzenia
na naturę ludzką. Introspekcja odsłania nam tylko ten
wąski wycinek życia ludzkiego, który jest dostępny
naszemu
indywidualnemu
doświadczeniu.
Nie
zdoła
ona nigdy objąć całej dziedziny zjawisk związanych
z człowiekiem. Nawet gdyby nam się udało zebrać i zestawić wszystkie dane, mielibyśmy wciąż jedynie kadłub — bardzo skąpy i niepełny obraz natury ludzkiej.
Arystoteles
twierdzi, że
wszelka wiedza wywodzi
się z podstawowej skłonności natury ludzkiej, skłonności przejawiającej się w najbardziej elementarnych
czynach- i reakcjach człowieka. Skłonność ta określa
i-nasyca cały obszar'żyda zmysłowego. .
„Wszyscy ludzie.z. natury, swej pragną poznawać.
Wskazuje na to przyjemność, jaką znajdujemy w naszych zmysłach, ponieważ kochamy je same dla siebie, niezależnie nawet od ich użyteczności, „ponad
wszystkie inne zaś — zmysł wzroku- Nade wszystko
bowiem przenosimy zmysł wzroku, nie tylko ze względu na działanie, ale nawet wówczas, gdy nic nie zamierzamy robić. Przyczyną tego jest fakt, że wzrok
właśnie najbardziej ze wszystkich zmysłów umożliwia
nam poznanie i wydobywa na światło dzienne wiele
różnic między rzeczami." 1 Fragment ten znakomicie
charakteryzuje
wyobrażenie
Arystotelesa
o
wiedzy,!
odmienne od,,,wypbrążęń Piątoną. W dziele Platona
nie do pomyślenia byłaby taką filozoficzna pochwała
y m v s km- ego'życia'r/.low k-> k a. Nie porównałby on nigdy pragnienia poznania z rozkoszą, jaką daje nam
kojczystanie
ze
zmysłów.
Szeroka,
nieprzekraczalna
przepaść
rozdziela
u
Platona.^ycje^^jsłów.od^ży
da
umysłu. Wiedza
prawda należą do porządku transcendentalnego — do królestwa czystych i wiecznych
idei. Nawet Arystoteles jest przekonany, że wiedza
ścisła nie jest osiągalna jedynie przez akt postrzegania. Ale gdy zaprzecza istnieniu owego Platońskiego
rozdziału między idealnym a empirycznym światem,
mówi jak przyrodnik. Usiłuje wyjaśnić świat idealny, świat wiedzy, w kategoriach życia. Zdaniem Arystotelesa w obu dziedzinach
się z tą samą
19 spotykamy
nieprzerwaną ciągłością. Formy wyższe rozwijają się
w naturze z form niższych, podobnie jak się to dzieje w nauce ludzkiej. Postrzeganie zmysłowe, pamięć,
doświadczenie, wyobraźnia i rozum są wszystkie po1
Arystoteles: Metafizyka A 1, 980", 21.
wiązane wspólną więzią, są to po prostu odmienne
stadia i różne sposoby wyrażania jednej i tej samej
podstawowej działalności, która swą najwyższą doskonałość osiąga w człowieku, ale którą w pewnym
sensie dzielą z nim także zwierzęta i wszystkie formy
życia organicznego.
Gdybyśmy mieli przyjąć ten biologiczny pogląd, powinniśmy oczekiwać, że pierwsze stadia wiedzy ludzkiej będą zajmować się wyłącznie światem zewnętrznym. W swoich bezpośrednich potrzebach i praktycznych zainteresowaniach człowiek jest zależny od swego fizycznego otoczenia. Nie może żyć bez ustawicznego przystosowywania się do warunków otaczającego ~go świata. Możemy określić początkowe kroki prowadzące
ku
kulturalnemu
i
intelektualnemu
życiu
człowieka jako poczynania, w których zawarte jest
pewne myślowe przystosowanie się do bezpośredniego otoczenia. Ale bardzo rychło, w miarę postępu kultury, spotykamy się w życiu człowieka z tendencją
przeciwną.
Od
najwcześniejszych
przebłysków
świadomości
ludzkiej
widzimy,
że
introwersyjny
pogląd
na życie towarzyszy temu poglądowi ekstra wersyjnemu i uzupełnia go. Im bardziej oddalamy się od owych
początków
śledząc
rozwój
kultury,
tym
wyraźniej
zdaje się uwydatniać pogląd introwersyjny. Naturalna
ciekawość
człowieka
zaczyna
powoli
skierowywać
się w inną stronę. Możemy śledzić ten wzrost we
wszystkich niemal formach kulturalnego życia człowieka. Odkrywamy, że w pierwszych mitologicznych
próbach
wyjaśnienia
wszechświata
prymitywna
antropologia
zawsze sąsiaduje z prymitywną kosmóióglą:'^'.'PTóblerh'powstania
świata
spleciony
jest
" nierozerwalnie z problemem pochodzenia człowieka.
Religia nie obala tych pierwszych mitologicznych wyjaśnień. Wręcz przeciwnie: zachowuje kosmologię
i antropologię mitologiczną, nadając im nową postać
i nową głębię. Odtąd samopoznanie przestaje być pojmowane jako zainteresowanie czysto teoretyczne. Nie
jest już jedynie przedmiotem ciekawości czy spekulacjC ale zostaje uznane za podstawowy obowiązek
człowieka. Wielcy myśliciele religijni pierwsi wpajali
to'moralne
zobowiązanie.
Wszystkie
wyższe
formy
życia
religijnego
uważają
zasadę
„poznaj
samego
siebie"
za"
imperatyw
kategoryczny,
za
najwyższe
prawo moralne i religijne. W imperatywie tym czujemy niejako" nagłe odwrócenie pierwszego naturalnego
instynktu
poznania,
dostrzegamy
przewartościowanie
wszystkich wartości. Poszczególne stadia tego rozwoju możemy obserwować w dziejach wszystkich religii
świata: w judaizmie, buddyzmie, konfucjanizmie i w
chrześcijaństwie.
W
ogólnej
ewolucji
myśli
filozoficznej
obowiązuje
ta sama zasada. Grecka filozofia w swych najwcześniejszych
stadiach
zdaje
się
być
wyłącznie
zajęta
wszechświatem
fizycznym.
Kosmologia
wyraźnie
dominuje nad wszystkimi innymi dziedzinami badań filozoficznych. Jest jednak rzeczą charakterystyczną dla
głębi i wszechstronności myśli greckiej, że każdy niemal
indywidualny
myśliciel
reprezentuje
jednocześnie nowy ogólny s p o s ó b
myślenia. Obok filozofii
przyrody,
szkoły
milezyjskiej
pitagorejczycy
odkrywają
filozofię
matematyczną,
a
myśliciele
elęaccy
pierwsi
rozwijają
ideał
filozofii
logicznej.
Heraklit
znajduje się na linii granicznej między myślą kosmo.togiczną, i antropologiczną. Choć przemawia jeszcze
wciąż jak filozof przyrody i należy do starożytnych
„fizjologów", przekonany jest jednak, że nie można
zbadać
tajemnicy
natury
nie
zbadawszy
tajemnicy
człowieka.
Jeśli
pragniemy
uchwycić
rzeczywistość
i zrozumieć jej znaczenie, musimy zadośćuczynić po-
20
45
Aten. Sokrates wybucha zachwytem nad pięknem tego
miejsca. Podziwia krajobraz, który bardzo chwali. Ale
Fajdros mu przerywa. Zdumiony jest tym, że Sokrates
zachowuje się jak człowiek obcy, oprowadzany przez
przewodnika.
„Czy
kiedykolwiek
przekraczasz
granice?" — zapytuje. Swojej odpowiedzi Sokrates nadaje znaczenie symboliczne. „No. wybacz mi, mój kochany — odpowiada — ja się przecież lubię uczyć.
A okolice i drzewa niczego mnie nie chcą nauczyć,
tylko ludzie na mieście." 3
Gdy jednak studiujemy sokratyczne dialogi Platona, nigdzie nie znajdujemy bezpośredniego rozwiązania tego nowego problemu. Sokrates daje nam szczegółową
i
drobiazgową
analizę
poszczególnych
cech
" i ćnpt człowieka. Usiłuje określić naturę tych cech
i dać ich definicję; dobroć, sprawiedliwość, wstrzemięźliwość, odwaga i tak dalej. Ale nigdy nie porywa się na definicję człowieka. Czym można wytłumaczyć'tó" pozorne niedociągnięcie? Czy Sokrates z rozmysłem przyjął okrężne podejście do problemu —
podejście pozwalające mu jedynie dotknąć powierzchni zagadnienia bez wnikania w jego głębię, bez dotarcia do jądra sprawy? Otóż bardziej niż gdziekolwiek indziej należy tu węszyć sokratyczną ironię.
Właśnie negatywna odpowiedź Sokratesa rzuca nowe
i nieoczekiwane światło na zagadnienie i daje nam
istotny
wgląd
w
sokratyczną
koncepcję
człowieka.
.Natury człowieka nie potrafimy odkryć w ten sposób,
w jaki wykrywamy, naturę przedmiotów fizycznych.
Przedmioty fizyczne można opisać w kategoriach ich
właściwości
obiektywnych,
ale
człowiek
może
być
opisany i zdefiniowany jedynie w kategoriach jego
świadomości. Wynika z tego całkiem nowy problem,
trzebię autorefleksji. Stąd jeż całość swej filozofii
mógł Herakiit określić dwoma słowami: edizesameri
hemautóti"—• „szukałem samego siebie".2 Ten nowy
kierunek myśli, choć zśWarty''"juz1"'w"pewnym sensie
we wczesnej filozofii greckiej, pełną dojrzałość osiągnął jednak dopiero w czasach Sokratesa.- Tak więc
problem człowieka/staje się słupem granicznym, który rozdziela myśl sokratyczną pd myśli przedsokratycznej. Sokrates nigdy nie atakuje ani nie krytykujeteofil" swych poprzedników. Nie ma zamiaru
wprowadzać nowej doktryny filozoficznej. Niemniej
wszystkie dawne problemy nabierają u niego nowego
znaczenia, gdyż ich układ odniesienia jest inny. Zagadnienia greckiej filozofii przyrody i greckiej metafizyki zostają nagle usunięte w cieó przez nowy
problem, który od tej pory zdaje się skupiać na sobie
wszystkie teoretyczne zainteresowania człowieka. Nie
znajdujemy już u Sokratesa niezależnej teorii przyrody ani niezależnej teorii logiki. Nie ma tam nawet
logicznie powiązanej i systematycznie opracowanej
teorii etycznej—- w takim sensie, w jakim została rozwinięta w późniejszych systemach etycznych. Pozostaje tylko jedno zagadnienie: Czym jest człowiek?
Sokrates jest '"zawsze Obrońcą i wyznawcą prawdy
obiektywnej, absolutnej i uniwersalnej. Ale jedynym
universum, jakie zna i do którego odnoszą się wszystkie jego pytania, jest unwersum człowieka. Jego filozofia — jeśli ją ma —.jest ściśle antropologiczna.
W jednym ze swych dialogów Platon przedstawia So, kratesa zajętego rozmową ze swym uczniem Fajdrosem "Obaj przechadzają się i po krótkiej chwili za^
trzymują się w pewnym miejscu- już poza bramami
2
Frg. 101,
Diels: Die Frugmente der Vorsokratiker,
Krantz, Berlin 1934, I. 173.
21
wyó".
W,
3
Platon: Fajdros 230 D, przeł. Wi. Witwicki, Warszawa 1958.
47
którego nie da się rozwiązać stosując zwykłe sposoby
badawcze. Logiczna analiza i obserwacja empiryczna
w sensie, w jakim terminami tymi posługiwano się
w filozofii przedsokratycznej, okazały się tu nieskuteczne i nie przystosowane, ponieważ jedynie bezpośrednie kontakty z ludźmi pozwalają nam wejrzeć
w
charakter
człowieka.
Aby
człowieka
zrozumieć,
musimy w istocie spotkać się z nim oko w oko^.Stąd
rysem charakterystycznym filozofii Sokratesa nie jest
nowa
treść
przedmiotowa,.-jęcz....njpjya
dzj^lno^c
i "funkcja myśli. Filozofia, dotychczas pojmowana jako intelektualny monolog, przekształciła się w intelektualny dialog. Do poznania natury ludzkiej możemy zbliżyć się jedynie przez myśl dialogową czy dialektyczną. Prawdę można było poprzednio pojmować
jako
jakiś
gotowy
przedmiot,
który
indywidualny
myśliciel, zdobywając- się na pewien wysiłek, mógł
osiągnąć, a następnie z łatwością przekazać i udzielić
innym. Sokrates jednak nie mógł się już podpisać pod
tym poglądem. Platon w Państwie powiada, że jest
rzeczą równie niemożliwą zaszczepić prawdę w duszy człowieka jak przywrócić wzrok człowiekowi od
urodzenia niewidomemu. Z natury swej prawda jest
wynikiem myśli dialektycznej. Można ją więc osiągnąć, tylko w drodze stałego współdziałania umysłów
we wzajemnych pytaniach i odpowiedziach. Nie przypomina więc prawda przedmiotu empirycznego, trzeba ją pojmować jako wynik działania społecznego.
Mamy tu nową, pośrednią odpowiedź na pytanie:
„Czym
jest
człowiek?"^Człowiek,^powiada
się_~
jest tyin^łworzenltem,.. kt&re. ustawicznie poszukuje
samego siebie — stworzeniem, które w każdej chwili
życia musi badać i szczegółowo roztrząsać warunki
swego istnienia. To rozpatrywanie, ta krytyczna postawa wobec ludzkiego życia stanowi o prawdziwej
•1
S
wartości ludzkiego życia. Sokrates powiada w Obronie: „Ja sam rozmawiam iwłaśhe i cudze zdania roztrząsam, a bezmyślnym życiem żyć człowiekowi nie
warto".* Możemy wyłożyć w skrócie myśl Sokratesa
mówiąc, że określa on człowieka jako istotę, która
potrafi dać rozumną odpowiedź na rozumne pytanie.
W tym kręgu zawarta jest zarówno jego wiedza, jak
jego moralność. Człowiek staje się istotą „odpowiedzialną", moralnym podmiotem, właśnie dzięki tej zasadniczej
umiejętności
udzielania
odpowiedzi
sobie
samemu i innym.
•!:"'" ■'■
Z
' ':
Ta pierwsza odpowiedź ciągle pozostaje w pewnym sensie odpowiedzią klasyczną. Problemu sokratycznego i sokratycznej metody nigdy nie można będzie zapomnieć czy wymazać. Za pośrednictwem myśli Platona wycisnęły swe piętno5 na całym przyszłym roz-
Platon:
4
Obrona
Sokratesa
37
E,
przeł.
Wł.
Witwlcki,
War-
szawa 1957,
s
Nie będę próbował na dalszych stronach
historycznego rozwoju filozofii antropologicznej.
ogólny
nych
wą
kierunek
etapów.
przyszłości.
wano
historię
ralnej
i
czątkach
czuwano
wszystkie
myśli,
Historia
wybiorę
filozofii
Podczas
gdy
metafizyki,
naukowej;
w
jedynie
człowieka
ze
kilka
jest
wszystkimi
filozofii
tej
dziedzinie
dawać przeglądu
Aby zilustrować
przyrody,
wciąż
charakterystycz-
wciąż
jeszcze
szczegółami
historię
jeszcze
spra-
studio-
myśli
tkwimy
w
mopo-
badań. W ciągu ostatniego stulecia coraz żywiej odwagę
tego
problemu.
Wilhelm
Dilthey
skoncentrował
swe
wysiłki
na
jego
rozwiązaniu.
Praca
Diltheya
jed-
nak,, choć bogata i sugestywna, pozostała nie dokończona. Bern*,
hard
Groethuysen,
opis
ogólnego
opis
zatrzymuje
jeden
rozwoju
się
z
uczniów
myśli
niestety
Diltheya,
dal
antropologicznej.
przed
ostatnim
i
nam
Ale
doskonały
nawet
ten
decydującym
eta-
pem — przed współczesną nam epoką. Zofo. BerrthJird Groethuysen: Philosophische Anthropologie, Handbuch der Philosophie,
^9
woju cywilizacji ludzkiej. Porównanie tych pierwszych
stadiów filozofii greckiej z jednym z najpóźniejszych
i najszlachetniejszych wytworów kultury grecko-rzymskiej, z Rozmyślaniami (Do siebie samego) cesarza
Marka Aureliusza Antonina, jest może najpewniej-'
szyra i najkrótszym sposobem przekonania się o głębokiej
jedności
i
doskonałej
ciągłości
starożytnej
myśli filozoficznej. Na pierwszy rzut oka porównanie
takie wydawać się może dość arbitralne, ponieważ
Marek
Aureliusz
nie
był
oryginalnym
myślicielem
arii nie trzymał się ściśle metody logicznej. Sam dziękuje bogom, że gdy upodobał sobie studium filozofii,
nie stał się pisarzem filozoficznym ani rozwiązywaczem sylogizmów.6 A przecież i Sokrates, i Marek
Aureliusz są przekonani, że musimy przede wszystkim usunąć z istoty ludzkiej wszystkie cechy zewnętrzne i przypadkowe.
„Nic nie powinno się nazywać cechą człowieka,
co nie tyczy się człowieka jako człowieka. Te rzeczy
nie są potrzebą człowieka — ani ich natura ludzka nie
obiecuje, ani też nie są dopełnieniem natury ludzkiej.
A więc nie polega na nich cel człowieka ani też wypełnienie celu: dobro. Do tego: gdyby coś z tych rzeczy było istotnie związane z człowiekiem, to nie mogłoby
mu
przysługiwać
prawo
pogardzania
nimi
i sprzeciwiania się im... A tymczasem im kto więcej
pozbawia sam siebie tych cech i innych podobnych
lub znosi to, że go się jednej z nich pozbawia, tym
jest lepszy." 7 To wszystko, co przytrafia się człowieMonachium-Berlin 1931, III, s. 1-207. Zob. także artykuł Groethuysena: Towards Anthropological Philosophy w, Philosophy
Histoiy, Essays Presented to Ernst Cassirer, Oxford 1936, s. 77-89.
8
Marek Aureliusz: Eis heauton
M. Reiter, wyd. IV, Warszawa 1958).
7 Tamże V, 15.
50
I,
8
[Rozmyślania,
kowi z zewnątrz, jest puste i bez znaczenia. Jego
istota nie zależy od okoliczności zewnętrznych, zależy wyłącznie od wartości, jaką sam sobie nadaje. Bogactwo, stanowisko, wysoka ranga społeczna, a nawet
Zdrowie
i
zdolności
umysłowe
wszystko
to
staje
się
obojętne
[adiaphoion).
Skłonność,
wewnętrzne
nastawienie duszy jest jedyną rzeczą, jaka ma znaczenie? i tej wewnętrznej zasady nie można naruszyć.
rrCo nie czyni człowieka gorszym, niż on jest sam
w sobie, to i życia jego nie czyni gorszym ani mu
nie wyrządza krzywdy ani fizycznej, ani moralnej." 8
Dlatego też w filozofii stoickiej, podobnie jak w
koncepcji
Sokratesa,
ta
potrzeba
zadawania
pytań
samemu sobie przedstawiana jest jako przywilej człowieka i jego podstawowy obowiązek.9 Lecz obowiązek ten rozumiany jest obecnie szerzej: jego podłoże
jest nie tylko natury moralnej, lecz także uniwersalnej
i metafizycznej. „W każdym wypadku takie sobie należy postawić pytanie i badać, co się teraz dzieje
w tej cząstce, którą nazywają wolą (to hegemonikon)." 10 Ten, kto żyje w harmonii ze swoją1 własną
osobowością,
ze
swym
dajmonem
[daimonion), żyje
w harmonii z wszechświatem; zarówno bowiem porządek uniwersalny, jak indywidualny są jedynie różnymi wyrazami i przejawami jednej wspólnej zasady
stanowiącej ich podłoże. Pojmując, że w tej współzależności nie wszechświat, lecz „osobowość ma rolę
przewodnią, człowiek dowodzi właściwych mu zdolności krytycyzmu, sądu i rozróżniania. Z chwilą kiedy osobowość zyska swój kształt wewnętrzny, pozostaje on niezmienny i niewzruszony. „Dopóty kula
and
przeł.
8
Tamże
IV,
8.
•
Tamże
III,
6.
10
4'
Tamże, V, 11.
23
istnieje, dopóki jest okrągła." 11 Jest to niejako ostatnie słowo filozofii greckiej ■— słowo, które jeszcze
raz niesie w sobie i wyjaśnia ducha, w jakim była
ona pierwotnie poczęta. Duch ten był duchem osądu,
krytycznego rozróżnienia pomiędzy bytem a niebytem, pomiędzy prawdą a złudzeniem, pomiędzy dobrem a złem. Życie samo w sobie zmienia się i ulega
wahaniom, ale prawdziwej wartości życia szukać należy w wieczystym porządku, który nie podlega żadnym zmianom. Porządek ten możemy pojąć jedynie
dzięki naszej zdolności sądzenia, nie zaś w sferze
naszych zmysłów. Zdolność wydawania sądów jest
główną umiejętnością człowieka, jest źródłem zarówno prawdy, jak moralności. Jest to bowiem jedyna
umiejętność,
jaka
pozwala
człowiekowi
całkowicie
polegać na samym sobie, jest wolna, autonomiczna,
samowystarczalna.12 „Nie daj się pociągnąć tu i tam,
nie upieraj się przy niczym — powiada Marek Aureliusz— lecz bądź wolnym i patrz na rzeczy jak mężczyzna, jak człowiek, jak obywatel, jak stworzenie
śmiertelne... Wypadki zewnętrzne duszy nie dotykają, lecz stoją spokojnie poza nią, a wszelki niepokój
jest jedynie skutkiem wewnętrznego sądu... Wszystko, co widzisz, wnet ulega zmianie i wnet zniknie.
T zawsze miej w pamięci, ilu już zmian sam byłeś
świadkiem. Świat to zmiana —życie to osąd." 13
11
Tamże, VIII, 41.
12
Por. tamże V, 14: Ho logos kai he logikę techne dynameis
eisin heautais arkoumenai kai tois kałh' heaułas ergois.
Tamże
18
ostatnie
wadza
min:
mi
w
3:
się
oryginale
o
wiele
niż
przekładzie,
z
Ho
Reiter
„twierdzenie"
reliusza
24
IV,
słowo
kosmos
tłumaczy:
termin
odpowiedniejszy
mniemanie
ho
bios
„wyobrażenie",
atiiimation
(allirmatión)
którego
alloiosis,
lub
dla
(opinion)
korzystałem.
hypolepsis.
autor
(twierdzenie)
„osąd"
wyrażenia
zaś
myśli
występujące
w
wpro-
pisząc:
(judgment)
To
Ter-
wydaje
Marka
Au-
angielskim
„Mniemanie" (Platońska
Największą
zasługą
stoickiej
koncepcji
człowieka
jest to, że pozwala ona człowiekowi cieszyć się poczuciem
moralnego
uniezależnienia
się
od
natury
i zarazem poczuciem głębokiej harmonii z naturą.
W umyśle stoickiego filozofa twierdzenia te nie pozostają, ze sobą w konflikcie, lecz są wzajemnie
współzależne. Człowiek znajduje się w stanie doskonałej równowagi ze światem i wie, że nie wolno dopuścić, aby jakaś siła zewnętrzna zakłóciła tę równowagę. Taki to podwójny charakter ma stoicka „niewzrusżoność" (ataraxia). Ta stoicka teoria okazała się
jednym z najpotężniejszych czynników kształtujących
kulturę antyczną. Stanęła jednak nagle wobec nowej:,
nie znanej dotąd siły. Konflikt z tą nową siłą wstrząsnął aż do samych podstaw klasycznym ideałem człowieka; Teorie o człowieku głoszone przez filozofię
stoicką i chrześcijańską nie są sobie nieuchronnie
wrogie. W historii idei często działają w zespoleniu
i często odkrywamy je w ścisłym związku wzajemnym
u jednego i tego samego myśliciela. W jednym jednak
punkcie
antagonizmu
między
ideałami
stoickimi
i chrześcijańskimi nie da się usunąć. Głoszona w teorii stoickiej absolutna niezależność człowieka, która
przez stoików uważana była za podstawową cnotę, stała się zasadniczym błędem i wadą człowieka w teorii
chrześcijańskiej. Jak długo człowiek trwa'w tym błędzie, nie ma dla niego żadnej możliwej drogi zbawienia. Walka między tymi dwoma sprzecznymi poglądami toczyła się przez wiele stuleci i jeszcze na początku ery nowożytnej — w czasach renesansu i w
doxa)
było
zawiera
intencją
polepsis
w
sobie
Marka
znajdujemy
element
Aureliusza.
u
Marka
zmiany
Jako
i
niepewności,
terminy
Aureliusza:
krizis,
równoważne
krima,
co
nie
z
hy-
diakrisis,
por. III, 2,- VI, 52: VIII, 28, 47.
53
XVII wieku — wciąż w całej pełni odczuwamy nasilenie tego sporu.14
W tym konflikcie możemy dostrzec jedną z najbardziej charakterystycznych cech filozofii antropologicznej. Filozofia ta nie jest, jak inne dziedziny dociekań filozoficznych, powolnym i ciągłym rozwojem idei
ogólnych. Z krańcowo przeciwnymi poglądami spotykamy się nawet w dziejach logiki, metafizyki i filozofii przyrody. Używając terminów Hegla, można te
dzieje określić jako proces dialektyczny, w którym
po każdej tezie następuje antyteza. Istnieje jednak
wewnętrzna konsekwencja, wyraźny porządek logiczny, które wiążą różne stadia tego dialektycznego procesu.
Filozofia
antropologiczna
natomiast
przejawia
całkiem odmienny charakter. Jeśli chcemy uchwycić
jej prawdziwe znaczenie i wagę, musimy wybrać dramatyczny styl opisu, nie zaś epiczny. Stajemy bowiem
nie wobec spokojnego rozwoju pojęć czy teorii, lecz
wobec starcia sprzecznych sił duchowych. Historia filozofii antropologicznej brzemienna jest najgłębszymi
ludzkimi namiętnościami i uczuciami. Nie zajmuje się
ona jednym problemem teoretycznym, choćby o najszerszym zasięgu; wchodzi tu w grę całe przeznaczenie człowieka, domagające się ostatecznego rozstrzygnięcia.
Taki charakter tego problemu znalazł najdobitniejszy wyraz w dziele św. Augustyna. Augustyn znajduje się na granicy dwóch epok. Ponieważ żył w IV
wieku ery chrześcijańskiej, wyrósł w tradycji filozofii greckiej, a na całej jego filozofii wycisnął szczególne piętno system filozofii neoplatońskiej. Z drugiej
jednak strony jest Augustyn pionierem myśli średniowiecznej; położył podwaliny filozofii średniowiecznej
14
Co
do
szczegółów
zob.
E.
Cassirer:
Descartes,
Stockholm
i
dogmatyki
chrześcijańskiej.
W
jego
Wyznaniach
możemy prześledzić każdy krok drogi, jaką przebył
od filozofii greckiej do objawienia chrześcijańskiego.
Przed pojawieniem się Chrystusa cała filozofia była
według św. Augustyna skażona jedną i tą samą herezją i skłaniała się do popełnienia jednego podstawowego błędu. Wynoszono pod niebo potęgę rozumu
jako największą moc człowieka. Dopóki jednak człowieka nie oświeciło szczególne boże objawienie, nie
mógł nigdy pojąć, że ten właśnie rozum jest jedną
z
najbardziej
wątpliwych
i
dwuznacznych
rzeczy
w świecie. Rozum nie potrafi nam wskazać drogi do
jasności, do prawdy i mądrości, ponieważ jego znaczenie jest samo niejasne, pochodzenie zaś spowite
tajemnicą — tajemnicą, którą można rozwiązać tylko
dzięki chrześcijańskiemu objawieniu. Natura rozumu
nie jest dla Augustyna prosta i jednoznaczna, lecz raczej dwoista i rozdarta. Człowiek został stworzony
na podobieństwo Boga i w swym stanie pierwotnym,
w którym wyszedł z rąk Boga, dorastał do swego archetypu. Z upadkiem Adama wszystko to jednak zostało utracone. Odtąd zaćmiła się cała pierwotna po.tęga rozumu. Pozostawiony zaś samemu sobie i swoim
władzom rozum nigdy nie potrafi odszukać drogi pierwotnej. Nie potrafi się zrekonstruować, nie potrafi
o własnych siłach powrócić do swej pierwotnej czystej istoty. Jeśli takie ukształtowanie na nowo jest
w ogóle możliwe, to tylko dzięki pomocy nadprzyrodzonej, mocą łaski bożej. Oto nowa antropologia,
taka jak ją pojmował św. Augustyn i podtrzymywały
wszystkie
wielkie
systemy
myśli
średniowiecznej.
Nawet uczeń Arystotelesa, Tomasz z Akwinu, który
nawraca do źródeł filozofii greckiej, nie odważa się
odstąpić od tego podstawowego dogmatu. Rozumowi
ludzkiemu przyznaje on dużo większą władzę, niż to
1939. s. 215 i n.
5.1
25
czynił św. Augustyn, ale przeświadczony jest, że rozum nie potrafi zrobić właściwego użytku ze swych
móżliwóŚdr^ślT1&Tl!~'prowadzi go i nie oświeca łaska
Boga. Dotarliśmy tu do całkowitego odwrócenia wszystkich wartości, na których straży stała filozofia grecka. Okazuje się, że to, co niegdyś wydawało się najwyższym przywilejem człowieka, zagraża mu i jest
dla niego grzeszną pokusą; to, co wydawało się powodem do dumy, teraz staje się jego najgłębszym poniżeniem.
Zalecenie
stoików,
by
człowiek
szanował
swoje wewnętrzne prawo, swego „dajmona", i był mu
posłuszny, uważane jest obecnie za niebezpieczne bałwochwalstwo.
Niepodobna opisywać tu bardziej szczegółowo charakteru tej nowej antropologii, analizować jej zasadniczych motywów i śledzić jej rozwoju. Możemy jednak wybrać inną, krótszą drogę, aby zrozumieć jej
doniosłość. Na początku czasów nowożytnych pojawił
się myśliciel, który tchnął w tę antropologię nowego
ducha i przydał jej nowego blasku. Swój ostateczny
i może najbardziej frapujący wyraz znalazła ona w
dziele Pascala., Pascal był przygotowany do tego zadania jak żaden pisarz przed nim. Miał nieporównany
dar
wyjaśniania
najbardziej
zawikłanych
problemów
i przedstawiania złożonych i rozproszonych systemów
filozoficznych w sposób zwarty i skondensowany. Jego bystra myśl i jasny styl zdają się przenikać wszystko. Zespoliły się w nim wszystkie zalety nowożytnej
literatury i nowożytnej filozofii. Używa ich jednak
przeciw nowemu duchowi, duchowi Descartes'a i jego
filozofii. Na pierwszy rzut oka Pascal; zdaje się przyjmować wszystkie założenia kartezjanizmu i nowożytnej nauki. Nic w naturze nie zdoła się oprzeć wysiłkowi myśli naukowej, ponieważ nie istnieje nic takiego, co by zdołało oprzeć się geometrii. Jest to dziwny
56
przypadek w historii idei, że jeden z największych
i najbardziej dociekliwych geometrów stał się zapóźnionym
szermierzem
antropologii
filozoficznej
wieków średnich. Mając lat szesnaście Pascal napisał rozprawę o przecięciach stożkowych, która zapoczątkowała nową, bardzo płodną i bogatą dziedzinę myśli
geometrycznej. Był on jednak nie tylko wielkim geometrą, był także filozofem i jako filozof nie ograniczał
się jedynie do rozwiązywania problemów geometrycznych, lecz pragnął zrozumieć prawdziwy pożytek, zasięg i granice geometrii. To doprowadziło go do sformułowania
owego
zasadniczego
rozróżnienia
między
„zmysłem
matematycznym",
a
„przyrodzoną
bystrością". Zmysł matematyczny celuje we wszystkich tych
przedmiotach, które poddają się doskonałej analizie,
które dadzą się rozłożyć na czynniki pierwsze.18 Rozpoczyna on od pewnych aksjomatów i wyciąga z nich
wnioski, których prawdziwość można udowodnić stosując uniwersalne reguły logiczne. Zaletą zmysłu matematycznego jest jasność założeń i nieuchronność
wniosków. Nie wszystkie jednak przedmioty można
traktować w ten sposób. Istnieją rzeczy, które opierają się wszelkim próbom analizy logicznej z powodu
swej niezwykłej subtelności i nieskończonej różnorodności. Jeżeli zaś istnieje na świecie coś, co musimy
traktować w ten drugi sposób, to jest tym umysł ludzki. Bogactwo, subtelność, różnorodność i giętkość to
cechy charakteryzujące naturę ludzką. Stąd też matematyka nie może nigdy stać się narzędziem pomocnym
w tworzeniu prawdziwej doktryny o człowieku, antro
pologii filozoficznej. Mówienie o człowieku tak, jakby
był twierdzeniem geometrycznym, jest śmieszne. Zda16
Co
finesse
do
por.
różnicy
między
Pascal:
De
l'esprit
l'esprit
geometriąue
geometriąue
i
a
Yesprit
Pascal:
de
Myśli,
przeł. T. Żeleński-Boy, Warszawa 1972, Wstęp, 21.
26
niem Pascala filozofia moralna wyrażona w terminach
systemu geometrii — Ethica moie geometiico demonstrała — jest absurdem, filozoficzną mrzonką. Logika
tradycyjna i tradycyjna metafizyka nie są też w lepszym położeniu, jeśli chodzi o zrozumienie i rozwiązanie zagadki człowieka. Prawo sprzeczności jest ich
pierwszym i najwyższym prawem. Myśl racjonalna,
myśl logiczna i- metafizyczna może pojąć tylko te
przedmioty, które wolne są od sprzeczności i których
natura i prawda są z sobą zgodne. A przecież właśnie
tej jednorodności nigdy nie znajdujemy w człowieku.
Filozofowi nie wolno tworzyć sztucznego człowieka,
musi
opisywać
prawdziwego.
Tak
zwane
definicje
człowieka są wszystkie jedynie czczą spekulacją tak
długo, jak długo nie mają potwierdzenia i oparcia
w naszym doświadczeniu o człowieku. Zrozumienie
życia i postępowania człowieka jest jedynym sposobem poznania go. Nie da się jednak tego, co w tej
dziedzinę znajdujemy, zamknąć w jednej prostej formule.
Najistotniejszym
elementem
składowym
ludzkiej egzystencji jest sprzeczność. Człowiek nie ma
„natury", nie ma jednorodnej, prostej istoty. Jest
dziwną mieszaniną bycia i niebycia. Miejsce człowieka jest między tymi dwoma przeciwnymi biegunami.
Do tajemnicy ludzkiej natury można więc zbliżyć
się tylko w jeden sposób: przez religię. Religia ukazuje nam, że istnieje człowiek podwójny: przed i poupadku. Człowiek przeznaczony był do najwyższych
celów, ale zaprzepaścił swoją pozycję. Wraz ze swym
upadkiem stracił swoją moc, rozum zaś jego i wola
zostały sprowadzone- na manowce. Klasyczna maksyma: „Poznaj samego siebie", rozumiana w sensie filozoficznym, w takim sensie, w jakim rozumieli ją Sokrates, Epiktet czy Marek Aureliusz, jest więc nie
tylko nieskuteczna — jest błędna i wprowadzająca
58
w błąd. Człowiek nie może sobie zawierzyć, nie może
siebie słuchać. Musi siebie uciszać, aby mógł usłyszeć
głos wyższy i prawdziwszy. „Cóż tedy poczniecie wy,
,y j^^le7 którzy przyrodzonym rozumem dochodzicie
waszej prawdziwej istoty?... Poznaj tedy, pyszałku, jakim bezsensem jesteś dla samego siebie. Ukorz się,
bezsilny
rozumie;
umilknij,
głupia
naturo;
dowiedz
się,
że
człowiek
nieskończenie
przerasta
człowieka,
i usłysz od swego pana o swym prawdziwym stanie,
którego
nie
znasz.
Słuchaj
Boga."16
- Ta wypowiedź nie^aTpretensji, aby dać teoretyczne
rozwiązanie
problemu
człowieka.
Religia
nie
potrafi
dać takiego rozwiązania. Przeciwnicy religii zarzucali
jej zawsze niejasność i niezrozumiałość. Gdy tylko
jednak zaczniemy zastanawiać się nad prawdziwym
celem religii, zarzut ten staje się najwyższą pochwałą.
Religia nie może być jasna ani racjonalna. Dzieje, które nam opowiada, są mroczne i niejasne; jest to historia grzechu i upadku człowieka. Odsłania nam ona
fakt, którego nie można wytłumaczyć racjonalnie. Nie
potrafimy
wytłumaczyć
grzechu.człowieka,-ponieważ
nie
jest
wywołany
ani bezwzględnie
uwarunkowany
żadną przyczyną naturalną. Nie potrafimy także wytłumaczyć zbawienia człowieka, ponieważ zbawienie to
zależy od tajemniczego aktu łaski bożej. Otrzymujemy
ją darmo i bez powodu jest nam odmówiona. Człowiek
nie może na nią zasłużyć żadnym swoim czynem ani
żadną zaletą. Dlatego religia nigdy nie stwarza pozorów, że wyjaśnia tajemnicę człowieka. Pogłębia jeszcze i utrwala tę tajemnicę. Bóg, o którym mówi, jest
Bogiem ukrytym — Deus absconditus. Stąd też człowiek, który jest podobieństwem Boga, musi być istotą
tajemniczą. Człowiek także pozostaje homo abscondłł«
Pascal: Myśli, ex. II, dz. 7, 438.
27
fus. Religia nie jest „teorią" Boga i człowieka oraz" ich
wzajemnego stosunku. Jedyną odpowiedzią, jaką religia nam daje, jest to, iż Bóg chciał się ukryć. „Skoro
Bóg tak się ukrył, wszelka religia, która nie powiada,
że Bóg jest ukryty, nie jest prawdziwa; a wszelka religia, która nie podaje tego przyczyny, nie jest przekonywająca. Nasza religia czyni to wszystko. Vere tu es
Deus absconditus...1? Natura bowiem jest taka, iż wszędzie ukazuje straconego Boga, i w człowieku, i poza
człowiekiem."18 Religia jest więc jak gdyby logiką niedorzeczności; tylko w ten sposób bowiem potrafi
uchwycić absurdalność, wewnętrzną sprzeczność, chimeryczną istotę człowieka. „Z pewnością nic nas bardziej nie razi niż ta nauka; mimo to bez tej tajemnicy,
najniezrozumialszej ze wszystkich, jesteśmy niezrozumiali samym sobie. Węzeł naszej natury czerpie swoje skręty i zwoje z tej otchłani; tak iż człowiek bardziej jest niepojęty bez owej tajemnicy, niż tajemnica
ta jest niepojęta dla człowieka." 18
3
Przykład Pascala uczy nas, że na początku ery nowożytnej w pełni odczuwano doniosłość tego odwiecznego problemu. Myśl nowożytna borykała się wciąż
z tymi samymi trudnościami nawet po ukazaniu się
Discours de la methode Descartes'a. Była rozdarta pomiędzy dwoma całkowicie sprzecznymi rozwiązaniami.
Jednocześnie
jednak
można
zaobserwować
powolny
rozwój intelektualny, dzięki któremu pytanie: „Czym
jest człowiek?", ulega przeobrażeniu i zostaje jak gdy« Tamże cz. II, dz. 3, 598.
18
Tamże cz. II, dz. 1, 421.
i' Tamże cz. II, dz. 7, 438.
60
by podniesione o szczebel wyżej. Rzeczą istotną jest
tu nie tyle odkrycie nowych faktów, co wynalezienie
nowego narzędzia myśli. Obecnie po raz pierwszy
wkracza w szranki duch naukowy w nowoczesnym
znaczeniu tego słowa. Chodzi teraz o znalezienie ogólnej teorii człowieka opartej na postrzeżeniach empirycznych i na ogólnie przyjętych założeniach logiki,
ów nowy i naukowy duch postulował przede wszystkim zniesienie wszystkich sztucznych przegród, które
dotychczas oddzielały świat ludzi od reszty natury.
Aby zrozumieć porządek spraw ludzkich, musimy zacząć _od badania porządku wszechświata. Ów zaś porządek wszechświata ukazuje się nam teraz w zupełnie
nowym świetle. Ta npwa kosmologia, heliocentryczny
system wprowadzony w dziele Kopernika, jest jedyną rzetelną i naukową podstawą nowej a n t r o p ologii.
Do zadania tego nie była przygotowana ani metafizyka klasyczna, ani religia i teologia średniowieczna.
Oba te zespoły doktryn opierają się na jednym wspólnym założeniu mimo wszystkich różnic ich metod i celów. Oba pojmują wszechświat jako pewien porządek
hierarchiczny,
w
którym
człowiek
zajmuje
miejsce
najwyższe. W filozofii stoickiej i w teologii chrześcijańskiej człowiek był definiowany jako cel wszechświata. Obie doktryny głoszą, że przeznaczeniem człowieka i światem rządzi uniwersalna opatrzność. Ta
koncepcja jest jednym z podstawowych założeń myśli
stoickiej i chrześcijańskiej.20 Nowa kosmologia nagle
kwestionuje to wszystko. Pretensje człowieka do tego,
że jest on centrum świata, straciły swą podstawę. Został on umieszczony w nieskończonej przestrzeni, w
której jego istota wydaje się odosobnionym i zanika80
Stoickie
pojęcie
opatrzności
(pronoia)
wyjaśnia
np.
Marek
Aureliusz, op. cit., II, 3.
28
jącym punktem. Otoczony jest niemym wszechświatem, światem, który milczeniem odpowiada na jego
uczucia religijne i najgłębsze żądania moralne.
To, że pierwsza reakcja na to nowe rozumienie świata mogła być jedynie reakcją negatywną, wyrazem
wątpliwości i strachu, jest całkiem zrozumiałe i było
w istocie nieuchronne. Nawet najwięksi myśliciele nie
potrafili wyzwolić się od tego uczucia. Le silence eteinel de ces espaces iniinis m'efłraye — „Wiekuista cisza tych nieskończonych przestrzeni przeraża mnie" —
powiada Pascal.21 System kopernikański stał się jednym z najpotężniejszych narzędzi owego filozoficznego agnostycyzmu i sceptycyzmu, który rozwinął się
w XVI stuleciu. W swej krytyce ludzkiego rozumu
Montaigne operuje wszystkimi dobrze znanymi tradycyjnymi
argumentami
szkół
sceptycyzmu
greckiego.
Ale do arsenału swego dorzuca nową broń, która
w jego rękach okazuje się narzędziem o największej
sile i o pierwszorzędnym znaczeniu. Nic łatwiej nie
upokarza i nie łamie pychy ludzkiego rozumu jak nieuprzedzone spojrzenie na fizyczny wszechświat. Niech
człowiek
— powiada w słynnym fragmencie swej
Apologii Rajmunda Sebonda — „objawi mi siłą swego rozumowania, na jakich podstawach zbudował te
wielkie przewagi, jakie mniema posiadać nad innymi stworzeniami? Kto go pouczył, że ten ruch wspaniały na sklepieniu niebios, wiekuiste światło tych
pochodni toczących się tak dumnie nad jego głową,
straszliwe
poruszenia
tego
nieskończonego
morza
postanowione zostały i toczą się tyle wieków dla
jego dogodności i wysługi? Czy możebne jest wyobrazić sobie coś tak śmiesznego, aby to nędzne
i kruche stworzenie, które nawet nie jest swoim
własnym panem, wystawione na zniewagi wszystkich
« Pascal: Myśli, cz. I, dz. 1, 91.
62
żywiołów i zjawisk, mieniło się panem i cesarzem
świata, którego nie jest w mocy poznać ani najmniejszej cząstki, a cóż dopiero jej rozkazywać?" 22 Człowiek
jest zawsze skłonny uważać mały krąg, w którym żyje,
za centrum świata, ze swego własnego zaś prywatnego
życia czynić kryterium wszechświata. Musi jednak wyrzec się tych próżnych uroszczeń, tego małostkowego,
zaściankowego sposobu myślenia i sądzenia. „Kiedy
winna latorośl marznie w mojej wiosce, proboszcz tłumaczy to gniewem Boga przeciw rodzajowi ludzkiemu... Patrząc na nasze waśnie domowe, któż nie wykrzykuje, iż machina świata wyszła z zawiasów i że
dzień sądu ostatecznego następuje nam już na pięty?...
Ale kto sobie uprzytomni, jakoby w malowidle, wielki
obraz matki natury w całym jej majestacie; kto wyczyta w jej twarzy ową powszechną i stałą rozmaitość;
kto ujrzy w niej siebie, ba, nie tylko siebie, ale całe
królestwa, jakoby punkcik nakłuty ostrzem bardzo
delikatnym, ten bliski jest widzenia rzeczy wedle ich
słusznej proporcji." 23
Słowa Montaigne'a dają nam klucz do tajemnicy całego późniejszego rozwoju nowożytnej teorii człowieka. Filozofia i nauka nowożytna musiały przyjąć wyzwanie zawarte w tych słowach. Musiały dowieść, że
ta nowa kosmologia, daleka od osłabienia czy kwestionowania
potęgi
ludzkiego
rozumu,
potęgę
tę
ustala i umacnia. Metafizyka szkoły szesnastego i siedemnastego wieku połączyły się, aby sprostać temu
zadaniu. Obierają sobie one różne drogi, ale wszystkie
dążą do jednego i tego samego celu. Usiłują jak gdyby przekształcić pozorne przekleństwo nowej kosmologii w błogosławieństwo. Pierwszym myślicielem, ja82
M.
Montaigne:
Próby,
przeł.
T.
Żeleński-Boy,
Warszawa
1957, s. 148.
23
Tamże s. 243.
29
ki wstąpił na drogę, która w pewnym sensie stała się
drogą wszystkich nowożytnych systemów metafizycznych, był Giordano Bruno. Rzeczą charakterystyczną
dla filozofii Giordana Bruna jest, że termin „nieskończoność" zmienia w niej swoje znaczenie. W klasycznej myśli greckiej nieskończoność jest pojęciem negatywnym. Nie daje się ogarnąć, jest czymś nieokreślonym. Nie ma granicy ani kształtu, jest więc niedostępna ludzkiemu rozumowi, który żyje w królestwie
formy i może zrozumieć jedynie formy. W tym sensie
Platon oświadcza w Fiłebosie, że skończoność i nieskończoność, peias i hapeiron, są dwoma podstawowywymi założeniami, które muszą być sobie przeciwstawne. Według nauki Bruna nieskończoność nie oznacza już tylko negacji czy ograniczenia. Oznacza, przeciwnie, niezmierzone i niewyczerpane bogactwo rzeczywistości oraz nieograniczoną potęgę ludzkiego rozumu. W tym też sensie Bruno rozumie i tłumaczy
naukę Kopernika. Nauka ta według Bruna była pierwszym i zdecydowanym krokiem ku samowyzwoleniu
się człowieka. Człowiek nie żyje już w świecie jak
więzień zamknięty w ciasnych murach skończonego wszechświata fizycznego. Potrafi przemierzać powietrze i przedzierać się przez wszystkie wyimaginowane granice sfer niebieskich, wzniesione przez fałszywą metafizykę i fałszywą kosmologię.24 Wszechświat nieskończony nie stawia żadnych granic ludzkiemu rozumowi, przeciwnie, staje się wielkim bodźcem dla ludzkiego umysłu. Mierząc swe siły nieskończonym
wszechświatem
intelekt
ludzki
uświadamia
sobie swoje własne nieskończone możliwości.
Wszystko to Bruno wyraził w swym dziele języ84Co
und
do
Kosmos
s. 197 i n.
30
dalszych
In
der
szczegółów
Philosophie
zob.
der
E.
Cassirer:
Renaissance,
kiem nie naukowym, ale poetyckim. Nowy świat nauki
nowożytnej,
matematyczna
teoria
natury
były
wciąż jeszcze nie znane Brunowi. Nie zdołał więc
dojść na swej drodze do logicznej konkluzji. Aby
przezwyciężyć
kryzys
intelektualny
wywołany
odkryciem Kopernika, trzeba było połączonych wysiłków
wszystkich
metafizyków
i
uczonych
siedemnastego
stulecia. Swój własny, szczególny udział w rozwiązaniu tego problemu miał każdy wielki myśliciel — Galileusz, Descartes, Leibniz, Spinoza. Galileusz twierdzi,
że w dziedzinie matematyki człowiek osiąga szczyt
wszelkiej możliwej wiedzy — wiedzy nie ustępującej
właściwościom
boskiego
rozumu.
Oczywiście
rozum
boski zna i pojmuje nieskończenie większą liczbę
prawd matematycznych niż ludzie, ale co się tyczy
obiektywnej pewności, to ta garść prawd dostępnych
umysłowi
ludzkiemu
znana
jest
równie
doskonale
człowiekowi jak Bogu.25 Descartes rozpoczyna od uniwersalnego zwątpienia, które zdaje się zamykać człowieka w granicach jego własnej świadomości. Wydaje się, że z tego magicznego kręgu nie ma żadnego
wyjścia — żadnego sposobu zbliżenia się do rzeczywistości. Ale nawet w tym wypadku jedynym narzędziem, którym pokonać możemy uniwersalne zwątpienie, okazuje się idea nieskończoności. Jedynie przy
pomocy tego pojęcia możemy udowodnić prawdziwe
istnienie Boga i, pośrednio, realność świata materialnego. Leibniz łączy ten dowód metafizyczny z nowym
dowodem naukowym. Odkrywa nowe narzędzia myśli
matematycznej — rachunek całkowy i różniczkowy.
Wszechświat fizyczny staje się zrozumiały w świetle
zasad tego rachunku, prawa natury są w naszych
Individuum
Leipzig
1927,
25
Galileo: Dialogo dei due massimi sisłemi del mondo I (Ed.
nazionale), VII, 129.
65
oczach niczym innym jak tylko szczególnymi przykładami ogólnych praw rozumu. Ostatni i decydujący
krok
w
rozwoju
tej
matematycznej
teorii
świata
i umysłu ludzkiego odważa się zrobić_Spinoza. Buduje on nową etykę, teorię namiętności i afektów, matematyczną teorię moralnego świata. Przekonany jest,
że tylko dzięki tej teorii potrafimy osiągnąć nasz cel:
cel
„filozofii
człowieka",
filozofii
antropologicznej
wolnej od błędów i uprzedzeń systemu, który jest
jedynie antropocentryczny. To jest ogólny problem,
który w różnych postaciach przenika wszystkie wielkie systemy metafizyczne siedemnastego wieku. Jest
to
racjonalistyczne
rozwiązanie
problemu
człowieka.
Rozum matematyczny jest więzią pomiędzy człowiekiem a wszechświatem ;jpozwąla nąm przechodzić swobodnie od jednego do drugiego. Rozum matematyczny
jest kluczem do prawdziwego zrozumienia porządku
kosmicznego i porządku moralnego.
4
Denis Diderot opublikował w r. 1754 zbiór aforyzmów pod tytułem: Pensees sur 1'interpretation de la
naturę. W szkicu tym oświadczył, że wyższość matematyki w zakresie nauk ścisłych nie jest już bezsporna. Matematyka, twierdził, osiągnęła taki stopień doskonałości, że dalszy postęp w tej dziedzinie jest już
niemożliwy; odtąd matematyka nie posunie się już
naprzód: Nous touchons au moment d'une grandę revolution dans les sciences. Au penchant que les esprits
me paroissent avoir a la morale, aux belles lettres,
a 1'histoire de la naturę et a la physiąue experimentale foserois presąue assurer qu'avant qu'il soit cent
ans on ne comptera pas trois grands geometres en
66
Europę. Cette science s'arretera tout court oń l'auront
laissóe les Bernoulli, les Euler, les Maupertuis et les
d'Alembert. Ils auront pose les colonnes d'Hercule,
on nfira point au dela.26
Diderot jest jednym z wielkich przedstawicieli filozofii oświecenia. Jako wydawca Encyklopedii, znajduje się w samym centrum wszystkich wielkich prądów intelektualnych swej epoki. Nikt nie miał jaśniejszej perspektywy ogólnego rozwoju myśli filozoficznej; nikt bystrzej nie wyczuwał wszystkich tendencji
osiemnastego
wieku.
To,
że
Diderot,
reprezentując
wszystkie
ideały
epoki
oświecenia,
zaczął
wątpić
w bezwzględną słuszność tych ideałów, uderza nas
tym silniej i jest tym bardziej dla niego charakterystyczne. Oczekuje on powstania nowej formy nauki — nauki o charakterze bardziej konkretnym, opartej raczej na obserwacji faktów niż na wprowadzaniu
pewnych ogólnych zasad. Zdaniem Diderota przeceniliśmy znacznie nasze metody logiczne i racjonalne.
Umiemy porównywać, organizować i systematyzować
znane fakty; ale nie rozwijaliśmy tych metod, które
jedyne pozwolą nam odkrywać nowe fakty, Żyjemy
w złudnym przekonaniu, że człowiek, który nie umie
liczyć swojego majątku, jest w położeniu nie lepszym
„Zbliżamy
26
ścisłych.
komite
Sądząc
umysły
pięknej,
bym
się
się
do
ze
skłonności,
zdają
historii
niemal
momentu
się
mieć
naturalnej
z
całą
i
wielkiej
którą
do
rewolucji
moim
nauk
fizyki
pewnością
w
w
moralnych,
że
zna-
literatury
eksperymentalnej,
twierdzić,
naukach
przekonaniu
zanim
ośmieliłupłynie
sto lat, nie będzie można doliczyć się trzech matematyków w Europie.
wią
bert.
dzie."
Nauka
tacy
Wbiją
D.
ta
po
prostu
matematycy,
oni
Diderot:
Słupy
jak
zatrzyma
Bernoulli,
Herkulesa,
Pensees
sur
się
tam,
Euler,
poza
które
1'interpretation
gdzie
ją
Maupertuis,
już
de
się
la
pozostad'Alemnie
wyj-
naturę,
4;
por. 17, 21.
31
niż ten, kto majątku w ogóle nie ma. Zbliża się jednak czas, kiedy przezwyciężymy ten przesąd, a wówczas osiągniemy nowy, kulminacyjny punkt w historii
nauk przyrodniczych.
Czy spełniła się przepowiednia Diderota? Czy rozwój nauki w dziewiętnastym stuleciu potwierdził jego pogląd? Zapewne, co do jednego punktu błąd jego
jest oczywisty. Jego przewidywania, że myśl, matematyczna zatrzyma się w martwym punkcie, że wielcy
matematycy
osiemnastego
stulecia
osiągnęli
Słupy
Herkulesa, okazały się całkowicie fałszywe. Obecnie
do tej plejady nazwisk z osiemnastego wieku musimy
dodać
nazwiska
Gaussa,
Riemanna,
Weierstrassa,
Poincarego. W nauce dziewiętnastego wieku spotykamy się wszędzie z triumfalnym pochodem nowych
idei i koncepcji matematycznych. Mimo to jednak
przepowiednia
Diderota
zawierała
element
prawdy.
Innowacją bowiem w intelektualnej strukturze dziewiętnastego stulecia jest miejsce, jakie myśl matematyczna
zajmuje
w
hierarchii
naukowej.
Występuje
teraz nowa siła. Myśl biologiczna zaczyna wysuwać
się przed myśl mątemajye^na,. W pierwszej połowie
dziewiętnastego stulecia spotkać można się jeszcze
z paru metafizykami, takimi jak Herbert, czy z paru
psychologami, takimi jak G. Th. Fechner, którzy żywią
nadzieję
stworzenia
psychologii
matematycznej.
Projekty te znikają jednak raptownie po ukazaniu się
dzieła Darwina O powstawaniu gatunków. Od tej pory
prawdziwy
charakter
filozofii
antropologicznej
wydaje się raz na zawsze ustalony. Filozofia człowieka
po
niezliczonych
bezowocnych
próbach
staje
wreszcie na pewnym gruncie. Nie musimy już oddawać się czczym spekulacjom, ponieważ nie poszukujemy ogólnej definicji natury czy istoty człowieka.
Problem, jaki mamy przed sobą, ogranicza się po
68
prostu
do
zebrania
dowodów
empirycznych,
które
ogólna teoria ewolucji dała nam do dyspozycji w całym ich bogactwie i obfitości.
Takie było przekonanie podzielane przez naukowców i filozofów dziewiętnastego wieku. Dla ogólnej
historii idei i dla rozwoju myśli filozoficznej ważniejsza się jednak stała teoretyczna i n t e r p r e t a c j a
empirycznych
faktów
potwierdzających
ewolucję
niż
same te fakty. O interpretacji tej nie decydowały
w sposób jednoznaczny dowody empiryczne same w
sobie, ale raczej pewne podstawowe założenia o charakterze zdecydowanie metafizycznym. To metafizyczne zabarwienie myślenia ewolucyjnego było ukrytą
siłą napędową, choć rzadko to przyznawano. Teoria
ewolucji w ogólnym sensie filozoficznym nie była'bynajmniej
osiągnięciem
czasów
najnowszych.
Swój
klasyczny wyraz znalazła w psychologii Arystotelesa
i w jego ogólnym poglądzie na życie organiczne.
Różnica
zasadnicza™!^^"eharakterystyczna
pomiędzy
Arystotelesowską
a
nowożytną
wersją
ewolucji
polegała na tym, że Arystoteles dał interpretację formalną, podczas gdy filozofowie nowożytni kusili się
o interpretację znaczeniową. Arystoteles był przekonany, że chcąc zrozumieć ogólne założenia natury, początki życia, musimy formy niższe rozpatrywać w
świetle form wyższych. W jego metafizyce i w jego
definicji duszy jako „pierwotnej entelechii ciała naturalnego,
obdarzonego
życiem
potencjalnym",
życie
organiczne rozumiane jest i interpretowane W kategoriach życia ludzkiego. Teleólogiezny charakter ludzkiego życia rzutuje na całą dziedzinę zjawisk naturalnych. W teorii nowożytnej ten porządek został
odwrócony. Przyczyny celowe Arystotelesa scharakteryzowane
zostały
jako
zwykłe
asylum
ignotantiae.
Jednym z podstawowych celów pracy Darwina było
32
uwolnienie myśli nowożytnej od tego złudzenia, jakim
jest
dopatrywanie
się
wszędzie
przyczyn
celowych.
Musimy starać się zrozumieć strukturę natury organicznej zakładając jedynie przyczyny materialne, inaczej nie zrozumiemy jej wcale. Ale w terminologii
Arystotelesa
przyczyny
materialne
są
przyczynami
„przypadkowymi". Arystoteles stwierdzał z naciskiem,
że jest rzeczą niemożliwą zrozumieć zjawisko życia
tłumacząc je takimi przypadkowymi przyczynami. Nowożytna
teoria
podejmuje
to
wyzwanie.
Myśliciele
nowożytni utrzymują, że udało im się po niezliczonych
bezowocnych próbach czynionych w czasach dawniejszych wytłumaczyć ostatecznie zjawisko życia organicznego
jako
zwykły
wytwór
przypadku.
Przypadkowe zmiany zachodzące w życiu każdego organizmu
wystarczająco
wyjaśniają
stopniowe
przekształcanie,
które prowadzi nas od najprostszych form życia u pierwotniaków do form najwyższych i najbardziej złożonych. U samego Darwina, zazwyczaj tak bardzo powściągliwego w stosunku do własnych filozoficznych
koncepcji, spotykamy się z jednym z najbardziej uderzających sformułowań tego poglądu. „Nie tylko rozmaite rasy domowe — zauważa Darwin na końcu
swej książki Zmienność zwierząt i roślin w stanie udomowienia — ale i większość różnych rodzajów oraz
rzędów w obrębie tej samej wielkiej klasy — na przykład ssaki, ptaki, gady i ryby — to potomstwo jakiegoś
jednego
wspólnego
przodka.
Wobec
tego
musimy
przyjąć, że ten cały wielki zakres różnic pomiędzy
wymienionymi formami musiał pierwotnie zostać zapoczątkowany przez zwykłą zmienność. Spojrzenie na
sprawę z tego punktu widzenia wystarczy chyba, by
przyprawić każdego o nieme zdumienie. Ale zdumienie
nasze
powinno
zmaleć,
kiedy
pomyślimy,
że
u nieskończonej prawie liczby istot organicznych w
33
ciągu nieskończonego niemal szeregu wieków często
cały ustrój stawał się do pewnego stopnia plastyczny i że każda drobna modyfikacja strukturalna, korzystna w jakikolwiek sposób w nadzwyczaj złożonych
warunkach
życia,
musiała
się
zachowywać,
a każda inna, w jakikolwiek sposób szkodliwa —
ulegać
bezwzględnemu
zanikowi.
Długotrwałe
narastanie korzystnych zmian musiało doprowadzić do
ukształtowania się struktur tak różnorodnych, tak
wspaniale
przystosowanych
do
przeróżnych
celów
i tak doskonale zharmonizowanych, jak to widzimy
u wszystkich otaczających nas zwierząt i roślin. Na
tej podstawie nazwałem dobór przemożną siłą, już to
stosowaną przez człowieka dla tworzenia ras domowych, już to działającą w naturze dla tworzenia gatunków... Gdyby jakiś architekt potrafił wybudować
piękny i wygodny gmach nie używając obrobionych
kamieni, a tylko dobierając spośród odłamków skalnych leżących u stóp urwistej skały kawałki klinowate na sklepienie, wydłużone — na nadproże, a płaskie — na dach, podziwialibyśmy jego zręczność i nadzwyczajne zdolności. Otóż odłamki skalne, choć nieodzowne dla budowniczego, pozostają w takim samym
stosunku do stawianego przezeń gmachu jak chwiejne
przemiany
każdego
organizmu
do
przeróżnych,
przedziwnych
struktur
występujących
wreszcie
u
27
zmodyfikowanych potomków."
Trzeba było jednak zrobić jeszcze jeden ,i może
najważniejszy
krok,
zanim
prawdziwa
filozofia
antropologiczna
mogła
się
rozwinąć.
Teoria
ewolucji
zburzyła
granice
ustanowione
arbitralnie
pomiędzy
różnymi formami życia organicznego. Nie ma odręb27
K.
wienia,
Darwin:
przeł.
t. III, s. 401-402.
K.
Zmienność
Brończyk,
zwierząt
Dzieła
i
roślin
wybrane,
w
stanie
Warszawa
udomo1959,
nych gatunków; istnieje tylko jeden ciągły i nieprzerwany strumień życia. Czy możemy jednak stosować
tę samą zasadę do życia ludzkiego i kultury? Czy na
świat kultury, podobnie jak na świat organiczny, składają się przypadkowe zmiany? Czy nie posiada on dokładnie określonej i bezspornej struktury teleologicznej? Wszyscy filozofowie, dla których punktem wyjścia była ogólna teoria ewolucji, stanęli w tej sytuacji
przed nowym problemem. Musieli dowieść, że świat
kultury, świat ludzkiej cywilizacji, da się sprowadzić
do kilku ogólnych przyczyn, tak samo obowiązujących
dla zjawisk fizycznych jak tzw. duchowych. Taki był
nowy typ filozofii kultury wprowadzony przez Hipolita Taine'a w jego Filozofii sztuki i w jego Historii
literatury angielskiej. „W tym, jak wszędzie, mieści
się tylko zagadnienie mechaniczne: skutek całkowity
jest sumą określoną całkowicie przez wielkość i kierunek sił, które ją wytworzyły... Lecz jakkolwiek sposoby zaznaczania faktów są wcale inne w naukach
społecznych niż w fizycznych, to jednak ponieważ
w tych jak w tamtych znajduje się taki sam materiał
składający się tu i tam z sił, kierunków i wielkości,
utrzymywać można, że w obu grupach nauk do ostatecznego wyniku prowadzi jedno i to samo prawidło." 28 Zarówno nasze życie fizyczne, jak kulturalne
zamknięte jest w tym samym żelaznym pierścieniu
konieczności. Człowiek w swych uczuciach, skłonnościach, wyobrażeniach, myślach nigdy nie wyłamuje
się z tego magicznego kręgu. Możemy uważać człowieka za zwierzę wyższego gatunku, które wytwarza
systemy filozoficzne i poematy w taki sam sposób,
jak jedwabniki wytwarzają swe kokony lub pszczoły
budują swe komórki. W przedmowie do swego wiel28
H.
Taine:
Historia
kowa, Warszawa 1900, s. 21.
34
literatury
angielskiej,
przeł.
E.
Orzesz-
kiego dzieła Les origines de la France contemporaine
Taine stwierdza, że zamierza przeprowadzić badania
nad przeobrażeniami, jakie zaszły we Francji w wyniku rewolucji francuskiej tak, jakby studiował „przemianę owada".
Tu jednak powstaje inny problem. Czy możemy zadowolić
się
zwykłym
empirycznym
podsumowaniem
różnych impulsów, jakie znajdujemy w ludzkiej naturze? Dla uzyskania prawdziwie naukowego wglądu
w naturę ludzką musielibyśmy te impulsy sklasyfikować i usystematyzować. Najwidoczniej nie wszystkie
z nich są na tym samym poziomie. Musimy założyć,
żę mają one wyraźnie określoną strukturę, jednym
z pierwszych zaś i najważniejszych zadań naszej psychologii i teorii kultury jest odsłonić tę strukturę.
W
skomplikowanym
mechanizmie
zazębiających
się
kół, jakim jest życie ludzkie, musimy znaleźć ukrytą
siłę napędową, która wprawia w ruch cały aparat naszego umysłu i woli. Głównym celem wszystkich tych
teorii ■ było udowodnienie jedności i jednorodności
natury ludzkiej. Jeśli jednak przeanalizujemy wyjaśnienia, jakich teorie te miały nam dostarczyć, to jedność natury ludzkiej wyda się niezmiernie wątpliwa.
Każdy filozof wierzy, że odkrył główną przyczynę
i naczelną właściwość ■— ąualite maitresse, jak ją zwał
Taine. Co się jednak tyczy charakteru tej naczelnej
właściwości, to wszystkie .wyjaśnienia znacznie się
między sobą różnią i są z sobą sprzeczne. Każdy indywidualny myśliciel daje nam swój własny obraz natury ludzkiej, Wszyscy ci filozofowie są zdecydowanymi empirykami: chcieliby ukazać nam fakty —• nic
tylko fakty. Ale ich interpretacja faktów empirycznych od samego początku zawiera w sobie arbitralne
założenie — i w
miarę jak teoria rozwija się i przybiera bardziej wyszukany i wyrafinowany aspekt, ar-
bitralność ta staje się coraz bardziej widoczna. Nietzsche głosi wolę mocy, Freud podkreśla znaczenie instynktu seksualnego, Marks daje naczelne miejsce
instynktowi ekonomicznemu. Każda teoria staje się
łożem Prokrustowym, na którym rozciąga się fakty
empiryczne tak, aby pasowały do z góry wykoncypowanego wzoru.
Wskutek takiego rozwoju nasza nowoczesna teoria
człowieka
utraciła
swoje
centrum
intelektualne.
W
zamian
osiągnęliśmy
całkowitą
anarchię
myśli.
Oczywiście nawet i dawniej istniało wiele rozbieżnych
poglądów i teorii dotyczących tego problemu. Ale pozostawała przynajmniej jakaś ogólna orientacja, jakiś
układ odniesienia, z którym można było zestawić
wszystkie
indywidualne
różnice.
Jedna
po
drugiej
metafizyka, teologia, matematyka i' biologia obejmowały kolejno przewodnictwo w dziedzinie myśli dotyczącej problemu człowieka i określały kierunek badań. Kiedy taka centralna siła, zdolna do kierowania
wszystkimi indywidualnymi wysiłkami,
przestała
istnieć, ujawnił się prawdziwy kryzys w badaniach nad
tym
problemem.
Odczuwano
wciąż
jego
niezwykle
doniosłą wagę w najróżniejszych dziedzinach wiedzy
i badań, ale nie istniał już uznany autorytet, do którego można by się zwrócić. Wszyscy traktowali ten
problem ze swego własnego punktu widzenia, zarówno
teologowie,
jak
uczeni,
politycy,
socjologowie,
biologowie,
psychologowie,
etnologowie
czy
ekonomiści. Połączenie i ujednolicenie tych wszystkich aspektów i poszczególnych perspektyw było rzeczą niemożliwą. Nawet w obrębie specjalnych dziedzin nie
było mowy o jakiejś jednej, powszechnie przyjętej
naukowej zasadzie. Obecność czynnika indywidualnego zaznaczała się coraz silniej, a temperament każdego pisarza zdawał się nabierać znaczenia decydujące35
go. Trahit sua quemque voluptas: w ostatecznym rozrachunku wydaje się, że każdy autor kieruje się swoją
własną koncepcją i oceną życia ludzkiego.
Nie ulega wątpliwości, że ten antagonizm idei jest
nie tylko poważnym problemem teoretycznym, lecz
stanowi także bezpośrednie zagrożenie całego obszaru naszego życia etycznego i kulturalnego. Max Scheler jest jednym z pierwszych wyrazicieli najnowszej
myśli filozoficznej, który uświadomił sobie i zasygnalizował to niebezpieczeństwo. „Nie było epoki ludzkiej wiedzy — oświadcza Scheler — w której człowiek stałby się sam dla siebie istotą równie problematyczną, jak nią jest dziś. Mamy kilka antropologii:
naukową, filozoficzną i teologiczną, które nic o sobie
nawzajem nie wiedzą. Dlatego też nie dysponujemy
już żadną jasną i logiczną ideą człowieka. Wielka
i stale rosnąca liczba odrębnych nauk, które zajmują
się studium istoty ludzkiej, jeszcze bardziej przyczyniła się do zaciemnienia i pomieszania naszych Wyobrażeń o człowieku." 29
Oto dziwne położenie, w jakim znajduje się nowoczesna filozofia. Jeśli chodzi o źródła naszej wiedzy
o naturze ludzkiej, to żadna epoka poprzednia nie
znajdowała się w tak korzystnej sytuacji. Psychologia, etnologia, antropologia i historia nagromadziły
zadziwiająco bogaty i stale powiększający się zasób
faktów. Nasze narzędzia techniczne do przeprowadzania
eksperymentów
i
obserwacji
zostały
ogromnie
udoskonalone, analizy zaś stały się bardziej przenikliwe i dociekliwe. A przecież wydaje się, że nie odkryliśmy jeszcze metody opanowania i zorganizowania tego materiału. Przeszłość może wydawać się bardzo uboga w zestawieniu z bogactwem, jakim my roz89
M. Scheler: Die
stadt 1928, s. 13 i n.
Stellung
des
Menschen
im
Kosmos,
Darm-
porządżamy. Nie należy jednak utożsamiać naszego
bogactwa faktów z bogactwem myśli. Nie zdołamy
uzyskać
prawdziwego
wglądu
w
ogólny
charakter
kultury, chyba że uda nam się znaleźć nić Ariadny,
co wywiedzie* nas z tego labiryntu; bez tego pozostaniemy zagubieni w gęstwinie nie powiązanych i rozdrobnionych danych, pozbawionych, jak się zdaje,
wszelkiej pojęciowej jedności.
II. KLUCZ DO NATURY CZŁOWIEKA:
SYMBOL
Biolog Johannes von Uexkiill napisał książkę, w
której dokonał krytycznego przeglądu podstaw biologii. Według Uexkiilla biologia jest nauką przyrodniczą, którą trzeba rozwijać posługując się zwykłymi
metodami
empirycznymi:
obserwacją
i
doświadczeniem. Z drugiej strony myśl teoretyczna nie ma w biologii tego samego charakteru co w chemii czy fizyce.
Uexkull
jest
zdecydowanym
rzecznikiem
witalizmu,
broni zasady autonomii życia. Życie jest rzeczywistością ostateczną i samowystarczalną. Nie możną go opisać ani wyjaśnić- w kategoriach fizyki czy chemii. Wychodząc z tego założenia Uexkull rozwija nowy ogólny plan badań biologicznych. Jest jako filozof idealistą
lub fenomenalistą. Fenomenalizm jego opiera się jednak raczej na założeniach empirycznych niż na elementach metafizycznych czy epistemologicznych. Byłoby dogmatyzmem bardzo naiwnego autoramentu —
wykazuje Uexkull — zakładać, że istnieje jakaś absolutna rzeczywistość rzeczy, taka sama dla wszystkich
istot żywych. Rzeczywistość nie jest jednorodna i jedyna; jest niebywale zróżnicowana i ma tyle różnych
schematów i wzorów, ile istnieje w niej różnych organizmów. Każdy organizm jest jak gdyby istotą monadyczrtą. Ma swój własny świat, ponieważ ma swoje
własne doświadczenia. Zjawiska, które obserwujemy
36
w życiu pewnych gatunków biologicznych, nie dadzą
się przenieść na żadne inne gatunki. Doświadczenia —
a więc i realia — dwóch różnych organizmów są niewspółmierne z sobą. W świecie muchy — powiada
Uexkull — znajdujemy tylko „musze rzeczy"; w świecie jeża morskiego znajdujemy tylko „rzeczy jeża
morskiego".
Wychodząc
z
takiego założenia
ogólnego Uexkulł
rozwija
bardzo
pomysłowy
i
oryginalny
schemat
świata biologicznego. Pragnąc uniknąć wszelkich interpretacji
psychologicznych,
przyjmuje
metodę
w
pełni obiektywną czy też behawiorystyczną. Twierdzi,
że jedynym kluczem do życia zwierzęcego są fakty,
których dostarcza nam anatomia porównawcza. Jeżeli
znamy
budowę
anatomiczną
jakiegoś
gatunku
zwierzęcego, to mamy już wszystkie dane konieczne
do
zrekonstruowania
jego
szczególnego
trybu
doświadczenia. Staranne przestudiowanie budowy ciała
zwierzęcia, jakości, liczby i rozmieszczenia różnych
narządów zmysłów oraz układu systemu nerwowego
daje nam doskonały obraz wewnętrznego i zewnętrznego świata tego organizmu. Badania swe Uexkull
rozpoczął od organizmów najniższego rzędu; stopniowo rozszerzył je na wszystkie formy życia organicznego. W pewnym sensie nie zgadza się na rozróżnianie niższych i wyższych form życia. Życie jest wszędzie doskonałe. Jest takie samo zarówno w najwęższym, jak w najszerszym kręgu. Każdy organizm,
nawet najniższego rzędu, jest nie tylko w jakimś nieuchwytnym
sensie
przystosowany
[angepasst),
ale
całkowicie osadzony (eingepasst) w swoim otoczeniu.
Stosownie do swej budowy anatomicznej, wyposażony jest w pewien Merknetz i pewien Wirknetz —
system receptorów i system elektorów. Organizm nie
mógłby utrzymać się przy życiu bez współpracy
78
i równowagi panującej między tymi dwoma systemami. System receptorów, dzięki któremu gatunek biologiczny otrzymuje bodźce z zewnątrz, i system efektorów, który sprawia, że na bodźce te reaguje, są we
wszystkich sytuacjach ściśle z sobą sprzężone. Są to
ogniwa tego samego łańcucha, który Uexkiill określa
jako
krąg
funkcjonalny
{FunktionkTeis)
zwierzęcia.1
Nie mogę podejmować tu dyskusji nad biologicznymi założeniami Uexkiilla. Powołałem się jedynie na
jego koncepcje i terminologię, aby postawić pytanie
natury ogólnej. Czy możliwe jest wykorzystanie schematu
proponowanego
przez
Uexkiilla
do
opisania
i scharakteryzowania ś w i a t a
ludzkiego?
Wydaje się rzeczą oczywistą, że świat ten nie stanowi
wyjątku od zasad biologicznych rządzących życiem
wszystkich innych organizmów. A przecież w świecie ludzkim znajdujemy nowy rys charakterystyczny,
który jest, jak się zdaje, cechą wyróżniającą ludzkiego życia. Krąg funkcjonalny człowieka jest nie tylko szerszy ilościowo; uległ on także zmianie jakościowej.
Człowiek
jak
gdyby
odkrył
nową
metodę
dostosowania się do swego otoczenia. Pomiędzy systemem receptorów a systemem efektorów, które można znaleźć u wszystkich gatunków zwierząt, znajdujemy u człowieka trzecie ogniwo: można je określić
jako s y s t e m
symboliczny.
Ta nowa zdobycz
przekształca całe ludzkie życie. Człowiek, w porównaniu do innych zwierząt, żyje nie tylko w rozleglejszej rzeczywistości, żyje jak gdyby w nowym w y miarze
rzeczywistości.
Pomiędzy
reakcjami
organicznymi a odpowiedziami ludzkimi istnieje łatwa do
uchwycenia różnica. W pierwszym wypadku bodziec
1
Zob.
J.
von
Uexkiill:
Theorełische
Biologie,
Berlin
1938;
Umwelt und Innenwelt der Tiere, Berlin 1921.
37
zewnętrzny wywołuje bezpośrednią i natychmiastową
reakcję; w drugim wypadku odpowiedź następuje po
pewnej zwłoce. Przerywa ją i opóźnia powolny i skomplikowany proces myślowy. Takie opóźnienie może
na pierwszy rzut oka wydać się zyskiem o bardzo
wątpliwej wartości. Wielu filozofów ostrzegało ludzi
przed tym pozornym postępem. Uhomme qui medite — powiada Rousseau — est un animcd deprave —
„człowiek,
który
się
zastanawia,
jest
stworzeniem
wynaturzonym". Przekroczenie granic życia organicznego nie jest udoskonaleniem, lecz pogorszeniem natury ludzkiej.
A przecież nie ma sposobu na obalenie tego naturalnego porządku. Człowiek nie może uciec przed
własnymi osiągnięciami. Nie ma wyboru: musi przyjąć warunki swego własnego życia. Człowiek nie żyje
już w świecie jedynie fizycznym, żyje także w świecie
symbolicznym. Częściami składowymi tego świata są:
język, mit, sztuka i religia. Są to różnorakie nici,
z których utkana jest owa symboliczna sieć, splątana
sieć ludzkiego doświadczenia. Wszelki postęp ludzkości w dziedzinie myśli i doświadczenia sprawia, że
sieć ta staje się coraz subtelniejsza i mocniejsza.
Człowiek nie potrafi się już bezpośrednio ustosunkować do rzeczywistości. Nie może jak gdyby stanąć
z nią twarzą w twarz. W miarę jak symboliczna działalność człowieka robi postępy, rzeczywistość fizyczna zdaje się cofać. Zamiast zajmować się rzeczami samymi w sobie, człowiek w pewnym sensie ustawicznie
sam z sobą rozmawia. Tak bardzo owinął się w formy językowe, w obrazy artystyczne, w mityczne symbole lub religijne obrządki, że nie potrafi już'niczego
zobaczyć ani poznać inaczej jak za pośrednictwem
tęgo sztucznego środka. Jego położenie jest jednakowe w sferze teoretycznej i praktycznej. Ale nawet
38
w tej drugiej człowiek nie żyje w świecie nieubłaganych faktów ani też zgodnie ze swymi bezpośrednimi
potrzebami i pragnieniami. Żyje raczej wśród Wyimaginowanych uczuć, wśród lęków i nadziei, wśród złudzeń i rozczarowań, wśród marzeń i fantazji. Epiktet
powiada, że „człowieka niepokoją i przerażają nie
rzeczy same, ale jego przekonania i wyobrażenia
o rzeczach".
Z tego punktu widzenia, który właśnie osiągnęliśmy,
możemy
rozszerzyć
i
poprawić
klasyczną
definicję
człowieka.
Mimo
wszelkich
wysiłków
nowoczesnego
irracjonalizmu owa definicja człowieka jako animal
rationale nie straciła mocy. W istocie zdolność rozumowania jest nieodłączną cechą wszelkiej ludzkiej
działalności. Sama mitologia nie jest po prostu surowym zlepkiem przesądów i jaskrawych złudzeń. Nie
jest czystym chaosem, ponieważ ma formę systematyczną czy pojęciową.2 Z drugiej jednak strony nie
dałoby się określić struktury mitu jako racjonalnej.
Identyfikowano często język z rozumem lub z samym
źródłem rozumu. Łatwo jednak dostrzec, że ta definicja nie obejmuje całej dziedziny. Jest swego rodzaju
pars pro toto; ofiarowuje nam część zamiast całości.
Równolegle bowiem z językiem pojęciowym istnieje
język emocjonalny; równolegle zaś z językiem logicznym czy naukowym istnieje język wyobraźni poetyckiej. Ponad wszystko język nie wyraża myśli ani
pojęć, lecz uczucia i emocje. I nawet religia „w granicach czystego rozumu", tak jak ją pojmował i wypracował Kant, jest zwykłą abstrakcją i niczym więcej. Przekazuje nam jedynie kształt idealny, jedynie
cień tego, czym jest prawdziwe i konkretne życie
religijne. Wielcy myśliciele, którzy określili człowie2
Zob.,
E.
Cassirer:
Die
Begrifisiorm
im
mythischen
Denken,
Leipzig 1921.
81
ka jako animal rationale, nie byli empirykami ani też
nie było nigdy ich intencją dać nam empiryczną ocenę
natury ludzkiej. Za pomocą tej definicji wyrażali raczej podstawowy imperatyw moralny. Rozum jest bardzo wąskim i niewystarczającym terminem, nie może
więc objąć form kulturalnego życia człowieka w całym ich bogactwie i różnorodności. Wszystkie te formy jednak są formami symbolicznymi. Stąd zamiast
określać człowieka jako animal rationale, powinniśmy
określać go jako animal symbolicum. W ten sposób
potrafimy wskazać na odrębność gatunkową człowieka i zrozumieć otwierającą się przed nim nową drogę
do cywilizacji.
III. OD REAKCJI ZWIERZĘCYCH
DO ODPOWIEDZI LUDZKICH
Dzięki naszej definicji człowieka jako animal symbolicum
doszliśmy
do
pierwszego
punktu
wyjścia
umożliwiającego dalsze badania. Teraz jednak staje
się rzeczą konieczną rozwinąć nieco tę definicję, aby
uczynić ją bardziej precyzyjną. Nie da się zaprzeczyć,
że myśl symboliczna i symboliczne zachowanie należą
do
najbardziej
charakterystycznych
cech
życia
ludzkiego i że cały postęp kultury jest nimi uwarunkowany. Czy mamy jednak prawo uważać je za szczególne właściwości człowieka z wykluczeniem wszystkich innych istot organicznych? Czy .symbolizm nie
jest zasadą, której początki sięgają znacznie głębiej
i którą da się stosować w znacznie szerszym zakresie?
Jeśli na to pytanie odpowiemy przecząco, to będziemy musieli, jak się zdaje, przyznać się do niewiedzy
w
odniesieniu
do
wielu
podstawowych
problemów,
które w filozofii kultury znajdowały się ustawicznie
w
centrum
zainteresowania.
Początki
języka,
sztuki i religii stają się problemami, na które nie można dać odpowiedzi, i kultura przedstawia nam się jako
fakt zastany, zjawisko w jakimś sensie odosobnione,
a więc niewytłumaczalne.
Zrozumiałe więc, że uczeni nigdy nie chcieli przyjąć takiego rozwiązania. Ze wszystkich sił starali się
połączyć fakt symbolizmu z innymi dobrze znanymi
6*
39
i bardziej elementarnymi faktami. Odczuwano całą
doniosłość tego problemu, ale bardzo rzadko niestety podejmowano go bez żadnych uprzedzeń. Od samego początku zaciemniały go i zamącały inne sprawy, należące do całkiem odrębnej dziedziny rozważań. Dyskusja nad tym zagadnieniem zamiast doprowadzić do bezstronnego opisu i analizy samych zjawisk, przekształciła się w dysputę metafizyczną. Spór
ów stał się kością niezgody pomiędzy różnymi szkołami metafizycznymi: pomiędzy idealizmem a materializmem, pomiędzy spirytualizmem a naturalizmem. Problem symbolizmu stał się sprawą zasadniczą, od której
zdawał się zależeć przyszły kształt nauki i metafizyki.
Postawiliśmy sobie znacznie skromniejsze i bardziej
konkretne zadanie, wobec czego tutaj nie zajmujemy
się tym aspektem problemu. Spróbujemy opisać symboliczną postawę człowieka w sposób bardziej ścisły,
aby przez kontrast wyraźniej zaznaczyć różnicę między tą postawą a innymi rodzajami symbolicznego
zachowania, jakie znajdujemy w całym świecie zwierzęcym. Jest rzeczą oczywistą i nie podlegającą dyskusji, że zwierzęta nie zawsze reagują na bodźce
w sposób prosty i bezpośredni, że zdolne są do reakcji pośredniej. Słynne eksperymenty Pawłowa dostarczają nam bogatego zasobu dowodów empirycznych,
dotyczących tzw. bodźców reprezentatywnych; W bardzo interesującej pracy eksperymentalnej Wólfe zademonstrował
skuteczność
„symbolicznych
nagród"
w wypadku antropoidów. Zwierzęta nauczyły się reagować na symbole jako zastępstwo nagród żywnościowych w taki sposób, w jaki reagowały na samo
pożywienie.1
Zdaniem Wolfe'a
wyniki urozmaiconych
i długotrwałych doświadczeń stosowanych przy tresu1
J.
B.
Wolfe:
Eliectiveness
ot
Token-rewards
zees, „Comparative Psychology Monographs" 12, nr 5.
40
lor
Chimpan-
rze wykazały, że w zachowaniu antropoidów zachodzą
procesy natury symbolicznej. Robert M. Yerkes, który
w swej ostatniej książce opisuje te doświadczenia,
wyciąga z nich ważny wniosek ogólny.
„Jest rzeczą oczywistą, że są one [procesy symboliczne] stosunkowo rzadkie i trudne do zaobserwowania. Można słusznie nadal kwestionować ich istnienie, podejrzewam jednak, że niebawem zostaną rozpoznane
jako
poprzedniki
symbolicznych
procesów
człowieka. Tak więc porzucamy ten temat w najbardziej pasjonującym etapie jego rozwoju, kiedy ważkie
odkrycia wydają się bardzo bliskie." 2
Głoszenie
jakichkolwiek
przepowiedni
dotyczących
przyszłego
rozwoju
tego
problemu
byłoby
przedwczesne. Trzeba zostawić wolne pole przyszłym badaniom. Z drugiej strony interpretacja faktów eksperymentalnych zawsze zależy od pewnych podstawowych pojęć, które trzeba wyjaśnić, jeszcze zanim materiał
empiryczny
przyniesie
rezultaty.
Nowoczesna
psychologia i psyćhobiologia uwzględniają ten fakt.
To, że dzisiaj nie filozofowie, lecz empiryczni obserwatorzy i badacze wydają się przejmować główną
rolę w rozwiązywaniu tego problemu, jest w moim
przekonaniu bardzo znamienne. Ci mówią nam, że
ostatecznie problem ten nie jest wyłącznie empiryczny,
ale
w
znacznym
stopniu
logiczny.
Niedawno
Georg Revesz opublikował serię artykułów, w których wysuwa tezę, że gorąco roztrząsany problem
tak zwanego j ę z y k a
zwierząt
nie może być
rozwiązany na podstawie zwykłych danych dotyczących psychologii zwierząt. Każdy, kto krytycznie i bez
uprzedzeń rozpatruje różne psychologiczne tezy i teorie, musi ostatecznie dojść do przekonania, że proble2
R.
M.
YerkeS:
Chimpanzees.
A
Laboratoiy
Colony,
New
Ha-
ven 1943, s. 189.
85
mu tego nie można rozstrzygnąć odwołując się po prostu do sposobów komunikowania się zwierząt między
sobą i do pewnych umiejętności osiąganych przez te
zwierzęta
dzięki
ćwiczeniom
i
tresurze.
Wszystkie
te umiejętności podlegają najbardziej sprzecznym interpretacjom.
Stąd
rzeczą
konieczną
jest
przede
wszystkim znaleźć właściwy logiczny punkt wyjścia,
taki, dzięki któremu zdołamy dojść do naturalnej
i pewnej interpretacji faktów empirycznych. Tym punktem wyjścia jest d e f i n i c j a m o w y (die Begiiffsbestimmung
der
Sprache).3
Zamiast
jednak
dawać
gotową i ustaloną definicję mowy- lepiej może byłoby
przyjąć mniej zobowiązującą linię postępowania. Mowa nie jest zjawiskiem prostym i jednolitym. Składa
się z różnych elementów, istniejących zarówno pod
względem biologicznym, jak systematycznym na różnych płaszczyznach. Musimy starać się odkryć układ
i wzajemne powiązania tych elementów składowych.
Musimy jak gdyby nauczyć się różnicować różne pokłady
geologiczne
mowy.
Pierwszym
i
najbardziej
podstawowym pokładem jest oczywiście język uczuć.
Znaczną część wszystkich ludzkich wypowiedzi wciąż
jeszcze można zaliczyć do tego pokładu. Istnieje jednak pewna postać mowy, która odsłania przed nami
całkiem odmienny charakter. Słowo nie jest tu wcale
zwykłym wykrzyknikiem; nie jest odruchowym wyrazem uczuć, lecz częścią składową zdania o określonej budowie logicznej i syntaktycznej.4 Prawdą jest,
że związek z elementem pierwszym nie został całkoG.
s
die
Revesz:
sogenannte
Die
menschlichen
Tiersprache.
Kommunikationsformen
Sprawozdania
Holend.
Akad.
und
Nauk
XLIII (1940), nr 9, 10f XLIV (1941), nr 1.
Rozróżnienie
4
mi
a
mowa",
„normalnym
znajdziemy
między
emocjonalnymi
wypowiedzia-
przykładem
przekazywania
myśli,
jakim
w
wstępnych
książce
E.
Language, N. York 1921.
41
bardziej
uwagach
w
wicie zerwany nawet w wysoko rozwiniętym języku
teoretycznym. Trudno byłoby chyba znaleźć zdanie
bez pewnego zabarwienia emocjonalnego czy wzruszeniowego, z wyjątkiem może zdań formalnych, czysto matematycznych.6 W świecie zwierzęcym można
znaleźć wiele analogii i paraleli do języka emocjonalnego. Wolfgang Koehler stwierdza, że szympansy
osiągają znaczny stopień ekspresji za pomocą gestów. Z łatwością wyrażają one w ten sposób wściekłość, przerażenie, rozpacz, ból, błaganie, pragnienie
czegoś, chęć zabawy i zadowolenie. Brak tu jednak
jednego elementu, który jest charakterystyczny i niezbędny we wszystkich językach ludzkich: nie znajdujemy gestów, które by miały obiektywne znaczenie
lub obiektywnie się do czegoś odnosiły. „Można przyjąć za rzecz w pełni dowiedzioną — powiada Koehler — że ich gama f o n e t y c z n a jest całkowicie
«subiektywna» i potrafi jedynie wyrażać uczucia, nie
zdoła zaś nigdy oznaczać ani opisywać przedmiotów.
Szympansy dysponują jednak tyloma elementami fonetycznymi
występującymi
także
w
językach
ludzkich, że nie można przypisywać braku mowy artykułowanej u tych małp ograniczeniom w t ó r n y m (językowo-wargowym). Także ich gesty i mimika twarzy, podobnie jak wypowiedzi przy pomocy dźwięków, nigdy nie oznaczają ani nie «opisują» przedmiotów (Buhler)." 6
Tu dotykamy zasadniczego punktu całego problemu. Różnica między j ę z y k i e m
twierdzeń
a
j ę z y k i e m u c z u ć jest prawdziwym słupem gra-
jest
Saplra:
* Co do dalszych szczegółów zob. Ch. Balły: le langage et la
yie, Paris 1936.
"
W.
gische
Koehler:
Forschung"
Zur
I
Psychologie
(1921),
27,
des
Por.
Schimpansen,
wyd.
ang.:
The
„PsycholoMentality
oi Apes. N. York 1925, App., s. 317.
87
nicznym między < światem ludzi a światem zwierząt
Wszystkie
teorie
i
obserwacje
dotyczące
języka
zwierząt są bezcelowe, jeśli nie potrafią dostrzec tej
zasadniczej różnicy.*
W całej literaturze tego przedmiotu nie ma, jak się
zdaje, ani jednego rozstrzygającego dowodu na to; że
jakiekolwiek
zwierzę
uczyniło
kiedykolwiek
decydujący krok od języka subiektywnego do obiektywnego,
od
języka
afektów
do
języka
twierdzeń.
Koehler
stwierdza z Całym naciskiem, że mowa całkowicie
przekracza
możliwości
antropoidów.
Utxzymujer
że
brak tej bezcennej pomocy technicznej oraz znaczne
ograniczenie bardzo ważnych składników myśli, tak
zwanych
wyobrażeń,
ostatecznie
uniemożliwią
zwierzętom
osiągnięcie
najskromniejszych
nawet
początków kulturalnego rozwoju.8 Revesz doszedł do tego
samego wniosku. Mowa, stwierdza on, jest pojęciem
antropologicznym,
przy
badaniach
nad
psychologią
zwierząt powinno się Więc je całkowicie odrzucać.
Jeśli za punkt wyjścia obierzemy jasną i ścisłą cksfini-*
cję; mowy* to wszystkie inne formy wypowiedzi, które można także spotkać u zwierząt, zostaną automatycznie wyeliminowane.9 Yerkesr który studiował ten
. 7
próbę
W dziedzinie psychopatologii języka uczyniono wczesną
ostrego rozróżnienia pomiędzy językiem twierdzeń a ję-
zykiem uczuć. Aby wytłumaczyć pewne bardzo ciekawe zjawiska patologiczne, angielski neurolog Jackson wprowadził termin
„język
twierdzeń".
Odkrył,
afazję bynajmniej nie
potrafiło używać słów
wiadania
owocne.
źe
wielu
pacjentów
cierpiących
na
straciło umiejętności mówienia, lecz nie
w sensie obiektywnym, w sensie wypookazało
rozwoju
się bardzo
psychopato-
logii języka. Co do szczegółów zob. E. Cassirer:
der symbolischen Formen t. III, rozdz. 6, 237-323. .
Philosophie
8
9
twierdzeń. Rozróżnienie Jacksona
Odegrało ważną rolę w dalszym
Koehler: The Mentalny oi Apes, s. 277.
Revesz: op. cii., XLIII, cz. II (1940), s. 33.
problem
ze
szczególnym
zainteresowaniem,
zajmuje
tu bardziej pozytywne stanowisko. Jest przekonany,
że między człowiekiem a antropoidami istnieje ścisłe
pokrewieństwo nawet w odniesieniu do języka i symbolizmu. „To nasuwa przypuszczenie — pisze — że
trafiliśmy, być może, na wczesne stadium filogenetyczne
w
ewolucji
procesu
symbolicznego.
Istnieję
bardzo Wiele dowodów na to, że u szympansa zdarzają się często i skutecznie działają różnego rodzaju
reakcje na sygnały inne niż symboliczne." 10 Wszyst^
ko to jednak pozostaje wyraźnie na etapie przed językowym. Nawet Zdaniem Yerkesa wszystkie te wyrażenia funkcjonalne są niebywale pierwotne, proste
i w porównaniu z procesem poznawczym człowieka
użyteczność ich jest bardzo ograniczona.11 Nie należy tu mieszać problemu genetycznego z analitycznym
i fenomenologicznym.
Analiza logiczna
mowy ludzkiej doprowadza nas zawsze do elementu o pierwszorzędnym znaczeniu, dla którego nie znajdujemy żad?
nej paraleli w świecie zwierzęcym. Uznanie tego faktu nie stoi w żadnej sprzeczności z ogólną teorią ewolucji: Nauczyliśmy się, że ewolucja nie wyklucza pewnego rodzaju oryginalnej twórczości nawet w dziedzinie zjawisk natury organicznej. Trzeba przyznać,
że istnieje nagła mutacja i nieoczekiwana ewolucja.
Biologia nowoczesna mówiąc o ewolucji nie używa
już terminologii wczesnego darwinizmu; nie wyjaśnia
też w ten sposób przyczyn ewolucji. Możemy przyznać bez oporów, że w rozwoju pewnych procesów
symbolicznych antropoidy zrobiły znaczny krok najprzód. Ale przyznając to musimy stwierdzić z naci-
10
Yerkes
i
Nissen:
Pre-linguistic
Sign
Behavior
in
Chimpan-
zee, „Science" LXXXIX, s. 587.
11
Yerkes: Chimpanzees, s. 189.
42
skiem, że nie osiągnęły one progu świata ludzkiego.
Zabrnęły jak gdyby w ślepą uliczkę.
Aby jasno przedstawić problem, musimy wprowadzić
wyraźne
rozróżnienie
między
sygnałami
a s y m b o l a m i . Wydaje się faktem stwierdzonym,
że w zachowaniu zwierzęcia odkrywamy dość skomplikowany system znaków i sygnałów. Możemy nawet stwierdzić, że niektóre zwierzęta, zwłaszcza domowe, są niezmiernie wrażliwe na sygnały.12 Pies
reaguje na najdrobniejsze zmiany w zachowaniu swego pana? potrafi nawet rozróżniać wyraz twarzy ludzkiej lub modulację ludzkiego głosu.18 Ale od tych
12 Wrażliwość ta została na przykład udowodniona w słynnym przypadku „mądrego Hansa", który kilkadziesiąt lat temu
wywołał swego rodzaju sensacją wśród psychobiologów.
Mądry
Hans był to koń, który, jak się zdawało, posiadał zdumiewającą
inteligencję.
Potrafił
nawet
rozwiązywać
dość
skomplikowane
zadania arytmetyczne, wyciągać pierwiastki sześcienne itd. uderzając kopytem w ziemię tyle razy, ile wymagało tego rozwiązanie
zadania.
Aby
zbadać
ten
przypadek,
powołano
specjalny
komitet
psychologów i innych uczonych. Wkrótce stało się jasne, że
zwierzę reagowało na pewne nieświadome ruchy swego pana.
Jeśli właściciel był nieobecny lub jeśli nie rozumiał pytania,
koń nie potrafił na nie odpowiedzieć.
19
Aby zilustrować ten punkt,
chciałbym
podać
jeszcze
bardzo
pouczający
przykład.
Dr
Pfungst,
psychobiolog,
opracował
kilka
nowych
interesujących
metod
badania
jeden
który
zacho-
wania zwierzęcia, opowiedział mi raz o liście pewnego majora
dotyczącym ciekawego problemu. Major miał psa, który towarzyszył
mu
na
spacerach.
Zwierzę
objawiało
szaloną
radość
i podniecenie, ilekroć pan przygotowywał się do wyjścia. Pewnego dnia major zdecydował się zrobić pewien eksperyment,
Udając, że wychodzi, nałożył kapelusz, wziął laskę i poczynił
zwykłe przygotowania —r nie mając jednak zamiaru wyjść na<
spacer. Ku jego wielkiemu zdziwieniu pies bynajmniej nie dał
się zwieść; leżał spokojnie w swoim kącie. Po krótkiej obserwacji dr Pfungst zdołał rozwiązać tajemnicę. W pokoju majora
stało biurko z szufladą; w której przechowywane były pewne
cenne i ważne dokumenty. Przed wyjściem z domu major miał
43
zjawisk daleko jest jeszcze do zrozumienia symbolicznej mowy ludzkiej. Sławne eksperymenty Pawłowa dowodzą tylko tego, że można z łatwością wytresować zwierzęta tak, aby reagowały nie tylko na
bezpośrednie bodźce, ale także na wszelkie rodzaje
bodźców
pośrednich
albo
reprezentatywnych.
Dzwonek np. może stać się „sygnałem do obiadu" i zwierzę można wytresować tak, aby nie dotykało pożywienia, kiedy nie ma tego sygnału. Ale w tym wypadku dowiadujemy się jedynie, że eksperymentatorowi udało się zmienić okoliczności odżywiania zwierzęcia.
Skomplikował
te
okoliczności
wprowadzając
w nie świadomie nowy element. Wszystkie zjawiska
określane pospolicie jako odruchy warunkowe są w
swoim zasadniczym charakterze nie tylko bardzo odległe od symbolicznej myśli ludzkiej, ale nawet z nią
sprzeczne. Symboli we właściwym sensie tego określenia nie można sprowadzić do zwykłych sygnałów.
Symbole i sygnały należą do dwóch różnych sfer
przekazu. Sygnał jest częścią fizykalnego świata bytu,
symbol jest częścią ludzkiego świata treści. Sygnały
śą operatorami, symbole zaś „desygnatorami", „wyznacznikami". u Sygnały, nawet jeśli są rozumiane
i stosowane jako takie, mają mimo wszystko coś w
rodzaju
fizycznego
czy
materialnego
bytu;
symbole
mają
wartość
jedynie
funkcjonalną.
Pamiętając o tym rozróżnieniu możemy dotknąć
zwyczaj poruszania szufladą, aby się upewnić, czy jest dobrze
zamknięta. Nie uczynił tego w dniu, w którym nie zamierzał
wyjść z domu. Dla psa jednak stukot szuflady stał się sygnałem,
koniecznym
elementem
określającym
sytuację
spacerową.
Bez tego sygnału pies nie reagował,
14
Co do rozróżnienia między operatorami a desygnatorami
zob. Gh. Morris: The Foundation oi the Theory of Signs, Encyclopedia o! the Uniiied Sciences, 1938.
91
jednego
z
najbardziej
kontrowersyjnych
problemów.
Kwestia
inteligencji
zwierząt
była
zawsze
jedną z największych łamigłówek filozofii antropologicznej. Aby znaleźć odpowiedź na to pytanier myśl
i obserwacją ludzka robiły olbrzymie wysiłki. Rozwiązaniu tego problemu stałą jednak na przeszkodzie
dwuznaczność
i
niejasność
samego
terminu
„inteligencja". Jak możemy się łudzić, że odpowiemy
na pytanie, którego znaczenia nie rozumiemy? Metafizycy i uczeni, przyrodnicy i teologowie
używają
słowa „inteligencja" w różnych i często sprzecznych
znaczeniach.
Niektórzy
psychologowie
i
psychobiologowie wręcz nie chcą mówić o „inteligencji" w odniesieniu do zwierząt. Dostrzegają jedynie grę pewnego
automatyzmu
w
całym
zachowaniu
zwierząt.
Teza ta miała za sobą poparcie autorytetu Descarte«'a,
a nowoczesna psychologia ją potwierdziła. E. L.Thorndike w swej pracy o inteligencji zwierząt powiada:
„Zwierzę nie. myśli, że jakaś rzecz przypomina inną,
ani też, jak to się zwykło mówić, nie bierze jednej
rzeczy za inną. Nie myśli o rzeczy — myśli rzecz...
Mitem jest wyobrażenie, że zwierzęta reagują na konkretne, doskonale określone i uświadamiane wrażenia zmysłowe i że podobna reakcja na wrażenie zmysłowe różniące się od poprzedniego dowodzi umiejętności kojarzenia na zasadzie podobieństwa." 15 Obserwacje
późniejsze
i
bardziej
dokładne
doprowadziły
do innego wniosku. W wypadku zwierząt wyższego
rzędu stało się rzeczą jasną, że mogą one rozwiązywać dość trudne problemy i że do rozwiązań tych nie
dochodzą w sposób czysto mechaniczny, dokonując
prób i popełniając błędy. Najbardziej uderzająca różnica, jak wykazuje Koehler, istnieje między rozwią-
zaniem czysto przypadkowym a rozwiązaniem prawdziwym, tak że oba typy rozwiązań można z łatwością rozpoznać. Wydaje się też sprawą bezsporną, że
przynajmniej
niektóre
z
reakcji
zwierząt
wyższego
rzędu nie są jedynie wynikiem przypadku, ale kierowane są intuicją.16 Jeśli przez inteligencję rozumiemy albo dopasowanie się do bezpośredniego otoczenia, albo przekształcenie otoczenia w celu przystosowania go do siebie, to z całą pewnością musimy przyznać zwierzętom inteligencję dość wysoko rozwiniętą. Trzeba także przyznać, że nie we wszystkich
swych
czynach
zwierzęta
powodują
się
obecnością
bezpośredniego bodźca. W swoich reakcjach zwierzę
zdolne jest do wszelkiego rodzaju wybiegów. Potrafi
nie tylko posługiwać się narzędziami, ale nawet wynajdywać nowe narzędzia dla swych potrzeb. Stąd
niektórzy psychologowie nie wahają się mówić
0 twórczej lub konstruktywnej wyobraźni zwierząt.17
Ani ta inteligencja jednak, ani ta wyobraźnia nie należą do typu właściwego ludziom. Jednym słowem,
możemy powiedzieć, że zwierzę posiada wyobraźnię
1 inteligencję praktyczną, podczas gdy jedynie człowiek
wytworzył
nową
formę:
wyobraźnię
i i n t e l i g e n c j ę s y m b o l i. c z n ą .
Ponadto w rozwoju każdego umysłu wyraźnie widoczne jest przejście od jednej formy do drugiej —
od postawy czysto praktycznej do postawy symbolicznej. Ale w tym wypadku krok ten jest ostatecznym
wynikiem ciągłego i powolnego procesu. Rozpoznanie
poszczególnych
stadiów
tego
skomplikowanego
procesu
przy
zastosowaniu
metod
zwykłej
obserwacji
psychologicznej nie jest rzeczą łatwą. Można jednak
» Zob. Koehler, op. clt., rozdz. VII: „Chancę" and Jmitation".
15
i n.
E. L. Thorndike: Animal Intelllgence, N. York, 1911, s. 119
17
Zob. R. M. i A. W. Yerkes: The Great Apes, New Haven
1929, s. 368 i n., 520 i n.
.-' .
44
w inny sposób otrzymać pełny wgląd w ogólny
charakter i doniosłe znaczenie tego przejścia. Sama
natura jak gdyby dokonała tu doświadczenia, które
rzuciło nieoczekiwane światło na omawiany- problem.
Znane są nam klasyczne wypadki Laury Bridgman
i Heleny Keller, dwóch niewidomych i głuchoniemych
dziewczynek, które nauczyły się mówić dzięki zastosowaniu specjalnych metod. Choć oba wypadki są
dobrze znane i często były tematem rozważań literatury psychologicznej, 18 muszę je mimo to raz jeszcze
przypomnieć
czytelnikowi,
ponieważ
ilustrują
może
najlepiej ogólny problem, którym się tutaj zajmujemy.
Pani Sullivan, nauczycielka Heleny Keller, zapisała
dokładną datę, dzień, w którym dziecko zaczęło naprawdę rozumieć znaczenie i funkcję ludzkiego języka. Cytuję tu jej własne słowa: „Znów muszę napisać do Pani parę słów zaraz z rana, bo zaszło coś
bardzo ważnego. Helenka uczyniła drugi wielki krok
w nauce. Zrozumiała, że każda rzecz ma nazwę i że
alfabet palcowy jest kluczem do wszelkiej wiedzy...
Dziś rano przy myciu dała mi do zrozumienia, że chce
dowiedzieć się nazwy wody. Gdy chce się dowiedzieć
jakiejś nazwy, wskazuje dany przedmiot i klepie mnie
po ręce. Wypakowałam: «woda» i więcej o tym nie
myślałam... Poszłyśmy do pompy i ja pompowałam,
a ona trzymała kubek pod pompą. Podczas gdy zimna
woda lała się do kubka, wypalcowałam na wolnej rączce Heleny: «woda». To słowo w tak nagłym zestawieniu z wrażeniem zimnej wody spływającej po jej ręce
podziałało wstrząsająco. Upuściła kubek i stała jak
18
Informacje o Laurze Bridgman znaleźć można w książkach
M. Howe i F. Howe Hall: Laura Bridgman, Boston 1903? M. Swift
Lamson: Liie and Education ot Laura Dewey Bridgman, Boston
1881; W. Jerusalem: Laura Bridgman, Erziehung einer Taubstumm-Blinden, Berlin 1905.
94
skamieniała. Nowe światło zajaśniało w jej twarzy.
Wypakowała kilka razy «woda», usiadła na ziemi
i zapytała o jej nazwę, wskazała na pompę, na okratowanie i odwróciwszy się nagle, zapytała o moje
imię. Wypakowałam: «nauczycielka»... W drodze powrotnej była bardzo podniecona. Uczyła się nazwy
każdej rzeczy, której się dotknęła, tak że w kilka godzin dodała do swojego słowniczka trzydzieści nowych słówek... Helena wstała dziś rozpromieniona,
Fruwała od przedmiotu do przedmiotu, pytając o nazwy i całując mnie z radości... Teraz każda rzecz musi mieć nazwę. Dokądkolwiek idziemy, pyta skwapliwie o nazwy rzeczy, których nie nauczyła się w domu. Zabiega usilnie, żeby przyjaciele uczyli się palcować, i uczy z zapałem liter każdego, kogo spotka.
Zarzuca znaki i pantomimę, jak tylko przyswoi sobie
odpowiednie słowa na ich miejsce. Każde świeżo opanowane słowo cieszy ją nadzwyczajnie. Widzimy, że
jej twarzyczka z każdym dniem nabiera większej wyrazistości." 19
Nie można chyba opisać w bardziej frapujący sposób
decydującego
kroku
prowadzącego
od
użycia
znaków i pantomimy do użycia słów, to jest symboli.
Jakie prawdziwe odkrycie zrobiło dziecko w tym momencie? Poprzednio Helena Keller nauczyła się łączyć określoną rzecz lub wydarzenie z odpowiednim
znakiem
w
alfabecie
rąk.
Między
tymi
rzeczami
a pewnymi wrażeniami dotykowymi ustaliły się jakieś stałe skojarzenia. Seria takich skojarzeń, nawet
jeśli są one powtarzane i rozszerzane, nie zakłada
jednak rozumienia tego, czym jest i jakie ma znaczenie mowa ludzka. Dziecko musiało dokonać nowego
i o wiele bardziej znamiennego odkrycia, aby dojść
19
Zob. H. Keller: Historia mojego życia, przeł. J. Sujkowska,
Warszawa 1967, s. 247 i n.
45
do
takiego
zrozumienia.
Musiało
zrozumieć,
ie
w s z y s t k o m a s w ą n a z w ę — że funkcja symboliczna nie ogranicza się dó poszczególnych wypadkóWf ale jest; zasadą o u n i w e r s a l n y m zastosowaniu, obejmującą cały zakres myśli ludzkiej. W wypadku Heleny; Keller odkrycie przyszło w postaci nagłego wstrząsu. Była siedmioletnią dziewczynką, która
poza
upośledzeniem
pewnych
organów
zmysłowych cieszyła się doskonałym zdrowiem i doskonale rozwiniętym umysłem, Była bardzo opóźniona w
rozwoju
ż
powodu
zaniedbania
jej
wykształcenia
i
wychowania.
Potem
nagle
następuje
zasadniczy
przełom,
który
robi wrażenie
rewolucji
intelektualnej^ Dziecko zaczyna widzieć świat w nowym świetle.
Nauczyło się używać słów nie tylko jako mechanicznych znaków czy sygnałów, ale jako całkowicie nowego narzędzia myślii Otworzył się przed nim nowy
horyzont i od tej pory będzie poruszało się dó- woli
w tej nieporównanie rozlegle jszej i swobodniejszej
.przestrzeni. .
To samo można wykazać w wypadku Laury Bridgman, choć jej historia jest mniej efektowna. Laura
Bridgman stała ó wiele niżej od Heleny Keller, zarówno pod Względem zdolności umysłowych, jak rozwoju
intelektualnego.
W
jej
życiu,
wykształceniu
i wychowaniu nie znajdujemy spięć równie dramatycznych jak u Heleny Keller. A jednak w obydwu
wypadkach w grę wchodzą te same charakterystyczne elementy. Kiedy Laura Bridgman nauczyła się posługiwać alfabetem palcowym, i Ona także w pewnym
momencie zaczęła nagle rozumieć symbolizm mowy
ludzkiej. W tym względzie odkrywamy zadziwiający
parałelizm między dwoma wypadkami. Panna Drew,
jedna z pierwszych nauczycielek Laury Bridgman, pisze: „Nigdy nie zapomnę pierwszego posiłku Laury
96
po tym, jak przekonała się ona o użyteczności alfabetu palcowego. Każda rzecz, jakiej dotknęła, musiała zostać nazwana; trzeba było zawołać kogoś, aby
pomógł mi opiekować się innymi dziećmi, podczas
gdy
Ona
zajmowała
mnie
wystukiwaniem
nowych
słów." 20 .
Zasada symbolizmu ze swą uniwersalnością, prawdziwością
i
możliwością
powszechnego
zastosowania
jest magicznym słowem* jest owyin „Sezamie, otwórz
się!" dającym dostęp do specyficznego świata człowieka, do świata kultury. Z chwilą gdy człowiek zdobędzie ten magiczny klucz, dalszy postęp jest zapewniony. Postępowi takiemu najwidoczniej nie przeszkadzają ani go nie uniemożliwiają żadne braki w materiale
zmysłowym.
Wypadek
Heleny
Keller,
która
osiągnęła bardzo wysoki stopień rozwoju umysłowego i kultury intelektualnej, wykazuje jasno i niezbi*
cie, że w konstruowaniu swego ludzkiego świata ezłó*
wiek nie jest zależny i od jakości swego materiału
zmysłowego. Gdyby teorie seksualizmu były słuszne,
gdyby każda idea nie była niczym innym jak tylko
słabą
kopią
pierwotnego
wrażenia
zmysłowego,
to
sytuacja dziecka niewidomego i głuchoniemego byłaby w istocie rozpaczliwa. Byłoby bowiem pozbawione samych źródeł wiedzy ludzkiej; byłoby niejako
Wygnańcem że sfery rzeczywistości. Ale zapoznając
się z autobiografią Heleny Keller zdajemy sobie ód
razu sprawę, że to nieprawda, i rozumiemy jednocześnie, dlaczego tak nie jest. Szczególny charakter kultury i jej walory moralne i intelektualne wywodzą
się nie z materiału, który się na nią składa, lecz z jej
formy, jej architektonicznej struktury. A forma ta
może być wyrażona w każdym materiale zmysłowym.
" Zob. M. Swift Lamson, op. cif., s. 7 i n.
7 — Esej o człowieku
46
Język
mówiony
ma
ogromną
przewagę
techniczną
nad językiem dotykowym, ale braki techniczne tego
ostatniego
nie
niweczą
podstawowej
użyteczności.
Użycie
znaków
dotykowych
zamiast
znaków
głosowych nie przeszkadza swobodnemu rozwojowi myśli
symbolicznej
i
wyrazu
symbolicznego.
Jeśli
dziecku
udało się pochwycić znaczenie języka ludzkiego, nie
jest rzeczą istotną, w jakim konkretnym materiale
znaczenie to jest mu dostępne. Jak tego dowodzi wypadek Heleny Keller, człowiek potrafi zbudować swój
świat symboliczny z najbardziej skąpych i ubogich
materiałów. Rzeczą największej wagi nie są pojedyncze cegły i kamienie, lecz.ich ogólna f u n k c j a jako
formy
architektonicznej.
W
dziedzinie
mowy
znaki
materialne
ożywia
ich
ogólna
funkcja
symboliczną,
która „każe im mówić". Bez tej ożywiającej zasady*
świat ludzki pozostałby w istocie głuchy i niemy. Na
tej zasadzie nawet świat głuchego, niemego i niewidomego dziecka może stać się nieporównanie rozleglejszy i bogatszy niż świat zwierzęcia najwyższego
rzędu.
Dzięki temu, że każda rzecz ma nazwę, jedną z największych prerogatyw ludzkiego symbolizmu jest możność stosowania go powszechnie. Nie jest to jednak jedyna prerogatywa. Symbole mają jeszcze jedną cechę
charakterystyczną, która towarzyszy i uzupełnia pierwszą właściwość, stanowiąc jej konieczny odpowiednik. Symbol jest nie tylko uniwersalny, jest niebywałe zmienny. Tę samą treść potrafię wyrazić w różnych językach, a nawet w granicach jednego języka
ta sama myśl czy idea może zostać wyrażona za pomocą zupełnie różnych określeń. Znak czy sygnał
związany jest z rzeczą, do której się odnosi, w sposób ustalony i jedyny. Każdy konkretny i indywidualny znak odnosi się do jakiejś indywidualnej
konkretnej rzeczy. W eksperymentach Pawłowa można było z łatwością wytresować psy tak, aby sięgały
po jedzenie tylko wtedy, gdy dano im specjalny sygnał. Nie jadły, dopóki nie usłyszały jakiegoś szczególnego dźwięku, wybranego dowolnie przez eksperymentatora. Nie ma tu jednak żadnej analogii z ludzkim symbolizmem, jak to często intepretowano, przeciwnie, stoi to w sprzeczności ż symbolizmem. Zmienność, wszechstronność, nie zaś jednolitość charakteryzują prawdziwy ludzki symbol. Nie jest on sztywny ani nieelastyczny, lecz ruchomy. Co prawda wydaje się, że człowiek w swym intelektualnym i kulturalnym rozwoju dość późno osiągnął pełną ś w i a domość
tej ruchliwości. Umysłowość ludów prymitywnych bardzo rzadko zyskuje tę świadomość. Ludy te wciąż uważają symbol za właściwość rzeczy,
podobną do innych fizycznych właściwości. Imię boga jest integralną częścią natury boga w myśli mitycznej. Jeśli nie nazwę boga jego właściwym imieniem; wówczas zaklęcie lub modlitwa nie odniesie
skutku. To samo dotyczy działań o znaczeniu symbolicznym. Jeśli obrzęd religijny lub ofiara mają być
skuteczne, muszą być zawsze dopełniane w ten sam
niezmienny sposób i z zachowaniem tego samego porządku czynności.21 Dzieci często są bardzo zbite
z tropu, kiedy dowiadują się po raz pierwszy, że nie
każda nazwa przedmiotu jest „imieniem własnym", że
ta sama rzecz może mieć całkiem różne nazwy w różnych językach. Skłonne są myśleć, że rzecz j e s t
swoim określeniem. Ale tak dzieje się tylko na samym początku. Każde normalne dziecko orientuje się
bardzo szybko, że może używać różnych symboli, aby
81
Co
do
dalszych
szczegółów
zob.
E.
Cassirert
Spmche
und
Mythos, Lełpzig 1925.
98
7*
47
wyrazić to samo pragnienie czy tę samą myśl. Według wszelkich danych w świecie zwierzęcym nie ma
odpowiednika tej zmienności i ruchliwości.22 Laura
Bridgman wypracowała sobie bardzo ciekawy sposób
wyrażania się, swój własny język, na długo przedtem,
zanim nauczyła się mówić. Język ten nie składał
się z artykułowanych dźwięków, tylko z przeróżnych
odgłosów,
które
określamy
jako
„odgłosy
emocjonalne". Miała ona zwyczaj wydawać też dźwięki w
obecności pewnych osób. W ten sposób całkowicie się
zindywidualizowały? każdą osobę w swym otoczeniu
dziewczynka witała specjalnym odgłosem. Dr Lieber
pisze? „Ilekroć nieoczekiwanie spotykała kogoś znajomego, spostrzegałem, że zanim nauczyła się mówić,
kilkakrotnie
wypowiadała
słowo
przeznaczone
dla
tej osoby. Był to wyraz przyjemnego rozpoznania/* 23
Sytuacja Się zmieniła, kiedy za pomocą alfabetu palcowego
dziecko
pojęło
znaczenie
ludzkiego
języka.
Teraz dźwięk naprawdę stał się nazwą i nazwa ta nie;
była związana z jedną, szczególną osobą, ale mogła
być zmieniana, jeśli okoliczności zdawały się tego
wymagać. Jednego dnia np, Laura otrzymała list od
swojej dawnej nauczycielki panny Drew, która tymczasem wyszedłszy za mąż stała się panią Morton.
W liście tym nauczycielka zapraszała Laurę, aby ją
odwiedziła.
Zaproszenie
sprawiło
dziewczynce
wielką
radość, ale miała zą złe pannie Drew, że ta podpisała
list swym dawnym nazwiskiem, zamiast użyć nazwiska swego męża. Laura powiedziała nawet, że teraz
musi znaleźć inny dźwięk na oznaczenie swej nau88
Problem ten porusza
W.
M.
Urban:
Language
and Reality,
cz. I, 3, s. 95 i n.
88
Zob.
Bridgman,
s. 27.
100
F.
Lieber:
Smithsonian
A
Paper
Contr
on
the
ibutions
Vocal
to
Sounds
Knowledge
oi
II,
czyeięlki, ponieważ dźwięk na „Drew" nie może być
taki sam jak dla „Morton".24 Jest rzeczą jasną, że
poprzednie „odgłosy" uległy tu ważnej i bardzo interesującej zmianie znaczeniowej. Nie są to już specjalne dźwięki, nierozłącznie związane z jakąś konkretną, szczególną sytuacją. Stały się nazwami abstrak?
cyjnymi. Nowa nazwa wymyślona przez dziecko nie
oznaczała nowej osoby, lecz tę samą osobę w nowym
związku*
Wyłania się teraz z kolei nowy ważny aspekt naszego ogólnego problemu — r kwestia z a l e ż n o ś c i
m y ś l e n i a r e l a c j o n a l n e g o o d m y ś i en i a s y m b o l i c z n e g o . Myślenie relac jonalne
jest w ogóle niemożliwe, nie mówiąc już o jego pełnym rozwoju, bez złożonego systemu symboli. Byłoby
rzeczą
niewłaściwą
twierdzić,
że
sama
tylko
ś w i a d o m o ś ć związków zakłada z góry akt intelektualny, akt myślenia logicznego czy abstrakcyjnego. Jaka świadomość jest konieczna przy najbardziej
elementarnych aktach postrzegania* Teorie sensualistyczne zwykły opisywać postrzeganie jako mozaikę
prostych
danych
zmysłowych.
Myśliciele
tej
szkoły
filozoficznej stale przeoczali fakt, że samo wrażenie
nie jest bynajmniej zwykłym zbiorem czy wiązką izolowanych
doznań.
Nowoczesna
psychologia
postaci
wprowadziła poprawkę do tego poglądu. Wykazała,
że nawet najprostsze procesy postrzeżeniowe implikują podstawowe elementy strukturalne, pewne wzory lub konfiguracje. Zasada ta obowiązuje zarówno
w świecie ludzkim* jak w zwierzęcym. Dowiedziono
w drodze doświadczeń, że te elementy strukturalr
ne — zwłaszcza struktury przestrzenne i optyczne '■—
istnieją nawet w stosunkowo niskich stadiach życia
Laura
art.
2,
M
Zob. M. Swift Lamson, op. cif., s. 84.
zwierzęcego.25 Nie można więc uważać samej tylko
świadomości związków źa specyficzną cechę świadomości
ludzkiej.
Odkrywamy
jednak
w
człowieku
szczególny
typ
myślenia
rełacjonalnego,
który
nie
ma odpowiednika w świecie zwierząt. Człowiek rozwinął w sobie zdolność wyodrębniania związków —
rozpatrywania
ich
w znaczeniu
abstrakcyjnym.
Do
uchwycenia tego znaczenia człowiekowi nie są już
potrzebne konkretne dane zmysłowe, dane wzrokowe,
słuchowe,
dotykowe,
kinestetyczne.
Rozpatruje
te związki „same w sobie" — auto kath' hauto, jak
powiedział Platon. Geometria jest klasycznym przykładem tego punktu zwrotnego w intelektualnym życiu człowieka. Nawet w geometrii elementarnej nie
mamy
obowiązku
percypować
konkretnych
poszczególnych figur. Nie zajmujemy się przedmiotami fizycznymi ani przedmiotami postrzeżeniowymi, ponieważ badamy uniwersalne związki przestrzenne i dysponujemy adekwatnym symbolizmem na ich wyrażenie. Osiągnięcie takie nie byłoby możliwe bez wstępnego kroku, jakim jest język ludzki. Ten istotny problem stał się oczywisty we wszystkich testach sprawdzających
procesy
abstrahowania
albo
generalizacji
u zwierząt. Koehler owi udało się wykazać, że szympansy zdolne są do reakcji na z w i ą z e k pomiędzy
dwoma lub więcej przedmiotami, nie zaś do reakcji na
jeden określony obiekt. Kiedy przed szympansem postawiono dwa pudła zawierające pożywienie, wybierał stałe większe z racji uprzedniej ogólnej tresury —
chociażby nawet wybrany przedmiot był odrzucany
w poprzednim eksperymencie, jako mniejszy z dwóch.
Zademonstrowano
także
podobną
zdolność
reagowania nie tyle na określone pudełko, ile na przedmioty
leżące bliżej lub jaśniejsze czy bardziej błękitne. Późniejsze eksperymenty potwierdziły i rozszerzyły wyniki badań Koehlera. Można było wykazać, że zwierzęta wyższego rzędu zdolne są do tego, co nazwano
^wyodrębnieniem
czynników
postrzeżeniowych".
Potrafią one potencjalnie wybrać jakąś szczególną cechę układu eksperymentalnego i odpowiednio na nią
reagować. W tym sensie zwierzęta potrafią wyabstrahować kolor od kształtu i wielkości lub kształt od
wielkości i koloru. Pani Kohts dokonywała eksperymentów, w których szympans potrafił wybrać z pewnego
zestawu
przedmiotów,
bardzo
różniących
się
wyglądem, te, które miały jakąś jedną cechę wspólną;
potrafił na przykład wybrać wszystkie przedmioty tego samego koloru i umieścić je w pudełku na nie
przeznaczonym. Przykłady te zdają się dowodzić, że
zwierzęta wyższego rzędu zdolne są do operacji, którą Hume w swej teorii poznania określa jako dokonywanie r o z r ó ż n i e n i a
rozum
oweg
o.26 Ale
wszyscy
eksperymentatorzy
zajęci
tymi
badaniami
podkreślali także rzadkość, niedoskonałość i szczątkowy charakter tych procesów. Zwierzęta skłonne są
do popełniania przedziwnych pomyłek wszelkiego typu, nawet kiedy już nauczyły się wyróżniać jakąś
szczególną cechę i sięgać po przedmiot ją posiadający.27 Jeśli w świecie zwierzęcym istnieją pewne ślady
28
Zob. W. Koehler: Optische Untersuchungen am Schimpansen und am Haushuhn i Nachweis einfacher Strukturfunktionen
beim Schimpansen und beim Haushuhn, Abhandlungen der Bertiner Akademie der Wissenschaften, 1915 i 1918.
28
Hume wyjaśnia teorią „rozróżnienia rozumowego" w Traktacie o naturze ludzkiej, Cz. I, par. 7.
27
Przykłady podaje R. M. Yerkes w książce Chimpanzees,
s. 103 i n.
102
49
distinctio tationis, to są one niejako stłumione w zarodku. Nie mogą Się rozwinąć, ponieważ nie mają tej
bezcennej i w istocie niezbędnej pomocy, jaką jest
mowa ludzka, system symboli.
Pierwszym myślicielem, który miał jasne rozeznanie
tego problemu, był Herder. Wypowiadał się jako filozof ludzkości, który pragnął postawić pytanie używając terminologii całkowicie „ludzkiej". Odrzucając metafizyczną czy teologiczną tezę o nadprzyrodzonym
czy boskim pochodzeniu języka, Herder rozpoczyna
od krytycznego rozpatrzenia na nowo samego problemu. Mowa nie jest przedmiotem, rzeczą fizyczną, dla
której wyjaśnienia możemy szukać przyczyny naturalnej czy nadprzyrodzonej. Jest to proces, funkcja
ogólna umysłu ludzkiego. Nie możemy opisać psychologicznie tego procesu stosując terminologię używaną przez Wszystkie szkoły psychologiczne XVIII wieku. Zdaniem Herdera mowa nie jest sztucznym tworem rozumu, nie można jej też wytłumaczyć istnieniem
specjalnego
mechanizmu
asocjacji.
Próbując
przedstawić naturę języka Herder kładzie cały nacisk
ha to, co nazywa re f l e k s j ą . Refleksja lub myśl
refleksyjna to?, zdolność człowieka do wyodrębnienia
z całej nie zróżnicowanej masy, jaką jest strumień
przepływających
zjawisk
zmysłowych,
pewnych
elementów stałych, po to aby po oddzieleniu ich skoncentrować na nich uwagę.
,.Człowiek przejawia zdolność do refleksji, kiedy
władze jego duszy działają tak swobodnie, że potrafi
wyodrębnić niejako j e d n ą
falę z całego oceanu
wrażeń zalewających jego zmysły, że potrafi tę falę
zatrzymać, zwrócić na nią uwagę i mieć świadomość
tęj uwagi. Przejawia on zdolność do refleksji, kiedy
potrafi wyrwać się z całego migotliwego snu obrazów
104
pędzących przez jego zmysły i oprzytomnieć na chwilę rozbudzenia, zatrzymać się spontanicznie na j e d nym
obrazie,
obserwować
go
spokojnie
i jasno
i wyodrębnić cechy charakterystyczne, ukazujące mu,
że to w ł a ś n i e jest ten przedmiot, a nie żaden tony. Tak więc przejawia zdolność do refleksji, kiedy
potrafi nie tylko dostrzec bystro i jasno wszystkie
cechy, lecz i r o z p o z n a ć jedną lub kilka z nich
jako cechy wyróżniające... Jakim sposobem dokonał
tego
rozpoznania?
Poprzez
cechę
charakterystyczną,
którą musiał wyodrębnić i która przedstawiła mu się
jasno jako element świadomości. Wykrzyknijmy wobec tego: Eureka! Ten pierwotny charakter świadomości był językiem duszy. Z jego pomocą powstał język ludzki."28
Wygląda to raczej na portret poetycki niż na logiczną analizę mowy ludzkiej. Teoria Herdera o pochodzeniu języka pozostała całkowicie w sferze spekulacji. Nie wywodziła się z ogólnej teorii poznania ani
z obserwacji faktów empirycznych. Oparta była na
Herderowskim ideale ludzkości i na jego głębokiej intuicyjnej znajomości charakteru i rozwoju kultury.
A przecież teoria ta zawiera elementy logiczne i psychologiczne
najcelniejszej
natury.
Wszystkim
zbadanym i dokładnie opisanym29 procesom uogólnienia
czy wyodrębnienia u zwierząt najwyraźniej brak owej
cechy wyróżniającej, na którą taki nacisk kładzie Herder. Później jednak pogląd Herdera zyskał dość nieoczekiwane poparcie i wyraźniejsze sformułowanie
88
J. G. Herder: tJber den Ursprung der Sprache (1772), Werke
w wyd. Suphana, t. V, s. 34 ł n.
89 Zob.
np. uwagi R. M. Yerkesa
dziach" u szympansa, op. cit., s. 130 i n.
o
„uogólnionych
odpowie-
50
z całkiem innej strony. Ostatnie badania w dziedzinie
psychopatologii
języka
doprowadziły
do
wniosku, że utrata lub ciężkie uszkodzenie mowy spowodowane urazami mózgu nie jest nigdy zjawiskiem
odosobnionym. Takie upośledzenie zmienia cały charakter ludzkiego zachowania. Pacjenci cierpiący na
afazję albo ha inne pokrewne choroby stracili nie
tylko umiejętność używania słów, ale i osobowość ich
uległa równoległym zmianom. Zmiany takie są na
zewnątrz ledwo dostrzegalne, ponieważ chorzy starają
się zachowywać całkowicie normalnie. Potrafią wykonywać swe codzienne obowiązki, niektórzy z nich dochodzą nawet do znacznej wprawy we wszelkich próbach tego typu. Gdy tylko jednak rozwiązanie problemu
wymaga
jakiejkolwiek
aktywności
specyficznie
teoretycznej lub refleksyjnej, gubią się zupełnie i nie
wiedzą, co robić. Nie potrafią już myśleć w kategoriach czy pojęciach ogólnych. Straciwszy panowanie
nad uniwersaliami, trzymają się kurczowo bezpośrednich faktów, sytuacji konkretnych. Pacjenci tacy nie
są zdolni do wywiązywania się z żadnego zadania,
przy którego wykonaniu niezbędne jest zrozumienie
abstraktu.30 Wszystko to jest bardzo znamienne, ponieważ ukazuje nam, do jakiego stopnia ten typ myślenia, który HeTder nazwał refleksyjnym, zależy od
myślenia symbolicznego. Bez symbolizmu życie ludz-
8o
Szczegółowy
i
bardzo
interesujący
opis
tycb
zjawisk
moż-
na znaleźć w różnych publikacjach K. Goldsteina i A. Gelba.
Goldstein przedstawił ogólnie swoje poglądy teoretyczne w cyklu wykładów im. Williama Jamesa, wygłoszonych na Uniwersytecie Harvarda w r. 1937-38, pt. Humań Naturę in the Light
oł PsychopałhologY (Cambridge, Mass. 1940). Z ogólnego filozoficznego punktu widzenia omawiałem ten problem w mojej
książce Philosophie der symbolischen Formen, t. III, rozdz. 6,
s. 237-323.
51
kie podobne by było do życia więźniów w pieczarze
ze słynnej przypowieści Platona. Życie człowieka byłoby zamknięte w granicach jego potrzeb biologicznych i interesów praktycznych; nie miałoby dostępu
do tego „idealnego świata", który z różnych stron
otwierają przed człowiekiem religia, sztuka, filozofia
i nauka.
zanalizować formy k u l t u r y ,
aby
wy charakter czasu i przestrzeni w
świecie.
IV. LUDZKI ŚWIAT CZASU
I PRZESTRZENI
Czas i przestrzeń są ramami, które zamykają w sobie całą rzeczywistość. Nie możemy pojąć żadnej rzeczy realnej inaczej jak tylko w warunkach czasu
i przestrzeni. Zdaniem Herakiita nic na świecie nie
może przekroczyć swych wymiarów, a wymiary te .
są ograniczeniami czasowymi i przestrzennymi. Myśl
mityczna nigdy nie rozważa czasu i przestrzeni jako
czystych i pustych form. Uważa je za wielkie, tajemnicze siły, które rządzą wszystkimi rzeczami i kierują, determinują nie tylko życie ludzi, ale i bogów.
Jednym z najbardziej ważkich i kuszących zadań filozofii antropologicznej jest opisanie i przeanalizowanie szczególnego charakteru, jakiego czas i przestrzeń nabierają w doświadczeniu ludzkim. Uznanie,
że czas i przestrzeń muszą wyglądać tak samo w odczuciu wszystkich istot organicznych, byłoby przypuszczeniem naiwnym i bezpodstawnym. Jest rzeczą
oczywistą, że nie możemy przypisywać organizmom
niższego rzędu takiego samego postrzegania przestrzeni jak człowiekowi. Pod tym względem nawet pomiędzy światem ludzkim a światem antropoidów wyższego rzędu istnieje wyraźna i nie dająca się zatrzeć różnica. A przecież nie jest łatwo wytłumaczyć tę różnicę, jeśli zastosujemy jedynie nasze zwykłe metody
psychologiczne. Musimy obrać drogę okólną: musimy
odkryć prawdzinaszym ludzkim
Pierwszą rzeczą, jaka dzięki takiej analizie staje się
jasna, jest fakt, że istnieją różniące -się zasadniczo
t y p y doświadczenia przestrzennego i czasowego.
Nie wszystkie formy tego doświadczenia znajdują się
na tym samym poziomie. Istnieją warstwy wyższe
i niższe ułożone w pewnym porządku. Najniższą warstwę można określić jako p r z e s t r z e ń
i
Czas
organiczne.
Każdy
organizm
żyje
w
pewnym
środowisku i aby utrzymać się przy życiu, musi ustawicznie przystosowywać się do warunków swego otoczenia. Przystosowanie się wymaga dość skomplikowanego systemu reakcji nawet u organizmów niższego rzędu: konieczne jest rozróżnienie pomiędzy bodźcami fizycznymi i właściwa reakcja na te bodźce. Tęgo
wszystkiego nie można nauczyć się w drodze doświadczenia
indywidualnego.
Nowo
narodzone
zwierzęta
mają, jak się zdaje, bardzo dokładne i bardzo subtelne wyczucie odległości przestrzennej i kierunku. Młode kurczę, które dopiero co wykluło się ze skorupki,
orientuje się w przestrzeni i zbiera ziarna rozrzucone
na swej ścieżce. Biologowie i psychologowie badali
starannie szczególne warunki, od których zależy ten
proces orientacji w przestrzeni. Choć nie możemy
jeszcze odpowiedzieć na wszystkie zawiłe pytania dotyczące zdolności orientowania się w przestrzeni mrówek, pszczół i ptaków wędrownych, potrafimy przynajmniej
dać
odpowiedź
negatywną.
Nie
możemy
przyjąć, że zwierzętami reagującymi w tak skomplikowany sposób kierują jakieś procesy w y o b r a ż e n i o w e . Przeciwnie, kierują nimi, jak się zdaje, bodźce somatyczne specjalnego rodzaju; nie mają one
obrazu myślowego ani pojęcia przestrzeni, nie ,ma109
ją
uprzedniej
informacji
o
stosunkach
przestrzennych.
Zajmując się z kolei zwierzętami wyższego rzędu
spotykamy nową
formę przestrzeni, którą możemy
nazwać
przestrzenią
postrzeżeniową.
Przestrzeń ta nie jest prostą daną zmysłową; jej natura jest bardzo skomplikowana i zawiera pierwiastki
doświadczeń
zmysłowych
wszystkich
możliwych
rodzajów — optyczne, dotykowe, akustyczne i kinestetyczne. Sposób, w jaki wszystkie te elementy współdziałają w konstruowaniu przestrzeni postrzeżeniowej
okazał się jednym z najtrudniejszych problemów nowoczesnej psychologii wrażeń zmysłowych. Aby rozwiązać zagadnienia, przed, którymi tu stoimy, wielki
uczony Herman von Helmholtz uznał za konieczne zapoczątkować całkowicie nową gałąź wiedzy, stwo&zyć
naukę optyki fizjologicznej. Mimo to teraz jeszcze pozostaje wiele kwestii nie dających się rozstrzygnąć
w sposób jasny i niedwuznaczny. W historii psychologii nowoczesnej walka „na ciemnym polu bitwy, na
którym ścierają się natywizm i empiryzm", wydaje
się nie mieć końca.1
Nie zajmujemy się tu tym aspektem problemu.
Kwestia g e n e t y c z n a ,
kwestia początków postrzegania przestrzennego, która przez długi czas przesłaniała i usuwała w cień wszystkie inne problemy, nie
jest
zagadnieniem
jedynym
ani
najważniejszym.
Z punktu widzenia ogólnej teorii poznania i filozofii
antropologicznej inna sprawa przykuwa teraz naszą
uwagę i na niej też musimy się skoncentrować. Zamiast badać pochodzenie i rozwój przestrzeni postrzeżeniowej musimy raczej zająć się analizą p r z e s t r z e n i s y m b o l i c z n e j . Podejmując to zagad1
Por.
obserwacje
W.
Sterna
w
Hor/y Childhood, N. York 1930, s. 114 i n.
110
jego
książce
Psycholog?
oi
nienie znajdujemy się na linii granicznej pomiędzy
światem ludzkim i zwierzęcym. W stosunku do przestrzeni
organicznej,
przestrzeni
działania,
człowiek wydaje się pod wielu względami stworzeniem niższego rzędu w porównaniu ze zwierzętami.
Dziecko musi nabywać wiele umiejętności, z którymi
zwierzę już się urodziło. Te niedostatki człowieka
kompensuje jednak inny dar, który ujawnia jedynie
człowiek i dla którego nie znajdujemy analogii z niczym w naturze. Nie od razu, lecz w drodze bardzo
złożonego i trudnego procesu myślenia człowiek dochodzi do pojęcia p r z e s t r z e n i
abstrakcyjn e j -— i właśnie to pojęcie nie tylko otwiera człowiekowi drogę do nowej dziedziny poznania, ale także nadaje całkiem nowy kierunek jego życiu kulturalnemu.
Sami filozofowie od początku stawali wobec największych trudności usiłując wytłumaczyć i opisać
prawdziwy
charakter
przestrzeni
abstrakcyjnej
lub
symbolicznej. To, że istnieje coś takiego jak przestrzeń symboliczna, było jednym z pierwszych i najważniejszych odkryć myśli greckiej. Zarówno materialiści, jak idealiści podkreślali znaczenie tego odkrycia. Ale myśliciele obu kierunków filozoficznych
byli w wielkim kłopocie, jak wyjaśnić logiczny charakter tej przestrzeni. Skłonni byli uciekać się do
twierdzeń
paradoksalnych.
Demokryt
oświadcza,
że
przestrzeń jest niebytem (me on), ale że niemniej niebyt ten jest prawdziwą rzeczywistością. Platon mówi
w Timajosie o pojęciu przestrzeni jako o logismos
nothos — „pojęciu mieszanym", którego nie można
właściwie opisać w terminach adekwatnych. I nawet
późniejsza nauka i filozofia nie rozwiązała jeszcze tych
wczesnych trudności. Newton ostrzega nas, abyśmy
nie mylili przestrzeni abstrakcyjnej — prawdziwej
lll
przestrzeni
matematycznej
—
Z
przestrzenią
znaną
z doświadczenia naszych zmysłów. Ogół ludzi —r po*
wiada on — myśli o przestrzeni, czasie i ruchu jedynie
na zasadzie stosunków tych pojęć do przedmiotów
uchwytnych zmysłami. Jeśli jednak chcemy dojść do
prawdyrzeczywistej,
naukowej
czy
filozoficznej,
to
musimy z tej zasady zrezygnować; w filozofii musimy
abstrahować od danych przekazywanych nam. przez
zmysły.2 Ten pogląd Newtona stał się progiem, o który potykały się wszystkie szkoły sensualistyczne. Na
tym
Berkeley
skoncentrował
wszystkie
swoje
krytyczne ataki. Utrzymywał, że „prawdziwa przestrzeń
matematyczna" Newtona nie jest w istocie niczym
innym Jak przestrzenią urojoną, fikcją ludzkiego umysłu. I n|e możemy właściwie obalić tego poglądu, jeśli
uznajemy
ogólne
zasady
Berkeleyowskiej
teorii-^o*
znania. Musimy przyznać, że przestrzeń abstrakcyjna
nie ma odpowiednika ani podstawy w żądnej rzeczywistości fizycznej czy psychologicznej. Punkty i linie
geometry nie są ani przedmiotami fizycznymi* ani psychologicznymi;
są
jedynie
symbolami
związków
abstrakcyjnych.
Jeżeli
tym
związkom
przypiszemy
„prawdę", to znaczenie terminu „prawda" będzie wówczas
wymagało
ponownego
zdefiniowania,
ponieważ
w wypadku przestrzeni abstrakcyjnej interesuje nas
nie prawda rzeczy, lecz prawda tez i sądów.
Filozofia i nauka musiały jednak odbyć długą drogę
i przejść wiele etapów pośrednich, zanim można było
zrobić ten krok i ugruntować go systematycznie. Nie
napisano jeszcze historii tego problemu, chociaż prześledzenie poszczególnych stopni jego rozwoju byłoby
zadaniem bardzo pociągającym. Etapy te pozwalają
nam wniknąć w prawdziwy charakter i w ogólne tendencje kulturalnego życia człowieka. Tu muszę zado8
112
Zob. Newton: Principia, Ks. I» Definicja 8, Scholium.
wolić się wybraniem kilku typowych etapów. W życiu pierwotnym i w
warunkach społeczeństwa pierwotnego nie znajdujemy prawie żadnych śladów idei
przestrzeni
abstrakcyjnej.
Przestrzeń
ludzi
pierwotnych jest przestrzenią działania, działanie ząś koncentruje się wokół bezpośrednich potrzeb i interesów
natury praktycznej. W takim sensie* w jakim można
mówić ó pierwotnej „koncepcji" przestrzeni, pojęcie
to nie ma czysto teoretycznego charakteru. wciąż
jeszcze brzemienne elementami emocjonalnymi, konkretnymi uczuciami osobistymi i społecznymi. Heinz
Werner pisze: „Dopóki człowiek pierwotny wykonuje w przestrzeni czynności techniczne, póki odmierza
odległości, steruje swym czółnem, ciska w jakiś cel
włócznią itd., jego przestrzeń, pojmowana jako pole
działania, jako przestrzeń pragmatyczna, nie różni się
w swej strukturze od naszej własnej przestrzeni. Kiedy jednak człowiek pierwotny czyni tę przestrzeń
przedmiotem odtworzenia i myśli refleksyjnej, powstaje pojęcie specyficznie pierwotne, różniące się radykalnie
od
jakiejkolwiek
wersji
zińtelektualizowanej.
Dla człowieka pierwotnego pojęcie przestrzeni, nawet
jeżeli
jest
usystematyzowane,
jest
synkretycznie
związane z przedmiotem; Jest to pojęcie o znacznie
silniejszym zabarwieniu uczuciowym i o wiele konkretmejsze niż przestrzeń abstrakcyjna człowieka kulturalnie zaawansowanego... Nie ma tak obiektywnego,
wymiernego
i
abstrakcyjnego
charakteru.
Przejawia
cechy egocentryczne lub antrópomorficzne i jest pojęciem
fizjonomiczno-dynamicznym,
zakorzenionym
w
konkrecie i materii." 3
Z punktu widzenia umysłowości i kultury pierwotnej ten decydujący krok, jedyny, jaki od. przestrże8
H. Werner: Comparative
ment, N. York 1940, s. 167.
PsYchology
ot
Menłal
Develop-
54
ni działania może nas doprowadzić do teoretycznego
lub
naukowego
pojęcia
przestrzeni,
do
przestrzeni
geometrycznej —jest w istocie zadaniem niemal ponad siły. W przestrzeni geometrycznej zacierają się
wszystkie
konkretne
różnice
naszego
bezpośredniego
doświadczenia zmysłowego. Nie ma już
przestrzeni
wizualnej, dotykalnej, słuchowej czy też węchowej.
Przestrzeń geometryczna abstrahuje od całej różnorodności i bogactwa narzuconego nam przez odmienną naturę naszych zmysłów. Mamy tu do czynienia
z przestrzenią jednorodną, uniwersalną. I tylko za
pośrednictwem tej nowej i charakterystycznej formy
przestrzeni człowiek potrafił dojść do pojęcia niepowtarzalnego, systematycznego układu k o s m i c z n e go. Bez pojęcia jednolitej przestrzeni nie można by
nigdy
osiągnąć
pojęcia
takiego
porządku,
jedności
i praworządności wszechświata. Ale zanim można było uczynić ten krok, upłynęło bardzo dużo czasu. Mentalność pierwotna nie tylko niezdolna jest do myślenia o systemie przestrzeni; nie potrafi nawet pojąć
schematu
przestrzeni.
Konkretna
przestrzeń
mentak
ności pierwotnej nie
może być doprowadzona do
schematycznego
kształtu.
Etnologia
wykazuje,
że plemiona pierwotne są zazwyczaj obdarzone niebywale
bystrym
postrzeganiem
przestrzeni.
Tubylec
takiego plemienia z łatwością dostrzega najdrobniejsze
szczegóły w otaczającej go przestrzeni. Jest niesłychanie wrażliwy na każdą zmianę położenia zwykłych
przedmiotów w swym otoczeniu. Potrafi zorientować
się, gdzie jest, nawet w bardzo trudnych okolicznościach. Kiedy wiosłuje lub żegluje, z największą dokładnością
rozpoznaje
wszystkie
zakręty
rzeki,
po
której płynie w dół lub w górę. Ale ku naszemu zdziwieniu po bliższym zbadaniu sprawy odkrywamy, że
mimo tego zmysłu orientacji jego pojmowaniu prze55
strzeni dziwnie czegoś nie dostaje. Jeżeli poprosić go,
aby ogólnie opisał i nakreślił bieg rzeki —: nie potrafi
tego zrobić. Jeśli zażądać, aby narysował mapę rzeki
i jej różnych zakrętów, to robi wrażenie, jakby nawet
nie rozumiał pytania. Tu chwytamy bardzo wyraźnie
różnicę pomiędzy konkretnym a abstrakcyjnym pojmowaniem
przestrzeni
i
stosunków
przestrzennych.
Tubylec zna doskonale bieg rzeki, ale owa znajomość
jest bardzo odległa od tego, co moglibyśmy nazwać
wiedzą w sensie abstrakcyjnym, teoretycznym. Znajomość
znaczy
tylko
wyobrażenie,
wiedza
zawiera
w sobie i z góry zakłada możność odtworzenia. Odtworzenie przedmiotu jest czynnością całkiem różną
od' zwykłego posługiwania się przedmiotem. To drugie wymaga jedynie określonej serii czynności, skoordynowanych ze sobą i następujących po sobie ruchów
ciała. Jest to sprawa nawyku nabytego przez stale
powtarzane, niezmienne wykonywanie pewnych czynności. Odtworzenie natomiasit przestrzeni i stosunków
przestrzennych oznaczą o wiele więcej. Aby odtwo^
rzyć jakąś rzecz, nie wystarcza umieć manipulować
nią w właściwy sposób i w celach praktycznych. Ażeby
odkryć
związki
jakiegoś
przedmiotu
z
innymi
przedmiotami, musimy mieć o nim ogólne pojęcie
i rozważać go z różnych punktów widzenia. Musimy
go umiejscowić i określić jego położenie w ogólnym
układzie.
Wydaje się, że tego wielkiego uogólnienia, które doprowadziło do pojęcia porządku kosmicznego, dokonano w historii kultury po raz pierwszy w astronomii
babilońskiej. Tu można znaleźć pierwszy wyraźny dowód istnienia myśli przekraczającej sferę konkretnego, praktycznego życia człowieka, myśli, która ma odwagę
objąć
wszechogarniającym
spojrzeniem
cały
wszechświat. Z tego powodu patrzymy na kulturę ba8*
115
bilońską jak na kolebkę całego życia kulturalnego.
Wielu uczonych utrzymywało, że z tego źródła wywodzą się wszystkie mitologiczne, religijne i naukowe
pojęcia ludzkości. Nie zamierzam tu rozpatrywać ,iych
panbabilońskich teorii,4 ponieważ pragnę podnieść inną^ kwestię. Czy można odnieść do jakiejś przyczyny
fakt, że Babilończycy nie tylko pierwsi zaobserwowali
zjawiska niebieskie, ale także pierwsi położyli podwaliny pod naukową astronomię i kosmologię? Nie
przeoczano nigdy całkowicie znaczenia zjawisk astronomicznych. Człowiek musiał bardzo wcześnie zdać
sobie sprawę z tego, że całe jego życie zależy od pewnych ogólnych warunków kosmicznych. Wschody i zachody słońca, księżyca, gwiazd, cykliczność pór roku -— wszystkie te zjawiska przyrody są dobrze znanymi faktami, grającymi ważną rolę w mitologii kidów pierwotnych. Aby fakty te sprowadzić do systemu filozoficznego, potrzebny był jednak inny warunek, który można było wypełnić jedynie w szczególnych
okolicznościach.
Te
pomyślne
okoliczności
zapanowały w zaraniu kultury babilońskiej. Otto Neugebąuer napisał bardzo interesujące studium o historii
matematyki
starożytnej,
w
którym
koryguje
wiele
dawniejszych poglądów na tę sprawę. Zgodnie z tradycyjnym poglądem nie można znaleźć żadnych dowodów na istnienie naukowej matematyki przed epoką
kultury greckiej. Przyjmowano ogólnie, że Babilończycy i Egipcjanie dokonali Wielkiego postępu praktycznego i technicznego, ale nie odkryli jeszcze pierwszych elementów matematyki teoretycznej. Krytyczna
4
W
związku
z
tymi
teoriami,
zob.
prace
H.
Winckłera,
zwła-
szcza Himmelsbild und Weltenbild der Babylonier ais Grundlage
der Weltanśchauung und Mythologie aller VÓlker, Leipzig 1901,
oraz Die babylomsehe Geisłeskultur xn ihren
Kulturentwicklung der Menschheit, Leipzig 1901.
116
Beziehungen
zur
analiza wszystkich dostępnych źródeł prowadzi: zdaniem Neugebauera do innej interpretacji. Stało się
jasne* że rozwój i postęp astronomii babilońskiej nie
był zjawiskiem odosobnionym. Zależał od faktu bardziej podstawowego —> od odkrycia i zastosowania
nowego
narzędzia
intelektualnego.
Babilończycy
odkryli a 1 g e b r ę s y m b o l i c z n ą. Algebra ta była
oczywiście bardzo prosta i elementarna w porównaniu
z późniejszym rozwojem myśli. matematycznej, niemniej jednak kryła w sobie nowe i niebywale płodne
pojęcie. Neugebąuer tropi to pojęcie u samych źródeł
kultury babilońskiej. Aby zrozumieć charakterystycz*
ną postać algebry babilońskiej ~— powiada — musimy
wziąć pod uwagę historyczne tło cywilizacji babilońskiej. Cywilizacja ta rozwinęła się w specjalnych warunkach. Była wytworem zetknięcia się i zderzenia
dwóch różnych narodów -— Sumerów i Akkadów. Były to ludy różnego pochodzenia,, mówiące językami
należącymi do dwóch różnych grup językowych, Język Akkadów należy do języków semickich, język zaś
Sumerów — do innej grupy, która nie jest ani semicka, ani indoeuropejska. Kiedy te dwa ludy się zetknęły, kiedy zaczęły brać udział we wspólnym życiu politycznym, społecznym i kulturalnym, stanęły przed
nimi nowe problemy, problemy wymagające rozwinięcia
nowych
.umiejętności
intelektualnych.
Pierwotny
język Sumerów był niezrozumiały, ich teksty pisane
Akkąidowie mogli pdcyfrować jedynie z. wielkim trudem.
Właśnie
dzięki
temu
wysiłkowi
Babilończycy
pierwsi zrozumieli znaczenie i zastosowanie symbolizmu
abstrakcyjnego.
Neugebąuer
powiada:
„Każde
działanie algebraiczne zakłada pewien zasób ustalonych symboli zarówno dla działań matematycznych,
jak dla wielkości, do których stosuje się te działania.
Bez takiego symbolizmu pojęciowego nie byłoby możlł?
liwe łączenie wielkości, które nie są liczbowo określone i wyznaczone, nie byłoby też możliwe wywodzenie
z nich nowych połączeń. Ale taki symbolizm bezpośrednio i z konieczności ujawnił się w piśmie tekstów
akkadyjskich... Od samego więc początku Babilończycy mogli rozporządzać najbardziej ważką podstawą
algebraicznego przekształcenia — odpowiednim i właściwym symbolizmem." 5
W astronomii babilońskiej natrafiamy jednak tylko
na pierwsze fazy tego potężnego procesu, który ostatecznie doprowadził do intelektualnego podboju przestrzeni i do odkrycia porządku kosmicznego — systemu wszechświata. Myśl matematyczna jako taka nie
mogła
doprowadzić
do
bezpośredniego
rozwiązania
tego problemu, ponieważ w zaraniu cywilizacji ludzkiej myśl matematyczna nie ukazuje się nigdy w swojej prawdziwej logicznej postaci. Jest niejako spowita atmosferą myśli mitycznej. Pierwsi odkrywcy matematyki naukowej nie mogli przedrzeć się przez tę
zasłonę. Pitagorejczycy mówili o liczbie jako o sile
magicznej i tajemniczej i nawet w swej teorii przestrzeni używali języka mitycznego. To wzajemne przenikanie się elementów pozornie różnorodnych staje
się we wszystkich pierwotnych systemach kosmogonii
szczególnie uderzające. Jako całość astronomia babilońska
jest
wciąż
jeszcze
mityczną
interpretacją
wszechświata. Nie była już ograniczona do wąskiej
sfery pierwotnej, konkretnej, materialnej przestrzeni.
Przestrzeń została jak gdyby przeniesiona z _ ziemi
w niebiosa. Ludzkość jednak kontemplując układ zjawisk niebieskich nie mogła zapomnieć o swych potrzebach i zainteresowaniach ziemskich. Kiedy czło6
O.
Neugebauer:
Vorgriechische
Mathemalik
w
Vorlesungen
ilber die Gesćhichte der antiken małhematischen Wissenschatten,
Berlin 1934, I, s. 68 i n.
118
wiek po raz pierwszy zwrócił oczy ku niebiosom, nie
uczynił tego jedynie dla zaspokojenia intelektualnej
ciekawości. W rzeczywistości człowiek szukał w niebiosach swego własnego odbicia i porządku ludzkiego
wszechświata. Czuł, że jego świat powiązany był
z
ogólnym
porządkiem
wszechświata
niezliczonymi
widzialnymi i niewidzialnymi więzami— i starał się
zgłejbić naturę tego tajemniczego związku. Zjawiska
niebieskie nie mogły więc być przedmiotem niezaangażowanych studiów w duchu abstrakcyjnych rozważań i nauki czystej. Uważano je za panów i rządców tego świata i kierowników ludzkiego życia. Trzeba było nieuchronnie zwrócić się ku niebu, ażeby
móc
zorganizować
polityczne,
społeczne
i
moralne
życie człowieka. Wydawało się, że żadne ludzkie zjawisko nie tłumaczy się samo; musiało być wyjaśnione
przez odniesienie go do odpowiedniego zjawiska niebieskiego, od którego było zależne. Z tych względów
staje się jasne, że przestrzeń pierwszych systemów
astronomicznych nie mogła być zwykłą przestrzenią
teoretyczną; jasne też jest, dlaczego być nią nie mogła. Przestrzeń ta nie składała się z punktów ani z linii,
z powierzchni w geometrycznym, abstrakcyjnym sensie tych terminów. Wypełniona była siłami magicznymi, boskimi i demonicznymi. Pierwszym i najważniejszym celem astronomii było uzyskanie wglądu w naturę i działalność tych sił po to, aby przewidzieć ich
niebezpieczne wpływy i uniknąć ich. Astronomia mogła powstać wyłącznie w tej mitycznej i magicznej
postaci, w postaci a s t r o l o g i i . Przez wiele tysięcy lat zachowała ten charakter; w pewnym sensie dominował on jeszcze w pierwszych stuleciach naszej
własnej epoki — w kulturze renesansu. Nawet Kepler,
prawdziwy założyciel naszej astronomii naukowej, musiał przez całe życie borykać się z tym problemem.
57
W końcu jednak trzeba było zrobić ten ostatni krok.
Astronomia zastępuje i usuwa w cień astrologię;
przestrzeń geometryczna zajmuje miejsce przestrzeni
magicznej i mitycznej. To właśnie fałszywa i błędna
forma myśli symbolicznej pierwsza utorowała drogę
nowemu i prawdziwemu symbolizmowi, symbolizmowi nowoczesnej nauki.
Jednym z pierwszych i najtrudniejszych zadań filozofii nowoczesnej było - zrozumienie tego symbolizmu
w jego prawdziwym sensie i w
jego pełnym znaczeniu. Badając ewolucję* myśli Kartezjańskiej, odkrywamy, że Deścartes nie rozpoczął od swego cogito ergo
sum. Rozpoczął od pojęcia i ideału mathesis universa~
iis. Jego ideał opierał się na wielkim odkryciu matematycznym — na geometrii analitycznej. Myśl symboliczna urobiła w tej dziedzinie nowy krok naprzód;
krok ten miał pociągnąć za sobą najpoważniejsze
skutki systematyczne. Stało się jasne, że całą naszą
wiedzę o przestrzeni i o związkach przestrzennych
można było przełożyć na nowy język, język liczb, i że
dzięki temu przekładowi i przetworzeniu można było
pojąe W sposób o wiele bardziej adekwatny i jaśniejszy prawdziwy logiczny charakter myśli geometrycznej. ■ ■
Z tym samym charakterystycznym postępem spotykamy się, gdy przechodzimy od problemu przestrzeni
do p r o b l e m u c z a s u . Prawdą jest, że w rozwoju obu pojęć widoczne są nie tylko ścisłe analogie/
ale także charakterystyczne różnice. Zdaniem Kanta
przestrzeń
jest
formą
naszego
„doświadczenia
zewnętrznego", czas zaś formą naszego „doświadczenia
wewnętrznego".
W
interpretacji
doświadczenia
wewnętrznego stanęły przed człowiekiem nowe problemy. Nie mógł tu zastosować tych samych metod co
przy pierwszej próbie zorganizowania i usystematy120
zowąnia swej wiedzy o świecie fizycznym. A przecież
oba problemy mają wspólne zaplecze. Nawet o czasie
myślimy przede wszystkim nie jako o specyficznej
formie życia ludzkiego, ale jako o powszechnym warunku organicznego życia. Życie organiczne istnieje
tylko o tyle, o ile rozwija się w Czasie. Nie jest rzeczą, ale procesem, nieustającym, ciągłym strumieniem
wypadków. W tym strumieniu nic nigdy nie powraca
w dokładnie tej samej postaci. Powiedzenie Heraklita
odnosi się do całego organicznego życia: „Nie można
dwa razy wejść do tej samej rzeki." Zajmując się
problemem
życia
organicznego,
musimy
najpierw
przede wszystkim uwolnić się od tego, co Whitehead
nazwał uprzedzeniem „prostego umiejscowienia". Organizm nie jest nigdy umiejscowiony w jakimś pojedynczym momencie czasu. Trzy tryby czasu: przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, tworzą w jego życiu
Całość, której nie można rozszczepić na poszczególne
elementy. Le present est charge du passe* et gros de
¥ąvenir
—
„Teraźniejszość
obciążona
jest przeszłością i brzemienna przeszłością" —powiedział Leibniz.
Nie potrafimy opisać chwilowego stanu organizmu nie
uwzględniając jego przeszłości i nie rzutując go w
przyszłosćrdla której ten stan jest tylko etapem przejściowym.
Ewald Herling, jeden z najwybitniejszych fizjologów
XIX wieku, bronił teorii, że p a m i ę ć należy uważać
za ogólną funkcję wszelkiej materii organicznej.6 Jest
ona nie tylko zjawiskiem naszego świadomego życia,
ale rozciąga się na całą dziedzinę natury żywej.
R. Semon przyjął i dalej rozwinął tę teorię, i na tej
podstawie wypracował nowy ogólny schemat psychologii. Do psychologii naukowej — zdaniem Semona —
9
Zob. E. Hering: U ber das Gedachtnis
Funktion der organischen Materie, 1870.
ais
eine
aligemeine
58
zbliżyć się można jedynie na drodze b i o l o g i i
m n e r a i c z n e j . Semon określał „mnemę" jako pierwiastek zachowawczy w zmienności wszystkich organicznych wydarzeń; Pamięć i dziedziczność są dwoma
aspektami tej samej funkcji organicznej. Każdy bodziec działający na organizm zostawia w nim „engram"—• określony ślad fizjologiczny? wszystkie reakcje organizmu w przyszłości zależne są od łańcucha
tych
engramów,
od
powiązanego
„zespołu
engra7
mów".
Ale nawet jeśli uznamy ogólną tezę Heringa i Se-mona, bardzo dalecy, jeszcze jesteśmy od wyjaśnienia roli i znaczenia pamięci w naszym ludzkim świecie.
Antropologiczne
pojęcie
„mneme"
czy
pamięci
jest czymś całkiem odmiennym. Jeśli pamięć pojmujemy jako ogólną funkcję wszelkiej materii organicznej, to mamy jedynie na myśli, że organizm przechowuje pewne ślady poprzedniego doświadczenia i że
ślady te mają wpływ na jego późniejsze reakcje. Aby
jednak mieć pamięć w ludzkim znaczeniu tego słowa,
nie wystarcza, żeby pozostał „utajony ślad poprzedniego działania bodźca".8 Zjawiska pamięci nie można wytłumaczyć samą obecnością, całą sumą tych pozostałości. Pamięć implikuje proces rozpoznania i utożsamienia, proces pojęciowy bardzo złożonego rodzaju.
Nie tylko trzeba powtórzyć poprzednie wrażenia, ale
także uporządkować je i umiejscowić oraz, odnieść dó
różnych punktów w czasie. Umiejscowienie takie nie
jest możliwe bez pojmowania czasu jako ogólnego
schematu — jako s e r y j n e g o
układu
obejmującego wszystkie wypadki indywidualne. Świadomość
czasu implikuje nieuchronnie pojęcie takiego układu
7 Co
do szczegółów zob. R. Semon: Mneme,
mnemischen Empfińdungen, 1909.
8 Der latente Rest IrUheren Reizwirkiing (Semon).
1909,
oraz
seryjnego,
odpowiadającego
temu
drugiemu
układowi, który nazywamy przestrzenią.
Także w życiu zwierząt wyższego rzędu istnieje pamięć jako proste odtworzenie dawniejszego wydarzę^
nia. Kwestią trudną i bardzo kontrowersyjną jest ocena, do jakiego stopnia pamięć ta zależy od procesów
pojęciowych porównywalnych do tych, jakie obserwujemy u człowieka. W swojej ostatniej książce Robert M. Yerkes poświęca specjalny rozdział badaniu
i wyjaśnieniu tego problemu. Czy zwierzęta te — pyta
mówiąc o szympansach — „działają tak, jakby były
zdolne pamiętać, przypominać sobie i rozpoznawać
uprzednie doświadczenia, czy też w ich wypadku ■—^
co* z oczu to naprawdę z myśli? Czy potrafią przewidywać, oczekiwać, wyobrażać sobie i przygotowywać
się do przyszłych wydarzeń na podstawie takiej świadomości?... Czy potrafią rozwiązywać zadania i przystosowywać się ogólnie do sytuacji środowiskowych
przy
pomocy
procesów
symbolicznych
analogicznych
do naszych syińboii słownychr a także dzięki skojarzeniom,
które
pełnią
funkcję
sygnałów?"9
Yerkes
skłonny jest na te wszystkie pytania odpowiedzieć
twierdząco. Ale nawet jeśli przyjmiemy jego dowodzenie, to pozostanie zasadniczy problem. Chodzi tu
bowiem nie tyle o f a k t istnienia procesów pojęciowych u ludzi i zwierząt, ile o f o r m ę tych procesów.
Przypomnienia u człowieka nie możemy określić jako
prostego nawrotu jakiegoś. Wydarzenia, jako słabego
obrazu lub odbicia poprzednich wrażeń. Nie jest tb
po prostu powtórzenie, są to raczej ponowne narodziny wydarzeń przeszłych; implikuje to proces twórczy
i
konstruktywny.
Nie
wystarczy
zebrać
pojedyncze
dane z naszych minionych doświadczeń? musimy je
Die
Yerkes: Chimpanzees, s. 145.
123
naprawdę z e b r a ć
ponownie,
musimy je zorganizować, zsyntetyzować, uczynić je ośrodkiem naszej myśli, Ten właśnie rodzaj przypomnienia tworzy
charakterystyczną, ludzką postać pamięci i odróżnia
ją od wszystkich innych zjawisk w życiu zwierzęcym
czy organicznym.
Z całą pewnością w naszym codziennym doświadczeniu znajdujemy wiele form przypomnienia czy pamięci, które w sposób oczywisty nie odpowiadają temu opisowL Wieleń może nawet większość przykładów
pamięci
można
całkiem
wystarczająco
wytłumaczyć
zgodnie ze zwykłym rozumieniem kierunków sensualistycznychY to jest można je wyjaśnić jako prosty
mechanizm
„kojarzenia
pojęć".
Wielu
psychologów
jest przeświadczonych, że nie ma lepszego sposobu
wypróbowania pamięci danej osoby,
jak przekorne
się,; ile słów lub sylab bez sensu potrafi zachować
W
pamięci i powtórzyć po upływie pewnego czasu.
Eksperymenty dokonywane na podstawie tego założenia miały, jak się zdaje, dać nam jedyną dokładną
miarę ludzkiej pamięci, Jedną z zasług Bergsona w
dziedzinie psychologii są. jego ataki na te wszystkie
mechanistyczne teorie. Zgodnie z poglądem Bergsona,
rozwiniętym w Matiere et memoire, pamięć jest zjawiskiem o wiele głębszym i bardziej złożonym. Oznacza
ona
„internalizację"
i
intensyfikację;
oznacza
wzajemne przenikanie się wszystkich elementów naszego: przeszłego życia. Teoria ta stała się w dziele
Bergsona
nowym
metafizycznym
punktem
wyjścia
i okazała się kamieniem węgielnym jego filozofii życia.:. ■
W tej książce nie zajmujemy się owymMetafizycznym aspektem problemu. Gelem, do którego dążymy,
jest f e n o m e n o l o g i a
kultury.
Musimy więc
spróbować wyjaśnić i zilustrować ten problem przy-
kładami wziętymi z kulturalnego życia człowieka. Ilustracją klasyczną są życie i dzieła Goethego. Pamięć
symboliczna jest to proces, dzięki któremu człowiek
nie tylko powtarza swe przeszłe doświadczenia, ale
także doświadczenia te rekonstruuje. Wyobraźnia staje się niezbędnym elementem prawdziwego przypomnienia. Dlatego też Goethe zatytułował swą autobiografię Zmyślenie i prawda {Dichtung und Wahrheit).
Nie chciał przez to powiedzieć, że w opowieść o swym
życiu wplótł jakieś elementy fikcyjne lub wyimaginowane. Pragnął odsłonić i opisać prawdę o swym życiu, ale prawdę tę można było odkryć jedynie pod
warunkiem
nadania
odosobnionym
i
rozproszonym
faktom kształtu poetyckiego, tó znaczy symbolicznego. Inni poeci w podobny sposób patrzyli na swe dzieło. Henryk Ibsen oświadczyli że być poetą znaczy być
swoim własnym sędzią.10 Poezja to jedna z form,
w jakich człowiek może wydać werdykt na siebie samego i na swoje życie. Jest to samow&etiza i samokrytyka. Krytyki takiej nie należy rozumieć w sensie
moralnym. Nie oznacza ona oceny ani nagany, usprawiedliwienia ani potępienia, ale nowe i głębsze zrozumienie, nową interpretację osobistego' życia poety.
Proces ten nie ogranicza się do poezji, możliwy jest
przy każdym innym środku artystycznego wyrazu*
Jeśli przyjrzymy się autoportretom Rembrandta, malowanym w różnych okresach jego życia, odkryjemy
w nich Całą historię życia, osobowości i artystycznego rozwoju malarza.
Ale poezja nie jest jedyną i może nie najbardziej
charakterystyczną formą pamięci symbolicznej. Pier^
wszy na wielką skalę przykład tego, czym jest i co
10
Ąt leve ęr —- krig med trolde i hjertets og hjernens hvaelv.
Att digte — det er at holde dommedog over sig selv.
H. Ibsen: Digte, K6benhavn 1886, s. 203.
60.
znaczy
autobiografia, dał nam św. Augustyn w WySpotykamy się tu z całkiem innym rodzajem
samoobserwacji. Sw. Augustyn nie opowiada wydarzeń z własnego życia? te nie wydawały mu się warte
zapamiętania czy zapisania. Dramat opowiadany przez
Augustyna jest religijnym dramatem ludzkości. Jego
własne nawrócenie jest tylko powtórzeniem i odbiciem
uniwersalnego procesu religijnego — upadku i odku*
pienia człowieka. Każdy wiersz w książce Augustyna
ma nie tylko historyczne, ale także utajone symboliczne znaczenie. Sw. Augustyn mógł swoje własne
życie zrozumieć lub mówić o nim wyłącznie w symbolicznym języku wiary chrześcijańskiej. Dzięki temu
stał się zarówno wielkim myślicielem religijnym, jak
twórcą nowej psychologii, nowej metody introspekcji i samoobserwacji. *
Rozważaliśmy dotychczas tylko jeden aspekt czasu — stosunek teraźniejszości do przeszłości. Istnieje
jednak jeszcze inny aspekt, jak się zdaje, nawet ważniejszy
i
bardziej
charakterystyczny
dla
struktury
życia ludzkiego. Jest to coś, co można by nazwać trzecim wymiarem czasu, wymiarem przyszłości. Przyszłość jest nieodzownym elementem naszej świadomości czasu. Nawet w najwcześniejszych stadiach życia
element ten zaczyna odgrywać rolę dominującą. William Stern pisze: „Cechą charakterystyczną
całego
wczesnego rozwoju życia idei jest to, że wydają się
one nie tyle wspomnieniami wskazującymi na coś
w
przeszłości,
co
oczekiwaniami
skierowanymi
ku
przyszłości — choćby to była tylko przyszłość najbliższa. Spotykamy się tu po raz pierwszy z ogólnym
prawem rozwoju. Świadomość wcześniej chwyta odniesienie do przyszłości niż odniesienie do przeszłości." 11 W naszym późniejszym życiu tendencja ta zaznaniach.
« Stern, op. cit., s. 112 i n.
61
znaczą się nawet wyraźniej. W dużo większym stopniu żyjemy naszymi wątpliwościami i lękami, naszymi niepokojami i nadziejami co do przyszłości niż naszymi
wspomnieniami
albo
doświadczeniami
chwila
obecnej. Na pierwszy rzut oka mogłoby to się wydawać wyposażeniem ludzkim o dość wątpliwej wartości, ponieważ wprowadza do życia ludzkiego element
niepewności, nie znany żadnym innym stworzeniom.
Wydaje się, że gdyby człowiek pozbył się tego fantastycznego
wyobrażenia,
tego
mirażu
przyszłości,
byłby mądrzejszy i szczęśliwszy. We wszystkich epokach poeci; filozofowie i wielcy nauczyciele religii
ostrzegali człowieka przed tym źródłem ustawicznego
samooiszukiwaniia się. Religia upomina człowieka, aby
nie lękał się dnia, który ma nadejść, ludzka mądrośc
zaś radzi mu, aby używał dnia dzisiejszego, nie dbając
o przyszłość. Quid sit futurum cras iuge ąuaeiete ~—
j,Unikaj pytania, co może być jutro" powiada Horacy. Człowiek nligdy jednak nie potrafił iść za tą
radą.
Nieodłączną
częścią
jego
natury
jest
myśl
o przyszłości i życie przyszłością.
W pewnym sensie tendencja ta wydaje się rozciągać na całe życie organiczne. Wszystkie procesy organiczne charakteryzuje to, że nie możemy ich opisać
bez odwoływania się do przyszłości. Większość instynktów zwierzęcych musimy interpretować w ten sposób. Bezpośrednie potrzeby nie pobudzają do działań
instynktownych. Działania te są impulsami skierowanymi ku przyszłości, i to często przyszłości bardzo odległej. Zwierzę, które je wykonuje, nie zobaczy wyniku
tych działań, ponieważ ujawni się on dopiero w życiu
przyszłego pokolenia. Czytając uważnie taką książkę
jak Souvenirs entomologiąues Jułesa Fabre'a na każdej niemal stronie znajdujemy uderzające przykłady
tej cechy charakteryzującej instynkty-zwierzęce.
Wszystko to nie wymaga ani nie jest dowodem żadnego „wyobrażenia", żadnego pojęcia czy też świadomości przyszłości u zwierząt niższego rzędu. Sprawa staje się wątpliwa, gdy zaczynamy rozpatrywać
życie zwierząt wyższego rzędu. Wielu kompetentnych
obserwatorów
mówiło
o
zdolności
przewidywania
u zwierząt wyższego rzędu; wydawałoby się też, że
bez tego założenia nie moglibyśmy chyba dać wystarczającego opisu ich zachowania. Jeśli podczas eksperymentów Wolfe 'a zwierzę przyjmuje nagrody symboliczne w miejsce prawdziwych, to zdaje się to implikować świadome przewidywanie przyszłych faktów;
zwierzę
woczekuje",
że
nagrody
symboliczne
będą
później wymienione na żywność. Wolfgang Koehler
pisze: „Liczba obserwacji, w których daje się rozpoznać jakieś liczenie na przyszłe wypadki, jest niewielka, toteż wydaje mi się rzeczą teoretycznie ważną, że
najwyraźniejsze liczenie się z przyszłym wypadkiem
zachodzi wówczas, gdy oczekiwane wydarzenie jest
planowanym działaniem s a m e g o z w i e r ż ę c i a ,
Wtedy może się istotnie zdarzyć, że zwierzę spędzi
dużo czasu na pracy przygotowawczej (w niedwuznacznym znaczeniu tego słowa}... Tam gdzie taka praca wstępna, najwyraźniej podjęta z zamiarem osiągnięcia jakiegoś ostatecznego celu, trwa dłuższy czas,
ale sama w sobie w widoczny sposób nie zbliża się
do tego celu, możemy dostrzec przynajmniej ślady
pewnego wyczucia przyszłości." 12
Z dowodów tych zdaje się wynikać, że przewidywanie
przyszłych
wydarzeń,
a
nawet
planowanie
przyszłych działań nie znajduje się całkiem poza" zasięgiem
życia
zwierzęcego.
Świadomość
przyszłości
przechodzi jednak w istotach ludzkich tę samą zmianę znaczeniową, jaką zauważyliśmy w odniesieniu
« Koehler: The Mentalny ot Apes, s. 282.
62
do wyobrażenia przeszłości. Przyszłość nie jest jedynie obrazem; staje się „ideałem". Znaczenie tej metamorfozy przejawia się na wszystkich etapach kulturalnego życia człowieka. Różnica ta nie jest wyraźnie
widoczna' jak długo jest on całkowicie pochłonięty
działalnością praktyczną. Wydaje się jedynie różnicą
stopnia, nie zaś różnicą gatunkową. Oczywiście przyszłość, którą widzi człowiek, rozciąga się na dużo rozleglejszą przestrzeń, a jego planowanie jest o wiele
bardziej świadome i przemyślane. Wszystko to jednak
należy wciąż do dziedziny przezorności, nie zaś do
dziedziny
mądrości.
Termin
„przezorność"
{pmdentia)
jest etymologicznie związany z ,,opatrznością (providentia).
Oznacza
zdolność
przewidywania
przyszłych
wydarzeń i przygotowywania się do przyszłych potrzeb.
Natomiast
teoretyczne
wyobrażenie
przyszłości,
to
wyobrażenie,
które
jest
warunkiem
wstępnym
wszystkich
wyższych
poczynań
kulturalnych człowieka, jest czymś zupełnie innym. Jest czymś
więcej niż zwykłym oczekiwaniem; staje się imperatywem życia ludzkiego. Imperatyw ten sięga poza
bezpośrednie,
praktyczne
potrzeby
człowieka
—
w
najwyższej swej formie sięga poza granice empirycznego życia człowieka. Jest s y m b o l i c z n ą
przyszłością
człowieka, która odpowiada jego symbolicznej przeszłości i stanowi jej ścisłą analogię. Możemy nazwać ją przyszłością „proroczą", ponieważ nigdzie nie została lepiej wyrażona niż w żywotach
wielkich proroków religijnych. Ci nauczyciele religii
nie zadowalali się nigdy prostym przepowiadaniem
przyszłych wypadków lub ostrzeganiem przed przyszłymi nieszczęściami. Nie przemawiali też jak wróżbiarze
i
nie
przyjmowali
świadectwa
przepowiedni
czy znaków. Cel ich był zgoła inny — w istocie całkiem odwrotny niż cel wróżbitów. Przyszłość, o której
129
mówili, nie była faktem empirycznym, lecz zadaniem
etycznym i religijnym. Stąd przepowiednia przekształciła się w proroctwo. Proroctwo nie oznacza pp prostu przepowiadania? niesie z sobą obietnicę. To jest ta
nowa cecha, która po raz pierwszy występuje jasno
u proroków Izraela — u Izajasza, Jeremiasza i Ezechiela. Ich idealna przyszłość oznacza negację świata
empirycznego,
„koniec
wszystkich
dni",
ale
jednocześnie brzemienna jest nadzieją i zapewnieniem „nowego nieba i nowej ziemi". Tu także symboliczna moc
człowieka odważa się zapuszczać poza wszystkie granice jego skończonego bytu. Negacja ta implikuje jed*
nak
nowy
wspaniały
akt
integracji;
w
religijnym
i etycznym życiu człowieka zaznacza nowy, decydujący etap.
63
V. FAKTY I IDEAŁY
W swej Krytyce czystego rozumu Kant stawia pytanie, czy możliwe jest odkrycie jakiegoś ogólnego kryterium, z którego pomocą moglibyśmy opisać podstawową strukturę intelektu ludzkiego i odróżnić tę
strukturę od wszystkich innych sposobów poznawania. Po wnikliwej analizie dochodzi do wniosku, że
kryterium takiego należy szukać w charakterze ludzkiego poznania, które jest tego rodzaju, że zrozumienie
musi dokonać ostrego rozróżnienia pomiędzy rzeczywistością a możliwością rzeczy. Ten właśnie charakter ludzkiego- poznania określa miejsce człowieka w
ogólnym łańcuchu bytów. Różnica pomiędzy „rzeczywisitym" a „możliwym" nie istnieje ani dla.istot niższych, ani dla istot wyższych od człowieka. Istoty
poniżej człowieka są zamknięte w granicach świata
swoich póstrzegań zmysłowych. Są podatne na, konkretne bodźce fizyczne i na te bodźce reagują. Nie
potrafią
jednak
ukształtować-sobie
żadnego
wyobrażenia rzeczy „możliwych". Z drugiej strony intelekt
nadludzki, umysł boski, nie zna różnicy pomiędzy
rzeczywistością a możliwością. Bóg jest actus purus.
Wszystko, co pomyśli, jest rzeczywiste. Inteligencja
Boga to intełlectus archetypus lub intuitus originarius.
Bóg nie może myśleć o rzeczy bez tworzenia i wytwarzania tej rzeczy przez ten właśnie akt myślenia.
Jedynie
w jego „inteligencji pochodnej"
powstaje
problem
możliwości.
Różnica między realnością a możliwością nie jest metafizyczna, lecz epistemologiczna. Nie oznacza ona bynajmniej charakteru rzeczy samych w sobie, odnosi
się jedynie do naszego poznania rzeczy. Kant nie zamierzał stwierdzić w sposób afirmatywny i dogmatyczny, że intelekt boski, intultus originarius, istnieje
rzeczywiście. Zrobił jedynie użytek z pojęcia takiego
„naocznego rozumu", by opisać naturę i ograniczenia
ludzkiego intelektUi fen drugi jest >,rozuniem dyskursywnym'':
zależnym
od
dwóch
elementów
heterogenicznych. Nie możemy myśleć bez obrazów i nie możemy oglądać bez pojęć. „Myśli bez treści naocznej są
puste, dane naoczne bez pojęć T— ślepe." 1 Ten właśnie
dualizm w podstawowych warunkach poznania tkwi*—1
zdaniem Kanta ^—. u źródła naszego rozróżnienia między możliwością a realnością.
Z punktu widzenia omawianego przez nas,problemu
ustęp ten ■■->*■ jeden z najważniejszych i najtrudniej^
szych w dziełach krytycznych Kanta — jest szczególnie interesujący. Ukazuje problem o podstawowym
znaczeniu dla każdej filozofii antropologicznej. Zamiast
mówić, że intelekt ludzki jest takim: intelektem, któremu „potrzebne są obrazy" 2, powinniśmy raczej mówić, że potrzebne są mu symbole. Poznanie ludzkie
jest z samej swej natury poznaniem symbolicznym. Ta
właśnie cecha charakteryzuje zarówno jego siłę; jak
ograniczenia.
Wyraźne
rozróżnienie
między
rzeczywistością a możliwością, między rzeczami konkretnymi a idealnymi jest niezbędne dla myśli symbolicznej.
(intellectiis
w
człowieku,
ectypus)
1 I. Kant: Krytyka czystego rozumu, przeł. R. Ingarden, Warszawa 1957, 1.1, s. 139.
2
132
...ein der Bilder bedurftiger V er stand (Kant). "
Symbol nie ma bytu: rzeczywistego jako część fizycznego świata, ma „znaczenie". Myśl prymitywna z wielkim trudem rozróżnia dwie sfery bytu i znaczenia.
Mieszają się one z sobą ustawicznie, na symbol patrzy się tak, jak -gdyby obdarzony był siłą magiczną
lub fizyczną. W dalszym jednak rozwoju kulturalnym
różnica między rzeczami ą symbolami staje się wyraźnie wyczuwalna, co oznacza* że także różnica pomiędzy rzeczywistością a możliwością staje się córaż wyrazistsza.
Możemy udowodnić tę wzajemną zależność w sposób pośredni. Odkrywamy, że w szczególnych warunkach, które hamują lub zaciemniają działanie myśli symbolicznej, zaciera się także różnica pomiędzy
rzeczywistością ą możliwością. Nie można jej już wyraźnie dostrzec. Ciekawe światło na ten problem rzuciła patologią mowy i W wypadkach afazji obserwowano często, że pacjenci nie tylko tracili zdolność
używania specjalnych kategorii słów, lecz wykazywa?
li również dziwne braki w ogólnej postawie intelektualnej; Zachowanie wielu z tych pacjentów praktycznie biorąc nie odbiegało tak bardzo ód zachowania
osób normalnych. Gdy jednak stawali wobec problemu, który wymagał bardziej abstrakcyjnego sposobu
.myślenia,, kiedy musieli myśleć raczej o możliwościach niż *o rzeczach konkretnych — natychmiast odczuwali wielkie trudności. Nie potrafili myśleć arii
mówić o rzeczach „nierealnych". Na przykład pacjent
cierpiący na hemiplegięi paraliż prawej reki, nie mógł
wymówić słów: „Mogę pisać prawą ręką". Odmówił
nawet powtórzenia tych słów za lekarzem, gdy ten je
wypowiedział? Potrafił jednak z łatwością powiedzieć:
„Mogę pisać lewą ręką", ponieważ to było dla niego
stwierdzeniem faktu, nie za*? wypadkiem nipotetycz-
64
nym czy nierzeczywistymi „Takie i podobne przykłady — oświadcza Kurt Goldstein — dowodzą, źe
pacjent w ogóle nie umie dać sobie rady z żadną sytuacją, która byłaby jedynie «moźliwa». Tak więc możemy opisać niedomaganie tych pacjentów jako niezdolność do zajęcia stanowiska wobec sytuacji «możliwej»... Nasi pacjenci z największą trudnością zabierają się do każdej czynności, która nie została bezpośrednio zdeterminowana przez bodźce z zewnątrz...
Świadome przesunięcie, przerzucenie się z własnej
woli z jednego tematu na drugi, sprawia im największą trudność. Nie udają im się więc czynności, w których takie przesunięcie jest niezbędne... Przesunięcie
zakłada z góry, że pamiętamy jednocześnie o przedmiocie, na który reagujemy w danym momencie,
i o tym, na który mamy zamiar zareagować w najbliższej przyszłości. Jeden przedmiot znajduje się na błiż8
Także dzieci mają niekiedy, jak się zdaje, wielkie trudności
w wyobrażaniu sobie wypadków hipotetycznych. Staje się to jasne zwłaszcza wtedy,. gdy z powodu szczególnych okoliczności
dziecko jest opóźnione w rozwoju. Można na przykład zacytować
uderzającą paralelę do wyżej wspomnianych patologicznych wypadków, zaczerpniętą z życia i wychowania Laury Bridgman. Jedna z jej nauczycielek pisze: „Zauważono, że na początku bardzo
było trudno doprowadzić do tego, aby zrozumiała metafory i przenośnie, przypowieści lub przypuszczalne wypadki jakiegokolwiek
rodzaju; do tej pory trudność ta nie została jeszcze całkowicie
pokonaną. Jeżeli dostanie jakiekolwiek zadanie arytmetyczne, odnosi na początku wrażenie, że tp, co się zakłada w. zadaniu, stało
się w rzeczywistości. Parę dni temu, na przykład, pewnego ranka,
kiedy nauczycielka wzięła książkę z zadaniami arytmetycznymi,
aby
odczytać
zadanie,
Laura
zapytała:
«S
k
ą
d
człowiek,
który
napisał
tę
książkę,
wiedział,
że
jestem
t u t a j ? » . Zadanie, które jej dałam, brzmiało: Jeśli zą cztery dolary możesz kupić 120 litrów jabłecznika, to ile możesz kupić za
jednego dolara? Pierwszy komentarz, jaki zrobiła, brzmiał: « N i e
mogę
dużo
dać
za
jabłecznik,
bo
k.waśny»". Zob. M. Howe i F. Howe, op. cit., s. 112.
jest
bardzo
szym planie, drugi — na dalszym. Jest jednak rzeczą
istotną, aby przedmiot na dalszym planie znajdował
się tam jako rzecz możliwa, czekająca na przyszłą
reakcję.
Wówczas
tylko
możemy
zmienić
sytuację
przechodząc od jednego przedmiotu do drugiego. Zakłada to z góry zdolność ustosunkowywania się do
rzeczy, które są jedynie wyimaginowane, do rzeczy
«możliwych», rzeczy, które nie są dane w konkretnej
sytuacji... Człowiek chory umysłowo nde jest do tego
zdolny, ponieważ nie potrafi pojąć abstraktu. Nasi
pacjenci nie potrafią naśladować ani kopiować niczego, co nie stanowi części składowej ich bezpośredniego, konkretnego doświadczenia. Bardzo interesującym
objawem tej niezdolności jest fakt, że z największą
trudnością powtarzają zdanie nie mające dla nich
sensu — to: znaczy zdanie, którego treść nie odpowiada tej rzeczywistości, jaką potrafią uchwycić... Mówienie
takich rzeczy najwidoczniej wymaga przyjęcia bardzo trudnej dla nich postawy. Wymaga, że tak
powiem,
umiejętności
przebywania
w
dwóch
sferach — w sferze konkretnej, sferze rzeczywistości,
i w sferze niekonkretnej, w sferze tylko «możliwej»...
Do tego pacjent jest niezdolny. Potrafi żyć i działać
jedynie w sferze konkretnej." 4
Tu
dotykamy
problemu
uniwersalnego,
problemu
o niezwykłej doniosłości dla całego charakteru i rozwoju kultury. Empiryści i pozytywiści utrzymywali
zawsze, że najwyższym zadaniem ludzkiego poznania
jest przekazywać nam fakty, nic tylko fakty. Teoria
nie oparta na faktach byłaby w istocie zamkiem na
lodzie. Ale to nie rozwiązuje problemu prawdziwej
metody naukowej; przeciwnie, jest to problem sam
w sobie. Co to bowiem znaczy: „fakt naukowy"?
* K. Goldstein: Humań Naturę in the Light ot Psychopathology,
s. 49 i n„ 210.
65
135
Oczywiście żadna przypadkowa obserwacja ani samo
tylko nagromadzenie danych zmysłowych nie dostarcza
nam
takiego
faktu.
Fakty
naukowe
zawsze
impMkują element teoretyczny, to znaczy symboliczny. Weler jeśli nie większość faktów naukowych,
które zmieniły cały bie§ historii nauki, było faktami
hipotetycznymi, zanim stały się faktami dającymi się
zaobserwować. Kiedy Galileusz kładł podwaliny swojej nowej nauki o dynamice, musiał rozpoczynać od
pojęcia ciała całkowicie wyizolowanego, ciała, które
porusza
się
samo, bez
wpływu
jakiejkolwiek
siły
z zewnątrz. Ciała takiego nigdy nie zaobserwowano
i nie można go było zaobserwować. Nie było to ciało
rzeczywiste, lecz ciało możliwe ■— a w pewnym sensie nie było nawet możliwe, ponieważ założenie, na
którym Galileusz oparł swój wniosek, tj. nieobecność wszelkich sił zewnętrznych, nigdy się w przyrodzie nie urzeczywistnia.5 Słusznie podkreślano fakt,
że wszystkie pojęcia, które doprowadziły do odkrycia
zasady bezwładu, nie są bynajmniej ani oczywiste,
ani naturalne; że Grekom starożytnym, podobnie jak
ludziom
średniowiecza,
pojęcia
te wydawałyby się
ewidentnie fałszywe, a nawet absurdalne.6 A przecież Galileusz nie mógłby przedstawić swej teorii ruchu bez pomocy tych całkiem nierealnych pojęć; nie
mógłby też rozwinąć „nowej nauki traktującej o bardzo starym temacie". To samo można powiedzieć
0 prawie wszystkich innych wielkich teoriach naukowych. Na pierwszy rzut oka były to nieodmiennie
6
Szczegóły
znaleźć
można
w
pracy
E.
Cassirera:
Substanzbe-
griti und Funktionsbegritt, 1910.
8 Zob. A. Koyrś: Galileo and the Scientitia Revolution ot ibe
Seventeenth Century, „Philosophical Review" LII (1943), s, 392
1 n.
66
wielkie paradoksy i trzeba było niezwykłej odwagi
intelektualnej, aby je wysunąć-i aby ich bronić.
Aby udowodnić słuszność tego stanowiska, najlepiej
może
zająć
się
historią
matematyki.
Liczba jest jednym z najbardziej podstawowych pojęć ogólnych matematyki; Już w czasach pitagorejczyków uznawano ją za naczelny przedmiot myśli
matematycznej.
Największym
i
najpilniejszym
zadaniem badaczy w tej dziedzinie było odkrycie adekwatnej i wszechstronnej teorii liczb. Przy każdym
jednak kroku zrobionym w tym kierunku matematycy i filozofowie stawali wobec tej samej trudności.
Musieli
nieustannie
rozszerzać
zakres
tych
badań
i wprowadzać „nowe" liczby. Wszystkie te nowe liczby miały charakter wysoce paradoksalny. Pierwsze
ich
pojawienie
się
wywoływało
w
matematykach
i logikach najgłębsze podejrzenia. Uważano je za
absurdalne lub niemożliwe. Rozwój ten możemy prześledzić
w
dziejach
liczb
ujemnych,
niewymiernych
i
urojonych.
Sam
termin
„niewymierny"
(arreton)
oznacza rzecz, o której nie da się myśleć ani mówić.
Liczby ujemne pojawiają się po raz pierwszy w szesnastym wieku w dziele Michaela Stifela Ariłhmetica
integia i nazywane są tam „liczbami fikcyjnymi" (numeii
hcti).
Nawet
najwięksi
matematycy
Uważali
przez długi czas pojęcie liczb urojonych za nierozwiązywalną tajemnicę. Gauss pierwszy stworzył trafną teorię i dał wystarczające wyjaśnienie tych liczb.
W dziedzinie geometrii powróciły te same wątpliwości i wahania, gdy zaczęły powstawać pierwsze systemy
geometrii
nieeuklidesowej
—
systemy
Łobaczewskiego,
Bolyaiego
i
Riemanna.
We
wszystkich
systemach
racjonalistycznych
matematyka
uważana
była za dumę rozumu ludzkiego — dziedzinę pojęć
137
„jasnych i wyraźnych". Nagle jednak reputacja ta
zaczęła wydawać się zagrożona. Podstawowe pojęcia
ogólne matematyki okazały się nie tylko dalekie od
klarowności
i
wyrazistości,
lecz
pełne
niejasności
i pułapek. Dopóki nie rozpoznano wyraźnie ogólnego
charakteru pojęć matematycznych, dopóki nie uznano, że matematyka nie jest teorią rzeczy, lecz teorią
symboli — nie można było usunąć tych niejasności.
Naukę, jaką wyciągamy z historii myśli matematycznej, możemy uzupełnić i potwierdzić przytaczając inne argumenty, które na pierwszy rzut oka zdają się
należeć do odmiennej sfery. Matematyka nie jest jedynym
przedmiotem,
na
którym
można
studiować
ogólną funkcję myśli symbolicznej. Jeśli zainteresujemy się rozwojem naszych e t y c z n y c h
pojęć
i i d e a ł ó w , to prawdziwa natura i pełna siła tej
myśli ukaże się jeszcze wyraźniej. Spostrzeżenie Kanta, że dla ludzkiego rozumu rzeczą konieczną i niezbędną jest rozróżniać pomiędzy realnością a możliwością rzeczy, wyraża nie tylko ogólną właściwość
rozumu teoretycznego, ale także prawdę o rozumie
praktycznym.
Rysem
charakterystycznym
wszystkich
wielkich filozofów etycznych jest to, że nie myślą
w kategoriach samej tylko rzeczywistości. Nie mogą
posunąć się ani o krok w swych pojęciach nie rozszerzając, a nawet nie przekraczając, granic rzeczywistego
świata.
Wielcy
nauczyciele
etyczni
ludzkości
obdarzeni byli wielką siłą intelektualną i moralną,
ale mieli także wnikliwą wyobraźnię. Wszystkie ich
twierdzenia przenika i ożywia zdolność wizjonerskiego spojrzenia.
Pismom Platona i jego uczniów zawsze zarzucano, że
mówią o świecie całkowicie nierealnym. Wielcy myśliciele etyczni nie obawiali się jednak tego zarzutu.
Przyjmowali go do wiadomości i stawiali mu czoło.
67
W swej Krytyce czystego rozumu Kant pisze: „Republika
platońska
jako rzekomo
uderzający przykład
wyśnionej doskonałości, która może tkwić tylko w
mózgu próżnującego filozofa, stała się czymś przysłowiowym... Lepiej by się jednak zrobiło, gdyby się
tę myśl dalej prześledziło i starało się ją tam rozświetlić, gdzie znakomity filozof nie udziela nam pomocy, zamiast odrzucać ją jako niepożyteczną pod
bardzo nędznym i szkodliwym pozorem jej niewykonalności... Nie może być bowiem nic bardziej szkodliwego i mniej godnego filozofa niż wulgarne powoływanie się na doświadczenie rzekomo niezgodne
[z ową ideą]; nie byłoby przecież do niego wcale doszło, gdyby w odpowiednim czasie poczyniono zgodnie
z ideami właściwe kroki i gdyby wszelkich dobrych
zamiarów nie były udaremniły, zamiast idei, surowe,
bo właśnie z doświadczenia wzięte, pojęcia." 7
Wszystkie
nowożytne
teorie
etyczne
i polityczne,
które ukształtowano na wzór Państwa Platona, poczęte były w tym samym duchu. Kiedy Thomas More
napisał swą Utopię, wyraził ten pogląd w samym tytule swego dzieła. Utopia nie jest portretem realnego
świata
ani rzeczywistego
porządku
politycznego
czy społecznego. Nie istnieje w żadnym momencie
czasu i w żadnym punkcie przestrzeni; jest to jakieś
„nigdzie". Jednak w rozwoju nowożytnego świata takie
właśnie
pojęcie
jakiegoś
„nigdzie"
wytrzymało
próbę i dowiodło swej siły. Z samej natury i charakteru myśli etycznej wynika, że nie może ona nigdy
zniżyć się do pojęcia „rzeczy danych". Świat etyczny nigdy nie jest dany; jest stale na etapie „stawania się". „Żyć w świecie idealnym — powiedział
Goethe ■— to traktować niemożliwość tak, jakby była
7
Kant, op. cit, t. II, s. 25 i n.
139
możliwością."8
W
istocie wielcy reformatorzy poli-^
tyczni i społeczni ustawicznie muszą traktować niemożliwość tak, jakby była możliwością. Odnosi się
wrażenie, że Rousseau w pierwszych swoich pismach
politycznych
przemawia
jak
zdeklarowany
rzecznik
naturalizmu.
Pragnie
przywrócić
naturalne
prawa
człowieka i sprowadzić go z powrotem do jego stanu pierwotnego, do stanu natury. Człowiek natury
(I'homme
de
naturę)
powinien
zastąpić
konwencjonalnego
człowieka
społecznego
{l'homme
de
l'homme).
Jeśli
jednak
będziemy
śledzić
dalszy
rozwój
myśli Rousseau, stanie się dla nas jasne, że nawet to
pojęcie „człowieka natury" dalekie jest od pojęcia
fizycznego, że jest w istocie pojęciem symbolicznym.
Sam Rousseau to przyznaje. „Zacznijmy więc •— powiada we wstępie do swej rozprawy O pochodzeniu
i
podstawach
8
1'origine
nierówności
między
ludźmi
(Discours
1'inegalite par mi
les hommes) — od tego, że odrzucimy wszelkie fakty
[par ecarter tous les faits), gdyż nie mają one związku z problemem. Wyniki badań, w które się przy
tym temacie można zapuścić, należy brać nie za prawdy historyczne, lecz jedynie za rozważania hipotetyczne i warunkowe, bardziej się nadające do wyjaśnienia istoty rzeczy niż do Wskazania ich rzeczywistego początku, i podobne do tych, które na temat
powstania świata codziennie spotykamy u przyrodników." 9 W tych słowach Rousseau próbuje wprowadzić do dziedziny nauk moralnych tę hipotetyczną metodę, którą Galileusz zastosował w swych basur
et
les
fondements
In der Idee Jeben heissł
wenn es móglich
wdre. J.
W.
de
das Unmógliche so behandeln, ais
Goethe: Spruche in Prosa. Werke
(wyd. weimarskie) XLII, cz. II, s. 142.
9
J. J. Rousseau: Trzy rozprawy z filozofii społecznej, przekład
oprać. H. Elzenberg, Warszawa 1956, s. 141.
68
daniach zjawisk przyrody; Rousseau przekonany jest,
że tylko w drodze takich „rozważań hipotetycznych
i
warunkowych"
{des
raisonnementś
hypotetiąues
et
conditionelles)
możemy
dojść
do
prawdziwego
zrozumienia natury człowieka. Opis stanu natury, jaki
daje Rousseau, nie miał być historycznym opowiadaniem o przeszłości. Była to synteza symboliczna,
stawiająca sobie za cel odmalowanie i stworzenie nowej przyszłości ludzkości. Utopia zawsze spełniała to
zadanie w historii cywilizacji. W filozofii oświecenia stała się rodzajem literackim sama w sobie i we
wszystkich atakach na istniejący porządek społeczny i polityczny okazała się jedną z najpotężniejszych
broni. Do tego celu używali jej Montesąuieu, Wolter
i Swift, a w dziewiętnastym stuleciu podobny użytek
zrobił z niej Samuel Butler. Wielką misją utopii jest
dać miejsce możliwości jako przeciwieństwu biernego godzenia się na istniejący faktyczny stan rzeczy.
To
właśnie
myśl
symboliczna
pokonuje
naturalny
bezwład człowieka i wyposaża go w nową umiejętność — umiejętność ustawicznego przekształcania jego ludzkiego wszechświata.
VI.
DEFINICJA
CZŁOWIEKA
W KATEGORIACH KULTURY
Część druga
CZŁOWIEK I KULTURA
Interpretacja Platona nadająca zupełnie nowy sens
maksymie Poznaj samego siebie" stała się punktem
zwrotnym w rozwoju greckiej kultury i myśli. Interpretacja ta wysunęła nowy problem, nie tylko obcy
myśli
przedsokratycznej,
ale
daleko
wykraczający
poza granice metody sokratycznej. Sokrates zbliżył
się do jednostki ludzkiej, aby uczyndć zadość żądaniu
boga
delfickiego,
aby
spełnić
religijny
obowiązek
autorefleksji i samopoznania. Platon zorientował się
w
ograniczeniach
sokratycznej
metody
badawczej*
Oświadczył, że aby ten problem rozwiązać, trzeba go
rzucić na szerszy plan. Zjawiska, z którymi spotykamy się w naszym indywidualnym doświadczeniu, są
tak różnorakie, tak złożone i tak sprzeczne, że trud-?
no je właściwie rozplatać i wyjaśnić. Człowieka trzeba rozpatrywać nie w jego życiu indywidualnym,
lecz na tle jego życia politycznego i społecznego.
Zdaniem Platona natura ludzka przypomina trudny
tekst, którego treść musi rozszyfrować filozofia. Ale
w naszym osobistym doświadczeniu tekst ten napisany jest tak drobnym pismem, że staje się nieczytelny.
Pierwszym zadaniem filozofii jest powiększenie tego
pisma. Dopóki filozofia nae stworzy teorii państwa*
nie potrafi dać nam zadowalającej teorii człowieka.
Natura człowieka wpisana jest wielkimi literami w
naturę państwa. Tu nagle wyłania się ukryta treść
tego tekstu: i to, co wydawało się ciemne i splątane,
staje się jasne i czytelne.
Ale życie polityczne nie jest jedyną formą zbiorowej egzystencji ludzkiej. W historii ludzkości państwo w swojej obecnej formie jest późnym wytworem procesu cywilizacyjnego. Na długo przed odkryciem tej formy organizacji społecznej człowiek robił
inne
próby
organizowania
swoich
uczuć,
pragnień
i myśli. Takie organizacje i systematyzacje zawarte
są w języku, w micie, w religii i w sztuce. Jeśli chcemy rozwinąć teorię człowieka, musimy przyjąć tę
szerszą platformę badań. Państwo, jakkolwiek ważne, nie jest wszystkim. Nie potrafi wyrazić ani wchłó^
ńąć wszystkich form działalności człowieka. Te formy są oczywiście w swym historycznym rozwoju*ści*
śle związane z rozwojem państwar pod wielu względami zależne są od form życia politycznego- Choć
jednak nie posiadają odrębnej egzystencji historycznej, mają swą Własną wartość i znaczenie.
Comte był jednym z pierwszych filozofów nowożytnych, którzy zajęli się tym problemem i sformułowali go w sposób jasny i systematyczny. Jest W tym
coś paradoksalnego, że pod tym względem musimy
uznać pozytywizm Comtera za nowoczesny odpowiednik platońskiej teorii człowieka. Oczywiście Comte
nie był nigdy wyznawcą filozofii Platona. Nie mógł
Uznać założeń logicznych i metafizycznych, na których opiera się teoria idei Platona. Z drugiej jednak
Strony ostro przeciwstawiał się poglądom francuskich
ideologów. W jego hierarchii ludzkiego poznania najwyższą pozycję zajmują dwie nowe nauki — statyka społeczna i dynamika społeczna. Z tej socjologicznej pozycji Comte atakuje psychologizm swej epoki.
Jedną z podstawowych zasad jego filozofii jest pirze-
konanie, że nasza metoda badania człowieka musi
wprawdzie być subiektywnar ale nie może być indywidualna. Podmiot, który pragniemy poznać, nie jest
bowiem
indywidualną
świadomością,
lecz
podmiotem uniwersalnym. Jeśli podmiot ten określimy terminem „ludzkość", musimy stwierdzić, że nie człowiek wyjaśnia ludzkość, ale ludzkość .wyjaśnia człowieka. Trzeba ten problem na nowo sformułować
i zbadać i trzeba mu dać szerszą i logiczniejszą podstawę. Taką podstawę odkryliśmy w myśli socjologicznej i historycznej. „Jeśli chcesz poznać siebie —
powiada Comte — musisz poznać historię." Stąd psychologia historyczna uzupełnia i wypiera wszystkie
dawniejsze
formy
psychologii
indywidualnej;
„Tak
zwane
spostrzeżenia
dotyczące
umysłu
rozważanego
jako sam w sobie i a priori --pisał Comte w liście —
są czystym złudzeniem. Wszystko to, co nazywamy
l o g i k ą, m e t a f i z y k ą#.... i d e o 1 o g i ą , jest fantazją i mrzonką, jeśli nie absurdem."1
W
Kursie
filozofii
pozytywnej
Cómte'a
możemy
prześledzić krok po kroku zmianę, jaka w XIX wieku zaszła w ideałach metodologicznych. Comte zaczynał po prostu od nauk ścisłych i był, jak wszystko
zdawało się wskazywać, całkowicie pochłonięty problemami matematyki, fizyki i chemii. W jego hierarchii nauki skala przesuwa się od astronomii poprzez matematykę, fizykę i chemię do biologii. Potem następuje jak gdyby nagłe odwrócenie tego porządku. Kiedy zaczynamy zajmować się światem ludzi, założenia matematyki czy nauk przyrodniczych
nie przestają być ważne, ale nie są już wystarczające. Zjawiska społeczne podlegają tym samym prawom co zjawiska fizyczne, ale mają odmienny
1
A. Comte: Łettres a Valąt, s. 89, cytowane wg *L. Levy-Bruh-
la: la philosophie d'Augustę Comte; tamże dalsze szczegóły*
10*
147
i o wiele bardziej złożony charakter. Nie dadzą się
opisać wyłącznie w terminach fizyki, chemii i biologii. „We wszystkich zjawiskach społecznych — pisze Gomte — dostrzegamy działanie praw fizjologicznych jednostki, a ponadto coś, co modyfikuje ich
skutki i co należy do dziedziny wpływu jednej jednostki na drugą — co w wypadku rodu ludzkiego nabiera
charakteru
szczególnie
złożonego
z
powodu
wpływu poprzednich pokoleń na następne. Jest więc
rzeczą jasną, że nasza wiedza społeczna musi mieć
swe źródło w tym, co odnosi się do życia jednostki.
Z drugiej zaś strony nie ma podstaw, aby przypuszczać, jak to czynili niektórzy wybitni fizjologowie,
że fizyka społeczna jest jedynie dodatkiem do fizjologii. Zjawiska tych dwóch dziedzin wiedzy nie są
identyczne, choć są jednorodne? i jest bardzo ważne,"
aby dwie te dyscypliny naukowe traktować osobno.
Ponieważ
warunki
społeczne
modyfikują
działanie
praw
fizjologicznych,
fizyka
społeczna
musi
mieć
swój własny zasób obserwacji." 2
Uczniowie i wyznawcy Comte'a nie byli jednak
skłonni przyjąć tego rozróżnienia. Negowali odrębność fizjologii i socjologii, ponieważ obawiali się, że
uznanie
jej
doprowadzi
ponownie
do
dualizmu.
Ambicją ich było wypracować czysto nafuralistyczną
teorię świata społecznego i kulturalnego. W tym celu uważali za konieczne negować i burzyć wszystkie
przegrody, które wydawały się oddzielać świat ludzi
od świata zwierząt. Teoria ewolucji w sposób oczywisty zatarła wszystkie te różnice. Nawet przed opublikowaniem teorii Darwina postęp w dziedzinie przyrodoznawstwa udaremniał wszystkie próby takiego
2 Cyt. wg skróconej wersji Cours de philosophie posiłive
Comte'a, opracowanej przez H. Martineau: Postive Pkilosophy,
*N. York 1855, Wstęp, rozdz. 2, s. 45 i n.
71
rozróżnienia.
We
wcześniejszych
stadiach
badań
empirycznych uczony mógł jeszcze cieszyć się nadzieją, że ostatecznie odkryje cechę anatomiczną właściwą
jedynie
człowiekowi.
Jeszcze
w osiemnastym
wieku powszechnie panowała teoria głosząca, że między budową anatomiczną człowieka a budową innych
stworzeń istnieje wyraźna różnica, a pod niektórymi
względami — ostry kontrast. Jedną z wielkich zasług
Goethego w dziedzinie anatomii porównawczej było
to, że energicznie zwalczał ową teorię. Pozostawało
tylko udowodnić, że ta sama jednorodność cechuje
nie tylko strukturę anatomiczną i fizjologiczną, lecz
także umysłową. W tym celu wszystkie ataki na dawniejszy sposób myślenia trzeba było skoncentrować
w jednym punkcie. Trzeba było dowieść, że to, co
nazywamy
inteligencją
człowieka,
nie
jest
bynajmniej
uzdolnieniem
samodzielnym
ani
oryginalnym.
Rzecznicy teorii naturalistycznych mogli w poszukiwaniu dowodu uciec się do założeń psychologii wprowadzonych
przez
starsze
szkoły
sensuałistyczne.
W pracy o inteligencji człowieka Taine rozszerzył
psychologiczne
podstawy
ogólnej
teorii
kultury.3
Zdaniem
Taine'a
to,
co
nazywamy
„inteligentnym
zachowaniem",
nie
jest
jakąś
szczególną
właściwością czy przywilejem natury ludzkiej; jest to tylko
bardziej subtelna i złożona gra tego samego automatyzmu i mechanizmu asocjacyjnego, którą obserwujemy we wszystkich reakcjach zwierzęcych. Jeśli przyjmiemy to wyjaśnienie, wówczas różnica między inteligencją a instynktem stanie się nieistotna; będzie to
tylko różnica stopnia, nie zaś różnica gatunku. Sama
inteligencja stanie się terminem bezużytecznym i pozbawionym naukowego znaczenia.
3
H. Taine: De 1'intelhgence, Paris 1870, 2 tomy.
149
Najbardziej
zdumiewającą
i
paradoksalną
cechą
teorii tego rodzaju jest uderzający kontrast pomiędzy tym, co obiecują, a tym, co naprawdę dają. Założenia
metodologiczne
myślicieli,
którzy
sformułowali tę teorie, były bardzo surowe. Nie zadowalali
się mówieniem o naturze ludzkiej w. kategoriach naszego
wspólnego
ludzkiego
doświadczenia,
ponieważ
dążyli do osiągnięcia o wiele wyższego ideału* ideału
absolutnej
ścisłości
naukowej.
Trudno
jednak
oprzeć
się
uczuciu
wielkiego
rozczarowania,
kiedy
porównamy
wyniki,
jakie
ci
myśliciele
osiągnęli,
z ustanowionym przez nich wzorcem. „Instynkt" jest
terminem bardzo' mglistym. Może mieć pewną wartość
opisową, ale najwyraźniej nie ma żadnej wartości
wyjaśniającej.
Sprowadzając
niektóre
kategorie
zja-r
wisk ludzkich czy organicznych do pewnych instynk-r
tów podstawowych, nie odkryliśmy żadnej nowej przyczyny; wprowadziliśmy jedynie nową nazwę. Nie daliśmy
odpowiedzi,
tylko
postawiliśmy
pytanie.
Termin „instynkt" w najlepszym razie daje nam wyjaśnienie idem per idem, w większości wypadków jest
tłumaczeniem
obscurum
per
obscurius.
Większość
dzisiejszych biologów i psychobiologów bardzo ostrożnie posługuje się tym terminem nawet przy opisie
zachowania zwierząt. Ostrzegają nas przed błędami
rozumowania, które wydają się nierozłącznie związane z tym terminem. Próbują raczej unikać lub całkowicie zarzucić, „to obciążone błędami pojęcie instynktu i zbyt proste pojęcie inteligencji". Robert M. Yerkes oświadcza w jednej ze swych ostatnich publikacji4, że terminy „instynkt" i „inteligencja" są przestarzałe i że pojęcia, które reprezentują, pilnie domagają się ponownego zdefiniowania. W dziedzinie
filozofii antropologicznej jesteśmy jednak wciąż naj4
Yerkes: Chimpanzees, s. 110.
wyraźniej
dalecy
od
jakiejkolwiek
nowej
definicji.
Tu terminy te są bardzo często przyjmowane całkiem
naiwnie i beż krytycznej analizy. Tak stosowane pojęcie instynktu staje się przykładem typowego błędu
metodologicznego, który William James nazwał błędem psychologizmu. Słowo ,,instynkt", które może być
użyteczne
przy
opisie
zachowania
zwierzęcego
czy
ludzkiego, nabiera cech hipostazy jako coś w rodzaju
siły przyrody. Ciekawe, że błąd ten często popełniali
myśliciele, którym pod innymi względami nie groził
powrót do realizmu scholastycznego lub „psychologii
zdolności". Praca Johna Deweya Humań Naturę and
Conduct
(Natura
i
zachowanie
człowieka)
zawiera
bardzo jasno sformułowaną i przekonywającą krytykę tego sposobu myślenia. „Próba sprowadzenia podstawowych czynności do Określonej liczby ostro rozgraniczonych kategorii instynktów^— pisze Dewey ■—
jest postępowaniem nienaukowym. Wynik praktyczny
takiej
próby
jest
szkodliwy.
Klasyfikowanie
jest
istotnie równie pożyteczne, ; jak naturalne. Umysł
ludzki odpowiada na nieograniczoną wielość poszczególnych
i
zmiennych
wydarzeń
definiowaniem,
inwentaryzacją, układaniem spisów, sprowadzaniem do
jednej kategorii i szufladkowaniem... Gdy jednak zakładamy, że naisze spisy i szufladki ilustrują stałe
przedziały i zbiory in rerum natura, utrudniamy sobie raczej niż ułatwiamy kontakt z rzeczami. Popełniamy błąd zbytniego zadufania w sobie, co spotyka
się z szybką i zdecydowaną karą ze strony natury.
Okazuje się, że nie potrafimy sobie poradzić z subtelnościami i nowościami, jakie przynosi nam życie
i natura... Tendencja do zapominania o właściwej
funkcji rozróżnień i klasyfikacji i do brania ich za
cechy określające same w sobie jest powszechnym
błędem specjalizacji naukowej... Ta postawa, która
72
niegdyś dominowała w naukach przyrodniczych, "panuje obecnie w teoriach o naturze ludzkiej. Sprowadzono człowieka do roli określonego zbioru podstawowych instynktowi które można kolejno ponumerować, skatalogować i wyczerpująco opisać. Różnice
zdań
między
teoretykami
dotyczą
wyłącznie
albo
głównie ilości lub pozycji tych instynktów. Niektórzy
wymieniają jeden: miłość własną? inni —-dwa: egoizm
i altruizm? jeszcze inni — trzy: chciwość, strach
i próżność? obecnie pisarze o nastawieniu bardziej
empirycznym
podnoszą
tę
liczbę
do
pięćdziesięciu
i
sześćdziesięciu.
W
rzeczywistości
jednak
istnieje
tyle specyficznych reakcji na wywołujące je odmienne warunki, na ile starczy czasu, nasze zaś spisy są
jedynie klasyfikacjami doraźnie użytkowymi." 5
Po tym krótkim przeglądzie różnych metod, jakie
stosowano do tej pory odpowiadając na pytanie: Czym
jest człowiek? —- przechodzimy obecnie do naszego
naczelnego problemu. Czy metody te są wystarczające i czy wyczerpują sprawę? Czy też istnieje jeszcze inny sposób ujmowania filozofii antropologicznej?
Czy
oprócz
ihstrospekcji
psychologicznej,
obserwacji
i doświadczeń biologicznych oraz badań historycznych otwarta jest jeszcze jakaś inna droga? W mojej
Filozofii
form
symbolicznych6
próbowałem
znaleźć
taką alternatywę. Metoda, jaką zastosowałem w tej
pracy, nie jest bynajmniej radykalną innowacją. Jej
celem nie jest obalanie dawniejszych poglądów, lecz
ich uzupełnianie. Filozofia form symbolicznych wychodzi z założenia, że jeżeli istnieje jakakolwiek definicja natury albo „istoty" człowieka, to definicję tę
8
J. Dewey: Humań Naturę and Conduct, N. York 1922, s. 131.
T. I: Die Sprache (Język), 1923; t. II: Das mythiscke Denken
(Myślenie mityczne), 1925; t. III: Phaenomenologie der Erkenntnis (Fenomenologia poznania), 1929.
6
można jedynie rozumieć funkcjonalnie, nie zaś substancjalnie. Nie możemy określić człowieka na podstawie żadnego tkwiącego w nim elementu, który
stanowiłby jecjo istotę metafizyczną, ani też na podstawie
żadnewrodzonej
zdolności
czy
instynktu*
które dałyby się u niego stwierdzić W drodze obserwacji
empirycznych.
Cechą
charakterystyczną
człowieka, jego znakiem rozpoznawczym nie jest jego
metafizyczna czy fizyczna natura — lecz jego praca.
To właśnie praca, to< właśnie system ludzkich działań określa i determinuje zakres pojęcia „człowieczeństwo". Język, mit, religia, sztuka, nauka, historia
są częściami składowymi, różnymi wycinkami tego
koła. „Filozofią człowieka" byłaby więc taka fiłozo*
fia, która dałaby nam wgląd w zasadniczą strukturę
każdego z tych ludzkich poczynań i która jednocześnie pozwoliłaby nam zrozumieć je jako organiczną
całość, język, sztuka, mit, religia nie są tworami odosobnionymi
i
przypadkowymi.
Łączy
je
z
sobą
Wspólna więź. Więź ta nie jest jednak vinćulum substantiale, tak jak ją pojmowała i opisywała myśl scholastyczna? jest to raczej yinculum functionale. Tej to
właśnie podstawowej funkcji mowy, mitu, sztuki, religii musimy szukać pod ich niezliczonymi postaciami i przejawami, starając się w naszej ostatecznej
analizie znaleźć jej wspólny początek.
Jest rzeczą oczywistą, że realizując to zadanie nie
możemy pominąć żadnego dostępnego źródła informacji. Musimy rozpatrzyć wszystkie możliwe dowody empiryczne i wykorzystać wszystkie metody introspekcji,
biologicznej
obserwacji
i
historycznych
dociekań. Nie należy odrzucać dawniejszych metod,
ale przystosować je do nowej intelektualnej koncepcji przewodniej i spojrzeć na nie pod hoWym kątem.
Opisując strukturę języka, mitu, religii, sztuki i na-
uki cały czas odczuwamy potrzebę terminologii psychologicznej. Mówimy o religijnym uczuciu", o artystycznej lub mitycznej „wyobraźni", o łogicźnej łub
racjonalnej myśli. Do żadnego z tych światów nie dotrzemy bez pomocy logicznej naukowej metody psychologicznej. Cennych wskazówek do studium ogól-nego rozwoju mowy ludzkiej dostarcza nam psychologia rozwojowa. Badania z dziedziny socjologii ogólnej wydają się tu jeszcze cenniejszą pomocą. Nie uwzględniając
form
społeczeństwa
pierwotnego
nie
potrafimy
Zrozumieć
formy
prymitywnej
myśli
mitycznej. Jeszcze bardziej nieodzowne jest stosowanie
metod
historycznych.
Nie
można
odpowiedzieć
na
pytanie, czym „są" naprawdę język, mit i religia, bez
wnikliwego zbadania ich historycznego rozwojuAle
gdyby
nawet
było
możliwe
dać
odpowiedź
na te wszystkie pytania natury psychologicznej, socjologicznej i historycznej, wciąż jeszcze znajdowalibyśmy się w przedsionku właściwego świata „ludzkiego", nie przekroczylibyśmy jego progu. Wszystkie
dzieła ludzkie powstają w szczególnych Warunkach
historycznych:
i
socjologicznych.
Nie
potrafilibyśmy
jednak
nigdy
zrozumieć
tych
szczególnych
warunków, gdybyśmy nie umieli uchwycić ogólnych założeń strukturalnych leżących u podłoża tych dzieł,
W
naszych
badaniach
dotyczących
języka,
sztuki
i mitu problem znaczenia góruje nad kwestią rozwoju historycznego. W tej dziedzinie
możemy także
stwierdzić powolną i ciągłą zmianę w ogólnych pojęciach i metodologicznych ideałach nauki empirycznej. W językoznawstwie, na przykład, uznanym dogmatem był przez długi czas pogląd, że historia języka obejmuje cały zakres badań językoznawczych. Dogmat ten wycisnął swe piętno na całym rozwoju językoznawstwa w dziewiętnastym wieku. ..Obecnie jed-
154
nak wydaje się, że ostatecznie skończono ź tą jednostronnością.
Uznaje
się
powszechnie
konieczność
stosowania
niezależnych metod analizy opisowej. 7 Nie możemy
liczyć na to, że źrjłębimy jakąś szczególną sferę kultury, jeśli badań naszych nie poprzedzimy analizą
opisową. To strukturalne spojrzenie na kulturę musi
wyprzedzać spojrzenie czysto historyczne. Sama historiaP pozbawiona ogólnego strukturalnego Schematu, zagubiłaby się w bezmiarze oderwanych faktów,
których nie mogłaby wówczas klasyfikować, porządkować i organizować. W dziedzinie historii sztuki na
przykład taki schemat rozwinął Heinrich Wolff lin. Historyk sztuki, stwierdza Wolff lin z naciskiem, nie potrafiłby
scharakteryzować
sztuki
różnych
epok
lub
poszczególnych artystów, gdyby nie dysponował jakimiś podstawowymi k a t e g o r i a m i opisu artystycznego. Kategorie te znajduje badając i analizując różne sposoby i możliwości artystycznej ekspresji. Możliwości te nie są nieograniczone? prawdę powiedziawszy, można je sprowadzić do niewielkiej liczby. Z tego punktu widzenia Wólfflin sformułował
swój sławny opis stylu klasycznego i barokowego.
Terminy klasyczny" i „barokowy" nie zostały tu użyte jako nazwy konkretnych okresów historycznych.
Miały one oznaczać jakieś ogólne wzory strukturalne*
nie
ograniczone
do
określonej
epoki.
Pod
koniec
swych
Kunstgęschichtiiche
Grundbegriffe
Wólfflin
powiada:
„Ńie
zamierzałem
analizować
sztuki
XVI
i XVII wieku, tylko schemat oraz twórcze i wizualne
możliwości, w których granicach pozostawała w obu
wypadkach sztuka. Moglibyśmy to oczywiście zilustro-
7
Obszerniejsze
s. 236—242.
omówienie
tego
problemu
w
rozdziale
VIII,
wać tylko przez odniesienie do poszczególnych dzieł
sztuki, ale wszystko, co zostało powiedziane o Rafaelu
i Tycjanie, o Rembrandcie i Velasquezie, miało na celu jedynie wyjaśnienie ogólnego biegu rzeczy... Wszystko jest przemijaniem i trudno coś wyjaśnić człowiekowi, który patrzy na historię jako na nieskończony
przepływ. Co do nas, intelektualny ratunek polega na
sklasyfikowaniu
nieskończonego
potoku
wydarzeń
8
z powołaniem się na kilka wyników."
Jeśli językoznawca i historyk sztuki potrzebują podstawowych
kategorii
strukturalnych
dla
„intelektualnego ratunku", to takie kategorie są jeszcze bardziej
niezbędne
dla
filozoficznego
określenia
cywilizacji
ludzkiej. Filozofia nie może zadowolić się analizowaniem poszczególnych form kultury. Usiłuje ona zdobyć się na uniwersalne spojrzenie syntetyczne, ktpre.
by pomieściło w sobie wszystkie formy indywidualne.
Ale czy takie wszechogarniające spojrzenie nie jest
zadaniem niemożliwym, czystą chimerą? Nasze doświadczenie mówi nam, że różne formy działalności
ludzkiej tworząc świat kultury bynajmniej nie współistnieją ze sobą w harmonii. Przeciwnie, jesteśmy
świadkami ustawicznej walki różnych sprzecznych sił.
Myśl
naukowa
przeciwstawia
się
myśli
mitycznej
i tłumi ją. Religia w swym najwyższym teoretycznym
i etycznym rozwoju musi ustawicznie bronić czystości
swego ideału przeciw wybujałym fantazjom mitu lub
sztuki. Tak więc wydaje się, że jedność i harmonia
kultury to niewiele więcej jak
pium
desiderium
—
pobożne życzenie, którego spełnienie udaremnia stale
rzeczywisty bieg wypadków.
Tu jednak musimy zrobić wyraźne rozróżnienie po-
8
H. Wolff lin: Kunstgeschichtliche Grundbegrilfe, cyt. za tłum.
między materialnym a formalnym punktem widzenia.
Na
kulturę
składają
się
oczywiście
różne
rodzaje
działalności, kierujące się odmiennymi zasadami i dążące do odmiennych celów. Jeśli zadowolimy się rozważaniem
rezultatów
tych
przedsięwzięć
—
tworów
myśli
mitycznej,
religijnych
obrzędów
i
wierzeń,
dzieł sztuki oraz teorii naukowych, to sprowadzenie
ich do wspólnego mianownika wyda się rzeczą niemożliwą. Ale synteza filozoficzna oznacza coś innego.
Nie szukamy tu jedności wyników, ale jedności działania; nie jedności wytworów, ale jedności p r o c e su
twórczego.
Jeśli
termin
„człowieczeństwo"
w ogóle coś znaczy, to to, że mimo wszystkich różnic
i przeciwieństw, jakie istnieją między jego poszczególnymi tworami, wszystkie te formy zmierzają ku
wspólnemu celowi. Ostatecznie musi się znaleźć jakaś
uderzająca
cecha,
jakiś
uniwersalny
charakter,
w.
którym wszystkie te formy harmonizują i zgadzają się
ze sobą. Jeśli potrafimy ten charakter określić, to można będzie zebrać razem rozproszone promienie i skupić je w jednym ognisku myśli. Jak już wykazaliśmy,
w poszczególnych dyscyplinach naukowych taka organizacja faktów tworzących kulturę jest już w toku —
na
przykład
w
językoznawstwie,
w
komparatystyce
mitu i religii, w historii sztuki. Wszystkie te nauki
dążą do wyrobienia sobie pewnych zasad, pewnych
określonych
„kategorii",
dzięki
którym
będą
mogły
systematycznie uporządkować zjawiska religii, sztuki,
języka.
Filozofii
zabrakłoby
punktu
wyjściowego,
gdyby same dyscypliny naukowe nie dokonały uprzednio tej syntezy. Z drugiej strony, filozofia nie może
zatrzymać się w tym miejscu. Musi starać się o jeszcze większe skupienie i koncentrację. W niezmierzonym bogactwie i rozmaitości obrazów mitycznych, dogmatów religijnych, form językowych, dzieł sztuki
ang. Principles oi Art History, London 1932, s. 226 i n . .
75
157
myśl
filozoficzna
odsłania
jedność
ogólnej
funkcji,
która zespala wszystkie te twory. Mit, religię, sztukę,
język, nawet naukę UWaża się obecnie za tyleż różnych wariacji na ten sam temat — zadaniem zaś filozofii jest ten temat wydobyć i uczynić go zrozumiałym.
•f
VII. MIT I RELIGIA
Ze wszystkich zjawisk kultury mit i religia poddają
się analizie czysto logicznej z największym oporem.
Na pierwszy rzut oka mit robi wrażenie chaosu, bezkształtnej masy bezładnych pojęć. Wydaje się rzeczą
daremną doszukiwać się ,/przyczyn" tych pojęć. Jeśli
cokolwiek jest charakterystyczne dla mitu, to to, że
jest on tworem „bez ładu i składu". Co się zaś tyczy
myśli religijnej, to bynajmniej nie stoi ona w nieuchronnej sprzeczności z myślą racjonalną czy filozoficzną. Jednym z głównych zadań średniowiecznej filozofii było określenie prawdziwego związku między
tymi dwoma sposobami myślenia. We wczesnych filozoficznych systemach scholastycznych problem wydawał się rozwiązany. Zdaniem Tomasza z Akwinu
prawda religijna jest nadnaturalna i nadracjonalna,
ąle nie jest „irracjonalna". Tajemnic wiary nie możemy przeniknąć samym tylko rozumem. Tajemnice
te jednak nie przeciwstawiają się rozumowi, lecz uzupełniają go i udoskonalają.
Niemniej
istnieli
jednak
zawsze
poważni
myśliciele religijni, którzy przeciwni byli próbom pogodzenia tych dwóch sprzecznych sił. Obstawali przy tezie
o wiele bardziej radykalnej i bezkompromisowej. Popowiedzenie
Tertuliana
credo
quia
absurdum
nie
straciło nigdy swej mocy. Pascal oświadczył, że nie76
jasność i niezrozumiałość stanowią istotne elementy
religii.
Prawdziwy
Bóg,
Bóg
religii
chrześcijańskiej,
pozostaje zawsze Deus dbsconditus —■ Bogiem ukrytym 1. Kierkegaard określa życie religijne jako wielki
,.paradoks". Próba pomniejszenia tego paradoksu znaczyła dla niego zaprzeczenie i zniszczenie życia religijnego. Religia pozostaje zagadką nie tylko w sensie
teoretycznym, ale także w moralnym. Obciążona jest
teoretycznymi
sprzecznościami
i
etycznymi
przeciwieństwami. Obiecuje nam zespolenie z naturą, z ludźmi, z mocami nadnaturalnymi i ź samymi bogami.
Ą przecież rezultatem jest cóś wręcz przeciwnego.
W praktyce religia okazuje się źródłem najgłębszych
sporów i fanatycznych walk między ludźmi. Religia
rości pretensje do posiadania prawdy absolutnej, ale
jej historia jest historią błędów i herezji. Daje nam"
obietnicę
i
perspektywę
świata
transcendentnego
znacznie
przekraczające
granice
naszego
ludzkiego
doświadczenia, ale sama pozostaje ludzka, aż nazbyt
ludzka.
Gdy tylko jednak zdecydujemy się spojrzeć na sprawę pod innym kątem, problem ukazuje się nam w innej perspektywie. Filozofia kultury nie stawia tego
samego pytania co system metafizyczny czy teologiczny. Nie wglądamy tu w treść, lecz w formę wyobraźni mitycznej i myśli religijnej. Tematy, treści i motywy mitu są niewymienne. Jeśli od tej strony zbliżyć się do świata mitycznego, będzie on zawsze —
by użyć słów Miltona — przedstawiał się jako:
...ciemny nieograniczony ocean,
Nie ma zjawiska przyrody ani zjawiska w życiu ludzkim, które nie nadawałoby się do mitycznej interpre^
tacji i o taką interpretację nie prosiło. Wszystkie
próby różnych szkół mitologii porównawczej, kuszących się o ujednolicenie pojęć mitologicznych i o sprowadzenie ich do pewnego stałego typu, musiały zakończyć się całkowitym niepowodzeniem. A przecież mimo
tej różnorodności i niezgodności tworów mitologicznych funkcja tworzenia mitów ma w sobie prawdziwą jednorodność. Antropologowie i etnologowie byli
często zdumieni odnajdując te same podstawowe elementy rozsiane po całym świecie, w całkiem odmiennych warunkach społecznych i kulturalnych. To samo
można powiedzieć o historii religii. Artykuły wiary,
dogmaty, systemy teologiczne ścierają się w nieustannej walce. Nawet etyczne ideały różnych religii są
bardzo rozbieżne i nie dadzą się z sobą pogodzić.
A jednak wszystko to nie wpływa na specyficzną formę uczucia religijnego i na wewnętrzną jedność myśli religijnej.2 Symbole religijne zmieniają się nieustannie, ale zasada tkwiąca u ich podłoża, działanie
symboliczne jako takie pozostaje to samo: una est
religio in rituum varietate.
Od początku jednak t e o r i a mitu napotyka trudności. Mit z natury rzeczy jest ąteoretyczny. Rzuca
wyzwanie i buntuje się przeciw naszym podstawowym kategoriom myślenia. Logika mitu — jeśli jest
w nim jakaś logika — nie stoi w żadnym stosunku do
wszystkich
naszych
pojęć
o
prawdzie
empirycznej
czy naukowej. Ale filozofia nigdy nie mogła pogodzić się z takim rozdwojeniem. Przekonana była,
bez granic, bez wymiaru, gdzie długość,
szerokość i wysokość,
I Czas, i miejsce się gubią.
2
w
1
Zob. wyżej s. 56-M50.
Znakomity
swojej
pracy
opis
tej
Słudies
wewnętrznej
in
the
jedności
Philosophy
dał
of
A.
A.
Religion,
Bowman
London
1938, 2 tomy.
161
ze produkty funkcji mitóiw*©rczej muszą mieć „znaczenie' ■, filozoficzne, muszą być zrozumiałe, jeśli mit
ukrywa to znaczenie $od różnego rodzaju obrazami
i symbolami/ to zadaniem filozofii jest odsłonić je.
Od czasów stoików filozofia wypracowała szczególną?
bardzo
wyszukaną
technikę
interpretacji
alegorycznej. Przez wiele wieków uważanovtę:technikę za jedyny klucz do świata mitycznego. Panowała ona przez
całe średniowiecze i była niezwykle żywa na początku
epoki
nowożytnej*
Bacon
napisał
specjalny
traktat
O
mąfaości
stąwzytnychr
w
którym
wykazał
wielką
przenikliwość
w
interpretowaniu
mitologii
antycznej,
..Studiując ów traktat skłonni jesteśmy uśmiechać się
przy tych alegorycznych interpretacjach, które w większośei
wypadków
wydają
się
nowoczesnemu
czytelnikowi niezwykle naiwne. Nasze o wiele sublel-'
niejsze i bardziej wyrafinowane metody są jednak w
znacznym stopniu narażone na ten sam zarzut. „Wyjaśnienie'; mitycznych zjawisk, jakie dzięki nim uzyskujemy, staje się w końcu całkowitym zaprzeczeniem
tych zjawisk. Mityczny świat ukazuje się nam jako
świat sztuczny, jako pozór czegoś innego. Zamiast być
wiarą, jest tylko udawaniem. Te nowoczesne metody
różnią się od wcześniejszych form alegorycznej interpretacji tym, że nie uważają już mitu za zwykły
wymysł, sfabrykowany w określonym celu. Mit, choć
jest tworem fikcyjnym, nie jest fikcją świadomą, lecz
nieświadomą.
Myśl
prymitywna
nie
zdawała
sobie
sprawy ze znaczenia swoich własnych tworów. Odsłonięcie tego znaczenia — odkrycie prawdziwej twarzy
poza tymi niezliczonymi maskami — jest naszym zadaniem, sprawą naszej analizy naukowej. Analiza ta
może postępować w dwóch kierunkach. Może stosować metodę obiektywną lufo subiektywną. W pierw-
162
szym
Wypadku
będzie
się
starała
sklasyfikować
p r z e d m i o t y myśli mitycznej? w drugim — będzie
próbowała sklasyfikować jej motywy. Teoria wydaje
się tym doskonalsza, im dalej posuwa się w procesie
upraszczania. Gdyby w końcu udało się jej odkryć
j e d e n " prosty motyw, który zawiera i obejmuje
wszystkie, inne, osiągnęłaby swój cel i Wypełniła swe
zadanie. Nowoczesna etnologia i nowoczesna psychologia próbowały obu tych dróg. Wiele szkół etnólogicznych i antropologicznych wychodziło z założenia,
że najpierw i przede wszystkim musimy szukać obiektywnego
centrum
świata
mitycznego;
Malinowski
powiada:: „Wedle pisarzy tejże szkoły każdy mit posiada jako główną treść lub ostateczną rzeczywistość
takie czy inne zjawisko przyrody, tak misternie osnute w formę opowieści, iż niekiedy przesłania je ona
i maskuje. Wśród tych badaczy nie ma zgodnej opinii
có do tego, jakiego' rodzaju zjawisko leży u podstaw
większości
tworów
mitologicznych.
Istnieją
skrajni
mitologowie
księżycowi,
którzy
są
tak
całkowicie
urzeczeni swą teorią, że nie dopuszczają nawet poglądu, Iż jakiekolwiek inne zjawisko poza owym nocnym satelitą ziemi mogłoby się stać przedmiotem
rapsodycznej interpretacji ludów dzikich... Inni... uważają, że jedynym przedmiotem, wokół którego czło^wiek pierwotny może snuć swe symboliczne opowieści, jest słońce.. Ponadto istnieje również szkoła interpretatorów meteorologicznych, którzy
dowodzą,
że
istotą mitu.,^ą Wiatr, pogoda i kolor nieba... Niektórzy
spośród tych działowych mitologów walczą zawzięcie o pierwszeństwo najważniejszego' wedle nich ciała
niebieskiego. Inni, o upodobaniach bardziej ogólnych,
gotowi są uznać, że człowiek pierwotny wypracował
swój mitologiczny dorobek Obserwując wszystkie cia-
78
ła niebieskie." 3 Skądinąd Freud w swej psychoanalitycznej teorii mitu oświadczył, że wszystkie twory
myśli mitycznej są wariacjami i maskami jedynego
tematu psychologicznego — popędu płciowego. Nie
warto wdawać się tu w szczegóły tych teorii. Wszystkie one, jakkolwiek rozbieżne w treści- wykazują tę
samą postawę metodologiczną. Spodziewają się, że
doprowadzą nas do zrozumienia świata mitycznego za
pomocą procesu redukcji intelektualnej. Żadna z nich
jednak nie potrafi osiągnąć swego celu bez ustawicznego naciągania i dopasowywania faktów, co ma nadać teorii jednorodny charakter.
Mit łączy w sobie element teoretyczny i element
twórczości artystycznej. Przede wszystkim uderza nas
bliskie pokrewieństwo mitu z poezją. „Mit starożytny — powiedziano — jest masą, z której stopniowo
wyrosła nowożytna poezja dzięki procesom zwanym
przez
ewolucjonistów
rozróżnieniem
i
specjalizacją.
Umysł mitotwórcy jest prototypem, umysł zaś poety...
jest wciąż w istocie swej mitotwórczy." 4 Mimo jednak tej więzi genetycznej, nie możemy nie rozpoznać
różnicy gatunkowej pomiędzy mitem a sztuką. Klucz
do tego problemu znajdujemy w stwierdzeniu Kanta,
że kontemplacja estetyczna jest całkowicie obojętna
na istnienie czy nieistnienie swego przedmiotu. Taka
właśnie obojętność jest jednak całkowicie obca wyobraźni mitycznej. Wyobraźnia mityczna implikuje zawsze akt w i a r y . Bez wiary w rzeczywistość swego
przedmiotu mit straciłby podstawę, na której się opiera. Ten niezbędny i istotny warunek zdaje się prowadzić nas na przeciwległy biegun. Pod tym względem
Mit w psychologii ludów pierwotnych (przeł. T. Świecka)
w zbiorze: B. Malinowski: Szkice z teorii kultury, Warszawa 1958,
s. 471-472.
8
* F. C. Prescott: Poefry and Myth, N. York 1927, s. 10.
79
porównanie myśli mitycznej i naukowej wydaje się
możliwe, a nawet nieuniknione. Oczywiście myśli te
nie idą tymi samymi drogami. Zdają się jednak poszukiwać tego samego: realności. Pokrewieństwo to podkreślił w antropologii nowoczesnej James Frazer. Frazer wysuwa tezę, że nie istnieje wyraźna granica rozdzielająca sztukę magiczną od trybu naszego naukowego myślenia. Cel magii jest także naukowy, choćby
jej środki były najbardziej urojone i fantastyczne. Mówiąc teoretycznie magia jest nauką, choć praktycznie
biorąc jest nauką nieuchwytną — pseudonauką. Nawet
bowiem magia argumentuje i działa na podstawie założenia, że jeden wypadek następuje w przyrodzie po
drugim, nieuchronnie i stale, bez interwencji jakiejkolwiek siły duchowej czy osobowej. Panuje tu przekonanie, „że biegu natury nie określają namiętności
lub kaprysy istot posiadających osobowość, ale działanie
niezmiennych
praw
funkcjonujących
mechanicznie".5 Stąd magia jest wiarą — zawartą pośrednio
i nie wypowiedzianą jawnie, ale mocną i realną —
w porządek i jednolitość natury. Teza ta jednak nie
wytrzymała krytyki? wydaje się, że antropologia nowoczesna
zarzuciła
całkowicie
poglądy
Frazera.6
Przyznaje
się
teraz
powszechnie,
że
przypisywanie
mitom
i
magii
funkcji
typowo
etiologicznych
lub
wyjaśniających jest zgoła nieuzasadnione. Nie możemy sprowadzić mitu do pewnych stałych elementów
statycznych. Musimy starać się go uchwycić w jego
rozwoju wewnętrznym, w jego ruchliwości i zmienności,
w
jego
pierwiastku
dynamicznym.
Łatwiej będzie opisać ten pierwiastek, jeśli spojrzyB Zob. J. G. Frazer: Złota Gałąź, przeł. H. Krzeczkowski, Warszawa 1965, s. 73.
8 Krytykę
tezy Frazera przeprowadza R. R. Marett: The Thre-
shold of Religion, London 1914, s. 47 i n., 177 i n.
165
my na problem pod innym kątem* Mit ma niejako podwójne oblicze* Z jednej strony ukazuje nam strukturę
pojęciową, z drugiej — strukturę postrzeżeniową. Nie
jest oh jedynie masą nie zorganizowanych i pomieszanych idei? zależy od określonego sposobu postrzegania/ Nikt nie mógłby w właściwy sobie sposób oceniać ani; interpretować świata, gdyby nie p o s t r z e gał
go odmiennie. Aby zrozumieć charakter myśli
mitycznej, musimy cofnąć się do tej głębszej warstwy
postrzegania. W myśli empirycznej interesują nas właśnie stałe cechy naszego doświadczenia zmysłowego.
Rozróżniamy tu zawsze pomiędzy tym, co substancjalne, a tyhi, co akcydentaine, tym, co przemijające. To
rozróżnienie prowadzi nas do wyrobienia sobie ogólnego pojęcia o świecie przedmiotów fizycznych, wyposażonych w właściwości stałe i określone. Ale W
wszystko pociąga za sobą proces analityczny sprzeczny z zasadniczą strukturą mitycznego postrzegania
i myśli. Świat mityczny znajduje się niejako w stadium ó wiele bardziej płynnym i oscylującym niż nasz
teoretyczny
świat
rzeczy
i
właściwości,
substancji
i akcydensowe Aby uchwycić i opisać tę różnicę, możemy powiedzieć, że mit postrzega przede wszystkim
atrybuty f i z j o n o ml c z n e, nie zaś obiektywne.
Można określić przyrodę w jej empirycznym czy naukowym sensie jako „istnienie rzeczy, o ile ono jest
określone według praw ogólnych". 7 Taka „przyroda"
nie istnieje dla mitów. Świat mitów ma charakter dramatyczny — jest światem działań* sił i ścierających się
potęg. W każdym zjawisku przyrody dostrzega zderzenie się tych sił. Postrzeganie mityczne jest zawsze
'7 Por. J. Kant: Prolegomena do wszelkiej przyszłej metafizyki,
która będzie mogła wystąpić jako nauka, przeł. B. Bornstein,
Warszawa 1960, s. 65.
80
przesycone tymi wartościami. Wszystko, co się widzi
lufo odczuwa, otoczone jest szczególną atmosferą —
atmosferą radości łub smutku/ udręki,, podniecenia, radosnego uniesienia lub przygnębienia. Nie można tu
mówić o „rzeczach" jak o materii martwej czy obojętnej. Wszystkie przedmioty są łaskawe lub złośliwe,
przyjazne lub wrogie, znajome lub niesamowite, pociągające i urzekające lub odpychające i groźne. Tę
pierwotną
formę
ludzkiego
doświadczenia
możemy
z łatwością odtworzyć, ponieważ nawet w życiu człowieka
cywilizowanego
nie
utraciła
bynajmniej
swej
początkowej mocy. Kiedy znajdujemy się pod naporem gwałtownego uczucia, mamy nadal tę dramatyczną koncepcję wszystkich rzeczy. Nie mają już swer
go zwykłego oblicza, zabarwione są specyficznym kolorytem naszych /namiętności — miłości, nienawiści,
trwogi czy nadziei. Trudno chyba o większy kontrast
niż ten, jaki istnieje między owym pierwotnym kierunkiem naszego doświadczenia a ideałem, prawdy
wprowadzonym przez naukę. Wszystkie -wrysiłki myśli naukowej mają na celu zatarcie wszelkich śladów
tego pierwszego sposobu widzenia. Mityczne postrzeganie musi zniknąć w nowym świetle nauki. Nie znaczy to jednak, że zostały zniszczone i Unicestwione
dane
naszego
fizjonomicznegp
doświadczenia
jako
tafcie. Straciły całą wartość obiektywną czy kosmologiczną,
ale
ich
wartość
antropologiczna
utrzymuje
się nadal. Nie możemy zaprzeczać ich istnieniu i nie
możemy ich nie dostrzegać w naszym ludzkim świecie; zachowują w nim swe miejsce i znaczenie. Nie
możemy tych danych wymazać w życiu społecznym
i w naszych codziennych stosunkach z ludźmi. Rozróżnienie pomiędzy cechami fizjonomicznymi zdaje się
wyprzedzać
rozróżnienie
pomiędzy
cechami
postrzeżeniowymi nawet w porządku genetycznym. Dziecko
167
już^ w pierwszych stadiacU swego rozwoju wydaje
się na nie wyczulone:5 Nauka musi abstrahować od
tych cecht aby wypełnić swe zadanie, a przecież nie
może ich wyeliminować całkowicie. Nie zostały wycięte z korzeniami, ograniczono je tylko do ich
własnej dziedziny, I właśnie to ograniczenie właściwości subiektywnych wyznacza ogólną drogę nauki.
Nauka
ogranicza
ich obiektywność,
ale nie
może
zniszczyć
całkowicie
ich
realności.
Każda
bowiem
cecha naszego ludzkiego doświadczenia może rościć
pretensje do realności. Różnicę między dwoma kolorami,
powiedzmy,
między
czerwonym
i
niebieskim,
sprowadzamy
w
naszych
naukowych
pojęciach
do
różnicy ilościowej. Jednakże stwierdzenie, że liczba
jest bardziej realna niż kolor, nie oddaje istoty rzeczy. Naprawdę chodzi o to, że liczba jest ogólniejsza. Określenie matematyczne daje nam nowe, rozlegle jsze spojrzenie, bardziej nieograniczony i rozleglejszy horyzont poznania. Ale hipostazowanie liczby, jak
to czynili pitagorejczycy, mówienie o niej jako o najwyższej rzeczywistości, samej istocie i substancji rzeczy, jest metafizycznym błędem rozumowania. Jeśli
wyciągniemy wnioski z tego metodologicznego i epistemológicznego założenia, to nawet najgłębsza warstwa
naszego
doświadczenia
zmysłowego
—
warstwa
naszych
„właściwości
emocjonalnych"
—
ukaże
się
w nowym świetle. Świat naszych postrzeżeń zmysłowych, tak zwanych „właściwości wtórnych", zajmuje
pozycję pośrednią. Pozostawił za sobą i przezwyciężył pierwsze prymitywne stadium naszego fizjonomićznego doświadczenia, a nie osiągnął tej formy uogólnienia/którą zdobywa się w naszych pojęciach naukowych — pojęciach świata fizycznego, Wszystkie
8
t;
III,
168
Zob. E. Cassirer:
rozdz. 2 i 3.
Philosophie
der
symbolischen
Formen,
te trzy stadia mają jednak swą określoną wartość
funkcjonalną.; Żadne z nich nie jest czystym złudzeniem; każde jest w swoim zakresie krokiem zbliżającym nas do rzeczywistości.
Najlepiej i najjaśniej w moim przekonaniu wypowiedział się na temat tego problemu John Dewey.
Jako jeden z pierwszych uznał i podkreślił względne
prawo tych właściwości emocjonalnych, które ujawniają całą siłę w postrzeganiu mitycznym i które
uważamy tu za podstawowe składniki rzeczywistości.
Właśnie jego pojmowanie roli prawdziwego empiryzmu doprowadziło go do tego wniosku. „Z empirycznego punktu widzenia — powiada Dewey — rzeczy
są przejmujące, tragiczne, piękne, zabawne, ułożone,
poruszone, wygodne, dręczące, jałowe, przykre, kojące, wspaniałe, "przerażające; są takie bezpośrednio
i same z siebie. Cechy te same w sobie stoją na równi
z kolorami, dźwiękami, właściwościami dotyku, smaku i zapachu. Jeśli stosując jakiekolwiek kryterium
uznamy te drugie właściwości za podstawowe i «nagie» dane, za takie same musimy bezsprzecznie uznać
i pierwsze. K a ż d a właściwość jako taka jest ostateczna; jest zarazem początkowa i końcowa; jest
właśnie tym, czym jest, gdy istnieje. Można ją odnieść do innych rzeczy, można ją potraktować jako
skutek lub jako znak. Ale to pociąga za sobą rozszerzenie i zastosowanie na zewnątrz. Sprawia, żę wykraczamy poza jakość bezpośrednio daną... Zrezygnowanie z bezpośrednich właściwości zmysłowych i znaczeniowych
jako
przedmiotów
badania
naukowego
i jako właściwych form klasyfikacji i zrozumienia pozostawiło w istocie te właściwości bezpośrednie tam.
gdzie były; jako p o s i a d a n y c h
nie ma potrzeby
ich p o z n a w a ć . Ale... tradycyjny pogląd, że przedmiot poznania jest rzeczywistością par excellence,
81
doprowadził
do
wniosku,
przedmiot
badania
naukowego jest wybitnie, metafizycznie realny. Stąd właściwości
bezpośrednich,
jako
wykraczających
poza
przedmiot
badania
naukowego,
nie
wiązano
ściślej
z «realnym» przedmiotem. Ponieważ nie można było
zaprzeczyć ich istnieniu, żebrano je * razem i, przeciwstawione przedmiotom fizycznym, umieszczono w sferze bytu psychicznego. Przyjęcie tej przesłanki nieuchronnie pociągnie za sobą wszystkie problemy dotyczące wzajemnego stosunku myśli 1 materii, sfery
psychicznej i cielesnej. Zmieńmy tę przesłankę metafizyczną, to znaczy, przywróćmy bezpośrednim właściwościom, jako właściwościom swoistej sytuacji —
prawnie im należną pozycję, a wymienione problemy
przestaną być problemami epistemólogicznymi. Staną
się
konkretnymi
problemami
naukowymi;
zagadflie-'
ńiem, jak w istocie zachodzi takie to a takie wydarzenie o takich to a takich właściwościach." 9
Stąd też, jeśli pragniemy wyjaśnić sobie świat mitycznego postrzegania i mitycznej wyobraźni, nie wolno nam zaczynać od krytyki obydwu z punktu widzenia
naszych
teoretycznych
ideałów
poznania
i prawdy. Musimy przyjmować właściwości mitycznego doświadczenia ha zasadzie ich „jakości bezpośrednio danej". Nie chodzi tu bowiem o wytłumaczenie
samych tylko, myśli i wierzeń, ale o interpretację życia mitycznego. Mit nie jest systemem wierzeń dogmatycznych. O wiele bardziej polega na czynach niż na
samych obrazach czy przedstawieniach. To, że pogląd
ten zaczyna z wolna przeważać, jest oznaką wyraźnego postępu w antropologii nowoczesnej i w nowoczesnej historii religii. Wydaje się dziś ogólnie przyjętą
zasadą, że rytuał był wcześniejszy od dogmatu zarów-
no w sensie historycznym, jak psychologicznym. Na-?
wet jeśli analizując mit udałoby się nam rozłożyć go
na podstawowe elementy pojęciowe, nie zdołalibyśmy
nigdy w toku takiego' procesu analitycznego uchwycić
żywotnej zasady mitu, która jest dynamiczna, a nie
statyczna; można ją opisać jedynie w kategoriach działania, Człowiek pierwotny wyraża swe uczucia i emocje nie w czysto abstrakcyjnych symbolach, lecz w
sposób konkretny i bezpośredni; aby więc uświadomić
sobie strukturę mitu i religii pierwotnej, musimy zbadać tę ekspresję we wszystkich jej aspektach.
Francuska
szkoła
socjologiczna
dała
nam
jedną
z najjaśniej sformułowanych i najlogicznięjszych teorii
tej struktury w pracach Durkheima oraz jego uczniów
i zwolenników. Dur^eim wychodzi z założenia, że nie
potrafimy adekwatnie opisać mitu, póki doszukujemy
się jego początków w świecie fizycznym, w naoczności
zjawisk przyrody. Prawdziwym wzorcem mitu jest nie
przyroda* lecz społeczeństwo. Wszystkie podstawowe
motywy mitu są projekcjami społecznego życia człowieka. Dzięki tym projekcjom przyroda staje się obrazem świata społecznego? odzwierciedla w sobie wszystkie zasadnicze cechy tego świata, jego organizację
i arci^tekturę, jego podziały i poddziały.10 Teza Durkheima znalazła pełne rozwinięcie w pracy Levy-Bruhła.
Ale w niej spotykamy się z ogólniejszą charakterystyką. Myśl mityczna opisana jest jako „ m y ś l p r el o g i c z n a " . Jeśli pyta o przyczyny, to nie są to
przyczyny logiczne ani empiryczne, to są „przyczyny
mistyczne". „Nasza codzienna działalność zakłada spokojną, doskonałą ufność w niezmienność praw przyrody.
Postawa
człowieka
pierwotnego
jest
zupełnie
inna. Przyroda, wśród której żyje, przedstawia mu się
m
8
i n.'
82
J. Dewey: Experience and Naturę, Chicago 1925, s. 96, 264
Por.
E.
DurkheŁm:
Les iormes
elementaires
de la
vie
rełi-
gieuse, Paris 1912.
171
zgoła inaczej^ Wszystkie rzeczy i wszystkie stworzenia w przyrodzie uwikłane są w sieć mistycznych
«udziałów»
i
«wyłączeń»."
Zdaniem
Levy-Bruhla
ten
mistyczny charakter religii pierwotnej wynika właśnie
z faktu, że jej przedstawienia są „przedstawieniami kolektywnymi". Nie możemy zastosować do nich zasad
naszej własnej logiki, te bowiem zostały pomyślane
dla całkiem innych celów. Nawet prawo sprzeczności
i wszystkie inne prawa myśli racjonalnej przestają tu
obowiązywać.11 W moim przekonaniu francuska szkoła socjologiczna udowodniła w sposób wyczerpujący
i ostateczny pierwszą część swojej tezy, ale nie drugą.
Zasadniczy społeczny charakter mitu jest sprawą bezsporną. Ale teza, że cała umysłowość prymitywna musi być prelogiczna czy mistyczna, wydaje się sprzeczna z naszymi świadectwami antropologicznymi i e*tnologicznymi. Natrafiamy na wiele dziedzin pierwotnego
życia i kultury, które ujawniają dobrze nam znane
cechy naszego własnego życia kulturalnego. Faktu tego nie możemy dostatecznie wyjaśnić, póki zakładamy, że nasza logika i logika umysłu pierwotnego są
całkowicie odmienne, póki uważamy, że istnieje między nimi różnica gatunkowa i że są one krańcowo sobie przeciwstawne. Nawet w życiu prymitywnym odkrywamy zawsze, poza sferą uświęconą, sferę świecką czy nie uświęconą. Istnieje tradycja świecka, składająca się z reguł zwyczajowych lub prawnych, która
określa sposób życia w społeczeństwie. „Reguły, które tu znajdujemy — powiada Malinowski — są zupełnie niezależne od magii i sankcji nadprzyrodzonych
i nie towarzyszą im nigdy żadne elementy rytualne
czy obrzędowe. Błędem jest zakładać, że we wczesnym
11 Por. L. Levy-Bruhl: Les fonctions mentales dans les sociełes
inlerieures, Paris 1910; La menłalite primitive, Paris 1922; L'Ame
primitive, Paris 1928.
83
stadium rozwoju człowiek żył w świecie pogmatwanym, gdzie rzeczywiste mieszało się z nierzeczywistym, gdzie mistycyzm i rozum były równie wymienne
jak prawdziwe i fałszywe monety w rozprzeżonym
kraju. Dla nas sprawą najistotniejszą w rzeczach magii i obrzędu religijnego jest to, że wkraczają one
w życie tylko wówczas, gdy wiedza zawodzi. Obrzęd
tkwiący korzeniami w sferze nadprzyrodzonej przerasta życie, ale nigdy nie udaremnia praktycznej działalności
człowieka.
Człowiek
usiłuje
zdziałać
cuda
przez swój obrzęd magiczny czy religijny nie dlatego,
że jest nieświadom ograniczeń swych władz umysłowych, lecz przeciwnie, ponieważ w pełni zdaje sobie
z nich sprawę. Aby pójść o krok dalej, uznanie tego
wydaje mi się niezbędne, jeśli pragniemy raz na zawsze ustalić tę prawdę, że religia ma swą własną tematykę, swą własną usankcjonowaną dziedzinę rozwoju." 12
I nawet w tej drugiej dziedzinie, w usankcjonowanej dziedzinie mitu i religii, pojęcie przyrody i życia
ludzkiego bynajmniej nie jest pozbawione wszelkiego
racjonalnego
znaczenia.
Irracjonalnymi,
prelogicznymi,
mistycznymi możemy z naszego własnego punktu widzenia nazwać przesłanki, z których wychodzi interpretacja mityczna lub religijna, ale nie sam sposób tej
interpretacji. Jeśli przyjmiemy te przesłanki i jeśli
zrozumiemy je właściwie, jeśli zobaczymy je w tym
samym świetle, w jakim je widzi człowiek pierwotny,
to płynące z nich wnioski przestaną wydawać się nam
nielogiczne czy antylogiczne. Wszystkie próby zinteIektualizowania mitu, wyjaśnienia go jako alegorycznego wyrazu prawdy teoretycznej czy moralnej cał-
12
B. Malinowski: The Foundations of Faith and Morals, Lon-
don 1936, s. 34.
173
kowicie — rzecz jasną ^.zawiodły.13 Nie .brały one
pod uwagę podstawowych faktów doświadczenia mitycznego. Prawdziwym podłożem mitu nie jest podłoże
myśli, lecz uczucia. Mit i religia pierwotna bynajmniej
nie są całkowicie niezborne ani pozbawione sensu czy
rozsądku. Ale ich wewnętrzna zgodność w znacznie
większym stopniu zależy od jedności uczucia niż od
reguł logicznych. Owa jedność to jeden z najmocniejszych
i najgłębszych
bodźców myśli pierwotnej.
Jeśli nauka pragnie opisać i wyjaśnić rzeczywistość,
musi uciec się do powszechnie stosowanej metody,
jaką jest klasyfikacja i systematyzacja. Życie podzielone jest na odrębne zakresy, wyraźnie od siebie oddzielone. Podstawowe i nie do zatarcia są granice między królestwami roślin, zwierząt, człowieka — różnice pomiędzy gatunkami, rodzinami, klasami. Ale umysł
pierwotny ignoruje i odrzuca je wszystkie. Jego pogląd na życie jest syntetyczny, a nie analityczny. Życie nie jest podzielone na klasy i podklasy. Jest w jego odczuciu nieprzerwaną, ciągłą całością, która nie
dopuszcza żadnych wyraźnych i ostrych rozróżnień.
Granice między różnymi zakresami nie są przegrodami nie do przebycia; są płynne i zmienne. Pomiędzy
poszczególnymi dziedzinami życia nie ma różnicy gatunkowej. Nic nie ma kształtu określonego, stałego,
statycznego. Dzięki nagłej metamorfozie wszystko może się zmienić we wszystko. Jeżeli istnieje jakaś charakterystyczna i uderzająca cecha świata mitycznego,
jakieś prawo, które nim rządzi, to właśnie prawo metamorfozy. Pomimo to nie możemy tłumaczyć niestabilności
świata
mitycznego
niezdolnością
człowieka
prymitywnego do uchwycenia empirycznych różnic
18
Nawet w nowoczesnej literaturze przedmiotu znajdujemy
liczne ślady tej tendencji do intelektualizowania, zob. np. F. Langer; Inłellecłualmythologie, Leipzig 1916.
84
między
rzeczami.
W tym
względzie
człowiek
dziki
bardzo często wykazuje swą wyższość nad człowiekiem cywilizowanym. Jest wrażliwy na wiele cech
wyróżniających, które umykają naszej uwadze. Rysunki i malowidła zwierząt spotykane na najniższych
szczeblach ^kultury, w sztuce paleolitycznej, wywoływały często zachwyt z powodu swego naturalizmu.
Wykazują
zadziwiającą
znajomość
zwierzęcych
,form
wszelkiego rodzaju. Całe istnienie człowieka pierwotnego zależy w dużej mierze od jego daru obserwacji
i rozróżniania. Jeśli jest myśliwym, musi być dobrze
obeznany z najdrobniejszymi szczegółami z życia zwierząt; musi umieć rozróżniać tropy różnych - zwierząt.
Wszystko to nie bardzo zgadza się z założeniem, że
umysł pierwotny z natury jest umysłem niezróżnicowahyni czy chaotycznym, prelogicznym czy mistycznymi
;
■ ■■ :Charakterystyczna
dla
umysłowości
pierwotnej
jest
nie jej logika, lecz ogólny pogląd na życie. Człowiek
pierwotny nie patrzy na naturę oczyma przyrodnika,
który dla zaspokojenia intelektualnej ciekawości pragnie klasyfikować rzeczy. Nie obdarza przyrody zainteresowaniem
czysto
technicznym
czy
pragmatycznym. Przyroda nie jest dla niego ani zwykłym obiektem poznania, ani dziedziną jego bezpośrednich potrzeb praktycznych. Mamy zwyczaj dzielić nasze życie na dwie sfery: sferę działalności praktycznej i teoretycznej. Przy tym podziale skłonni jesteśmy zapominać, że w obu wypadkach istnieje warstwa niższa.
Człowiek pierwotny nie zapomina o tym. Wszystkie
jego myśli i uczucia wciąż jeszcze tkwią w tej niższej
warstwie pierwotnej. Jego spojrzenie na przyrodę nie
jest ani wyłącznie teoretyczne, ani wyłącznie praktyczne — jest s y m p a t y c z n e . Jeśli tego nie zrozumiemy, droga do świata mitycznego pozostanie dla
175
nas zamknięta. Szczególny kierunek myśli lub szczególne ukierunkowanie .wyobraźni ludzkiej nie jest najbardziej zasadniczą cećb4 mitu. Mit wyrasta z podłożą
emocjonalnego i to podłoże nadaje wszystkim jego
tworom swoje: własne, specyficzne zabarwienie. Człowiekowi pierwotnemu bynajmniej nie brakuje umiejętności uchwycenia empirycznych różnic między rzeczami. Ale w jego koncepcji życia wszystkie te różnice
zaciera uczucie silniejsze — głębokie przeświadczenie
o zasadniczej i nie dającej się wymazać s o l i d a r n o ś c i ż y c i a , która przerzuca pomost nad bogactwem
i
różnorodnością
jego
poszczególnych
form.
Człowiek pierwotny nie przypisuje sobie w hierarchii
przyrody miejsca jedynego i uprzywilejowanego. Wydaje się, że pokrewieństwo wszystkich form życia jest
ogólnym założeniem myśli mitycznej. Do najbardziej
charakterystycznych
cech
kultury
pierwotnej
należą
wierzenia totemiczne. Całym życiem religijnym i społecznym najbardziej pierwotnych plemion — na przykład owych tubylczych plemion australijskich, których
zwyczaje tak skrupulatnie badali i opisywali Bąldwin
Spencer i F. J. Gillen14 — rządzą pojęcia totemiczne.
A nawet na etapie o wiele bardziej cywilizowanym,
w religii narodów o wysokiej kulturze, spotykamy się
z bardzo złożonym i wyszukanym systemem kultu
zwierząt. W totemizmie człowiek nie uważa się jedynie za potomka pewnych gatunków zwierząt. Całe jego fizyczne i społeczne istnienie połączone jest z totemicznymi
przodkami
ciągle
obecną
i
rzeczywistą
więzią genetyczną. W wielu wypadkach ludzie odczuwają i wyrażają ten związek jako tożsamość. Etnolog
Karl von den Steinen opowiada, że członkowie niektórych klanów totemicznych w pewnym plemieniu
14
B. Spencer i F. J. Gillen: The Native Tribes
Australia, The Northern Tribes ot Central Australia.
85
ot
Central
Indian twierdzili, że stanowią jedność ze zwierzętami,
od których wywodzili swe pochodzenie: oświadczali
wyraźnie, że są zwierzętami wodnymi lub czerwonymi papugami:16 Frazer opowiada, że w plemieniu Dieri
w Australii członkowie plemienia mówili o wodzu
totemicznym, którego totemem 'był pewien gatunek
ziarna, że j e s t on rośliną wydającą to ziarno.16
Na przykładach tych widzimy, jak silna wiara w
jedność życia usuwa w cień wszystkie różnice które
z naszego punktu widzenia wydają się oczywiste i nie
do zatarcia. Nie trzeba bynajmniej zakładać, że te różnice są całkowicie nie dostrzegane. W sensie religijnym zostają uznane za błahe i bez znaczenia. W odczuciu mitycznym i religijnym przyroda staje się jedną wielką społecznością, s p oł e c z ń o ś c i ą ż y c i a.
W tej Społeczności człowiek nie otrzymuje specjalnej
pozycji, jest jej częścią, ale pod żadnym względem; nie
stoi wyżej niż wszyscy inni jej członkowie, Życie ma
tę samą godność religijną w najniższych i w najwyższych formach. Ludzie i zwierzęta, zwierzęta i rośliny wszystko to znajduje się na tym samym poziomie.
W
społeczeństwach
totemicznych
znajdujemy
obok siebie totemy roślinne i totemy zwierzęce. Spotykamy się także z tą samą zasadą — z zasadą solidarności i nieprzerwanej jedności życiakiedy ód stosunków
przestrzennych
przechodzimy
do
stosunków
czasowych. Zasada ta sprawdza się nie tylko w planie
jednoezesności, lecz i w planie następstwa. Pokolenia
ludzi tworzą niepowtarzalny i nieprzerwany łańcuch.
Reinkarnacja zachowuje poprzednie stadia życia. Dusza dziadka ukazuje się w nowo narodzonym dziecku
15
Por. K. von den Steinen:
Unter den Naturvólkern Zentral-
-Brasiliens, Berlin 1897, s. 307.
i«
J.
G.
Frazer:
Łectures
on
the
Early
History
ot
Kingship,
London 1905, s. 109.
12 — Esej o człowieka
177
w
stanie
odmłodzonym.
Teraźniejszość,
przeszłość
i przyszłość zlewają się z sobą bez żadnej wyraźnej
linii podziału: granice między pokoleniami ludzi zacierają się.
Uczucie niezniszczalnej jedności życia jest tak silne i niezachwiane, że przeczy i rzuca wyzwanie śmierci. Umysł pierwotny nie uważa nigdy śmierci za zjawisko naturalne, posłuszne prawom ogólnym. Śmierć
nie jest nigdy czymś nieuchronnym, jest wynikiem
okoliczności. Zależy zawsze od przyczyn indywidualnych i przypadkowych. Jest dziełem czarnoksięstwa
lub magii albo jakichś innych wrogich wpływów osobowych. Spencer i Gillen, opisując tubylców plemion
Australii, wykazują, że autochton nigdy nie uświadamia sobie takiej rzeczy jak śmierć naturalna. Mężczyzna, który umiera, musiał zostać zabity przez jakiegoś
innego mężczyznę, albo może nawet przez kobietę,
i prędzej czy później ów mężczyzna lub owa kobieta
zostaną zaatakowani.17 Śmierć nie istniała zawsze; pojawiła się na skutek jakiegoś szczególnego wydarzenia, upadku człowieka lub jakiejś katastrofy. Wiele
opowieści
mitycznych
zajmuje
się
pochodzeniem
śmierci. Pojęcie, że człowiek jest śmiertelny z natury,
wydaje się czymś całkowicie obcym myśli mitycznej
i pierwotnej myśli religijnej. Pomiędzy mityczną wiarą w nieśmiertelność i wszystkimi późniejszymi formami
wiary
czysto
filozoficznej
istnieje
pod
tym
względem
uderzająca
różnica.
Czytając
Platońskiego
Fedona
czujemy cały wysiłek, jakiego dokonuje myśl
filozoficzna, aby dać wyraźny i niezbity dowód nieśmiertelności duszy ludzkiej. W myśli mitycznej sprawa wygląda zupełnie inaczej. Tutaj ciężar dowodu
spoczywa zawsze na stronie przeciwnej. Jeśli cokolwiek wymaga udowodnienia, to nie fakt nieśmiertel17
ności, lecz fakt śmierci. Ale myśl mityczna i pierwotna religia nigdy nie uznają tych dowodów. Zaprzeczają
z
naciskiem
samej
nawet
możliwości
śmierci.
W pewnym sensie całą myśl mityczną można zinterpretować jako stałe i uparte negowanie zjawiska
śmierci. Mocą przeświadczenia o nieprzerwanej jedności i ciągłości życia myśl mityczna musiała to zjawisko usunąć. Religia pierwotna jest może najsilniejszą i najbardziej energiczną afirmaeją życia, jaką spotykamy w kulturze. Opisując najstarsze teksty znalezione w piramidach, Breasted powiada, że główną i dominującą nutą wszystkich tych tekstów jest uporczywy,, a nawet namiętny protest przeciw śmierci. „Można je nazwać dokumentem najwcześniejszego szczytowego buntu ludzkości przeciw wielkiej ciemności i ciszy, z której nikt nie powraca. Słowo «śmierć» nie
pojawia się nigdy w tekstach znalezionych w piramidach, chyba tylko w formie przeczącej lub w zastosowaniu do wroga. Raz po raz słyszymy nieugięte zapewnienia, że zmarły żyje." 18
Pewność ta przepełnia człowieka pierwotnego w jego
indywidualnych
i
społecznych
uczuciach.
Życie
Judzkie nie ma określonych granic w przestrzeni ani
w czasie. Rozciąga się na całą dziedzinę przyrody i na
całe dzieje człowieka. Herbert Spencer wysunął tezę,
że za pierwsze źródło i początek religii należy uważać
kult przodków. W każdym razie jest to jeden z najbardziej
powszechnych
motywów
religijnych.
Niewiele jest chyba na świecie plemion czy narodów, które by w tej czy innej formie nie praktykowały kultu
śmierci. Jednym z najdonioślejszych obowiązków religijnych osoby, która pozostała przy życiu po śmierci rodzica, jest zaopatrzenie go w żywność i wszyst-
Spencer i Gillen, op. cif., s. 48.
18
J.
H.
Breasted:
DeveJopmenf
oi
Religion
and
Thought
in
Ancient Egypt, N. York 1912, s. 91.
86
12*
179
kie przedmioty niezbędne do utrzymania się w nowym
stanie, do którego przeszedł.19 W wielu wypadkach
kult przodków wydaje się rysem dominującym, który
określa i charakteryzuje całe życie społeczne i religijne. Ten kult przodków, usankcjonowany i uregulowany przez religię państwową, jest w Chinach uważany za jedyną religię, jaką wolno wyznawać. Oznacza to, powiada de Groót w swym opisie religii chińskiej, „że więzy rodzinne ze zmarłymi nie są bynajmniej zerwane i że zmarli nadal rządzą i opiekują się
rodziną, Są to naturalne bóstwa opiekuńcze Chińczyków, ich bogowie domowego ogniska, chroniący od
upiorów i darzący szczęściem... To właśnie kult przodków, zapewniając człowiekowi opiekę zmarłego członka rodziny, zsyła na niego pomyślność i bogactwo,
Dlatego jego dobra materialne w rzeczywistości nafeżą
do zmarłych, którzy w istocie mieszkają i żyją z nim
nadal; prawa autorytetu ojcowskiego i patriarchalnego ustanawiają, że rodzice są właścicielami wszystkiego, co dziecko posiada... Musimy więc uznać kult rodziców i przodków za samą istotę religijnego i społecznego życia Chińczyków."20
Chiny są klasycznym krajem kultu przodków, gdzie
możemy rozpatrywać jego podstawowe rysy i Wszystkie szczególne implikacje. Ogólne motywy religijne
leżące u podłoża kultu przodków nie zależą jednak
od szczególnych warunków kulturalnych i społecznych. Można je znaleźć w całkowicie różnych środowiskach kulturowych. Jeśli spojrzymy na starożytność
19 Bogaty
materiał etnologiczny ilustrujący ten problem można znaleźć w Encyclopedia oi Religion and Ethics Hastingsa, I,
425 i n., s. v. „Ancestor-Worship".
20 J.
J. M. de Groot: The Religion oi the Ćhinese, N. York
1910, s. 67, 82. Co do dalszych szczegółów zob. tegoż autora The
Religious System oi China, Leyden od 1892, t. IV—VI.
87
klasyczną, natrafimy na te same motywy w religii
rzymskiej: tam także wycisnęły one piętno na całym
życiu Rzymian. Fustei de Cóulanges w swej znanej
książce Le citę antiąue dał naru opis religii rzymskiej,
w którym starał się wykazać, że całe społeczne i polityczne życie Rzymian nosi piętno uprawianego przez
nich kultu Manów. Kult przodków był zawsze jednym
z podstawowych i dominujących Tysów Teligii rzymskiej.21 Z drugiej strony jedną z najbardziej znamiennych właściwości religii Indian amerykańskich, właściwości, którą dzielą wszystkie niemal liczne plemiona
od Alaski do Patagonii, jest wiara w życie po śmierci,
oparta na równie powszechnej wierze w kontakt między duchami zmarłych i żyjącymi,22 Wszystko to ukazuje jasno i nieomylnie, że doszliśmy tu do prawdziwie uniwersalnej, elementarnej i istotnej cechy charakterystycznej religii pierwotnej. A zrozumienie tego
elementu w jego prawdziwym znaczeniu nie jest możliwe, jeśli zakładamy na wstępie, że źródłem wszelkiej religii jest strach. Chcąc zrozumieć wspólną więź
łączącą
zjawisko
totemizmu
ze
zjawiskiem
kultu
przodków musimy szukać innego, głębszego źródła.
Prawdą jest, że Świętość, Uświęcenie, Boskość zawsze
zawiera w sobie element lęku, jest to jednocześnie
mysterium
fascinosum
i
mysterium
tremendumP
Jeśli
jednak będziemy trzymać się naszej ogólnej zasady
i osądzać umysłowość człowieka pierwotnego W równym stopniu według jego czynów, jak według jego
wyobrażeń i wierzeń — to dojdziemy do wniosku, że
czyny jego kryją w sobie odmienny i o wiele potężniejszy motyw. Ze wszystkich stron i w każdej chwili
21 Fustel de Cóulanges: la cite antiąue; Wissowa: Religion der
Romer, 1902, s. 187 i n.
82 Por. artykuł „Ancestor-Worship", j. w., I, 433.
» Por. R. Otto: Świętość, przeł. B. Kupis, Warszawa 1968.
181
życiu człowieka pierwotnego zagrażają nieznane niebezpieczeństwa.
Dawne
powiedzenie:
Primus
in
orbe
deos
łecit
timor
—
bogów
dał
światu
najpierw
strach — zawiera przeto wewnętrzne prawdopodobieństwo psychologiczne. Wydaje się jednak, że nawet
w najdawniejszych i najniższych stadiach cywilizacji
człowiek znajdował nową siłę, dzięki której mógł się
opierać i odsuwać od siebie lęk przed śmiercią. Tym,
co człowiek przeciwstawiał śmierci, była ufność, jaką
pokładał w solidarności i w nieprzerwanej, niezniszczalnej jedności życia. Nawet totemizm jest wyrazem tego głębokiego przekonania o wspólnocie wszystkich istot żywych — wspólnocie, którą trzeba umacniać
i
zachowywać
dzięki
nieustannym
wysiłkom
człowieka, dzięki ścisłemu przestrzeganiu magicznych
Obrzędów i praktyk religijnych. Jedną z wielkich zalet
książki W. Robertsona-Smitha o religii Semitów jest
podkreślenie tej kwestii. Pozwoli to autorowi powiązać
zjawiska totemizmu z innymi zjawiskami życia religijnego- które na pierwszy rzut oka wydają się należeć
do całkiem innego rodzaju. Nawet najbardziej prymitywne- i okrutne przesądy ukazują się w innym świetle, kiedy się na nie spojrzy pod tym kątem. „Niektóre
z najbardziej znamiennych i stałych rysów całej starożytnej religii pogańskiej, począwszy od totemizmu
do
czasów
późniejszych
—
powiada
Rober
tson-Smith — znajdują dostateczne wyjaśnienie w fizycznym pokrewieństwie, które łączy ludzkich i nadludzkich członków tej samej wspólnoty religijnej i społecznej. Nierozerwalny węzeł łączący ludzi z bogiem
jest tym samym węzłem wspólnoty krwi, który we
wczesnym społeczeństwie był jedynym ogniwem łączącym człowieka z człowiekiem i jedyną uświęconą
zasadą moralnego zobowiązania. Tak więc widzimy, że
nawet w swoich prymitywnych formach religia była
88
siłą
moralną...
Od
najdawniejszych
czasów religia,
w odróżnieniu od magii czy czarnoksięstwa, zwraca
się do istot pokrewnych i przyjaznych, które przez jakiś czas mogą w istocie gniewać się na swój lud, ale
dają się zawsze przebłagać, chyba że chodzi o wrogów ich czcicieli lub renegatów wspólnoty... W tym
znaczeniu religia nie zrodziła się z przerażenia, różnica zaś między nią a lękiem człowieka dzikiego przed
niewidzialnymi wrogami jest równie absolutna i zasadnicza w najwcześniejszych jak w najpóźniejszych
stadiach r o zwoju."24
Obrzędy pogrzebowe, jakie spotykamy we wszystkich częściach świata, zmierzają do tego samego celu.
Niewątpliwie strach przed śmiercią jest jednym z najbardziej
powszechnych
i
najgłębiej
zakorzenionych
instynktów ludzkich. Kiedy człowiek po raz pierwszy
zetknął się z trupem, jego reakcją musiało być pozostawienie ciała swemu losowi i ucieczka w przerażeniu. Ale z taką reakcją spotkać się można tylko w
nielicznych
wyjątkowych
wypadkach.
Bardzo
szybko
wypiera ją postawa przeciwna, pragnienie zatrzymania lub przywołania z powrotem ducha osoby zmarłej.
Materiał etnologiczny, jakim rozporządzamy, ilustruje
walkę między tymi dwiema reakcjami. Zazwyczaj jednak ten drugi impuls zdaje się brać górę. Spotykamy
się oczywiście z wielu próbami powstrzymywania ducha zmarłego od powrotu do swego domu. Za niesioną
do grobu trumną sypie się popioły, aby duch zgubił
drogę. Zwyczaj zamykania oczu zmarłemu wyjaśniono jako próbę zawiązywania oczu trupa, aby nie mógł
24
W.
Robertson-Smith: Lectures on the Religion ot the Semi-
łes, Edinburgh 1889, Wykład II, s. 53 i n.j por. Wykład X, s. 334
i n.
183
zobaczyć drogi, którą niosą go do grobu.26 W większości wypadków przeważa jednak tendencja przeciwka. Pozostali przy życiu starają się ze wszystkich-sił
zatrzymać ducha zmarłego przy sobie. Bardzo często
ciało grzebie się w samym domu, gdzie nieboszczyk
,ząchowuje swe stałe miejsce zamieszkania. Duchy
zmarłych stają się bóstwami domowymi; od ich pomocy i przychylności zależy życie i pomyślność rodziny,
Umierającego rodzica błagają, aby nie odchodził. Piosenka cytowana przez Tylora brzmi:
Lubiliśmy cię, kochaliśmy cię zawsze, żyliśmy długo
Razem pod jednym dachem.
Nie opuszczaj go teraz!
Wróć do domu!
.%
Jest wymieciony i wyczyszczony dla ciebie i my tu,
Którzyśmy cię zawsze kochali,
Postawiliśmy dla ciebie i ryżu, i wody. :
Wróć do domu, wróć do domu, wróć do nasi89
Pod tyni względem nie ma zasadniczej różnicy pomiędzy myślą mityczną a religijną. Obie wywodzą się
z tych samych podstawowych zjawisk życia ludzkiego.
Nie potrafimy w rozwoju kultury ustalić momentu,
w którym kończy się mit, a zaczyna religia. Religia
jest w całym przebiegu swych dziejów przesycona
elementami mitycznymi i nierozerwalnie z nimi związana. Z drugiej strony mit, nawet w swych formach
najbardziej
prymitywnych
i
rudymentarnych,
kryje
,W. sobie motywy zapowiadające w pewnym sensie
późniejsze ideały religijne wyższego rzędu. Ód samego początku mit jest potencjalną religią. Z jednego
25 Materiał
etnologiczny podaje E. B. Hylor: Cywilizacja
wotna, przeł. Z. A. Kowerska, Warszawa 1898, rozdz. 14.
26 Tylor, op. cii., t. II, s. 27—28.
89
pier-
stadium do drugiego przechodzi się stopniowo, nie zaś
w drodze gwałtownego zwrotu myśli i przewrotu uczuciowego. W Leś deux sources de la morale et de la
religion Henri Bergson usiłuje nas przekonać, że mię<łzy tym, co określa jako „religię statyczną", a tym,
co nazywa „religią dynamiczną", istnieje sprzeczność
nie do pogodzenia. Pierwsza jest wytworem nacisku
społecznego, druga opiera się na wolności W religii
dynamicznej
nie
ulegamy
naciskowi,
lecz
atrakcji,
i dzięki tej atrakcji przełamujemy wszystkie dawniejsze więzy społeczne, narzucone przez moralność statyczną* konwencjonalną i tradycjonalną. Nie osiągamy najwyższej formy religii, religii ludzkości, stopniowo, poprzez etapy rodziny i narodu. „Musimy —powiada Bergson — jednym skokiem znaleźć się daleko poza nią i bez stawiania jej sobie za cel osiągnąć
ją — prześcignąwszy... Niezależnie od tego, czy mówimy językiem religii cży filozofii, czy to będzie problem miłości czy szacunku, zachodzi tu inna moralność,
inny rodzaj zobowiązania, wyższy i wykraczający poza nacisk społeczny... Podczas gdy naturalne zobowiązanie jest naciskiem łub siłą napędową, moralność
doskonała i zupełna ma znaczenie siły przyciągającej...
Nie możemy przejść z pierwszego stanu do drugiego
w
drodze
procesu
rozszerzania
osobowości...
Kiedy
usuniemy
pozory,
aby
dotrzeć
do
rzeczywistości...
Wówczas na dwóch przeciwległych krańcach znajdziemy nacisk i dążenie? ten pierwszy tym doskonalszy, im
ibardziej się staje bezosobowy i bliski owym siłom
naturalnym, które zwiemy zwyczajem lub nawet instynktem? to drugie tym potężniejsze, w im bardziej
oczywisty sposób rozbudzane jest w nas przez określone osoby i im jawniej triumfuje nad naturą."27
27
H. Bergson: Les deux sources de la morale et de la religion,
Oeuvres, Paris 1959, ś. 1002 i n.
185
Wydaje się rzeczą dość zaskakującą, że Bergson,
którego doktrynę określano często jako filozofię biologiczną, jako filozofię życia i natury, w ostatnim
cswym dziele zdaje się kierować ku ideałowi moralnemu i religijnemu daleko wykraczającemu poza tę
(dziedzinę.
„Człowiek okazuje się mądrzejszy od natury, kiedy
rozszerza
solidarność
społeczną na
braterstwo
człowieka; ale oszukuje ją mimo to, ponieważ społeczeństwa,
których
układ
był
uprzednio
wyobrażony
w
pierwotnej
strukturze
duszy
ludzkiej.,,
żądały,
aby
•grupa ludzka była ściśle zespolona, ale aby pomiędzy jedną grupą a drugą istniała faktyczna wrogość...
^Człowiek,
świeżo
ukształtowany
przez
naturę,
był
istotą zarówno inteligentną, jak społeczną; jego społeczny instynkt był tak pomyślany- aby znalazł pole "*
^do działania w małych wspólnotach, a jego inteligencja miała na celu rozwijanie życia indywidualnego
i grupowego. Ale inteligencja, dzięki własnym cechom
ekspansywnym,
rozwinęła
się
nieoczekiwanie.
Uwolniła ludzi od ograniczeń, na które skazywały ich braki ich natury. Nie jest rzeczą wykluczoną, że w takiej
sytuacji niektórzy z nich szczególnie uzdolnieni zapragnęli otworzyć na nowo to, co było zamknięte,
i przynajmniej dla siebie zrobić to, czego natura nie
mogła w żaden sposób uczynić dla ludzkości."28
Etyka Bergsona jest wynikiem i następstwem jego
metafizyki. Postawił on sobie za cel wyjaśnienie życia ludzkiego w kategoriach swego, systemu metafizycznego. Świat organiczny został określony w jego
rfilozofii przyrody jako walka między dwiema przeciwstawnymi siłami. Z jednej strony mamy mechanizm materii — z drugiej twórczą i konstruktywną si-
łę: elan vital. Wahadło życia porusza się ustawicznie między tymi dwoma biegunami. Bezwład materii
przeciwstawia się energii pędu życiowego. Zdaniem
Bergsona w życiu moralnym człowieka znajduje odbicie ta sama metafizyczna walka pomiędzy pierwiastkami czynnym i biernym. Życie społeczne powtarza
i
Odzwierciedla
uniwersalny
proces,
który
widzimy
w życiu organicznym. Rządzą nim dwie przeciwstawne siły. Jedna dąży do zachowania i uwiecznienia aktualnego stanu rzeczy, druga pragnie osiągnąć nowe,
nigdy przedtem nie istniejące formy życia ludzkiego.
Tendencja pierwsza jest charakterystyczna dla religii
statycznej — druga dla dynamicznej. Te dwie dążności
nie dadzą się nigdy sprowadzić do wspólnego mianownika.
Tylko
nagłym
skokiem
ludzkość
mogłaby
przejść z jednej pozycji na drugą — od bierności do
aktywności, od nacisku społecznego do indywidualnego samodzielnego życia moralnego.
Nie przeczę, że między dwiema postaciami religii
określonymi
przez
Bergsona
jako
formy
„nacisku"
i „atrakcji" istnieje różnica zasadnicza. Książka jego
daje bardzo jasną i frapującą analizę obu tych form.
System metafizyczny nie może jednak zadowolić się
samym analitycznym opisem zjawisk, musi starać się
prześledzić ich historię aż do przyczyn pierwotnych.
Bergson musiał więc wyprowadzić te dwa typy życia
moralnego i religijnego z dwóch rozbieżnych sił, jednej rządzącej pierwotnym życiem społecznym i drugiej rozrywającej łańcuch nałożony przez społeczeństwo, aby stworzyć nowy ideał wolnego życia osobistego. Przyjęcie tej tezy oznaczałoby, że nie istnieje
żaden ciągły proces, który mógłby doprowadzić do
przejścia z jednej formy do drugiej. Przejście z religii
statycznej
do
dynamicznej
charakteryzowałby
nagły
zwrot myśli i przewrót uczuciowy.
Tamże, s. 1023.
90
187
Bliższe jednak wejrzenie wfx historię religii nie potwierdza
tej
koncepcji,
Ż/historycznego
punktu
widzenia bardzo trudno jest zachować ostre rozgraniczenie pomiędzy tymi dwoma źródłami religii i moralności.
Ż
całą
pewnością
Bergson
nie
zamierzał
oprzeć swojej teorii moralnej i religijnej jedynie na
przesłankach metafizycznych. Odwołuje się stale do
.świadectw empirycznych zawartych w. pracach socjologów i antropologów. Istotnie wśród uczonych antropologów
przez
długi
czas
rozpowszechniony
był
pogląd, że w warunkach pierwotnego życia społecznego nie można mówić o jakiejkolwiek działalności
ze strony jednostki. Przyjmowano, że w społeczeństwie pierwotnym jednostka jeszcze nie wstąpiła w
szranki. Uczucia, myśli i czyny człowieka nie wychodziły od niego samego — były mu narzucone przez •
siłę
zewnętrzną.
Życie
pierwotne
cechuje
sztywny,
jednolity, nieubłagany mechanizm. Przez zwykłą inercję umysłową lub ze względu na wszystko przenikający
instynkt
grupowy
stosowano
się
do
tradycji
i obyczaju niewolniczo i ślepo. To automatyczne poddawanie się wszystkich członków plemienia jego prawom długo uważano za podstawowy aksjomat w badaniach nad ustrojem pierwotnym i obowiązującymi
w nim regułami. Najnowsze badania antropologiczne
mtocno wstrząsnęły tym dogmatem kompletnego zmechanizowania i automatyzmu pierwotnego życia społecznego.
Według
Malinowskiego
dogmat
ten
nadał
fałszywą
perspektywę
rzeczywistości
życia
pierwotnego. Jak wykazuje ten uczony, siła zwyczaju czy
tradycji nie jest jedyną siłą w życiu dzikich ludów,
mimo że człowiek dziki ma niewątpliwie największy
szacunek dla tradycji i zwyczajów plemiennych jako
takich. Nawet na bardzo niskim szczeblu kultury ist-
91.
nie ją całkiem wyraźne ślady innej siły.29 Życie, w którym istnieje jedynie nacisk zewnętrzny, życie ludz*
kie, w którym wszystkie działania indywidualne zostały całkowicie zdławione i wyeliminowane, wydaje
się raczej socjologiczną czy metafizyczną konstrukcją
niż rzeczywistością historyczną.
W historii kultury greckiej nadszedł okres, kiedy
to starzy bogowie, bogowie Homera i Hezjoda, zaczęli"
chylić się do upadku. Zaczęto energicznie atakować
popularne wyobrażenia o tych bogach. Rodził się nowy
ideał
religijny,
kształtowany
przez
poszczególnych ludzi. Wielcy poeci i myśliciele — Ajschylos
i Eurypides, Ksenofanes, Heraklit, Anaksagoras
—
tworzyli nowe wzorce intelektualne i moralne. Bogowie horneryccy sądzeni tą miarą tracili autorytet. Dostrzegano
wyraźnie
ich
antropomorficzny
charakter
i krytykowano go surowo. A przecież ów antropomorficzny charakter greckich wierzeń ludowych nie
był bynajmniej pozbawiony znaczenia i pozytywnej
wartości. Nadanie cech ludzkich bogom było w ewolucji myśli religijnej krokiem niezbędnym. W wielu
lokalnych kultach greckich wciąż jeszcze odkrywamy wyraźne ślady kultu zwierząt, a nawet wierzeń
totemicznych.30 ,,Droga rozwoju religii greckiej— powiada Gilbert Murray —- naturalnym biegiem rzeczy
dzieli się na trzy etapy, wszystkie historycznie ważne. Na początku jest pierwotna Eutheia albo Wiek
Ciemnoty, zanim nadszedł Zeus, aby niepokoić umysły ludzi — stadium, dla którego nasi antropologowie
89
Zob.
Zwyczaj
T. Świecia) w
Warszawa 1958.
i
zbiorze
zbrodnia
B.
w
społeczeństwie
Malinowski:
Szkice
z
dzikich
teorii
(przeł.
kultury,
M Co d o
dalszych szczegółów zob. J. B. Harrisom Prolegomena
to the Siudy oi Greek Religion, Cambridge 1903, rozdz. I.
189
i badacze znaleźli paralele yf każdej Części świata...
W
niektórych
aspektach
charakterystycznie
greckie,
w innych jest ono tak typowe dla podobnych etapów
myśli w innych krająpn, że odczuwamy pokusę traktowania go jako normalnego początku wszelkiej religii lub niemal jako normalnego surowca, z którego
religia powstała." 31 Potem z kolei następuje proces,
który w pracy Gilberta Murraya określony został jako „olimpijski podbój". Po tym podboju człowiek zaczął pojmować przyrodę i swoje miejsce w przyrodzie
w sposób odmienny. Ogólne poczucie solidarności życia ustąpiło przed nowym i silniejszym motywem —
specyficznym
poczuciem
indywidualności
człowieka.
Znikło już naturalne pokrewieństwo, poczucie związku, które łączyło człowieka z roślinami i zwierzętami.
Człowiek zaczął widzieć własną osobowość w nowym świetle, odzwierciedloną w bogach osobowych.
Postęp ten daje się wyraźnie wyczuć w ewolucji najwyższego boga, Zeusa Olimpijskiego. Nawet Zeus jest
bogiem przyrody, bogiem czczonym na szczytach górskich,
władającym
chmurami,
deszczem,
grzmotem.
Ale stopniowo przybiera nową postać. U Ajschylosa
stał
się
wyrazem
najwyższych
ideałów
etycznych,
strażnikiem
i obrońcą sprawiedliwości.
„Religia
homerycka — powiada Murray — jest krokiem, jaki
Grecja
zrobiła
w
kierunku
samourzeczywistnienia.
Zaczęto pojmować świat jako coś rządzonego przez
zorganizowany zespół obdarzonych osobowością i rozumem władców, mądrych i wspaniałomyślnych ojców, podobnych z umysłu i postaci do człowieka, lecz
nieopisanie
Wyższych,
a
zarzucono
wyobrażenie
o świecie pozbawionym zewnętrznych rządów łub pod-
81
s. 16.
92
G.
Murray:
FiveSiages
of
Greek
Religion,
N.
York
1930,
ległym
jedynie
najazdom
wężów
«mana»,
byków,
gro-
tów piorunowych i potworów."
Dzięki temu postępowi myśji religijnej zdaliśmy sobie sprawę z budzącej się do życia nowej siły i nowej aktywności ludzkiego umysłu. Filozofowie i antropolodzy mówili nam często, że prawdziwym i ostatecznym źródłem religii jest tkwiące w człowieku poczucie
zależności.
Zdaniem
Schleiermachęra
religia
powstała z „poczucia całkowitej zależności od Istoty
Boskiej". J. G. Frazer przyjął tę tezę w Złotej Gałęzi,
„Tak więc religia — powiada — wyrastająca z powierzchownego i fragmentarycznego uznania sił wyższych od człowieka, w miarę rozwoju wiedzy skłaniała się do stwierdzenia zupełnej jego zależności od
elementu boskiego. Dawna swobodna postawa ustępowała miejsca najpokarniejszemu padaniu na twarz
przed
tajemniczymi
siłami
świata
niewidzialnego."83
Jeśli jednak w tym opisie religii tkwi jakaś prawda,
to jest to tylko półprawda. W żadnej dziedzinie kultury nie można postawy „najpokorniejszego padania
na twarz" uznać za prawdziwy i decydujący bodziec.
Żadna energia twórcza nie może rozwinąć się z postawy całkowicie biernej. Pod tym względem nawet
magię trzeba uznać za ważny krok w rozwoju ludzkiej świadomości. Wiara w magię jest jednym z najwcześniejszych
i
najbardziej
znamiennych
przejawów
budzącej się w człowieku wiary w siebie. Nie czuje
się już zdany na łaskę sił przyrody lub sił nadprzyrodzonych. Zaczyna grać swą rolę, staje się aktorem
w widowisku przyrody. U źródła każdej praktyki magicznej leży przeświadczenie, że skutki zjawisk przyTody w znacznej mierze zależą od czynów ludzkich.
32
82
33
Tamże, s. 82.
Frazer: Złota Gałąź, s. 81.
J
Zycie
przyrody
zależy
od
właściwego
podziału"
i współpracy, sił ludzkicksi nadludzkich. Współpracę
tę reguluje ściśle określony i skomplikowany obrządek. Każda dziedzina^ma swoje własne reguły magiczne. Istnieje specjalne reguły dla rolnictwa, dla łowiectwa i dla rybołówstwa. W społecznościach totemicznych różne klany mają różne magiczne obrzędy,
które stanowią ich przywilej i tajemnicę. Im trudniejszy i bardziej niebezpieczny jest jakiś t wy czyn, tym
bardziej te obrzędy stają się niezbędne. Nie używa
się magii dla celów praktycznych, dla dopómozenia
człowiekowi
w
potrzebach
życia
codziennego^
Przeznaczona jest dla celów wyższych, dla przedsięwzięć
śmiałych i niebezpiecznych. Opisując mitologię tubylców z Wysp Triobrianda w Melanezji, Malinowski informuje, że nie spotykamy się z magią ani z mitologią*
w tych wszystkich zadaniach, które nie wymagają
żadnych
wyjątkowych
wysiłków,
żadnej
szczególnej
odwagi czy Wytrwałości. Jeśli natomiast zamierzenie
jest niebezpieczne, a wyniki niepewne, zawsze występuje ^wysoce rozwinięta magia i związana z nią mitologią.
Przy
drobnych
zajęciach
gospodarczych)
jak
rzemiosło, łowiectwo, zbieranie korzonków i owoców,
człowiek nie potrzebuje pomocy magii.34 Ucieka się
do obrzędów magicznych jedynie przy wielkim napięciu emocjonalnym. Ale właśnie wykonywanie tych
obrzędów daje mu nowe poczucie własnych sił —
siłę woli i energię. Dzięki magii Człowiek zdobywa się
na najwyższą koncentrację
wszystkich
swych wysiłków,
które
w
innych,
zwyczajnych
okolicznościach
są rozproszone i chaotyczne. Takiej intensywnej koncentracji wymaga sama technika magii. Każdy obrzęd
Malinowski: The Foundałions of Faith and Morals, s. 22.
192
magiczny
żąda
najwyższego
stopnia
skupienia
uwagi.
Jeśli nie jest wykonywany z zachowaniem właściwe*
go porządku czynności i według niezmiennych reguł,
nie odnosi skutku. Ż tego względu można powiedzieć
o, magii, ze jest pierwszą szkołą, przez którą musiał:
przejść człowiek pierwotny. Nawet jeśli nie może doprowadzić
do
pożądanych
celów
praktycznych,
jeśli
nie potrafi spełnić życzeń człowieka, Uczy go ufności,
we własne siły, każe patrzeć ną Siebie jak ha istotę.,
która nie musi poddawać się po prostu siłom przyrody, ale dzięki energii duchowej potrafi te Siły opanować i regulować.
Związek między magią a religią jest jednym z najbardziej
niejasnych
i
kontrowersyjnych
tematów.
Antropologowie
o
filozoficznym
nastawieniu
wciąż
podejmują próby wyjaśnienia tego problemu. Ale
ich
teorie są bardzo rozbieżne, a często jaskrawo sprzeczne. Z natury rzeczy wzdychamy do wyraźnej definicji,
która
umożliwiłaby
nam
wytyczenie
wyraźnie
zarysowanej
linii
demarkaćyjnej
między
magią
a
religią.
Teoretycznie
jesteśmy
przekonani,
że
oba
te
pojęcia nie mogą oznaczać tej samej rzeczy i wzdragamy się przed doszukiwaniem się wspólnego dla nich >
źródła. O religii myślimy jako o symbolicznym wy-,
razie naszych najwyższych ideałów moralnych, o magii zaś jako o prymitywnym zlepku zabobonów. Jeśli
przyznamy, że wiara religijna ma jakikolwiek związek
z magią, to wiara ta zdaje się zmieniać w naszych
oczach w zwykłą zabobonną łatwowierność. Z drugiej
strony
charakter
naszego
materiału
antropologicznego
i
etnograficznego
niesłychanie
utrudnia
rozdzielenie
tych dwóch dziedzin. Wysiłki czynione W tym kierunku
odnoszą
coraz
bardziej
wątpliwy
skutek.
Nowoczesna antropologia zdaje się postulować istnienie
nieprzerwanej
ciągłości
między
magią
a
religią,35
Frazer jako jeden z pierwszych usiłował dowieść, że
nawet z punktu widzenia^antropologii nie można magii i religii sprowadzać do wspólnego mianownika.
Jego zdaniem ich źródła psychologiczne są całkowicie różne, cele zaś sprzeczne. Niepowodzenie i bankructwo magii utorowało drogę religii. Magia musiała upaść, żeby mogła powstać religia. „Człowiek, zrozumiał, że to, co uważał za przyczynę, bynajmniej
przyczyną nie było i że wszystkie jego próby wykorzystania tych fikcyjnych przyczyn były próżne. Daremnie trudził się w pocie czoła, bezcelowo trwonił
swą przemyślność. Pociągał sznurki o nic nie zaczepione..." Człowiek odnalazł religię i odkrył jej prawdziwy sens dlatego, że utracił wiarę w magię. „Skoro
więc wszystko na wielkim świecie toczyło się nadal
jak zawsze bez udziału człowieka, muszą wobec tego
być inne istoty, podobne mu, lecz znacznie potężniejsze, co chociaż niewidzialne, kierują wszystkim i są
przyczyną
tych
wszystkich
różnorodnych
zjawisk,
które, jak dotąd przypuszczał, zależne były od jego
własnej magii." 36
Jednakże zarówno z punktu widzenia systematyki,
jak z punktu widzenia faktów etnologicznych rozróżnienie to wydaje się dość sztuczne. Nie mamy żadnego
empirycznego
świadectwa,
że
kiedykolwiek
istniał
wiek magii, po którym nastąpił i którego miejsce zajął wiek religii.87 I nawet analiza psychologiczna, na
■której opiera się rozróżnienie pomiędzy tymi dwoma
okresami, jest wątpliwej wartości. Frazer uważa maZob. np. R. R. Marett: Faith, Hope and Charily in Primitive
Religion, London 1932, Wykład II, s. 21 i n.
85
88
88
Frazer: Złota Gałąź, s. 79 i h .
Zob. krytykę teorii
hold oi Religion, s. 29 i n. *
87
194
Frazera
w
książce
Maretta:
gię za wynik działalności teoretycznej lub naukowej,
za rezultat ciekawości ludzkiej. To ciekawość miała
skłaniać człowieka do szukania przyczyn rzeczy, ponieważ jednak nie umiał odkryć przyczyn prawdziwych,
musiał zadowolić się przyczynami fikcyjnymi.38 Religia z kolei nie miałaby celów teoretycznych? byłaby
wyrazem ideałów moralnych. Ale oba te poglądy nie
dadzą się chyba utrzymać, jeśli spojrzymy na fakty
z dziedziny religii pierwotnej. Od początku swego
istnienia religia musiała spełniać funkcję teoretyczną
i praktyczną. Obejmuje zarówno kosmologię, jak antropologię; odpowiada na pytanie o początek świata
i początek społeczeństwa ludzkiego. I z tego początku
wyprowadza obowiązki i zobowiązania człowieka. Nie
ma wyraźnej różnicy między tymi dwoma aspektami?
łączą się one i zlewają z sobą w tym podstawowym
uczuciu, które próbowaliśmy określić jako poczucie
solidarności
życia.
Tu
znajdujemy
wspólne
źródło
magii i religii. Magia nie jest rodzajem nauki czy
pseudonauką. Nie można jej wywodzić z tego pierwiastka,
który
nowoczesna
psychoanaliza
określiła
jako
„wszechmoc
myśli"
{AUmacht
des
Gedankens)m.
Nie można też wyjaśniać faktów z dziedziny magii
zwykłym pragnieniem poznania ani zwykłym pragnieniem posiadania czy pragnieniem opanowania przyrody. Frazer wyraźnie rozróżnia dwą rodzaje magii,
które określa jako „magię naśladowczą" (homeopatyczną) i „magię sympatyczną".40 Ale każda magia jest
„sympatyczna" w swym pochodzeniu i w swym znaczeniu, ponieważ człowiek nie myślałby o wejściu
w magiczny kontakt z przyrodą, gdyby nie był przekonany o istnieniu wspólnej więzi łączącej wszystkie
The
Thres-
Zob. wyżej s. 125.
89
Por. S. Freud: Totem und Tabu, Wien 1920.
40
Por. Frazer: Złota Gałąź, s. 37.
94
rzeczy— o tym, że rozdział miedzy nim samym a przygodą i pomiędzy różnymi Rodzajami rzeczy w przygodzie nie jest mimo wszystko rzeczywisty, ale sztuczny. ■ ii'};■.,. 7Ą: : jf ■ ;
W
języku
filozoficznym
przekonanie
to
znalazło
swój wyraz w stoickiej maksymie sympatheia ton hofon,
która w pewnym sensie zwięźle formułuje podstawowe
wierzenie
tkwiące
u
podłoża
wszystkich
obrzędów magicznych. Stosowanie i pojęcia wziętego
z
filozofii
greckiej
do
najbardziej
rudymentarnych
wierzeń ludzkości może się wprawdzie wydać krokiem niebezpiecznym i arbitralnym, ale stoicy, którzy ukuU owo pojęcie „sympatii wszechrzeczy", nie
zerwali bynajmniej całkowicie ż poglądami religii ludowej. Opierając się na lansowanej przez siebie zasadzie
notitiae
communes
—
owych
pojęć
powśzęch-%
nych, które można znaleźć na całym świecie i we
wszystkich epokach, usiłowali pogodzić myśl mityczną z filozoficzną? przyznawali, że nawet myśl mityczna zawiera pewne elementy prawdy. Nie wahali się
sami używać argumentu „sympatii wszechrzeczy", aby
interpretować
i
usprawiedliwiać
popularne
wierzenia.
"W gruncie rzeczy doktryna stoicka o wszystko przenikającej pneuma —- tchnieniu rozproszonym po całym
wszechświecie
i
nadającym
wszystkim
rzeczom
napięcie, które je zespala — wciąż jeszcze wykazuje
niezwykle uderzające analogie do pojęć pierwotnych:
do
mana
Polinezyjczyków,
do
orenda
IrokezóWr
do
4
wakan
Siuksów,
do
manitu
Algonkinów.
*
Byłoby
oczywiście
niedorzecznością
stawiać
interpretację
filozoficzną na równi z interpretacją mityczno-magiczną. Niemniej jednak obie można wyprowadzić z jed41
Bardziej
szczegółowy
opis
tych
pojęć
ogólnych
i
ich
zna-
czenia w myśli mitycznej znaleźć można w Philosophie der symbolischen For men, t. II, s. 98 i n.
,95
nego korzenia, z bardzo głębokiego podłoża uczuć
religijnych. Jeśli chcemy przeniknąć do tej warstwy,
nie możemy zabierać; się do konstruowania teorii
opartej na zasadach naszej psychologii empirycznej)
zwłaszcza zaś na zasadach kojarzenia idei.42 Musimy
zJSliżyć się do problemu od strony magicznego obrzędu. Malinowski dał frapujący opis obchodu świąt
plemiennych u tubylców z Wysp Triobrianda. Obchodom tym towarzyszą zawsze opowieści mityczne i obrzędy magiczne. W porze uświęconej, porze radosnych obchodów żniwnych, starsi przypominają młodszemu pokoleniu, że wkrótce duchy przodków mają
powrócić z podziemnego świata. Duchy przybywają
na 'kilka tygodni i rozgaszczają się ponownie w wioskach, zajmując gałęzie drzew lub zasiadając ha wysokich
tarasach, specjalnie
dla nich
wzniesionych,
skąd
obserwują
tańce
magiczne.43
Taki
obrządek
magiczny daje jasne i konkretne wyobrażenie o prawdziwym znaczeniu „magii sympatycznej" i o jej funkcji społecznej i religijnej. Ludzie, którzy obchodzą
takie święto, którzy wykonują swe tańce magiczne,
są stopieni ze sobą i stopieni z wszystkimi rzeczami
w przyrodzie. Nie są izolowani, cała przyroda odczuwa radość wraz z nimi, dzielą ją także ich przodkowie. Przestrzeń i czas znikły; przeszłość stała się teraźniejszością, powrócił złoty wiek ludzkości.44
** Taką teorię rozwinął Frazer w Lecłuręs on the Early Histp*
ry 6! Kingśhip, s. 52 i ń.
48
44
Por, Malinowski: The Foundathns of Faith and Morals, s. 14.
Marett
w
Faith,
Hope
and
Ćharity
in
Primitive
Religion,
s. 36, powiada, że lud Arunta z pustyń Australii Środkowej „za
pomocą swych dramatycznych obrzędów ustanawia rodzaj ponadczasowej alcheringa, w której członkowie plemienia mogą chronić się przed ciężarami i udrękami swej doli doczesnej, aby się
odświeżyć przez połączenie się z transcendentnymi istotami będącymi zarazem ich przodkami i ich idealnymi osobowościami. Po-
197
Religia nie była zdolna ani nie mogła nawet nigdy
dążyć do tego, aby wykorzenić czy stłumić te najgłębiej tkwiące instynkty ludzkości. Musiała wypełniać
inne zadanie — musiała te instynkty wykorzystać
i skierować w nowe kanały. Wiara w „sympatię
wszechrzeczy"
stanowi
jedną
z
najtrwalszych
podstaw samej religii. Ale „sympatia" religijna jest zupełnie innego rodzaju niż „sympatia" mityczna czy magiczna. Otwiera pole nowemu uczuciu, uczuciu indywidualności. Wydaje się jednak, że stajemy tu przed
jedną z zasadniczych antynomii myśli religijnej. Indywidualność wydaje się zaprzeczeniem lub przynajmniej
ograniczeniem
owej
uniwersalności
uczucia,
którą postuluje religia: omnis determinatio est negatio.
Oznacza ona skończone istnienie, jak długo zaś nie
przełamiemy zapór tego skończonego istnienia, nie po-,
trafimy uchwycić nieskończoności. Tę właśnie trudność i zagadkę musiał rozwiązać postęp myśli religijnej.
Postęp ten możemy śledzić w trzech kierunkach. Możemy opisywać go w jego implikacjach psychologicznych, socjologicznych i etycznych. Rozwój świadomości indywidualnej, społecznej i moralnej zmierza
do tego samego celu. Wykazuje postępujące zróżnicowanie, które ostatecznie prowadzi do nowej integracji. Pojęcia religii pierwotnej są znacznie bardziej
mgliste i nieokreślone niż nasze własne pojęcia i ideały.
Mana
Polinezyjczyków,
podobnie
jak
odpowiadające mana pojęcia, z którymi spotykamy się w innych częściach świata, wykazuje ten mglisty i chwiejny charakter. Mana nie ma indywidualności ani w senza tym trzeba zauważyć, że owi nadludzie z alcheringa niemal
pozbawieni są jakiejkolwiek wyróżniającej ich osobowości. Cały
ten chór stara się po prostu nasycić swoją kolektywną duszę
urokiem antenatów — świadomością rodu. Mana, w której uczestniczą, jest plemienna".
sie subiektywnym, ani w obiektywnym. Pojmowane jest
jako powszechna tajemnicza energia, która przenika
wszystko.
Zgodnie
z
definicją
Codringtona,
który
pierwszy określił pojęcie mana, jest to „moc łub
wpływ nie fizycznej, ale w pewnym sensie nadprzyrodzonej natury? lecz ujawnia się on w sile fizycznej
łub w jakimkolwiek innym rodzaju mocy czy doskonałości posiadanej przez człowieka"*45 Może to być
atrybut duszy lub ducha; ale w sobie nie jest duchem — nie jest to pojęcie animistyczne, lecz preanimistyczne.46 Można je znaleźć we wszystkich absolutnie rzeczach niezależnie od ich specyficznej natury i różnicy gatunkowej. Kamień zwracający uwagę swą wielkością lub szczególnym kształtem wypełniony jest mana i wywiera magiczny wpływ.47 Mana
nie jest związane z jakimś szczególnym przedmiotem,
można je ukraść człowiekowi i przenieść na nowego
właściciela. Nie można wyróżnić w nim żadnych cech
indywidualnych,
żadnej
osobowej
tożsamości.
Jedną
z
pierwszych
i
najważniejszych
funkcji
wszystkich
religii wyższego rzędu było odkrycie i ujawnienie
takich elementów osobowych w tym, co zwano świętym, uświęconym, boskim.
Aby ten cel osiągnąć, myśl religijna musiała jednak
przebyć długą drogę. Zanim człowiek potrafił nadać
swym bogom określoną indywidualność, musiał najpierw odkryć w swoim własnym istnieniu i w swym
życiu społecznym nową zasadę dyferencjacji. Zasadę
tę znalazł nie w myśli abstrakcyjnej, lecz w pracy. Nową erę myśli religijnej zapoczątkował w istocie podział pracy. Na długo przed pojawieniem się bogów
45
w The Threshold ot Religion, s. 99 i n.
47
198
R. H. Codrington: The Melanesians, Oxford 1891, s. 118.
48 W" związku z tym zob. Marett: „The Conception of Mana' r
Codrington, op. cit., s. 119.
96
osobowych
spotykamy
bog^w
zwanych
funkcjonalnymi; Nie są to jeszcze bcgfowie. osobowi religii greckie ji olimpijscy ^bogowie* Homera. Z drugiej jednak
steony nie cechuje ich już mglistość pierwotnych podjęć mitycznych. Są to istoty konkretne, ale konkretne
W swych działaniach, nie zaś w swym indywidualnym istnieniu czy wyglądzie. Nie mają więc imion
własnych, jak Zeus, Hera, Apollo, lecz imiona przymiotnikowe,
charakteryzujące
ich
szczególną
funkcję
czy działalność. W wielu wypadkach bóstwa te są
związane ze szczególnym miejscem są bogami lokalnymi, nie ogólnymi. Jeśli chcemy zrozumieć prawdziwy charakter tych funkcjonalnych bogów i rolę,
jaką odgrywają w rozwoju myśli religijnej, musimy
przyjrzeć się religii rzymskiej. Tutaj ów typ rozróżnienia osiągnął stopień najwyższy. Każda najbardziej •
wyspecjalizowana czynność miała w życiu rzymskiego
gospodarza
swoje
własne
religijne
znaczenie.
Wśród tych bogów, zwanych di indigetes, byli tacy,
którzy mieli pieczę nad czynnością siania, inni czuwali nad bronowaniem, jeszcze
inni nad nawożeniem— istniały bóstwa Sator, Occator, Sterculinus.4®
W całej pracy związanej z uprawą roli nie było ani
jednej czynności, had którą by nie CżuWały i którą by
nie kierowały bóstwa funkcjonalne? każda klasa tych
bóstw miała swe własne obrzędy i praktyki religijne.
W tym systemie religijnym dostrzegamy wszystkie
typowe
cechy
umysłowości
rzymskiej
—
trzeźwej,
praktycznej,
energicznej,
obdarzonej
wielką
zdolnością
koncentracji.
Życie
dla
Rzymianina
oznaczało życie czynne. Miał też szczególny dar organizowania tego aktywnego życia, regulowania i koordynowania wszystkich wysiłków, jakich ono wymagało.
48
Co do dalszych szczegółów
schen Formen, t. II, s. 246 i n.
97
zob.
Philosophie
der
symboli'
Tendencja ta- znalazła swój religijny wyraz w rzymskich bogach funkcjonalnych. Mają oni do spełnienia określone zadania praktyczne. Nie są wytworem
wyobraźni ani natchnienia religijnego. Pojmowani są
jako
kierownicy
poszczególnych
określonych
przedsięwzięć. Są niejako bogami zarządzającymi* którzy
rozdzielili między siebie różne dziedziny życia ludzkiego. Nie mają określonej osobowości, ale są wyraźnie zróżnicowani przez swoje funkcje i od tych
funkcji zależy ich religijna godność.
Innego rodzaju byli bogowie, których czczono w
każdym rzymskim domu, bogowie domowego ogniska.
Nie wywodzą się oni z jakiejś specjalnej i ograniczone j w swym zakresie dziedziny życia praktycznego. Są przejawem najgłębszych uczuć rodzinnych
w życiu Rzymian; stanowią uświęcony ośrodek rzymskiego domu. Bogowie ci narodzili się synowskich
uczuć wobec przodków. I oni jednak nie mają indywidualnego obliczo Są to di manes —- „dobre bóstwa"
pojmowane nie w sensie osobowym, lecz kolektywnym, Termin manes nie pojawia się nigdy w liczbie
pojedynczej.
Dopiero
w
okresie
późniejszym,
kiedy
zaczął przeważać wpływ grecki, bogowie ci nabrali
rysów bardziej indywidualnych.
W stadium najwcześniejszym di manes są wciąż
jeszcze
niesprecyzowanym
zbiorowiskiem
duchów,
których łączy ich wspólny związek z rodziną. Określano je jako czyste możliwości, o których myślano raczej grupowo niż jednostkowo. „Późniejsze wieki —
słyszymy — nasycone grecką filozofią i wypełnione
ideą indywidualności, której wcześniejsza epoka Rzymu zupełnie nie znała, identyfikowały tę biedną bladą
potencjalność z duszą i w całym problemie dopatrywały się wiary w nieśmiertelność." W Rzymie była to
„ i d e a r o d z i n y , tak podstawowa w strukturze
201
społecznej
życia
rzymskiego,
że
triumfowała
nad
śmiercią i cieszyła się nieśmiertelnością, której nie
1 .
udało się uzyskać".49
Od bardzo dawnych czasów w religii greckiej zdaje
się przeważać całkiem inny kierunek myśli i uczucia.
Także tutaj znajdujemy wyraźnie ślady kultu przodków. 50 Wiele takich śladów zachowało się w greckiej
literaturze
klasycznej.
Ajschylos
i
Sofokles
opisują
dary składane w ofierze u grobu Agarnemnona przez
jego dzieci — libacje z mleka, girlandy kwiatów, pukle włosów. Wszystkie te archaiczne rysy religii greckiej zaczęły jednak zanikać pod wpływem poematów Homeryckich. Przesłonił je nowy kierunek myśli
mitycznej i religijnej. Sztuka grecka utorowała drogę
nowej koncepcji bogów. Homer i Hezjod, powiada
Herodot, „dali greckim bogom imiona i odmalowali
ich postaci". Dzieła rozpoczętego przez grecką poezję
dokończyła rzeźba: nie potrafimy prawie myśleć o Zeusie Olimpijskim nie przedstawiając go sobie w tej
postaci, jaką mu nadał Fidiasz. Tego, co było obce
praktycznej
i
aktywnej
umysłowości
rzymskiej,
dokonała kontemplacyjna i artystyczna umysłowość Greków. Homeryckich bogów nie stworzyła tendencja moralna. Greccy filozofowie mieli słuszność skarżąc się
na charakter tych bogów. Ksenofanes powiada: „Homer i Hezjod przypisywali bogom te wszystkie czyny,
które są wstydem i hańbą ludzkości; złodziejstwo*
cudzołóstwo, oszustwo." A przecież te właśnie braki
i wady greckich bogów osobowych umożliwiały przerzucenie pomostu nad przepaścią dzielącą naturę ludzką i boską. W poematach Homera nie ma wyraźnej
przegrody między tymi dwoma światami. W swoich
49
J. B. Carter w artykule w Encyklopedii Hastingsa I, 462.
W związku z tym zob. E. Rohde: Psyche. The Culł oi Souls
and Belief in Immoiiality among the Greeks, N. York 1925.
60
98
bogach człowiek portretuje siebie samego w całej
swej
różnorodności
i
wielopostaciowości,
odmalowuje
swe usposobienie, temperament, nawet swoje nawyki i manieryzmy. Praktyczna strona natury ludzkiej
nie rzutuje jednak na bóstwo, tak jak się to • dzieje
w religii rzymskiej. Bogowie Homeryccy nie reprezentują ideałów moralnych, ale wyrażają bardzo charakterystyczne ideały myślowe. Nie są to już owe
funkcjonalne i anonimowe bóstwa, które muszą czuwać
nad
określoną
dziedziną
działalności
ludzkiej:
nowi bogowie interesują się poszczególnymi ludźmi
i sprzyjają im. Każdy bóg i bogini ma swoich ulubieńców, których ceni, kocha i którym pomaga nie z racji
zwykłej osobistej skłonności, lecz na mocy pewnego
umysłowego pokrewieństwa, które łączy boga i człowieka. Śmiertelni i nieśmiertelni nie uosabiają ideałów moralnych, lecz szczególne dary i skłonności
umysłowe. W poematach Homera często można napotkać bardzo wyraźne i charakterystyczne przejawy
tego nowego uczucia religijnego. Kiedy Odyseusz powraca do Itaki nie wiedząc, że powrócił do swego
kraju rodzinnego, ukazuje mu się Atena pod postacią
młodego pasterza i zapytuje, jakie jest jego imię.
Odyseusz, który bardzo pragnie zachować incognito,
natychmiast wymyśla historię pełną kłamstw i krętactw. Bogini uśmiecha się słysząc tę historyjkę i rozpoznając w niej to, w co sama go wyposażyła: „Nie
lada krętacz i szelma byłby ten, kto by cię przeszedł
w
podstępach
wszelakich,
nawet
gdyby
się
bóg
z tobą mierzył. Nieznośny łgarzu, fortelów niesyty,
nawet tu na swojej ziemi nie chcesz się wyrzec wykrętów i oszukańczych słów, które ci są drogie od
dzieciństwa. Lecz dość, nie mówmy sobie takich rzeczy, zbyt dobrze znamy się na tym oboje: ty ze wszystkich śmiertelnych najtęższy jesteś w radzie i w sło203
wach, ja poŚTÓd wszystkich bogów słynę z rozumu
i chytrości... Zawsze ta sama nieufność w twojej
piersi. I dlatego nie mogę cię opuścić, biedaku, boś
taki roztropny, bystry i przytomny." 5*
W
wielkich
religiach
monoteistycznych
spotykamy
się. z całkiem odmiennym aspektem boskości. Religie
te są wynikiem sił moralnych — koncentrują się na
jednym punkcie, na problemie dobra i zła. W religii
Zaratusztry
istnieje
tylko
jedna
Najwyższa
Istota:
Ahura Mazda — „mądry pan". Nic nie istnieje poza
nim, niezależnie od niego i bez niego. Jest pierwszy
i główny — najdoskonalsza istota, absolutny władca.
Nie
znajdujemy
tu
indywidualizacji,
wielości
bogów
przedstawiających różne siły przyrody lub różne wartości umysłowe. Nowa siła, siła czysto etyczna, źa-_
atakowała i pokonała pierwotną mitologię. Siła talca *
jest zupełnie nie znana pierwszym pojęciom świętości
i rzeczy nadprzyrodzonych. Mana, wakan lub orenda
mogą być użyte do złych lub dobrych celów — działają zawsze tak samo. Działają, jak powiada Codrington, „na dobre lub złe wszelkimi sposobami".32 Można określić mana jako pierwszy lub egzystencjalny
wymiar nadprzyrodzoności, ale nie ma to nic wspólnego
z
wymiarem
moralnym.
Dobre
przejawy
tej
wszystko przenikającej mocy nadprzyrodzonej są na
tyro samym poziomie co siły złośliwe czy niszczycielskie.53 Od samego początku religia Zaratusztry stanowiła
krańcowe
przeciwieństwo
tej
mitycznej
obojętności czy też owej obojętności estetycznej, która
cechuje politeizm grecki. Ta religia nie jest wytworem
mitycznej czy estetycznej wyobraźni, lecz wyrazem
51 Homer: Odyseja (Pieśń XIII), przeł. Jan Parandowski, Warszawa 1970, s. 265 i n.
52 Codrington, op. cił., s. 118.
63 Zob. Marett: „The Conception of Mana", op. cit., s. 112.
204
wielkiej
osobowej
woli
moralnej.
Nawet
przyroda
przyjmuje nową postać, ponieważ oglądana jest wyłącznie przez pryzmat życia etycznego. Żadna religia
ńie mogła nigdy myśleć o przecięciu czy bodaj rozluźnieniu więzi między człowiekiem a prz-yrodą. Ale
w Wielkich religiach etycznych ta więź nabiera całkiem nowego znaczenia. Nie niszczy się, nie neguje
związku
sympatycznego,
jaki
znajdujemy
w
magii
i w mitologii pierwotnej? do przyrody podchodzi sie;
jednak teraz nie od strony emocjonalnej, lecz racjonalnej. Jeśli przyroda zawiera w sobie element boskir
to przejawia się on nie w bujności i bogactwie jej
życja, lecz w prostocie panującego w niej porządku.
Przyroda nie jest już, jak w religii politeistycznej,
wielką i dobrotliwą matką, boskim łonem, z którego
bierze początek wszelkie życie. Pojmowana jest jako
sfera prawa i praworządności. I ten jeden rys świadczy o jej boskim pochodzeniu. W religii Zaratusztry
przyrodę określa pojęcie asza. Asza to mądrość przyrody, która odzwierciedla mądrość jej stwórcy Ahura
Mazdy,
„mądrego
pana".
Ów
nienaruszalny,
wieczny, uniwersalny porządek rządzi światem i determinuje wszystkie poszczególne wydarzenia: drogi słońca, księżyca, gwiazd, kierunki chmur i wiatrów, wzrastanie roślin i zwierząt. Wszystko to podtrzymują i zachowują nie tylko siły fizyczne, ale przede wszystkim siła Dobra. Świat stał się wielkim dramatem moralnym, w którym i człowiek, i przyroda muszą odegrać swe role.
Nawet w bardzo prymitywnym stadium myśli mitycznej natrafiamy na przeświadczenie, że aby osiąg-*
nąć pożądany cel, człowiek musi współdziałać z przyrodą i z jej siłami boskimi czy demonicznymi. Przyroda nie udziela człowiekowi swych darów bez jego
czynnej pomocy. Z tym samym (pojęciem spotykamy
99
się w religii Zaratusztry. Ale religia ta nadała owemu
pojęciu całkiem nowy kierunek. Znaczenie etyczne zastąpiło i wyparło znaczenie magiczne. Całe życie ludzkie staje się nieprzerwaną walką w imię prawości.
Trójca dobrych myśli, dobrych słów i dobrych uczynków gra w tej walce rolę główną. Drogą do bóstwa
nie jest już magia, lecz prawość. Odtąd w codziennym praktycznym życiu człowieka nie ma jednego
kroku, który można by uważać za obojętny łub bez
znaczenia w sensie religijnym i moralnym. W walce
między potęgą boską a szatańską, pomiędzy Ahura
Mazdą a Angra Mainyu, nikt nie może stać na uboczu. Według jednego z tekstów, te dwa naczelne duchy pierwotne, które ujawniły się jako bliźnięta, to
Lepszy i Zły. Mądrzy umieli dokonać między nimi
właściwego wyboru, głupi — nie. Każdy najpospolit-'
szy czy najskromniejszy czyn ma określoną wartość
etyczną i jest we właściwy sobie sposób etycznie zabarwiony. Oznacza porządek lub chaos, zachowanie
lub zniszczenie. Człowiek, który uprawia lub nawadnia ziemię, sadzi drzewo, zabija niebezpieczne zwierzę,
wypełnia
obowiązek
religijny
—
przygotowuje
i zabezpiecza ostateczne zwycięstwo sił dobra, „mądrego pana" nad jego szatańskim przeciwnikiem. Czujemy w tym wszystkim heroiczny wysiłek ludzkości?
próbę wyzwolenia się z ucisku i tyranii sił magicznych — czujemy nowy ideał wolności. Tu bowiem,
jedynie
przez
wolność,
przez
samodzielną
decyzję
człowiek może zetknąć się z bóstwem. Mocą takiej
decyzji
staje
się
sprzymierzeńcem
bóstwa.
* „Człowiek sam decyduje o wyborze jednej z dwóch
dróg życia. Sam jest arbitrem swego przeznaczenia.
Ma władzę i wolność wybierania pomiędzy prawdą
i fałszem, prawością i nikczemnością, dobrem i złem.
Jest odpowiedzialny za moralny wybór, którego do100
konuje, a co za tym idzie, jest odpowiedzialny także
za swoje czyny. Jeśli dokona słusznego wyboru i opowie się ża prawością, zbierze jej owoce, lecz jeśli,
jako jednostka obdarzona wolną wolą, obierze nieprawość, odpowiedzialność spadnie na niego, a jego
własna daena albo osobowość doprowadzi go do odpłaty... [Na końcu nadejdzie okres, kiedy każda jednostka sama z siebie obierze drogę prawości i w
jej
duchu będzie postępować, co sprawi, że cała ludzkość
na świecie będzie ciążyć ku asza... Wszyscy... muszą
przyczynić się do tego wielkiego dzieła. Sprawiedliwi, żyjący w różnych epokach i w różnych miejscach,
są członkami jednej grupy sprawiedliwych w tym
sensie,
że
wszyscy
pracują
dla
wspólnej
sprawy
i powoduje nimi jeden i ten sam motyw."5* W monoteistycznej
religii
właśnie
ta
forma
uniwersalnej
sympatii etycznej zyskuje przewagę nad pierwotnym
uczuciem magicznej czy związanej z przyrodą solidarności życia.
Kiedy problemem tym zajęła się filozofia grecka,
nie zdołała właściwie przewyższyć wielkości i wzniosłości tych myśli religijnych. W późniejszym, hellenistycznym okresie grecka filozofia zachowała bardzo
wiele
motywów
religijnych,
a
nawet
mitycznych.
W filozofii stoickiej naczelne miejsce zajmuje pojęcie
uniwersalnej
opatrzności
(pionoia),
która
prowadzi
świat do jego ostatecznego celu. I nawet tu człowiek
jako istota świadoma i rozumna musi pracować na
rzecz opatrzności. Wszechświat jest wielkim społeczeństwem Boga i ludzi, urbs Dis hominibusqixe communis.55 „Żyć
z bogami" (syzen theoiś) znaczy współpracować z nimi. Człowiek nie jest tylko widzem; two64
M.
N.
Dhalla:
History
oi
Zoroastrianism,
N.
York
1938,
s. 52 i n.
65
Seneka: Ad Mawiam de consolatione, 18.
207
rzy porządek świata w takiej mierze, w jakiej jest
do tego zdolny. Mądry człowiek jest kapłanem i sługą
bogów, 66 Tu także spotykamy się z pojęciem „sympatii wszechrzeczy", ale rozumie się ją i interpretuje
w zupełnie nowym znaczeniu etycznym. .
Wszystko to można było osiągnąć tylko w powolnym i nieprzerwanym rozwoju religijnej myśli i uczucia. Przejście od form najbardziej elementarnych do
form wyższych i najwyższych nie mogło dokonać się
nagłym skokiem. Bergson oświadcza, że bez takiego
skoku ludzkość nie potrafiłaby znaleźć drogi do czystej religii dynamicznej — do religii opierającej się
na wolności, a nie na ucisku i zobowiązaniu społecznym. Ale jego własna metafizyczna teza o ,ewolucji
twórczej" nie bardzo sprzyja takiemu poglądowi. Bez
wielkich
duchów
twórczych,
bez
proroków,
którzy,
czuli się natchnieni mocą Boga i przeznaczeni do objawienia jego woli, religia nie znalazłaby swojej drogi.
Ale nawet te siły indywidualne nie zdołały zasadniczo
zmienić
społecznego
charakteru
religii.
Nie
mogły
stworzyć nowej religii z niczego. Wielcy indywidualni
reformatorzy religijni nie żyli w pustce, ograniczeni
do własnego tylko religijnego doświadczenia i natchnienia. Związani byli ze swym środowiskiem spor
łecznym tysiącem więzów. Ludzkość nie przechodzi od
moralnego zobowiązania do religijnej wolności drogą
jakiegoś rodzaju rewolucji. Nawet Bergson przyznaje,
że duch mistyczny, który według niego jest duchem
prawdziwej
religii,
nie
stanowi,
historycznie
ujmując, przerwy w ciągłości rozwoju religii. Mistycyzm
odsłania nam, lub raczej odsłoniłby, gdybyśmy tego
istotnie chcieli, cudowną perspektywę? ale my jej nie
pragniemy i w większości wypadków nie moglibyśmy
pragnąć; nie wytrzymalibyśmy związanego z tym napięcia, zachowujemy więc religię mieszaną. W historii
można znalaźć wtrącone formy przejściowe między
dwoma zjawiskami, które są, prawdę powiedziawszy,
krańcowo odmiennej natury, tak iż na pierwszy rzut
oka trudno uwierzyć, że zasługują na tę samą nazwę. 57 Dla filozofa, dla metafizyka te dwie formy religii zawsze są sobie przeciwstawne. Nie może wyprowadzić ich z tego samego źródła, ponieważ są przejawem zupełnie odmiennych sił. Jedna opiera się całkowicie na instynkcie. To właśnie instynktowi życiowemu zawdzięczamy funkcję mitotwórczą. Ale religia nie
powstaje z instynktu ani z inteligencji czy rozumu.
Wymaga
nowego
bodźca,
szczególnego
rodzaju
intuicji i inspiracji. *
„Aby dotrzeć do samej istoty religii i zrozumieć
historię
ludzkości,
konieczne
jest
natychmiastowe
przejście od zewnętrznej i statycznej religii do religii
wewnętrznej i dynamicznej. Pierwsza miała za zadanie odwrócić niebezpieczeństwa, na które mogła wystawić człowieka jego inteligencja, była podintelektualna... Później — dokonując wysiłku, którego łatwo
można było nie zrobić — człowiek wyrwał się z tego
ruchu wokół własnej osi. Pogrążył się ponownie w
strumień ewolucji posuwając ją jednocześnie naprzód.
Była to religia dynamiczna, niewątpliwie idąca w parze z wyższym intelektualizmem, ale od niego odrębna. Pierwsza forma religii była podintelektualna... Druga była nadintelektualna." 58
Takie
ostre
rozróżnienie
dialektyczne
pomiędzy
trzema podstawowymi siłami — instynktem, inteligencją i intuicją mistyczną — jest jednak niezgodne
87
58
101
Marek Aureliusz: Rozmyślania III, 4.
68
Bergson, op. cif., s. 1156 i n.
Tamże, s. 1133 i n.
209
z faktami z historii religii. Nie do utrzymania jest
nawet teza Frazera. że ludzkość zaczęła od wieku
magii, po którym nastąpił i którego miejsce zajął wiek
religii. Magia ustępowała swych pozycji W drodze
bardzo powolnego procesu. Jeśli spojrzymy na historię naszej własnej cywilizacji europejskiej, to odkryjemy,
że
nawet
w
najbardziej;
zaawansowanych
stadiach, w stadiach wysoce rozwiniętej i wyrafinowanej kultury intelektualnej wiara W magię nie została poważnie zachwiana. Wiarę tę mogła dó pewnego stopnia dopuścić nawet religia. Zabraniała ona
niektórych praktyk magicznych i potępiała je, ale
istniała dziedzina „białej" magii, którą uważano za
nieszkodliwą. Swoje własne filozoficzne teorie naukowe o sztuce magicznej wysuwali myśliciele renesansu — Pomponazzi, Cardano, Campanella, Bruno, Giam^
battista delia Porta Paraćelsus. Giovanni Pico delia
Mirandola, jeden z najszlachetniejszych i najbardziej
świątobliwych
myślicieli
renesansu,
przekonany
był,
że magia i religia związane są ze sobą nierozwiązalnymi więzami. Nułla est scientia — powiada —^ quae nos
mdgis
cerłiiicet
de
divinitate
Christi
quam
Magia
et
Z
tych
przykładów
możemy
wywnioskować,
co naprawdę oznacza ewolucja religijna. Nie oznacza
ona całkowitego zniszczenia pierwszych podstawowych
cech charakterystycznych myśli mitycznej. Jeśli poszczególni wielcy reformatorzy religijni pragnęli być
słuchani i rozumiani, musieli przemawiać nie tylko językiem Boga, lecz także językiem człowieka. Ale wielcy prorocy Izraela nie mówili już jedynie do swoich
własnych narodów. Ich Bóg był bogiem Sprawiedliwości, a Jego posłannictwo nie ograniczało się do jednej
szczególnej
grupy.
Prorocy
przepowiadali
nowe
niebo i nową ziemię. Ale naprawdę nowa jest nie treść
tej profetycznej religii, lecz jej wewnętrzna tendenCabała.
cja» jej znaczenie etyczne. Jednym z największych cudów, jakiego musiały dokonać wszystkie wyższe religie, było rozwinięcie i ukształtowanie swojego nowego charakteru oraz etycznej i religijnej interpretacji
życia z nie obrobionego surowca najbardziej prymitywnych pojęć i najciemniejszych Zabobonów.
Nię ma chyba lepszego przykładu tej przemiany niż
rozwój pojęcia tabu. W wielu stadiach Cywilizacji nie
znajdujemy określonej idei potęgi boskiej ani wyraźnego animizmu, ani żadnej teorii o duszy ludzkiej. Nie
wydaje się jednak, by istniało społeczeństwo, nawet
najbardziej prymitywne, które by nie wypracowało systemu tabu — i to w większości wypadków systemu
o bardzo złożonej strukturze. Na Wyspach Polinezyjskich, skąd wywodzi się termin »,tabu", określenie to
zastępuje cały system religijny. 59
Istnieje wiele społeczeństw pierwotnych, które znają
tylko
jedno
przestępstwo:
nieprzestrzeganie
tabu.60
W pierwotnych stadiach cywilizacyjnych termin ten
obejmuje całą dziedzinę religii i moralności. W tym
znaczeniu wielu historyków religii ocenia system tabu
bardzo wysoko. Został on mimo swych oczywistych
braków obwołany pierwszym i niezbędnym zalążkiem
wyższego życia kulturalnego. Mówiono o nim nawet,
że jest pierwiastkiem a priori myśli moralnej i religijnej. Jevons określa tabu jako rodzaj imperatywu
kategorycznego, jedynego, jaki był znany i dostępny
człowiekowi
pierwotnemu.
.Przekonanie,
że
istnieją
rzeczy, których „nie wolno robić" — powiada — jest
czysto formalne i bez treści. Istotą tabu jest to, że nie
w Por. Marett: „Is Taboo a Negative Magie?" w The Threshold
oi Religion, s. 84.
«° Por. F. B. Jevon.s: An Introduction to the History o! Religion,
London 1902, s. 70.
211
odwołując się do doświadczenia ogłasza a priori pewne rzeczy za niebezpieczne.
„Prawdę powiedziawszy, te rzeczy w jakimś sensie
nie były niebezpieczne i wiara w grożące z ich strony
niebezpieczeństwo była irracjonalna. A przecież gdyby
ta wiara nie istniała, nie byłoby teraz moralności, a co
za tym idzie, cywilizacji... Wiara ta była ułudą... Ale ta
ułuda, niby otoczka, spowiła i ochroniła koncepcję,
która w przyszłości miała zakwitnąć i wydać bezcenny owoc — pojęcie społecznego zobowiązania." 61
Jak jednak mogło się takie pojęcie rozwinąć z przeświadczenia, które samo w sobie nie miało żadnego
związku z wartościami etycznymi? Tabu w swym pierwotnym i dosłownym sensie wydaje się oznaczać jedynie rzecz wydzieloną — to znaczy — nie znajdującą
się na tym samym poziomie co inne, zwykłe, świeckie,
nieszkodliwe rzeczy. Jest otoczone atmosferą grozy
i
niebezpieczeństwa.
Niebezpieczeństwo
to
określano
często jako nadprzyrodzone, ale nie ma ono bynajmniej charakteru moralnego. Jeśli zachodzi jakaś różnica, to różnica ta nie oznacza dyskryminacji moralnej i nie implikuje moralnego osądu. Człowiek, który
popełnia zbrodnię, staje się tabu, ale to samo odnosi
się do kobiety w połogu. Ta „zakaźna nieczystość"
rozciąga się na wszystkie dziedziny życia. Dotknięcie
bóstwa jest dokładnie tak samo niebezpieczne jak
kontakt z rzeczą fizycznie nieczystą? rzeczy święte
i rzeczy budzące wstręt znajdują się na tej samej płaszczyźnie. „Zakażenie świętością" wywołuje te same
skutki co „skalanie nieczystością". Kto dotyka trupa,
staje się nieczysty, ale taki sam lęk budzi również noworodek. U niektórych ludów dzieci w dniu swego
urodzenia były tak dalece tabu, że nie można ich było
położyć na ziemi. Wobec przekonania, że pierwotne
zakażenie udziela się, infekcja może rozszerzać się
w nieskończonpść. „Jedna rzecz tabu — powiedziano — mogłaby zarazić cały wszechświat." 62 W całym
tym systemie nie ma ani cienia odpowiedzialności indywidualnej. Jeśli człowiek popełnia zbrodnię, to nie
on sam zostaje wydzielony — to samo piętno nosi jego
plemię, jego rodzina, jego przyjaciele. Są napiętnowani? wdychają te same wyziewy. Tej koncepcji odpowiadają obrzędy oczyszczania. Obmycie należy osiągnąć środkami czysto fizycznymi i zewnętrznymi. Woda
bieżąca może zmyć plamę zbrodni. Niekiedy grzech
przenosi się na zwierzę, na „kozła ofiarnego" albo na
ptaka, który z grzechem odlatuje. 68
Obalenie tego systemu bardzo prymitywnego tabuizmu okazało się niezmiernie trudne dla wszystkich
religii wyższego rzędu. Ale po wielu wysiłkach zakończyło się powodzeniem. Potrzebny był tu ten sam
proces
dyskryminacji
i
indywidualizacji,
jaki
staraliśmy się opisać wyżej. Pierwszym niezbędnym krokiem było odnalezienie linii demarkacyjnej, która rozdzielałaby sferę świętą od sfery nieczystej lub nie-,
samowitej. Nie ulega chyba wątpliwości, że wszystkie
religie semickie opierały się w swych początkach na
bardzo skomplikowanym systemie tabu. Badacz religii
Semitów W. Robertsón-Smith stwierdza, że pierwsze
semickie reguły dotyczące świętości i nieczystości są
pierwotnie nie do odróżnienia od tabu plemion dzikich.
Nawet w tych religiach, których podstawą są najczystsze motywy etyczne, zachowało się jeszcze wiele
82
Materiał antropologiczny u Frazera: Złota Gałąź, rozdz. 15—
18 oraz 49—50 o kozłach ofiarnych; zob. także Jevons, op. cit.,
rozdz. 6—8.
68
81
Tamże, s. 86 i n.
103
Co
do
dalszych
s. 427 i n., przyp. G.
szczegółów
zob.
Robertson-Smith,
op.
cit.,
cech, które wskazują na wcześniejsze stadium tnyśli
religijnej* kiedy to czystość i nieczystość rozumiano
jedynie w sensie fizycznym. W religii Zaratusztry na
przykład znaleźć można bardzo surowe przepisy za^
braniająće
kalania
żywiołów
fizycznych.
Za
grzech
śmiertelny Uważa się zanieczyszczenie czystego żywiołu ognia przez zetknięcie go z trupem lub jakąkolwiek
rzeczą
nieczystą. Jest nawet ciężkim przestępstwem
wnieść ponownie ogień do domu, w którym ktoś umarł,
przed upływem dziewięciu nocy zimą, miesiąca zaś latem.64 Pominięcie lub zniesienie wszystkich tych oczyszczających reguł i Obrzędów było rzeczą niemożliwą
nawet dla religii wyższej. Nie tabu materialne same
w sobie, lecz kryjące się za nimi motywy były tym, co
można i trzeba było zmieniać w miarę postępu myśli
religijnej. W pierwotnym systemie motywy te były cał-^
kowicie bez znaczenia. Poza strefą rzeczy dobrze nam
znanych i pospolitych leży inna, pełna nieznanych
mocy i nieznanych niebezpieczeństw. Rzecz należąca
do tej dziedziny jest wydzielonar ale szczególne piętno
nadaje jej sam fakt wyróżnienia, nie zaś jego charakter. Może ona być tabu na skutek swej wyższości lub
niższości, wskutek swych zalet czy wad, swojej do*
skonałości lub zepsucia. Początkowo religia nie odważa się odrzucać samego tabu, ponieważ atakując tę
uświęconą
dziedzinę
ryzykowałaby
utratę
własnych
pozycji.
Zaczyna
jednak
wprowadzać
nowy
element.
„Fakt, że wszyscy Semici mają reguły dotyczące zarówno nieczystości, jak świętości — powiada Robertsón-Smith — że granica pomiędzy tymi dwiema dziedzinami jest często nieuchwytna i że w szczegółach zarówno pierwsza, jak i druga dziedzina wykazuje za-
M
in.
skakujące podobieństwo do tabu ludzi dzikich — nie
pozostawia
cienia
wątpliwości
co
do
pochodzenia
i ostatecznych powiązań idei świętości. Z drugiej zaś
strony fakt, że Semici... rozróżniają pomiędzy świętością a nieczystością, jest oznaką prawdziwego postępu
w stosunku do stanu dzikiego. Pobudką wszystkich
tabu jest lęk przed rzeczami nadprzyrodzonymi; istnieje jednak wielka różnica moralna miedzy środkami
ostrożności
podejmowanymi
dla
zabezpieczenia
śMś
przed wtargnięciem tajemniczych wrogich sił a środkami ostrożności, których podłożem jest szacunek dla
prerogatywy przyjaznego boga. Tamte należą do sfery
zabobonu magicznego... który, oparty jedynie na lęku,
działa jako hamulec postępu i przeszkoda w swobód*
nym wykorzystywaniu przyrody przez energię i pracowitość ludzką. Natomiast tamy położone indywidualnej swobodzie działania, których podłożem jest szacunek dla znanej i przyjaznej potęgi sprzymierzonej
z człowiekiem, zawierają w sobie zarodki postępu społecznego i porządku moralnego, chociażby w swych
Szczegółach wydawały się nam niezwykle błahe i nie65
dorzeczne."
Aby dać tym zarodkom możność dalszego rozwoju,
■* należało przeprowadzić wyraźne rozróżnienie między
subiektywnym
a
obiektywnym
pogwałceniem
prawa
religijnego.
Rozróżnienie
takie
jest
całkowicie
obce
pierwotnemu systemowi tabu. Znaczenie ma tutaj tylko
samo działanie, nie zaś motyw tego działania. Niebezpieczeństwo
stania
się
tabu
jest niebezpieczeństwem
fizycznym. Znajduje się całkowicie poza zasięgiem naszych sił moralnych. Skutek jest dokładnie taki sam
w wypadku czynu popełnionego świadomie i z udziałem naszej woli jak w wypadku czynu niezawinione-
Co do dalszych szczegółów zob. Dhalla r op. cif., s, 55, 221
68
Robertson-Smith, op. cif., s. 143 i n.
go i popełnionego- bezwiednie. Zakażenie jest całkowicie bezosobowe i przenoszone w sposób jedynie bierny. Ogólnie mówiąc, znaczenie tabu można określić
jako rodzaj nóli me tangere — jest to coś nietykalnego, rzecz, do której nie można zbliżać się lekkomyślnie. Sposób czy intencja, w jakiej się zbliżamy, nie
liczy się zupełnie. Tabu można przekazać nie tylko
przez dotyk, ale także za pomocą słuchu czy wzroku.
Niezależnie od tego, czy na przedmiot będący tabu
spojrzę z rozmysłem, czy też dostrzegę go przypadkowo i niechcący, skutki będą takie same. Równie niebezpieczne jest być widzianym przez osobę, która jest
tabu* kapłana lub króla, jak spojrzeć na nią. „Działanie tabu jest zawsze mechaniczne. Przy dotknięciu
przedmiot tabu przekazuje zakażenie równie niezawodnie, jak zetknięcie z wodą przekazuje wilgoć tub
prąd elektryczny — wstrząs. Intencje osoby, która pogwałciła tabu, nie mają żadnego wpływu na jego działanie. Ten, kto łamie tabu, może robić to nieświadomie lub
dla dobra osoby, której dotyka, a mimo to sam stanie się
tabu równie niezawodnie, jak gdyby działał z braku
szacunku lub we wrogich zamiarach. Mechanicznego
działania tabu nie modyfikuje też nastawienie osób
uświęconych — mikada, wodza polinezyjskiego, kapłanki Artemidy Hymenei? ich dotknięcie lub spojrzenie
jest równie zgubne dla przyjaciela jak dla wroga, dla
życia roślin jak dla życia ludzkiego. Jeszcze mniejsze
znaczenie ma moralny charakter osoby łamiącej tabu;
kaTa spada jak deszcz na sprawiedliwych i nieprawych."66 Ale w tym punkcie rozpoczyna się ów powolny proces, który staraliśmy się opisać używając
określenia; *,religijna zmiana znaczenia". Zrozumiemy,
jak decydująca i zupełna była ta zmiana znaczenia.
w
105
216
Jevons, op. cif., s. 91.
jeśli przypatrzymy się historii judaizmu. W księgach
proroków
Starego
Testamentu
odkrywamy
zupełnie
nowy kierunek myśli i uczucia. Ideał czystości oznacza tu coś całkiem odmiennego od wszystkich poprzednich pojęć mitycznych. Doszukiwanie się czystości
lub nieczystości w przedmiocie, w rzeczy materialnej, stało się niemożliwe. Nawet czyny ludzkie jako
takie nie są już rozpatrywane jako czyste lub nieczyste. Jedną czystością, która ma godność i znaczenie
religijne, jest czystość serca.
I to pierwsze rozróżnienie prowadzi nas do innego,
o nie mniejszej wadze. System tabu nakłada na człowieka niezliczone obowiązki i powinności. Wszystkie
te obowiązki mają jednak wspólną właściwość. Są całkowicie negatywne. Nie zawierają żadnego ideału pozytywnego. Niektórych rzeczy trzeba unikać, od niektórych czynów trzeba się wstrzymać. Spotykamy się
tu z zakazami i ukróceniami, nie zaś z nakazami moralnymi i religijnymi. Nad systemem tabu panuje bowiem strach, a strach umie jedynie zakazywać, nie zaś
kierować. Ostrzega przed niebezpieczeństwem, ale nie
potrafi rozbudzić w człowieku nowej energii czy aktywności moralnej. Im bardziej system tabu się rozwija,
tym bardziej grozi zamrożeniem życia ludzkiego do
stanu zupełnej bierności. Człowiek nie może jeść ani
pić, nie może stać w miejscu ani chodzić. Nawet mowa staje się nieznośna; każde słowo kryje w sobie
nieznan® niebezpieczeństwa. W Polinezji nie tylko nie
wolno wypowiadać imienia wodza lub osoby zmarłej,
ale także używać w potocznej rozmowie innych słów
lub sylab, w których te imiona występują. Tu Właśnie
religia w swoim rozwoju znalazła dla siebie zadanie.
Ale problem, przed którym stanęła, był niezwykle trudny i w pewnym sensie wydawał się nierozwiązalny.
System tabu, przy wszystkich swych oczywistych wa-
dach, był jedynym systemem społecznych ograniczeń
i powinności odkrytym przez człowieka. Był to kamień
węgielny całego porządku społecznego. Każda część
społecznego systemu była rządzona i regulowana przez
zespół specjalnych tabu. Nie było innej świętej więzi
pomiędzy rządzącymi i rządzonymi, w życiu politycznym, seksualnym i rodzinnym. To samo odnosi się
do całokształtu życia gospodarczego. Nawet własność
w samych swoich początkach jest, jak się zdaje, instytucją tabu. Jeśli ktoś chciał wziąć w posiadanie
jakąś rzecz czy osobę, zająć; kawałek gruntu albo zaręczyć się z kobietąy to pierwszym sposobem osiągnięcia tego było naznaczenie ich znakiem tabu. Obalenie
tego skomplikowanego systemu zakazów było dla religii niemożliwe. Zniesienie ich oznaczałoby całkowitą
anarchię.
Wielcy
nauczyciele
religii
znaleźli
jednak
dla ludzkości nowy bodziec, który nadał całemu życiu
człowieka nowy kierunek. Odkryli w sobie moc pozytywną,
dającą natchnienie
i określającą
dążenia,
nie zaś moc zakazywania. Bierne posłuszeństwo zmienili w aktywne uczucie religijne. System tabu grozi
zmienieniem życia ludzkiego w ciężar, który ostatecznie staje się nie do zniesienia. Pod ustawicznym naciskiem tego systemu całe fizyczne i moralne istnienie człowieka zostaje zdławione. I tu właśnie wkracza
religia. Wszystkie wyższe religie etyczne — religia
proroków
Izraela,
religia
Zaratusztry,
chrześcijaństwo — postawiły sobie wspólne im wszystkim zada-*
nie. Uwalniają człowieka od nieznośnego brzmienia
systemu tabu? równocześnie jednak odkrywają głębsze poczucie religijnego zobowiązania, które nie jest
już ograniczeniem czy przymusem, ale wyrazem nowego pozytywnego ideału wolności człowieka.
VIII. JĘZYK
Język i mit są z sobą blisko spokrewnione. We
wczesnych stadiach kultury ich związek jest tak ścisły, a współpraca tak^oczywista, że prawie niemożlk
wością jest oddzielić jeden od drugiego. Są to dwa
różne pędy strzelające z tego samego korzenia. Ilekroć stykamy się z człowiekiem, stwierdzamy u niego
umiejętność mówienia i wpływ funkcji mitotwórczej.
Stąd antropologia filizoficzna odczuwa pokusę spro^
wadzenia obu tych specyficznie ludzkich właściwości
do
jednej kategorii. Często
czyniono
takie
próby.
F. Max Muller rozwinął ciekawą teorię, w której wyjaśniał, że mit nie jest niczym więcej jak ubocznym
produktem języka. Uważał mit za rodzaj choroby
umysłu ludzkiego, której przyczyn należy się doszukiwać w umiejętności mowy. Język ze swej natury
i istoty jest metaforyczny. Nie mogąc opisać rzeczy
wprost, ucieka się do okólnych sposobów opisu, do
terminów
dwuznacznych
i
Wymijających.
Zdaniem
Maksa Mullera mit zawdzięcza swe powstanie właśnie tej tkwiącej w języku dwuznaczności, w której
zawsze
znajdował
duchową
pożywkę.
„Problem
mitologii — pisze Muller — stał się w, istocie problemem
psychologii i problemem nauki o języku, ponieważ
nasza psyche głównie przez język nabiera w naszym
odczuciu obiektywności. To wyjaśni, dlaczego... na-
zwałem [mit] raczej chorobą języka niż chorobą myśli...
Język i myśl są nierozerwalne i... dlatego choroba języka jest tym samym co choroba myśli... Przedstawianie
najwyższego
Boga
jako
istoty
popełniającej
zbrodnie wszelkiego rodzaju, oszukiwanej przez ludzi,
zagniewanej na swoją żonę i gwałtownej wobec swych
dzieci jest z pewnością dowodem choroby, niezwykłego stanu myśli lub, mówiąc wyraźniej, dowodem
prawdziwego obłędu... Jest to wypadek patologii mitologicznej...
,,Język starożytny to narzędzie, którym niełatwo
się
posługiwać,
zwłaszcza
dla
celów
religijnych.
Język ludzki nie potrafi wyrażać pojęć abstrakcyjnych inaczej jak pod postacią metafory i nie jest
przesadą twierdzenie, że cały słownik religii starożytnej składa się z metafor... Tu tkwi przyczyna nieustannych nieporozumień, z których wiele utrzymało się
w religii i w mitologii świata starożytnego." 1
Jednakże
potraktowanie
jednej
z
podstawowych
funkcji ludzkich jako niezwykłej potworności, jako
swego rodzaju choroby umysłowej, trudno uznać za
przykład adekwatnej interpretacji.
Nie
potrzeba
aż
tak dziwnych i naciągniętych teorii, aby zrozumieć,
że dla umysłowości pierwotnej mit i język są niejako
bliźniakami. I mit, i język opierają się na bardzo
ogólnym i wczesnym doświadczeniu ludzkości, na doświadczeniu raczej społecznej niż fizycznej natury.
Dziecko na długo przedtem, zanim nauczy się mówić,
odkrywa inne i prostsze sposoby porozumiewania się
z otoczeniem. Krzyk wyrażający ból, głód, niewygodę,
przerażenie czy strach, który usłyszeć możemy wszędzie, gdzie istnieje życie, zaczyna przybierać nową
1
F. M. Muller: Contribułions to the Science oi Mythology,
London 1897, I, s. 68 i n. oraz Lectures on the Science ol Religion,
N. York 1893, s. 118 i n.
107
postać. Nie są to już proste reakcje instynktowne, ponieważ stosowane są w sposób bardziej świadomy
i rozmyślny. Za pomocą bardziej lub mniej artykułowanych dźwięków dziecko, kiedy je zostawić samo,
domaga się obecności niańki lub matki i zaczyna zdawać sobie sprawę, że te wołania odnoszą skutek. Człowiek pierwotny przenosi to pierwsze elementarne doświadczenie społeczne na całą przyrodę. Dla niego
przyroda i społeczeństwo są nie tylko powiązane najściślejszymi więzami, ale tworzą logiczną i nie dającą
się zróżnicować całość. Tych dwóch dziedzin nie rozdziela żadna wyraźnie zarysowana linia demarkacyjna. Sam przyroda nie jest niczym innym jak wielką
społecznością, społecznością życia. Z tego punktu widzenia możemy łatwo zrozumieć użycie i specyficzną
funkcję magicznego słowa. Wiara w magię opiera się
na bardzo głębokim przeświadczeniu o solidarności
życia.2 Dla umysłu pierwotnego siła społeczna słowa,
której doświadczył w nielicznych przypadkach, staje
się siłą przyrody, a nawet siłą nadprzyrodzoną. Człowiek pierwotny czuje, że otaczają go wszelkiego rodzaju widzialne i niewidzialne niebezpieczeństwa. Nie
może żywić nadziei, że pokona te niebezpieczeństwa
środkami czysto fizycznymi. Świat nie jest dla niego
martwym czy niemym obiektem? świat potrafi słyszeć
i rozumieć. Stąd też siły przyrody nie mogą odmówić
swej pomocy, jeśli się do nich zwrócić we właściwy
sposób. Nic nie może się oprzeć magicznemu słowu:
caimina
vel
coelo
possunt
deducere
lunam
—
„pieśń
zdoła nawet księżyc sprowadzić z nieba".
Kiedy człowiek zaczął sobie zdawać sprawę, że ta
ufność jest daremna, że przyroda jest nieprzebłagana
nie dlatego, że nie ma ochoty spełnić jego żądań, lecz
* Zob. wyżej rozdz. VII, s. 177—186.
221
dlatego, że nie rozumie jego języka — odkrycie to
musiało być dla niego wstrząsem. W owej chwili natknął się na nowy problem, który stał się punktem
zwrotnym i przełomem w jego życiu intelektualnym
i moralnym. Od tego momentu Człowiek zaczął uświadamiać sobie swoją głęboką samotność i poddał się
uczuciom ostatecznego osamotnienia i zupełnej rozpaczy. Nie byłby ich chyba pokonał, gdyby nie rozwinął w sobie nowej siły duchowej, która zagradzała
mu drogę do magii, ale jednocześnie otwierała przed
nim inne, o wiele bardziej obiecujące perspektywy.
Zniweczone zostały wszystkie nadzieje podbicia przyrody za pomocą słowa magicznego. Ale w wyniku
tego człowiek zaczął w innym świetle widzieć związek pomiędzy językiem a rzeczywistością. Semantyczna funkcja słowa przysłoniła i zastąpiła jego funkcję '
magiczną. Odtąd słowo nie jest już obdarzone tajemniczą siłą; nie ma już bezpośredniego wpływu fizycznego czy nadprzyrodzonego. Nie potrafi zmieniać natury rzeczy ani skłaniać ku sobie woli bogów czy demonów. A mimo to nie jest ani bezsilne, ani pozbawione znaczenia. Nie jest to tylko Hatus vocis —
zwykłe
tchnienie
powietrza.
Ale
decydującą
cechą
słowa jest jego charakter logiczny, a nie fizyczny.
Można rzec, że fizycznie słowo jest bezsilne, ale
z punktu widzenia logiki zostało podniesione do wyższej, w istocie do najwyższej rangi. Logos staje się
zasadą wszechświata i naczelną zasadą ludzkiego poznania.
Ta przemiana nastąpiła we wczesnym okresie filozofii greckiej. Heraklit należy jeszcze do tej kategorii
myślicieli greckich, o których Arystoteles wspomina
w swej Metafizyce jako o „dawnych filozofach przyrody"
{hoi
aichaioi
physiologoi).
Całe
zainteresowanie
Heraklita koncentruje się na świecie zjawisk. Nie
222
dopuszcza; ón istnienia ponad światem zjawisk, światem „stawania się", sfery wyższej, idealnego czy wiecznego porządku czystego „bytu". A przecież nie zadowala się samym f a k t e m zmiany; poszukuje z a s a d y zmiany. Zdaniem Heraklita zasady tej nie można odkryć w rzeczy materialnej. Kluczem do właściwej
interpretacji
porządku
kosmicznego
nie
jest
świat materii, lecz świat ludzki. W tym świecie ludzkim umiejętność mowy zajmuje miejsce naczelne. Musimy więc zrozumieć, co znaczy mowa, aby zrozumieć
„znaczenie" wszechświata. Tylko idąc tą drogą, za
pośrednictwem języka raczej niż za pośrednictwem
zjawisk fizycznych —odnajdziemy furtkę do filozofii.
Nawet w filozofii Heraklita słowo, logos, nie jest zjawiskiem jedynie antropologicznym. Nie jest zamknięte
w ciasnych granicach naszego ludzkiego świata, ponieważ zawiera uniwersalną prawdę kosmiczną. Zamiast jednak być siłą magiczną, słowo rozumiane jest
w swej funkcji semantycznej i symbolicznej. „Nie
słuchajcie mnie — pisze Heraklit — lecz słowa,
i wyznajcie, że wszystkie rzeczy są jednym i tym samym." .
Tąk więc wczesna myśl grecka przeszła od filozofii
przyrody do filozofii języka. Tu jednak stanęła wobec
nowych i poważnych trudności. Nie ma chyba problemu bardziej kontrowersyjnego i mylącego niż „znaczenie znaczenia".3 Nawet w naszych czasach językoznawcy, psychologowie i filozofowie mają na ten
temat rozbieżne poglądy. Filozofia starożytna nie mogła zmierzyć się wprost z tym zawiłym problemem
we wszystkich jego aspektach. Mogła dać rozwiązanie
próbne. Opierało się ono na zasadzie, która była we
3
Zob. C. K. Ogden i I. A, Richards: The Meaning of Meaning,
N. York 1938.
-v % 108
wczesnej myśli greckiej powszechnie przyjęta i, jak
się zdaje, mocno ugruntowana. Wszystkie te systemy
filozoficzne — zarówno filozofów przyrody, jak dialektyków — wychodziły z założenia, że bez utożsamienia poznającego podmiotu i poznawanej rzeczywistości fakt poznania byłby niewytłumaczalny. Idealizm
i realizm, mimo iż różniły się w stosowaniu tej zasady, zgodnie uznawały jej prawdziwość. Parrnenides
mówił, że nie można rozdzielać bytu i myśli, ponieważ
są jednym i tym samym. Filozofowie przyrody rozumieli i tłumaczyli tę tożsamość w sensie ściśle materialnym. Jeśli zbadamy naturę człowieka, znajdziemy
w niej to samo połączenie pierwiastków, jakie zachodzi wszędzie w świecie fizycznym. Mikrokosmos,
jako< dokładny odpowiednik makrokosmosu, umożliwia
jego poznanie. ,,Bo ziemię — powiada Empedokles4-—
widzimy przez pierwiastek ziemi w nas, wodę widzimy
przez pierwiastek wody; przez powietrze widzimy jasne
powietrze,
przez
niszczycielski
ogień
widzimy
ogień. Przez miłość widzimy miłość, nienawiść zaś
przez ciężką nienawiść." 4
Czym jest „znaczenie znaczenia" jeśli przyjmiemy
tę ogólną teorię? Przede wszystkim znaczenie trzeba
wyjaśnić w kategoriach bytu; ponieważ byt lub substancja jest kategorią najbardziej uniwersalną, która
łączy i wiąże razem prawdę i rzeczywistość. Słowo nie
mogłoby „znaczyć" jakiejś rzeczy, gdyby między tą
parą nie istniała przynajmniej częściowa tożsamość.
Związek między symbolem a przedmiotem, który symbol ów przedstawia, musi być związkiem naturalnym,
a nie jedynie konwencjonalnym. Słowa języka ludzkiego nie spełniałyby swego zadania bez takich powią-
* Empedokles, frg. 335. Zob. J. Burnet: Early Greek Philosophy,
zań; stałyby się niezrozumiałe. Jeśli przyjmiemy to
założenie, które wywodzi się raczej z ogólnej teorii
poznania niż z teorii języka, stajemy natychmiast wobec problemu doktryny onomatopei cznej. Tylko ta doktryna wydaje się zdolna do przerzucenia mostu nad
przepaścią dzielącą przedmioty i ich nazwy. Z drugiej
jednak strony most ten grozi załamaniem przy pierwszej próbie posłużenia się nim. Platonowi wystarczyło
rozwinąć tezę onomatopeiczną z wszystkimi jej konsekwencjami, aby ją odrzucić. W dialogu Platona Kratylos
Sokrates przyjmuje tę tezę na swój ironiczny
sposób. Ale jego akceptacja ma jedynie na celu obalenie tej tezy właśnie mocą tkwiącego w niej absurdu.
W relacji Platona teoria, że wszelkie języki powstały
z naśladowania dźwięków, kończy się karykaturą i parodią. Mimo to teza onomatopeiczną dominowała przez
wiele
stuleci.
Nawet
najnowsza
literatura
fachowa
bynajmniej jej nie odrzuca, choć teoria ta nie występuje już w tak naiwnych formach jak w Kraty losie
Platona, ~
Oczywistym zarzutem, jaki można wysunąć przeciw
tej tezie, jest fakt, że kiedy analizujemy słowa codziennej mowy, w większości wypadków zupełnie nie
umiemy odkTyć owego rzekomego podobieństwa między dźwiękami a przedmiotami. Można by jednak
usunąć tę trudność wykazując, że język ludzki od początku swego istnienia podlegał zmianom i rozpadowi.
Nie możemy więc zadowalać się jego obecnym stanem. Jeśli mamy odkryć więź łączącą nasze określenia
z przedmiotami, to musimy wrócić do momentu powstania tych określeń. Od słów pochodnych musimy
cofnąć się do słów podstawowych; musimy odkryć
etymon, prawdziwą i pierwotną postać każdego określenia. Zgodnie z tą zasadą etymologia stała się nie
tylko centralnym punktem językoznawstwa, ale także
London i Edinburgh 1892, ks. II, s. 232.
224
109
jednym
z
kamieni
węgielnych
filozofii
języka.
A
pierwsze
etymologię
używane
przez
gramatyków
i filozofów greckich nie cierpiały na nadmiar teoretycznych
czy
historycznych
skrupułów.
Dopiero
w
pierwszej połowie XIX wieku pojawiły się etymoló*
gie oparte na zasadach naukowych.6 Do tego czasu
wszystko było dopuszczalne i chętnie przyjmowano
najbardziej
fantastyczne
i
dziwaczne
wyjaśnienia.
Oprócz etymologii pozytywnych istniały sławne ety *
mologie negatywne typu lucus a non lucendo — „gaj
od tego, że nie świeci". Dopóki utrzymywały się te
schematy, teoria naturalnego związku pomiędzy nazwami i rzeczami wydawała się filozoficznie usprawiedliwiona i do obronienia.
-.Istniały jednak inne ogólne względy, które od początku przeciwstawiały się tej teorii. Sofiści greccy '
byli
w
pewnym
sensie
uczniami
Heraklita.
Platon
w swym dialogu Teajtetos posunął się aż do stwierdzenia, że teoria poznania sofistów nie może rościć
pretensji do oryginalności. Oświadczył, że jest ona
następstwem i wynikiem doktryny Heraklita o „przemianie wszystkich rzeczy". A przecież między Hera*
klitem a sofistami istniała nie dająca się wymazać różnica. Dla pierwszego słowo, logos, było uniwersalną
zasadą metafizyczną. Było obdarzone ogólną prawdą
i obiektywną ważnością. Sofiści natomiast nie uznają
już tego „boskiego słowa", które Heraklit uważał za
początek i pierwszą zasadę wszystkich rzeczy, porządku kosmicznego i moralnego. W teorii języka główną
rolę gra antropologia, nie metafizyka. Człowiek stał
się ośrodkiem wszechświata. Zgodnie z powiedzeniem
Prota go ras a „człowiek jest miarą wszystkich rzeczy,
5 Por. A. F. Pott: Etymologische Forschiingen aus dem Gebiete
der indogermanischen Sprachen, od 1833./
226
istniejących w tym, że istnieją, i nie istniejących
W tym, że nie rstnieją". Bezcelowe jest więc szukanie
wyjaśnień dla zjawiska języka w świecie Tzeczy fizycznych. Stosunek sof istów -dó tego zjawiska był nowy i znacznie prostszy. Oni pierwsi potraktowali zagadnienia językowe i gramatyczne w sposób systematyczny. A przecież nie zajmowali się tymi problemami
w sensie czysto teoretycznym. Teoria języka ma do
spełnienia inne i o wiele pilniejsze zadania. Musi nauczyć nas, jak mamy mówić i działać w naszym rzeczywistym świecie politycznym i społecznym. W życiu Aten V wieku język stał się narzędziem stosowanym dla osiągnięcia praktycznych, określonych i konkretnych celów. Był najpotężniejszą bronią w wielkich
sporach politycznych. Bez tego narzędzia nikt nie mógł
mieć nadziei na odegranie W Atenach roli przewodniej. Sprawą najwyższej wagi było używać języka we
właściwy sposób i ustawicznie go doskonalić i cyzelować. Sofiści stworzyli w tym celu nową gałąź wiedzy.
Uwagę skoncentrowali głównie na retoryce, a nie na
gramatyce czy etymologii. Retoryka zajmuje naczelną
pozycję w ich definicji mądrości (sophia). Czcze i zbędne stały się wszystkie dysputy o „prawdziwości" czy
„słuszności" \oithotes) terminów i nazw. Nazwy nie
mają wyrażać natury rzeczy. Nie mają obiektywnych
odpowiedników. Ich prawdziwym zadaniem jest nie
opisywanie rzeczy, lecz wywoływanie uczuć ludzkich,
nie samo przekazywanie idei lub myśli, ale pobudzanie
łudzi do pewnych czynów.
Doszliśmy jak dotąd do trojakiego rozumienia wartości i funkcji języka: mitologicznego, metafizycznego
i pragmatycznego. Wszystkie te wyjaśnienia, jak się
zdaje, nie trafiają jednak w sedno, ponieważ pomijają
jedną z najbardziej uderzających cech języka. Najełementarniejsze wypowiedzi ludzkie nie odnoszą się do
15'
110
rzeczy fizycznych ani nie są tylko arbitralnymi znakami. Nie stosuje się do nich alternatywa physei on
lub
thesei
on.
Wypowiedzi
te
są
„naturalne",
nie
„sztuczne", ale nie stoją w żadnym stosunku do natury przedmiotów zewnętrznych. Nie zależą tylko od
konwencji, od zwyczaju czy nawyku? korzenie ich
sięgają
znacznie
głębiej.
Są
mimowolnym
wyrazem
uczuć ludzkich, okrzykiem i zawołaniem. Nieprzypadkowo tę teorię okrzyków wysunął badacz przyrody,
największy uczony wśród myślicieli greckich. Demokryt pierwszy postawił tezę, że mowa ludzka wywodzi
się
z
pewnych
dźwięków
o
charakterze
wyłącznie
emocjonalnym. Później, opierając się na autorytecie
Demokryta, ten sam pogląd głosili Epikur i Lukrecjusz.
Pogląd ów wywarł trwały wpływ na teorię języka.
Jeszcze w XVIII wieku pojawia się niemal w tej sa-,
mej postaci w pismach takich myślicieli, jak Vico czy
Rousseau. Z naukowego punktu widzenia łatwo jest
zrozumieć wielkie zalety teorii okrzyków. Wydaje się,
że tu nie musimy już polegać na samej spekulacji myślowej. Odsłoniliśmy pewne sprawdzalne fakty, które
nie ograniczają się do sfery ludzkiej. Mowę ludzką
można
sprowadzić
do
podstawowego
instynktu,
wszczepionego
przez
naturę
wszystkim
istotom
żywym. Gwałtowne krzyki lęku, wściekłości, bólu czy
radości
nie
są
specyficzną
właściwością
człowieka.
Znajdujemy je wszędzie w świecie zwierzęcym. Wytłumaczenie
społecznego
zjawiska
mowy
tą
ogólną
przyczyną biologiczną miało wszelkie cechy prawdopodobieństwa.
Jeśli
przyjąć
tezę
Demokryta,
jego
uczniów
i
zwolenników,
semantyka
przestanie
być
odrębną dziedziną? stanie się gałęzią biologii i fizjologii.
Jednakże teoria okrzyków nie mogła osiągnąć formy dojrzałej, dopóki sama biologia nie odkryła no111
wej
podstawy
naukowej.
Nie
wystarczyło
powiązać
mowy
ludzkiej
z
pewnymi
faktami
biologicznymi.
Związek ten trzeba'było oprzeć na zasadzie uniwersalnej. Takiej zasady dostarczyła teoria ewolucji. Kiedy ukazała się książka Darwina, powitali ją z największym entuzjazmem nie tylko naukowcy i filozofowie,
ale także lingwiści. August Schleicher, który początkowo, jak to widać w jego pierwszych pracach, był
zwolennikiem i uczniem Hegla, nawrócił się na darwinizm.6 Sam Darwin traktował swój temat ściśle z punktu widzenia przyrodnika. Niemniej jego ogólna metoda dawała się łatwo zastosować do zjawisk językowych i wydawało się, że nawet w tej dziedzinie Darwin odkrył nie uczęszczaną dotychczas drogę. W swej
pracy
The
Expression
of
the
Emotions
in
Man
and
Animałs
(Wyrażanie
uczuć
u
człowieka
i zwierząt)
wykazał, że dźwięki i działania wyrażające uczucia podyktowane
są
pewnymi
potrzebami
biologicznymi
i stosowane zgodnie z określonymi biologicznymi zasadami. Starą zagadkę, jaką jest pochodzenie języka,
można by potraktować w sposób ściśle empiryczny
i naukowy, gdybyśmy spojrzeli na nią pod tym kątem.
Język ludzki przestał być „państwem w państwie"
i stał się wraz z tym odkryciem powszechnym darem
przyrodzonym.
Pozostała przecież nie rozwiązana jedna trudność
zasadnicza. Twórcy biologicznych teorii o pochodzeniu
języka widzieli drzewa, a nie dostrzegali lasu. Ruszyli
przed siebie wychodząc z założenia, że od okrzyku
prowadzi prosta droga do mowy ludzkiej. To jednak
nie rozwiązuje sprawy, tylko ją przesądza. Wyjaśnię^
nia wymagało nie samo zjawisko mowy ludzkiej, lecz
8
Zob. A. Schleicher: Die Darwin'sche Theorie und dle Sprach-
wissenschaft, Weimar 1873.
229
jej struktura, Analiza tej struktury ujawnia radykalną
różnicę między językiem uczuć a językiem sądów. Te
dwa typy języka nie znajdują się na tym samym poziomie. Nawet gdyby było możliwe powiązać je genetycznie, tó przejście od jednego typu dó drugiego musiałoby, logicznie biorąc, zawsze pozostać
metabasis
eis
allo
genos —
przejściem od jednego rodzaju do
drugiego. O ile wiem, żadnej teorii biologicznej nie
udało się nigdy zatrzeć tej strukturalnej i logicznej
różnicy. Nie mamy żadnego psychologicznego dowodu
na toy że jakiekolwiek zwierzę przekroczyło kiedykolwiek linię graniczną oddzielającą język sądów od języka uczuć. Tak zwany „język zwierząt" pozostaje
zawsze zjawiskiem subiektywnym? wyraża różne stany uczuciowe, ale nie oznacza ani nie opisuje przedmiotów.7 Z drugiej zaś strony brak dowodu historycznego na to, że w najniższych stadiach kultury człowiek ograniczał się jedynie do języka uczuć lub jeżyka gestów. Obierając metodę ściśle empiryczną, musimy wykluczyć wszelkie założenia tego typu, jako
co najmniej wątpliwe lub hipotetyczne, jeśli nie zgo*
ła nieprawdopodobne.
Prawdę mówiąc, bliższe rozpatrzenie tych teorii doprowadza nas zawsze do takiego momentu rozumowania, kiedy to sama zasada, na której owe teorie się
opierają, staje się wątpliwa. Obrońcy tych teorii, zapuściwszy się nieco dalej w dyskusję, muszą uznać
i podkreślić tę samą różnicę, choć jej istnieniu zdawali się na pierwszy rzut oka zaprzeczać, a przynajmniej ją pomniejszali. Dla zilustrowania tego faktu
posłużę się dwoma konkretnymi przykładami, jednym
z dziedziny językoznawstwa, drugim zaś z literatury
psychologicznej 1 filozoficznej. Ostatnim chyba nowoczesnym językoznawcą, który zachował żywe zainteresowanie dla starego problemu pochodzenia języka,
był Otto Jespersen. Nie zaprzeczał, że wszystkie poprzednie rozwiązania tego problemu są niewystarczające; Doszedł jednak do przekonania, ze odkrył nową
metodę, pozwalającą żywić nadzieję osiągnięcia lepszych wyników. „Metoda, którą polecam i zamierzam
pierwszy konsekwentnie stosować — powiada: Jespersen —- polega na śledzeniu naszych języków nowożytnych w tak odległej przeszłości, jak nam na to pozwalają nasze materiały i historia... Jeśli tą drogą dojdziemy ostatecznie do dźwięków takiego typu, że nie
można już ich nazywać prawdziwym językiem, lecz
czymś poprzedzającym język -— wówczas problem będzie rozwiązany. Przemiana bowiem jest czymś, co potrafimy zrozumieć, natomiast nie zdołamy pojąć naszym ludzkim rozumem tworzenia czegoś z niczego."
Zgodnie z tą teorią przemiana taka zaszła wówczas,
kiedy
dźwięki
wydawaneprzez
człowieka,
które
na
początku oyły jedynie krzykami wywołanymi emocją
albo może frazami muzycznymi, zostały użyte jako
nazwy. W ten sposób to, co pierwotnie było jedynie
chaosem bezsensownych dźwięków, stało się nagle
narzędziem myśli. Ńa przykład zestaw dźwięków śpiewanych do pewnej melodii jako pieśń triumfu nad
zwyciężonym i zabitym wrogiem mógł zmienić się
w nazwę tego szczególnego wydarzenia albo nawet
człowieka, który zabił wroga. Rozwój mógł teraz postępować
dalej
dzięki
metafizycznemu
przeniesieniu
tego wyrażenia, na sytuacje podobne.8 Jednakże właś8
7
Por.
s. 87 i 88.
poglądy
W.
Koehlera
i
G;
Revśsza
cytowane
wyżej,
Teorię
tę
Otto
Jespersen
wyłożył
po
raz
pierwszy
w
Prog-
ress in La.ngu.age, London 1894. Zob. także jego Language, Its
Naturę, Development and Origin, Londom-N. York 1922, s. 418,
437 i n. .
231
nie w tym „metaforycznym przeniesieniu" tkwi jądro
całego problemu. Takie przeniesienie oznacza, że wydawane przez człowieka dźwięki, które dotychczas były
zwykłymi
okrzykami,
mimowolnymi
wyładowaniami silnych uczuć, spełniają całkiem nowe zadanie.
Używa się ich jako symboli przekazujących okreśło*
ne znaczenie. Sam Jespersen cytuje uwagę Benfeya,
że pomiędzy okrzykiem a słowem istnieje przepaść tak
ogromna, iż można powiedzieć, że okrzyk jest zaprzeczeniem języka; okrzyki bowiem wydaje ktoś tylko
wtedy, gdy nie chce mówić. Zdaniem Jespersena język powstał wówczas, kiedy chęć „komunikowania
się z drugą istotą wzięła w człowieku górę nad skłonnością do wydawania emocjonalnych okrzyków". Teoria ta nie wyjaśnia jednak samego kroku, tylko go
z góry zakłada. *
Te same krytyczne uwagi odnoszą się do tezy rozwiniętej w książce Grace de Laguna pt. Speech — Its
Funcłion
and
DeveIopment.
Tu problem jest postawiony i opracowany o wiele szczegółowiej. Dość fantastyczne pojęcia, na jakie można natrafić w książce Jespersena, zostały wyeliminowane. Przejście od okrzyku do mowy opisane jest jako proces stopniowej obiektywizacji.
Pierwotne
właściwości
emocjonalne
wiążące się z całą sytuacją zostają zróżnicowane i jednocześnie wyodrębnione od dostrzeganych cech sytuacji.
„Wyłaniają się p r z e d m i o t y ,
które są raczej poznawane niż odczuwane... Jednocześnie ta wzmożona
warunkowość
przybiera
formę
usystematyzowaną...
Wreszcie... pojawia się obiektywny porządek rzeczywistości i świat staje się naprawdę znany."8 Ta
obiektywizacja i systematyzacja jest w istocie głów-
9
G. de Laguna: Speech
New Haven 1927, s. 260 ł n.
—
Its
Funcłion
and
Development,
nym
i
najważniejszym
zadaniem
języka
ludzkiego.
Nie potrafię jednak zrozumieć, jak zwykła teOTia
okrzyków może wytłumaczyć ten decydujący krok.
Wyjaśnienie Grace de Laguna nie tylko nie" przerzuca
mostu nad przepaścią dzielącą okrzyki i nazwy, ale
sprawia, że wydaje się ona jeszcze większa. Jest rzeczą uderzającą, że autorzy, którzy na ogół skłaniali się
do przyjęcia tezy, iż mowa rozwinęła się ze stadium
zwykłych okrzyków, dochodzili ostatecznie do wniosku, że różnica między okrzykami a nazwami jest dużo
większa i znacznie bardziej rzucająca się w oczy niż
ich zakładana tożsamość. Gardiner, ha przykład, zaczyna od stwierdzenia, że istnieje „zasadnicza jednorodność" pomiędzy językiem ludzkim i zwierzęcym.
Rozwijając jednak szerzej tę teorię musi przyznać, że
różnica między mową ludzką a głosami wydawanymi
przez zwierzęta jest tak istotna, iż niemal zaciera zasadniczą
jednorodność.10
Pozorne
podobieństwo
jest
w istocie jedynie związkiem materialnym, który nie
wyklucza, lecz przeciwnie, podkreśla formalną funkcjonalną niejednorodność.
■2
Umysł ludzki był zawsze dziwnie zafascynowany
problemem pochodzenia języka. Od pierwszych przebłysków rozumnej myśli człowiek zaczął zastanawiać
się nad tą sprawą. Wiele mitycznych opowieści przekazuje nam informację o tym, jak człowiek nauczył
się mówić od samego Boga lub z pomocą boskiego
nauczyciela. To zainteresowanie pochodzeniem języka
stanie się łatwo zrozumiałe, jeśli przyjmiemy pierwsze
10
A.
H.
Gardiner:
The
Theory
oi
Speech
and
Language,
Oxford 1932, s. 118 i n.
233
przesłanki myśli mitycznej. Mit nie zna innego sposo*
bu wyjaśnienia niż odniesienie sprawy do odległej
przeszłości i wyprowadzenie obecnego stanu świata
fizycznego i ludzkiego z tego odwiecznego, pierwotnego stanu rzeczy. Gdy jednak odkrywamy, że ta sama
tendencja nadal przeważa w myśli filozoficznej, toi sytuacja taka wydaje Się nam paradoksalna i zadziwiająca. A przecież w tej dziedzinie przez wiele wieków
problem genetyczny przesłaniał problem systematyki.
Uważano za sprawę przesądzoną, że skoro raz rozwiąże się kwestię genetyczną, to w ślad za tym zostaną
rozwiązane również wszystkie inne problemy. Było to
jednak założenie niczym nie uzasadnione, jeśli spojrzeć na sprawę z epistemologicznego punktu widzenia.
Teoria poznania nauczyła nas, że między problemami
genetyki i systematyki trzeba zawsze przeprowadzać'
wyraźną linię demarkaćyjną. Pomieszanie tych dwóch
rodzajów jest niebezpieczne i prowadzi do błędów.
Jak więc to się stało, że o owej zasadzie metodologicznej, która w innych gałęziach wiedzy wydawała
się mocno ugruntowana, zapomniano, kiedy przyszło
się zająć problemami językowymi? Byłoby to oczywiście
niezmiernie
ważne
i
interesujące,
gdybyśmy
posiadali pełne świadectwo historyczne dotyczące języka, gdybyśmy mogli odpowiedzieć na pytanie, czy
wszystkie
języki świata
wywodzą
się
z
wspólnego
pnia czy też z różnych i niezależnych korzeni, i gdybyśmy mogli krok po kroku prześledzić rozwój poszczególnych zwrotów i typów językowych. Wszystko
to jednak nie wystarczyłoby do rozwiązania zasadniczych problemów filozofii języka. W filozofii nie możemy zadowalać się samym przepływem rzeczy i chronologią wydarzeń. W pewnym sensie musimy tu zawsze kierować się definicją Platona, według którego
poznanie filozoficzne jest poznaniem „bytu", nie zaś
234
jedynie „stawania się". Oczywiście język nie ma bytu
na zewnątrz i poza czasem, nie należy dó dziedziny
wiecznych idei. Istotnym elementem języka jest zmiana
fonetyczna,
analogiczna,
semantyczna.
Badanie
wszystkich tych zjawisk nie wystarczy jednak, abyśmy zrozumieli ogólną funkcję języka. Jeśli chodzi
o analizę każdej formy symbolicznej, to zależni jesteśmy od danych historycznych. Na pytanie czym „są"
mitr religia, sztuka i język nie da się odpowiedzieć
w sposól? czysto abstrakcyjny, za pomocą definicji
logicznej. Z drugiej strony, kiedy studiujemy religię,
sztukę i język, natykamy się zawsze na ogólne problemy strukturalne, należące do odmiennego typu poznania. Problemy te trzeba traktować oddzielnie, nie
można się nimi zajmować i nie można ich rozwiązywać jedynie w drodze dociekań historycznych.
W XIX wieku nadal panowała opinia, że historia
jest jedynym kluczem do naukowego studium mowy
ludzkiej.
Wszystkie
wielkie
osiągnięcia
językoznawstwa były dziełem uczonych, u których zainteresowania historyczne brały górę w takim stopniu, że niemal
wykluczały każdy inny kierunek myśli. Jakub Grimm
położył podwaliny pod gramatykę porównawczą języków germańskich. Bopp i Pott zapoczątkowali gramatykę porównawczą języka indoeuropejskiego, udo-skonalili ją zaś A. Sehleicher, Karl Brugmann i B. Delbriick. Hermann Paul pierwszy podniósł problem podstawy historii języka. Zdawał sobie w pełni sprawę
z tego, że same dociekania historyczne nie mogą rozwiązać wszystkich problemów mowy ludzkiej. Stwierdzał z naciskiem, że wiedzy historycznej zawsze jest
potrzebne uzupełnienie systematyczne. Głosił, że każda gałąź wiedzy historycznej ma odpowiadającą sobie
naukę, która zajmuje się ogólnymi warunkami, w jakich rozwijają się przedmioty historyczne, oraz bada
114
te czynniki, które wśród wszystkich przemian ludzkich zjawisk pozostają niezmienne.11 Wiek XIX był
nie tylko wiekiem historycznym, ale także psychologicznym. Było więc rzeczą całkiem naturalną, a nawet
wyglądało na rzecz samą przez się zrozumiałą, iż zakładano, że zasad historii języka należało szukać
w dziedzinie psychologii. To były dwa kamienie węgielne
studiów
językoznawczych.
Leonard
Bloomfield
powiada: „Paul i większość współczesnych mu językoznawców zajmowali się wyłącznie językami indoeuropejskimi i, nie doceniając problemów opisowych,
nie chcieli badać języków, których historia nie była
znąria. To ograniczenie odcięło im możliwość poznania obcych typów struktury gramatycznej, co otworzyłoby im oczy na fakt, że nawet zasadnicze cechy
gramatyki indoeuropejskiej... nie są bynajmniej czymś
powszechnie obowiązującym w mowie ludzkiej... Równolegle jednak do wielkiego strumienia naukowych
badań historycznych biegł niewielki, ale wzbierający
prąd ogólnych badań językowych... Niektórzy uczeni
coraz
jaśniej
dostrzegali
naturalny
związek
między
badaniami naukowymi typu opisowego, a badaniami
historycznymi... Zespolenie tych dwóch kierunków badań, kierunku his tor yczno-komparaty stycznego i fiłozoficzno-opisowego',
wyjaśniło
pewne
zasady,
które
nie były oczywiste dla wielkich badaczy języków indoeuropejskich
XLX
wieku...
Wszystkie
historyczne
badania językowe opierają się na porównaniu dwóch
lub więcej zestawów danych opisowych. Badania te
mogą być pełne i ścisłe tylko w takim' stopniu, w jakim pozwalają na to owe dane. Aby opisać język,
niepotrzebna jest w ogóle żadna wiedza historyczna?
w istocie badacz, który dopuszcza, by taka wiedza
rzutowała na jego opis, musi wypaczyć swoje dane.
Jeśli opisy nasze mają stworzyć logiczną podstawę
prac
komparatystycznych,
muszą
być
obiektywne
i wolne od uprzedzeń." 12
Ta zasada metodologiczna znalazła swój pierwszy
i w pewnym sensie klasyczny wyraź W pracy wielkiego językoznawcy i filozofa. Wilhelm von Humboldt
zrobił pierwszy krok na drodze do klasyfikacji języków świata i sprowadzenia ich do pewnych typów
podstawowych. Nie mógł w tym celu stosować metod
czysto historycznych. Nie badał już tylko języków
indoeuropejskich. Jego zainteresowania miały naprawdę szeroki zasięg i obejmowały całą dziedzinę zjawisk językowych. Humboldt dał pierwszy analityczny
opis języków tubylczych Ameryki wykorzystując bogaty materiał, który jego brat, Aleksander von Humboldt, przywiózł ze swych podróży badawczych po
kontynencie
amerykańskim.
Wilhelm
von
Humboldt
napisał
pierwszą
gramatykę
porównawczą
języków
austronezyjskich
— indonezyjskiego i melanezyjskiego — którą zamieścił w drugim tomie swego wielkiego dzieła o odmianach mowy ludzkiej.13 A przecież
pisząc ją nie miał dostępu do żadnych danych historycznych, ponieważ historia tych języków była zupełnie nieznana. Humboldt musiał spojrzeć na problem
z zupełnie nowego punktu widzenia i sam wytyczyć
drogę.
Metody przez niego stosowane pozostały mimo to
ściśle empiryczne. Nie były oparte na spekulacji rozumowej, lecz na obserwacjach. Humboldt nie zado-
» L. Bloomfield: Language. N. York 1933, s. 17 i n.
H.
rozdz. 1.
11
Paul:
Prinzipien
der
Sprachgeschichte,
Halle
1880,
" Berlin 1836—1839, zob. W. Humboldt: Gesammelte Schriften,
wyd. Akademii Berlińskiej, t. VII, cz. I.
237
wolił się jednak opisem poszczególnych faktów. Z faktów,
którymi
rozporządzał,
wyciągnął
natychmiast
daleko sięgające wnioski ogólne. Utrzymywał, że traktując mowę ludzką jako zwykły zbiór „słów" nie można wniknąć naprawdę w jej charakter i funkcję. Nie
różnica dźwięków czy znaków stanowi prawdziwą różnicę między językami, lecz różnica w „widzeniu świata" {Weltansichteń). Język jest czymś więcej niż mechanicznym
nagromadzeniem
terminów.
Rozszczepianie języka na słowa lub terminy oznacza jego dezorganizację lub dezintegrację. Taka koncepcja jest szkodliwa, jeśli nie katastrofalna, dla wszelkich badań
zjawisk
językowych.
Humboldt
dowodził,
że
słowa
i reguły, które według naszych pospolitych wyobrażeń tworzą język, istnieją naprawdę tylko w toku
logicznie powiązanej mowy. Rozpatrywanie ich jako
odrębnych
całości
jest
„jedynie
chybionym
wytworem naszej partackiej analizy naukowej". Na język
trzeba patrzeć raczej jak ną energeia niż jak na ergon: nie jest to rzecz gotowa, lecz proces ciągły. Jest
to wciąż ponawiany wysiłek umysłu ludzkiego, aby
z artykułowanych dźwięków zrobić użytek dla wyrażenia myśli.14
Praca Humboldta była nie tylko znacznym postępem
w dziedzinie myśli lingwistycznej. Wyznaczała także
nową epokę w historii języka. Humboldt nie był ani
uczonym
specjalizującym
się
w
badaniach
jakichś
szczegółowych zjawisk językowych, ani też metafizykiem, jak Schelling czy Hegel. Był zwolennikiem „krytycznej" metody Kanta i nie pozwalał sobie na żadne
spekulacje na temat istoty lub pochodzenia języka.
14
Humboldt, op. cit., s. 46 i n. Szczegółowo zreferowałem
teorię Humboldta w mojej Philosophie der symbolischen Formert,
t. I, s. 98 i n.
116
O tym drugim problemie nawet nie wspomina w swym
dziele.
Strukturalne
problemy
języka
wysunęły
się
w jego książce na czoło. Obecnie przyznaje się powszechnie, że problemów tych nie można rozwiązać,
stosując jedynie metody historyczne. Uczeni z różnych szkół naukowych, pracujący w różnych dziedzinach,
jednomyślnie
podkreślają,
że
językoznawstwo
historyczne
nigdy
nie
może
uznać
językoznawstwa
opisowego za zbędne, ponieważ zawsze musi się opie?
rać na opisie takich stadiów rozwoju języka, jakie są
nam bezpośrednio dostępne.15 Jest faktem bardzo interesującym i znamiennym z punktu widzenia ogólnej
historii idei, że pod tym względem językoznawstwo
przeszło' taką samą ewolucję, jaką możemy zaobserwować w innych dziedzinach wiedzy. Miejsce dawnego
pozytywizmu zajął strukturalizm, tak bowiem można
nazwać to nowe założenie. W fizyce klasycznej panowało przekonanie, że aby odkryć ogólne prawa ruchu, należy zawsze zaczynać od badania ruchów „punktów materialnych". Na tej zasadzie Lagrange oparł
swą Mechanikę analityczną. Później prawa pola elektromagnetycznego, odkryte przez Faradaya i Maxwella, zmierzały do wniosku przeciwnego. Stało się oczywiste, że pola elektromagnetycznego nie da się rozbić
na oddzielne punkty. Nie traktowano już elektronu
jako niezależnej całości mającej swój własny odrębny
byt; określano go jako punkt graniczny w polu wziętym jako całość. W ten sposób powstał nowy rodzaj
„fizyki pola", który pod wielu względami odbiegał od
dawniejszej koncepcji mechaniki klasycznej. W biologii spotykamy się z podobną ewolucją. Nowe teorie
całościowe, które przeważają od początku XX wieku,
15
Zob. np. O. Jespersen: The Philosophy oi Grammar, N. York
1924, s. 30 i n.
239
nawróciły
do
starej
Arystótelesowskiej
definicji
organizmu. Podkreśla się w nich, że w świecie organicznym „całość jest ważniejsza od części". Teorie te nie
negują faktów świadczących o ewolucji, ale nie mogą
już ich interpretować w takim znaczeniu, jak to czynił
Darwin i ortodoksyjni darwiniści.16 Co się tyczy psychologii, to z niewielu wyjątkami przez cały wiek
XIX szła ona w kierunku wytkniętym przez Hume'a.
Jedynym sposobem wytłumaczenia zjawiska psychicznego było rozłożenie go na czynniki pierwsze. Wszystkie fakty złożone uważano za nagromadzenie, za sumę
prostych danych zmysłowych. Nowoczesna psychologia postaci skrytykowała i obaliła tę koncepcję, wytyczając w ten sposób drogę prowadzącą do nowego
typu psychologii strukturalnej.
Jeśli obecnie językoznawstwo obiera tę samą metodę i w coraz większym stopniu koncentruje się na
problemach strukturalnych, to nie znaczy to oczywiście, że poprzednie poglądy straciły cokolwiek na znaczeniu czy przestały być interesujące. Zamiast jednak
posuwać się po linii prostej, zamiast zajmować się wyłącznie
porządkiem
chronologicznym
zjawisk
mowy,
naukowe badania językoznawcze opisują linię eliptyczną
o
dwóch
punktach
ogniskowych.
Niektórzy
uczeni posunęli się nawet do stwierdzenia, że połączenie opisowego i historycznego punktu widzenia, charakteryzujące
całe
dziewiętnastowieczne
językoznawstwo, pod względem metodologicznym było pomyłką.
Ferdinand de Saussure twierdził w swych wykładach,
że w przyszłości trzeba będzie zarzucić wszelką ideę
,,gramatyki historycznej". Utrzymywał on, że gramatyka historyczna jest pojęciową hybrydą. Zawiera
18
Zob. J. B. S. Haldane: The Causes ot Evolułion, N. York-Lon-
don 1932.
117
dwa zasadniczo odmienne elementy, których nie da
się sprowadzić do wspólnego mianownika i zespolić
w jedną organiczną całość. Zdaniem de Saussure'a
studium mowy ludzkiej nie jest tematem j e d n e j
dyscypliny naukowej, lecz dwóch. W badaniach tego
typu musimy zawsze rozróżniać między dwiema osiami — „osią TÓwnoczesności" i „osią następstwa". Ze
swej natury i istoty gramatyka należy do pierwszej
z dwóch osi. De Saussure przeprowadził wyraźną linię
podziału między la langue a la parole. Język {la Jangue) jest
uniwersalny, podczas gdy proces mowy [la
parole), jako proces związany
z czasem, jest indywidualny. Każda jednostka ma swój własny sposób mówienia. Ale w analizie naukowej języka nie zajmujemy się tymi różnicami indywidualnymi; badamy fakt
społeczny, który podlega ogólnym regułom, całkiem
niezależnym od osoby mówiącej. Bez takich reguł język nie mógłby wypełnić swego głównego zadania;
nie można by go używać jako środka porozumiewania
się wszystkich członków mówiącej społeczności. Językoznawstwo
„synchroniczne"
zajmuje
się
stałymi
związkami
strukturalnymi;
językoznawstwo
„diachroniczne"
zajmuje
się
zjawiskami
zmieniającymi
się
i rozwijającymi w czasie.17 Istnieją dwa sposoby badania i sprawdzania podstawowej jedności strukturalnej języka. Jedność ta uwidacznia się zarówno od
strony materialnej, jak formalnej i przejawia się nie
tylko
w
systemie
form
gramatycznych,
ale
także
w systemie dźwiękowym. Od obu tych czynników zależy charakter języka. Strukturalne problemy fonologii zostały jednak odkryte znacznie później niż problemy składni i morfologii. Jest rzeczą niewątpliwą
i oczywistą, że w formach mowy istnieje logika i po17
Zob. wykłady F. de Saussure'a opublikowane
pod tytułem Cours de linguistiąue generale, Paris 1915.
pośmiertnie
241
rządek. Jednym z pierwszych zadań gramatyki naukowej stalą się klasyfikacja tych form i sprowadzenie
ich do określonych reguł; Bardzo wcześnie metody
tych
badań
osiągnęły
wysoki
stopień
doskonałości.
Nowożytni językoznawcy, nadal powołują się na gramatykę sanskrytu Panini ego, pochodzącą z okresu
między 350 a 250 p.n.e., jako na jeden z największych
pomników ludzkiej inteligencji. Podkreślają, że do dziś
nie opisano żadnego innego języka w sposób równie
doskonały.
Gramatycy
greccy
przeanalizowali
starannie części mowy, jakie odkryli w języku greckim;
interesowały ich także problemy syntaktyczhe i stylistyczne
wszelkiego
typu.
Materialny
aspekt
tego
problemu pozostał jednak nie znany, a jego znaczenie — nie docenione aż do początków XIX wieku. Dopiero wtedy napotykamy pierwsze próby naukowego"
zbadania zjawiska zmiany dźwięku. Nowoczesne językoznawstwo!
zaczęło
od
rozpatrywania
jednolitych
zbieżności fonetycznych. R. K. Rask wykazał w 1818 r.,
że w zakresie dźwięku słowa języków germańskich
mają regularny związek formalny z innymi językami
indoeurope jskimi. Jakub Grimm dał w swej gramatyce
języka
niemieckiego
systematyczne
zestawienie
zbieżności brzmienia spółgłosek między językami germańskimi a innymi językami indoeurope jskimi. Te pierwsze
spostrzeżenia
stały się
podstawą
nowoczesnego
językoznawstwa
i
gramatyki
porównawczej.
Rozumiano' je jednak i interpretowano tylko w znaczeniu historycznym. Jakub Grimm czerpał swe pierwsze i najgłębsze natchnienie właśnie z romantycznego umiłowania przeszłości. Ten sam duch romantyzmu doprowadził Friedricha Schlegla do odkrycia mądrości i języka Indii.18 Jednakże w drugiej połowie XIX wieku
na zainteresowanie badaniami językoznawczymi wpłynęły inne bodźce intelektualne i materialistyczna interpretacja zaczęła górować ńad-innymi. Wielką ambicją tak zwanyćn „nowych gramatyków" było dowieść, że metody stosowane w językoznawstwie trzeba traktować na równi z metodami używanymi w naukach przyrodniczych. Jeśli językoznawstwo miało być
uważane za naukę ścisłą, nie mogło się zadowolić niejasnymi regułami opisującymi poszczególne zjawiska
historyczne. Musiałoby odkryć prawa, które w swej
formie logicznej dałyby się porównać do ogólnych
praw przyrody. Zjawiska zmiany fonetycznej zdawały
się dowodzić, że tafcie prawa, istnieją. „Nowi gramatycy" zaprzeczali istnieniu czegoś takiego- jak sporadyczna zmiana dźwięku.,Ich zdaniem każda zmiana fonetyczna jest posłuszna nienaruszalnym regułom. Zadaniem językoznawstwa jest wyśledzić źródła wszystkich zjawisk moWy ludzkiej aż do tego podstawowego
złoża: do praw fonetycznych, które są nieuchronne
i nie dopuszczają żadnych wyjątków.19
Nowoczesny
strukturalizm,
rozwinięty
w
pracach
Trubeckiego i w Travaux du Cercie Linguistiąue de
Prague
rozpatrywał ten problem pod całkiem innym
kąteim widzenia. Nie zrezygnował z nadziei odkrycia
„konieczności" w zjawiskach mowy ludzkiej; przeciwnie, kładł nacisk na tę konieczność. Ale samo pojęcie
ogólne konieczności domagało siej zdaniem strukturalistów, ponownego zdefiniowania i należało je rozumieć raczej w sensie teleologicznym niż czysto przyczynowym.
Język
nie
jest
prostym
zbiorem
słów
i dźwięków, jest systemem. Z drugiej strony nie można opisywać jego systematycznego porządku w kate'
19
Ten
program
np.
rozwinęli
H.
Osthoff
i
K.
Brugmann
w
Morphologischę Untersuchungen, Leipzig 1878. Szczegóły u Bloomfielda, op. cit., rozdz. 1, 20, 21.
18
242
F. Schlegel: Uber die Sprache und Weisheit der Inder, 1808.
16*
118
goriach
przyczynowości
fizycznej
czy
historycznej.
Każdy idiom ma swoistą strukturę, zarówno w znaczeniu formalnym, jak materialnym. Rozpatrując fonemy różnych języków, odkrywamy rozbieżne typy, które nie dają się podciągnąć pod jednolity i sztywny
schemat. W wyborze określonych fonemów różne języki
ujawniają
swoje
charakterystyczne
właściwości.
Mimo
to
między
fonemami
danego
języka
zawsze
można wykazać istnienie ścisłego związku. Związek
ten nie jest absolutny, lecz względny, nie apodyktyczny, lecz hipotetyczny. Nie możemy go wydedukować
a
priori
z ogólnych reguł logicznych; musimy opierać się na danych empirycznych, którymi dysponujemy. A przecież nawet te dane wykazują wewnętrzną
logikę. Z chwilą gdy znaleźliśmy kilka podstawowych
danych, mamy możność wyprowadzić z nich inne, nie- odmiennie z nimi związane. V. Bróndal, formułując
program tego nowego strukturałizmu, pisze: II iaudrait
etudier
les
condiłions
diśtinguer
dans
phologiąues
ce
les
ąui
est
de
systemes
possible
la
structure
linguistiąue,
phonologiąues
de
ce
qui
et
est
morimpossi-
ble, le contingent du necessaire.20
Jeśli przyjmiemy ten pogląd, to nawet podłoże materialne mowy ludzkiej, nawet same zjawiska dźwiękowe muszą być zbadane na nowo i pod innym kątem.
20
„Należałoby rozpatrzyć warunki struktury językowej, odróżnić w systemach fonologicznych i morfologicznych to, co jest
możliwe, od tego, co niemożliwe, określić to, co konieczne",
V. Bróndal: Structure et variabilite des systemes morphologiąues,
„Scientia", sierpień 1935, s. 119. Szczegółowy opis problemów
i metod nowoczesnego strukturałizmu językowego znaleźć można
w artykułach opublikowanych w Travaux du Cercie Linguistiąue
de Prague od r. 1929; zob. zwłaszcza: H. F. Pos: Perspectives du
structuralisme, Travaux 1929, s. 71 i n. Ogólny przegląd historii
strukturałizmu dał R. Jakobson: La Scuola Linguistica di Praga,
„La cultura", Rocznik XII, s. 633 i n.
119
W istocie kwestionujemy odtąd istnienie podłoża czysto materialnego. Rozróżnienie pomiędzy formą a materią okazuje się sztuczne i nieadekwatne. Mowa jest
nierozdzielną jednością, której nie można podzielić na
dwa niezależne i wyodrębnione czynniki, formę i materię. Różnica między nową fonologią a poprzednimi
rodzajami fonetyki tkwi właśnie w tym założeniu. Fonologia nie zajmuje się dźwiękami fizycznymi, lecz
znaczeniowymi.
Językoznawstwo
nie
interesuje
się
naturą dźwięków, lecz ich funkcją semantyczną. Szkoły pozytywistyczne XIX wieku były przekonane, że
fonetyka i semantyka wymagają odrębnych badań ze
względu na różne metody opisu. Dźwięki mowy traktowano jako zjawiska czysto fizyczne, które można
i w istocie trzeba opisywać w terminach fizyki czy
fizjologii. Z ogólnego metodologicznego punktu widzenia ,,nowych gramatyków" taka koncepcja była nie
tylko zrozumiała, ale konieczna. Ich podstawowa teza — teza, że prawa fonetyki nie dopuszczają żadnego
wyjątku — opierała się bowiem na założeniu, że zmiana fonetyczna jest niezależna od czynników niefonetycznych. Uważano, że skoro zmiana dźwięku jest jedynie zmianą nawyku artykulacji, musi ona w każdym
wypadku wywierać wpływ na fonem niezależnie od
charakteru
jakiejkolwiek
konkretnej
formy
językowej, w której ten fonem się pojawia. Najnowsze językoznawstwo uwolniło się od tego dualizmu. Fonetyka
nie jest już odrębną dziedziną wiedzy, lecz stała się
nieodłączną częścią samej semantyki. Fonem bowiem
nie jest jednostką fizyczną, lecz jednostką znaczeniową.
Zdefiniowano
go
jako
„najmniejszą
jednostkę
mającą
odrębny
charakter
dźwiękowy".
W
zespole
cech akustycznych każdej wypowiedzi są pewne cechy istotne służące wyrażeniu różnic znaczeniowych
i inne, które tych różnic nie wyrażają. Każdy język
245
ma
swój
system
f
onemów,
odrębnych
dźwięków.
W języku chińskim jednym z najważniejszych sposobów zmiany znaczenia słów jest zmiana wysokości
tonu, podczas gdy w innych językach zmiana taka nie
ma
znaczenia.?1
Z
nieokreślonej
wielości
możliwych
dźwięków
-fizycznych
każdy
język
wybiera
pewną
ograniczoną liczbę dźwięków jako swoje właściwe fonemy. Wybór jednak nie dokonywa się na chybił trafił, ponieważ fonemy tworzą logiczną całość. Można je
sprowadzić do ogólnych typów, do pewnych wzorów
fonetycznych.22 Jak się zdaje, te Właśnie wzory należą
do
najtrwalszych
i
najbardziej
charakterystycznych
cech języka. Sapir podkreśla, że każdy język przejawia silną tendencję do zachowywania swego wzoru
fonetycznego
w
stanie
nienaruszonym.
„Główne
Zbieżności i rozbieżności w formie językowej -— mtsr-"''
fologię i wzór fonetyczny — przypiszemy autonomicznemu tokowi języka, nie zaś komplikacjom wynikającym z pojedynczych, rozproszonych cech, które skupiają się raz tak, a raz inaczej. Język jest, być może,
najbardziej
scalonym,
samowystarczalnym,
w
swojej
masie najbardziej odpornym z wszystkich zjawisk społecznych. Łatwiej go wytrzebić niż rozbić jego indywidualną formę." 23
21
Język szwedzki jest, o ile mi wiadomo, jedynym w rodzinie
języków
akcentu
andoeuropejskich, w którym zmiana wysokości tonu lub
ma określoną funkcję semantyczną. Niektórym szwedzkim
słowom
można
nadać
zupełnie
inne
znaczenie
wypowiadając
je
tonem wysokim lub niskim.
22 Szczegóły u Bloomfielda, op. ćił., zwłaszcza rozdz. 5 1 6 .
23
tyką"
Sapir: Language, s. 220. Co się tyczy różnicy między „fonea
„fonologią",
zob.
Trubeckoj:
La
phonologie
actuelle
w „Journal
kiego
de
psychologie",
przedmiotem
badań
Paris 1933,
fonetycznych
t.
są
XXX.
Według
materialne
Trubecczynniki
dźwięków
mowy
ludzkiej
—
wibrację
powietrza
odpowiadające
różnym dźwiękom lub dźwiękotwórcze ruchy krtani osoby mó-
120
Niełatwo jest jednak odpowiedzieć na pytanier co
w istocie oznacza ta „indywidualna forma" językowa.
Ilekroć mamy do czynienia z tym problemem, stajemy
przed trudnym wyborem. Musimy unikać dwóch krańców ości,: dwóch rozwiązań radykalnych, z których
każde jest W pewnym sensie niewystarczające. Gdyby
teza, że każdy język ma swą formę indywidualną, miała implikować, iż poszukiwanie jakichkolwiek wspólnych cech mowy ludzkiej jest bezcelowe, samą myśl
o filozofii języka musielibyśmy uznać za mrzonkę.
Sprzeciwy z empirycznego' punktu widzenia wywołuje
jednak nie. tyle istnienie, co wyraźne stwierdzenie
tych wspólnych cech. Sam termin logos w filozofii
greckiej sugerował zawsze i podtrzymywał wyobrażenie o zasadniczej tożsamości aktu mowy z aktem myśli. Gramatykę i logikę uważano za dwie różne gałęzie
wiedzy o tym samym przedmiocie. Nawet nowożytni
logicy, których systemy znacznie odbiegały od logiki
arystotelesowskiej,
podzielali tę
samą
opinię.
John
Stuart Mili, twórcą „logiki indukcyjnej", twierdził, że
gramatyka jest najbardziej elementarną częścią logiki,
ponieważ stanowi początek analizy procesu myślenia.
Zdaniem Milla dzięki zasadom i przepisom gramatyki
formy językowe odpowiadają formom myśli. Mili nie
zadowolił się jednak tym stwierdzeniem i wysunął
przypuszczenie, że pewien konkretny system gramatyczny oparty na częściach mowy — system, który
wywodzi się z gramatyki greckiej i łacińskiej, ma ogólną i obiektywną ważność. Mili wierzył, że różnice
wiącej. Natomiast fonologia nie bada dźwięków fizycznych, ale
fonemy, to znaczy, zajmuje się elementami składowymi znaczę^
nia językowego. Z punktu widzenia fonologii dźwięk jest jedynie
„materialnym symbolem fonemu". Sam fonem jest „niematerialny", ponieważ znaczenia nie da się opisać w kategoriach fizyki
czy fizjologii.
247
-między różnymi częściami mowy, między przypadkami
rzeczowników,
czasami
i
trybami
czasowników
i funkcjami imiesłowów dotyczą myśii, a nie tylko
słów. „Struktura każdego zdania — stwierdza Mili —
jest lekcją logiki." 24 W miarę postępu badań językowych stanowisko to było coraz trudniejsze do utrzymania. Uznano bowiem ogólnie, że gramatyczny system opierający się na częściach mowy nie ma charakteru jednolitego i stałego, ale różni się w zależności od języka. Zauważono ponadto, że nawet języki
wywodzące się z łaciny mają wiele cech, które nie
dadzą się adekwatnie wyrazić w zwykłych terminach
i kategoriach
gramatyki łacińskiej.
Badacze języka
francuskiego często podkreślali fakt, że gramatyka
francuska przybrałaby całkiem inną postać, gdyby nie
napisali jej zwolennicy Arystotelesa. Utrzymywali, "że
stosowanie rozróżnień gramatyki łacińskiej do języka
angielskiego
czy
francuskiego
stało
się
przyczyną
wielu poważnych błędów i było niemałą przeszkodą
w bezstronnym opisie zjawisk językowych.26 Gdy tylko zaczynamy zajmować się językami spoza grupy
indoeuropejskiej,
wiele
rozróżnień
gramatycznych,
które uważamy za-konieczne i podstawowe, traci swą
wartość albo co najmniej budzi duże wątpliwości. Złudzeniem okazało się przekonanie, że musi istnieć
określony i jedyny system opierający się na częściach
mowy, który należy uważać za niezbędny składnik
racjonalnej myśli i mowy.26
Nie wynika z tego bynajmniej, że powinniśmy za24 Dalszy ustęp opiera się na moim artykule
The Influence o/
Language upon the Development of Scienłific Thought, „Journal
of Philosophy" XXXIX, nr 12 (czerwiec 1942), s. 309—327.
25 Zob. F. Brunot: La pensee et la langue, Paris 1922.
28 Dalsze szczegóły u Bloomfielda, op. cit., s. 6 i n. i u Sapir a,
op. cit., s. 124 i n;
rzucić
dawne
pojęcie
grammaire
generale
et
raisonnee
— gramatyki ogólnej, opartej na racjonalnych
zasadach. Musimy jednak ponownie zdefiniować to
pojęcie, formułując je w nowym znaczeniu. Daremnym
wysiłkiem byłoby rozciągnąć wszystkie języki na Prokrustowym łożu jednego systemu opierającego się na
częściach
mowy.
Wielu
współczesnych
językoznawców posunęło się tak daleko, że przestrzegają nas nawet przed używaniem terminu „gramatyka ogólna",
uważając, że wyraża on raczej złudzenie niż ideał
naukowy.27
Nie
wszyscy
jednak
językoznawcy
zajmowali tak bezkompromisową postawę. Były poważne próby utrzymania i obronienia pojęcia gramatyki
filozoficznej. Otto Jespetrsen napisał książkę specjalnie poświęconą filozofii gramatyki. W pracy tej starał się udowodnić, że ponad lub poza kategoriami
syntaktycznymi, które zależą od struktury każdego języka, tak jak się nam on w rzeczywistości przedstawia, istnieją pewne kategorie niezależne od mniej lub
bardziej przypadkowych faktów języków żywych. Są
one uniwersalne w tym sensie, że można je zastosować do wszystkich języków. Jespersen proponował,
aby te kategorie nazwać „pojęciowymi"? uważał też,
że zadaniem gramatyka jest rozpatrywać w każdym
przypadku
związek
między
kategoriami
pojęciowymi
a kategoriami syntaktycznymi. Ten sam pogląd wyrazili inni uczeni, na przykład Hjelmstev i Bróndal.28
Zdaniem Sapira każdy język zawiera pewne konieczne
i niezbędne kategorie obok innych, o charakterze bardziej przypadkowym.29 Postęp badań językoznaw27
28
Zob. np. Vendryes: Le langage, Paris 1922, s. 193.
Zob. Hjelmslev: Principes de grammaire generale,
Kóbenhavn
1928; Bróndal: Ordklassarne (streszczenie: Les parties du discours,
partes orationis), Kóbenhavn 1928.
89 Sapir, op. cit., s. 124 i n.
249
121
czych nie zdewaluował więc bynajmniej idei gramatyki ogólnej lub filozoficznej, choć nie możemy już
oczekiwać, że gramatyka taka zostanie zrealizowana
za pomocą prostych środków stosowanych w dawniejszych próbach. Mowa ludzka musi wypełnić nie tylko
uniwersalne zadanie logiczne, lecz także zadanie społeczne, uzależnione od specyficznych warunków społecznych mówiącej wspólnoty. Stąd też nie możemy
spodziewać
się
prawdziwej
tożsamości,
zbieżności
w każdym punkcie, pomiędzy formami gramatycznymi i logicznymi. Analiza opisowa i empiryczna form
gramatycznych stawia sobie odmienne zadanie i prowadzi do innych wyników niż analiza strukturalna,
którą na przykład podaje Carnap w swej pracy na temat składni logicznej — Logische Syntax der Sprache.
•
3
Aby odnaleźć ów kłębek Ariadny, który przeprowadzi nas przez zawiły i zwodniczy labirynt mowy ludzkiej, możemy postępować w dwojaki sposób. Możemy
starać się odnaleźć porządek logiczny i systematyczny
albo porządek chronologiczny i genetyczny. W drugim
wypadku
próbujemy
wyprowadzić
poszczególne
idiomy i różnorodne typy językowe ze stadium wcześniejszego, stosunkowo prostego i amorficznego. Próby
tego rodzaju czyniono często w wieku XIX, kiedy to
rozpowszechniła się opinia, że zanim mowa ludzka
mogła osiągnąć swą obecną postać, musiała przejść
stadium, w którym nie istniały określone formy syntaktyczne i morfologiczne. Sądzono, że początkowo
języki składały się z prostych elementów, z monosylabicznych
źródłosłowów.
Romantyzm
opowiadał
się
za tym poglądem. A. W. Schlegel wysunął teorię, według której we wcześniejszym okresie rozwoju język
był. nie* zorganizowany,. .amorficzny.; Z tego stanu
wszedł w ustalonym porządku w inne, bardziej rozwinięte stadia;--^ w stadium wyodrębniające, stadium
aglutynacyjne,:stadium
fleksyjne.
Języki
fleksyjne
są
zdaniem Schlegla ostatnim krokiem w tej ewolucji; są
to
języki
naprawdę
organiczne.
Gruntowna
analiza
opisowa obaliła w większości wypadków dowody, na
których opierały się te teorie.; W wypadku języka
chińskiego, na który zwykle powoływano się jako na
przykład języka składającego się z źródłosłowów monosylabicznych, można przypuszczać, że jego obecne
stadium
wyodrębniające
poprzedzone
było
dawniejszym stadium fleksyjnym.3* Nie znamy języka pozba^
wionego
elementów
formalnych
czy
strukturalnych,
choć wyrażenie związków formalnych, takich jak różnica między podmiotem- i dopełnieniem, między przy-.
. dawką a orzeczeniem, różni się znacznie w zależności
od języka. Język bez form robi wrażenie nie tylko
konstrukcji
historycznej
wysoce
wątpliwej
wartości,
ale także antynomii. Języki najbardziej prymitywnych
narodów bynajmniej nie są pozbawione form. Przeciwnie,
w
Większości
wypadków
wykazują
bardzo
skomplikowaną strukturę. A. Meillet, współczesny językoznawca, który miał niebywale rozległą znajomość
języków świata, oświadczył, że żaden ze znanych idiomów nie daje nam najlżejszego wyobrażenia o tym,
czym
mógł
być
język
pierwotny.
Wszystkie
formy
mowy ludzkiej są doskonałe o tyle, o ile Udaje im się
jasno i w odpowiedni sposób wyrazić uczucia i myśli
ludzkie. Tak zwane języki pierwotne w równym stopniu zgodne są . z warunkami pierwotnej cywilizacji
i z ogólnym nastawieniem myśli pierwotnej, jak nasze
własne języki odpowiadają, celom naszej wyrafinowa80
Zob. B. Karlgren: Le Proto-Chinois, langue llexionelłe, „Jour-
nal asłatigue", 1902.
122
122
nej i wysublimowanej kultury. Na przykład w językach z rodziny bantu każdy rzeczownik należy do
określonej klasy, a każdą taką klasę charakteryzuje
specyficzny przedrostek. Przedrostki te nie pojawiają
się w samych tylko rzeczownikach, ale zgodnie z bardzo
skomplikowanym systemem
zgodności i podobieństw trzeba je powtarzać we wszystkich innych
częściach zdania, które odnoszą się do danego rzeczownika.31
Różnorodność indywidualnych idiomów i heterogeniczność typów językowych ukazują się w całkiem
różnym świetle w zależności od tego, czy rozpatrujemy
je z filozoficznego, czy też z naukowego punktu widzenia. Ta różnorodność jest dla językoznawcy źródłem radości, pogrąża się on w ocean mowy ludzkiej,
nie mając nadziei, że wysonduje jego prawdziwą głębokość. Filozofia we wszystkich wiekach posuwała się
w przeciwnym kierunku. Leibniz podkreślał, że bez
characteristica
generalis
nie
odkryjemy
nigdy
scientia
generalis.
Tej samej tendencji hołduje nowoczesna logika symboliczna. Ale nawet gdyby dokonano tego zadania, filozofia kultury stałaby nadal w Obliczu
tego samego problemu. Analizując kulturę, musimy
przyjmować fakty w ich kształcie konkretnym, w całej ich rozmaitości i rozbieżności. Filozofia języka napotyka ten sam dylemat, jaki występuje przy badaniu
każdej
formy
symbolicznej.
Jednoczenie
ludzi
jest
najwyższym i w istocie jedynym zadaniem tych form.
Ale żadna z nich nie może doprowadzić do tego zjednoczenia
bez
jednoczesnego
dzielenia
i
rozłączania
ludzi. Tak więc to, co miało na celu zapewnienie harmonii kultury, staje się źródłem najgłębszej niezgody
i sporów. To jest ta wielka antynomia, dialektyka ży-
cia
religijnego.32 Ta sama dialektyka ujawnia się
w ludzkiej mowie. Bez mowy nie byłoby wspólnoty
ludzkiej. A jednak nie ma poważniejszej przeszkody
w dojściu do takiej wspólnoty niż różnorodność mowy. Mit i religia nie chcą uznać tej różnorodności mowy za fakt nieuchronny i nieunikniony. Przypisują go
raczej błędowi lub winie człowieka niż jego wrodzonej
strukturze fizycznej oraz naturze rzeczy. W wielu mitologiach znajdujemy uderzające analogie do biblijnej
opowieści o wieży Babel. Nawet w czasach nowożytnych człowiek zachował głęboką tęsknotę za tym Złotym Wiekiem, w którym ludzkość miała jeszcze tylko
jeden
wspólny
język.
Ogląda
się
za
przeszłością
i swym pierwotnym stanem bytowania jak za rajem
utraconym. Nig. zanikło też całkowicie, nawet w dziedzinie filozofii, dawne marzenie o lingua Adamica —
o
„prawdziwym"
języku
pierwszych
przodków
człowieka, języku, który nie składał się jedynie z konwencjonalnych znaków, lecz wyrażał raczej samą naturę i istotę rzeczy. Filozofowie i mistycy XVII wieku
nadal na serio roztrząsali problem owej lingua Adamica.**
A przecież prawdziwa jedność języka — jeśli taka
istnieje — nie może być jednością substancjalną; trzeba ją raczej określić jako jedność funkcjonalną. Taka
jedność nie zakłada z góry tożsamości materialnej czy
formalnej.
Dwa
różne
języki
mogą
reprezentować
przeciwstawne bieguny zarówno pod względem systemów fonetycznych, jak i systemów części mowy. Nie
przeszkadza im to jednak spełniać tego samego zadania w życiu mówiącej wspólnoty. Ważną rzeczą jest
tu nie różnorodność środków, lecz ich celowość i przy84
81
Co do dalszych szczegółów zob. C. Meinhof: Grundziige einer
vergleichenden Giammatik der Banłu-Sprachen, Berlin 1906.
123
88
Zob. wyżej, rozdz. VII, s. 161.
Zob. np. G. Leibniz: Nouveaux essais sur 1''entendement hu-
main, ks. III, rozdz. 2.
datność. Wolno nam uważać, że jeden typ językowy
osiąga wspólny cel w sposób doskonalszy niż inny/
Nawet Humboldt, który, ogólnie mówiąc, niechętnie
ferował wyroki na temat wartości poszczególnych narzeczy, nadal uważał języki fleksyjne za pewien wzór
i
mode^fleksyjha
była
dla
niego
die einźig gesetżmdssige Form —■
jedyną formą całkowicie konsekwentną i trzymającą się ścisłych reguł,34
Nowocześni językoznawcy ostrzegają nas przed wydawaniem takich sądów. Mówią, że nie mamy żadnego
powszechnego
jedynego
wzorca,
który
pozwoliłby
ocenić wartość typów językowych. Kiedy porównujemy różne typy językowe, może nam się zdawać, że
jeden ma zdecydowaną przewagę nad innym, ale dokładniejsza analiza zazwyczaj przekonjrje nas, że to,
co określamy jako braki danego typu, może być skompensowane i zrównoważone innymi zaletami. Sapir
oświadcza, że jeśli chcemy zrozumieć język, to musimy zrezygnować z operowania skalą wartości i przyzwyczaić się traktować tak samo chłodno i w sposób
oderwany, a przecież nie bez zainteresowania zarówno
język angielski, jak hotentocki.35
Gdyby mową ludzka miała za zadanie kopiować czy
naśladować dany lub gotowy porządek rzeczy, takiej
oderwanej postawy nie dałoby się chyba zachować.
Nie moglibyśmy powstrzymać się od wniosku, że ostatecznie jedna z dwóch różnych kopii może być lepsza,
że jedna musi być bliższa, a druga dalsza od oryginału. Ale jeśli mowie przypiszemy funkcję raczej produktywną i konstruktywną niż czysto odtwórczą, sąd
nasz wypadnie zgoła inaczej. W tym wypadku najwyższe znaczenie ma nie „praca" języka, lecz jego
„energia". Aby tę energię zmierzyć, trzeba analizo84
8B
124
Humboldt, op. cit.,X. VII, cz. II, s. 162.
Sapir, op. cit., s. 130.
wać sam proces językowy, nie zaś po prostu jego
wynik, produkt i ostateczne rezultaty.
Psychologowie stwierdzają jednomyślnie i z nacis^
kiem, że bez uchwycenia prawdziwej natury ludzkiej
mowy nasza wiedzą o rozwoju myśli ludzkiej pozostałaby .powierzchowna i nieadekwatna. Ciągle jednak
brak nam pewności có do metod psychologii mowy.
Czy badamy zjawiska językowe w laboratorium psychologicznym czy fonetycznym, czy też opieramy się
jedynie na metodach introspekcyjnych, zawsze odnosimy to samo wrażenie, że zjawiska te są tak płynne
i ulotne, iż opierają się wszelkim próbom utrwalenia.
Na czym więc polega owa zasadnicza różnica między
cechami umysłowymi, jakie przypisujemy stworzeniu
nie mającemu daru mowy w zwierzęciu lub istocie
ludzkiej,
zanim
zdobyła
umiejętność
mówienia
—
a postawą umysłu, charakteryzującą człowieka dorosłego, który w pełni opanował swój język ojczysty?
Ciekawe, że łatwiej odpowiedzieć na to pytanie na
podstawie przykładów nienormalnego rozwoju mowy.
Nasza
analiza przypadków Heleny
Keller
i Laury
Bridgman36 miała zilustrować fakt, że z chwilą gdy
dziecko zrozumie po raz pierwszy symbolizm mowy,
w życiu jego dokonuje się prawdziwa rewolucja. Od
tego momentu całe jego życie osobiste i umysłowe
przybiera całkiem nową postać. Zmianę tę można
z grubsza opisać mówiąc, że dziecko przechodzi ze
stanu bardziej subiektywnego do stanu obiektywnego,
od postawy czysto emocjonalnej do postawy teoretycznej. Tę samą zmianę można zaobserwować w życiu każdego normalnego dziecka, choć wówczas przebieg jest o wiele mniej efektowny. Samo dziecko ma
wyraźne poczucie wartości tego nowego narzędzia
86
Zob. wyżej, rozdz. III, s. 94—101.
124
w swoim rozwoju umysłowym. Nie zadowala się czysto biernym przyswajaniem, ale bierze czynny udział
w procesie mowy, który jest jednocześnie procesem
postępującej obiektywizacji. Nauczycielki Heleny Keller i Laury Bridgman opowiedziały nam, z jaką żarliwością
i
niecierpliwością
obie
dziewczynki
pytały
o nazwę każdego przedmiotu w swym otoczeniu, gdy
tylko zrozumiały, jaki jest użytek nazw.37 To także jest
ogólną cechą normalnego rozwoju mowy. D.R. Major
pisze: „Zanim dziecko zaczęło dwudziesty trzeci miesiąc
życia,
nabrało
manii nazywania
przedmiotów,
jakby chciało innym powiedzieć ich nazwy albo jakby
chciało zwrócić naszą uwagę na przedmioty, które badało. Patrzało zwykle na przedmiot, pokazywało go
palcem, kładło na niego rękę, wymawiało jego nazwę,
a potem spoglądało na swych towarzyszy." 38 Taka postawa nie byłaby zrozumiała, gdyby nie fakt, że w
umysłowym rozwoju dziecka nazwa ma do spełnienia
funkcję pierwszorzędnej wagi. Gdyby dziecko, ucząc
się mówić, musiało się po prostu nauczyć jakiegoś
zbioru słów, gdyby tylko musiało obarczyć sobie
umysł i pamięć ogromnym zasobem sztucznych i arbitralnych dźwięków, byłby to proces czysto mechaniczny. Proces bardzo mozolny i nużący, wymagający
zbyt wielkiego świadomego wysiłku, by nie napotkało to ze strony dziecka pewnego oporu; to bowiem,
czego by od niego oczekiwano, nie wiązałoby się zupełnie z jego rzeczywistymi potrzebami biologicznymi.
„Głód nazw", przejawiający się w pewnym wieku
u każdego normalnego dziecka i opisywany przez
wszystkich badaczy zajmujących się psychologią
dziecka,89
dowodzi
czegoś
przeciwnego.
Przypomina
nam, że stajemy tu wobec całkiem odmiennego problemu. Ucząc się nazywać rzeczy, dziecko nie dołącza
po prostu listy sztucznych znaków do swej uprzedniej
znajomości
gotowych
przedmiotów
empirycznych.
Uczy się raczej konstruować pojęcia tych przedmiotów, uczy się porozumiewać ze światem obiektywnym.
Odtąd dziecko staje na mocniejszym gruncie. Jego
niejasne, niepewne, płynne spostrzeżenia i jego przyćmione odczucia zaczynają przybierać nowy kształt.
Można o nich powiedzieć, że krystalizują się niejako
wokół nazwy jako stałego centrum, ogniska myśli.
Gdyby nie pomoc i oparcie, jakie daje nazwa, każdy
krok
naprzód
w
procesie
obiektywizacji
połączony
byłby zawsze z ryzykiem ponownego zagubienia się
w następnym momencie. Pierwsze nazwy świadomie
używane przez dziecko można porównać do laski, która niewidomemu pozwala po omacku znajdować drogę. Język zaś, wzięty jako całość, staje się bramą prowadzącą do nowego świata. Wszelki postęp w tej
dziedzinie otwiera nowe perspektywy i rozszerza oraz
wzbogaca nasze konkretne
doświadczenia. Żarliwość
i entuzjastyczna chęć mówienia nie wywodzi się jedynie z chęci nauczenia się lub używania nazw — oznacza pragnienie wykrycia i podboju świata obiektywnego.40
Możemy jeszcze poddać się doświadczeniu podobnemu do doświadczenia dziecka, gdy uczymy się języka obcego. Nie wystarcza tu zdobycie nowego słownictwa ani zapoznanie się z systemem abstrakcyjnych
89 Zob. np. C. i W. Stern:
Die Kindersprache, Leipzig 1907, s.
175 i n.
Zob. wyżej, rozdz. III, s. 94—97.
88 D. R. Major: First Słeps in Mental Growth, N. York 1906,
s. 321 i n.
'37
125
40
Bliższe szczegóły u E. Cassirera: te langage et la construction du monde des objets, „Journal de psychologie" XXX (1933),
s. 18—44.
257
reguł gramatyczny eh. Wszystko to jest niezbędne, ale
jest to tylko krok pierwszy i mniej ważny. Wszystkie
nasze wysiłki pozostaną bezowocne, jeśli nie nauczymy się myśleć w nowym języku. W większości wypadków spełnienie tego wymagania jest dla nas niezmiernie
trudne.
Językoznawcy
i
psychologowie
często zastanawiali się, jak to jest możliwe, że dziecko
własnymi siłami dokonuje tego, czego nigdy w taki
sam sposób ani równie dobrze nie: potrafi dokonać
dorosły. Potrafimy być może rozwiązać tę zagadkę cofając się do naszej poprzedniej analizy. W późniejszym
i bardziej zaawansowanym stadium naszego świadomego życia nie potrafimy nigdy powtórzyć procesu,
który
doprowadził
do
naszego
pierwszego
wejścia
w
świat
mowy
ludzkiej.
W
świeżości,
chłonności
i elastyczności wczesnego dzieciństwa proces ten miał ^
całkiem odmienne znaczenie. Wygląda to dość paradoksalnie,
ale
prawdziwa
trudność
polega
w
dużo
mniejszym stopniu na opanowaniu nowego języka niż
na zapomnieniu poprzedniego. Nie mamy już umysłu
dziecka, które po raź pierwszy zbliża się do koncepcji
świata
obiektywnego.
Obiektywny
świat
ma
już
dla dorosłego człowieka określony kształt, co jest wynikiem
czynności
mowy,
która
W
pewnym
sensie
ukształtowała
nasze
Wszystkie
pozostałe
czynności.
Nasze
postrzegania,
bezpośrednie
doznania
i
pojęcia
zrosły się z określeniami i częściami mowy naszego
ojczystego
języka.
Potrzeba
wielkiego
wysiłku,
aby
rozluźnić tę więź między słowami a rzeczami. A przecież kiedy uczymy się nowego języka, musimy zdobyć
się na taki wysiłek i rozdzielić te dwa elementy. Pokonanie tej przeszkody wyznacza nowy ważny krok
w nauce języka. Wnikając W „ducha" obcego języka
mamy nieodmiennie wrażenie wkraczania w świat nowy, w świat, który ma swoją własną strukturę intelek-
tualną. Przypomina to podróż odkrywczą po obcym
kraju, a największą korzyścią, jaką odnosimy z tej
podróży, jest tó, że nauczyliśmy się patrzeć na nasz
język ojczysty w nowym świetle; Wer fremde Sprachen
nicht
keńnt,
weiss
nichts
von
seiner eigenen —
powiedział ^Goethe.41 W pewnym sensie nie znamy
naszego Własnego języka, póki nie znamy żadnego
języka obcego, ponieważ nie potrafimy dostrzec jego
specyficznej- struktury i jego cech szczególnych. Porównanie różnych języków ujawnia, że nie istnieją
dokładne synonimy. W dwóc&. różnych językach odpowiadające sobie terminy rzadko odnoszą się do tych
samych przedmiotów lub działań. Obejmują rozmaite,
przenikające
się
wzajemnie
dziedziny,
ofiarowując
nam wielobarwne widoki i zmienne perspektywy naszego doświadczenia.
Staje się to szczególnie jasne, gdy przyjrzymy się
metodom klasyfikacji stosowanym w językach należących do odmiennych typów językowych. Klasyfikacja
jest jedną z podstawowych cech mowy. Sam akt nadania nazwy zależy od procesu klasyfikacji. Nadanie
nazwy przedmiotowi lub czynności oznacza podciągnięcie ich pod pojęcie pewnej klasy. Gdyby to podciągnięcie było raz na zawsze podyktowane naturą
rzeczy, byłoby jedyne i jednolite. Ale nazw, które pojawiają się w mowie ludzkiej, nie można interprętor
wać w sposób tak stały i niezmienny. Przeznaczeniem
ich nie jest odnosić się do rzeczy substancjalnych, do
niezależnych całości o samodzielnym istnieniu. Determinują je raczej ludzkie cele i interesy, Ale ani te
zainteresowania nie są ustalone i niezmienne, ani klasyfikacje spotykane w mowie ludzkiej nie są tworzone na chybił trafił? opierają się na pewnych stałych
41
Goethe: SprOchę in Prosa, Werke LXII, cz. II, s. 118.
i powtarzających się elementach naszego doświadczenia
zmysłowego.
Bez
takiego
doświadczenia
nasze
ogólne pojęcia językowe nie miałyby punktu oparcia.
Łączenie
łub
rozdzielanie
danych
postrzeżeniowych
zależy od wolnego wyboru układu odniesienia. Nie
ma sztywnego, z góry ustanowionego schematu, według którego moglibyśmy raz na zawsze dokonać naszych podziałów na grupy i podgrupy. Nawet w językach blisko spokrewnionych i zgodnych w swej strukturze ogólnej nie znajdujemy nazw identycznych. Jak
wykazał Humboldt, greckie i łacińskie określenia księżyca nie wyrażają tej samej intencji czy tego samego
pojęcia, mimo że odnoszą się do tego samego przedmiotu. Termin grecki (men) oznacza funkcję, jaką odgrywa księżyc w mierzeniu czasu? termin łaciński (luna, luc-na) oznacza świetlistość lub jasność księżyca. *
Tak więc w sposób oczywisty wyodrębniliśmy i skupiliśmy uwagę na dwóch bardzo odmiennych właściwościach przedmiotu. Sama czynność jednak, proces
koncentracji i kondensacji, jest ta sama. Nazwa przedmiotu nie rości pretensji do natury przedmiotu? nie
istnieje po to, aby być physei on, aby dać nam prawdę o jakiejś rzeczy. Funkcja nazwy ogranicza się zawsze do podkreślenia jakiegoś szczególnego aspektu
rzeczy i cała wartość nazwy polega właśnie na tym
ograniczeniu i okrojeniu. Funkcją nazwy jest jedynie
wybranie i zatrzymanie się na pewnym aspekcie, a nie
wyczerpujące
odniesienie
do
jakiejś
konkretnej
sytuacji. Wyodrębnienie tego aspektu ńie jest czynnością negatywną, lecz pozytywną. W czynności nadawania nazwy wybieramy bowiem pewne stałe ośrodki postrzegania z mnogości i rozproszenia naszych
danych zmysłowych. Ośrodki te są inne niż w myśli
logicznej lub naukowej. Terminów zwykłej mowy nie
można, mierzyć tymi samymi miernikami co terminów
używanych na wyrażenie pojęć naukowych. W porównaniu z terminologią naukową słowa mowy potocznej wykazują zawsze pewną -niejasność? niemal
z reguły są tak nieprecyzyjne i nieadekwatne, że nie
wytrzymują próby analizy logicznej. Nasze określenia i nazwy wzięte z języka potocznego są jednak mimo tej przyrodzonej i nieuchronnej wady kamieniami
milowymi na drodze prowadzącej do ogólnych pojęć
naukowych?
one
właśnie
kształtują
nasz
pierwszy
obiektywny i teoretyczny pogląd na świat. Taki pogląd nie jest po prostu „dany"; jest wynikiem konstruktywnego
wysiłku
intelektualnego,
który
nie
mógłby osiągnąć swego celu bez stałej pomocy języka.'
Celu tego nie da się osiągnąć w dowolnym momencie. Wspinanie się na wyższe poziomy abstrakcji, docieranie do ogólniejszych i obejmujących szeroki zakres nazw i idei jest zadaniem trudnym i mozolnym.
Bogatych
materiałów
do
badania
procesów
myślowych, które ostatecznie prowadzą do wypełnienia tego zadania, dostarcza nam analiza języka. Mowa ludzka rozwija się z pierwotnego, stosunkowo konkretnego stanu, przechodząc do stanu bardziej Abstrakcyjnego. Nasze pierwsze nazwy są nazwami konkretnymi.
Wiążą
się
ze
zrozumieniem
poszczególnych
faktów
lub czynności. Wszystkie odcienie czy niuanse, jakie
znajdujemy
w
naszym
konkretnym
doświadczeniu,
opisane zostają drobiazgowo i wyczerpująco, ale nie
sprowadzamy ich do wspólnego rodzaju. Hammer-Purgstall napisał rozprawę, w której wylicza różne
nazwy oznaczające w języku arabskim wielbłąda, istnieje nie mniej niż pięć do sześciu tysięcy określeń
używanych przy opisywaniu wielbłąda? żadne jednak
nie daje nam ogólnego pojęcia biologicznego. Wszystkie określenia odzwierciedlają konkretne szczegóły
261
dotyczące kształtu, wielkości, barwy, wieku i chodu
zwierzęcia.48 Podziały te są wciąż jeszcze bardzo odległe od jakiejkolwiek naukowej czy systematycznej
klasyfikacji, ale służą też całkiem odmiennym celom.
W wielu językach tubylczych plemion Ameryki znajdujemy zadziwiającą różnorodność określeń konkretnej czynności, na przykład chodzenia czy uderzania.
Między takimi określeniami istnieje rączej stosunek
oboczności niż podporządkowania. Ciosu pięścią nie
można oddać tym samym określeniem co ciosu zadanego dłonią? Uderzenie zaś za pomocą broni wymaga
innego określenia niż uderzenie biczem czy prętem.43
Karl von den Steinen podaje w swoim opisie języka
bakairi
—
narzecza, którym
mówi
plemię
Indian
z Brazylii Środkowej — że każdy gatunek papugi
i palmy ma swą odrębną nazwę, nie ma natomiast
w narzeczu nazwy wyrażającej rodzaj: „papuga" łub
npalma". Stwierdza on, że „Bakairi tak bardzo przywiązują się do licznych pojęć szczegółowych, że nie
interesują się wspólnymi cechami charakterystycznymi. Dławią się od bogactwa materiału i nie potrafią
operować nim oszczędnie? mają tylko drobną monetę,
ale* trzeba przyznać, że pod tym względem są raczej
niepomiernie bogaci niż biedni." 44 Prawdę mówiąc nie
ma żadnej jednolitej miary bogactwa czy ubóstwa danego narzecza. Każdą klasyfikację narzucają i każdą
kierują szczególne potrzeby i jest rzeczą jasną, że
potrzeby te zmieniają się zależnie od różnych warunków społecznego 1 kulturalnego życia człowieka.
42 Zob.
rozprawy
filozoficzno-historyczne
Akademii
Wiedeńskiej, t. VI i VII (od 1855).
43 Co do dalszych szczegółów zob.
E. Cassirer; Philosophie der
SYmbolischen For men, i. I, s. 257 i n.
■'** K. von den Steinen: Unter den NaturvÓlkern Zentral-Brasi-
W
cywilizacji
pierwotnej
z
konieczności
przeważa
zainteresowanie konkretnymi i szczegółowymi aspektami rzeczy. Mowa ludzka zawsze przystosowuje się
do pewnych form życia ludzkiego i jest z nimi współmierna. Zainteresowanie samymi „uniwersaliami'' nie
jest ani konieczne, ani możliwe w plemieniu Indian.
Wystarczające i ważniejsze jest rozpoznawanie przedmiotów po pewnych widocznych i namacalnych cechach charakterystycznych. W wielu językach rzecz
okrągła nie może być traktowana W taki sam sposób
jak rzecz kwadratowa lub podłużna, ponieważ należą
one do różnych rodzajów gramatycznych, które rozróżnia się specjalnymi środkami językowymi, takimi
jak'
użycie
przedrostków.
W
narzeczach
językowej
rodziny bantu znaleźć można nie mniej niż dwadzieścia rodzajowych klas rzeczowników. W językach tubylczych plemion Ameryki, np. u Algonkinów, niektóre przedmioty należą do rodzaju żywotnego — inne do rodzaju nieżywotnego. ŃaWet łatwo jest zrozumieć; że z punktu widzenia umysłu pierwotnego to
rozróżnienie musi wydawać Się szczególnie interesujące i życiowo ważne? łatwo też pojąć, dlaczego tak
się dzieje. Jest to w istocie różnica o wiele bardziej
charakterystyczna i uderzająca niż ta, jaką wyrażają
nasze abstrakcyjne, logiczne nazwy, należące do pewnych kategorii. To samb powolne przejście od nazw
konkretnych do abstrakcyjnych można także śledzić
w nazywaniu właściwości rzeczy. W wielu językach
znajdujemy Wielkie bogactwo określeń koloru. Każdy
poszczególny odcień danego koloru ma swoją specjalną nazwę, gdy jednocześnie brak naszych terminów
ogólnych, takich jak niebieski, zielony, czerwony itd.
Nazwy
kolorów
zmieniają
się
zależnie
od
natury
przedmiotów:
można
np.
użyć
jednego
określenia
oznaczającego barwę szarą mówiąc o wełnie lub gę-
liens, s. 81.
128
siach, innego, kiedy mowa o koniach, innego dla bydła, a jeszcze innego opisując sierść innych zwierząt
czy włosy ludzi.45 To samo odnosi się do kategorii
liczby: do różnych klas przedmiotów trzeba stosować
różne liczebniki.46 Wznoszenie się do pojęć i kategorii
uniwersalnych
wydaje
się
więc
bardzo
powolnym
procesem w rozwoju mowy ludzkiej, ale każdy nowy
krok w tym kierunku prowadzi do obejmującego szerszy zasięg przeglądu, do lepszej orientacji i organizacji naszego postrzegalnego świata.
46
Zob. przykłady podane przez Jespersena w Language, s. 429.
48
Więcej szczegółów w Philosophie der sYmbollschen Formen,
t. I, s. 188 i n.
v
IX. SZTUKA
1
( Pozornie piękno należy do najlepiej znanych i najbardziej zrozumiałych zjawisk ludzkiego świata. Pozbawione aury tajemniczości czy tajemnicy, charakter
i natura piękna nie wymagają dla swego objaśrńenia
żadnych subtelnych i skomplikowanych teorii metafizycznych. Piękno jest nieodłączną częścią ludzkiego
doświadczeniaf jest namacalne i łatwe do rozpoznania. Mimo to w historii myśli filozoficznej zjawisko
piękna okazywało się zawsze jednym z największych
paradoksów. Aż do czasów Kanta filozofia piękna
oznaczała
zawsze
próbę
podporządkowania
naszego
doznania estetycznego obcej zasadzie i poddania sztuki obcemu prawodawstwu. Pierwszy Kant w swej Krytyce władzy sądzenia jasno i przekonywająco dowiódł
autonomii sztuki. Wszystkie poprzednie systemy szukały zasady sztuki albo w dziedzinie teorii, albo w
dziedzinie moralności. Skoro sztukę uznano za rezultat aktywności teoretycznej, konieczne stało się przeanalizowanie logicznych reguł, którym ta szczególna
aktywność podlega. W tym wypadku jednak już sama
logika nie była jednorodną całością. Trzeba ją było
podzielić na odrębne i stosunkowo niezależne części.
Trzeba było odróżnić logikę wyobraźni od logiki myśli racjonalnej i naukowej. Pierwszą próbę wszechstronnego systematycznego określenia logiki wy129
obraźni
podjął
w
swej
Estetyce
(1750)
Aleksander
Baumgarten. Ale nawet ta próba, której wartość okazała się w pewnym sensie trwała i bezcenna, nie zdołała
zapewnić
prawdziwie
autonomicznej
wartości
sztuce. jLogika wyobraźni nigdy bowiem nie zdołała
Osiągnąć takiej godności jak logika czystego intelektu.
£ Jeśli istniała teoria sztuki, to mogła to być jedynie
"giióseologia
mferierr
•-analiza;""-t/niższej",
zmysłowej
części ludzkiego poznania. Z drugiej strony można
było określić sztukę jako wzór,prawdy moralnej. Pojmowana była jako alegoria, jako metafora ukrywająca pod dostępną zmysłom postacią swój sens etyczny.
W obu jednak wypadkach, zarówno w moralnej, jak
w teoretycznej interpretacji, sztuka nie miała swojej
własnej,
niezależnej
wartości.
W
hierarchii
wiedzy
ludzkiej sztuka była jedynie stadium przygotowawczym,
podporządkowanym
i
„służebnym
środkiem,
wskazującym na jakiś wyższy cel,/
(JAt filozof ii sztuki ujawnia się ten sam konflikt między dwoma przeciwstawnymi kierunkami, jaki napotykamy w filozofii językaJtNfie jest to oczywiście zbieżność jedynie historyczna. Źródłem konfliktu jest ta
sama podstawowa dwoistość w interpretowaniu rzeczywistości. Język i sztuka ustawicznie oscylują między dwoma przeciwległymi biegunami — obiektywnym i subiektywnym. JŻadna teoria języka czy sztuki
nie zdoła pominąć ani wyeliminować jednego z tych
dwóch biegunów, choć akcent może spoczywać to na
jednym, to na drugim.
W pierwszym wypadku': język i sztuka zostają
sprowadzone do wspólnego mianownika — kategorii
mimesis, a ich zasadnicza funkcja ma charakter naśladowczy. Język bierze się z naśladowania dźwięków,
sztuka jest naśladownictwem przedmiotów zewnętrznych. Naśladowanie jest podstawowym instynktem,
268
pierwotną cechą natury ludzkiejT)k.rystoteles powiada:
„BQ naśladowanie jest ludziom przyrodzone od dzieciństwa i tym to różnią się oni od innych istot żyjących,
że
są
najpochopniejszymi
do
naśladowania
stworzeniami? że pierwszych wiadomości nabywają za
pomocą naśladownictwa...'' Naśladownictwo jest także
niewyczerpanym
źródłem
rożkoszyr
czego
dowodem
fakt, że sprawia nam przyjemność oglądanie w sztuce
najbardziej realistycznego obrazu rzeczy, które same
w sobie mogą być przykre do oglądania — na przykład kształty najwstrętniejszych zwierząt lub trupów.
Arystoteles określa tę rozkosz jako doznanie raczej
teoretyczne
niż
specyficznie
estetyczne.
Oświadcza
on, że ^uczenie się jest najwyższą rozkoszą nie tylko
filozofów, ale również wszystkich innych ludzi, tylko że ci krótko biorą udział w tej rozkoszy. Dlatego
bowiem cieszą się oglądaniem obrazów, że przy patrzeniu na nie uczą się przez wnioskowanie, co każdy
z tych obrazów przedstawia, np. ten to, tamten owo." 1
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że zasada ta odnosi
się wyłącznie do sztuk odtwórczych. Można by ją
jednak z łatwością przenieść na wszystkie inne formy.
Sama muzyka stała się obrazem rzeczy. Ostatecznie
nawet gra na flecie czy taniec są tylko naśladownictwem, ponieważ tancerz czy flecista przedstawia w
swych rytmach zarówno charaktery ludzi, jak i to;
co robią i co cierpią.2 A cała historia poetyki pozostawała pod wpływem dewizy Horacego: ut pictura poeśis,
oraz powiedzenia Simonidesa: ,|malarstwo jest
niemą poezją, poezja zaś — mówiącym obrazem". Poezję odróżnia od malarstwa sposób i środki, ale nie
ogólna funkcja naśladowcza.
1
Arystoteles: Poetyka
4, 1448b 5—17 (Trzy poetyki
klasyczne,
przeł. T. Słnko, Wrocław 1951).
2
Tamże 1, 1447a 26,
130
-Trzeba jednak zauważyć, że najbardziej radykalne
teorie naśladownictwa nie miały zamiaru ograniczać
funkcji sztuki do czysto mechanicznego odtwarzania
rzeczywistości. Wszystkie musiały do pewnego stopnia uwzględniać twórczą inwencję artysty. Pogodzić
te dwa wymagania nie było rzeczą łatwąv,Jeśli prawdziwym celem sztuki jest naśladownictwo, to jest rzeczą jasną, że spontaniczność i siła twórcza artysty
staje się raczej przeszkodą niż czynnikiem konstruktywnym. Fałszuje ona wygląd rzeczy, zamiast opisywać prawdziwą ich naturę. Klasyczne teorie naśladownictwa nie mogły negować faktu, że subiektywne
widzenie
artysty
wprowadza
czynnik
zakłócający
opis. • Tę subiektywność artysty można jednak było
zamknąć we właściwych granicach i poddać ogólnym
regułom. Tak więc zasady ars simia naturae — sztuka
małpą natury — nie dało się utrzymać w ścisłym i bezkompromisowym znaczeniu. Nawet bowiem sama natura nie jest nieomylna i nie zawsze osiąga swój cel.
W takim wypadku sztuka musi przyjść z pomocą naturze i wręcz poprawić lub udoskonalić ją.
Ale natura dużo blasku roni
Tworząc swe dzieło, właśnie jak artysta,
Który zna kunszt swój, lecz jest słabej dłoni. 3
Jeżeli „wszelkie
piękno
jest
prawdą",
to
wszelka
prawda niekoniecznie jest pięknem. Dla osiągnięcia
najwyższego piękna odchylenie od natury jest równie
konieczne jak odtwarzanie natury. Określenie właściwej proporcji, wyznaczenie stopnia tego odchylenia
stało się jednym z naczelnych zadań teorii sztuki.
Arystoteles twierdził, że dla celów poezji przekony-
wająca niemożliwość jest bardziej pożądana niż nieprzekonywająca możliwość. Właściwą odpowiedzią na
zarzut pewnego krytyka, że Zeuksis malował takich
ludzi, jacy nigdy nie mogli istnieć w rzeczywistości,
jest stwierdzić, że l e p i e j jest, aby byli tacy, ponieważ artysta p o w i n i e n
udoskonalać swój model.4
Ta sama zasada była punktem wyjścia dla pisarzy
neoklasycznych — począwszy od Włochów z XVI
wieku do pracy Abbe Batteux les beaux arts reduits
a un meme principe (1747). Sztuka nie odtwarza natury w sensie ogólnym i bez rozeznania? odtwarzala belle naturę. Jeśli jednak prawdziwym celem sztuki
jest naśladownictwo, to samo pojęcie takiej „pięknej
natury" jest bardzo wątpliwej wartości. Jak bowiem
możemy poprawiać nasz model nie zniekształcając go?
Jak możemy wykraczać poza granice realności rzeczy
nie
popełniając
wykroczenia
przeciw
prawom
prawdy? W myśl tej teorii poezja i sztuka w ogóle
nigdy nie może być niczym innym jak przyjemnym
fałszem.
Wydaje się, że ogólna teoria naśladownictwa utrzymała swe pozycje i opierała się wszystkim atakom do
pierwszej połowy XVIII wieku. Ale nawet w rozprawie Batteux, ostatniego może zdecydowanego obrońcy tej teorii5, daje się wyczuć niejaki niepokój co
do jej uniwersalnej ważności. Teoria ta potykała się
zawsze o zjawisko poezji lirycznej. Argumenty, z pomocą których Batteux usiłował włączyć poezję liryczną w ogólny schemat sztuki naśladowczej, są słabe
i nieprzekonywające. Toteż wszystkie te powierz4
6
*
Dante:
Boska
Warszawa 1960.
komedia
(Raj
XIII,
76),
przeł.
E.
Porebowicz,
Arystoteles: Poetyka 25, 1461b.
Oczywiście ogólna teoria naśladownictwa
grała
nadal
ważną
rolę nawet w XIX wieku. Podtrzymuje ją na przykład i broni jej
Taine w swojej Filozofii sztuki.
131
chowne argumenty zmiotła nagle nowa siłą, która
ukazała się na: arenie dziejowej. NazWiskof Jana Jakuba Rousseau wyznacza decydujący punkt zwrotny
w ogólnej historii idei nawet w dziedzinie estetyki.
Rousseau odrzucił całą klasyczną i neoklasycznątradycyjną teorię sztuki. Sztuka nie jest dla niego opisem czy odtworzeniem świata empirycznego, lecz wylewem uczuć i namiętności Nowa Heloiza Rousseau
okazała się nową rewolucyjną siłą. Zasada naśladownictwa, która przez wiele wieków dominowała w
teorii sztuki, musiała od tej chwili ustąpić przed nową
koncepcją i nowym ideałem — ideałem „sztuki charakterystycznej^jOd
tego
momentu
możemy
śledzić
triumf nowej zasady w całej literaturze europejskiej.
W Niemczech za przykładem Rousseau poszli Herder
i Goethe** Tak więc cała teoria piękna musiała przybrać nową postać. Piękno w tradycyjnym znaczeniu
tego terminu nie jest bynajmniej jedynym celem sztuki, w istocie jest tylko drugorzędną i pochodną jej
właściwością^Jw
swojej
rozprawie
Von
deutscher
Baukunsł
Goethe
napomina
czytelnika:
„Nie
dopuść
do tego, aby stanęło między nami błędne zrozumienie,
nie pozwól, aby zniewieściała doktryna nowoczesnego
handlarza pięknością zbytnio cię wydelikaciła, tak że
nie potrafisz zachwycać się pełnym znaczenia grubym
ciosaniem, bo w końcu twoje osłabione odczuwanie
nie będzie zdolne znieść nic innego, tylko błahą, pozbawioną wymowy gładkość. Ludzie ci usiłują doprowadzić cię do tego, abyś uwierzył, że sztuki piękne
powstały z naszej rzekomej skłonności do upiększaniaoptaczającego nas świata. To nie jest prawdą...
4,Sztuka jest siłą kształtującą na długo przedtem, zanim stanie się piękna, a jednak jest już wtedy prawdziwą i wielką sztuką, bardzo często prawdziwszą
i większą niż sama sztuka piękna. W naturze łudz-
klej tkwi bowiem element kształtujący, który zaczyn
na działać z chwilą, gdy tylko egzystencja człowieka
jest zapewniona.^ Tak więc człowiek dziki przekształca swoje «kókosy», swoje pióra i własne ciało, nadając im: dziwaczne rysy, straszliwe kształty i krzykliwe kolpry^Jlchoć; ha wizerunki % Składają się najbardziej cudaczne formy, to przecież, nie mając proporcjonalnych kształtów, ich części składowe będą z sobą harmonizować, ponieważ jedno uczucie stworzyło
z nich charakterystyczną całość.
„Otóż ta sztuka charakterystyczna jest jedyną sztuką prawdziwjp)A/owczas jest jednolita i żywa, kiedy
oddziaływa ria swe otoczenie pobudzana wewnętrznym, jednym, indywidualnym, oryginalnym, niezależnym uczuciem, nie dbając o to wszystko, co jest jej
obce, i nawet o tym nie wiedząc, niezależnie od tego,
czy kolebką jej była surowa dzikość czy też kulturalną, oświecona wrażliwość/'6
{ Od Rousseau i Goethego rozpoczął się nowy okres
w teorii estetyki. Sztuka charakterystyczna odniosła
zdecydowane
zwycięstwo
nad
sztuką
naśladowczą.
Chcąc jednak zrozumieć prawdziwy sens owej sztuki
charakterystycznej musimy unikać jednostronnej interpretacji.
Nie
wystarcza
podkreślić
emocjonalnej
strony dzieła sztuki. Prawdą jest, że; wszelka sztuka
charakterystyczna
czy
ekspresyjna
jest
„spontanicznym wylewem potężnych uczuć". Cdybyśmy jednak
mieli przyjąć bez zastrzeżeń tę definicję Wordswortha, doprowadziłaby nas ona jedynie do zmiany znaku, a nie do decydującej zmiany znaczenia. I w, tym
wypadku sztuka pozostałaby odtwórcza; ale zamiast
być/
odtworzeniem
rzeczy,
przedmiotów
fizycznych,
Slal^^^7*ste^«jc4^#i^®ie9n naszego życia wewnętrz-
6
268
Goethe: Von deutscher Baukunst, Werke XXXVII, s. 148 i n.
132
nego, naszych uczuć i emocjhjMogłibyśmy, posługując się jeszcze raz naszą analogią z filozofią języka,
powiedzieć, że w tym wypadku wymieniliśmy jedynie
onomatopeiczną teorię sztuki na teorię okrzyków. Ale
Goethe
nadawał
terminowi
„sztuka
charakterystyczna" sens inny. Cytowany fragment został napisany
w roku 1773, w młodzieńczym okresie „burzy i naporu". W żadnym jednak okresie swego życia Goethe
nie mógł ignorować obiektywnego bieguna swej poezji(^Sztuka jest w istocie ekspresyjna, ale nie może
być ekspresyjna nie będąc kształtującą. Ten kształtujący proces zachodzi w pewnym dostępnym zmysłom
środku przekazuTj),Gdy tylko — pisze Goethe — półbóg uwalnia się od troski i lęku, twórczy w sWym
spoczynku, zaczyna po omacku szukać wokół siebie
materii, w którą mógłby tchnąć swego ducha." W wielu nowoczesnych teoriach estetycznych — zwłaszcza
w teorii Crocego oraz jego uczniów i zwolenników —
ów czynnik materialny został zapomniany lub zredukowany do minimum. Croce interesuje się jedynie
faktem ekspresji, nie zaś sposobem jej przekazania.
Uważa sposób za nieistotny zarówno dla charakteru,
jak dla wartości dzieła sztuki./-Jedyną rzeczą, jaka
ma znaczenie, jest intuicja artysty, nie zaś ucieleśnienie tej intuicji w jakimś szczególnym materiale. Materiał jest ważny z technicznego, a nie z estetycznego
punktu widzenia^ Filozofia Crocego jest filozofią ducha, podkreślającą czysto duchowy charakter dzieła
sztuki. Ale według tej teorii cała energia duchowa
skupia się i zużywa w procesie kształtowania samej
tylko intuicji. JZ chwilą kiedy proces ten się dokonał,
dzieło artystyczne zostało doprowadzone do końca.
To, co następuje potem, jest jedynie zewnętrznym odtworzeniem, niezbędnym dla przekazania intuicji, ale
nie mającym znaczenia dla jej istoty. Ale barwy, linie,
272
rytmy i słowa nie są dla wielkiego malarza, dla wielkiego muzyka czy dla wielkiego poety jedynie częścią
jego technicznego wyposażenia; są niezbędnymi elementami samego procesu twórczego.
Jest to równie prawdziwe w odniesieniu dp sztuk
ekspresyjnych, jak w odniesieniu do sztuk odtwórczych. Nawet w poezji lirycznej uczucie nie jest cechą jedyną i decydującą^Oczywiście prawdą jest, że
wielcy poeci liryczni zdolni są do najgłębszych uczuć
i że artysta, który nie potrafi zdobyć się na potężne
uczucia, stworzy jedynie rzeczy płytkie i błahe. Ale
z tego faktu nie możemy wyciągać wniosku, że funkcję poezji lirycznej i sztuki w ogóle można adekwatnie'określić jako zdolność artysty do „wyznania swoich uczuc^ R. G. Cołłingwood powiada: „Wyrażenie
danego^-uezucia jest tym, co artysta usiłuje osiągnąć.
Wyrażenie tego uczucia i wyrażenie go dobrze jest
jednym i tym samym... Wszelka wypowiedź i wszelki
gest, jakie każdy z nas robi, jest dziełem sztuki."7
Ale tu znowu został zupełnie przeoczony cały konstruktywny proces, który jest warunkiem wstępnym
zarówno
przy
tworzeniu,
jak
przy
kontemplowaniu
dzieła sztuki. Wszelki gest jest w nie większym stopniu dziełem sztuki niż każdy okrzyk aktem mowy. Zarówno gestowi, jak okrzykowi brak jednej istotnej
i niezbędnej właściwości. Są to reakcje instynktowne
i
bezwiedne;
brak
im
prawdziwej
spontaniczności.
W ekspresji artystycznej i językowej konieczny jest
element
celowości.
W
każdym
dziele
artystycznym
i w każdym akcie mowy odkrywamy wyraźną strukturę teleologiczną. Aktor w dramacie naprawdę działa
w swojej roli. Każda poszczególna wypowiedź jest
częścią logicznie powiązanej, spoistej struktury.
7
R. G. Collingwood: The Principles of Art, Oxford 1938, s. 279,
282, 285.
133
Akcent i rytm jego słów, modulacja jego głosu, mimika twarzy i pozy ciała — wszystko zmierza do tego
samego
celu,
do
uosobienia
ludzkiego
charakteru.
Wszystko to nie jest po prostu „ekspresją", jest także
interpretacją i odtworzeniem. Nawet wiersz liryczny
nie jest całkowicie pozbawiony tej ogólnej tendencji
sztuki. Poeta liryczny nie jest tylko człowiekiem, który pozwała sobie na manifestacje uczuC Powodowanie
się wyłącznie uczuciem nie jest sztuką, lecz sentymentalizmem. Artysta, którego nie pochłania kontemplowanie i tworzenie form, lecz raczej jego własna przyjemność i rozkoszowanie się „radością bólu" staje się
sentymentalny; Stąd też trudno przypisywać sztuce
lirycznej charakter bardziej subiektywny niż wszystkim innym formom sztuki. Niesie ona bowiem ten sam
rodzaj ucieleśnienia i ten sam proces obiektywizacji^}
Mallarme powiedział: „Poezji nie pisze się ideami, lecz
słowami". Pisze się ją obrazami, dźwiękami i rytmami, które zlewają się w nierozdzielną całość, tak właśnie jak w wypadku poezji dramatycznej i przedstawienia dramatycznego. W każdym wielkim wierszu lirycznym
odnajdujemy
tę
konkretną
i
nierozdzielną
jedność.
£\Jak wszystkie inihe formy Symboliczne, sztuka nie
jest jedynie odtworzeniem gotowej, danej rzeczywistości. Jest jednym ze sposobów obiektywnego spojrzenia na rzeczy i życie ludzkie. Nie jest naśladowaniem, ale odkryciem rzeczywistości./Przez sztukę nie
odkrywamy jednak natury w tym sensie, w jakim
uczony używa terminu „natura". Język i nauka to
dwa główne procesy, za pomocą których utrwalamy
i określamy nasze pojęcia o świecie zewnętrznym.
Musimy
klasyfikować
nasze
postrzeżenia
zmysłowe
i podciągnąć je pod ogólne pojęcia i ogólne reguły,
aby nadać im znaczenie obiektywne. Taka klasyfika-
274
cja jest wynikiem uporczywego wysiłku zmierzającego do uproszczenia. W podobny sposób dzieło sztuki
implikuje akt skupienia i koncentracji. Arystoteles
położył, nacisk na ten proces, kiedy chciał opisać
prawdziwą różnicę między poezją a historią. Stwierdza om że to, co daje nam dramat, jest pojedynczym
działaniem (mia praxis), które samo w sobie jest zakończoną całością mającą organiczną jedność żywego stworzenia? historyk natomiast musi zajmować się
nie jednym działaniem, lecz jednym okresem i wszystkim, co w nim się wydarzyło jednej lub więcej osobom, choćby poszczególne wypadki wcale się ze sobą
nie wiązały.8
Pod tym względem zarówno piękno, jak prawdę
można opisać używając terminów tej samej klasycznej formuły: są one „jednością w różnorodności". Ale
akcent w tych dwóch wypadkach jest odmienny. Język i nauka są skrótami rzeczywistości: sztuka jest
intensyfikacją rzeczywistości. Język i nauka polegają
na jednym i tym samym procesie abstrahowania;
Cjztukę można określić jako ciągły proces konkretyzowania. W naukowym opisie danego przedmiotu zaczynamy od wielkiej liczby spostrzeżeń, które na pierwszy rzut oka są jedynie luźnym zlepkiem oderwanych
faktów. Im dalej jednak postępujemy, tym bardziej
te odrębne zjawiska przybiera j<| określony kształt
i stają się systematyczną całością;; Nauka poszukuje
w przedmiocie pewnych cech głównych, z których
dadzą
się
wywieść
wszystkie
inne
jego szczególne
właściwości. Jeśli chemikowi znana jest liczba atomowa pewnego pierwiastka, ma on już wskazówkę pozwalającą mu uzyskać pełny obraz jego struktury
i składu. Może z tej liczby wyprowadzić wszystkie
Arystoteles: Poetyka 23, 1459* 17—-29.
charakterystyczne
właściwości
owego
pierwiastka.
„Sztuka me-dOpaśzcza-'jednak
wege^p&os-z^e^
Nie
Wnika we właściwości ani w przyczynę rzeczy? daje
nam naocznośc formy rzeczy) Ale to także nie jest
bynajmniej zwykłym powtórzeniem czegoś, co już było przedtem. Jest to prawdziwe, autentyczne odkrycie. £ Artysta jest w równym stopniu odkrywcą form
przyrody, jak uczony jest odkrywcą faktów przyrodniczych czy praw przyrod^ Wielcy artyści wszystkich
czasów
świadomi
byli"
tego
szczególnego
zadania
i szczególnego daru sztuki. Leonardo da Vinci mówiąc
o celu malarstwa i rzeźby użył słów saper vedere—
umieć patrzyć. Jego zdaniem malarz i rzeźbiarz są
wielkimi nauczycielami w królestwie świata widzialnego. Świadomość bowiem czystych form rzeczy nie
jest bynajmniej darem instynktownym, darem natury.
Mogliśmy tysiąc razy spotkać się z jakimś przedmiotem należącym dó sfery naszego codziennego doświadczenia zmysłowego i ani razu nie „widzieć'' jego formy. Zapytani nie o jego fizyczne cechy cży efekt
działania, lecz o jego czysty kształt wizualny i strukturę — nie potrafimy odpowiedzieć. Przepaść tę wypełnia sztuka. Tu żyjemy bardziej w dziedzinie czystych form niż w sferze analizy badawczej dotyczącej
samych przedmiotów zmysłowych lub ich oddziaływania. ■
Z czysto teoretycznego punktu widzenia możemy
potwierdzić Słowa Kanta, że matematyka jest „dumą
ludzkiego rozumu". Za ten triumf myśli naukowej musimy jednak płacić bardzo wysoką cenę. Nauka oznacza abstrakcję, abstrakcja zaś jest zawsze zubożeniem
rzeczywistości. Definiowane w kategoriach naukowych
formy rzeczy stają się coraz bardziej czystymi formułami. Te formuły są zadziwiająco proste. Jeden wzór,
135
taki jak prawo ciążenia Newtona, zdaje się obejmować i wyjaśniać całą strukturę naszego materialnego
wszechświata. ^Jiożna by pomyśleć, że rzeczywistość
nie tylko jest dostępna naszym abstrakcjom naukowym, ale że te potrafią ją wyczerpująco wyjaśnić.
Gdy tylko jednak dotkniemy sfery sztuki, okazuje się
to złudzeniem. Rzeczy mają bowiem niezliczoną ilość
aspektów i zmieniają się co chwila. Daremna by była
wszelka próba zamknięcia ich w jednej formule^owiedzenie Heraklita, że słońce jest nowe każdego dnia,
prawdziwe jest w odniesieniu do słońca artysty, jeśli
nie w odniesieniu do słońca uczonego. Kiedy naukowiec opisuje jakiś przedmiot, charakteryzuje go za
pomocą liczb, stałych wielkości fizycznych i chemicznych. Sztuka, ma nie tylko odmienny cel, ale także
inny przedmiot badań. Jeśli p dwóch artystach powiadamy, że malują „ten sam'' krajobraz, określamy nasze
doświadczenie
estetyczne
bardzo
nieadekwatnie.
Taka ^zorna tożsamość jest; z punktu widzenia sztuki całkiem iluzoryczna. Nie można mówić o jednej
i tej samej rzeczy jako o temacie obu malarzy. Artysta bowiem nie portretuje ani nie kopiuje żadnego
empirycznego przedmiotu — taajobram-ź ~jego~pag©rkami-4 .. górami,-strumieniami-4 -rzekami* Przekazuję
nam indywidualną i chwilową fizjonomię krajobrazu."
Pragnie wyrazić atmosferę rzeczy, grę światłą i cier
nia. Krajobraz nie jest „ten sam" o wczesnym brzasku, w żarze południa albo w dzień deszczowy czy
słoneczny^
Nasze
postrzeganie
estetyczne
wykazuje
znacznie większą różnorodność i należy do znacznie
bardziej skomplikowanego porządku niż nasze zwykłe*
codzienne
postrzeganie
zmysłowe.
W
postrzeganiu
zmysłowym zadowalamy się uchwyceniem wspólnych
i stałych właściwości przedmiotów w naszym otoczeniu. Doświadczenie estetyczne jest nieporównanie bo-
277
gatsze. Przemią w nim nieograniczone możliwości, które w naszym codziennym doświadczeniu zmysłowym
pozostają nie zrealizowane. W dziele artysty te możliwości stają się rzeczywistością daną? zostają wydobyte i przybierają określoną formę^LTjawnienie tej
niewyczerpanej mnogości aspektów rzeczy jest jednym z wielkich przywilejów i jednym z najgłębszych
uroków sztu$y>
Malarz Ludwik Richter opowiada w swych pamiętnikach, jak kiedyś, gdy jako młody człowiek był
w Tivoli, zaczął wraz z trzema przyjaciółmi malować
ten sam krajobraz. Wszyscy mocno postanowili nie
odstępować od natury, pragnęli odtworzyć tak ściśle,
jak tylko możliwe, to, co widzieli. Mimo to rezultatem były cztery całkowicie różne obrazy, tak jeden
od drugiego odmienne, jak różne były osobowości
malarzy.
Z
doświadczenia
tego
/Richter
wyciągnął
wniosek, że nie istnieje żadna wizja obiektywna i że
formę i barwę pojmuje się zawsze zgodnie z indywidualnym temperamentem.^ Czynnika tego nie mogli
negować ani przeoczyć nawet najbardziej zdecydowani obrońcy ścisłego i bezkompromisowego naturalizmu.\Emil Zola określa dzieło sztuki jako „fragment
natury
przepuszczony
przez
temperament":;—un
coin
de la naturę yu a travers un temperament To, o czym
tu się mówi jako o temperamencie, nie jest jedynie
jakąś szczególną właściwością czy cechą konstytucyjną. Pochłonięci bezpośrednim doznaniem dzieła sztuki,
nie odczuwamy rozdziału pomiędzy światem obiektywnym a subiektywnym. Nie żyjemy w naszej zwykłej,
pospolitej
rzeczywistości
przedmiotów
fizycznych, ale nie żyjemy też całkowicie w obrębie sfery
indywidualnej.
Poza
tymi
dwiema
sferami
odkrywamy
nową
dziedzinę
form
plastycznych,
muzycznych,
poetyckich
i
te
formy
mają
prawdziwą
uniwersał
ność.
Kant
przeprowadza
ostre
rozróżnienie
między
tym,
co
nazywa
„pospolitą
ważnością"
(lub
„estetyczną
powszechnością")
a
„obiektywnie
powszechną
ważnością", która odnosi się do naszych sądów logicznych
i
naukowych.10
W
naszych
sądach
estetycznych,
argumentuje,
nie
zajmujemy
się
przedmiotem
jako
takim,
ale
czystą
kontemplacją
tego
przedmiotu.
Estetyczna
powszechność
oznacza,
że
predykat
piękna
nie
jest
ograniczony
do
szczególnej
jednostki,
ale
rpzciąga się na całą sferę tych, którzy wydają sądy-Gdyby
V- dzieło sztuki było tylko kaprysem i szaleństwem in1
dywidualnego
artysty,
nie
miałoby
tej
powszechnej
komunikatywności.
Wyobraźnia
artysty
nie
wymyśla
form rzeczy w sposób arbitralny. Ukazuje nam te formy w ich prawdziwym kształcie, czyniąc je widocznymi
i
rozpoznawalnymi.
Artysta
wybiera
pewien
aspekt
rzeczywistości,
ale
ów
proces
selekcji
jest
jednocześnie
procesem
obiektywizacji.
X3dy
już
raz
wkroczyliśmy
w
jego
pole
widzeniarinusimy
patrzeć
na
świat
jego
oczyma.
Mogłoby
się
wydawać,
że
świat
nigdy
przedtem nie ukazał się nam w tym szczególnym świetle. A przecież mamy przekonanie, że to światło nie
jest
jedynie
chwilowym
błyskiem.
Stało
się
trwałe
i
nieprzemijające
dzięki
dziełu
sztuki.
Kiedy
rzeczywistość objawiła się nam raz w ten szczególny sposób,
widzimy ją nadal w tym samym kształcie.
Tak więc niełatwo jestfj utrzymać wyraźną granicę
pomiędzy sztukami odtwórczymi i ekspresyjnymi, su10
U
Kanta
pierwszy
AUgemeinguliigkełt.
Opis
Wółfflina.
9
278
ten
czerpię
z
Kunstgeschichtliche
Grundbegriife
H.
się
H.
W.
Cassirer:
termin
brzmi
Interpretacją
tych
A
Commenlary
on
Gemeingultigkeit,
dwóch
Kanfs
terminów
„Ciitiąue
drugi
—
zajmuje
of
Jud-
gement", London 1938, s. 190 i n.
136
biektywnymi
i
obiektywnymi.)
Fryz
Partenonu
czy
msza Bacha, Kaplica Sykstyńska Michała Anioła czy
wiersz
Leopardiego,
sonata
Beethovena
lub
powieść
Dostojewskiego nie są dziełami ani wyłącznie odtwórczymi, ani wyłącznie ekspresyjnymi. Są symboliczne,
w nowym i głębszym znaczeniu. Dzieła wielkich poetów lirycznych: Goethego czy Hólderłina, Wordswortha czy Shelleya, nie stanowią disiecti membra poetae
—- rozrzuconych i nie powiązanych fragmentów
życia poety. Nie są pó prostu chwilowym wybuchem
namiętnego
uczucia
?
odsłaniają
głęboką
jedność
i ciągłość; Z drugiej strony wielcy tragicy i komediopisarze Eurypides i Szekspir, Cervantes i Molier .—
nie bawią nas oderwanymi scenami z widowiska życia. Sceny te same w sobie są jedynie ulotnymi cieniami. Ale nagle zaczynamy coś widzieć poza tym
cieniem
i
stajemy
w
obliczu
nowej
rzeczywistości.
Tragik i komediopisarz poprzez swe postaci i akcję
objawia pogląd na życie ludzkie jako całość, na jego
wielkości słabości, na jego wzniosłość i absurdalność.
33oethe napisał: „Sztuka nie podejmuje się współzawodniczyć z naturą w całej jej rozciągłości i głębi*
Trzyma się powierzchni zjawisk przyrody, ale ma swą
Własną głębię i moc? krystalizuje najwyższe momenty
tych znajdujących się na powierzchni zjawisk, uznając w nich praworządność, doskonałość harmonijnych
proporcji; najwyższe, piejkno, wzniosłość namiętności,
godność
znaczenia^*
Owo
utrwalenie
„najwyższych
momentów
zjawisk"
nie
jest
ani
naśladownictwem
rzeczy
fizycznych,
ani
tylko
wylewem
potężnych
uczuć. Jest to interpretacja rzeczywistości —- nie za
pomocą pojęć, ale w drodze bezpośredniego doznania;
11
Goethe: Przypisy' do tłumaczenia Essai sur Id peinture Dide-
rota, Werice XLV, s. 260.
280
nie za pośrednictwem myśli, lecz za pośrednictwem
form zmysłowych.
Od Platona do Tołstoja oskarżano sztukę o podniecanie naszych uczuć i Zakłócanie w ten sposób porządku i harmonii naszego życia moralhegó. Zdaniem
Platona wyobraźnia poetycką podsyca naszą żądzę
i gniew, pragnienie i ból i potęguje doznania, które
powinny by Wygasnąć.12 Tołstoj widzi w sztuce źródło zarazy. „Nie tylko —- powiada — zaraza jest oznaką sztuki, ale stopień zaraźliwości jest także jedyną
miarą doskonałości w sztuce." Ale błąd tej teorii jest
oczywisty. Tołstoj pomija podstawowy element sztuki,, element formy/ Przeżycie estetyczne •— kontemplacja dzieła sztuki — jest stanem umysłu niepodobnym
do
naszych
chłodnych
sądów
teoretycznych
i trzeźwych sądów moralnych. Wypełniają je najżywotniejsze siły namiętnościOjałe sama natura namiętności i jej sens uległy tu przekształceniu. Wordsworth
określa poezję jako „wspominane w spokoju uczucie".
Ale spokój, jaki czujemy w wielkiej poezji, nie jest
spokojem
wypływającym
ze
wspominania.
Uczucia
wzbudzane przez poetę nie należą do odległej przeszłości. Są „tu" — żywe i bezpośrednie. Zdajemy sobie
sprawę z ich pełnej siły, lecz. siła ta dąży w nowym
kierunku. Ten kierunek dostrzegamy raczej, niż wyczuwamy bezpośrednio. Nasze namiętności nie są już
ciemnymi i nieprzeniknionymi siłami? stają się jak
gdyby przeźroczyste. Szekspir nie daje nam nigdzie
teorii estetycznej. Nie oddaje się spekulacjom na temat natury sztuki. A przecież w jedynym fragmencie,
w którym mówi o charakterze i funkcji sztuki dramatycznej, ten punkt został podkreślony z całym naciskiem. Hamlet wyjaśnia, że „przeznaczeniem teatru,
Platon: Państwo 606 D.
137
jak dawniej tak i teraz, było i jest służyć niejako za
zwierciadło
naturze,
pokazywać
cnocie
własne
jej
rysy, złości -— żywy jej obraz, a światu i duchowi
wieku postać ich i piętno". Ale obraz namiętności nie
jest samą namiętnością. Poeta, który przedstawia namiętność, nie zaraża nas tą namiętnością. Na sztuce
Szekspira nie zostajemy zarażeni ambicją Makbeta,
okrucieństwem Ryszarda III czy zazdrością Otella. Nie
jesteśmy na łasce tych uczuć; patrzymy poprzez nie;
zdajemy się wnikać w samą ich naturę i istotę. W tym
względzie^Szekspirowska
teoria
sztuki
dramatycznej,
jeśli można o takiej teorii mówić, zgadza się całkowicie z pojęciem, jakie o sztukach pięknych mieli wielcy malarze i rzeźbiarze renesansu^ Szekspir podpisałby się pod słowami Leonarda da Vinci, że, saper vedere
jest najdoskonalszym darem artystylWielcy malarze ukazują nam formy rzeczy zewnętrznych; wielcy dramaturgowie ukazują nam formy naszego życia
wewnętrznego.
Sztuka
dramatyczna
odsłania
nową
głębię
i
rozległość
życia.)
Przekazuje
świadomość
spraw i przeznaczeń ludzkich, ludzkiej wielkości i nieszczęścia, w porównaniu z którymi nasza codzienna,
pospolita egzystencja wydaje się błaha i ubogaĆNiejasno i mgliście wszyscy czujemy nieskończone możliwości życia, które oczekują w milczeniu Chwili, kiedy mają być przywołane z odrętwienia na intensywne
i jasne światło świadomości. I właśnie stopień intensyfikacji i oświetlenia, a,nie stopień zaraźliwości jest
miarą doskonałości sztufefe^
Przyjęcie takiego poglądu na sztukę ułatwia lepsze
zrozumienie problemu, z którym po raz pierwszy
spotykamy się w Arystotelesowskiej teorii katharsis.
Zbędne jest tu wnikanie we wszystkie trudności Arystotelesowskiego terminu i w niezliczone próby wyjaśnienia tych trudności, podejmowane przez komen-
tatorów.13 Co wydaje się jasne i co się obecnie ogólnie przyjmuje, to fakt, że opisany przez Arystotelesa
proces katharsis nie oznacza oczyszczenia czy zmiany
w charakterze i jakości samych namiętności, lecz zmianę w duszy ludzkiej. Dzięki poezji tragicznej dusza
przyjmuje nową postawę wobec swych uczuć. Dusza
doświadcza uczuć litości i grozy, ale uczucia te, zamiast ją wzburzać i niepokoić, wprowadzają ją w stan
wytchnienia i spokoju. Twierdzenie takie mogłoby się
Wydawać na pierwszy rzut oka sprzecznością. To bowiem, co Arystoteles uważa za skutek tragedii, jest
syntezą dwóch elementów, które w prawdziwym życiu, w naszej praktycznej egzystencji, wykluczają się
nawzajem. Najwyższe nasilenie naszego życia emocjonalnego ma nam jednocześnie dać uczucie wypoczynku.
Przeżywamy
wszystkie
nasze
namiętności
czując ich pełny zasięg i najwyższe napięcie. Przekraczając próg świata sztuki zostawiamy jednak za sobą dotkliwy napór i przymus naszych uczuć. Poeta
tragiczny nie jest niewolnikiem, lecz panem swych
uczuć i potrafi przekazać to panowanie nad nimi swoim widzom. Nie dajemy się ponieść uczuciom, które
wyzwala w nas jego dzieło. Wolność estetyczna nie
jest brakiem uczuć, nie jest stoicką apatią, ale czymś
wręcz przeciwnym. Oznacza ona, że nasze życie uczuciowe osiąga swoje największe natężenie i ze w tym
natężeniu zmienia swą formę. Tu bowiem nie żyjemy
już w bezpośredniej realności rzeczy, lecz w świecie
czystych form zmysłowych. W świecie tym istota
i charakter wszystkich naszych uczuć ulegają pewnemu przeistoczeniu. Same namiętności uwalniają się
18
Szczegółowo zajmuje się tym problemem J. Bemays: Zwei
Abhandlungen uber die Aristotelische Theorie des Dramas, Berlin 1880, oraz I. Bywater: Aristotle on the Art ot Poetry, Oxford
1909, s. 152 i n.
283
od swego materialnego ciężaru. Czujemy ich formę
i życie, ale nie czujemy obciążenia. Spokój dzieła
sztuki jest, choć brzmi to paradoksalnie, spokojem dynamicznym, ą nie statycznym. Sztuką przekazuje nam
poruszenia duszy ludzkiej w całej ich głębi i różnorodności. Ale forma, miara i rytm tych poruszeń nie dadzą się porównać z żadnym jednorodnym stanem uczuciowym. To, co czujemy w sztuce, nie jest jedną prostą wartością emocjonalną. Jest to proces dynamiczny samego życia — ustawiczne oscylowanie pomiędzy
dwoma
przeciwległymi biegunami,
pomiędzy
radością
i bólem, nadzieją i lękiem, uniesieniem i rozpaczą.
Nadanie estetycznej formy naszym namiętnościom to
przekształcenie ich w stan wolny i czynny. W dziele
artysty sama siła namiętności stała się siłą kształtu-.
jącą.
Można wysunąć zarzut, że to wszystko, odnosi się
do artysty, ale nie do nas samych, do widzów i słuchaczy. Ale taki zarzut świadczyłby o niezrozumieniu
procesu artystycznego. Podobnie jak w wypadku mowy, proces artystyczny jest procesem dialektycznym
i dialogowym. Nawet widz nie zostaje sprowadzony
do roli wyłącznie biernej. Nie możemy zrozumieć dzieła sztuki bez powtórzenia i zrekonstruowania w pewnym stopniu procesu twórczego, dzięki któremu powstało. W naturze tego twórczego procesu leży uaktywnienie samych namiętności. Gdybyśmy w prawdziwym życiu musieli znieść wszystkie te uczucia, których doświadczamy w Edypie Sofoklesa lub w Królu
Learze
Szekspira,
nie
przeżylibyśmy
chyba
tego
wstrząsu i napięcia. Sztuka jednak zamienia te wszystkie cierpienia i krzywdy, okrucieństwa i potworności w środek samowyzwolenia, dając nam w ten
sposób wewnętrzną swobodę, której w inny sposób
nie dałoby się osiągnąć.
./.Jeśli tedy usihijemy scharakteryzować dzieło sztuki'za pomocą jakiejś szczególnej cechy emocjonalnej,
sąd nasz z_ konieczności musi być niesprawiedliwy.
Jeśli tó, co 'sztuka usiłuje wyrazić, jest samym dynamicznym procesem naszego wewnętrznego życia, a nie
jakimś szczególnym stanem, wówczas wszelka tego
rodzaju kwalifikacja byłaby chyba tylko określeniem
pobieżnym i .powierzchownymT.Iztuka musi nas za*
wsze nie tyle wzruszać, ile poruszać. Nawet rbzróż*
nienie między sztuką tragiczną a komiczną jest w
0 wiele większym stopniu sprawą konwencji niż konieczności. Nie odnosi się do istoty i formy sztuki,
lepz do jej treści i motywów. Już bardzo dawno temu
Platon negował istnienie tych sztucznych i tradycyjnych grąriTcXPod koniec Uczty, opisuje Sokratesa pogra żonegerw rozmowie z tragikiem Ągatonem i komediopisarzem Arystofanesem. Sokrates zmusza obu
poetów do przyznania, że prawdziwy tragik jest prawdziwym artystą w komedii i vice versa.14 W Filebusie
znajdujemy komentarz - do tego fragmentu*'. Platon
utrzymuje w tym dialogu, że zarówno w komedii, jak
w tragedii doświadczamy zawsze mieszanego uczucia
bólu i przyjemncjści^Poeta trzyma się w tym reguł samej natury, ponieważ odmalowuje „całą komedię
1 tragedię życia".15(y£ każdym wielkim poemacie -rw sztukach Szekspira^w Boskiej komedii Dantego, w
Fauście
Goethego
musimy'
w,
istocie
przemierzyć
całą gamę ludzkich uczuć. Nie moglibyśmy zrozumieć
i odczuć poematu, gdybyśmy nie zdołali uchwycić różnych najdelikatniejszych odcieni uczucia, nie potrafili
nadążyć za ustawicznymi zmianami rytmu i tonu, gdyby nie poruszały nas nagłe zmiany dynamiczne. Możemy mówić o indywidualnym temperamencie artysty,
" Platon: Uczta, 223.
a
139
Platon: Filebus, 48 i n.
ale dzieło sztuki jako takie nie ma własnego temperamentu. Nie możemy podciągnąć go pod żadne tradycyjne
psychologiczne
pojęcie
klasy.
Przejawilibyśmy
niewyrobiony smak, gdybyśmy zaczęli określać muzykę Mozarta jako wesołą czy pogodną, a muzykę
Beethovena jako poważną, mroczną czy wzniosłą. Także tutaj rozróżnienie między tragedią a komedią staje
się nieistotne. Pytanie, czy Doń Giovanni Mozarta jest
tragedią czy operą buffo, nie zasługuje chyba na odpowiedź. Kompozycja Beethovena oparta na Schillerowskiej Odzie do radości wyraża najwyższy stopień
radosnego uniesienia, ale kiedy jej słuchamy, nie zapominamy ani na chwilę o tragicznych akcentach IX
symfonii, Obecność tych kontrastów musimy odczuwać w całym ich natężeniu. Zlewają się one w naszym doświadczeniu estetycznym w jedną nierozdzielną całość. Skala uczuć ludzkich obejmuje tu wszystkie rejestry od najniższych do najwyższych; jest to
ruch i wibracja całej naszej istoty. Nawet najwięksi
komediopisarze nie potrafią nam ofiarować łatwego
piękna. Dzieła ich są często pełne wielkiej goryczy.
Arystofanes jest jednym z najsurowszych i najzjadliWszych krytyków natury ludzkiej; Molier nigdzie nie
osiągnął takiej wielkości jak w Mizantropie czy Świętoszku.
Mimo to gorycz wielkich pisarzy komediowych nie jest zgryźliwością satyryka ani surowością
moralisty. Nie skłania do wydawania moralnego werdyktu na życie ludzkie. Sztuka komiczna posiada w
najwyższym stopniu zdolność właściwą wszelkiej sztuce w ogóle — zdolność widzenia sympatycznego. Dzięki tej umiejętności potrafi przyjmować życie ludzkie
z wszystkimi jego brakami i słabostkami, z jego szaleństwami i grzechami. Wielka sztuka komiczna zawsze
była czymś w rodzaju encomium moriae — pochwały
głupoty. Z perspektywy komicznej wszystkie sprawy
286
zaczynają przybierać nowe oblicze. Nigdy może nie
zbliżamy się tak bardzo do naszego ludzkiego świata
jak W dziełach wielkich pisarzy komicznych — w Don
Kichocie
Cervantesa,
w
Tristramie
Shandym
Sterne'a
czy w Klubie Pickwicka Dickensa. Zauważamy najdrobniejsze szczegóły? widzimy ten świat w całym
jego ograniczeniu, małości i głupocie. Żyjemy w tym
ograniczonym świecie, ale nie jesteśmy już w nim
więzieni. Taki jest szczególny charakter katharsis komicznej. Rzeczy i zdarzenia zaczynają tracić swój ciężar materialny, pogarda roztapia się w śmiechu, a
śmiech jest wyzwoleniem.
/Niemal wszystkie teorie estetyczne wydają się zgadzać co do tego, że piękno nie jest bezpośrednią właściwością rzeczy, ale że w pojęciu tym nieuchronnie
zawiera się powiązanie z myślą ludz^^Sume oświadcza w swym eseju OiMfte Standmdtii ^st^ ,,Viąkno
nie jest jakością tkwiącą w samych rzeczach: istnieje
jedynie w umyśle, który je kontempluje^!) Ale stwierdzenie to nie jest jednoznaczne. Jeśli umysł będziemy rozumieć w takim znaczeniu, w jakim rozumie go
Hume, i uznamy „ja" jedynie za wiązkę wrażeń, to
bardzo trudno będzie odszukać w takiej wiązce ów
predykat, który nazywamy pięknem.ć Piękna nie można zdefiniować jedynie przezjego: pm^k, jako „postrzeganego"; musi być ono określone w kategoriach
działalności umysłu, funkcji postrzegania oraz przez
charakterystyczne
ukierunkowanie
tej
funkcji.
Piękno nie składa się z biernych postrzeżeń? jest to tryb
postępowania,
proces
czynnego
postrzegania.
Proces
ten jednak nie ma jedynie subiektywnego charakteru;
przeciwnie, jest jednym z warunków naszego bezpośredniego doznania świata obiektywnego. C)ko artystyczne nie jest okiem biernym, przyjmującym i rejestrującym wrażenie rzeczy. Jest to oko konstruktyw-
rie, a jedynie przez konstruktywne akty możemy odkryć piękno rzeczy w naturze. Poczucie piękna jest
wrażliwością na dynamiczne życie form, a życie to
można
uchwycić
jedynie
w
drodze
odpowiedniego
procesu dynamicznego dokonującego się w nas "&&r
mych.: :/.v.;'
Oczywiście ta biegunowość która, jak widzieliśmy,
stanowi
nieodłączny
warunek
piękna,
doprowadziła
w różnych teoriach estetycznych do diametralnie odmiennych
interpretacji.
Zdaniem
Albrechta
Durera
prawdziwą umiejętnością artysty jest ,, wydobywać"
piękno z przyrody. Denn wąhrhąftig stecktdie^ Kunst
in
der
Natur,
wer sie heraus kann reissen, der hat
sie — „Sztuka bowiem mocno tkwi w naturze, i tylko
ten ją posiada, kto potrafi ją stamtąd wyrwać."16
Z drugiej strony napotykamy teorie spirytualistyczne,
które
negują
jakikolwiek
związek
między
pięknem
sztuki a tak zwanym pięknem przyrody. Piękno przyrody rozumiane jest wyłącznie jako metafora. Croee
uważa, że mówienie o pięknej rzece czy drzewie jest
czystą retoryką, przyroda w porównaniu ze sztuką wydaje mu się głupia, jest niema z wyjątkiem tych wypadków, kiedy człowiek każe jej przemówić. Sprzeczność między tymi koncepcjami dałaby się może rozwiązać
przez
wyraźne
rozróżnienie
pomiędzy
pięknem organicznym a pięknem estetycznym. Istnieje
wiele piękności przyrody, które nie mają szczególnego charakteru estetycznego. Organiczne piękno krajobrazu nie jest tym samym co estetyczne piękno, które
odczuwamy w dziełach wielkich pejzażystów.. Nawet
my, widzowie,: zdajemy sobie w pełni sprawę z tej
różnicy. Mogę odbywać spacer w pięknym krajobrazie
i odczuwać jego uroki. Mogę rozkoszować się łagod" w Por. W.
1889, s. 182. •
M. Coriway: Literary Remains ot Albrecht
Diirer,
nym powietrzem, świeżością łąk, rozmaitością i wesołością kolorytu, pięknym zapachem kwiatów. Ale mogę później doświadczyć nagłej zmiany usposobienia*
Odtąd widzę krajobraz okiem artysty —*• zaczynam
tworzyć w sobie jego obraz. Wkroczyłem teraz w hową : sferę r^nie w sferę żyjących rzeczy, lecz „żyjących form". Oderwałem się już od bezpośredniej realności rzeczy i żyję teraz w rytmie form przestrzennych, w harmonii i kontraście barw, w równowadze
światła i cienia. Doświadczenie estetyczne polega na
takim pogrążeniu się w dynamiczny aspekt formy.
,
;v
-
2 ■■
(-Wszystkie
kontrowersje
między
różnymi
szkołami
estetycznymi można w pewnym sensie Sprowadzić dó
jednej kwestii. Wszystkie te szkoły muszą przyznać,
że sztuka jest odrębnym, niezależnym światejft?,? .Nawet najbardziej radykalni obrońcy ścisłego realizmu,
którzy pragnęli ograniczyć sztukę do samej tylko
funkcji naśladowczej, musieli ^irwzględnić
specyficzną siłę artystycznej wyobraźni.j&le rozmaite szkoły
różniły się znacznie w ocenie tej siły. Teorie klasyczne i neoklasyczne nie popierały wolnej gry wyobraźni. Z ich punktu widzenia wyobraźnia artysty jest darem wielkimi ale dość wątpliwej natury .)Sam Boileau
nie zaprzeczał, że dar wyobraźni jelft z psychologicznego punktu widzenia, nieodzowny dla każdego
prawdziwego poety. Ale poeta nigdy nie osiągnie doskonałości, jeżeli bez reszty podda się grze tego naturalnego impulsu i instynktownej siły.; Wyobraźnia
poety musi być prowadzona i kierowana przez rozum
i podległa jego regułom. Nawet odchodząc od natury
poeta musi szanować prawa rozumu, te zaś każą mu
pozostawać w sferze prawdopodobieństwa. Klasycyzm
289
francuski określał tę dziedzinę w kategoriach czysto
obiektywnych. Dramatyczna jedność miejsca i czasu
stała się faktem fizycznym, wymierzalnym albo miarą
linearną, albo za pomocą zegara.
/"' Romantyczna teoria sztuki wprowadziła całkiem odmienne pojęcie charakteru i funkcji wyobraźni poetyckiep>Teoria ta nie jest dziełem tak zwanej „niemieckiej
szkoły
romantycznej".
Rozwinęła
się
o
wiele
wcześniej, w ciągu XVIII wieku, i zaczęła odgrywać
rolę
decydującą
zarówno
w literaturze
francuskiej,
jak angielskiej. Jedno z najlepszych i najzwięźlejszych sformułowań tej teorii znaleźć można w Con/ectures
on
Ońginal
Composiłion
Edwarda
Younga
(1759).
„Pióro
oryginalnego
pisarza
—
powiada
Young — podobnie jak różdżka Armidy, wywołuje
kwitnącą wiosnę w jałowej pustyni." Odtąd klasyczna zasada prawdopodobieństwa coraz bardziej ustępowała poglądom przeciwnym.^ Cudowność i nadzwyczajność uważa się teraz za jedyne tematy nadające się
do
prawdziwie
poetyckiego
odmalowania.,?Krok
po
kroku możemy śledzić narodziny tego nowego ideału w estetyce XVIII wieku. Bodmer i Breitinger, krytycy szwajcarscy, szukając usprawiedliwienia dla ,,cur
downości w poezji", odwołują się do Miltona.1? Cudowność
jako
temat
literacki
stopniowo
zaćmiewa
i przytłacza prawdopodobieństwo. Dzieła największych
" poetów wydawały się ucieleśnieniem tej nowej teorii.
Sam Szekspir zilustrował ją w swym opisie wyobraźni poety:
Wariat, kochanek i wieszcz istność całą
Ma z wyobraźni. Obłąkaniec widzi
Liczniejszych czartów, niźli ogrom piekła
Zdolny pomieścić. Kochanek odkrywa
Piękność Heleny w licu Egipcjanki.
17
290
Oko poety biega w szczytnym szale
, Z nieba do ziemi, a z ziemi do nieba;
I gdy zarysy nieznanych przedmiotów
Mkną ż wyobraźni, w ciało je obleka
Pióro poety, nadając marzeniom
Miejsce, nazwisko i tło rzeczywiste.18
A przecież romantyczna koncepcja poezji nie znalazła w Szekspirze mocnego oparcia. Nie moglibyśmy
znaleźć lepszego, bardziej klasycznego świadka niż
Szekspir, gdybyśmy potrzebowali dowodu, że świat
artysty
nie
jest
jedynie
światem
„fantastycznym".
Światło, w którym widzi on naturę i życie ludzkie,
nie.jest tylko „światłem fantazji w fantazji schwyconym". Istnieje jednak jeszcze inna forma wyobraźni,
z którą poezja wydaje się nierozłącznie związana.
Vico nawrócił do świata mitu, kiedy zrobił pierwszą
systematyczną
próbę
stworzenia
„logiki
wyobraźni".
Mówi on o trzech różnych wiekach: wieku bogów,
wieku bohaterów i wieku człowieka. Oświadcza, że
prawdziwego początku poezji musimy szukać w pierwszych dwóch wiekach. Ludzkość nie mogła rozpoczynać od myśli abstrakcyjnej czy od racjonalnego języka. Musiała przejść przez erę symbolicznego języka
mitu i poezji. Pierwsze istniejące narody nie myślały
pojęciami, lecz obrazami poetyckimi; wypowiadały się
w przypowieściach i pisały hieroglifami. Poeta i mitotwórca w istocie wydają się żyć w tym samym świecie.
Obdarzeni są tą samą podstawową mocą, mocą personifikacji. Nie potrafią kontemplować żadnego przedmiotu, nie nadając mu wewnętrznego życia i osobowego kształtu. Nowożytny poeta ogląda się często
na wieki mistyczne, „boskie" lub „heroiczne" jak na
rąj utracony. Schiller wyraził to uczucie w wierszu
Bogowie Grecji. Pragnął w nim przywołać czasy poe-
Por. Bodmer i Breitinger: Diskurse der Maler (1721—1723).
18
19*
Sen nocy letniej, akt V, sc. 1, w przekładzie S./Koźmiana.
142
tów greckich, dla których mit nie był pustą alegorią,
ale żywą siłą. Poeta tęskni za tym-złotym wiekiem
poezji, kiedy świat był jeszcze napełniony bogami,
każde wzgórze zamieszkiwała oreada, a każde drzewo
było mieszkaniem driady.
Ale ta s^ar^a nowożytnego poety wydaje się bezpodstawna^ Jednym bowiem z największych przywilejów sztuki jest to, że nie może ona nigdy utracić
tego „boskiego wieku". Nigdy w niej nie wysycha
źródło
twórczości
zrodzonej
z
wyobraźni,
ponieważ
jest niezniszczalne i niewyczerpane. W każdej epoce
i w każdym wielkim artyście działanie wyobraźni
przejawia się wciąż w nowych formach i z nową siłą.
Przede wszystkim u poetów lirycznych wyczuwamy
to ustawiczne odradzanie się i regeneracja./Czegokolwiek się dotkną, nasycają to swym własnym życiem'
wewnętrznym. "Wordsworth opisał ten dar jako nieodłączną siłę swej poezji:
Każdej formie przyrody: skale, owocom czy kwiatom,
Nawet luźnym kamieniom, co pokrywają gościniec,
Dałem życie moralne: widziałem, jak odczuwają,
Albo wiązałem je z jakimś uczuciem: wielka masa
Leżała wtulona w ożywiającą duszą i wszystko,
Co oglądałem, tchnęło wewnętrznym znaczeniem. 1'
^ Ale ta siła inwencji i zdolność uniwersalnego ożywiania to zaledwie przedsionek sztuki. Artysta musi
nie tylko odczuwać „wewnętrzne znaczenie" rzeczy
oraz ich życie moralne, ale także uzewnętrzniać Swe
uCzUcią%W tym akcie przejawia się najwyższa i najbardziej charakterystyczna Siła wyobraźni artystycznej,,! Uzewnętrznienie to widoczne lub dotykalne ucieleśnienie, nie tylko w jakimś konkretnym materialnym środku przekazu — w glinie, brązie czy marmu19 W. Wordsworth: Prelude III, 127—132. £ v-
rźe lecz w formach zmysłowych, w rytmach, we
wzorze barw, w liniach i rysunku, w kształtach plastycznych.v-W dziele sztuki oddziaływa na nas właśnie struktura, równowaga i porządek tych form. Każda -Sztuka ma swoje własne, charakterystyczne idiomy, które są łatwe do rozpoznania i niewymienne.
Idiomy różnych sztuk mogą być ze sobą wżajewińie
powiązane, jak wówczas, kiedy hp. ynersz liryczny
staje się tekstem dó muzyki albo jakiś poemat zostaje zilustrowany, nie dadzą się jednak przełożyć
jeden na drugi. Każdy idiom ma do wypełnienia szczególne
zadanie
w „architektonice" sztuki.
-Problemy
forpiy wynikające z tej struktury architektonicznej —
stwierdza Adolf Hildebrand —- są prawdziwymi problemami sztuki, mimo że natura nie dała ich nam
bezpośrednio i w sposób oczywisty. Dzięki procesowi architektonicznemu materiał uzyskany w drodze
bezpośredniego
badania
natury
przekształca
się
w
jedność artystyczną. Kiedy mówimy o naśladowczym
aspekcie
sztuki,
nawiązujemy
do
materiału,
który
jeszcze nie uległ tego rodzaju ewolucji. Rzeźba i malarstwo wynurzają się ze sfery czystego naturalizmu
w dziedzinę prawdziwej sztuki dzięki ewolucji architektonicznej." 20 Z tą ewolucją architektoniczną spotykamy się nawet w poezji. Bez niej naśladowanie lub
inwencja
poetycka
straciłyby
swą
siłę.
Okropności
Piekła
Dantego pozostałyby nie złagodzonymi okropnościami, zaś ekstatyczne uniesienia jego Raju byłyby wizjonerskimi marzeniami, gdyby magia wiersza
i słownictwa Dantego nie uformowała ich w nowy
kształt.
W swej teorii tragedii Arystoteles podkreślał znaczenie akcji tragicznej. Uważał układ zdarzeń (he ton
80
A.
Hildebrand:
Das
Problem
der
Form
in
der
bildenden
Kunst, Strassburg 1914.
292
143
za
najważniejszy
z
wszystkich
niezbędnych
składników
tragedii
■—wystawy
scenicznej, charakterów, fabuły (mythos), myśli, śpiewu i wyrazu. Tragedia jest bowiem w samej swej istocie naśladowaniem działania i życia, a nie osób. W sztuce
scenicznej
osoby
nie
działają,
aby
odmalować
charaktery; charaktery są przedstawiane ze względu na
akcję. Bez akcji nie mogłoby być tragedii, ale jest
ona
możliwa
bez
charakterów.21
Klasycyzm
francuski
przyjął tę teorię Arystotelesa i położył na nią wielki
nacisk.
Corneille
w
przedmowach
do
swych
sztuk
wszędzie podkreśla tę kwestię. Z dumą mówi o swej
tragedii Herakliusz, ponieważ jej akcja była tak skomplikowana, że aby ją zrozumieć i rozplatać, trzeba było szczególnego wysiłku intelektualnego. Jest jednak •
rzeczą
jasną,
że
tego typu
działalność
intelektualna
oraz
intelektualna
przyjemność
nie
jest
niezbędnym
elementem
procesu
artystycznego.
Znajdowanie
przyjemności w akcji dramatów Szekspira, śledzenie z najżywszym
zainteresowaniem
„układu
zdarzeń"
rozgrywanej
na
scenie
opowieści
w
Otellu,
Makbecie
czy
Learze
niekoniecznie
oznacza
zrozumienie
i
odczucie
tragicznej
sztuki
Szekspira.
Wszystko
to
nie
robiłoby na nas wrażenia bez języka Szekspira, bez siły jego słownictwa. Nie można oddzielać treściowych powiązań poematu od jego formy —od wiersza, melodii,
rytmu. Te elementy formalne nie są jedynie technicznymi
czy
zewnętrznymi
środkami
służącymi
do
odtworzenia
określonego
bezpośredniego
doznania
rzeczywistości; są one nieodłączną częścią doznania artystycznego. ,
pragmaton
systasis)
.Teoria wyobraźni poetyckiej osiągnęła swój punkt
szczytowy w myśli romantycznej. Wyobraźnia nie jest
już tą szczególną funkcją umysłu ludzkiego, która bu21
Arystoteles: Poetyka 6, 1450* 7—25. '
294
duje świat sztuki. Ma ona teraz uniwersalną wartość
metafizyczną.
Wyobraźnia
poetycka
jest
jedynym
kluczem
do
rzeczywistości.^Idealizm
Fichtego
opiera
się na jego pojęciu „wyobraźni twórczej". W System
des
transcendentalen
Idealismus
Schelling
oświadcza,
że sztuka jest uwieńczeniem filozofii. W naturze, w
moralności, w historii żyjemy wciąż w przedsionku
mądrości filozoficznej, sztuka wprowadza nas do samego sanktuarium. Pisarze romantyczni wyrażali się
w tym samym duchu zarówno wierszem, jak prozą.
Rozróżnienie pomiędzy poezją a filozofią uważano za
płytkie
i
powierzchowńe.jWedług
Friedricha
Schlegla
najwyższym zadaniem nowoczesnego poety jest dążyć do osiągnięcia nowej formy poezji, którą określa
jako „poezję transcendentalną". Żaden inny gatunek
poetycki nie może przekazać nam istoty ducha poetyckiego, „poezji poezji".?2 Najwyższym celem wszystkich
myślicieli
romantycznych
było
upoetycznienie
filozofii i ufilozoficznienie poezji. Prawdziwy poemat
nie jest dziełem indywidualnego artysty; jest to cały
wszechświat, jedyne dzieło sztuki, które ustawicznie
się doskonali. Stąd też najgłębsze tajemnice wszystkich sztuk i nauk należą do poezji.23 NovaIis powiada: „Poezja jest tym, co jest realne w sposób absolutny i prawdziwy. Oto sedno mej filozofii. Im bardziej
poetyczna, tym prawdziwsza." 24
f Poezja i sztuka dzięki tej koncepcji zdały się wyniesione do takiej rangi i godności, jakiej nigdy przedtem nie miały. Stały się novum organum, -służącym
do odkrywania bogactwa i głębi wszechświata. Ta
88
Por.
F.
Schlegel:
Athenaumsfragmente,
238,
w
Prosaische
Jugendschriften, wyd. J. Minor, Wien 1906, t. II, s. 242.
25
24
F. Schlegel: Gesprach iiber die Poesie (s. 100), tamże, s. 364.
Novalis, wyd. J. Minor, t. III, s. 11. Por. O. Walzel: Deutsche
Romantik, 1923.
144
bujna
i ekstatyczna pochwała poetyckiej wyobraźni
wiązała się jednak ze, ścisłymi ograniczeniami. Romantyk musiał złożyć wiele w ofierze, ab^jsztuka
i poezja mogły osiągnąć swój- .metafizyczny. $3jpOgłoszono, że prawdziwym, w istocie jedynym tematem
sztuki jest nieskończoność. Piękno pojmowano jako
symboliczne
przedstawienie
nieSkończonoścL^Zdaniern
Friedricha Schlegla ten tylko może być artystą, kto
ma swoją własną religię, oryginalne pojęcie nieskończoności.25 Ale co się dzieje w takim wypadku z naszym
skończonym światem, światem doświadczenia zmysłowego? Świat ten jako taki nie może najwyraźniej rościć pretensji do piękna. Naprzeciw prawdziwego świata
poety i artysty znajdujemy nasz pospolity i prozaiczny świat, któremu brak wszelkiego poetycznego piękna.
Istotną
cechą
wszystkich
romantycznych
teorii'
sztuki jest tego rodzaju dualizm. Kiedy Goethe zaczął
ogłaszać
Lata
naiiki
Wilhelma
Meistra,
pierwsi
krytycy romantyczni powitali dzieło z niebywałym entuzjazmem. Novalis dostrzegł w Goethem „inkarnację
poetyckiego ducha na ziemi". W miarę jednak jak
dzieło
postępowało
naprzód
i
bardziej
realistyczne
charaktery oraz bardziej prozaiczne wydarzenia prze-,
słoniły romantyczną postać Mignon i hąrfiarza, Novalis rozczarowywał się coraz głębiej. Nie tylko odwołał swój poprzedni sąd; posunął się nawet do tego,
że nazwał Goethego zdrajcą sprawy poezji. Zaczęto na
Wilhelma
Meistra
patrzeć jako na satyrę, na „Kandyda przeciwko poezji". Kiedy poezja traci z pola widzenia cudowność, traci swe znaczenie i rację bytu.
Poezja
nie
może
rozkwitać
w
naszym
trywialnym
i pospolitym świecie. Rzeczy cudowne, nadprzyrodzo-
25
296
ne i tajemnicze są jedynymi tematami, jakie można
opisywać prawdziwie poetycko.
Taka koncepcja poezji jest jednak raczej ograniczeniem i zacieśnieniem niż prawdziwym opisem artystycznego procesu twórczego. W tym względzie^wiełcy
realiści XIX wieku mieli, jcEeem^eiekswa, wnikliwszy
wgląd w proces twórczy niż ich romantyczni przeciwnicy. Obstawali przy radykalnym i bezkompromisowym naturalizmie. Ale właśnie ten naturalizm doprowadził ich do głębszego zrozumienia formy artystycznej. iNegując istnienie „czystych form" szkół idealistycznych, skoncentrowali się na materialnym aspekcie rzeczy. Mocą tej czystej koncentracji zdołali
pokonać konwencjonalny dualizm pomiędzy sferą prozy i poezji./Zdaniem realistów charakter dzieła sztuki nie zależy^ód wielkości czy błahości tematu. Nie ma
takiego tematu, którego by nie potrafiła przeniknąć
kształtująca energia sztuki. Jednym z największych
triumfów sztuki jest to^ że pozwala nam oglądać sprawy pospolite w ich ..prawdziwym kształcie i w ich
prawdziwym świetle, jtalzac zagłębiał się w najbłahsze
sprawy „komedii ludzkiej". Flaubert dokonywał głębokich analiz najlichszych charakterów. W "niektórych
powieściach Emila Zoli odkrywamy drobiazgowe opisy konstrukcji lokomotywy, opisy domu towarowego
czy kopalni węgla. W opisach tych nie opuszczono
żadnego, nawet najmniej znaczącego szczegółu. A jednak można zaobserwować, że wielka potęga wyobraźni, przenikająca dzieła tych wszystkich realistów bynajmniej nie ustępuje sile wyobraźni pisarzy romantycznych. To, że wyobraźni tej nie można było otwarcie uznać, było poważnym brakiem naturalistycznych
teorii sztuł$KW swych próbach obalenia romantycznych
koncepcji
poezji
transcendentalnej
nawróciły
one do dawnej definicji sztuki jako naśladowania na-
F. Schlegel: Ideen, 13, j.w.r s. 290.
145
turfF Przeoczyły tym samym problem najważniejszy,
ponieważ
nie
potrafiły
dostrzec
symbolicznego
charakteru sztukjl Wydawało się, że gdyby przyjęto taką
charakterystykę sztuki, to nie byłoby już ucieczki
przed
metafizycznymi
teoriami
romantyzmu.(^Sztuką
jest w istocie symbolizmem, ale symbolizm sztuki
trzeba rozumieć w immanentnym, nie transcendentnym
sensie^Zdaniem
Schelłinga
piękno
jest
„nieskończonością przedstawioną w sposób skończony". Prawdziwym tematem sztuki nie jest jednak metafizyczna
nieskończoność Schelłinga, jak nie jest nim absolut Hegla. Tematu tego należy szukać w pewnych podstawowych
elementach
strukturalnych
samego
naszego
doświadczenia zmysłowego — w liniach, w rysunku,
w formach architektonicznych, muzycznych. Elementy
te są jak gdyby wszechobecne. Wolne od wszelkiej^
tajemniczości, są widoczne, dotykalne, słyszalne, są
jawne i oczywiste. W tym sensie Goethe nie wahał
się powiedzieć, że sztuka nie rości pretensji do ukazywania metafizycznej głębi rzeczy, trzyma się jedynie
powierzchni
zjawisk
przyrody.
Powierzchnia
ta
jednak nie jest nam dana bezpośrednio. Pozostaje nieznana, dopóki nie odkryjemy jej w dziełach wielkich
artystów. Odkrycie to jednak nie ogranicza się do
jakiejś
szczególnej
dziedziny.
^Sztuka
może
objąć
i przeniknąć całą sferę ludzkiego doświadczenia w
takim stopniu, w jakim język ludzki potrafi wyrazić
wszystko -— sprawy najniższe i najwyższe. Nic w
świecie fizycznym czy moralnym, żadna rzecz przyrodzona ani żadne działanie ludzkie nie jest z dziedziny sztuki z racji swej natury i istoty wykluczone, ponieważ nic nie może oprzeć się jej kształtującemu
i twórczemu procesowi. Bacon w swym Novum Organum powiada: Quicquid essentia dignum est, id etiam
298
dignum
est
„Cokolwiek
jest
godne
istnienia, jest godne także poznania."26 To powiedzenie
równie dobrze odnosi się do sztuki, jak do nauki.
scientia
Psychologiczne teorie sztuki mają wyraźną i namacalną przewagę nad wszystkimi teoriami metafizycznymi. Nie mają obowiązku dawać ogólnej teorii piękna. Ograniczają się do węższego zakresu, ponieważ
zajmują się jedynie faktem piękna i opisową analizą
tego faktu. Pierwszym zadaniem analizy psychologicznej 'jest określenie klasy zjawisk, do których należy
nasze doznanie piękna. Problem ten nie stanowi żadnej trudności. Nikt nie może zaprzeczyć, że dzieło sztuki daje nam najwyższą przyjemność, być może najtrwalszą
i
najbardziej intensywną
przyjemność,
do
jakiej zdolna jest natura ludzka. Tajemnica sztuki
wydaje się więc rozwiązana, gdy tylko ujmiemy zagadnienie w kategoriach psychologicznych. Nie ma
nic mniej tajemniczego niż ból i przyjemność. Byłoby
absurdem podawać w wątpliwość te najlepiej znane
zjawiska — zjawiska nie związane jedynie z życiem
ludzkim, lecz z życiem w ogóle. Tu — jeśli gdziekolwiek — znajdujemy dos moi pou sto, stały punkt
oparcia. Jeśli uda nam się z tym powiązać nasze doświadczenie estetyczne, nie będziemy już mogli mieć
żadnych wątpliwości co do charakteru piękna i sztuki.
Skrajna prostota tego rozwiązania wydaje się je
28 F. Bacon: Novum Organum I, 120, przeł. J. Wifcariak, War' szawa 1955.
146
zalecać. Z drugiej jednak strony wszystkie teorie estetycznego hedonizmu mają specyficzne wady swego
gatunku. Zaczynają od stwierdzenia prostego, niezaprzeczalnego, Oczywistego faktu; ale po pierwszych
kilku krokach zawodzą i nagle się zatrzymują. Przyjemność jest bezpośrednią daną naszego doświadczenia. Ale kiedy traktujemy ją jako zasadę psychologiczną, znaczenie jej staje się niejasne i dwuznaczne
w najwyższym stopniu. Termin ten rozciąga się ną
tak rozległą dziedzinę, że obejmuje zjawiska najbardziej odmienne i .niejednorodne. Wprowadzenie ogólnego terminu dość szerokiego, aby ogarniał najbardziej .niewspółmierne zakresy, jest zawsze rzeczą kuszącą. Jeśli ulegniemy tej pokusie, grozi nam jednak
niebezpieczeństwo stracenia z oczu ważkich i istotnych różnic. Systemy etycznego i estetycznego hedo~,
nizmu miały zawsze skłonność do zacierania tych różnic gatunkowych, Podkreśla to Kant w charakterystycznej uwadze w Krytyce, praktycznego rozumu. Jeśli
postanowienie naszej woli, dowodzi Kant, opiera się
na
uczuciu
przyjemności
lub
przykrości,
którego
oczekujemy z jakiejkolwiek przyczyny, wówczas jest
nam obojętne, jaki rodzaj idei ma na nas wpływ. Jedyną rzeczą obchodzącą nas przy dokonywaniu wyboru jest owa przyjemność ~r- jej stopień, jak długo
będzie trwała, jak łatwo ją uzyskać i jak często będzie się powtarzać. ,■'
„Tak jak temu, który potrzebuje pieniędzy na wydatki, jest zupełnie obojętnym, czy materia tychże,
złoto, jest wydobyta z gór czy wypłukana z piasku,
jeżeli tylko złoto wszędzie ma tę samą wartość; tak
samo żaden człowiek, jeżeli chodzi mu tylko o przyjemność życia, nie pyta się, czy to są przedstawienia
rozsądku czy zmysłów, a tylko, i l e i j a k w i e l k i e z a d o w o l e n i e mu one na najdłuższy prze-
ciąg czasu sprawią."27 Jeśli wspólnym mianownikiem
jest przyjemność, to prawdziwe znaczenie ma jedynie
stopień, a v nie rodzaj --wszystkie przyjemności są
sobie równe A można ję wyprowadzić z tego samego
psychologicznego y i biologicznego źródła.
Teoria
hedonizmu
estetycznego
została
w
myśli
współczesnej najjaśniej wyrażona w filozofii Santayany. Według Santayany piękno jest przyjemnością,
na którą patrzymy jak na właściwość rzeczy; jest to
„przyjemność
zobiektywizowana".
To
jednak
właśnie
wymaga udowodnienia. Jak bowiem można zobiektywizować
przyjemność
—
najbardziej
subiektywny
stan naszego umysłu? Nauka, powiada Santayana,
„jest odpowiedzią na pragnienie informacji, żądamy
tu całej prawdy, i nic tylko prawdy. Sztuka jest odpowiedzią na pragnienie rozrywki... i prawda włącza się
tu tylko o tyle, o ile przyczynia się do osiągnięcia
tych celów".28 Gdyby jednak taki był prawdziwy cel
sztuki, musielibyśmy stwierdzić, że w swoich najwyższych osiągnięciach nie spełnia ona swego zadania.. Popyt na rozrywkę można zaspokoić o wiele lepszymi i tańszymi środkami. Nie sposób sobie wyobrazić, by taki cel przyświecał twórczości wielkich artystów—-by Michał Anioł dla rozrywki budował bazylikę Sw. Piotra, a Dante czy Milton dla rozrywki pisali swe poematy. Zgodziliby się niewątpliwie ze zdaniem Arystotelesa, że „czynić wysiłki i pracować dla
rozrywki wydaje się czymś niemądrym i zgoła dziecinnym".29 Jeśli sztuka jest radowaniem się, to nie
.
"I.
Kant:
Krytyka
praktycznego
rozumu,
przeł.
F.
Kierski,
Lwów 1911, s. 29.
88
29
G. Santayana: The Sense\pf Beauty,
N. York 1896, s. 22.
Arystoteles: Etyka nikomachejska, ti?tf> 33, przeł. D. Grom-
ska, Warszawa 1956, s. 377. ,
147
301
jest radowaniem się rzeczami, lecz radowaniem się
formami. Przyjemność, jaką znajdujemy w formach,
jest całkiem różna od tej, jaką czerpiemy z rzeczy
łub wrażeń zmysłowych. Formy nie mogą się po prostu odcisnąć w naszych'umysłach? aby odczuwać ich
piękno,
musimy
je
tworzyć^
Powszechnym błędem
wszystkich
starożytnych
i
nowożytnych
systemów
hedonizmu estetycznego jest to, że ofiarowują nam
psychologiczną
teorię
przyjemności
estetycznej,
która zupełnie nie potrafi wyjaśnić podstawowego faktu
twórczości
estetycznej.
W
życiu
estetycznym
doświadczamy
radykalnego
przeobrażenia.
Sama
przyjemność nie jest już jedynie uczuciem — staje się
funkcją. Oko artysty nie jest bowiem po prostu
okiem, które reaguje na wrażenia zmysłowe łub je
odtwarza. Jego działalność nie ogranicza się do odbierania czy rejestrowania bodźców zewnętrznych* ani
do łączenia tych wrażeń w nowy, dowolny sposób.
Tym, co charakteryzuje wielkiego malarza czy muzyka, jest nie jego wrażliwość na barwy czy dźwięki,
lecz
jego
moc
wydobywania
dynamicznego
życia
form ze statycznego materiału, który ma do dyspozycji. Przyjemność, którą znajdujemy w sztuce, może
być
zobiektywizowana
jedynie
w
tym
znaczeniu.
Określenie
piękna
jako
„zobiektywizowanej
przyjemności" zawiera więc cały problem w skrócie. Obiektywizacja
jest
zawsze
procesem
konstruktywnym.
Świat fizyczny, świat rzeczy i właściwości stałych,
nie jest jedynie wiązką danych zmysłowych, tak jak
świat sztuki nie jest wiązką uczuć i wzruszeń. Pierwszy
zależy
od
aktów
teoretycznej
obiektywizacji,
obiektywizacji za pomocą pojęć i konstrukcji naukowych;
drugi
od
aktów
kształtujących
odmiennego
typu, aktów kontemplacji. }
302
Innym nowożytnym teoriom, protestującym przeciw
wszelkim próbom identyfikowania sztuki i przyjemności, można postawić ten sam zarzut co teoriom
estetycznego hedonizmu. Usiłują znaleźć wyjaśnienie
dzieła sztuki wiążąc je z innymi znanymi zjawiskami.
Zjawiska te jednak znajdują się na zupełnie innym
planie; są to bierne, nie czynne stany umysłu. Możemy odszukać pewne analogie pomiędzy tymi dwiema
klasami, ale nie możemy wyprowadzić ich ze wspólnego
metafizycznego
czy
psychologicznego
źródła.
Wspólną cechą i przewodnim motywem tych teorii
jest ]fralka z intelektualistycznymi i racjonalistycznymi teoriami sztuki. Klasycyzm francuski zamienił
w pewnym sensie dzieło sztuki w problem arytmetyczny, który miał być rozwiązany za pomocą czegoś
w rodzaju reguły trzech. Reakcja przeciw tej koncepcji była nieuchronna i zbawienna. Ale pierwsi krytycy
romantyczni,
zwłaszcza
niemieccy
romantycy,
natychmiast popadli w drugą krańcowość. Oświadczyli, że abstrakcyjny intelektualizm oświecenia jest
parodią sztuki. Nie możemy zrozumieć dzieła sztuki
przez poddanie go regułom logicznym. Podręcznik poetyki nie może nauczyć nas pisania dobrych wierszy.
Sztuka bowiem bierze się z innych, głębszych źródeł.
Aby te źródła odkryć, musimy najpierw zapomnieć
o naszych codziennych kryteriach, musimy zapuścić
się w zakamarki nieświadomości. Artysta jest czymś
w rodzaju somnambulika, który musi iść swą drogą
bez żadnej świadomej ingerencji czy kontroli. Obudzenie go równałoby się zniszczeniu jego siły twórczej.
Friedrich
Schlegel
powiedział:
„Początkiem
wszelkiej poezji jest obalenie prawa i metody racjonalnie postępującego rozumu i zanurzenie nas ponownie w porywającą gmatwaninę fantazji, w pierwotny
148
chaos natury ludzkiej." 3.° Sztuka jest snem na jawie,
któremu chętnie się poddajemy.) Ta Sama romantyczna koncepcją pozostawiła swój ślad na współczesnych
systemach
metafizycznych^Teória
piękna
sformułowana przez Bergsona miała być Ostatnim i najbardziej decydującym dowodem jego ogólnych założeń metafizycznych. Według niego dzlęjo sztuki, ilustruje najlepiej zasadniczy dualizm i niemożność pogodzenia Tntuicji^zrozuriiem. To, co nazywamy prawdą
racjonalną
"czy
naukową,
jest
konwencjonalne
i powierzchowne. Sztuka to ucieczka z tego płytkiego i ograniczonego konwencjonalnego świata. Prowadzi nas z powrotem do samych źródeł rzeczywistości.
Jeśli rzeczywistość jest „ewolucją twórczą", to dowodu twórczej energii życia oraz zasadniczego jej
przejawu
musimy
szukać
właśnie
w
twórczej,siłe
sztuki. Wydawałoby się na pierwszy rzut oka, że
mamy tu prawdziwie dynamiczną czy energiczną filozofię piękna. Ale intuicja Bergsona nie jest prawdziwie czynnym pierwiastkiem. Jest rodzajem chłonności, a nie spontaniczności. Bergson opisuje też wszędzie
intuicję artystyczną jako bierną zdolność, nie jako
formę czynną. „Celem sztuki — pisze Bergson -— jest
uśpienie pewnych czynnych, a raczej opornych potęg
naszej osobowości, a przez to wprowadzenie nas w
pewien stan zupełnej powolności, w której urzeczywistniamy myśl nam poddaną i sympatyzujemy z wyrażonym uczuciem. W czynnikach sztuki znajdują się
pod postacią złagodzoną, wyszukaną i poniekąd uduchowioną czynniki, przez które wywołuje się zwykle
stan hipnotyczny... Uczucie piękna nie jest specjal-
80
Pełniejsza dokumentacja i krytyka tych wczesnoromantycznych teorii sztuki w książce I. Babbitta: The New Laókoon,
N. York 1910, rozdz. IV.
304
nym uczuciem... każde doświadczone uczucie może
przybrać charakter estetyczny, byle było p o d d a ne, a nie tylko, w y w o ł a
nę... Znajdujemy więc
w postępie uczucia estetycznego, podobnie jak w stanach hipnozy, różne odmiany..." 3i Hasze doświadczenie piękna nie ma jednakże takiego hipnotycznego
charakteru.
Hipnozą
możemy
pobudzić
kogoś
do
pewnych czynów albo możemy narzucić mu jakieś
przekonanie. Nie można jednak w ten sposób wyryć
w naszych umysłach piękna w jego szczególnym
i
prawdziwym
znaczeniu.
Aby
je
odczuć,
trzeba
współpracować z artystą. Musimy nie tylko sympatyzować z uczuciami artysty, ale także wnikać w
jego twórczą działalność. Artysta sparaliżowałby nasze poczucie piękna, gdyby udało mu się uśpić aktywne siły naszej osobowości. Uchwycenie piękna, świadomość dynamizmu form nie może zostać przekazana
w ten sposób. Piękno bowiem zależy zarówno od
uczuć szczególnego rodzaju, jak od aktu osądu i kontemplacji.
Jedną z wielkich zasług Shaftesburyego dla teorii
sztuki było podkreślenie tej sprawy. W swych Moralistach
daje frapujący opis przeżycia piękna v- doświadczenia, które uważał za szczególny przywilej na^
tury ludzkiej. — „Nie odmówicie piękna — pisze
Shaftesbury — ani dziko porosłemu polu, ani tym
kwiatom, które rosną wokół nas na zielonym łożu.
A przecież to nie ich piękno wabi pobliskie trzody,
zachwyca szczypiącego trawę jelonka lub koźlę i szerzy radość, którą dostrzegamy Wśród pasących się
stad owiec, mimo iż tak urocze są te formy natury*
połyskliwa trawa lub srebrzysty mech, kwitnący ty*
«
H.
Bergson:
O
bezpośrednich
danych
świadomości,
przeł.
K. Bobrowska, Warszawa 1913, s. 12, 14,
149
mianek, dzika róża łub kapryfolium: tó nie f o r m a
raduje, ale to, co znajduje *się pod nią — to smakowitość przyciąga, głód napędza... f o r m a bowiem nie
może ujawnić prawdziwej siły, jeśli się jej nie kontempluje, nie osądza, nie bada? stoi ona jedynie jak
znak chromatyczny lub symbol tego, co nasyca podrażniony zmysł... Skoro więc bydlęta... nie są zdolne
do poznania i cieszenia się pięknem, jako że są bydlętami i mają jedynie zmysły... jako swój przydział,
wynika z tego, że także człowiek nie potrafi tymi samymi z m y s ł a m i... pojąć Czy cieszyć się p i ę k nem, ale całe piękno... jakim się cieszy, pojmowane jest w szlachetniejszy sposób i za pomocą tego, co jest najszlachetniejsze — jego umysłu i rozumu." 82 Pochwała umysłu i rozumu wygłoszona przez
Shaftesbury'ego była bardzo daleka od intelektuaJiz-^
mu oświecenia. Jego pieśń pochwalna na temat piękna i nieskończonej twórczej potęgi natury była całkowicie
nową
cechą
intelektualnych
dziejów
XVIII
wieku. W tej mierze był on jednym z pierwszych bojowników
romantyzmu.
Ale
romantyzm
Shaftesburyego należał do typu platońskiego. Jego teoria formy
estetycznej była pojęciem platońskim, które przywiodło go do reakcji i protestu przeciw sensualizmowi
angielskich filozofów empirycznych.83
Zarzut wysuwany przeciw metafizyce Bergsona odnosi się również do psychologicznej teorii Nietzschego. W jednym z swych pierwszych dzieł, w Narodzinach
tragedii,
Nietzsche rzucił wyzwanie koncepcjom
wielkich klasyków XVIII wieku. Dowodzi on, że w
82
A. A. C. Shaftesbury: The
Characteristics (1714), II, 424 i n.
Moralists,
dz.
2,
cz.
III.
Zob.
88
Miejsce Shaftesbury'ego w filozofii XVIII wieku szczegółowo omawia E. Cassirer: Die platonische Renaissance in England
und die Schule von Cambridge, Leipzig 1932, rozdz. VI.
150
sztuce greckiej nie znajdujemy ideału Winckelmanna; na próżno szukamy „szlachetnej prostoty i spokojnego majestatu" w dziełach Ajschylosa, Sofoklesa
czy Eurypidesa. Wielkość tragedii greckiej polega na
głębi i najwyższym napięciu gwałtownych uczuć. Tragedia grecka zrodziła się z kultu Dionizosa. Jej potęga była potęgą orgiastyczną. Sama jednak orgia
nie mogła stworzyć dramatu greckiego. Siła Dionizosa znalazła przeciwwagę w sile Apollina. Ta zasadnicza biegunowość jest istotą każdego wielkiego dzieła
sztuki/"Wielka
sztuka
wszystkich
czasów
powstaje
z wzajemnego przenikania się dwóch przeciwstawnych
sił — bodźca orgiastycznego i stanu wizyjnego. Jest
to .ta sama różnica, jaka istnieje pomiędzy stanem
marzenia sennego a stanem upojenia^ Oba te stany
wyzwalają w nas pełny zasób sił artystycznych, ale
każdy z tych stanów rozpętuje siły innego rodzaju.
Marzenie senne daje nam moc wizji, kojarzenia, poezji; upojenie daje nam moc wielkich postaw, namiętności, pieśni i tańca.34 Nawet w tej teorii psychologicznych początków sztuki znikła jedna z jej istotnych
cech. Artystyczna inspiracja nie jest bowiem upojeniem, artystyczna wyobraźnia nie jest sennym marzeniem czy halucynacją. Każde wielkie dzieło sztuki
charakteryzuje głęboka jedność strukturalna. Nie potrafimy wytłumaczyć tej jedności sprowadzając ją do
dwóch różnych stanów, które — jak stan marzenia
sennego i stan upojenia — są całkowicie rozproszone
i zdezorganizowane. Z bezkształtnych elementów nie
możemy zespolić strukturalnej całości.
Do innego typu należą teorie, które mają nadzieję
wyjaśnić naturę sztuki sprowadzając ją do funkcji za-
84
Por.
F.
Nietzsche:
Wola
mocy,
przeł.
S.
Frycz
i
K.
Drze-
wiecki, Warszawa 1911.
307
bawy. W stosunku do tych teorii nie można wysunąć
zarzutu, że przeoczają lub nie doceniają swobodnej
działalności człowieka. Zabawa jest funkcją czynną. Nie
zamyka się w granicach empirycznych danych Jednocześnie przyjemność, jaką znajdujemy w zabawie,
jest całkowicie bezinteresowna. Wydaje -się więc, że
w działalności ludycznej nie brakuje żadnej ze specyficznych, właściwości ani. żadnego z warunków dzieła
sztuki. Większość przedstawicieli teorii wiążącej sztukę z zabawą zapewniała nas w: istocie, że zupełnie nie
widzi
różnicy
między
tymi
dwiema
funkcjami.35
Oświadczali oni, że me ma ani jednej cechy właściwej sztuce, która by nie dała się zastosować do zabaw
iluzyjnych, i nie ma ani jednej cechy właściwej takim
zabawom, której nie, można by także znaleźć w sztuce.
Wszystkie jednak argumenty, które można przywołać.^
na rzecz tej tezy są czysto negatywnę/z punktu widzenia psychologii zabawa i sztuka sąv3o siebie baTdzo podobne. Są nieutylżtarne i nie związane z żadnym
celem praktycznym. W zabawie, tak jak w sztuce zapominamy 0 naszych doraźnych potrzebach praktycznych, aby nadać nowy kształt naszemu światu. JTa
analogia nie wystarcza jednak, aby dowieść ich praw-r
dźiwej
tożsamości.,Wyobraźnia
artystyczna
różni
się
zawsze jaskrawo od" wyobraźni ludycznej. W zabawie
rhamy do czynienia z udawaniem, które może stać się
tak żywe i tak poruszające, że można je wziąć za rzeczywistość.
Określenie
sztuki
wyłącznie
jako
sumy
takich
symulacji
wskazywałoby
na
bardzo
zwężone
rozumienie jej charakteru i zadania. To, co nazywamy „ e s t e t y c z n y m pozorem", nie jest tym samym
zjawiskiem, z jakim stykamy się w zabawach iluzyjnych. Zabawa daje nam złudzenia, sztuka daje nam
*s Zob. np. K. Lange: Das Wesen der Kunst, Berlin 1901.
151
nowy rodzaj prawdy prawdy czystych form, a nie
rzeczy empirycznych.;J>
W
przeprowadzonej
wyżej
analizie
rozróżniliśmy
trzy rodzaje wyobraźni: potęgę inwencji, siłę personifikacji i mec tworzenia czystych form. dostępnych
zmysłom. W zabawie dziecka odkryć można pierwsze
dwie siły, nie ma natomiast trzeciej..Dziecko bawi się
rzeczarni,
artysta
bawi
się
formami,
liniami
i rysunkami, rytmami i melodiami. )U bawiącego się
dziecka podziwiamy łatwość i szybkość przeobrażeń.
Najtrudniejsze zadania zostają osiągnięte przy użyciu
najbardziej oszczędnych środków. Byle kawałek drzewa może zamienić się w żywą istotę. A jednak przeobrażenie
to
oznacza jedynie metamorfozę. samych
przedmiotów,,nie
oznacza
przemiany
przedmiotów
w
formy. Bawiąc się układamy jedynie na nowo i ponownie rozdzielamy materiały dane postrzeganiu zinysłoWemu<;j5.ztuka jest konstruktywna i twórcza w innym, głębszym znaczeniu. Bawiące się dziecko nie żyje w tym samym świecie twardych i niezmiennych
faktów
empirycznych
co
człowiek
dorosły.
Świat
dziecka
.
charakteryzuje
dużo
większa.
ruchliwość
i.zdolność do przemian...)A przecież mimo wszystko,
bawiące się dziecko wymienia jedynie konkretne rzeczy ze swego otoczenia na inne możliwe rzeczy. Prawdziwej działalności artystycznej nie. cechuje żadna
wymiana tego typu. Tu wymagania są o wiele surowsze. 'Artysta bowiem rozpuszcza twardą materię
rzeczy w tyglu swej wyobraźni, rezultatem zaś tego
procesu jest odkrycie nowego „świata form poetyckich,
muzycznych,
plastycznych.'Oczywiście
bardzo
wiele rzekomych dzieł sztuki jest niezmiernie dalekich od spełnienia tego wymagania. Zadaniem sądu
estetycznego lub artystycznego smaku jest odróżnić
prawdziwe dzieło sztuki od tych innych nieautentycz-
309
nych wytworów, które w istocie są bawidełkami albo
w najlepszym razie „zaspokojeniem: popytu na rozrywkę".
Bliższa analiza psychologicznego źródła i psychologicznych skutków zabawy i sztuki prowadzi do tego
samego wniosku; Zabawa daje nam rozrywkę i wytchnienie, ale służy także innemu celowi. Zabawa ma
Ogólne znaczenie biologiczne w tym sensie, że antycypuje przyszłe czynności. Wykazywano często, że zabawa
dzieci
ma
wartość
propedeutyczną.
Chłopiec
bawiący się w wojnę i mała dziewczynka ubierająca
lalkę kształcą się w pewnym sensie i przygotowują
oboje do innych, poważniejszych zadań; Funkcji sztuki pięknej nie da się zinterpretować w ten sposób.
Nie ma tu ani rozrywki, ani przygotowania. Niektórzy
współcześni estetycy uznali za rzecz niezbędną wy r,a/.-•■<'
ne rozgraniczenie dwóch typów piękna. Jedno jest
pięknem „wielkiej" sztuki; drugie określa się jako
„łatwe" piękno.36 Ale, ściśle mówiąc, piękno dzieła
sztuki nigdy nie jest „łatwe". Radowanie się pięknem
nie ma swego początku w procesie łagodzenia czy odprężenia, ale w nasileniu wszystkich naszych energii.
Rozrywka, jaką znajdujemy w zabawie, to dokładne
przeciwieństwo
tej
postawy,
która
jest
koniecznym
warunkiem wstępnym kontemplacji estetycznej i estetycznego sądu/' Sztuka wymaga pełnej koncentracji.
Stracimy z oczu dzieło sztuki jako takie, jeśli nie
potrafimy się skoncentrować i poddamy się samej tylko grze przyjemnych uczuć i skojarzeń.
Teoria wywodząca sztukę z zabawy rozwinęła się
w dwóch krańcowo różnych kierunkach. Za wybitnych przedstawicieli tej teorii w historii estetyki uważa się zazwyczaj Schillera, Darwina i Spencera. Trud38
Zob. B. Bosanąuet: Three Łectures on Aesthetics
Alesander: B e a u t y a n d O t h e r F o r m s o ! V a ! u e .
oraz
S.
no jednak znaleźć punkt styczny między poglądami
Schillera
a
współczesnymi
biologicznymi
teoriami
sztuki. Poglądy te śą w sWej zasadniczej tendencji
nie tylko rozbieżne, ale. w pewnym sensie nie do pogodzenia. Sam termin „zabawa" występuje u Schillera
w znaczeniu zupełnie innym niż we wszystkich późniejszych teoriach. Teoria Schillera jest transcendentalna i idealistyczna, teorie Spencera i Darwina —
naturalistyczne i biologiczne. Darwin i Spencer uważają zabawę i piękno za ogólne zjawiska naturalne,
podczas gdy Schiller wiąże je ze światem wolności.
Zgodnie z jego kaniowskim dualizmem wolność nie
oznacza tego samego co natura; odwrotnie — jest jej
przeciwnym biegunem. Zarówno wolność, jak piękno
nie należą do świata, zjawisk, lecz do świata rozumowego.
We
wszystkich
naturalistycznych
wariantach
ludycznej teorii sztuki równolegle z zabawą ludzi rozpatrywano zabawę zwierząt. Schiller nie mógł uznać
żadnego takiego poglądu. Dla niego zabawa jest czynnością specyficznie ludzką, a nie ogólną cechą świata
ożywionego.
„Człowiek
bawi
się
tylko
tam,
gdzie
w całym znaczeniu tego słowa jest człowiekiem i t y 1ko
tam
jest
pełnym
człowiekiem,
gdzie
się
bawi."37 TeoTii Schillera całkowicie obca jest
analogia, a co dopiero identyczność, między zabawą
ludzi i zabawą zwierząt lub też — w sferze ludzkiej —
analogia pomiędzy zabawą, którą jest sztuka, i tak
zwaną zabawą iluzyjną. Tego rodzaju analogia wydawałaby się mu zasadniczym nieporozumieniem.
Jeśli weźmiemy pod uwagę historyczne tło teorii
Schillera, to z łatwością zrozumiemy jego punkt widzenia. Nie wahał się łączyć idealnego świata sztuki
17
F.
Schiller:
Listy
o
estetycznym
wychowaniu
człowieka
(1795), List XV, przeł. I. Krońska i J. Prokophik, Warszawa 1972.
311
z zabawą: dziecka, ponieważ świat dziecka 2ostał przez
niego wyidealizowany i wysublimowany^ Schiller, jako uczeń i wielbiciel Rousseau/ widział życie dziecka
w nowym świetle, w którym umieścił je; francuski filozof. „W zabawie dziecka tkwi głęboki sens" — twierdził Schiller. A przecież trzeba powiedzieć, nawet jeśli zgodzimy się z tą tezą, że ..znaczenie" zabawy jest
różne od znaczenia piękną; Sam Schiller określa piękno, jako „żyjącą formę". Świadomość żyjących form
jest dla niego pierwszym i niezbędnym krokiem prowadzącym do doświadczenia wolności. Zdaniem Schillera kontemplacja czy refleksja estetyczna jest pierwszą nie skrępowaną postawą człowieka wobec wszechświata. „O ile żądza bezpośrednio chwyta swój przedmiot, o tyle rozmyślanie oddala swój przedmiot od
siebie i dzięki temu właśnie, że chroni go przed-ca'**
miętnością, czyni go swą prawdziwą własnością, której
utracić nie może." 38 W zabawie dziecka brak właśnie
tej
świadomej,
nieskrępowanej
i
refleksyjnej
postawy, która wyznacza linię, graniczną między zabawą
i sztuką.
Z. drugiej strony to „oddalenie od siebie przedmiotu", określone tu jako jedna z niezbędnych i najbardziej charakterystycznych cech dzieła sztuki, zawsze
było przeszkodą, o którą potykała się teoria estetyki.
Gdyby to miało być prawdą — wysuwano zarzut •—
to sztuka ńie byłaby wówczas czymś prawdziwie ludzkim, ponieważ straciłaby wszelki związek z życiem
człowieka. Obrońcy zasady l'art pour 1'arŁ nie obawiali się jednak tego zarzutu, przeciwnie, otwarcie
stawiali mu czoło. Uważali, że najwyższą zasługą
i przywilejem sztuki jest właśnie to, iż pali ona wszystkie mosty łączące ją z pospolitą rzeczywistością.
Sztuka musi pozostać tajemnicą niedostępną dla pro» Schiller, op. cit., List XXV.
vulgus.
„Wiersz r — powiedział Stephane Mallarme —^ musi być zagadką dla pospólstwa, muzyką
kameralną dla wtajemniczonych." 3». Ortega y Gasset
napisał książkę, w której przepowiada „dehumanizację" sztuki i broni jej.. Uważa on,: że proces ten osiągnie w końcu punkt, w którym element ludzki prawie
zaniknie w sztuce.40 Inni krytycy opowiadali się za
tezą
diametralnie
przeciwną.
„Kiedy
patrzymy
na
obraz aibo czytamy wiersz czy też słuchamy muzyki
stwierdza z naciskiem L, A. Richards — to nie czynimy czegoś zgoła odmiennego od tego, co robiliśmy
w drodze do galerii albo kiedy ubieraliśmy się rano.
Odmienne są przesłanki tego doświadczenia i ma ono
z reguły bardziej złożony i, jeśli nam się to uda osiągnąć,^ bardziej, jednolity charakter. Ale nasza działalność nie jest zasadniczo odmiennej natury." # Ten teoretyczny antagonizm nie jest jednak rzeczywistą antynomią. Jeśli według definicji Schillera piękno jest
„żyjącą formą", jednoczy ono w swej naturze i istocie
dwa elementy, które są tu sobie przeciwstawione.
Oczywiście życie w sferze form nie jest tym samym
co życie w sferze rzeczy, empirycznych przedmiotów
naszego otoczenia. Z drugiej strony formy sztuki nie
są pustymi formami. W konstrukcji i organizacji ludzkiego
doświadczenia
wykonują
określone
zadanie.
Istnienie w dziedzinie form nie oznacza unikania zagadnień życia; przeciwnie, stanowi realizację jednej
z najdoskonalszych energii samego życia. Nie możemy
mówić o sztuce jako o zjawisku „pozaludzkim" czy
„ponadludzkim" nie przeoczając jednej z jej najbariamim
» Cytowane za K. Gilbert: Studlea In Recenł Aesthetlcs,
49
«
Ortega y Gasset: La dezhumanlzación deYaile, Madrid 1925.
I.
A.
Richards:
1925, s. 16—17.. .
153
Cha-
pel HU! 1927, s. 18. •.
Princlples
ol
Literaiy
Criticism,
N.
York
dziej zasadniczych cech — konstrukcyjnej siły, jaką
ma w kształtowaniu naszego ludzkiego świata.
Wszystkie
teorie
estetyczne,
które
usiłują
wytłumaczyć sztukę przy pomocy analogii wziętych z różnych nieuporządkowanych i rozproszonych sfer ludzkiego doświadczenia — z hipnozy, z marzenia sennego czy upojenia— nie dostrzegają głównego problemu. Wielki poeta liryczny ma moc nadawania określonego
kształtu
naszym
najmniej
sprecyzowanym
uczuciom. Jest to możliwe tylko dlatego, że jego dzieło ma wyraźne cechy organizacji i artykulacji, choć
zajmuje się tematem, który jest pozornie irracjonalny
i nie da się wyrazić słowami.; W najbardziej nawet
ekstrawaganckich tworach sztuki nie znajdujemy nigdy
„porywającej
gmatwaniny
fantazji",
„pierwotnego chaosu natury ludzkiej". Ta definicja sztuki, stwo-'
rzona przez pisarzy romantycznych42, zawiera w sobie
sprzeczność. Każde dzieło sztuki ma intuicyjną konstrukcję, a to oznacza charakter racjonalny. Każdy
pojedynczy
element
trzeba
odczuwać
jako
część
wszystko ogarniającej całości. Jeśli zmienimy jedno
ze słów, akcent lub rytm, grozi nam niebezpieczeństwo zniszczenia szczególnego tonu i uroku wiersza.
Sztuka nie jest przykuta do racjonalności rzeczy lub
wydarzeń. Może ona pogwałcić wszystkie te prawa
prawdopodobieństwa,
które
estetycy
klasyczni
uznali
za organiczne prawa sztuki. Może nam ofiarowywać
najbardziej dziwaczną i groteskową wizję rzeczywistości, a jednak zachować swą własną racjonalność —
racjonalność formy. W ten sposób wolno zinterpretować powiedzenie Goethego, które na pierwszy rzut
oka wydaje się paradoksalne: „Sztuka: druga natura,
tajemnicza także, lecz bardziej zrozumiała, ponieważ
wywodzi się z rozumu." 13
i Nauka porządkuje nasze myśli, moralność porządkuje nasze czyny; sztuka wprowadza porządek do naszego
postrzegania
zjawisk
widzialnych,
słyszalnych
i dotykalnych. Bardzo długo to trwało w istocie, zanim teoria estetyki dostrzegła i w pełni uświadomiła
sobie
te
podstawowe
różnice.
Trudno
jednak
nie
uchwycić istoty rzeczy, jeśli, zamiast szukać metafizycznej teorii piękna, przeanalizujemy po prostu nasze bezpośrednie przeżycie dzieła sztuki. ,Sztukę można zdefiniować jako język symboliczny. Ale w ten
sposób otrzymujemy tylko rodzaj, nie zaś różnicę gatunkową.
W
estetyce
nowoczesnej
zainteresowanie
rodzajem wydaje się do tego stopnia brać górę, że niemal przysłania i zaciera różnicę gatunkową. Croce
nalega nie tylko na bliski związek, lecz nawet na zupełną tożsamość języka i sztuki. W jego przekonaniu
rozróżnianie
między
tymi
dwiema
sferami
ludzkiej
działalności jest całkowicie samowolne. Zdaniem Crocego ktokolwiek studiuje językoznawstwo ogólne, studiuje problemy estetyczne — i na odwrót^ Istnieje
jednak
wyraźna
różnica
między
symbolami
sztuki
a terminami. językowymi potocznej mowy czy pisma.
Te dwie sfery działalności nie są zgodne ani w swym
charakterze, ani w swej intencji; nie stosują tych samych środków ani nie dążą do tych samych celów.
Ani język, ani sztuka nie dają nam zwykłej imitacji
rzeczy lub działań: jedno i drugie jest przedstawieniem. Ale przedstawienie za pomocą form dostępnych
zmysłom różni się znacznie od przedstawienia słow-
43
Kunst:
standlicher;
42
3t4
316
Zob. wyżej, s. 304—305.
men
und
eine
denn
andeie
sie
Rełlexionen,
Natur,
entspringt
wyd.
M.
auch
aus
geheimnisvoll,
dem
Hecker
w
Verstande.
„Schriften
aber
Zob.
der
verMaxi-
Goethe-
-Gesellschaft" XXI (1907), s. 229.
31 154
5
nego czy pojęciowego. Opisanie krajobrazu przez malarza czy poetę nie ma prawie nic wspólnego z opisem
tego samego .krajobrazu dokonanym: przez geografa
lub geologa. W dziele uczonego i w dziele artysty odmienny jest zarówno motyw, jak sposób opisu. Gepgraf może., opisywać krajobraz w sposób plastyczny,
może nawet odmalować go w bogatych i żywych barwach. Nie chce jednak przekazać wizji krajobrazu,
tylko jego ogólne pojęcie empiryczne. W tym celu
musi porównywać jego formę z innymi formami; musi
wynajdywać za pomocą obserwacji oraz indukcji jego
charakterystyczne
cechy.
W
tym
empirycznym
opisie geolog idzie jeszcze o krok dalej. Nie zadowala,
się
rejestrowaniem
faktów
fizycznych,
ponieważ
pragnie wyjawić początek tych faktów. Rozróżnia warstwy, które złożyły się na glebę, odnotowuje różnice'
chronologiczne i cofa się w przeszłość do ogólnych
praw przyczynowych, zgodnie z którymi ziemia osiągnęła swą obecną postać. Całe to wnikanie w związki
przyczynowe, wszystkie te związki empiryczne, wszystkie te porównania z innymi faktami nie istnieją, dla
artysty.
Nasze
zwykłe
pojęcia
empiryczne
można
ż grubsza podzielić na dwie kategorie zależnie od tego, czy dotyczą problemów praktycznych, czy teoretycznych. Jedna kategoria zajmuje się zastosowaniem
rzeczy i . pytaniem: „Do czego to służy?". Druga zajmuje się przyczynami rzeczy i pytaniem: „Skąd?".
Wkraczając jednak w dziedzinę sztuki musimy zapomnieć o wszelkich pytaniach tego typu. Poza istnieniem, naturą i empirycznymi właściwościami rzeczy
odkrywamy nagle ich formy. Formy te nie są elementami statycznymi. Ukazują porządek ruchomy, który
odkrywa nam nowy horyzont natury. Nawet najwięksi wielbiciele sztuki mówili o niej często tak, jak gdyby była jedynie dodatkiem, ozdobą czy ornamentem
życia. Jest to jednak niedocenianie prawdziwego znaczenia sztuki i jej prawdziwej roli w kulturze. Zwykła
kopia natury miałaby zawsze bardzo wątpliwą wartość,^ ^Możemy pojąć prawdziwe znaczenie i funkcję
sztuki jedynie rozumiejąc ją jako specjalny kierunek,
nową orientację naszych myśli, wyobraźni i uczuć.
Sztuki plastyczne sprawiają, że widzimy świat dostępny zmysłom w całym jego bogactwie i różnorodności.
Cóż byśmy wiedzieli o niezliczonych subtelnych różnicach w wyglądzie rzeczy, gdyby nie dzieła wielkich
malarzy i rzeźbiarzy? Podobnie poezja jest objawieniem naszego życia osobistego. Dramaturg, powieściopisarz i poeta liryczny wydobywają na światło dzienne nieskończone możliwości, których mieliśmy jedynie niejasne i tajemne przeczucie. Taka sztuka nie jest
w żadnym tego słowa znaczeniu imitacją ani reprodukcją, lecz prawdziwym objawieniem naszego życia
wewnętrznego.;
Póki żyjemy w świecie samych tylko wrażeń zmysłowych, dotykamy jedynie powierzchni rzeczywistości. Uświadomienie sobie głębi rzeczy zawsze wymaga
mobilizacji naszych aktywnych, konstruktywnych sił.
Ponieważ jednak siły te nie poruszają się w tym samym kierunku i nie dążą do tego samego celu, nie
mogą nam dać tego samego aspektu rzeczywistości.
Obok głębi czysto wizualnej istnieje głębia pojęciowa.
Pierwszą odsłania nam sztuka; drugą odkrywa nauka.
Pierwsza pomaga nam dojrzeć rzeczy; druga pomaga
nam zrozumieć ich przyczyny. W nauce usiłujemy wytropić pierwsze przyczyny zjawisk, rządzące nimi powszechne prawa i zasady. W sztuce pochłonięci jesteśmy bezpośrednim wyglądem zjawisk i z radością
wykorzystujemy całe jego bogactwo i różnorodność.
Nie
zajmujemy
się
tutaj
jednością
obowiązujących
praw, lecz mnogością i różnorodnością bezpośrednich
doznań. Nawet sztukę można określić jako wiedzę,
ale jest to wiedza bardzo szczególnego i specyficznego rodzaju. Możemy chętnie zgodzie się z uwagą
Shaftesbury'egó,
że
„wszelkie
piękno
jest
prawdą",
ale prawda piękna nie polega na teoretycznym opisie
czy wyjaśnieniu rzeczy; polega raczej ha sympatycznym widzeniu" rzeczy.44 Można mówić o kontraście
tych dwóch wyobrażeń prawdy, ale-nie o ich konflikcie czy sprzeczności. Sztuka i nauka nie mogą sobie
przeczyć i nie mogą sobie przeszkadzać, ponieważ poruszają się na całkowicie różnych planach. Pojęciowa
interpretacja nauki nie wyklucza' intuicyjnej interpretacji
sztuki.
Każda
ma
swoją
własną
perspektywę
i, że tak powiem, swój własny kąt załamania. Psychologia postrzeżenia zmysłowego nauczyła nas, że beż..używania obu oczu, bez wizji obuocznej nie mielibyśmy
świadomości
trzeciego
wymiaru
przestrzennego.
Głębia ludzkiego doświadczenia w zakresie tego samego zmysłu polega na tym, że potrafimy zmieniać
nasze sposoby widzenia, że możemy odmieniać nasze
obrazy rzeczywistości.
Widzieć
formy
rzeczy —
rerum videre lormas — jest równie ważnym i niezbędnym zadaniem jak poznawać przyczyny rzeczy — rerum
cognoscere
causas.
W
potocznym
doświadczeniu
łączymy
zjawiska
według
kategorii
prżyezynowości
lub celowości. Zależnie od tego, czy interesujemy się
teoretycznymi
przyczynami,
czy
też
praktycznymi
skutkami rzeczy, myślimy o nich jako o przyczynach
44
lub jako o środkach prowadzących do celu. Tracimy
więc zazwyczaj z oczu ich bezpośredni wygląd, aż
wreszcie nie potrafimy już spojrzeć na nie wprost.
Sztuka natomiast, uczy nas uzmysławiać sobie rzeczy,
a nie jedynie użytkować je lub tworzyć sobie o nich
pojęcia. Sztuka daje nam bogatszy, żywszy i barwniejszy obraz rzeczywistości, a także głębszy wgląd
w jej formalną strukturę. Jest charakterystyczną właściwością natury człowieka, że nie ogranicza się on do
jednego specyficznego ujęcia rzeczywistości, ale może wybierać dowolny punkt widzenia i w ten sposób
przechodzić od jednego aspektu rzeczy do innego.
Zob. De Witt H. Parker: The Pinciples ol Aesthetics, s. 39:
„Prawda
naukowa
doświadczenia;
nym
—
jasne
i
pomiędzy
-to
prawda
wierny
zorganizowaniem
samego
wyraźne."
C.
F.
S.
doświadczeniem
instruktywnym
opis
artystyczna
artykule,
zewnętrznych
jest
doświadczenia,
Northrop
naukowym
zilustrował
i
zamieszczonym
przedmiotów
widzeniem
tak
sympatyczby
estetycznym
w
stało
ostatnio
w
przeglądzie
się
różnicę
bardzo
„Furio-
so", I, nr 4, s. 71 i n.
316
156
X. HISTORIA
Zapoznawszy się ze wszystkimi tak różnymi i rozbieżnymi definicjami natury ludzkiej; jakie sformułowano w historii filozofii, współcześni filozofowie często dochodzili do wniosku, że sam problem jest w jakimś sensie mylący i zawiera w sobie sprzeczność.
Ortega y Gasset twierdzi, że we współczesnym świfecie przeżywamy bankructwo klasycznej greckiej teorii bytu, a Co za tym idzie, klasycznej teorii człowieka.
;,Natura jest.rzeczą, wielką rzeczą, złożoną z wielu
mniejszych rzeczy. Otóż jakiekolwiek różnice istnieją
pomiędzy rzeczami, mają one przecież jedną podstawową cechę wspólną, którą stanowi po prostu fakt,
iż rzeczy są, że mają swój byt. To zaś Oznacza nie
tylko, że istnieją, że są, tuż przed nami, ale że posiadają też określoną, stałą strukturę lub konsystencję...
Inaczej jeszcze można to określić słowem «natura».
Zadaniem nauk przyrodniczych jest przeniknąć do tej
niezmiennej natury czy struktury ukrytej pod zmieniającymi się pozorami... Dziś już wiemy, że wszystkie
cuda nauk przyrodniczych, choć w założeniu niewyczerpane, zawsze muszą zatrzymać się przed zadziwiającą
rzeczywistością
ludzkiego
życia.
Dlaczego?
Dlaczego to jedno tak twardo się broni, skoro wszystkie inne rzeczy wydały znaczną część swej tajemnicy
fizyce? Wyjaśnienie musi sięgnąć głęboko, aż do ko320
rźęńi. Może jest ono nawet takie, że człowiek nie jest
rzeczą, ze błędem ..jest mówić o naturze ludzkiej* że
człowiek nie ma natury... Życie ludzkie... nie jest rzeczą, nie ma natury, a co za tym idzie, musimy zdecydować się myśleć o nim w. kategoriach, terminach
i pojęciach r a d y k a l n i e odmiennych ód tych, które rzucają światło na Zjawiska materialne." Nasza
logika była do tej pory logiką bytu opartą na zasadniczych pojęciach myśli eleackiej. Nie możemy jednak żywić .nadziei, że posługując się tymi pojęciami
zrozumiemy
kiedykolwiek
odrębny
charakter
człowieka , Filozofia eleacka była radykalną intelektuali-r
zacją ludzkiego życia. Czas już wyrwać się z tego magicznego kręgu. „Jeśli chcemy mówić o bycie, człowieka, musimy najpierw wypracować nieeleackie pojęcie
bytu, podobnie jak inni wypracowali geometrię nieeuklidesową. Pora już, aby ziarno zasiane przez Heraklita przyniosło swój potężny plon." Teraz, kiedy już
nauczyliśmy
się
immunizować
przeciw
intelektualizmowi, mamy świadomość, że wyzwoliliśmy się od naturalizmu.' . . „ C z ł o w i e k n i e m a n a t u r y , m a
t y 1 k o... - b i s i o r i ę,"1:. ' •••
Nie rozwiążemy jednak konfliktu pomiędzy bytem
a stawaniem się, konfliktu, który Platon w Teajtecie
określił jako zasadniczy temat greckiej myśli filozoficznej, jeżeli ze świata natury przejdziemy do świata
historii. Od czasu Krytyki czystego rozumu - Kanta dur
alizm między bytem a stawaniem się pojmujemy raczej jako dualizm logiczny, a nie metafizyczny. Nie
mówfmy już więcej o święcie absolutnej zmiany, przeciwstawionym
innemu
światu,
światu
absolutnego
spoczynku. Nie uważamy substancji i zmiany za róż1
Ortega
y
Gasset:
Hl&tory
as
a
System
w
Phtlosophy
and
łiisfory, Essays Presented to Ernst Cassircir, s. 293, 294, 300, 305,
313.
157
ne dziedziny bytu> lecz ża kategorie i—, za: warunki
i założenia naszego poznania empirycznego. Te kategorie nie ograniczają się do specjalnych przedmiotów
poznania; są zasadami uniwersalnymi. Musimy, więc
zakładać, że znajdziemy je we wszystkich formach
ludzkiego
doświadczenia.
Prawdę
mówiąc,
nawet
świata historii nie można pojmować i interpretować
jedynie w kategoriach zmiany. Także ten świat zawiera w sobie element substancjalny, element bytu. —
którego jednak nie można określać w taki sam sposób
jak w świecie fizycznym. Bez tego elementu nie moglibyśmy właściwie mówić, tak jak to czyni Ortega
y Gasset, o historii jako o systemie. System zakłada
zawsze
przynajmniej
identyczną
strukturę,
jeśli
nie
identyczną naturę. W istocie rzeczy wielcy historycy
zawsze kładli nacisk na tę strukturalną tożsamość,-^
tożsamość formy, nie zaś materii. Mówili, że człowiek
ma
historię,
ponieważ
ma
naturę.
Takie
było
przekonanie
historyków
renesansu,
np.
Machiavellego,
a
wielu
współczesnych
historyków
pogląd
ten
podtrzymuje. Mają nadzieję odkryć stałe cechy natury ludzkiej pod doczesnym potokiem przemian i wielopostaciowością
życia
ludzkiego.
Jakub
Burckhardt
w
swych
Wełtgeschichtliche
BetiacMungen
określił
zadanie historyka jako próbę ustalenia niezmiennych,
powracających
elementów
typowych,
ponieważ
takie
elementy potrafią wywołać w naszym umyśle i w naszych uczuciach donośne echo.2
To, co nazywamy „świadomością historyczną", jest
bardzo
późnym
wytworem
cywilizacji
ludzkiej.
Nie
odnajdujemy
jej
przed
epoką
wielkich
historyków
greckich. A nawet myśliciele greccy nie potrafili jeszcze dać nam filozoficznej analizy szczególnej formy
2
J.
BurćkŁardt:
Wełtgeschichtliche
Betiachtungen,
wyd.
R.
myśli historycznej; Analiza taka pojawiła się dopiero
w XVIII wieku. Pojęcie historii dojrzało po raz pierwszy w dziele Vico i Herdera. Kiedy człowiek pierwszy
raz uświadomił sobie problem czasu, kiedy wyzwolił
się ż ciasnego kręgu swych bezpośrednich potrzeb
i pragnień, kiedy zaczął wnikać w początki rzeczy,
zdołał odkryć jedynie źródło mityczne, nie zaś historyczne. Aby-zrozumieć świat— świat zarówno, fizyczny, jak społeczny '■ — musiał rzucić go na ekran mitycznej przeszłości.: Pierwsze próby ustalenia chronologicznego porządku rzeczy i wydarzeń, stworzenia
kosmologii i genealogii bogów i ludzi znajdujemy
w micie. Ta kosmologia i genealogia nie: oznacza jednak podziału historycznego we właściwym znaczeniu
tego słowa. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość są
wciąż jeszcze ze sobą splecione, tworzą nie. zróżnicowaną jedność, pomieszaną całość. Czas mityczny nie
ma określonej struktury; jest to wciąż jeszcze „czas
wieczny". Z punktu widzenia świadomości mitycznej
przeszłość nigdy nie minęła; jest ona zawsze tutaj
i teraz. Kiedy człowiek zaczyna rozplątywać zawikłany wątek wyobraźni mitycznej, czuje się przeniesiony
w nowy świat; zaczyna tworzyć nowe pojęcie prawdy.
Siedząc rozwój greckiej myśli historycznej od Herodota do Tukidydesa, możemy obserwować poszczególne etapy tego procesu. Tukidydes jest pierwszym
myślicielem, który oglądał i opisywał historię swych
własnych czasów i który jasno, i krytycznie oceniał
przeszłość. Uświadamia też sobie, że jest to krok nowy i decydujący. Przekonany jest, że wyraźne rozróżnienie między myślą mityczną a historyczną, między
legendą a prawdą ^stanowi tę cechę charakterystyczną,
która sprawi, iż dzieło jego będzie „dorobkiem o nieprzemijającej wartości".9 Inni wielcy historycy od-
Mara, Stuttgart 1963, s. 6.
8
Ktema es aei. Tukidydes: Wojna peloponeskd, I, 22.
21 •
czuwali podobnie. W szkicu autobiograficznym Rankę
opowiada, w jaki sposób po rąz pierwszy uświadomił
sobie swoją misje; historyka. W młodości pociągały
go
niezmiernie
romantycznó-historycżne
opowieści
Waltera Scotta. Żywo się nimi przejmował, ale niektóre fragmenty go oburzały. Wstrząsnęło nim odkrycie,
ze opis zatargu między Ludwikiem XI a Karolem
Śmiałym był jaskrawo sprzeczny z faktami historycznymi. „Studiowałem Comminesa i doniesienia ówczes-.
ne, dołączone do wydań tęgo pisarza, i doszedłem do
przekonania, że taki Ludwik XI i Karol Śmiały, jakich
opisał
Walter
Scott
w
Ouentmie
Durwardzie,
nigdy
nie istnieli; Czyniąc tó porównanie odkryłem, że świadectwo historyczne było piękniejsze, a w każdym razie ciekawsze niż wszystkie opowieści romantyczne.
Porzuciłem je więc i postanowiłem w pracach me*ch~:
trzymać
się
faktów,
unikając
wszelkiego,
zmyślenia
i fałszu." *
Określenie
prawdy
historycznej
jako
„zgodności
z.faktami" — ada.equa.tio iei et intellectus ~ nie jest
jednakże zadowalającym rozwiązaniem problemu. Zamiast udzielić odpowiedzi stawia pytanie. Nie da się
zaprzeczyć, żę historia musi zaczynać od faktów i że
W pewnym sensie fakty te są nie tylko początkiem, ale
i końcem, alfą i omegą naszej wiedzy historycznej.
Ale co jest faktem historycznym? Wszelka prawda
faktyczna implikuje prawdę teoretyczną.? Kiedy mówimy o faktach* nie odwołujemy się po prostu do na^
szych. bezpośrednich danych zmysłowych.. Mamy. na
myśli fakty empiryczne, to znaczy obiektywne. Obiektywność ta nie jest dana z góry; zakłada zawsze akt
4
L.
Rankę:
ĄaSsatze
sur
eigenen
Łebeńsgeschichte
.(listopad
1885) w Sammtliche Werke (wyd. A. Dove) LIII, 61.
6
Das Hóchste ware: zu begreiten, dass alles Faktischę schon
Theorie ist.. Goethe: Maxtmen und Reilexipnen, jw., s. 125,
oraz skomplikowany proces formułowania sądu. Chcąc
więc poznać różnicę między faktami, naukowymi ~~
między faktami z dziedziny fizyki, biologii, historii —
musimy zawsze zaczynać ód analizy sądów. Musimy
zbadać środki poznania, które pozwalają nam dotrzeć
do tych faktów...
■■■■ ,
Jaka jest różnica pomiędzy. faktem fizycznym a faktem historycznym?^ Oba uważamy za części jednej
empirycznej rzeczywistości, Obu przypisujemy prawdę
obiektywną. Jeśli jednak pragniemy ustalić naturę tej
prawdy, stosujemy odmienne metody. Fakt fizyczny
określamy za pomocą obserwacji i doświadczenia. Ten
proces obiektywizacji osiąga sWój cel,, jeśli uda nam
się" opisać dane zjawiska językiem matematycznym, językiem , liczb. Zjawisko, . którego nie można . opisać
w ten sposobi którego nie da się wymierzyć,. nie' stanowi części naszego świata fizycznego. Określając zadanie fizyki, Max Planck: powiada, że fizyk musi mierzyć wszystkie rzeczy: wymierne, wszystkie zaś rzeczy
niewymierne czynić wymiernymi. Nie Wszystkie rzeczy czy procesy fizyczne można bezpośrednio. Wymierzyć; w więlii, jeśli nie w większości: wypadków, po*
legać
musimy
na
pośrednich
metodach
weryfikacji
i pomiaru. Ale fakty fizyczne wiążą się. zawsze za
pośrednictwem, praw przyczynowych z innymi zjawiskami, które można obserwować lub mierzyć bezpośrednio. Jeśli fizyk ma wątpliwości co do wyniku doświadczenia,
może
doświadczenie
powtórzyć
i . wynik
skorygować. Przedmioty badań są dó jego dyspozycji
w każdej chwili — gotowe odpowiedzieć na jego pytania. Inaczej przedstawia się sprawa z historykiem.
Jego fakty należą do przeszłości, a przeszłość minęła
bezpowrotnie. Nie potrafimy jej zrekonstruować, nie
potrafimy-rozbudzić Jej do nowego życia w zwyczajnym, obiektywnym, fizycznym sensie tego słowa. Po-
trafimy jedynie „pamiętać" ją — nadać jej nowe, idealne istnienie. Pierwszym krokiem w sferze poznania
historycznego
nie
jest
empiryczna
obserwacja,
ale
idealna rekonstrukcja. To, co nazywamy faktem naukowym, jest zawsze odpowiedzią na. pytanie naukowe
sformułowane z góry. Ku czemu jednak może takie
pytanie skierować historyk? Nie może stanąć w obliczu samych wydarzeń i nie może wejść w formy dawnego życia. Do swej tematyki zbliżyć się może jedynie
w sposób pośredni. Musi zwrócić się do swych źródeł.
Ale źródła te nie są rzeczami fizycznymi w zwykłym
znaczeniu tego słowa. Wszystkie one implikują sens
nowy i specyficzny. Historyk, podobnie jak fizyk, żyje w świecie materialnym. A przecież tym, co znajduje na samym początku swych badań, jest nie świat.,
przedmiotów
fizycznych,
lecz
świat
symboliczny"*—
świat symboli. Przede wszystkim musi się nauczyć odczytywać te symbole. Każdy fakt historyczny, choćby
wydawał się najprostszy, można określić i zrozumieć
jedynie
po
zanalizowaniu
symboli.
Pierwszymi
bezpośrednimi
przedmiotami
naszej
wiedzy
historycznej
nie są rzeczy ani wydarzenia, lecz dokumenty i zabytki. Tylko za pomocą i za pośrednictwem tych danych
symbolicznych możemy pojąć rzeczywiste dane historyczne — wydarzenia i ludzi przeszłości.
Zanim
zajmę
się
ogólnym
omówieniem-problemu,
chciałbym wyjaśnić ten punkt, nawiązując do konkretnego przykładu. Około trzydziestu pięciu lat temu
znaleziono w Egipcie pod gruzami domu stary egipski
papirus. Zawierał on kilka tekstów — jak się zdawało, notatek prawnika lub notariusza, dotyczących jego
zawodu: szkice testamentów, kontrakty prawne itp.
Na razie papirus ów należał po prostu do świata materialnego; nie miał historycznego znaczenia i niejako
nie istniał historycznie. Później jednak pod pierwszym
326
tekstem odkryto drugi, który po dokładniejszym zbadaniu udało się rozpoznać, i okazało się, że są to fragmenty czterech nie znanych dotychczas komedii Menandra. W tej chwili natura i znaczenie tego kodeksu
zmieniły się całkowicie. Nie mieliśmy już przed sobą
zwykłego „kawałka materii"; papirus ten .stał się niezwykle ciekawym dokumentem historycznym najwyższej wartości. Był świadectwem ważnego etapu w rozwoju literatury greckiej. A przecież znaczenie to nie
stało się oczywiste natychmiast. Kodeks trzeba było
poddać próbom krytycznym wszelkiego typu, starannej analizie językowej, filologicznej, literackiej i estetycznej. Po tym złożonym procesie przestał on być
zwykłym przedmiotem; wypełnił się znaczeniem. Stał
się symbolem, a symbol ten rzucił nowe światło na
kulturę grecką — na życie starożytnej Grecji i na
grecką poezję.8
Wszystko to wydaje się oczywiste i niewątpliwe.
Ale, rzecz ciekawa, właśnie ta zasadnicza cecha poznania
historycznego
była
całkowicie
pomijana
w
większości naszych współczesnych rozważań o metodzie i prawdzie historycznej. Większość autorów doszukiwała się różnicy między historią a naukami ścisłymi w l o g i c e , a nie w p r z e d m i o c i e historii.
Z
największym
trudem
konstruowano
nową
logikę
historii. Wszystkie te wysiłki skazane były jednak na
niepowodzenie, Logika jest bowiem ostatecznie rzeczą
bardzo prostą i jednolitą. Jest jedna, ponieważ prawda jest jedna. Historyka w jego poszukiwaniu prawdy
obowiązują te same formalne reguły co przyrodnika.
W swym trybie rozumowania i argumentowania, w
swych wnioskach indukcyjnych, w swym badaniu
*
Szczegóły
ments
d'un
tego
odkrycia
manuscrit
de
przynosi
Menandie,
praca
G.
decowerts
Lefebre'a:
et
publies,
FiagKair
1907.
160
przyczyn posłuszny jest tym samym ogólnym prawom
myślenia co fizyk ezy biolog. W zakresie tych podstawowych
teoretycznych
funkcji
ludzkiego
umysłu
nie możemy dyskryminować żadnej dziedziny nauki.
W odniesieniu do tego problemu musimy zgodzić się
ze słowami Descartes'a: „Wszystkie nauki nie są niczym innym jak ludzką mądrością, która pozostaję zawsze jedna i ta sama, chociaż stosuje się do różnych
przedmiotów, i nie większą od nich zapożycza rozmaitość niż światło słońca od różnorodności rzeczy, które
oświeca." 7
Bez względu na to, jak dalece niejednorodne mogą
być przedmioty ludzkiego poznania, formy poznania
zawsze wykazują wewnętrzną jedność i logiczną jednorodność. Myśl historyczna różni się od myśli przyrodniczej nie formą logiczną, lecz celami i tematyką.
Nie
wystarczyłoby
powiedzieć,
gdybyśmy
chcieli
określić tę różnicę, że przyrodnik zajmuje s;ię przedmiotami, które istnieją, podczas gdy historyk zajmuje się przedmiotami, które istniały. Takie rozróżnienie
byłoby mylące. Przyrodnik może oczywiście, podobnie jak historyk, badać odległe źródła rzeczy. Taką
próbę np. zrobił Kant. Rozwinął on w r. 1755 teorię
astronomiczną, która słała się także ogólną historią
świata
materialnego.
Przy
rozwiązywaniu
problemu
historycznego zastosował nową metodę fizyki, metodę
Newtona. Rozwinął hipotezę dotyczącą mgławic, za
pomocą której usiłował opisać wykształcenie się obecnego porządku kosmicznego z dawniejszego nie zróżnicowanego i nie zorganizowanego stanu materii. Był
to problem z dziedziny historii naturalnej, ale nie była to historia w specyficznym znaczeniu tego słowa.
Historia nie zmierza do odkrycia dawniejszego stanu
7 R. Descartes: Prawidła kierowania umysłem,, przel. L. Chmaj,
Warszawa 1958, s. 3—4.
świata fizycznego, ale raczej do odkrycia dawniejszego etapu życia i kultury ludzi. Aby ten problem
rozwiązać, historia może korzystać z metod nauk ścisłych, ale nie może ograniczać się do danych, jakie
przy pomocy tych metod można uzyskać. Żaden przedmiot nie jest niezależny od praw natury. Historyczne
przedmioty nie mają realności; odrębnej i samowystarczalnej; wcielone są w przedmioty fizyczne. Mimo jednak tego wcielenia należą one niejako do wyższego
wymiaru. To, co nazywamy znaczeniem historycznym,
nie zmienia kształtu rzeczy ani nie odsłania w nich
nowej jakości. Nadaje jednak rzeczom i wydarzeniom
nową głębię. Kiedy naukowiec w. dyscyplinie ścisłej
pragnie cofnąć się w przeszłość, posługuje się jedynie
tymi pojęciami i kategoriami, które wynikają z jego
obserwacji teraźniejszości. Postępując od skutków do
przyczyn
łączy
teraźniejszość
ż
przeszłością.
Bada
w teraźniejszości materialne ślady pozostawione przez
przeszłość. Taka.jest na przykład metoda stosowana
w geologii czy paleontologii. Także historia musi zaczynać od tych śladów, bez nich bowiem nie mogłaby
uczynić ani jednego kroku. Ale jest to jedynie wstępne i. pierwsze z jej zadań. Historia dodaje do tej faktycznej rekonstrukcji rekonstrukcję symboliczną. Historyk musi nauczyć się odczytywać i interpretować
swe dokumenty i zabytki nie tylko jako martwe relikty przeszłości, lecz jako żywe przekazy, które przemawiają do nas swoim własnym językiem. Symbolicznej treści tych przekazów nie można, jednak dostrzec
na pierwszy rzut oka. Rzeczą lingwisty, filologa i historyka jest sprawić, aby przemówiły i abyśmy mogli
zrozumieć ich język. Zasadnicza różnica między pracą
historyka a pracą geologa czy paleontologa tkwi nie
w logicznej strukturze myśli historycznej, ale w tym
specjalnym zadaniu, w tym specjalnym zleceniu. Jeśli
161
historykowi nie uda się rozszyfrować symbolicznego
języka jego zabytków, historia pozostanie dla niego
zamkniętą księgą. Historyk jest w pewnym sensie
znacznie bardziej lingwistą niż przyrodnikiem. Bada
jednak nie tylko mówione i pisane języki ludzkości,
usiłuje wniknąć w znaczenie wszystkich różnorodnych
symboli. Nie znajduje swych tekstów tylko w książkach, annałach czy pamiętnikach. Musi odczytywać
hieroglify lub napisy klinowe, musi obserwować kolory na płótnie, oglądać posągi z marmuru lub brązu,
katedry i świątynie, monety i klejnoty. Jego stosunek
do wszystkich tych rzeczy jest jednak inny niż stosunek zbieracza starożytności, pragnącego po prostu
zgromadzić i zachować skarby czasów minionych. To,
czego poszukuje historyk, jest raczej materializacją
ducha minionej epoki. W prawach i statutach, w kartach i aktach uprawnień obywatelskich, w instytucjach socjalnych i w konstytucjach politycznych, w
obrzędach i obchodach religijnych odkrywa tego samego ducha. Taki materiał nie jest dla prawdziwego
historyka skamieniałym faktem, lecz żyjącą formą.
Historia jest próbą spojenia tych wszystkich disiecta
membra,
rozrzuconych
cząstek
przeszłości,
połączenia
ich i uformowania w nowy kształt.
Spośród
nowożytnych
twórców
filozofii
historii
Herder najjaśniej dostrzegał tę stronę procesu historycznego.
Jego
dzieła
nie
tylko
przywołują
przeszłość, ale ją wskrzeszają. Herder nie był historykiem
we właściwym sensie tego słowa. Nie pozostawił żadnego wielkiego dzieła historycznego, a nawet jego
osiągnięć w dziedzinie filozofii nie można zestawiać
z dziełem Hegla. A mimo to był pionierem nowego
ideału prawdy historycznej. Bez niego dzieło Rankego
czy Hegla nie byłoby możliwe. Miał bowiem wielką,
szczególną moc przywracania do życia przeszłości,
330
obdarzania mową wszystkich fragmentów i szczątków
moralnego, religijnego i kulturalnego życia człowieka.
Ta właśnie cecha dzieła Herdera wzbudziła zachwyt
Goethego. Jak pisał w jednym z listów, w historycznych opisach Herdera znalazł coś więcej niż samą tylko „łupinę i. skorupę istot ludzkich". Herder wzbudzał
jegO głęboki podziw „sposobem, w jaki oczyszczał —
nie po prostu oddzielał złoto od śmiecia, ale odradzał — samo śmiecie zamieniając je w żyjącą roślinę".8
Właśnie ta „palingeneza", to odradzanie przeszłości
jest charakterystyczną cechą wyróżniającą wielkiego
historyka. Friedrich Schlegel nazwał historyka einen
ruckwarts gekehrten Piopheten — prorokiem zwróconyrn ku przeszłości.9 Istnieje także proroctwo przeszłości, odsłonięcie jej ukrytego życia; Historia nie potrafi przepowiadać przyszłych wydarzeń, może jedynie interpretować przeszłość. Życie ludzkie jest jednak organizmem, w którym wszystkie elementy wiążą się i wyjaśniają wzajemnie. Dlatego nowe zrozumienie przeszłości daje nam jednocześnie nową perspektywę przyszłości, a to z kolei staje się bodźcem
życia umysłowego i społecznego. Historyk musi obrać
swój punkt wyjścia do tego podwójnego widzenia
świata: perspektywicznego i retrospektywnego. Punkt
ten znaleźć może jedynie w swych własnych czasach.
Nie może wyjść poza warunki swego aktualnego doświadczenia. Wiedza historyczna jest odpowiedzią na
konkretne pytania, odpowiedzią, którą musi dać przeszłość; ale same pytania stawia i dyktuje teraźniej-
* Delne
Gold
zu
Art
zu
sieben,
legen
—
sondern
tind
den
nicht
Kehricht
etwa
zur
ans
dem
lebendigen
Kehricht
Pllanze
umzupalingenesieren, legt mich immer aul die Knie meines Herzens.
Goethe
do
Herdera,
maj
1775
r.
Listy
(wyd.
weimarskie)
II, 262.
• Athenaumstragmente 80, bp. cii. II, 215.
162
szość — stawiają je i dyktują nasze aktualne zainteresowania intelektualne i nasze aktualne potrzeby
moralne i społeczne. • •
Ten związek pomiędzy teraźniejszością a przeszłością
jest
niezaprzeczalny;
możemy
jednak
wyciągnąć
ź tego bardzo różne wnioski dotyczące pewności i wartości
wiedzy
historycznej.
We
współczesnej
filozofii
Croce
jest
orędownikiem
najbardziej
radykalnego
„historycyzmu". Historia nie jest dla niego jedynie
specjalną dziedziną wiedzy, ale całą rzeczywistością.
Jego teza, że wszelka historia jest historią współczesną,
prowadzi
więc
do
całkowitego
zidentyfikowania
filozofii z historią. Ponad i poza ludzką domeną historii nie ma innej sfery bytu, innej tematyki dla myśli
filozoficznej.10
Nietzsche
wyciągnął
wniosek
odwrotny. Także pn podkreślał, że „przeszłość możemy Vfy- '
jaśnić jedynie tym, co najwyższe w teraźniejszości".
Twierdzenie to jednak posłużyło mu tylko za punkt
wyjścia do gwałtownego ataku na wartość historii.
W
dziele
pt.
Niewczesne
rozważania,
którezapoczątkowało jego pracę filozofa i historyka kultury nowożytnej,
Nietzsche
rzucił
wyzwanie
tzw.
„zmysłowi
historycznemu" naszych czasów. Usiłował dowieść, że
ów zmysł historyczny, daleki od tego, by miał stanowić przywilej i wartość naszego życia kulturalnego,
jest dla tego życia wewnętrznym niebezpieczeństwem.
Jest chorobą, na którą cierpimy. Historia ma znaczenie jedynie jako służebnica życia i działania. Jeśli
służebnica uzurpuje sobie władzę, jeśli występuje w
charakterze pana, powstrzymuje nasze siły życiowe.
Nasze życie stało się kalekie i zdegenerowane przez
nadmiar historii. Paraliżuje ona człowieka czynu i stę-
pia potężne bodźce działania. Do wszelkiego działania
potrzebne
jest
zapomnienie.
Niepohamowany
zmysł historyczny, jeśli wyciągnąć z niego wszystkie
logiczne konsekwencje, niweczy przyszłość." Sąd ten
Jednak . opiera.. się na. sztucznym rozróżnieniu, jakie
Nietzsche przeprowadzał pomiędzy życiem czynu a życiem myśli. Kiedy wystąpił z tym atakiem, był wciąż
jeszcze zwolennikiem i uczniem Schopenhauera. Pojmował życie jako przejaw ślepej woli. Dla Nietzschego
ślepota stała się ostatecznie istotnym-warunkiem
prawdziwie czynnego życia; myśl i świadomość były
przeciwstawieniem
żywotności.
Jeżeli
odrzucimy
to
założenie, to wnioski Nietzschego nie dadzą się utrzymać: Nasza świadomość przeszłości nie powinna oczywiście osłabiać czy paraliżować naszej siły działania.
Świadomość ta, jeśli używać jej we właściwy sposób,
daje
nam
Tozleglejszą
perspektywę
teraźniejszości
i umacnia
naszą odpowiedzialność w odniesieniu do
przyszłości. Beż świadomości swych aktualnych uwarunkowań i ograniczeń swej przeszłości człowiek nie
potrafi nadać kształtu przyszłości. Jak zwykł mawiać
Leibniz: on lecede pour mieux sauter — cofamy się,
aby skoczyć wyżej. Na określenie fizycznego świata
Heraklit ukuł maksymę hodos ano hato mia — droga
w górę i droga w dół jest jedna.12 To samo twierdzenie możemy W: pewnym sensie zastosować i do świata
historycznego.
Nawet
nasza
świadomość
historyczna
jest
„jednością
przeciwieństw":
łączy
przeciwległe
bieguny czasu, dając nam tym sposobem poczucie
ciągłości
kultury.
Ta jedność i ciągłość stają się szczególnie jasne
11
Co dó tego problemu zob. G. Calogero: On łhe So-Called
Identity ot History and Phllosophy w Philosophy and History.
Essays Piesenled to Ernst Cassirer, s. 35—52.
10
163
w
F. Nietzsche: Pożyteczność i szkodliwość historii
Niewczesnych
rozważaniach,
przel.
L.
Staff,
dla życia
Warszawa
1912,
s". 102 i 154.
Frg. 60, Diels: Die Pragmente der Vorsokratiker I, 164.
333
w dziedzinie naszej kultury umysłowej, w historii matematyki lub nauk ścisłych czy też filozofii. Nikt nie
mógłby podjąć próby napisania historii matematyki
czy filozofii bez jasnego rozeznania w problemach
systematyki tych dwóch nauk. Dorobek filozofii, doktryny i systemy wielkich myślicieli, pozbawione interpretacji, nie mają żadnego znaczenia. A ów proces
interpretacyjny nigdy całkowicie nie ustaje. Musimy
poddawać rewizji nasze sądy za każdym razem, gdy
tylko przyjmiemy nowy punkt i kąt widzenia. Pod tym
względem nie ma chyba bardziej charakterystycznego i pouczającego przykładu niż zmiany w naszym
portrecie Sokratesa. Mamy Sokratesa Ksenofonta i Sokratesa Platona, mamy Sokratesa stoika, sceptyka,
mistyka, racjonalistę i romantyka. Są do siebie zupełnie niepodobni. A przecież nie są nieprawdziwi; każr,
dy z nich daje nam nowy aspekt, inną perspektywę'
historycznego Sokratesa i jego moralnego i intelektualnego oblicza. Platon widział w Sokratesie wielkiego dialektyka i wielkiego nauczyciela etyki; Montaigne • widział w nim antydogmatycznego filozofa
przyznającego się do niewiedzy; Friedrich Schlegel
i romantyczni myśliciele podkreślali Sokratyczną ironię. Taką samą ewolucję możemy prześledzić w odniesieniu do samego Platona. Mamy Platona mistyka — Platona neoplatonizmu; Platona chrześcijańskiego — Platona św. Augustyna i Marsilia Ficina;
Platona racjonalistę — Platona Mojżesza Mendelssohna; kilkadziesiąt lat temu ofiarowano nam Platona
Kantowskiego. Wszystkie te tak różnorodne interpretacje, choć mogą wywołać nasz uśmiech, mają nie tylko swoje ujemne, ale i dodatnie strony. Wszystkie
one przyczyniły się w pewnym stopniu do zrozumienia i usystematyzowania dzieła Platona. Każda wysuwała na pierwszy plan pewien aspekt tego dzieła, któ-
ry można było ujawnić dopiero w drodze skomplikowanego procesu myślowego. Kant wskazał na ten fakt
mówiąc o Platonie w swej Kryiyce czystego rozumu:
„Nie jest niczym niezwykłym... dzięki porównywaniu
myśli, które pewien autor wypowiada o swym przedmiocie, rozumieć go nawet lepiej, niż on sam siebie
rozumiał, nie określiwszy dostatecznie swego pojęcia
i wskutek tego czasami mówiąc, a także myśląc coś
wbrew własnej intencji." 13 Historia filozofii wykazuje
jasno,
że
wyczerpujące
określenie
jakiegoś
pojęcia
bardzo rzadko jest dziełem tego myśliciela, który
pierwszy to pojęcie wprowadził. Filozoficzne pojęcie
jest bowiem, mówiąc ogólnie, raczej problemem niż
rozwiązaniem tego problemu, i póki znajduje się jeszcze w pierwszym, nie domówionym stadium, nie można zrozumieć jego pełnego znaczenia. Pojęcie filozoficzne musi zostać wyraźnie sformułowane, aby można było zrozumieć jego prawdziwe znaczenie, i właśnie to przejście od stadium nie domówionego do
stadium wyraźnie sformułowanego jest dziełem przyszłości.
Można tu wysunąć zastrzeżenia, że ten ustawiczny
proces interpretacji i reinterpretacji jest istotnie konieczny w historii idei, ale gdy przechodzimy do
„prawdziwej" historii — do historii człowieka i jego
czynów — nie ma już mowy o tej konieczności. Tu,
zdawałoby się, mamy do czynienia z nieubłaganymi,
oczywistymi,
namacalnymi
faktami,
faktami,
które
wystarczy opowiedzieć, aby stały się znane. Nawet
historia polityczna nie stanowi jednak wyjątku w tej
ogólnej zasadzie metodologicznej. To, co obowiązuje
przy interpretacji wielkiego myśliciela i jego dzieł filozoficznych, obowiązuje również w sądach o wielkiej postaci politycznej. Friedrich Gundolf napisał ca—""Kant,
164
op. cii., t. II, s. 23. '
335
łą książkę nie. o samym Cezarze,.. ale, o historii sławy
Cezara, i o wszystkich zmiennych interpretacjach jego
charakteru i posłannictwa politycznego, począwszy od
starożytności aż do naszych czasów.1* Nawet w naszym życiu społecznym i politycznym, wiele, zasadniczych tendencji ujawnia pełną .moc i znaczenie dopiero w stosunkowo późnym stadium- Idee: polityczne
i programy społeczne, od. dawna pojmowane implicite,
zostają
wyraźnie
sformułowane
dzięki
późniejszemu rozwojowi- S. E. Mórison pisze w swej historii
Stanów Zjednoczonych: „...wiele idei przyszłego Amerykanina wywieść można z kraju macierzystego. Idee
te utrzymywały,się w Anglii przez stulecia, mimo iż
władcy z dynastii Tudorów i arystokraci ze stronnictwa wigów zniekształcali je nieco i naginali do swych
celów; w Ameryce te same idee znalazły możliwość
swobodnego rozwoju. Tak, więc... odkrywamy stare
uporczywe
angielskie
uprzedzenia
zabalsamowane
w
amerykańskich aktach uprawnień obywatelskich oraz
instytucje od dawna już w Anglii przestarzałe... trwające w amerykańskich stanach z niewielkimi zmianami aż do połowy XIX wieku. Nieświadomym posłannictwem
Stanów
Zjednoczonych
było
wyraźne
sformułowanie tego, co od dawną istniało nie nazwane w konstytucji brytyjskiej; udokumentowanie wartości zasad, które w znacznej mierze zostały zapomniane w Anglii Jerzego III/'" W historii politycznej
nie interesują nas bynajmniej nagie, fakty. Pragniemy
zrozumieć nie tylko; ..czyny, ale i osoby działające.
Nasz sąd o przebiegu wypadków politycznych zależy
od naszego wyobrażenia o ludziach,, którzy brali w
nich udział. Kiedy ujrzymy te jednostki, w nowym
F- Guadolf: Gaesoi, Geschickte seines Ruhms, Berlin 1924.
Si E. Morison: The
History o! the United States,
Oxford 1927,1.1, s. 39 I n.
14
a
336
Oxford
świetle, musimy natychmiast zmienió nasze wyobrażenię o wypadkach, Ale nawet i tak prawdziwej wizji historii nie da się osiągnąć bez ustawicznego jej
rewidowania. Wielkość i. upadek Rzymu Ferrero róż-.
ni się w wielu ważnych punktach ód opisu tego samego okresu przez Mommsena Owa niezgodność wynika w znacznym stopniu z tego, że obaj autorzy mają całkowicie różne wyobrażenia o Cyceronie. Nie
wystarcza jednak znać po prostu wszystkie wydarzenia z okresu konsulatu Cycerona; rolę, jaką odegrał,
w zdekonspirowaniu spisku Katyhny lub w wojnie
domowej pomiędzy Pompęjuśzem a Cezarem, aby wyrobić sobie ó nim sprawiedliwy sąd. Dopóki nie poznamy człowieka, dopóki nie zrozumiemy jego osobowości i charakteru, wszystkie te sprawy, pozostaną
wątpliwe i dwuznaczne. Potrzebna jest tu. jakaś interpretacja symboliczna; Musimy nie. tylko studiować
jego mowy i pisma filozoficzne; musimy także czytać
jego listy do córki Tulił i. do jego bliskich przyjaciół;
musimy umieć odczuć uroki i wady..jego. osobistego
stylu. Jedynie zebrawszy razem wszystkie te poszlaki
możemy urobić sobie prawdziwy obraz Cycerona i zorientować się, jaką rolę grał w politycznym życiu
Rzymu. Jeśli historyk nie chce pozostać zwykłym kronikarzem, jeżeli nie zamierza zadowolić się chronologicznym opisem wydarzeń, zawsze musi wykonać, to
trudne zadanie; musi dostrzec jedność wyłaniającą się
spoza niezliczonych i często sprzecznych wypowiedzi
danej postaci historycznej.
Chciałbym
to
zilustrować
innym
charakterystycznym przykładem wziętym z książki Ferrero. Jednym
z najważniejszych wydarzeń w historii Rzymu, wydarzeniem, które zadecydowało o dalszych jego losach,,
a co za tym idzie, o przyszłości świata, była bitwa pod
Akcjum. Popularna wersja głosi, że Antoniusz prze-
grał bitwę, ponieważ Kleopatra, wystraszona, zwątpiwszy w wynik starcia, zawróciła swój okręt i umknęła. Antoniusz zdecydował się pożeglować za nią,
opuszczając dla Kleopatry swych żołnierzy i przyjaciół. Jeśli ta tradycyjna wersja jest słuszna, to musimy zgodzić się z powiedzeniem Pascala i przyznać, że
„gdyby nos Kleopatry był krótszy, całe oblicze ziemi
wyglądałoby inaczej".1' Ferrero jednak odczytuje ten
historyczny przekaz całkiem odmiennie. Oświadcza,
że historia miłości Antoniusza i Kleopatry jest legendą. Antoniusz, powiada nam, nie poślubił Kleopatry
dlatego, że był w niej namiętnie zakochany. Przeciwnie, dążył do spełnienia wielkiego politycznego planu. „Antoniusz pożądał Egiptu, a nie pięknej osoby
jego władczyni; przez to małżeństwo dynastyczne zamierzał ustanowić w dolinie Nilu protektorat rzynP
ski, aby skarby królestwa Ptolemeuszów obrócić na
kampanię przeciwko Persom... Wraz z małżeństwem
dynastycznym mógł sobie zapewnić wszystkie korzyści faktycznego posiadania, nie narażając się na niebezpieczeństwa związane z aneksją, zdecydował się
więc na ten wybieg, o którym... niegdyś prawdopodobnie myślał Cezar... Miłość Antoniusza i Kleopatry
osłania — przynajmniej w swych początkach — traktat polityczny. Kleopatra usiłuje przez to małżeństwo
utrwalić swoją zachwianą władzę; Antoniusz — oddać dolinę Nilu pod protektorat rzymski... Rzeczywista historia Antoniusza i Kleopatry stanowi jeden
z najtragiczniejszych epizodów walki, która przez
cztery stulecia rozdzierała cesarstwo rzymskie, dopóki nie doprowadziła do jego upadku — walki między
Wschodem a Zachodem... W świetle tych uwag jasne
staje się postępowanie Antoniusza. Małżeństwo w Antiochii, dzięki któremu oddaje on Egipt pod protekto» Pascal: Myśli. !80 [487].
338
rat rzymski, jest wyraźnym aktem politycznym, obliczonym na przeniesienie w przyszłości ośrodka władzy na Wschód." 17
Jeśli przyjmiemy taką interpretację charakterów
Antoniusza i Kleopatry, to poszczególne wypadki historyczne, nawet takie jak bitwa pod Akcjum, ukazują
się w nowym, odmiennym świetle. Ferrero oświadcza,
że ucieczka Antoniusza w trakcie bitwy nie była bynajmniej wywołana strachem, nie była też odruchem
ślepej, namiętnej miłości. Był to starannie z góry
obmyślony krok polityczny. „Kleopatra z uporem,
pewnością siebie i gwałtownością ambitnej kobiety
oraz samowolnej królowej, przekonanej o słuszności
swego stanowiska usiłowała nakłonić triumwira... aby
wycofał się do Egiptu morzem... Na początku lipca
Antoniusz, jak się zdaje, rozważał możliwość zaprzestania wojny i powrotu do Egiptu. Nie mógł jednakże
ogłosić, że zamierza pozostawić Italię Oktawianowi,
porzucić sprawy republiki i zdradzić tych senatorów
rzymskich, którzy dla niego opuścili Italię. Pomysłowa
Kleopatra wykombinowała więc inny fortel; trzeba
było stoczyć bitwę morską, aby zamaskować wycofanie się. Część armii miano skierować na pokłady okrętów, inne zaś oddziały do Grecji, aby tam broniły najważniejszych punktów; flota miała wypłynąć w szyku
bitewnym i zaatakować, gdyby nieprzyjaciel się zbliżył; następnie miano odpłynąć w stronę Egiptu..."18
Nie wypowiadam się tutaj co do słuszności tego poglądu. Pragnę za pomocą tego przykładu zilustrować
ogólną metodę historycznej interpretacji wypadków
11
patra
G.
w
Ferrero:
The
Characlers
Hlstoiy
and
and
Events
ol
Legend
ol
Roman
Antony
Hlstoiy
and
trom
CJeoCaesar
to Nero, N. York 1929, s. 39—68.
w
t.
m,
G.
Ferrero:
Grandezza
e
decadenza
di Roma,
Milano
1907,
s. 502—539.
166
politycznych. W fizyce iakty są wyjaśnione, kiedy
uda nam się uszeregować je w potrójnym seryjnym
porządku; w porządku przestrzeni, czasu, przyczyny
i skutku. W ten sposób zostają one w pełni określone; i właśnie tó określenie mamy na myśli, kiedy mówimy o prawdzie czy realności faktów fizycznych.
Obiektywność
faktów
historycznych
należy
jednak
do innego i wyższego porządku. Tu także mamy do
czynienia z określaniem miejsca i czasu wydarzeń.
Ale kiedy przychodzi do badania ich przyczyn, wyłania się przed nami nowy problem. Gdybyśmy znali
wszystkie fakty w ich chronologicznym porządku, mielibyśmy ogólny schemat i( szkielet historii; ale nie
uchwycilibyśmy
jej
rzeczywistego
życia.
A
przecież
zrozumienie
ludzkiego
życia
jest
ogólnym
tematem
i ostatecznym celem wiedzy historycznej. W histerii',
patrzymy na wszystkie twory człowieka, ną wszystkie jego czyny, jak na to, ćo ostatecznie pozostaje
z jego życia; i pragniemy ponownie przywrócić je
do
tego
oryginalnego
stanu,
pragniemy
zrozumieć
i odczuć życie, z którego się wywodzą.
Pod tym względem myśl historyczna nie jest odtworzeniem, lecz odwróceniem rzeczywistego procesu historycznego.
W
naszych
dokumentach
i
zabytkach
historycznych odnajdujemy życie przeszłe, które przybrało pewien kształt. Człowiek nie może przeżyć swego życia, nie czyniąc ustawicznych wysiłków, aby
je wyrazić. Sposoby tego wyrażania są zmienne i niezliczone, ale wszystkie są świadectwami jednej i tej
samej tendencji podstawowej.
Platońska teoria
miłości określa miłość jako tęsknotę do nieśmiertelności. W miłości człowiek usiłuje przerwać łańcuch swej
indywidualnej
i
efemerycznej
egzystencji.
Ten
podstawowy instynkt można zaspokoić dwojako. „I ci,
którzy ciała zapładniać by radzi, do kobiet się więcej
zwracają; tam każdy z nich swoją miłość zaspokaja,
bo myśli, że, płodząc dzieci, nieśmiertelność i pamięć,
i szczęście sobie zdobędzie... Ale są też tacy — powiada — co wolą zapładniać dusze, tacy, których dusze jeszcze bardziej są pełne nasienia aniżeli ciała:
nasienia, które się w duszy rodzić winno i w dusze
ludzkie trafłać.'r !•
Stąd kulturę można określić jako produkt i wynik
tej platońskiej miłości. Nawet w najbardziej prymitywnym stadium ludzkiej cywilizacji, nawet w myśli
mitycznej, znajdujemy ten namiętny protest przeciw
śmierci.26 W wyższych warstwach kultury — w religii,
sztuce,
historii,
filozofii
protest
ten
przybiera
nową postać. Człowiek zaczyna odkrywać w sobie
nową siłę, dzięki której odważa się rzucić wyzwanie
potędze czasu. Wynurza się z potoku rzeczy i spraw
i usiłuje utrwalić i unieśmiertelnić życie ludzkie. Wydaje się, że piramidy egipskie są zbudowane na
wieczność. Wielcy artyści myślą i mówią o swym
dziele jako o monumentum aete perennius. Są pewni,
że wznieśli pomnik, którego nie zniszczy upływ lat
i przemijanie
wieków.
Ale
roszczenie
to
związane
jest ze szczególnym warunkiem. Dzieła człowieka muszą być ustawicznie odnawiane i naprawiane, aby przetrwać. Przedmiot materialny pozostaje w swym aktualnym stanie istnienia przez swój fizyczny bezwład.
Zachowuje tę samą naturę, dopóki nie zmienią jej
lub nie zniszczą siły zewnętrzne. Ale dzieła ludzkie
są podatne na zniszczenie z całkiem innej strony. Ulegają zmianie i zniszczeniu nie tylko w sensie materialnym, ale także duchowym. Jeśli nawet trwają nadal, to egzystencja ich jest ustawicznie zagrożona
utratą znaczenia. Ich realność nie jest fizyczna, lecz
M
80
340
Plałons Uczta 108—209, przeł. W. Wit wieki, Warszawa 1957.
Zob. wyżej, s. 178—179."
167
symboliczna; taka zaś realność wymaga
ustawicznej
interpretacji i reinterpretacji. I tu zaczyna się
wielkie
zadanie-historii. Fizyk czy przyrodnik ma całkiem
inny
stosunek dó przedmiotu swych badań niż historyk.
Przedmioty materialne trwają niezależnie od pracy
Uczonego,; przedmioty historyczne natomiast
istnieją
naprawdę jedynie tak długo, jak długo q nich
pamiętamy, przy czym akt pamięci musi być ciągły i
nieprzerwany. Historyk musi nie tylko obserwować swe
przedmioty jak przyrodnik; musi je także chronić.
Jego nadzieja zachowania fizycznego istnienia tych
przedmiotów może zostać w. każdej chwili
zniweczona. Niezliczone i bezcenne dokumenty przepadły na
zawsze w ogniu, który pochłonął bibliotekę w Aleksandrii. Ale nawet zabytki zachowane niszczałyby
stopniowo, gdyby historyk nie podtrzymywał
ustawicznie*
ich istnienia swoją sztuką. Chciąc posiadać świat
kultury, musimy nieustannie zdobywać go na nowo
przez historyczne przypomnienie. Ale przypomnienie nie
oznacza jedynie aktu odtworzenia. Jest to akt konstruktywny — nowa intelektualna synteza. W tej rekonstrukcji umysł ludzki posuwa się w kierunku przeciwnym do tego, w którym rozwijał się proces pierwotny. Wszystkie dzieła kultury mają swój
342
początek
w akcie krystalizowania i stabilizacji. Człowiek nie
mógłby przekazywać swych myśli i uczuć, a co za
Czy statycznych lub instytucji do sił, które je
stworzyły. Historycy polityczni ukazują nam życie
pełne
namiętności i silnych uczuć, gwałtownych walk
partii
politycznych, konfliktów i wojen miedzy różnymi
narodami. .
Ale nie wszystko to jest niezbędne, aby nadać
dziełu historycznemu jego dynamiczny charakter
i akcent. Gdy Mornmsen napisał Rdmische Geschichte,
przemówił jak wielki historyk polityczny nowym i
nowoczesnym tonem. „Chciałem ściągnąć starożytnych— oświadczył w liście — z tego fantastycznego piedestału, na którym się ukazują, w świat rzeczywisty. I dlatego konsul musiał stać się burmistrzem. Może w tym przesadziłem; ale moja
intencja
była całkiem rozsądna." 21 Późniejsze prace
Mommsena robią wrażenie poczętych i napisanych w
Zupełnie innym stylu, nie tracą jednak swego
dramatycznego
charakteru.
Przypisywanie
takiego
charakteru
dziełom, które, zajmują się najbardziej suchymi
tematami, jak np. historią systemu monetarnego
lub
rzymskiego prawa publicznego, może wydać się
pa- Mornmsen w liście do Henzenai cytowane za G. P. Gooradoksalne.
pisane
jest Ceatury,
w tym sachem: History Ale
and wszystko
Historians intothe
Niaeteenth
Lonmym
Romisches Staatsrecht Mommsena nie
don 1935,duchu.
s. 457.
jest
zwykłym
skodyfikowaniem
praw
168
państwowych.
Prawa te Wypełnione są życiem; wyczuwamy
stoją21
wania. Tu także intencją Mommsena było ukazanie
rzymskiego
.świata
w
zwierciadle
prawa
rzymskiego.
„Póki
prawoznawstwo
lekceważyło
państwo
i
obywateli —- powiedział — a historia i filologia lekceważyły prawoi i prawoznawstwo, i historia z filologią
daremnie
pukały
do
drzwi
rzymskiego
świata/"
\ Jeśli W: ten sposób będziemy pojmować zadanie
historii, to zdołamy rozwikłać bez trudności wiele problemów,
nad
którymi
w
ostatnich
dziesięcioleciach
dyskutowano tak żarliwie i na które dawano tak różnorodne
i
sprzeczne
odpowiedzi.
Współcześni
filozofowie
usiłowali
często
skonstruować
specjalną
logikę
historii.
Nauki
przyrodnicze,
powiadali
nam,
opierają się na logice uniwersaliów, historia — na logice
pojęć
jednostkowych.
Windelband
twierdził,
że
sądy z dziedziny przyrody są nomotetyczne, sądy aaśv
z
dziedziny
historii
—
idiograficzne.22
Pierwsze
dostarczają nam praw ogólnych; drugie określają konkretne fakty. To rozróżnienie stało się podstawą całej
teorii
wiedzy
historycznej
stworzonej
przez
Rickerta.
„Rzeczywistość
empiryczna
staje
się
naturą,
jeśli
rozważamy
ją
pod
kątem
uniwersaliów;
staje
się historią, jeśli rozważamy ją pod kątem sądu szczegółowego."-23
Nie można jednak tych dwóch momentów -^uniwersalności i szczegółowości — rozdzielać w sposób
tak sztuczny i abstrakcyjny. Sąd jest zawsze syntetycznym zespoleniem
obu
momentów;
zawiera
element uniwersalności i element szczegółowości. Elementy te nie są przeciwstawne; wzajemnie się implikują i przenikają. „Uniwersalność" nie jest termi22 W. Windelband: Geschichte und Nąturwissenschalt w Praludlen, Tubingen 1915, t II.
23 H. Rickert: Die Grenzen der naturwissenschaitlichen Begrilfsbildung, Tubingen 1902, s. 255.
344
nem wyznaczającym pewne póle myśli; .jest to wyraz samego charakteru, funkcji myślenia. Myśl jest
zawsze, uniwersalna. Z drugiej' zaś strony opis konkretnych faktów, opis danego „tu i teraz" nie jest
bynajmniej przywilejem historii. Często uważano niepowtarzalność wypadków historycznych za cechę odróżniającą historię od nauk ścisłych. A jednak kryterium to nie jest Wystarczające.'Geolog dający opis
różnych stanów ziemi w różnych epokach geologicznych zdaje nam sprawę z konkretnych i jednorazowych
Wydarzeń. Wydarzenia te nie mogą się powtórzyć; nie
wystąpią powtórnie w tym samym porządku. Pod
tym względem opis geologa nie różni się od opisu
historyka, który np., jak Gregorovius, opowiada nam
historię miasta Rzymu w wiekach średnich. Ale historyk nie przedstawia nam jedynie serii wypadków w
określonym
porządku
chronologicznym.
Wypadki
te
są dla niego tylko łupiną, pod którą poszukuje życia
ludzkiego i kulturalnego — życia czynów i namiętności, pytań i odpowiedzi, napięć i rozwiązań. Aby
to wszystko opisać, historyk nie może wymyślać nowego języka i nowej logiki. Nie może myśleć ani
mówić nie używając terminów ogólnych. Ale swoje
pojęcia i słowa wypełnia własnymi uczuciami nadając im w ten sposób nowe brzmienie i nową barwę— koloryt osobisty.
Zasadniczy dylemat myśli historycznej rozpoczyna
się właśnie w tym punkcie. Niewątpliwie cechą wyróżniającą wielkiego historyka jest bogactwo, różnorodność,, głębia i intensywność jego osobistego doświadczenia. Inaczej jego dzieło pozostałoby martwe
i bezbarwne. Jak jednak możemy żywić nadzieję osiągnięcia w ten sposób ostatecznego celu poznania historycznego, jak możemy odkryć prawdę o rzeczach
i wydarzeniach? Czyż prawda osobista nie jest anty-
169
nomią? Rankę wyraził kiedyś pragnienie
stłumienia
własnej osobowości, aby stać się czystym
zwierciadłem • odbijającym rzeczy, aby móc widzieć
wydarzenia w taki sposób, W jaki istotnie przebiegały. Jest
jednak rzeczą oczywistą, że ta paradoksalna wypowiedź miała na celu postawienie problemu, nie zaś
znalezienie rozwiązania. Gdyby.. historykowi udało
się wymazać swoje osobiste życie, nie osiągnąłby
przez to większej' obiektywności. Przeciwnie,
pozbar
wiłby się najistotniejszego narzędzia wszelkiej
myśli
historycznej. Jeżeli gaszę światło swojego doświadczenia,- to nie potrafię dojrzeć doświadczenia
innych
i nie potrafię wydać o nim sądu. Nikt nie zdoła
napisać historii sztuki bez bogatego osobistego
doświadczenia w dziedzinie sztuki. Historię filozofii można
napisać tylko opierając się na jakimś systemie
myśjo-*
wym. Pozorną, antytezę między obiektywnością
prawdy historycznej a. subiektywnością historyka
trzeba
rozwiązać w inny sposób.
Najlepsze, być może, rozwiązanie można znaleźć
nie w słowach Rankego, lecz w jego dziełach.
Tutaj
znajdujemy prawdziwe wyjaśnienie tego, czym jest
w istocie historyczna obiektywność, a czym nie
jest.
Kiedy Rankę opublikował pierwsze prace, jego
ideał
prawdy historycznej bynajmniej nie. znajdował
u współczesnych mu czytelników powszechnego
zrozumienia. Dzieło Rankego było przedmiotem
gwałtow-
Treitschke
uskarżał
się;
na
bezkrwistą
obiektywność
Rankego, „co to nie Wiadomo, po której stronie
jest
sercem narrator".24 Niekiedy przeciwnicy Rankego
kpiącym tonem porównywali jego postawę i
osobisty
styl do postawy sfinksów w drugiej części Fausta
Goethego:
Sitzen vor den Pyramiden,
Zu der Vdlker Hochgerscht;
Ubersckwemmung, Krleg'und Prieden —
Und verziehen kein Gesicht?* .
Sarkazm tego typu jest jednak bardzo
powierzchowny. Każdy, kto studiuje dzieła Rankego, musi
sobie
uświadamiać głębię jego osobistych przeżyć i jego
religijnego uczucia. Uczucie to przenika wszystkie
jego dzieła historyczne. Religijne zaangażowanie
Rankego było jednak na tyle rozległe, że
obejmowało
całą dziedzinę życia religijnego. Zanim, odważył
się
na opisanie reformacji, zakończył swoje wielkie
dzieło: historię papieży. Właśnie szczególny charakter
jego poczucia religijnego nie pozwolił mu
traktować
problemów
tak,
jakop,by
zrobił
żelant
3* 0 krytyce religijnych
dzieł Rankego zob.
Gooch,
cit.,torozdz.
VI
czy
zwykły
apologeta.
Historię
pojmował
jako
ivrn.
ustaSiedzim tu u stóp piramid
wiczny
konflikt
między
Patrząc
w ludów sądne
dnie: wielkimi ideami politycznywojnę, mir
— lecz
granit ten konflikt w prawdzimi i Powódź,
religijnymi.
Aby
ujrzeć
naszych ani drgnie.
wymObliczświetle,
musiał rozpatrzyć wszystkie
Goethe: r><m«( cz, II, przel, T. Konopka, Warszawa 1962, j, 354.
stronnic170
twa i wszystkich aktorów tego historycznego
drama85
tu.
Zrozumienie
Rankego,
zrozumienie
prawdziwego
historyka, jest szczególnego typu, Nie implikuje przyjaźni;
am
stronniczości
Obejmuje.przyjaciół
1
wrogów. Tę formę zrozumienia można najlepiej zestawić
ze
zrozumieniem
wykazywanym'przez
wielkich
poetów. Eurypides nie ma współczucia dla Medęi; Szekspir nie ma współczucia dla Lady Makbet- ani dla Ryszarda III. Mimo to dzięki nim rozumiemy te postaci,
wnikają bowiem w ich namiętności i pobudki. Powiedzenie
fouf
compieńdrę
ć'esi
tout
pardónnei—wszystko zrozumieć to wszystko wybaczyć—. nie ma zastosowania ani do dzieł wielkich artystów, ani do
prac wielkich historyków Ich zrozumienie nie zawiera w sobie sądu moralnego, aprobaty czy potępienia
poszczególnych czynów. Historyk ma oczywiście całkowitą swobodę sądzenia, ale zanim osądzi, pragnie*
zrozumieć i zinterpretować.
,
Schiller
ukuł
powiedzenie:
die
Weltgeschichte
iśi
das
Weltgeiicht
„historia
świata
jest
sądem
świata"; powiedzenie to powtórzył za nim Hegel i uczynił zeń jeden z kamieni węgielnych swej . filozofii
historii. „Przeznaczenia i czyny poszczególnych duchów narodowych w ich wzajemnych stosunkach —
powiedział Hegel — są ujawniającą się dialektyka
skońezonóści tych duchów, z których właśnie rodzi
się duch uniwersalny, duch świata .nie znający granic, co, jako że jest taki, prawo swe — prawo zaś
jego. jest najwyższe --------- wywiera
na
owe
poszczególne duchy w historii świata jako w sądzie świata... Historia świata jest sądem, ponieważ w swej uniwersalności, istniejącej samej w sobie i dla samej siebie, poszczególne
rzeczy
—
życie
rodzinne,
mieszczańskie
społeczeństwo i duchy narodowe w ich różnobarwnej
rzeczywistości — egzystują tylko w formie idealnej,
poruszenie zaś ducha w tyto żywiole ma za zadanie
wszystko
to
przedstawić."26
Nawet
Rankę
mógłby
się zgodzić ż tą wypowiedzią, choć przeciwstawiał
się zasadniczym poglądom Hegla, Zadanie historyka
pojmował jednak z mniejszą zarozumiałością-. Uważał, że na'wielkim sądzie historii świata historyk ma
przygotowywać,
a
nie
ferować
wyroki
Stanowisko
takie jest bardzo dalekie od moralnej obojętności;,
przeciwnie, wynika z poczucia najwyższej odpowiedzialności;, moralnej. Historyk nie jest według. Rankego: ani prokuratorem, ani adwokatem. Jeśli przemawia jako, sędzia, to przemawia jako juge d'mstmction, jako sędzia śledczy. Musi przygotować wszystkie
dokumenty
potrzebne
do
sprawy,
aby
przedłożyć
je najwyższemu trybunałowi — historii świata^ Jeśli
w. tym zawiedzie, jeśli na skutek stronniczej sympatii
lub niechęci zatai lula sfałszuje jedno drobne świadectwo, to zlekceważy swój najwyższy obowiązek.
To etyczne pojmowanie swego zadania, zrozumienie
godności
i
odpowiedzialności
historyka
jest..jedną
z najważniejszych zalet Rankego i dziełu jego dało
wielkie i . rozległe horyzonty. Swym uniwersalnym
zrozumieniem umiał objąć wszystkie epoki i wszystkie .narody.27 Potrafił napisać historię papieży i historię reformacji, historię Francji i historię Anglii, jego dzieło o^Turkach ottomaóskich i o monarchii hiszpańskiej napisane jest z tą samą bezstronnością i bez
nacjonalistycznych uprzedzeń. Narody łacińskie i gęr-
88 G. W. Hegel: Giundlinlen dei Philosophie des Reehts, Samtliche Werke, Hamburg 1955, t. XII, par. 340—341, s. 288—289.
87
W
znakomitej
ocenie
osobowości
i
dzielą
Rankego
A.
Doye
[Ausgewdhlte Schriftchen, 1898, s. 112 i n.) wspomina o jego
„uniwersalności współodćzuwania" (UaiveisaUtat des Mlieihpiindens).
348
171
mańskie, Grecy i Rzymianie, wieki średnie i nowożytne państwa narodowe oznaczały dla niego jeden
spoisty organizm. Każde nowe dzieło pozwalało mu
rozszerzyć
historyczny
horyzont
i
roztoczyć
przed
czytelnikiem mniej ograniczoną, rozlegiejszą perspektywę.
Wielu
przeciwników
Rankego,
którym
nie
dostawało tego swobodnego i oderwanego ducha, usiłowało zrobić cnotę z tego braku. Twierdzili, że nie sposób napisać dzieła z dziedziny historii politycznej bez
politycznych
namiętności
i
nacjonalistycznej
stronniczości.
Przedstawiciel
pruskiej
szkoły
historycznej
Treitschke odmawiał nawet badania materiału historycznego pochodzącego z niepruskich archiwów. Obawiał się, aby takie studia nie zachwiały jego przychylnego sądu o polityce Prus.28 Taką postawę moana *
zrozumieć i wybaczyć u autora pamfletów politycznych lub utworów propagandowych. Ale u historyka
oznacza ona załamanie się i bankructwo jego wiedzy.
Stanowisko
to
możemy
porównać
z
postawą
tych
przeciwników
Galileusza,
którzy
konsekwentnie
odmawiali spojrzenia przez teleskop i przekonania się
o prawdzie astronomicznych odkryć Galileusza, ponieważ nie chcieli, aby to podkopało ich bezwzględną
wiarę
w
system
Arystotelesa.
Takiemu
pojmowaniu
historii możemy przeciwstawić słowa Jakuba Burckhardta: „Obok ślepej pochwały ojczyzny istnieje jeszcze
inny,
trudniejszy
obowiązek,
mianowicie
wykształcenia się na rozumiejącego człowieka, dla którego prawda i pokrewieństwo ze wszystkim, co duchowe, jest sprawą najważniejszą i który z tego rozeznania potrafi wysnuć także swój obowiązek obywatelski, nawet jeśliby mu go nie wpoił jego tempe-
rament. W dziedzinie myśli zupełnie słusznie unoszą
się w górę wszystkie bariery." 29
Jak powiada Schiller w swych Listach o estetycznym wychowaniu, istnieje sztuka namiętności, ale nie
może istnieć „namiętna sztuka."8* To samo odnosi
się do historii. Historyk, który nie poznał świata namiętności — ambicji politycznych, fanatyzmu religijnego i konfliktów gospodarczych i społecznych —
dałby nam bardzo suche streszczenie wypadków historycznych. Jeśli jednak rości sobie jakiekolwiek pretensje do przekazania prawdy historycznej, nie może
sam tkwić w tym świecie. Całemu temu surowemu
materiałowi namiętności nadać musi formę teoretycznąj a forma ta, podobnie jak forma dzieła sztuki, nie
jest wytworem i wynikiem namiętności. Historia jest
historią namiętności, ale jeśli sama historia usiłuje
być namiętna, przestaje być historią. Historyk nie
może sam ujawniać uczuć, furii i szaleństw, które
opisuje. Jego zrozumienie i współodczuwanie jest
funkcją umysłu i wyobraźni, a nie uczucia. Styl osobisty, który wyczuwamy w każdym wierszu wielkie^
go historyka, nie jest stylem emocjonalnym ani.retorycznym. Styl retoryczny może mieć wiele zalet, może wzruszać i zachwycać czytelnika, ale nie osiąga
głównego celu: nie potrafi wywołać w nas bezpośred-
89
erkenneden Menschen, dem die Wahrheit und die Verwandtschait
mit allem Geistigen iżber alles geht und der aus dieser Erkenntnis auch seine Biirgerpilicht wiirde ermitteln konnen, wenn sie
ihm nicht schon mit seinem Temperament eingeboren ist. VoIlends im Reiche des Gedankens gehen
in die Hóhe. Burckhardt, op. cif., s. 11.
80
Zob. Ed. Fueter: Geschichte der neueren Hlsłoriographie,
Munchen-Berlin 1936, s. 543.
28
350
Es gibt aber neben dem blindeń Lobpreisen der Heimat eine
ganz andere und schwerere Pflicht, namłich sich auszubild0n zum
F.
List XXIII.
Schiller:
listy
o
estetycznym
alle
Schlagbaume
wychowaniu
billi$
człowieka,
niego doznania ani dostarczyć podstaw do swobodnego i bezstronnego osądu ^praw i wydarzeń.
Jeśli będziemy pamiętać o tym charakterze wiedzy
historycznej, łatwo nam będzie odróżnić obiektywizm
historyczny od tej formy obiektywizmu, do jakiego
dążą nauki przyrodnicze. Wielki uczony Max Planck
opisał
cały
proces
rozwojowy
nauk
ścisłych
jako
nieustanne
dążenie
do
wyeliminowania
wszystkich
elementów
„antropologicznych".
Chcąc
badać
naturę,
odkrywać i formułować jej prawa* musimy zapomnieć
o człowieku.31 W rozwoju nauk ścisłych element antropomorficzny
jest
stopniowo
spychany
na
coraz
dalszy plan, aż znika całkowicie w idealnej strukturze fizyki. Historia postępuje w sposób całkowicie
odmienny. Istnieć.i oddychać może jedynie w święcie ludzkim. Podobnie jak język lub sztuka, historiaH
jest z założenia antropomorficzna. Usunięcie aspektów ludzkich równałoby się zatarciu jej specyficznego charakteru i natury. Ale antropomorfizm myśli
historycznej
nie
jest
ograniczeniem
ani
przeszkodą
na jej drodze do prawdy obiektywnej. Historia nie
jest
poznawaniem
faktów
czy
wydarzeń
zewnętrznych? jest to forma samopoznania. Aby poznać samego siebie, nie mogę wyjść poza siebie, przeskoczyć niejako własnego cienia. Muszę wybrać odwrotną drogę. W historii człowiek powraca ustawicznie
do samego siebie; usiłuje przypomnieć sobie i zrealizować
całokształt
swego
minionego
doświadczenia. Ale „ja" historyczne nie jest zwykłym „ja" indywidualnym.
Jest
antropomorficzne,
ale
nie
egocentryczne.
Możemy
powiedzieć
w
formie
paradoksu, że historia dąży do „obiektywnego antropomor81
Zob. M. Planck; Die Einheit des pnysikalischen Weltbildes,
Leipzig 1909. Co do dalszych szczegółów zob. E. Cassirer: Substanzbegriff und Funktionsbegriii, Berlin 1910.
352
fizmu". Zapoznając nas z wielopostaciowością egzys tencji ludzkiej uwalnia nas od kaprysów i uprzedzeń chwili. I właśnie tó wzbogacenie i rozszerzenie — a nie zatarcie — naszej osobowości, naszego
czujnego i wiedzącego ja jest celem poznania historycznego. : -:; ■' '•
;: .'•••:-'v>\;.
Ten ideał prawdy historycznej rozwijał się bardzo powoli. Nawet duch grecki w całym swym bogactwie i głębi nie mógł doprowadzić go do pełnej dojrzałości. Ale w miarę jak rozwijała się nowożytna
świadomość, odkrycie i sformułowanie tej koncepcji
historii stało się jednym z naszych najważniejszych
zadań. W XVII wieku nauki historyczne zaćmiewał
naual inny ideał prawdy. Historia nie znalazła jeszcze swego miejsca pod słońcem. Przesłaniają ją matematyka
i
fizyka
matematyczna.
Później
jednak,
z początkiem wieku XVIII, pojawia się w myśli nowożytnej nowy kierunek. Na wiek XVIII spoglądano
często jako na stulecie ahistoryczne lub antyhistoryczne, ale jest to pogląd błędny łub jednostronny.
Myśliciele XVIII wieku są właśnie pionierami myśli
historycznej. Stawiają nowe pytania i obmyślają nowe metody udzielania na nie odpowiedzi. Studia historyczne były jednym z niezbędnych narzędzi filozofii oświecenia.32 Ale w wieku XVIII wciąż jeszcze przeważa pragmatyczna koncepcja historii. Do
początku XIX wieku, do pojawienia się' Rankego
i Niebuhra, nie powstała żadna nowa koncepcja krytyczna. Od tego jednak momentu nowoczesne pojęcie
historii ostatecznie się ustaliło i rozciąga swój wpływ
na wszystkie dziedziny wiedzy i kultury.
Nie było jednak rzeczą łatwą określić s z c z e g ó l n y charakter prawdy i metody historycznej.
M
Co
do
dalszych
szczegółów
zob.
E.
Cassirer:
Die
Philoso-
phie der Aulkl&rung, Tubingen 1932, rózdz. V, s. 263—312.
173
Wielu filozofów wykazywało raczej skłonność do negowania niż do wyjaśniania owego specyficznego charakteru. Powiadali, że dopóki historyk nie zrezygnuje
z poglądów osobistych, dopóki potępia lub chwali,
lub dezaprobuje, dopóty nie sprosta swemu właściwemu zadaniu- Badzie świadomie lub nieświadomie
wypaczał
prawdę
obiektywną,
Aby
dostrzegać
sprawy i Wydarzenia w ich prawdziwej postaci historyk
musi wyzbyć się osobistego do nich stosunku. To
założenie
metodologiczne
znalazło
najdobitniejszy
i najbardziej przekonywający wyraz w historycznych
dziełach
Taine'a.
Historyk,
oświadczał
Taine,
musi
postępować jak przyrodnik, musi nie tylko wyzwolić
się
z
wszystkich
konwencjonalnych
przesądów,
ale
także ze wszystkich osobistych skłonności i wszelkich norm moralnych. „Metoda nowoczesna, której.,
staram się trzymać, a która zaczyna przenikać cło
wszystkich nauk moralnych — mówi Taine we wstępie do swojej Filozofii sztuki — polega na tym, aby
dzieła ludzkie... rozpatrywać jako fakty i płody, których cechy trzeba oznaczyć, a przyczyn się doszukiwać, nic więcej. Nauka tak pojęta ani prześladuje,
ani przebacza; stwierdza i wyjaśnia... przedstawia się
jak botanika, która bada z równą ciekawością już to
drzewo
pomarańczowe
i
wawrzyn,
już
też
sosnę
i brzozę? jest sama rodzajem botaniki, stosowanej
nie do roślin, lecz do dzieł ludzkich. Z tego tytułu
idzie ona za ruchem ogólnym, który zbliża dziś nauki
moralne do nauk przyrodniczych i który, nadając
pierwszym
zasady,
ostrożność,
kierunek
drugich,
udziela im tej samej trwałości i zapewnia im ten sam
postęp."33 Jeśli przyjmiemy ten pogląd, to problem
obiektywizmu historii wydaje się rozwiązany w naj-
prostszy sposób. Podobnie jak fizyk czy chemik, historyk musi badać przyczyny rzeczy, zamiast osądzać
ich wartość. „Niezależnie od tego, czy fakty należą do
dziedziny fizycznej czy duchowej — powiada Taine —
muszą istnieć przyczyny, które je wytworzyły. Ambicja,
odwaga,
prawdomówność
posiadają
swoje
przyczyny tak samo, jak trawienie, ruch mięśniowy
i ciepło zwierzęce. Występek i cnota są produktami,
zarówno jak Witriol i cukier; każde zjawisko złożone
powstaje ze spotkania się innych zjawisk prostszych,
które je od siebie uzależniają. Puśćmy się na poszukiwania zjawisk prostych w dziedzinie duchowej, tak
jak zazwyczaj czyni się to w dziedzinie fizycznej."
WJobu
wypadkach
znajdziemy
te
same
„przyczyny
wielkie, bo powszechne i nieustanne, obecne w każdej chwili i w każdym wypadku, działające wszędzie
i
zawsze,
niezniszczalne
i
nieodzownie
zapanowujące, bo trafy, które się z nimi krzyżują, będąc czar
stkowymi i ograniczonymi, ustępować muszą przed
ich głębszą i nieustanną pracą; tak że ogólna budowa
rzeczy i główne zarysy wypadków są ich dziełem,
a religie, filozofie, poezje, przemysł, formy towarzyskie i rodzinne — niczym innym jak znakami, które
ich pieczęć wytłacza" Si.
Nie zamierzam tu dyskutować i krytykować tego
systemu
historycznego
determinizmu.85
Właśnie
zaprzeczenie
przyczynowości
w
historii
byłoby
błędnym sposobem zwalczania tego determinizmu. Przyczynowość bowiem jest kategorią ogólną, rozciągającą się na całą sferę ludzkiego poznania. Nie jest
84
H. Taine: Historia literatury angielskiej, s. 12—13.
Problemem tym zajmowałem się w referacie pt. Naturallstische und humanisłische Begr&ndung der Kulturphilosophie, Góteborgs
KungI,
Vetenskaps-och
Vitterhets-Samhallets
Handlłngar,
Góteborg 1939.
86
88
H.
Taine:
Filozofia
1911, t. I, s. 10—11.
174
sztuki,
przeł.
A.
Sygietyńskl,
Lwów
355
ograniczona
do
jakiejś
szczególnej
dziedziny,
do
świata
zjawisk
materialnych
Wolności
i
przyczynowośei nie należy; rozpatrywać jako różnych czy przeciwstawnych sił metafizycznych? są to po prostu różne
tryby
s^^eniaW^awet
Kant,
najbardziej
zdecydowany rzecznik wolności i etycznego idealizmu, nigdy nje zaprzeczał, że cała nasza wiedza empiryczna, zarówno wiedza o ludziach, jak Wiedza o rzeczach fizycznych, musi uznawać zasadę przyczynowóści. „Można więc przyznać — ■ powiada Kant — że
gdyby to było dla nas rzeczą możliwą wniknąć tak
głęboko w usposobienie człowieka, jak ono się ujawnia tak w wewnętrznych, jak zewnętrznych czynach,
iż znalibyśmy każdą, nawet najdrobniejszą ich pobudkę tudzież wszystkie działające na nią zewnętrzne
czynniki, wówczas można by obliczyć zachówanie^ię'
człowieka w przyszłości z taką pewnością jak zaćmienie księżyca lub słońca, a jednak przy tym twierdzić, że człowiek jest wolny."3* Nie interesuje nas
tutaj ten aspekt problemu, metafizyczne czy etyczne
pojęcie Wolności. Interesuje nas tu jedynie, jak odbiło śię to pojęcie na metodzie historycznej. Kiedy
studiujemy główne dzieła Taine'a, odkrywamy ze zdziwieniem, że praktycznie biorąc, reperkusja ta była
bardzo niewielka. Na pierwszy rzut oka zdawałoby
się, że nie może być większej i radykalniejszej różnicy
niż
ta,
którą
istnieje
pomiędzy
koncepcjami
świata historii u Taine'a i u Diłtheya. Ci dwaj myśliciele ujmują problem z dwóch całkowicie różnych
punktów widzenia. Dilthey podkreśla autonomiczność
historii,
niemożność
zredukowania
jej
do
kategorii
nauk przyrodniczych, jej charakter nauki humanistycznej
—Geisteswissenschaft.
Taine
gwałtownie
przeciwstawia się ternu poglądowi; Historia nigdy nie
89
I. kant: Krytyka praktycznego rozumu, s* 136—137.
stanie się nauką, dopóki będzie pretendowała do postępowania własną drogą. Istnieje tylko jeden tryb
i jedna ścieżka myśli naukowej. Pogląd ten jednak ulega natychmiastowej korekturze, kiedy Taine sam zaczyna badać i opisywać zjawiska hisiofyczne. „Gdy
przewracamy sztywne karty wielkiego foliału, zżółkłe stronice rękopisu, słowem, gdy spoglądamy na poemat, kodeks, wyznanie wiary — pyta Taine jaką jest pierwsza myśl nasza? To, ze dzieło to nie
przyszło na świat samo przez się. Jest ono, na podobieństwo konchy kopalnej, formą urobioną przez jakieś kształty, żłobieniem podobnym do tych, które
pozostawiają
w kamieniu
zwierzątka,
zrazu
żyjące,
potem znikające W skorupie konchy istniało zwierzątko? w dokumencie literackim istniał człowiek. Dlaczego badamy konchę? Aby odtworzyć: przed wyobraźnią kształty zwierzątka. Tak samo badania nasze
nad dokumentem mają za cel poznanie człowieka?
koncha i dokument są nieżyjącymi szczątkami, posiadającymi tylko wartość wskazówek, udzielanych o istocie całej i żyjącej. Do tej to istoty należy dążyć,
usiłując ją odtworzyć. Badanie dokumentu takie, jakby on był czymś sam przez się, jest błędem, jest obrabianiem przedmiotu w sposób tylko erudycyjny i popadaniem
w
zdziczenie
bibliotekarskie.
W
gruncie
rzeczy nie ma wcale mitologii ani języków: są tylko
ludzie, którzy układają słowa i obrazy.** Cokolwiek
się staje, staje się przez jednostkę, którą też badać
i poznać należy. Ustanowienie sposobu kolejnego wywiązywania się dogmatów, uklasyfikowanię dzieł poetycznych,
odkrycie
postępów w
prawodawstwa
ch
i przekształceń w językach nie jest niczym więcej
nad oczyszczenie gruntu dla prawdziwej historii, która powstaje wtedy dopiero, gdy dziejopis zaczyna poprzez rozłogi czasu spostrzegać człowieka żyjącego,
175
działającego,
posiadającego
dźwięk
głosu
i
fizjonomię, gesty i odzież — człowieka tak wyróżniającego
się spomiędzy innych i tak całkowitego jak ów, z którym przed chwilą rozstaliśmy się na ulicy. Usiłujemy
tedy, o ile podobna, usunąć rozłóg czasu, przeszkadzający
nam
przyglądać
się
człowiekowi
własnymi
oczyma,
oczyma
własnego
naszego
mózgu...
Język,
prawodawstwo,
katechizm
są
zawsze
abstrakcjami
tylko, a jedyna rzecz całkowita to człowiek żywy,
cielesny
i
widzialny,
jedzący,
chodzący,
walczący,
pracujący... Ażeby wydać sąd o rzeczy, trzeba, aby
ona była obecną; niepodobna czynić doświadczeń nad
przedmiotami
nieobecnymi:
usiłujmy
więc
uobecniać
sobie
przeszłość.
Zapewne,
odbudowanie
takie
ani
doskonałym być, ani sądów doskonałych dostarczać
nie może; ale z tym trzeba się już pogodzić w przeko- '
naniu, że lepszą jest wiedza niezupełna niż żadna lub
błędna i że niepodobna zbadać mniej więcej czynów
dawnych, nie w i d z ą c
mniej więcej dawnych łudzi."37
Wszystko to zgadza się doskonale z poglądem na
historię i metodę historyczną, który usiłowaliśmy wyłożyć i obronić na stronach poprzednich. Jeśli jednak pogląd ten jest słuszny, to jest rzeczą niemożliwą
„podporządkować"
naukę
historyczną
metodzie
nauk
ścisłych.
Choćbyśmy
mieli poznać
wszystkie
prawa natury, choćbyśmy mogli zastosować do człowieka wszystkie nasze zasady statystyczne, ekonomiczne, socjologiczne, wszystko to jeszcze nie pomogłoby nam „zobaczyć" człowieka w tym szczególnym
aspekcie i w jego indywidualnej postaci. Nie poruszamy się tu w świecie fizycznym, lecz symbolicznym. Aby zaś zrozumieć i zinterpretować symbole,
musimy rozwinąć inne metody niż te, które polega87
176
H. Taine: Historia literatury angielskiej, s. 6—8.
ją na badaniu przyczyn. Kategorii znaczenia nie da
się sprowadzić do kategorii istnienia.38 Jeśli chcemy
zaklasyfikować historię, to możemy ją określić nie
jako gałąź fizyki, lecz jako gałąź semantyki. Reguły
semantyki, a nie prawa natury są ogólnymi zasadami myśli historycznej. Historia należy do dziedziny
hermeneutyki, a nie do dziedziny nauk przyrodniczych. Tyle przyznaje Taine w praktyce, negując to
w teorii. Teoria jego uznaje jedynie dwa zadania historyka: musi on gromadzić „fakty" i musi badać ich
przyczyny. Taine całkowicie jednak przeoczą to, że
same te fakty nie są dane historykowi bezpośrednio.
Nie dadzą się zaobserwować jak fakty z dziedziny
fizy-ki czy chemii; muszą być rekonstruowane. Co się
zaś tyczy tej rekonstrukcji, historyk musi opanować
specjalną i bardzo skomplikowaną technikę; aby znaleźć dostęp do pojedynczego i prostego faktu, musi
nauczyć się odczytywać dokumenty i rozumieć zabytki.
W
historii
interpretacja
symboli
poprzedza
zbieranie faktów i bez tej interpretacji nie można się
zbliżyć do prawdy historycznej. ,,
Dotykamy tu innego problemu, wywołującego liczne kontrowersje. Jest rzeczą oczywistą, że historia nie
może opisywać wszystkich faktów z przeszłości. Zajmuje się jedynie faktami „pamiętnymi", faktami „wartymi" pamiętania. Gdzie jednak tkwi różnica między
tymi pamiętnymi faktami a całą resztą popadającą w
zapomnienie? Rickert usiłował dowieść, że aby umieć
rozróżniać pomiędzy faktami historycznymi i niehistorycznymi, historyk musi mieć pewien system wartości formalnych i musi się tym systemem posługi- <
wać jako normą w selekcjonowaniu faktów. Przeciw
tej teorii można jednak z łatwością wysunąć poważ-
88
Zob. wyżej, s. 227.
359
ne zarzuty.89 O; wiele bardziej naturalne i prawdopodobne
byłoby
powiedzenie,
że
prawdziwym
kryterium nie jest wartość faktów, lecz ich praktyczne
konsekwencje. Fakt staje się ważki historycznie, jeśli
jest brzemienny w skutki. Wielu wybitnych historyków popiera tę teorię. „Jeśli żądamy sobie pytanie —
powiada Edward Meyer — które ze znanych nam
wypadków są historyczne, musimy odpowiedzieć: historyczne jest wszystko, co jest skuteczne albo co stało się skuteczne. Tego, co jest skuteczne, doświadczamy najpierw w teraźniejszości, w której natychmiast 'zauważamy skutek, możemy jednak także doświadczać tego w stosunku do przeszłości. W obu
wypadkach mamy przed oczyma wielość sytuacji, to
znaczy skutków. Historyczne pytanie brzmi: jak te
skutki zostały wywołane? Historycznym wydarzeniem '
jest
to,
co
rozpoznajemy
jako
przyczynę
takiego
skutku." 40 Ale nawet ten znak wyróżniający nie wystarcza. Jeżeli studiujemy dzieło historyczne, zwłaszcza dzieło biograficzne, możemy na każdej niemal
stronie znaleźć wzmiankę o rzeczach i wydarzeniach,
które z czysto pragmatycznego punktu widzenia znaczą bardzo mało. Jakiś list Goethego czy myśl rzucona
W jednej z jego rozmów nie pozostawiły śladu w historii, litera tury, a przecież mimo to możemy uznać je
za godne uwagi czy pamiętne. Taki list czy wypowiedź,
choć pozbawione są jakichkolwiek praktycznych konsekwencji,
można
przecież
zaliczyć
do
owych
dokumentów, z których pomocą próbujemy skonstruo-
89
Krytyką tej teorii przeprowadza E. Troeltsch: Der Historismus und seine Probleme w Gesammelte Schriften, t. III, oraz
E. Cassirer: Zur Logik der Kulturwissenschaiten, Góteborg 1942,
s. 41 i n.
« E. Meyer: Zur
a. S. 1902, s. 36 in.
177
Theorie
und
Methodik
der
Geschichte,
Halle
wać nasz historyczny portret Goethego. Wszystko to
nie ma znaczenia, jeśli chodzi o skutki, ale może być
wysoce
charakterystyczne.
Wszystkie
fakty
historyczne są faktami charakterystycznymi, ponieważ w historii—zarówno narodów, jak jednostek — nigdy nie
patrzymy na Czyny czy działania, jak na fakty oderwane. Dostrzegamy, żę w czynach tych wyrażą się
charakter. W naszej wiedzy historycznej — która jest ,
wiedzą semantyczną —- nie stosujemy tych samych
norm ćo w naszej wiedzy praktycznej czy fizycznej.
Jakaś rzecz, która nie ma żadnego znaczenia pod
względem praktycznym czy fizycznym, może przecież
mieć istotne znaczenie pod względem semantycznym.
Litera jota w greckich terminach homoousios (współistotny) i homoi-ousios (o podobnej istocie) nic nie
znaczyła w sensie fizycznym ? ale jako symbol religijny, jako wyraz i interpretacja dogmatu o Trójcy
Swiętejj litera ta stała się punktem wyjścia nie kończących
się
dyskusji,
które
rozbudziły
najgwałtowniejsze uczucia i wstrząsnęły podstawami życia religijnego, społecznego i politycznego. Taine lubił opierać swe opisy historyczne na tym, co nazywał: de
tout
petits
faits
significatifs
— drobnymi charakterystycznymi faktami. Fakty te, jeśli idzie o skutki, były
bez znaczenia, były jednak „ekspresywne"; były symbolami,
z
których
pomocą
historyk
mógł
odczytać
i
zinterpretować
charaktery
indywidualne
lub
charakter całej epoki. Macaulay mówi nam, że kiedy pisał swe wielkie dzieło historyczne, wyrobił sobie pojęcie o temperamencie stronnictw religijnych i politycznych nie na podstawie jakiejś jednej książki, lecz
z
tysięcy
zapomnianych
pamfletów,
kazań
i
satyr.
Wszystkie
te
rzeczy
nie
miały
wielkiego
znaczenia
historycznego
i
prawdopodobnie
bardzo
niewielki
wpływ na ogólny bieg wydarzeń. A przecież są cen-
361
ne, wręcz niezbędne dla historyka, ponieważ pomagają mu rozumieć charaktery i wydarzenia.
W drugiej połowie XLX wieku wielu historyków
wiązało nadmierne nadzieje z wprowadzeniem metod
statystycznych.
Prorokowali,
że
właściwe
zastosowanie tej nowej i potężnej broni doprowadzi do nowej
ery w naukach historycznych. Gdyby dało się opisać
zjawiska
historyczne
w
kategoriach
statystycznych,
to istotnie mogłoby to zrewolucjonizować myśl ludzką. W takim wypadku cała nasza wiedza o człowieku
zaczęłaby nagle wyglądać zupełnie inaczej. Osiągnęlibyśmy
doniosły
cel,
matematykę
natury
ludzkiej.
Pierwsi
pisarze
historyczni
wykładający
ten
pogląd
byli przeświadczeni, że nie tylko badania wielkich
ruchów
masowych,
lecz
także
badania
cywilizacji
i moralności w znacznym stopniu zależą od metod'
statystycznych. Istnieje bowiem nie tylko statystyka
ekonomiczna czy socjologiczna, lecz także statystyka
moralna. Sądzono, że w istocie nie ma dziedziny życia ludzkiego, która by nie podlegała ścisłym regułom
liczbowym,
obejmującym
każdy
zakres działalności ludzkiej.
Buckie w swym ogólnym wstępie do Historii cywilizacji w
Anglii
(1857) zaciekle bronił tej tezy. Statystyka — pisał — jest najdoskonalszym i najskuteczniejszym
sposobem
obalenia
idolu
„wolnej
woli".
Dysponujemy
teraz
najrozleglejszą
informacją
dotyczącą nie tylko materialnych interesów ludzi, ale także ich moralnych właściwości. Znana jest nam obecnie
przeciętna
śmiertelności,
przeciętna
zawierania
małżeństw,
a
także
przeciętna
zbrodni
najbardziej
cywilizowanych narodów. Te i tym podobne fakty
zostały zgromadzone, metodycznie ułożone i są teraz
gotowe do użytku. To, że opóźnione zostało powstanie naukowej dyscypliny historii i że historia nie by178
ła nigdy zdolna współzawodniczyć z fizyką czy chemią,
jest
wynikiem
zaniedbania
metod
statystycznych. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że także w historii każde wydarzenie powiązane jest nieuchronnym
związkiem z wypadkiem poprzednim, że każdy wypadek: poprzedni powiązany jest z poprzedzającym go
faktem i że w ten sposób cały świat — zarówno moralny, jak fizyczny — tworzy nieuchronny łańcuch,
w którym naprawdę każdy człowiek może odegrać
swoją rolę. Buckie nie potrafi jednak w żaden sposób
określić, co to będzie za rola. „Odrzucając tedy metafizyczny dogmat wolnej woli... przyszliśmy do wyniku, że czynności człowieka, będąc zależne jedynie
tylko od wypadków poprzednich, muszą nosić na sobie znamię jednostajności, to jest muszą pod wpływem
tych
samych
konieczności
koniecznie
takimż
samymi objawiać się skutkami." 41
Nie
można
oczywiście
zaprzeczyć,
że
statystyka
jest ogromną i cenną pomocą w badaniach zjawisk
ekonomicznych
i
społecznych.
Nawet
w
dziedzinie
historii
musimy
uznać
regularność
i
jednorodność
pewnych działań ludzkich. Historia nie zaprzecza, że
działania te, będące wynikiem rozległych i ogólnych
przyczyn wpływających na ogół społeczeństwa, powodują pewne skutki niezależnie od woli i pragnień
jednostek, z których społeczeństwo się składa. Kiedy
jednak przychodzi do opisu jakiegoś indywidualnego
czynu, natykamy się na całkiem inny problem. Metody statystyczne z samej swej natury ograniczają się
do zjawisk zbiorowych. Reguły statystyczne nie są
przeznaczone do określania pojedynczego przypadku?
zajmują się jedynie pewnymi „faktami kolektywnymi". Buckie jest bardzo daleki od jasnego pojmowa«
H.
T.
Buckie:
Historia
cywilizacji
w
Anglii,
przeł.
Wł.
Za-
wadzki, Lwów 1864, t. I, s. 16.
363
nia
charakteru
i
znaczenia
metod
statystycznych.
Właściwa analiza logiczna tych metod nastąpiła dopiero w późniejszym okresie,42 Buckie mówi niekiedy
0 prawach statystycznych w sposób dość dziwaczny*
Zdaje się uważać je nie zą; formuły opisujące pewne
zjawiska* lecz za wytwarzające je siły. Takie stanowisko nie jest oczywiście nauką, lecz mitologią. Prawa statystyczne są dla niego w jakimś sensie „przyczynami", narzucającymi nam pewne działania. Samobójstwo — twierdzi Buckie — zdaje się być całkowicie aktem wolnej woli. Jeśli jednak; zaczniemy badać
statystyki moralne, to będziemy musieli wydać sąd
odmienny. Odkryjemy, że „samobójstwo jest jedynie
koniecznym wynikiem ogólnego stanu społeczeństwa
1 że pojedynczy zbrodniarz dokonywa tylko tego, co
jest
koniecznym
wypływem
poprzedzających
oko-*
liczności. W pewnym stanie społeczeństwa musi pewna liczba osób odebrać sobie życie... A ta potęga praw
ogólniejszych tak jest niezłomna, że ani umiłowanie
własnego życia, ani obawa przyszłości poza grobem
nie
mogą
bynajmniej
przeszkodzić
ich
skutkom."43
Nie potrzebuję chyba mówić, że to „musi" mieści
w sobie całe mrowie błędnych argumentów metafizycznych. Historyka jednak ta strona problemu nie
interesuje. Jeśli mówi o wypadku indywidualnym -v
powiedzmy o samobójstwie Katona — to jest rzeczą
oczywistą, że nie może oczekiwać, iż metody statystyczne przyniosą mu jakąkolwiek pomoc. Jego głównym zamiarem nie jest umieszczenie fizycznego wydarzenia w czasie i przestrzeni, lecz odsłonięcia „znaczenia" śmierci Katona. Sens śmierci Katona znalazł
42
Z nowszych opracowań na temat statystyki zob. Keynes:
A Treatise on Probabilily, London 1921, oraz R. von Mises:
Wahrscheinlichkeit, Statistik und Wahrheit, Wien 1928.
48 Buckie, op. cit., t. I, s. 23.
364
wyraz
tukana/ Victrix causa diis placuit,
Samobójstwo Katona było nie tylko aktem fizycznym, było aktem symbolicznym. Wyraził się w nim wielki charakter, był to ostatni protest
rzymskiego ducha republikańskiego przeciwko nowemu porządkowi rzeczy. Wszystko to jest zupełnie niedostępne tym „wielkim i ogólnym przyczynom", którym możemy przypisać odpowiedzialność za wielkie
zbiorowe ruchy w historii. Możemy czynić próby zredukowania działań ludzkich do reguł statystycznych.
Ale/reguły te nigdy nie pozwolą nam osiągnąć celu,
uznawanego nawet przez historyków szkoły naturałistycznej. Nie „zobaczymy" ludzi minionych dni. To,
co w tym wypadku zobaczymy, nie będzie życiem
prawdziwym — dramatem historii ? będą to tylko ruchy i gesty marionetek w widowisku kukiełkowym
oraz sznurki wprawiające w ruch te marionetki. :V
Podobny zarzut wysunąć można przeciw wszystkim
próbom zredukowania wiedzy historycznej do studium
typów psychologicznych. Na pierwszy rzut oka, zdawałoby się rzeczą oczywistą, że jeśli w ogóle możemy mówić o powszechnych prawach w historii, to nie
mogą tb być prawa przyrody, lecz tylko prawa psychologii.
Regularność,
której
poszukujemy
i
którą
pragniemy opisać w historii, nie należy do naszego
zewnętrznego,
ale
do
wewnętrznego
doświadczenia-1
Jest
to
regularność
stanów
psychicznych,
myśli
i uczuć. Gdyby udało nam się odkryć ogólne nienaruszalne prawo, rządzące tymi myślami i uczuciami
i narzucające im określony porządek, wówczas wolno
by nam było uważać, że znaleźliśmy klucz do świata
historii.
sed
w
victa
44
wierszu
CatóiuM
„Sprawa
zwycięska
podobała
się
bogom,
lecz
sprawa
prze-
grana — Katonowi."
365
Historykiem nowożytnym, który doszedł do przekonania, że odkrył takie prawo, był Karol Lamprecht.
W dwunastu tomach swojej Deutsche Geschichte próbował dowieść swej ogólnej tezy posługując się konkretnym przykładem. Zdaniem Lamprechta stany ducha ludzkiego następują jeden po drugim w niezmiennym porządku, który określa raz na zawsze proces kultury. Lamprecht odrzucał poglądy materializmu ekonomicznego. Każdy akt ekonomiczny, jak każdy akt myślowy — twierdził — zależy od warunków
psychologicznych. Potrzebna jest nam jednak nie psychologia indywidualna, lecz społeczna — psychologia,
która wyjaśnia przemiany ducha społecznego. Przemiany te podlegają ustalonemu i sztywnemu schematowi. Stąd więc historia musi przestać być studium
jednostek; musi wyzwolić się z wszelkiego typu kuł-,
tu bohaterów. Zamiast zajmować się czynnikami indywidualno-psychicznymi,
powinna
skupić
się
na
czynnikach
społeczno-psychicznych.
Indywidualne
czy
narodowe różnice nie mogą wpłynąć ani zmienić regularnego
biegu
naszego
życia
społeczno-psychicznego. Historia cywilizacji ukazuje nam zawsze i wszędzie to samo następstwo wydarzeń i ten sam jednolity rytm. Od stadium pierwszego, które Lamprecht
określa jako animizm, przechodzimy do okresu symbolizmu,
typizmu,
konwencjonalizmu,
indywidualizmu
i subiektywizmu. Schemat ten jest niezmienny i nieubłagany. Jeśli przyjmiemy tę zasadę, historia przestanie być nauką czysto indukcyjną. Z tej pozycji możemy
dokonywać
ogólnych
stwierdzeń
dedukcyjnych.
Schemat swój Lamprecht wywiódł z historii Niemiec.
Nie zamierzał jednak bynajmniej ograniczyć go do
tego jednego terytorium. Uważał swój schemat za
aprioryczną
zasadę
wszelkiego
życia
historycznego,
dającą się powszechnie stosować. „Z całego zebrane-
go materiału — pisał — nie tylko wysnuwamy ideę
jedności historycznej i empirycznej, ale także odbieramy
ogólne
wrażenie
psychologiczne,
które
bezwzględnie głosi i żąda takiej jedności: wszystkie jednoczesne wydarzenia psychiczne, zarówno indywidualno-psychiczne, jak społeczńo-psychiczne, mają tendencję do upodabniania się."45 Uniwersalny mechanizm psychiczny przebiegu różnych okresów powtarza
się wszędzie — zarówno w nowożytnej Rosji, jak w
dziejach Grecji czy Rzymu, zarówno w Azji, jak w
Europie. Jeśli zrobimy przegląd wszystkich zabytków
Europy
Północnej,
Środkowej
i
Południowej,
wraz
z zabytkami wschodnich wybrzeży Morza Śródziemnego i Azji Mniejszej, to okaże się, że wszystkie te
cywilizacje
rozwijały
się
po
równoległych
torach.
„Kiedy tego dokonamy, będziemy mogli ocenić znaczenie każdej indywidualnej społeczności czy narodu dla historii świata. Będzie można wówczas napisać
naukową Weltgeschichte." 46
Ogólny schemat Lamprechta jest całkiem różny od
koncepcji procesu historycznego, jaką miał Buckie.
A mimo to dwie te teorie mają pewien punkt styczny.
W obu napotykamy to samo złowróżbne określenie —
słowo: „musi". Po epoce typizmu i konwencjonalizmu
musi zawsze następować okres indywidualizmu i subiektywizmu. Żadna szczególna epoka i żadna szczególna kultura nie zdoła nigdy uniknąć tego powszechnie obowiązującego biegu rzeczy, który zdaje się
być czymś w rodzaju fatalizmu historycznego. Gdyby
ta koncepcja była prawdziwa, wielki dramat historii
przeobraziłby się w dość nudne widowisko; moglibyśmy je raz na zawsze podzielić na poszczególne
« Wg przekładu angielskiego E. A. Andrewsa: What Is History?, N. York 1905, s. 163.
« Tamże, s. 219.
366
367
akty, których kolejność byłaby niezmienna. Ale rzeczywistością w historii nie jest jednolite następstwo
zdarzeń, lecz życie wewnętrzne człowieka; Życie to
można opisywać i objaśniać dopiero, kiedy zostało
przeżyte; nie można go antycypować, zamykając w
abstrakcyjnej formule ogólnej, i nie można go. redukować do sztywnego schematu trzech lub pięciu
aktów. Nie zamierzam tu jednak rozpatrywać tezy
Lamprechta, chcę jedynie wysunąć kwestię metodologiczną, formalną. Jak Lamprecht zdobył świadectwo
empiryczne, na którym mógł oprzeć swoją konstruktywną teorię? Podobnie jak wszyscy poprzedni historycy, musiał zaczynać od studiowania dokumentów
i zabytków. Nie interesował się jedynie wydarzeniami politycznymi, organizacjami społecznymi i zjawiskami ekonomicznymi. Pragnął ogarnąć cały zasięg^ży*
cia
kulturalnego.
Podstawą
wielu
jego
najważniejszych argumentów była staranna analiza życia religijnego, dzieł muzyki i literatury. Ze szczególnym
zamiłowaniem
studiował
historię
sztuk
pięknych.
W swej historii Niemiec mówi nie tylko o Kancie
i Beethovenie, lecz także o Feuerbachu, Klingerze,
Bocklinie. W swoim Instytucie Historycznym w Lipsku zgromadził zdumiewająco bogate materiały dotyczące wszystkich tych problemów. Jest jednak rzeczą
jasną, że aby te materiały zinterpretować, musiał je
najpierw przełożyć na inny język. By użyć słów Taine^, musiał poza „konchą kopalną" odkryć stworzenie, poza dokumentem — człowieka. „Gdy własnymi
oczyma czynimy spostrzeżenia nad człowiekiem widzialnym, czego w nim poszukujemy? — pytał Taine.—
Człowieka
niewidzialnego.
Słowa
dochodzące
waszego słuchu, gesty, poruszenia głowy, ubranie,
czynności i dzieła różnorodne są tylko wyrażeniem
czegoś niewidzialnego. I cóż się przez nie wyraża? Du-
368
sza. W człowieku zewnętrznym ukrywa się człowiek
wewnętrzny? pierwszy spełnia tylko czynność objawiania drugiego... Wszystkie te zewnętrzne objawy są
tylko ścieżkami zbiegającymi się na jednym punkcie
środkowym ? wchodzimy na ścieżki tylko dla dojścia
do^tego punktu? na tym punkcie środkowym znajduje się człowiek istotny... Ten to świat, niejako podziemny, stanowi drugi przedmiot, właściwy przedmiot
badań dla dziejopisarza." 47 Stąd właśnie studiowanie
dzieł histoyrków „natur alistyczny eh'', Taine'a i Lamprechta, potwierdza nasz własny pogląd i przekonywa nas, że świat historii jest univeisum symbolicznym, nie zaś universum fizycznym.
Po ukazaniu się pierwszych tomów Deutsche Geschichte
Lamprechta
pogłębiający
się
kryzys
myśli
historycznej
stawał
się
coraz
bardziej
oczywisty^
i objawił się w całym swoim nasileniu. Rozpętał się
długi i zażarty spór na temat charakteru metody historycznej.
Lamprecht oświadczył,
że
wszystkie tradycyjne poglądy są przestarzałe. Swoją własną metodę uważał za jedyną „naukową" i jedyną „nowoczesną".48 Jego przeciwnicy z kolei przekonani byli,
że to, co zaprezentował, było zwykłą karykaturą myśli historycznej.49 Obie strony wypowiadały się językiem
bardzo
apodyktycznym
i
bezkompromisowym.
Pojednanie wydawało się niemożliwe. Osobiste i polityczne uprzedzenia często zakłócały uczoną dyskusję. Jeśli jednak spojrzymy na problem całkowicie
bezstronnie i z czysto logicznego punktu widzenia,
odkryjemy, mimo całej różnicy zdań, pewną zasadni47
H. Taine: Historia literatury angielskiej, s. 9.
48
Por. K. Lamprecht: Alle und neue Richtungen in der Ge-
schichtswissenschait (1896).
49
Dalsze szczegóły-u Bernheima: lehrbuch der historischen
Methode, Miinchen 1908, s. 710 i n.
czą jedność. Jak już wspominaliśmy! nawet historycy
naturalistyczni nie zaprzeczali i w istocie nie mogli
zaprzeczyć, że fakty historyczne są faktami innego
typu niż fizyczne, Uświadamiali sobie, że ich dokumenty i zabytki nie są po prostu rzeczami fizycznymi, ale że trzeba je odczytywać jako symbole. Z drugiej strony jest rzeczą jasną, że każdy z tych symboli: budynek, dzieło sztuki, obrzęd religijny — ma
swój aspekt materialny. Świat ludzki nie jest odrębną
całością ani samowystarczalną rzeczywistością. Człowiek żyje w środowisku fizycznym, które ustawicznie
wywiera na niego wpływ i wyciska swe piętno na
wszystkich formach jego życia. Musimy nieustannie
pamiętać o tym wpływie, jeśli chcemy zrozumieć twory człowieka — jego „symboliczne univeTsum". Montesąuieu usiłował w swym arcydziele opisać „durha
praw". Odkrył jednak, że duch ten jest wszędzie
skrępowany swymi fizycznymi warunkami. Stwierdził,
że do najbardziej podstawowych uwarunkowań praw
i instytucji różnych narodów należą: gleba, klimat
i antropologiczny charakter kraju. Jest rzeczą oczywistą, że te fizyczne warunki trzeba badać metodami
fizycznymi. Zarówno przestrzeń historyczna, jak czas
historyczny osadzone są w większej całości. Czas
historyczny
jest jedynie
drobnym
fragmentem
uniwersalnego czasu kosmicznego. Jeśli chcemy ten czas
zmierzyć, jeśli interesuje nas chronologia wydarzeń,
musimy
być
wyposażeni
w
instrumenty
fizyczne.
W konkretnej pracy historyka pomiędzy tymi dwoma
punktami widzenia nie znajdujemy żadnej sprzeczności. Stapiają się one doskonale w jedną całość. Tó
tylko w drodze analizy logicznej potrafimy oddzielić
jeden fakt od drugiego. Rozpatrując jakiś skomplikowany problem chronologiczny, historyk może postępować w różny sposób. Może stosować kryteria ma-
370
terialne łub formalne; może próbować statystycznych
metod interpretowania albo też metod idealnych. Bardzo
zawiły
problem
chronologii
dialogów
Platona
można było w znacznej mierze rozwiązać dzięki statystycznym
obserwacjom
dotyczącym
jego
stylu.
Dzięki różnym, niezależnym od siebie kryteriom stylistycznym udało się ustalić, że pewna grupa dialogów — Sofista, Polityk, Filebos i Timajos — została
napisana przez Platona w starości.50 Kiedy zaś Adickes przygotowywał wydanie rękopisów Kanta, najlepszym, jakie znalazł, kryterium ich chronologicznego układu okazała się chemiczna analiza atramentu,
którym pisane były różne adnotacje. Jeśli, zamiast
stosować te kryteria fizyczne, wyjdziemy od analizy
myśli Kanta czy Platona oraz ich związku logicznego,
to będą nam potrzebne pojęcia należące w sposób
oczywisty do innej sfery. Jeśli np. wpadnie mi w rękę
rysunek lub sztych, to mogę natychmiast rozpoznać
go jako dzieło Rembrandta, mogę nawet powiedzieć,
z jakiego okresu życia Rembrandta pochodzi. Kryteria stylistyczne, z których pomocą rozstrzygam ten
problem, należą do całkiem innego rzędu niż kryteria
materialne.51 Ten dualizm metodologiczny nie przynosi szkody pracy historyka ani nie niweczy jedności
myśli
historycznej.
Obie
metody
współdziałają
dla
wspólnego celu, nie przeszkadzając sobie i nie kłócąc
się wzajemnie.
Trudno dać zdecydowaną odpowiedź na pytanie,
która z tych metod ma logiczną przewagę i która
89
Zob.
W.
Lutosławski:
Logic, with an Account o f
The
Origin
and
Growth
of
Plato's
Plato's Style and ot the Chronology
o f His Writings, London-N. York 1907.
M
Logiczny
charakter
tych
„stylistycznych
koncepcji"
omówi-
łem w pracy Zur Logik der Kulturwissenschafłen, Goteborg 1942,
s. 63 i n.
37 i
z nich jest prawdziwie „naukowa". Jeśli przyjmiemy
definicję Kanta, ze termin „nauka" możemy we właściwym znaczeniu tego słowa stosować jedynie dó
takiej dziedziny wiedzy, której pewność jest oczywista62, wówczas stanie się rzeczą jasną, że nie możemy mówić o historii jako o nauce. Ale byleśmy tylko jasno pojmowali ogólny charakter historii, nazwa,
jaką jej nadamy, nie jest istotna. Nie będąc nauką
ścisłą, historia zawsze zdoła utrzymać swe miejsce
w zespole wiedzy ludzkiej. W historii nie szukamy
wiedzy o rzeczach zewnętrznych, lecz wiedzy o nas
samych. Wielki historyk Jakub Burckhardt nie rościł
sobie pretensji, że w swoich dziełach o Konstantynie
Wielkim albo o cywilizacji renesansu dał naukowy
opis tych epok. Nie wahał się też sformułować paradoksu, że historia jest najbardziej nienaukową z wszy--;
stkich nauk.58 „To, co konstruuję historycznie — napisał Bur ckhardt w jednym z swych listów — nie jest
wynikiem krytyki czy spekulacji myślowej, lecz wyobraźni usiłującej wypełnić luki obserwacji. Historia
jest dla mnie wciąż w dużej mierze poezją, jest serią
najpiękniejszych
i
najbardziej
malowniczych
kompou
zycji."
Mornmsen wyznawał ten sam pogląd. Był
nie tylko genialnym uczonym, ale zarazem jednym
z największych organizatorów mozolnej pracy naukowej.
Stworzył
Corpus
inscriptionum',
zorganizował
studium
numizmatyki
i
opublikował
swoją
Historię
rzymskiego
systemu
monetarnego.
Trudno
te
prace
nazwać
dziełem
artysty.
Kiedy
jednak
Mornmsen
otrzymał godność rektora Uniwersytetu Berlińskiego,
58
I. Kant: Mełaphysische Anfangsgrunde der Naturwissenschatt (Vorrede), Werke, wyd. Cassirer, t. IV, s. 370.
" J. Burckhardt: Weltgeschichtllche Betrachłungen, s. 81.
84 „Baseler Jahrbucher {1910), s. 109 i n., cytowane za pracą
K. Joela: Jakob Burckhardt ais Geschichtsphilosoph, Basel 1918.
372
określając w mowie inauguracyjnej swój ideał metody historycznej, powiedział, że historyka należy może zaliczyć raczej do artystów niż do uczonych. Choć
sam był jednym z najwybitniejszych nauczycieli historii, nie wahał się stwierdzić, że historia nie jest
czymś, co by można sobie było bezpośrednio przyswoić nauczając i ucząc się. „Pedał kierujący tysiącem nici oraz odczucie ducha jednostek i narodów
to dary geniuszu, które są nie do nauczenia. Profesor
historii ulega niebezpiecznemu i szkodliwemu złudzeniu, jeśli sądzi, że zdoła wychować i wykształcić historyków w takim samym sensie, w jakim można wychcwać i wykształcić matematyków czy filologów klasycznych. Z nikogo nie można zrobić historyka, historyk się rodzi; nie można go wykształcić, musi wykształcić się sam." 55
Ale nawet jeśli nie możemy zaprzeczyć, że każde
wielkie dzieło historyczne zawiera w sobie jakiś element artystyczny, nie staje się ono jeszcze przez to
dziełem
literackim.
W
swym
poszukiwaniu
prawdy
historyk skrępowany jest tymi samymi surowymi regułami co fizyk czy chemik. Musi wykorzystać wszystkie metody badania empirycznego. Musi gromadzić
wszystkie dostępne świadectwa, zestawiać i poddawać
krytyce
wszystkie
źródła,
jakimi
rozporządza.
Nie wolno mu zapomnieć ani zaniedbać żadnego faktu. A mimo to ostatnim i decydującym aktem jest zawsze akt twórczej wyobraźni. Goethe uskarżał się
w rozmowie z Eckermannem, że mało jest ludzi posiadających
wyobraźnię
zdolną
do
wyimaginowania
sobie prawdy o rzeczach „realnych" {eine Phantąsie
fur
die
Wahrheit
des
Realeń).
„Przeważnie ludzie wolą zapuszczać się do nieznanych krajów i rozpisywać
58
Th. Mornmsen: Reden und Aulsdtze, Berlin 1912, Rektorats-
rede (1874).
373
się o sytuacjach, o których nie mają żadnego wyobrażenia, a które fantazja wyczarowuje im w dość
dziwacznej postaci. A poza tym są jeszcze inni, którzy całkowicie przylgnęli do tego, co realne, i ponieważ poezja jest im całkiem obca, z góry stawiają zbyt
ciasne wymagania."56 Wielcy historycy unikają obu
krańcowości.
Są
empirystami,
uważnymi
obserwatorami i badaczami szczególnych faktów, ale „poezja
nie jest im całkiem obca". Prawdziwa historyczna
synteza czy synopsja polega właśnie na tym żywym
wyczuciu
empirycznej
realności
rzeczy
połączonym
z darem nieograniczonej wyobraźni
Równowagi,
między
tymi
dwiema
przeciwstawnymi
siłami nie da się określić ogólną formułą. Proporcja
ta wydaje się zmieniać w zależności od epoki i pisarza. Historia starożytna miała, jak Widzimy, inną kdn-"*
cepcję
zadania
historyka
niż
historia
nowożytna.
Przemówienia, które Tukidydes włączył w swoje historyczne dzieło, nie mają podstawy empirycznej. Nie
wygłaszano ich tak, jak to podaje Tukidydes. A przecież nie są czystą literaturą ani zwykłym ornamentem
retorycznym. Są historią — nie dlatego że odtwarzają rzeczywiste wydarzenia, ale dlatego że w dziele
Tukidydesa pełnią ważną funkcję historyczną. Brzemienne treścią i skondensowane w formie, służą charakterystyce
ludzi
i
wydarzeń.
Może
najlepszym
i
najbardziej
uderzającym
opisem
życia
i
kultury
w Atenach piątego wieku jest wielka mowa pogrzebowa Peryklesa. Styl tych przemówień nosi oryginalne
piętno
osobowości
Tukidydesa.
„Styl
wszystkich
przemówień
jest
wyraźnie
Tukidydesowski
—
czytamy ---- tak samo, jak wspólny jest styl wypowiedzi
Rozmowa z 25 XII 1825. J. P. Ęckermann: Rozmowy z Goethem, przeł. K. Radziwiłł i J. Zeltzer, Warszawa 1960, t. I, s. 255.
66
różnych postaci w dramacie Eurypidesa."57 A przecież mowy te nie przekazują jedynie właściwości indywidualnych? są reprezentatywne dla epoki wziętej
jako całość. W tym sensie nie są subiektywne, lecz
obiektywne? wyposażone są, jeśli nie w prawdę empiryczną, to w prawdę idealną. .Jeśli idzie o prawdę
empiryczną, to w dzisiejszych czasach staliśmy się
o wiele bardziej wymagający, ale być może często
grozi nam niebezpieczeństwo stracenia z oczu prawdy idealnej o rzeczach i postaciach. Właściwa równowaga między tymi dwoma elementami zależy od indywidualnego wyczucia historyka; nie można jej sprowadzić do jakiejś ogólnej zasady. We współczesnej
świadomości historycznej proporcja się zmieniła, ale
elementy pozostały te same. Każdy historyk ma własną miarę intensywności i rozłożenia tych dwóch sił.
Idealność historii nie jest jednak tym samym co
idealność sztuki. Sztuka daje nam idealny opis życia
ludzkiego, jakby w wyniku alchemicznego procesu;
zmienia nasze empiryczne życie w dynamikę Czystych
form-58 Historia postępuje inaczej. Nie wychodzi poza empiryczną rzeczywistość rzeczy i Wydarzeń, lecz
formuje tę rzeczywistość w nowy kształt nadając
jej idealność wspomnienia. W świetle historii życie
pozostaje wielkim realistycznym dramatem, z wszystkimi napięciami i konfliktami, nędzą i wielkością, nadziejami i złudzeniami, popisem sił i namiętności.
Dramat ten jednak nie tylko odczuwamy; staje się on
przedmiotem naszego bezpośredniego doznania. Oglądając to widowisko w zwierciadle historii i jednocześnie żyjąc wciąż w naszym empirycznym świecie
uczuć i namiętności, zaczynamy doznawać wewnętrz67
Zob. J. R. Bury: The Ancient
1909, Wykład IV.
58 Zob. wyżej s. 287—288.
'.
Greek
Historians,
N.
York
*
374
375
nego poczucia jasności i spokoju, klarowności i pogody czystej kontemplacji. „Duch —• napisał Jakut)
Burckhardt w swoich Rozważaniach o histoiif powszechnej -— musi przemienić w swoją własność pamięć o swej wędrówce przez epoki świata. Co nie*
gdyś było radością i smutkiem, teraz musi stać się
poznaniem.. Ale nasze rozważania nie są jedynie
prawem i obowiązkiem, są także najwyższą potrzebą;
dają nam wolność przez samą świadomość powszechnej niewoli i strumienia konieczności." 59 Historia pisana i odczytywana w ten sposób unosi nas W tę
atmosferę
wolności
wśród
wszystkich
konieczności
naszego
życia
materialnego,
społecznego
i
ekonomicznego.
Nie było moim zamiarem zajmować się w tym rozdziale filozofią historii. Filozofia historii w tradyćyj-*
nym
znaczeniu
tego
terminu
jest
spekulatywną
i konstrukcyjną teorią procesu historycznego samego
w sobie. Analiza kultury nie musi dotykać tego spekulatywnego problemu. Stawia sobie zadanie prostsze i skromniejsze. Usiłuje określić miejsce wiedzy
historycznej
w
organizmie
cywilizacji
ludzkiej.
Nie
można wątpić* że bez historii zabrakłoby nam istotnego ogniwa w ewolucji tego organizmu. Sztuka i historia
są
najpotężniejszymi
instrumentami
pozwalającymi nam wejrzeć w naturę ludzką. Cóż byśmy wiedzieli o człowieku bez tych dwóch źródeł informacji?
Bylibyśmy zależni od danych zaczerpniętych z naszego życia osobistego, które mogą nam dać jedynie
pogląd subiektywny i które w najlepszym razie są
jedynie rozproszonymi okruchami strzaskanego zwierciadła ludzkości. Oczywiście moglibyśmy odwołać się
do
metod
bardziej
obiektywnych,
gdybyśmy
chcieli
uzupełnić obraz, jaki nasuwają te dane introspekty89
Burckhardt, op. cit., s. 10 1 n.
wne.
Moglibyśmy
robić
doświadczenia
psychologiczne lub gromadzić fakty statystyczne. Ale nasz obraz
człowieka pozostałby mimo to martwy i bezbarwny.
Odkrylibyśmy
jedynie
„przeciętnego"
człowieka
—
człowieka, z którym stykamy się na co dzień. W wielkich dziełach sztuki i historii zaczynamy poza tą
maską
człowieka
konwencjonalnego
dostrzegać
rysy
prawdziwej ludzkiej indywidualności. Aby ją odnaleźć, musimy zwrócić się do wielkich historyków lub
wielkich
poetów
—do
pisarzy
tragicznych,
takich
jak Eurypides czy Szekspir, do pisarzy komicznych,
jak Cervantes. Molier czy Laurence Sterne, lub do
powieściopisarzy naszej epoki, jak Dickens czy Thackeray, Balzac czy Flaubert, Gogol czy Dostojewski,
Poezja nie jest jedynie naśladowaniem natury; historia nie jest relacją martwych faktów i wydarzeń. Zarówno poezja, jak historia jest instrumentem naszego
samopoznania,
niezbędnym
narzędziem
pozwalającym
nam budować nasz ludzki świat.
w historii ludzkości i za najważniejszy przedmiot filo-
XI. NAUKA1
Nauka jest ostatnim krokiem w umysłowym rozwoju człowieka i można ją uważać za najwyższe
i
najbardziej
charakterystyczne
osiągnięcie
naszej
kultury. Jest to wytwór bardzo późny i wyrafinowany, który mógł rozwinąć się jedynie w specjalnych
warunkach. Nawet koncepcja nauki w jej specyficznym znaczeniu nie istniała przed epoką wielkich myślicieli greckich, przed pitagorejczykami i atomistami, przed Platonem i Arystotelesem. Zresztą w ciągu
następnych stuleci ta pierwsza koncepcja zdaje się
usunięta w cień i zapomniana. W okresie renesansu
trzeba ją było na nowo odkryć i przywrócić. Po tym
ponownym odkryciu triumf nauki zdawał się całkowity i bezsporny. W świecie współczesnym nie ma
drugiej potęgi, którą można by zestawić z potęgą
myśli naukowej. Jest uważana za szczyt i spełnienie
całej naszej ludzkiej działalności, za ostatni rozdział
1
W rozdziale tym nie zamierzam oczywiście dawać zarysu
filozofii nauki czy fenomenologii wiedzy. Ten drugi problem rozważam w trzecim tomie mojej Philosophie der symbolischen Pormen (1929) f problem pierwszy — w pracach: Substanzbegriif und
Funktionsbegriłf
(1910),
Zur
Einsteinschen
Relaiiviidisiheorie
{1910) oraz Dełerminismus und Indeterminismus in der modernen
Physik (1936). Tu usiłowałem jedynie wskazać pokrótce na ogólną funkcję nauki i określić jej miejsce w systemie form symbolicznych.
378
zofii człowieka.
Na temat wyników nauki lub jej pierwszych zasad
można się spierać, ale wydaje się, że jej ogólna funkcji nie podlega dyskusji. To właśnie nauka upewnia
nas o stałości świata. Możemy do niej zastosować
słowa Arehimedesa: dos moi pou sto kai kosmon kineso —
„daj mi punkt oparcia, a poruszę wszechświat". W zmieniającym się wszechświecie myśl naukowa ustala punkty oparcia, nieporuszone bieguny.
Nawet
termin
episteme
po
grecku
wywodzi
się
z
rdzenia
oznaczającego
stałość
i
trwałość.
Proces naukowy prowadzi do stałej równowagi, do
stabilizacji i konsolidacji świata naszych myśli i postrzeżeń.
Z drugiej strony nie tylko sama nauka musi wykonać to zadanie. -W epistemologii nowożytnej zarówno
w szkołach racjonalistycznych, jak empirycznych spotykamy się często z koncepcją, że pierwsze dane
doświadczenia ludzkiego są w stanie zupełnego chaosu. Nawet Kant w pierwszych rozdziałach Krytyki
czystego
rozumu
zdaje się zaczynać od tego założenia. Doświadczenie — powiada — jest niewątpliwie
pierwszym
wytworem,
jakiego
dostarcza
nasz
intelekt. Ale nie jest to fakt prosty. Składa się on
z dwóch przeciwstawnych czynników: materii i formy. Czynnik materialny jest dany w naszych postrzeganiach
zmysłowych?
czynnik
formalny
przedstawiają nasze pojęcia naukowe. Te pojęcia, pojęcia
czystego
rozumu,
dają
zjawiskom
ich
syntetyczną
jedność. To, co nazywamy jednością przedmiotu, nie
może być niczym innym jak formalną jednością świadomości w syntezie tego, co różnorodne w naszych
przedstawieniach. Wtedy i tylko wtedy mówimy, że
poznajemy przedmiot, jeśli wytworzyliśmy syntetycz379
ną jedność w różnorodności danych naocznych.2 Dla
Kanta
więc
cały
problem
obiektywności
poznania
ludzkiego związany jest nierozerwalnie z faktem istnienia nauki. Jego „Estetyka transcendentalna" zajmuje się problemem czystej matematyki; jego „Analityka transcendentalna" usiłuje wyjaśnić fakt istnienia matematycznej nauki przyrody.
Ale filozofia kultury musi tropić bardziej odległe
źródło tego problemu. Człowiek żył w obiektywnym
świecie na długo przedtem, zanim zaczął żyć w świecie nauki. Nawet wtedy, kiedy nie znał jeszcze nauki,
jego doświadczenie nie było po prostu amorficzną
mnogością doznań zmysłowych. Było to doświadczenie zorganizowane i sformułowane. Posiadało określoną strukturę. Ale pojęcia, które nadają temu światu jego syntetyczną jedność, nie należą do tego samego typu ani nie są na tym samym poziomie co nasze pojęcia naukowe. Są to pojęcia mityczne lub językowe. Gdy analizujemy te pojęcia, odkrywamy, że
nie
są
one
bynajmniej
proste
ani
„prymitywne".
Pierwsze
klasyfikacje
zjawisk,
jakie
znajdujemy
w
języku czy w micie, są w pewnym sensie znacznie
bardziej
skomplikowane
i
wyrafinowane
niż
nasze
klasyfikacje naukowe. Nauka rozpoczyna od poszukiwania
prostoty.
Simplex
sigillum
veri
—
prosta
pieczęć prawdy — zdaje się być jedną z jej podstawowych dewiz. Ta logiczna prostota jest jednakże
terminus ad ąuem, nie zaś teimmus a quo, jest końcem, nie zaś początkiem. Kultura rozpoczyna się od
znacznie bardziej złożonego i pogmatwanego stanu
ducha. Niemal wszystkie nasze nauki przyrodnicze
musiały przejść przez stadium mityczne. W dziejach
myśli naukowej alchemia poprzedza chemię, astrologia — astronomię. Nauka mogła wyjść poza te pierw2
380
I. Kant: Krytyka czystego rozumu, 1.1, s. 210.
sze opłotki jedynie dzięki wprowadzeniu nowego
środka, odmiennej logicznej normy prawdy. Uznano,
że prawda jest nieosiągalna, dopóki człowiek zamyka
się w ciasnym kręgu swego bezpośredniego doświadczenia, w kręgu faktów dających się zaobserwować.
Zamiast, opisywać oddzielne, wyizolowane fakty, nauka usiłuje nam dać obraz wszechstronny: Ale tego
obrazu nie da się osiągnąć przez samo rozszerzenie,
rozbudowanie i wzbogacenie naszego zwykłego doświadczenia. Konieczna tu jest nowa zasada porządkująca, nowa forma intelektualnej interpretacji. Język
stanowi pierwszą próbę sformułowania świata postrzeżeń zmysłowych. Ta dążność jest jedną z podstawowych cech mowy ludzkiej. Aby wyjaśnić fakt
istnienia i strukturę mowy ludzkiej, niektórzy językoznawcy doszukiwali się nawet u człowieka jakiegoś szczególnego instynktu klasyfikowania. „Człowiek — powiada Otto Jespersen — jest zwierzęciem
klasyfikującym: można w pewnym sensie powiedzieć,
że cały proces mówienia nie jest niczym innym jak
zaszeregowywaniem zjawisk (wśród których nie ma
dwóch podobnych do siebie pod każdym względem)
do różnych klas na mocy dostrzeżonych podobieństw
i różnic. W procesie nadawania nazw obserwujemy
tę samą nie dającą się Wykorzenić i bardzo pożyteczną skłonność do dostrzegania podobieństwa między
y zjawiskami i wyrażenia go przez podobieństwo nazwy."
; .•
Nauka poszukuje jednak w zjawiskach czegoś więcej niż podobieństwa; poszukuje porządku. Pierwsze
klasyfikacje, jakie znajdujemy w mowie ludzkiej, nie
mają ściśle teoretycznego celu. Jeśli nazwy przedmiotów umożliwiają nam przekazywanie myśli i koordynację naszej praktycznej działalności, to speł3
O. Jespersen: Language, s. 388 i n.
niają swoje zadanie. Mają one funkcję teleologiczną,
która powoli rozwija się w funkcję bardziej obiektywną,
„przedstawiającą";4
Każde
pozorne
podobieństwo
pomiędzy
różnymi
zjawiskami
wystarcza,
aby
oznaczyć je wspólną nazwą. W niektórych językach
motyl określany jest jako ptak, wieloryb jako ryba.
Kiedy
nauka
rozpoczęła
swe
pierwsze
klasyfikacje,
musiała korygować i przezwyciężać te powierzchowne podobieństwa. Terminy naukowe nie powstają na
chybił trafił; trzymają się określonej zasady klasyfikowania.
Tworzenie
logicznie
powiązanej
systematycznej terminologii nie jest bynajmniej tylko uboczną
cechą nauki; jest jednym z jej nieodłącznych i niezbędnych
elementów.
Kiedy
Linneusz
stworzył
swą
Phiłosophia botanica, nie
ominął go zarzut, że system,
który dał w tym dziele, jest tylko systemem sztu^z-*
nym, a nie naturalnym. Ale wszystkie systemy klasyfikowania są sztuczne. Przyroda jako taka zawiera
jedynie zjawiska indywidualne i zróżnicowane. Jeśli
zjawiska te podciągamy pod pojęcia kategorii i praw
ogólnych, nie opisujemy faktów przyrodniczych. Każdy system jest dziełem sztuki — wynikiem świadomej działalności twórczej. Nawet późniejsze systemy
biologiczne,
tzw.
„naturalne",
które
przeciwstawiały
się
systemowi
Linneusza,
musiały
stosować
nowe
elementy
pojęciowe.
Opierały
się
one
na
ogólnej
teorii ewolucji. Ale sama ewolucja nie jest po prostu
faktem przyrodniczym; jest hipotezą naukową, zasadą
regulującą
naszą
obserwację
i
klasyfikację
zjawisk
przyrody.
Teoria
Darwina
otworzyła
nowe,
szersze
horyzonty.
Dała
pełniejszy
i
bardziej
zrozumiały
przegląd zjawisk życia organicznego. Nie obalała bynajmniej systemu Linneusza, który sam twórca uważał jedynie za krok wstępny. Zdawał sobie w zupeł4
Zob. Philosophie der symbolischen Formen, t. I, s. 255 i n.
ności sprawę, że w pewnym sensie stworzył tylko
nową terminologię botaniczną, ale przekonany był, że
ta terminologia ma wartość zarówno słowną, jak rzeczywistą. Nomina si nescis — powiedział — perit et
cognitio rerum — „jeśli nie znamy nazw, to ginie też
znajomość rzeczy".
Pod tym względem wydaje się, że pomiędzy językiem a nauką zachodzi nieprzerwana ciągłość. Nasze
językowe i nasze pierwsze naukowe nazwy można
uważać za wynik i produkt tego samego instynktu
klasyfikowania. To, co w języku dokonuje się nieświadomie, jest świadomie zamierzone i metodycznie
wykonane w procesie naukowym. W stadiach początkowych
nauka
musiała
jeszcze
przyjmować
nazwy rzeczy w tym znaczeniu, w jakim używane
były w mowie potocznej. Mogła ich używać do opisywania
podstawowych
elementów
lub
właściwości
rzeczy.
U
pierwszych
greckich
filozofów
przyrody,
u Arystotelesa, odkrywamy, że te potoczne nazwy
mają wciąż jeszcze wielki wpływ na myśl naukową.5
Ale w myśli greckiej siła ta nie jest już siłą jedyną
ani przeważającą. W czasach Pitagorasa i pierwszych
pitagorejczyków filozofia grecka odkryła nowy język,
język liczb. Odkrycie to wyznaczyło godzinę narodzin
naszej współczesnej koncepcji nauki.
Jednym z pierwszych wielkich doświadczeń ludzkości jest odkrycie pewnej regularności, jednolitości
w zjawiskach przyrody — w ruchach planet, we
wschodzie słońca czy księżyca, w zmianie pór roku.
Doświadczenie to znalazło swe pełne potwierdzenie
i swój charakterystyczny wyraz nawet w myśli mitycznej. Spotykamy tu pierwsze ślady wyobrażenia
5
Por. E. Cassirer: The Iniluence oi Language upon the Deve~
lopment
oi
Scienłific
Thoughł,
„Journal
of
Philosophy"
XXXIX,
nr 12 (czerwiec 1942), s. 309—327.
382
383
0 ogólnym
porządku w naturze.* Na długo przed
czasami pitagorasa porządek ten został opisany nie
tylko w terminach mitycznych* lecz także w: symbolach matematycznych. W pierwszych systemach babilońskiej astrologii, na których ślady, natrafiamy już
około 3800 roku p.n.e.r język mityczny i matematyczny przenikają się wzajemnie w przedziwny sposób.
Rozróżnienie między rozmaitymi grupami gwiazd
1 podział zodiaku na dwanaście części zostały wprowadzone przez astronomów babilońskich. Nie osiągnięto by tych wszystkich wyników bez nowej podstawy teoretycznej. Ale aby stworzyć pierwszą filozofię liczby, trzeba było o wiele; śmielszego uogólnienia* Myśliciele pitągorejscy pierwsi pojęli liczbę jako
element
wszećhobejmująey,
prawdziwie
uniwersalny.
Jej użycie nie jest już od tej pory zamknięte w gra^nH
cach jakiejś szczególnej dziedziny badań; Rozciąga się
na całą dziedzinę bytu, Kiedy Pitagoras dokonał swego
pierwszego
wielkiego
odkrycia,
kiedy
ujawnił
zależność wysokości dźwięku od długości drgającej struny, decydujący dla przyszłego kierunku myśli matematycznej i filozoficznej stał się nie sam fakt, ale
interpretacja tego faktu. Pitagoras nie mógł myśleć
o tym odkryciu jako o zjawisku oderwanym. Zdawało się, żę odsłonięta tu została jedna z najgłębszych
tajemnic,
tajemnica
piękną.
Dla
umysłowości
greckiej piękno miało zawsze całkowicie obiektywne znaczenie, Piękno jest prawdą? jest to zasadniczy charakter rzeczywistości. Jeśli piękno, które odczuwamy w
harmonii dźwięków, da się sprowadzić do prostego
stosunku liczbowego, to liczba odkrywa nam podstawową strukturę porządku kosmicznego, „Liczba —
powiada jeden z tekstów pitagorejskich — jest przewodnikiem i mistrzem myśli ludzkiej. Bez jej potęgi
• Zob. Philosophie der symbollschen Formen II, s, 141 i n.
wszystko pozostałoby ciemne i pogmatwane/' * Nie
żylibyśmy w świecie prawdy, ale w świecie złudy
i omamienia. W liczbie, i tylko w liczbie, napotykamy'świat ■ -;ż- ri Ó z u m i a ł y
To, że świat ten jest nowym uniyeisam — że świat
liczb
jest
światem
symbolicznym
było
koncepcją
całkowicie obcą myślicielom pitagorejskim. Tu? jak
we wszystkich innych prżypadkachi> nie mogło być
mowy
o
jasnym
rozróżnieniu
pomiędzy
symbolem
a przedmiotem. Symbol nie tylko wyjaśniał przedmiot?
zajmował
zdecydowanie
miejsce
przedmiotu.
Rzeczy
były nie tylko związane z liczbami lub przez liczby
wyrażalne, b y ł y liczbami. Nie podtrzymujemy już
tej'
pitagorejskiej
tezy
o
substancjalnej
realności
liczb? nie uważamy ich za sam rdzeń rzeczywistości.
Musimy jednak przyznać, że liczba jest jedną z podstawowych
funkcji
ludzkiego
poznania,
niezbędnym
krokiem
w
wielkim
procesie
obiektywizacji.
Proces
ten zaczyna się w języku, ale przyjmuje Całkowicie
nowy kształt w nauce. Symbolizm liczby należy bowiem do całkiem odmiennego logicznego typu niż
symbolizm
mowy.
W
języku
odkrywamy
pierwsze
próby klasyfikowania? ale są one jeszcze nie skoordy^
nowane. Nie mogą prowadzić do prawdziwej systematyzacji. Same w sobie bowiem symbole języka nie
mają
określonego
systematycznego
porządku.
Każdy
poszczególny termin językowy ma specjalną „strefę
znaczenia". Jest to—jak powiada Gardiner — „promień światła oświetlający kolejno różne części pola,
w którego obrębie znajduje się rzecz, lub raczej złożony splot rzeczy oznaczony przez zdanie"*8 Wszystkie te różnorodne promienie światła nie ogniskują
7
Zob. Filolaos, frg. 4, 11, Diels: Die Fragmente der Vor$okra-
iiker l, 408, 411.
8
Gardiner: The Theory o f Speech and Language, s. 51.
385
się jednak we wspólnym punkcie. Są rozproszone
i izolowane. W „syntezie różnorodności" każde nowe
słowo startuje od nowa.
Gdy tylko wkraczamy w dziedzinę liczb, ten stan
rzeczy ulega całkowitej zmianie. Nie możemy mówić
0 pojedynczych
czy
wyizolowanych
liczbach.
Istota
liczby jest zawsze względna, nie absolutna. Pojedyncza liczba jest jedynie pojedynczym punktem w ogólnym
porządku
systematycznym.
Nie
ma
własnego
bytu,
samowystarczalnej
realności.
Znaczenie
jej
określone jest przez położenie, które zajmuje w całym systemie liczbowym. Seria liczb naturalnych jest
serią nieskończoną. Ale nieskończoność ta nie wyznacza
granic
naszego
teoretycznego
poznania.
Nie
oznacza żadnej nieokreśloności, nie
jest platońskim
apeitom oznacza właśnie coś odwrotnego. W postępie''
liczbowym
nie
spotykamy
się
z
ograniczeniem
zewnętrznym,
z „ostatnim
członem".
To*
co
napotykamy, jest ograniczeniem na mocy wewnętrznej zasady logicznej. Wszystkie terminy związane są wspólną więzią. Biorą początek z jednej i tej samej zależności generacyjnej, zależności, która łączy liczbę n
z jej bezpośrednim następnikiem (n + ł). Z tej bardzo
prostej
zależności
możemy
wyprowadzić
wszystkie
właściwości liczb całkowitych. Cechą wyróżniającą
1 największym
przywilejem
logicznym
tego
systemu
jest jego całkowita przejrzystość. W naszych nowożytnych teoriach— w teoriach Fregego i Russella,
Peano i Dedekinda —liczba utraciła wszystkie swoje
ontołogiczne tajemnicę. Oznacza ona dla nas nowy
i potężny symbolizm, który dla wszystkich celów
naukowych jest nieskończenie wyższy od symbolizmu
mowy. Znajdujemy tu bowiem już nie oderwane słowa, ale terminy, które rozwijają się zgodnie z jednym i tym samym zasadniczym planem i dlatego
386
ukazują nam jasne i określone prawo strukturalne.
Mimo
to
odkrycie
Pitagorasa
oznaczało
tylko
pierwszy krok w rozwoju nauk przyrodniczych. Nowy
fakt
podważył
nagle
całą
pitagorejską
teorię
liczb. Kiedy pitagorejczyćy odkryli, że w trójkącie
prostokątnym
przeciwprostokątna
nie
ma
żadnej
wspólnej miary z dwoma pozostałymi bokami, wyłonił się przed nimi zupełnie nowy problem. W całej
historii myśli greckiej, zwłaszcza w dialogach Platona, dylemat ten znajduje głęboki oddźwięk. Oznacza
on prawdziwy kryzys w matematyce greckiej. Żaden
myśliciel starożytny nie potrafił rozwiązać tego zagadnienia w nasz nowożytny sposób, tj. wprowadzając tzw. „liczby niewymierne". Z punktu widzenia
logiki i matematyki greckiej liczby niewymierne były
sprzecznością samą w sobie. Były aneton, rzeczą,
0 której nie można myśleć, ani mówić.9 Ponieważ
liczbę określono jako całkowitą lub jako stosunek
liczbowy
między
całkowitymi,
długość
niewymierna
była długością, która nie dopuszcza żadnej formuły
liczbowej, która opiera się wszystkim logicznym siłom liczby i lekceważy je, Pitagorejczyćy szukali
1 znaleźli w liczbie doskonałą harmonię wszelkiego
rodzaju bytów i wszelkich form poznania, postrzegania, danych naocznych i myśli. Od tego czasu arytmetyka, geometria, fizyka, muzyka, astronomia zdawały się tworzyć jedną spoistą całość. Wszystkie rzeczy na ziemi i niebie stały się „harmonią i liczbą".10
Odkrycie
niewymiernych
długości
spowodowało
bankructwo tej tezy. Odtąd przestała istnieć prawdziwa harmonia pomiędzy arytmetyką a geometrią,
a Por. H. Scholz i H. Hassę: Die Grundlagenkrise der grlechischen Mathematik, Charlottenburg 1928.
Por. Arystoteles: Metafizyka 1, 5, 985*.
pomiędzy g^
wielkości ciągłych.
a dziedziną
388
„rzeczą",
substantia
— substancją,
która istnieje sama w soWe i którą poznaje się przez
' nią samą problemu nie dałoby się rozwiązać. Ponieważ
jednak przemawiała językiem symbolicznym,
konieczne
było
logiczne
rozwinięcie
słownika,
morfologii i składni tego języka. Nie zmiana w naturze
i istocie liczby była tu potrzebna, lecz jedynie zmiana znaczenia. Filozofia matematyki musiała udowodnić, że taka zmiana nie prowadzi do dwuznaczności
czy do sprzeczności — że wielkości, których nie można dokładnie wyrazić za pomocą liczb całkowitych
lub stosunków między tymi liczbami, stają się całkowicie zrozumiałe i dadzą się wyrazić dzięki wprowadzeniu nowych symboli. -.
Jednym z pierwszych wielkich odkryć nowożytnej
filozofii
było
stwierdzenie,
że
wszystkie
problemy
geometryczne
dopuszczają
taką
zamianę.
Geometria
analityczna
Descartes'a
dała
pierwszy'przekonywający
dowód
tego
związku
pomiędzy
rozciągłością
a liczbą. Odtąd język geometrii przestał być specjalnym idiomem. Stał się częścią języka obejmującego
znacznie szerszy zakres, częścią mathesis univeTsalis.
Descartes nie mógł jednak jeszcze opanować w ten
sam sposób świata fizycznego, świata materii i ruchu.
Nie udały się jego próby rozwinięcia fizyki matematycznej. Materiał naszego świata fizycznego złożony
jest z danych zmysłowych, uparte zaś i krnąbrne
fakty przedstawiane przez te dane zmysłowe zdawały się opierać wszystkim wysiłkom logicznej i racjonalnej
myśli
Descartes'a.
Jego
fizyka
pozostała
siatką arbitralnych założeń. Ale jeśli Descartes jako
fizyk mógł pomylić się w wyborze swoich środków,
nie pomylił się w wyborze swego zasadniczego celu
filozoficznego. Odtąd cel ten był jasno określony
ąuae
Trzeba
było
wielowiekowych
wysiłków
myśli
matematycznej i filozoficznej, aby przywrócić tę harmonię* Jednym z ostatnich osiągnięć myśli matematycznej jest logiczna teoria matematycznego kontinuum.11
Bez
takiej
teorii
wszelkie
tworzenie
nowych
liczb
ułamków, liczb niewymiernych itd. — wydawało się
zawsze przedsięwzięciem bardzo ryzykownym i wątpliwym.
Gdyby
duch ludzki potrafił
własną
mocą
arbitralnie
stworzyć
nową
sferę
rzeczy,
musielibyśmy zmienić wszystkie nasze pojęcia o prawdzie obiektywnej, Ąle tu także problem traci na 'ostrości, gdy
tylko
uwzględnimy
symboliczny
charakter
liczby.
Staje się wówczas jasne, że wprowadzając nowe kategorie liczb, tworzymy nowe symbole, a nie noweprzedmioty. Pod tym względem liczby naturalne nie
różnią się od liczb ułamkowych czy niewymiernych.
One także nie są opisem czy wyobrażeniem konkretnych
rzeczy,
przedmiotów
fizycznych.
Wyrażają
raczej
bardzo
proste
związki.
Rozszerzenie
naturalnej
sfery liczb, objęcie nią szerszego zakresu, oznacza
jedynie wprowadzenie nowych symboli, które potrafią opisać związki wyższego rzędu. Nowe liczby nie
są
symbolami
„prostych
związków",
lecz
„związków
związków",
„związków
związków
związków"
itd.
To
wszystko nie stoi w sprzeczności z charakterem liczb
całkowitych;
potwierdza
i
wyjaśnia
ów
charakter.
Aby
wypełnić
lukę
między
liczbami
całkowitymi,
które są wielkościami nieciągłymi, a światem zjawisk
fizycznych,
zawartym
w
kontinuum
czasu
i
przestrzeni, myśl matematyczna musiała znaleźć nowe
11
Zob. H. Weyls Das Kontinuum, Kritische
iiber die Grundlagen der Anałysis, Leipzig 1918.
narzędzie.
Untersuchungen
in
Gdyby
se
est
liczba
et
per
była
se
concipitur
389
i nie^aehwiahf. We ws^ysO^GB p^źele^ółiiyeh gał^żiacri fizyka 6ąź^Ja do jeane# l teefb śaM^d
pfiMrdiłf świat ź ja4 wisi ptzftMf usIłoWała poddać #&U!Ś$ liczby.
W
tfm
dgólnfrfi
ideale'
metodologiczni
nie
edkrywatriyantagonizmu
mi|dży
fizyka
Mlaśyćimą
& nowoczesną. 'Mechanika kwantów jest W 'pewnym
ś&tiśie prawdziwym barodżeliiem, ódnÓW^ i potwierdźeniehi kłaś^ćżne^b ideału piiagorejśkiego. I tu jśdriak konieczne było wprowadzenie o Wiele bardziej
abstrakcyjnego
języka
symbolicznego.
Kiedy
Demokryt opiśywdł strukturę swoich atomów, uciekał się
dó analogii branych ze świata naszego doświadczenia
zmyśłoWeejó. Dawał obraź, wizerunek atomu, przypominający
pospolite
przedmioty
naszego
raakrokosmosu. Atomy różniły się ód siebie kształtem, wiel-'
kością i rozłożeniem swych części składowych. Ich
powiązanie wyjaśniano Ogniwami materialnymi. Pojedyncze atomy zaopatrywano w haczyki i ócżka, w
gałki i zaczepy, aby można je było połączyć. Cała
ta opisowość, to metaforyczne obrazowanie zniknęło
ż naszych Współczesnych teorii atomu. W modelu atomu podanym przez Bohra brak zupełnie tego malowniczego języka. Nauka nie przemawia już jeżykiem
potocznego
doświadczenia
zmysłowego?
mówi
językiem pitagorejskim. Czysty symbolizm liczby wypiera i zaciera symbolizm mowy potocznej. Nie tylko
makrokósmoś, ale także mikrokosmos — świat zjawisk między atom owych — daje się teraz opisać tym
językiem; i okazało się, że otwiera to możliwości całkowicie
nowej,
systematycznej
interpretacji.
Arnold
Sommerfeld
pisał
w
przedmowie
do
swej
książki
Atombau
iihd
Śpektrallinien12:
„Po
odkryciu
analizy
WidmÓWej nikt znający fizykę nie mógł mieć Wątpli« Ukazała ślę w 1919 r.
390
Wbści, że problem agonia zostanie rozwiązany, kiedy
fiżycf flatśeźą; się rozumieć język widm. Tak różnofoofia by-łi olbtzymła masa materiału, którf zgromadzono w Ciągu sześćdziesięciu lat badan spektroskopowych, że zrazu wydawało się, iż nie będzie można
jej przeorać... To, co dziś słyszymy o języku Widm,
jest
prawdziwą
«mużyką
sfer*
w
obrębie
atomu,
akordami integralnych związków, porządkiem i har^
monia) które stają się Coraz doskonalsze mimo ogromnego urozmaicenia... Wszystkie integralne prawa linii
widmowych i teorii atomu mają swój początek W teorii kwantów. To jest owo tajemnicze organon, na
którym natura wygrywa swą muzykę widm, regulując zgodnie z jego rytmem strukturę atomu i jąder."
Historia chemii jest jednym z najlepszych i najbardziej
uderzających
przykładów
tego
powolnego
przekształcania się języka naukowego. Chemia dużo
później niż fizyka wstąpiła na „bity trakt nauki". Bynajmniej nie
brak
nowych
dowodów empirycznych
hamował postęp myśli chemicznej i więził chemię
w granicach pojęć przednaukowych. Studiując dzieje
alchemii, odkrywamy, że alchemicy mieli zadziwiający dar Obserwacji. Zgromadzili wielką liczbę cennych faktów, surowiec bez którego chemia nie mogłaby się rozwinąć.18 Ale forma, w jakiej przedstawiano
ten
surowiec,
była
całkiem
nieodpowiednia.
Kiedy alchemik zaczynał opisywać to, co zaobserwował, jedynym narzędziem, jakim dysponował, był język na pół mityczny, pełen niejasnych i nie sprecyzowanych terminów. Posługiwał się metaforami i alegoriami, a nie pojęciami naukowymi. Ten niejasny
i8
Historię alchemii przedstawiają E. O. von Lippman: Entstehung und Ausbreitung der Alchimie, Berlin 1919, oraz L. Thorndike: A History o! Magie dnd Experimentdl Science, Ń. York
1923—1941, 6 tomów.
3<
Jl
język wycisnął piętno na całej jego koncepcji przy*
rody;
Przyroda
nabrała
niejasnych
właściwości
zrozumiałych jedynie ula wtajemniczonych, dla adeptów.
Nowy prąd w myśli chemicznej pojawia się w epoce
renesansu. Myśl biologiczna i medyczna bierze górę
W szkołach (tjatroehemii"> Me aż do XVII wieku nie
zdobyto się na prawdziwie naukowe ujęcie zagadnień
chemii.
Pierwszym
wielkim
przykładem
nowożytnego
ideału chemii, opartego na nowej ogólnej koncepcji
przyrody i jej praw, jest książka Chymista. sceptićus
(167?) Roberta Boyłęra. A przecież nawet tu i w
rozwiniętej
następnie
teorii
flogistonu
znajdujemy
jedynie jakościowy opis procesów chemicznych. Dopiero pod koniec XVIII wieku, w czasach Layoisiera,
Chemia nauczyła się mówić językiem ilościowym. Od
tej pory można zaobserwować raptowny postęp* wl
tej dziedzinie wiedzy. Nowa droga otwarła się dla
chemii, kiedy palton odkrył prawo stosunków wielokrotnych lub równoważnych. Potęga . liczby została
utrwalona. Mimo to nadal istniały rozległe dziedziny
doświadczenia
chemicznego
niecałkowicie
jeszcze
poddane prawom liczby. Lista pierwiastków chemicznych była po prostu listą empiryczną; nie opierała ślę
na żadnej określonej zasadzie ani nie wykazywała
określonego
systematycznego
układu.
Ale
nawet
ta
ostatnia przeszkoda została usunięta dzięki odkryciu
okresowego
układu
pierwiastków.
Każdy
pierwiastek
znalazł swoje miejsce w logicznie powiązanym systemie i miejsce to wyznaczone zostało jego liczbą
atomową. „Prawdziwa liczba atomowa to po prostu
liczba, która określa miejsce pierwiastka w naturalnym systemie, kiedy odpowiednio uwzględni Się powinowactwo
chemiczne,
rozstrzygając
o
kolejności
każdego
pierwiastka."
Opierając
się
na
okresowym
układzie pierwiastków, można było przepowiadać,
a następnie odkrywać pierwiastki dotąd nie znane.
W ten sposób chemia uzyskała nową matematyczną
i dedukcyjną strukturę.14
Ten sam ogólny kierunek myśli wyśledzić możemy
w historii biologii. Podobnie jak inne nauki przyrodnicze, biologia musiała zaczynać od zwykłego klasyfikowania faktów, kierując się nadal pojęciowymi kategoriami języka potocznego. Biologia naukowa nadała tym pojęciom bardziej określone znaczenie. Zoologiczny
system
Arystotelesa
i
botaniczny
system
Teofrasta wykazują wysoki stopień koherencji i metodologicznego
uporządkowania.
Ale
wszystkie
te
wcześniejsze
formy
klasyfikacji
są
W
nowożytnej
biologii wypierane przez ideał odmienny. Biologia
przechodzi z wolna w nowe stadium „dedukcyjnie
formułowanej
teorii".
Profesor
Northrop
powiada:
„Wszelka
nauka
przechodzi
w
normalnym
rozwoju
przez dwa stadia: pierwsze, które nazywamy Stadium
przyrodniczym, i drugie — teorii postulowanej. Każde stadium ma swój określony typ pojęcia naukowego. Typ pojęcia właściwy dla stadium przyrodniczego nazywamy pojęciem uzyskanym przez sprawdzenie; typ pojęcia dla stadium teorii postulowanej —
pojęciem
;
uzyskanym
przez
postulowanie.
Pojęcie
uzyskane w drodze sprawdzenia jest takim pojęciem,
którego pełne znaczenie podane jest przez coś, co
percypujemy bezpośrednio. Znaczenie pojęcia uzyskanego w drodze postulowania jest określone przez postulaty dedukcyjnej teorii, w której pojęcie to występuje." 16 Aby móc uczynić decydujący krok, który
prowadzi od jedynie dostrzegalnego do zrozumiałego,
14
Co do. szczegółów zob. np. Sommerfeld, op. cif., rozdz. II.
15
F.C.S.
Science
Northrop:
The
in Their Bearing
of
Physical
upon Biological Organization,
Method
and
Theories
„Growth"
Śupplement (1940), s. 127—154.
392
393
potrzebujemy
ustawicznie
nowego
narzędzia
myśli.
Nasze obserwacje musimy odnieść do systemu uporządkowanych symboli, aby można je było logicznie
powiązać i zinterpretować w kategoriach pojęć naukowych. .
Koncepcja
matematyki
jako
uniwersalnego
języka
symbolicznego,
który
nie
zajmuje
się
opisywaniem
rzeczy, lecz ogólnym wyrażaniem związków, pojawia
się w historii filozofii dość późno. Teoria matematyki
oparta na takim założeniu pojawia się dopiero W wieku
XVII.
Pierwszym
wielkim
myślicielem
nowożytnym, który dostrzegł prawdziwy charakter symbolizmu matematycznego i natychmiast umiał wyciągnąć
z tego wszechstronne i owocne wnioski, był Leibniz.
Pod tym względem historia matematyki nie różni się
od historii wszystkich innych form symbolicznych.*
Odkrycie
nowego
wymiaru
myśli
symbolicznej
okazało
się
niezwykle
trudne nawet dla matematyki.
Myślą
symboliczną
matematycy
posługiwali
się
na
długo przedtem, zanim potrafili wytłumaczyć jej specyficzny
charakter
logiczny.
Symbole
matematyczne
były od początku otoczone czymś W rodzaju atmosfery magicznej, podobnie jak symbole języka i sztuki.
Patrzono na nie z religijnym lękiem i czcią. Później
ta wiara religijna i mistyczna powoli przekształca się
w
rodzaj
wiary
metafizycznej.
W
filozofii
Platona
liczba
nie
jest
już
spowita
tajemnicą.
Przeciwnie,
uważa się ją za sam ośrodek świata intelektualnego — stała się kluczem do wszelkiej prawdy i zrozumiałości. Gdy Platon w starości wyłożył swą teorię
świata idealnego, usiłował ująć go w formuły czysto
liczbowe. Matematyka jest dla niego dziedziną pośrednią między światem zmysłowym a światem ponadzmysłowym.
On
także
jest
prawdziwym
pitagorejczykiem i jako pitagerejczyk przekonany jest, że
potęgą liczby rozciąga się na cały świat widzialny*
Ale żadne widzialne zjawisko nie potrafi odsłonić
metafizycznej
istoty
liczby.
Zjawiska
mają
swój
udział w tej istocie, ale nie potrafią wyrazić jej w
sposób adekwatny; w tym punkcie nieuchronnie zawodzą. Błędem jest uważać te widoczne liczby, które
odkrywamy w zjawiskach przyrody, w ruchach ciał
niebieskich, za prawdziwe liczby matematyczne. To,
có tu widzimy, to tylko „wskazówki" (naradeigmata)
czystych liczb idealnych. Liczby te winny być percypowańe przez rozum i inteligencję, ale nie przez
wzrok.
. „Nieprawdaż — powiedziałem -— tym tam malowidłem na niebie można się posługiwać jako przykładem przy nauce o tamtych rzeczach zupełnie tak,
jakby ktoś natrafił na wykresy wykonane osobliwie
i pracowicie ręką jakiegoś Dajdala albo innego majstra czy tam malarza. Człowiek znający się na geometrii, zobaczywszy takie rzeczy, uważałby, że to robota bardzo piękna, ale śmieszne byłoby patrzeć na
nie poważnie jako na prawdę i chcieć ją w nich
uchwycić* jeżeli chodzi o równość, o podwójność lub
0 inną jakąś, współmierność.,, A czy myślisz, że astronom prawdziwy — ciągnąłem — nie czułby się tak
samo, patrząc na ruchy gwiazd? Uważałby,, że tego
rodzaju robota trzyma się tak pięknie, jak tylko być
może- tak się wykonawcy nieba udało zestawić je
1 to* co w nim jest. Ale jeżeli chodzi o współmierność
nocy w stosunku do dnia i współmierność dnia i nocy
w stosunku do miesiąca, i miesiąca stosunek do roku,
i stosunek innych gwiazd do tego wszystkiego oraz
ich stosunek wzajemny, to czy nie myślisz, że uważałby za naiwnego kogoś, kto by sądził, że te rzeczy
dzieją się stałe tak samo i że w żadnym sposobie
nie schodzą z toru przedmioty widzialne i mające
395
ciało, i który by się starał na wszelki sposób prawdę
: )W C.'■;
18
ich
uchwycić?"
'•fl$\X.
, Współczesna epistemologia nie podtrzymuje już tej
Platońskiej teorii liczby. Nie uważa matematyki za
studium rzeczy, czy to widzialnych, czy niewidzialnych, ale ża studium związków i typów związków,
jeśli mówimy o obiektywności liczby, nie myślimy
o niej jako o wyodrębnionej całości metafizycznej czy
fizycznej. Chcemy tylko wyrazić to, że liczba jest narzędziem służącym do odkrycia natury i rzeczywistości.
Historia
nauki
dostarcza
typowych
przykładów
tego
nieprzerwanego
procesu
intelektualnego.
Myśl
matematyczna zdaje się często wyprzedzać badania
fizyczne.
Nasze
najważniejsze
teorie
matematyczne
nie rodzą się z bezpośrednich potrzeb praktycznych
czy technicznych. Poczęte są jako ogólne schematy
myślowe
wyprzedzające
jakiekolwiek
konkretne
zastosowanie.
Kiedy
Einstein
rozwijał
swoją
ogólną
teorię względności, sięgnął wstecz do geometrii Riemanna, stworzonej na długo przedtem, lecz uważanej
przez Riemanna jedynie za możliwość czysto logiczną.
Ale Einstein był przekonany, że takie możliwości były nam potrzebne, aby przygotować nas do opisu rzeczywistych
faktów.
Czego
potrzebujemy,
to
pełnej
swobody w konstruowaniu różnorakich form naszego
matematycznego
symbolizmu,
aby
wyposażyć
myśl
fizyczną we wszystkie narzędzia intelektualne. Przyroda jest niewyczerpana — będzie zawsze dostarczać
nam nowych i nieoczekiwanych problemów. Nie potrafimy przewidywać faktów, ale dzięki sile myśli
symbolicznej
możemy
zapewnić
sobie
intelektualną
interpretację faktów.
Jeśli przyjmiemy ten pogląd, potrafimy dać od16
1948.
396
Platon,
Państwo,
529,
530,
przeł.
Wł.
Wit
wieki,
Warszawa
powiedź na jeden z najtrudniejszych i najbardziej roztrząsanych
problemów
nowożytnych
nauk
przyrodniczych— na problem dęterminizmu. Nauce potrzebny
jest determinizm metodologiczny, a nie metafizyczny.
Kiożemy odrzucać ów mechaniczny determinizm, który znalazł Wyraz w sławnym sformułowaniu Łapiące^17
Ale
prawdziwy
determinizm
naukowy,
determinizm liczby, nie podlega tym zarzutom. Nie uważamy już liczby za siłę mistyczną lub za metafizyczną istotę rzeczy. Patrzymy na nią jako na szczególne
narzędzie poznania. Żadne rezultaty badań współczesnych fizyków nie kwestionują wyraźnie tej koncepcji. Postęp mechaniki kwantów pokazał nam, że nasz
język matematyczny jest o wiele bogatszy i bardziej
giętki, niż to sobie uświadamiano w systemach fizyki klasycznej. Daje się on dostosować do nowych zagadnień i nowych potrzeb. Kiedy Heisenberg wystąpił ze swoją teorią, zastosował nową formę symbolizmu
algebraicznego. W
symbolizmie
tym niektóre
z naszych zwykłych reguł algebraicznych traciły ważność. Ale ogólna postać liczby zachowała się we
wszystkich tych późniejszych schematach. Gauss powiedział/że matematyka jest królową nauk, arytmetyka zaś — królową matematyki. Feliks Klein, robiąc
historyczny
przegląd
rozwoju
myśli
matematycznej
w XIX stuleciu, doszedł do przekonania, że jedną
z najbardziej charakterystycznych cech tego rozwoju
jest
postępująca
coraz
bardziej
,,arytmetyzacja"
matematyki.18 Ten proces arytmetyzacji możemy także śledzić w historii współczesnej fizyki. Począwszy od kwaternionów Hamiltona aż do różnych syste17 Co
do tego problemu zob. E. Cassirer: Determinismus und
Indeterminismus in der modernen Physik, Goteborg 1936.
18 F. Klein: Vorlesungen iiber die Entwicklung der Mathematik
im X I X Jahrhundeil, Berlin 1926—1927.
397
mów mechaniki kwantów natrafiamy ha coraz bardziej
skomplikowane
systemy
symbolizmu
algebraicznego.
Naukowiec działa w myśl zasady, że nawet w najbardziej skomplikowanych przypadkach uda mu się ostatecznie znaleźć adekwatny symbolizm, który pozwoli
mu opisać obserwacje w języku uniwersalnym i powszechnie zrozumiałym.
Go prawda naukowiec nie popiera tego podstawowego założenia żadnym logicznym ani empirycznym
dowodem. Jedynym dowodem, jaki nam daje, jest
jego praca. Jako maksymę przewodnią przyjmuje zasadę liczbowego determinizmu, ideę regulującą, która nadaje jego pracy logiczną zwartość i systematyczną jedność. W Optyce fizjologicznej Helmholtza znajduję jedną z najlepszych wypowiedzi na temat tego
ogólnego
charakteru
procesu
naukowego.
„Gdyby
zasady
naszego
naukowego
poznania
—
powiada
Helmholtz — np. prawo pr życzy nowości, nie były
niczym innym jak tylko regułami empirycznymi, to ich
indukcyjna
weryfikacja
nie
przedstawiałaby
większej
wartości. Najlepsze, co moglibyśmy powiedzieć, to to,
że reguły te są niewiele bardziej obowiązujące niż
reguły meteorologii, takie jak prawo obrotu wiatru
itp. Zasady te jednak noszą na sobie znamię praw
czysto logicznych, ponieważ wnioski z nich wyciągane nie dotyczą naszego rzeczywistego doświadczenia
i samych faktów przyrodniczych, lecz naszego interpretowania przyrody.
„W odniesieniu do zjawisk przyrody proces naszego rozumienia polega na tym, że usiłujemy znaleźć
ogólne
pojęcia
i
prawa
przyrody.
Prawa przyrody są jedynie rodzajowymi pojęciami określającymi zmiany w przyrodzie... Stąd kiedy nie potrafimy wytyczyć prawa dla obserwowanych zjawisk
398
przyrody...
znika
sama
możliwość
rozumienia
takich
zjawisk.
„Musimy jednak starać się je zrozumieć. Nie ma
innej metody poddania ich władzy rozumu. Tak więc,
badając je, musimy postępować na zasadzie przypuszczenia, że są one zrozumiałe. A co za tym idzie,
prawo kompetentnego rozumu nie jest w istocie niczym więcej jak d ą ż e n i e m
naszego intelektu do
poddania
swojej
kontroli
wszystkich
naszych
percepcji. Nie jest to prawo przyrody. Nasz intelekt jest
umiejętnością kształtowania ogólnych pojęć. Jeśli nie
jest
zdolny
do
kształtowania
ogólnych
pojęć
czy
praw, to nie ma nic wspólnego z naszymi postrzeżeniami zmysłowymi i doświadczeniami... Poza naszym
rozumem nie ma drugiej równie usystematyzowanej
władzy, przynajmniej w tym, co się tyczy pojmowania świata zewnętrznego. Tak więc jeśli nie potrafimy p o j ą ć jakiejś rzeczy, to nie potrafimy wyobrazić sobie, że ona istnieje."lfl
Słowa te bardzo jasno charakteryzują ogólne stanowisko nauki. Naukowiec wie, że istnieją bardzo
rozległe dziedziny zjawisk, których nie udało się jeszcze sprowadzić do ścisłych praw i do dokładnych reguł liczbowych. A mimo to pozostaje wierny temu
ogólnemu credo pitagorejskiemu: uważa, że przyroda wzięta jako całość, we wszystkich swych szczególnych dziedzinach, jest „liczbą i harmonią". Wobec ogromu przyrody wielu największych uczonych
mogło mieć to szczególne uczucie, wyrażone w sławnym powiedzeniu Newtona. Mogli sądzić, że w swojej pracy przypominają dziecko idące brzegiem olbrzymiego oceanu i dla zabawy podnoszące co pewien
19
H. Helmholtz: Physiologische Optik, 1867.
399
czas kamyczek, którego kształt czy kolor przyciągnął
jego wzrok. Ta skromność jest zrozumiała, ale nie
daje prawdziwego i pełnego obrazu pracy uczonego.
Uczony nie może osiągnąć swego celu,nie zachowując
całkowitego
posłuszeństwa
wobec
faktów
przyrodniczych. Ale posłuszeństwo to nie jest bierną uległością. Praca wszystkich wielkich fizyków — Galileusza i Newtona, Maxwella i Helmholtza, Plancka
i Einsteina — nie była zwykłym zbieraniem faktów.
Była to praca teoretyczna, a to znaczy — konstruktywna. Ta samorzutność i produktywność stanowi sam
rdzeń wszelkiej ludzkiej działalności. Jest największą siłą Człowieka, a jednocześnie wyznacza naturalną granicę naszego ludzkiego świata. Człowiek nie
może dokonać nic więcej w dziedzinie języka, religii,
sztuki, nauki, jak zbudować swój własny, symboliczny świat, który pozwala mu rozumieć i interpretować,
formułować i organizować, syntetyzować i uniwersałizować jego ludzkie doświadczenie.
PODSUMOWANIE I ZAKOŃCZENIE
Gdy na końcu naszej długiej drogi cofamy się myślą do punktu wyjścia, możemy wątpić, czy osiągnęliśmy nasz cel. Filozofia kultury rozpoczyna od
założenia, że świat kultury nie jest zwykłym zbiorowiskiem luźnych i oderwanych faktów. Usiłuje pojąć te fakty jako system, jako organiczną całość.
Z empirycznego lub historycznego punktu widzenia
zdawałoby się, że wystarczy zgromadzić dane. Interesuje nas wtedy rozległość życia ludzkiego. Pochłonięci jesteśmy badaniem poszczególnych zjawisk w
całym ich bogactwie i różnorodności? cieszymy się
wielobarwnością
i
wielogłosowością
ludzkiej
natury.
Ale analiza filozoficzna stawia sobie odmienne zadanie. Jej punkt wyjścia i hipoteza robocza zawarte są
W przekonaniu, że różnorodne i pozornie rozproszone
promienie można zebrać i zogniskować w jednym
punkcie. Fakty zostają tu sprowadzone do form, co
do których zakładamy, że same mają wewnętrzną
jedność. Ale czy to właśnie udało nam się udowodnić?
Czy
wszystkie
poszczególne
analizy
nie
dowodziły
czegoś wręcz odwrotnego? Musieliśmy bowiem przez
cały czas podkreślać specyficzny charakter i strukturę różnych form symbolicznych -— mitu, języka, sztuki, religii, historii, nauki. Mając w pamięci ten aspekt
naszych badań, moglibyśmy się skłaniać do przyję197
cia tezy przeciwnej '•— tezy o nieciągłości i podstawowej niejednorodności naszej kultury.
Z czysto ontologicznego czy metafizycznego punktu
widzenia byłoby istotnie bardzo trudno obalić tę tezę.
Ale z punktu widzenia filozofii krytycznej problem
ów wygląda inaczej. Nie mamy tu już obowiązku
udowadniania substancjalnej jedności człowieka. Nie
uważa się już, że człowiek jest prostą substancją, która istnieje sama w sobie i którą poznaje się przez nią
samą. Jego jedność pojmowana jest jako jedność
funkcjonalna, Taka jedność nie oznacza jednorodności różnych pierwiastków, z których się składa. Nie
tylko
dopuszcza
wielość
i
wiełopostaciowość
swoich części składowych, ale nawet jej wymaga. Jest to
bowiem
jedność.
dialektyczna
współistnienie
przeT)
ciwieństw. '
„Ludzie nie rozumieją — powiedział Heraklit — jak
to się dzieje, że to, co jest w niezgodzie z samym sobą, pozostaje też z sobą w zgodzie. Rzecz polega na
wzajemnym
zestrojeniu
napięć
przeciwstawnych,
jak
to widzimy na przykładzie łuku i lutni."1 Aby dowieść takiej harmonii, nie musimy wykazywać tożsamości czy podobieństwa różnych sił, które ją wytwarzają. Nie tożsamość natury, ale zgodność podstawowych zadań spaja różne formy kultury. Jeśli w kulturze istnieje równowaga, to można ją określić jedynie jako ekwilibrium dynamiczne, nie zaś statyczne;
jest to wynik walki między dwiema przeciwstawnymi siłami. Walka ta nie wyklucza owego „ukrytego
zestrojenia",
które,
zdaniem
Heraklita,
„jest
lepsze
niż jawne".2
1
Diels: Die Fragmente der Vorsokratiker, frg. 51.
2
Tamże,
frg.
54
(cytowane
wg
B.A.G.
zoiii, przeł. Z. Glinka, Warszawa 1966, t. I, s. 61).
Fullera:
Historia
iilo-
Arystotelesówska
definicja
człowieka
jako
„stworzenia społecznego" nie jest dość szeroka. Daje nam
pojęcie rodzajowe, ale nie ustala specyficznej różnicy. Instynkt społeczny jako taki nie jest cechą charakteryzującą jedynie człowieka, nie jest też jego
wyłącznym przywilejem. W tak zwanych społeczeństwach owadzich, u pszczół i mrówek, spotykamy
bardzo wyraźnie zróżnicowany podział pracy oraz zadziwiająco,
złożoną
organizację
społeczną.
W
wypadku człowieka natomiast mamy do czynienia nie
tylko ze społeczeństwem czynu, lecz także ze społeczeństwem myśli i uczucia. Język, mit sztuka, religia,
nauka są. elementami i istotnymi warunkami wyższej
formy społeczeństwa. Są to środki, dzięki którym formy życia społecznego, odkrywane przez nas w przyrodzie organicznej, przechodzą w noWe stadium, stadium świadomości społecznej. Świadomość społeczna
człowieka zależy od podwójnego aktu, od utożsamienia i od rozróżnienia. Człowiek może się odnaleźć,
może uświadomić sobie swoją indywidualność jedynie za pośrednictwem życia społecznego. Ale pośrednictwo to oznacza dla niego coś więcej niż zewnętrzną siłę decydującą. Podobnie jak zwierzęta, człor
wiek poddaje się regułom społeczeństwa, ale ponadto ma aktywny udział w tworzeniu form życia społecznego i aktywną siłę ich zmieniania. W pierwotnych, podstawowych stadiach życia ludzkiego działalność taka jest jeszcze prawie niezauważalna; wydaje się minimalna. Im dalej jednak postępujemy, tym
wyraźniejsza, tym bardziej znamienna staje się ta
cecha.
Ten
powolny
rozwój
można
wyśledzić
we
wszystkich niemal formach kultury.
Jest faktem dobrze znanym, że wiele prac wykonywanych w społecznościach zwierzęcych nie tylko
dorównuje dziełom człowieka, ale pod pewnymi
403
względami je przewyższa. Czysto wskazywano na to,
że pszczoły budując swe komórki pracują jak doskonały geometra, osiągając najwyższą precyzję i- dokładność. Takie czynności wymagają bardzo skomplikowanego
systemu
koordynacji
i
kooperacji.
Ale
Wszystkim
tym
osiągnięciom
brakuje
indywidualnego zróżnicowania. Wszystkie powstają W ten sam sposób i Zgodnie z tymi samymi niezmiennymi regułami. Dla indywidualnego wyboru czy uzdolnień nie ma
już żadnej tolerancji. Dopiero po przejściu do wyższych
stadiów
życia
zwierzęcego
spotykamy
się
z
pierwszymi
śladami
pewnego
zindywidualizowania.
Obserwacje
antropoidów
robione
przez
Wolfganga
Kóehlera zdają się dowodzić, że zwierzęta te różnią
się między sobą inteligencją i sprawnością i że różnic tych jest wiele. Jedno z tych stworzeń może unfieć^
rozwiązać zadanie, które dla drugiego pozostaje nie
do rozwiązania. Możemy tu nawet mówić o indywidualnych „pomysłach". Wszystko to jednak nie ma
znaczenia
dla
ogólnej
struktury
życia
zwierzęcego.
O strukturze tej decyduje ogólne prawo biologiczne,
zgodnie z którym cech nabytych nie da się przekazywać dziedzicznie. Każde udoskonalenie, które dany
organizm może osiągnąć w ciągu swojego życia, nie
wykracza poza granice tego życia i nie ma wpływu
na życie gatunku. Nawet człowiek nie stanowi wyjątku w tej ogólnej zasadzie biologicznej. Ale człowiek
odkrył nowy sposób utrwalenia swych dzieł i przekazywania ich z pokolenia na pokolenie. Nie potrafi
przeżyć życia nie dając mu wyrazu. Różne sposoby
tego wyrażania stanowią nową sferę. Mają swe własne życie, jakiś rodzaj wieczności, która pozwala im
przetrwać
efemeryczną
egzystencję
jednostki
ludzkiej. W każdej formie działalności człowieka odkrywamy podstawowe spolaryzowanie, które można roz-
404
marcie określić. Możemy mówić o napięciu pomiędzy
stabilizacją a rozwojem, pomiędzy tendencją prowadzącą do trwałych i ustalonych form. życia a tendencją do rozbijania tego sztywnego schematu. Człowiek
rozdarty jest między te dwie tendencje, z których jedną usiłuje zachować i utrzymać stare formy, podczas
gdy druga dąży do tworzenia nowych. Nieustanny
spór trwa między tradycją a innowacją, między siłami odtwórczymi a twórczymi. Dualizm ten odkryć
można wę wszystkich dziedzinach życia kulturalnego.
Proporcja
przeciwstawnych
czynników
jest
w
tym
układzie zmienna. Przewagę zdaje się osiągać to jeden, to drugi. Przewaga ta W znacznym stopniu determinuje'charakter poszczególnych form i daje każdej z nich jej swoiste oblicze.
W micie i w religii pierwotnej tendencja do stabilizacji jest tak silna, że całkowicie przesłania biegun
przeciwny. Wydaje się, że te dwa przejawy kulturowe — mit i religia — są najbardziej konserwatywnymi siłami w życiu ludzkim. Myśl mityczna jest myślą
tradycyjną w swej genezie i w swym założeniu. Mit
bowiem nie zna innego sposobu rozumienia, wyjaśniania i interpretowania aktualnego kształtu; życia
ludzkiego jak odniesienie go do odległej przeszłości.
Pewne i nie podlegające wątpliwości jest to, co tkwi
korzeniami w mitycznej przeszłości, co było zawsze,
co istniało od niepamiętnych czasów. Podawanie tego
w wątpliwość byłoby świętokradztwem; Dla umysłu
prymitywnego nie ma większej świętości niż wiekowość. Wiekowość właśnie nadaje wszystkim rzeczom,
przedmiotom fizycznym i instytucjom ludzkim ich cenę, godność, ich moralną i religijną wartość. Chęć
utrzymania tej godności każe kontynuować i zachowywać w tym samym niezmiennym kształcie porządek życia ludzkiego. Wszelka przerwa W ciągłości
zniszczyłaby samą istotę mitycznego i religijnego życia. Z punktu widzenia umysłu pierwotnego katastrofalna jest najmniejsza zmiana w ustalonym schemacie rzeczy. W tej samej niezmiennej kolejności trzeba powtarzać słowa zaklęcia, czarodziejskiej czy magicznej
formuły,
poszczególne
fazy
aktu
religijnego,
ofiary lub modlitwy. Jakakolwiek zmiana unicestwiłaby siłę i skuteczność magicznego słowa lub religijnego obrzędu. W religii pierwotnej nie może więc być
miejsca
na jakąkolwiek
swobodę indywidualnej myśli. Nie tylko każde ludzkie działanie, ale także każde
ludzkie uczucie określają tu ustalone, sztywne, niewzruszone
reguły.
Życie
człowieka
pozostaje
pod
ustawicznym naciskiem. Zamyka się w ciasnym kręgu
pozytywnych
i
negatywnych
zaleceń,
uświęceń
i zakazów, przepisów i tabu. A mimo to historia reli- *
gii pokazuje, że tar pierwsza forma myśli religijnej
bynajmniej nie wyraża jej ostatecznego celu i prawdziwego znaczenia. Tu także odkrywamy ciągłe posuwanie się w przeciwnym kierunku. Stopniowo rozluźnia się i ostatecznie zdaje się tracić swą wiążącą
siłę interdykt, któremu pierwotna myśl religijna i mityczna podporządkowała życie ludzkie. Powstaje no-,
wa, dynamiczna forma religii, otwierająca nowe perspektywy życia moralnego i religijnego. W takiej dynamicznej religii siły indywidualne zyskały przewagę
nad siłami stabilizacji. Życie religijne osiągnęło wolność i dojrzałość. Przełamało passę sztywnego tradycjonalizmu.3
Przechodząc od myśli mitycznej i religijnej do języka, widzimy w odmiennej postaci ten sam zasadniczy proces. Nawet język jest jedną z najtrwalszych
sił zachowawczych w kulturze. Bez tej zachowaw-
czości nie mógłby spełniać swego głównego zadania,
jakim jest porozumiewanie się. Porozumiewanie się
wymaga ścisłych reguł. Aby móc oprzeć się rozkładającemu i niszczącemu
wpływowi czasu,
symbole
i formy językowe muszą być trwałe i niezmienne.
A mimo to zmiana fonetyczna i zmiana semantyczna
nie są jedynie ubocznymi cechami w rozwoju języka.
Są koniecznymi i nieodłącznymi warunkami tego rozwoju. Jednym z głównych powodów tej ciągłej zmiany jest fakt, że język musi być przekazywany z pokolenia na pokolenie. To przekazywanie nie może polegać na zwykłej reprodukcji niezmiennych i ustalonych
form. Proces zdobywania języka jest zawsze związany z aktywną, produktywną postawą. W tym względzie nawet błędy dziecka są bardzo charakterystyczne. Są z jego strony najlepszym dowodem aktywności i spontaniczności i nie mają nic wspólnego z nieudolnością wynikającą z niedostatecznej pamięci lub
nieumiejętności odtwarzania.
Odnosimy
wrażenie,
że
już w stosunkowo wczesnym stadium swojego rozwoju dziecko nabiera pewnego wyczucia ogólnej struktury swego ojczystego języka, choć oczywiście nie
ma jeszcze żadnej abstrakcyjnej świadomości zasad
językowych. Używa ono słów i zdań, których nigdy
nie słyszało i które stanowią pogwałcenie zasad morfologicznych czy syntaktycznych. Ale w tych właśnie
próbach ujawnia się u dziecka bystre wyczucie analogii. Dziecko dowodzi w ten sposób, że zamiast po
prostu
odtwarzać
materię
języka,
zdolne
jest
do
uchwycenia jego formy. Dlatego też przekazywania
języka z pokolenia na pokolenie nie można porównywać do zwykłego przeniesienia własności, kiedy to
jakaś rzecz materialna, nie zmieniając swej natury,
zmienia
jedynie
właściciela.
Hermann Paul położył
szczególny nacisk na tę sprawę w swoich Prinzipien
Zob. wyżej, rozdz. VII, s. 209 i n.
406
200
Sprachgeschichte.
Wykazał
na
konkretnych
przykładach, że historyczny rozwój języka polega w znacznym stopniu na owych powolnych i ciągłych zmianach, jakie zachodzą przy przekazywaniu przez rodziców słów i zwrotów językowych dzieciom. Według
Paula proces ten trzeba uważać za jedną z głównych
przyczyn przesunięć dźwiękowych i zmian semantycznych.4 W tym wszystkim wyczuwamy bardzo wyraźnie obecność dwóch różnych tendencji: jednej, prowadzącej do zachowania, i drugiej, dążącej do odnowienia i odmłodzenia języka. Trudno jednak mówić
o opozycji tych dwóch tendencji. Pozostają one w stosunku do siebie w doskonałej równowadze; są dwoma
niezbędnymi elementami i warunkami życia języka.
('Rozwój sztuki odsłania nowy aspekt tego samego
problemu. Tu jednak drugi czynnik — element orygi- •
nalności, indywidualności, siły twórczej — zdaje się
zdecydowanie
przeważać
nad
pierwszym.
W
sztuce
nie
zadowalamy
się
powtarzaniem
i
odtwarzaniem
tradycyjnych
form.
Wyczuwamy
nową
powinność,
wprowadzamy
nowe
normy
krytyczne)
Mediocribus
der
esse
poetis
non
di,
non
homines,
non
concessere
co-
— „ani bogowie, ani ludzie, ani słupy w kramach księgarzy nie pozwalają poetom na przeciętność" — powiada Horacy w swej Ars poetica. Oczywiście nawet tu tradycja gra wciąż niezwykle doniosłą
rolę. Podobnie jak w wypadku języka, te same formy
przekazywane są z pokolenia na pokolenie. Wciąż
powtarzają się te same podstawowe motywy. Mimo
to każdy wielki artysta w pewnym sensie zapoczątkowuje nową epokę. Uświadamiamy sobie ten fakt
porównując potoczny kształt naszej mowy z językiem
poetyckim. Żaden poeta nie zdoła stworzyć całkowicie nowego języka. Musi przyjmować słowa i szano4 H. Paul: Prinzipien der Sprachgeschichte, 1909, s. 63.
lumnae
201
wać podstawowe reguły swego języka. Wszystkiemu
temu jednak nadaje nie tylko nowy obrót, ale i nowe życie. W poezji słowa mają znaczenie nie tylko
abstrakcyjne; są czymś więcej niż wskaźnikami służącymi do oznaczania określonych przedmiotów empirycznych. Wszystkie nasze potoczne słowa przechodzą tu coś w rodzaju metamorfozy. Każdy wers Szekspira, każda strofa Dantego czy Ariosta, każdy wiersz
liryczny
Goethego
ma
swoje
szczególne
brzmienie.
Lessing powiedział, że równie niemożliwe jest skraść
wiersz Szekspira jak skraść maczugę Herkulesa. Co
zaś jest jeszcze bardziej zdumiewające, to fakt, że
wielki poeta nigdy się nie powtarza. Szekspir przemówił językiem, którego nie słyszano nigdy przedtem — i każda postać Szekspira przemawia swym
własnym
nieporównanym,
rozpoznawalnym
od
razu
językiem. W słowach Leara czy Makbeta, Brutusa czy
Hamleta, Rozalindy czy Beatrix słyszymy ten indywidualny język, który jest odbiciem duszy poszczególnych postaci. Tylko w ten sposób poezja zdolna jest
wyrazić te wszystkie niezliczone stopnie, owe delikatne odcienie uczucia, które są nie do pomyślenia
w wypowiedziach innego typu. Jeśli w rozwoju swym
język musi być stale odnawiany, to nie ma lepszego
i głębszego źródła tej odnowy niż poezja. Wielka poezja żłobi zawsze w historii języka głęboką rysę, tworzy wyraźną cezurę. Język włoski, angielski, niemiecki nie były tym samym w chwili śmierci Dantego,
Szekspira, Goethego, czym były w dniu ich urodzenia.
Różnica między siłami zachowawczymi a siłami wytwórczymi, od której zależy dzieło sztuki, była zawsze odczuwana i znajdowała wyraz w teoriach estetycznych. Pomiędzy teorią naśladownictwa a teorią
inspiracji istniał zawsze spór i napięcie. Pierwsza głosi, że dzieło sztuki trzeba oceniać zgodnie z ustalo409
nymi, niezmiennymi regułami lub według modeli klasycznych. Druga odrzuca wszystkie normy czy kanony piękna. Piękno jest rzeczą niepowtarzalną i nieporównywalną, jest dziełem geniuszu. Ta właśnie koncepcja po długiej walce z teoriami klasycznymi i neoklasycznymi zyskała w XVIII wieku przewagę i utorowała drogę nowoczesnej estetyce. „Genialność —
powiada Kant w swej Krytyce władzy sądzenia —
jest wrodzoną-dyspozycją umysłu [ingenium), z a
p o m o c ą k t ó r e j przyroda ustanawia prawidła
dla sztuki." Jest to „ t a l e n t tworzenia tego, na co
nie można podać żadnego określonego prawidła, a nie
dyspozycja zręczności do nauczenia się tego, czego
można się wyuczyć wedle jakiegoś prawidła; pierwszą jej właściwością musi zatem być o r y g i n a l n o ś ć " . Ta forma oryginalności jest prerogatywą
i wyróżnieniem sztuki; nie można jej rozciągać na inne dziedziny ludzkiej działalności. „Przyroda dyktuje za pośrednictwem geniusza prawidła nie nauce,
lecz sztuce, a i to tylko o tyle, o ile ona ma być sztuką piękną." O Newtonie możemy mówić jako o geniuszu naukowym, ale w tym wypadku mówimy tylko metaforycznie. „Tak np. można zupełnie dobrze
nauczyć się wszystkiego, co wyłożył Newton w swym
nieśmiertelnym dziele o zasadach filozofii przyrody,
choć tak wielkiego potrzeba było umysłu, by dokonać
takich odkryć; nie można natomiast nauczyć się pisać
pełnych polotu wierszy, choćby wszystkie przepisy
dotyczące poezji były nie wiedzieć jak dokładne,
a wzory nie wiedzieć jak znakomite." s
W istocie związek pomiędzy subiektywnością a
obiektywnością, indywidualnością i uniwersalnością
nie jest taki sam w dziele sztuki jak w pracy uczoneI. Kant: Krytyka władzy sadzenia,
szawa 1964, s. 231—234.
5
przeł. J. Gałecki, War-
go. Prawdą jest, że wielkie odkrycie naukowe także
nosi na sobie znamię ducha swego autora. Znajdujemy w nim nie tylko nowy, obiektywny aspekt rzeczy,
ale także indywidualną postawę i nawet styl osobisty.
Wszystko to ma jednak tylko znaczenie psychologiczne, a nie systematyczne. W obiektywnym dorobku
nauki owe cechy indywidualne zostają zapomniane
i zatarte, ponieważ jednym z głównych celów myśli
naukowej jest wyeliminowanie wszystkich elementów
osobistych i antropomorficznychT^osługując się słowami Bacona, nauka dąży do pojmowania świata ex
analogia universi, nie zaś ex analogia hominis*
Kulturę jako całość można nazwać procesem postępującego samowyzwalania się człowieka. Język, sztuka, religia, nauka są różnymi fazami tego procesu. We
wszystkich tych przejawach człowiek odkrywa i udowadnia nową moc — moc budowania własnego świata, świata „idealnego". Filozofia nie może zaniechać
poszukiwania podstawowej jedności w tym idealnym
świecie. Ale jedności tej nie myli z prostotą. Nie
przeoczą napięć i tarć, mocnych kontrastów i głębokich konfliktów między różnymi siłami człowieka.
Tych sił nie da się sprowadzić do wspólnego mianownika. Zmierzają one w różnych kierunkach i przestrzegają różnych zasad. Ale ta różnorodność i wielokierunkowość nie oznacza niezgody czy dysharmonii. Wszystkie te funkcje uzupełniają się i dopełniają wzajemnie. Każda otwiera nowe perspektywy
i ukazuje nam nowy aspekt człowieczeństwa. Element
niezgody ma własną wewnętrzną harmonię; przeciwieństwa nie wykluczają się wzajemnie, ale pozostają w stosunku wzajemnej zależności: „zestrojenie napięć przeciwstawnych, jak to widzimy na przykładzie
łuku i lutni".
» Por. F. Bacon: Novum Organum I, 41.
SPIS RZECZY
Przedmowa — napisał Bogdan Suchodolski ..........................
5
Wstąp ...................................................................................
33
Część pierwsza
CZYM JEST CZŁOWIEK
I Kryzys wiedzy człowieka o sobie samym .........................
II
III
IV
V
41
Klucz do natury człowieka: symbol ................................ 77
Od reakcji zwierzęcych do odpowiedzi ludzkich.............. 83
Ludzki świat czasu i przestrzeni ................................... 108
Fakty i ideały .............................................................. 131
Część druga
CZŁOWIEK I KULTURA
VI
Definicja człowieka w kategoriach kultury .................... 145
VII Mit i religia .......................................................... ........ 159
VIII Język ........................................................................... 219
IX Sztuka
. ....................................................................
X Historia .......................................................................
XI Nauka ..........................................................................
265
320
378
Podsumowanie i zakończenie ...............................................
401
Download